Własne lepiej smakuje

Już od kilku lat na spłachciach ziemi wokół naszej kurpiowskiej chaty młodsza część rodziny sieje i sadzi zawzięcie liczne (i ekologiczne!) warzywa, owoce i co się da. Ponieważ sąsiedzkie krowy były uprzejme udzielić odrobinę swych użyźniających skarbów, na naszym mazowieckim piasku rosną bujnie truskawki, agresty, porzeczki, dynie, cukinie, pomidorki mini, bób, słoneczniki i zielony groszek, rzodkiewka, botwinka itd.
Pracy z tym jest wiele, ale też wiele zabawy. Ja sama nie mieszam się do poważnych ogrodniczych przedsięwzięć: uprawiam swoją „działkę”, o wymiarach 120 X 80cm, czyli mój ogródek ziołowy w specjalnej skrzynce na nóżkach. Rosną w niej znakomicie, a nie są narażone na odwiedziny naszych psów.
Od pewnego czasu kupuję także sprzedawane w hipermarketach sałaty w doniczkach, które są przeznaczone wprawdzie do natychmiastowego zjedzenia, a doniczka zabezpiecza raczej tylko świeżość. Po wyjęciu z doniczki sadzę w moim ogródku ziołowym w wolnym kąciku i zapewniam, że sałata rośnie doskonale, listki ścinane są w ilościach takich, jakie są potrzebne, nic się nie marnuje a pozostawione na krzaczkach drobne liście, do następnych zbiorów wyrastają.
O dziwo od kilku lat zimują w zielniku szałwie i rozmaryn, który zwłaszcza w takiej temperaturze, jaką mamy obecnie, czuje się doskonale. Zarówno mój zielnik, jak ogrody reszty rodziny, składają się na pyszne wiejskie menu.
Zastanawia mnie, jak różne są wyhodowane na piaszczystych naszych poletkach rośliny, od tych kupowanych w sklepach. Rzodkiewki mają świetny smak, a z ich młodych listków przygotowuje się doskonałe pesto, buraczki nie maja długich łodyg tylko krępe, grubsze, doskonałe na botwinkę, koper jest ciemnozielony i pachnie oszałamiająco, cukinie mają znakomity smak, a dyń wystarcza do następnej wiosny.
Jaki wniosek z mojej przydługiej wypowiedzi? Wiwat mikroogrodnictwo!