Jak miło, że już święta

Jakiś czas przed świętami siadamy i układamy sobie plan, co trzeba będzie kupić, co i kiedy przyrządzić, bo wiadomo, że bez planu problemu nie uda się załatwić. A że święta wielkanocne to czas jedzenia, smakowitego i specjalnie na tę okazję przeznaczonego, sprawa jest poważna. Czasem chciałoby się, aby nasz stół przypominał tradycyjne święta, o jakich opowiadali starsi członkowie rodziny. No, bo to ten jeden raz w roku… Ale apetyty już nie te, mody inne i rozsądek podpowiada trochę umiarkowania.

Wiadomo, że muszą być w tych świątecznych dniach jajka. W sporych ilościach i w różnych postaciach: na twardo, faszerowane, w najrozmaitszych sałatkach. To wielkanocny pewnik. Z kolei wymyślamy mięsiwa. Pieczeń cielęca, upieczony schab, szynka, kiełbasa biała, ale i wędzona, sztaby starannie przyprawionego indyczego mięsa. No i do tego sosy tatarski, chrzanowy, śmietanowy, majonez. A, i sałatka jarzynowa i, oczywiście, ćwikła. Aha, i jeszcze dwa–trzy mazurki, sernik, lukrowana babka.

Samo wyliczanie tych pyszności powoduje, że czujemy się nieco przejedzeni. A co dopiero, gdyby nam przyszło to wszystko zjeść lub choćby po kęsku spróbować. Zatem robimy staranną selekcję planów. Jajka oczywiście zostają. Zostaje też upieczone mięso lub szynka, kawałek białej kiełbasy (no bo do świątecznego żurku to obowiązkowy dodatek). Ćwikła i jeden sos, i to w ilościach umiarkowanych. No niech tam, jeszcze trochę jarzynowej sałatki, a na deser jedno świąteczne ciasto. Dochodzimy do wniosku, że ewentualni świąteczni goście nie przychodzą zazwyczaj głodni, że kawa lub kieliszek wina z niewielką ilością czegoś wyjątkowo smacznego to wystarczający poczęstunek w te świąteczne dni. Poza tym przecież już nie musimy kompensować sobie 40 dni postu. Wielu dni wyrzeczeń, co usprawiedliwiało wielkanocne obżarstwo w przeszłości, już chyba nikt nie praktykuje.

W mojej rodzinie każdego roku eliminujemy któreś z przygotowywanych w familijnej tradycji dań, bo nagromadzenie wszystkich pyszności nie pozwala się nimi nacieszyć w ciągu tych dwóch świątecznych dni. Przecież można je przygotowywać także w jakiś czas po świętach, kiedy możemy je znacznie bardziej docenić.

W tym roku przewiduję na wielkanocne śniadanie potrawę, która dotąd na nim nie gościła. Ale zacznijmy od początku: odkryłam, że doskonale jako składnik mielonego nadają się części kurczaka. Pojawiły się w sprzedaży kurczęce uda i podudzia bez kości. I właśnie to mięso, razem z niewielkim dodatkiem wieprzowiny, mielę i przygotowuję różne różności. Oczywiście powód tego jest jeden: wokół naszego stołu pojawiło się kilka bardzo, bardzo młodych osób, które mają z jedzeniem tak przygotowanego mięsa mniej kłopotów. Planuję więc przygotowanie klopsa ze zmielonego w domu mięsa, ozdobionego schowanymi w nim jajkami na twardo.

Mielone są u nas bardzo popularne, jednak naprawdę dobre mielone wymagają zarówno doboru składników, dodatków, jak i dokładnego wyrobienia. Od niedawna za radą przyjaciółki do mielonego dodaję oprócz jajka, przypraw, namoczonej w mleku bułki i posiekanej zieleniny jeszcze dobrą francuską musztardę, i to w dość sporej ilości, bo łyżkę stołową na kilogram mięsa. Z tak przygotowanego mięsa zrobię klops, który w środku będzie miał biało-żółte jajeczne krążki. Mam nadzieję, że będzie smakował starszym i zainteresuje najmłodsze pokolenie.

Niezbyt zmęczone przygotowaniami do świąt życzymy Wam słonecznej pogody, dobrego humoru i wyjątkowo smacznego (jednak) jedzenia.