Co kto lubi

Lubię korzystać ze spisanych na pożółkłych kartkach przepisów. Stary, pożółkły zeszytowy papier i wyraźne pismo to dla mnie rękojmia, że przepis się uda i danie będzie smakować. Że zostało przez kogoś wypróbowane i zaakceptowane, skoro zanotowano nań przepis.

Nie poważam, często pochopnie, przyznaję, podawanych w internecie przepisów, które poprzedzają zbyt nachalne pochwały („najpyszniejsze, jakie jedliście”), a jeśli się odważam zrobić według nich danie – częstokroć zawodzi oczekiwania.

Nie przemawia przeze mnie zawiść dawnej autorki książek kulinarnych wobec rozpychających się na rynku młodszych autorów. Swoje wiem: w gotowaniu chodzi nie tylko o dokładne odmierzanie składników, ale o to coś, co stanowi o tym, czy kucharz jest dobry czy taki sobie. To „coś” to kuchenna intuicja, która pozwala użyć tyle i takich składników, ile trzeba i jakich trzeba. Przepis to tylko partytura. Każdy muzyk gra wedle niej nieco inny utwór.

Przekonuję się o tym bardzo często, wygrzebując z zakamarków kuchennych szuflad stare karteluszki z dawnymi przepisami na znane mi przysmaki. W moim wykonaniu są one już innymi niż zapamiętane smakami. Ostatnio otrzymałam jednak od mojej wnuczki największy komplement. Podałam luzowaną kaczkę z grzybkami mun i usłyszałam, że jest p r a w i e taka jak w wykonaniu Dziadka. Urosłam z dumy, bo znaczyło to, że sięgnęłam w tym wypadku szczytu.

Ale oto przed nami święta i znów poszukamy rodzinnych i smakowitych „partytur”, aby przygotować, jak zazwyczaj, mnóstwo jadła, którego nie zdołamy, nawet z gośćmi, pochłonąć. Jak zwykle po świętach przed marnowaniem jedzenia ratować nas będą wszelkie pasztety, zapiekanki czy bigosy.

Ja wymyśliłam, że posłużę się w świąteczne dni awaryjnym daniem, na które produkty łatwo zgromadzić w lodówce. Na przygotowanie dania wystarczy pół godziny, kiedy już do domu pukają goście. A jeśli nie zapukają, składniki możemy zużyć w ciągu następnych dni.

Takim strzałem w dziesiątkę są tarty.
Ponieważ bardziej smakuje mi tarta na cieście francuskim niż na klasycznym kruchym słonym, takie więc polecam. Wystarczy w lodówce schować na „w razie czego” 1-2 opakowania gotowego ciasta francuskiego i podstawę tarty mamy już gotową. Musimy także mieć kilka jaj, pojemnik śmietany 18-proc., co najmniej szklankę lub więcej startego sera (najlepszy byłby parmezan, ale sprawdzi się dowolny inny, podsuszony i starty na tarce). Przydadzą się dla mięsożerców plasterki wędliny, dla niejedzących mięsa mogą być pieczarki, pory czy cukinia usmażone na odrobinie oleju, pomidory, kawałki papryki czy sera pleśniowego: zresztą w tarcie smakuje wszystko.

Świeżo wyjęta z piekarnika tarta może smakować nawet lepiej w przejedzone święta niż dostojne danie, półmisek wędlin czy solidna pieczeń. Smacznego!