Wspomnienia o Piotrze

Piotr Adamczewski przyszedł do pracy w POLITYCE w karnawale Solidarności, pod koniec 1980 r. Został sekretarzem redakcji, zastępując Dariusza Fikusa, który po uszy zaangażował się wówczas w działalność energicznie walczącego o wolność prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Przedtem Piotr był sekretarzem w tygodniku „Kultura”, a jeszcze wcześniej pracował w „Kulisach” – tygodniowym dodatku do „Expressu Wieczornego” i w dzienniku „Sztandar Młodych”. Dał się poznać jako utalentowany reporter, i ta reporterska sprawność w pisaniu, dociekliwość i szybkość reagowania zostały mu na zawsze.PiotrByli do siebie trochę podobni, Darek i Piotr. Obaj słusznej postury bruneci, z czasem coraz bardziej szpakowaci i zaokrągleni, ciepło patrzący na ludzi i świat, z dystansem i poczuciem humoru, ale w razie potrzeby stanowczy, a nawet srodzy. Te cechy charakteru są na stanowisku sekretarza redakcji niezwykle przydatne. Sekretarz – obecnie zwany redaktorem prowadzącym albo jeszcze jakoś inaczej – to w każdym piśmie postać absolutnie kluczowa. Redaguje teksty, czuwa nad ich doborem, układem i ilustracją, wykłóca się z autorami i redakcyjną zwierzchnością. Robi z gazety logicznie i artystycznie poukładaną całość. Musi się znać na wszystkim, musi być świetnym dziennikarzem i autorytetem w tej dziedzinie. No i musi umieć radzić sobie z ludźmi, zwłaszcza z tymi o skomplikowanych osobowościach, trudnych charakterach, czyli w tym fachu praktycznie ze wszystkimi.

Piotr miał te umiejętności w stopniu wybitnym, o czym przekonaliśmy się, kiedy nadzorował i przeprowadzał zmiany formatu POLITYKI, w marszu ucząc siebie i nas nowych edytorskich technik i technologii. Promieniowała z niego dobra energia – takie wrażenie miał chyba każdy, kto się z nim zetknął, wszystko jedno – służbowo czy prywatnie. Umiał fachowo i bardzo inteligentnie ocenić każdy tekst, wytłumaczyć, co jest dobrze, a co źle, zachęcić, pocieszyć, a jak trzeba, to zrugać. Wszystkich traktował jednakowo i sprawiedliwie. Potrafił wejść do pokoju zwierzchnika, delikatnie zamknąć za sobą drzwi i powiedzieć: „Stary, bardzo przepraszam, ale muszę cię op…”. Jeśli nawet krzyczał – to bardzo kulturalnie.

Niezwykłe było w nim to połączenie łagodności, wyrozumiałości, elegancji i dobrego tonu w zachowaniu i postępowaniu – ze stanowczością, zdecydowaniem, czasem uporem. Cechy przeciwstawne funkcjonowały u niego w jakiejś niebywałej harmonii. To było naturalne, on po prostu taki był. Bardzo dbał o formy i savoir-vivre, ale nie w jakiś sposób sztuczny, wymuszony i wyuczony. To płynęło u niego ze środka, z autentycznego szacunku dla ludzi, z przekonania, że są dobrzy i fajni, a jak nie są, to trzeba im pomóc, żeby byli. Stanowczość i upór wiązały się z kolei z tym, że przy całej swej otwartości i tolerancji był człowiekiem zasad i zdecydowanych przekonań.

Nie chcąc się pogodzić z realiami stanu wojennego, po grudniu 1981 r. wraz z grupą innych koleżanek i kolegów odszedł z POLITYKI. Na pewien czas porzucił w ogóle dziennikarstwo. Ale wrócił do niego, bo było jego pasją. Wrócił też do POLITYKI. Zastanawiamy się czasem w redakcyjnych rozmowach, co jest takiego w tej gazecie, co łączy różne okresy jej istnienia, co zapewnia jakąś ciągłość, mimo wszystkich zmian, które w niej zachodziły. Chyba to coś jest w atmosferze, w ludziach, w relacjach między nimi. W tworzeniu tego ducha, tych relacji Piotr miał zasługi ogromne.

Właściwie wszystko, czym się zajmował, robił z pasją. Kultywował radość życia i umiał dzielić się z nią z innymi. Cieszył się pracą, podróżami, swoim domem na wsi. No i sztuką kulinarną. Sam potrafił świetnie gotować, w POLITYCE prowadził rubrykę Za stołem. Początkowo były to dość konwencjonalne recenzje nowo otwieranych restauracji, z czasem wypracował formułę erudycyjnej gawędy gastronomiczno-historycznej, która miała też swoją świetną wersję radiową. Ale i te pierwsze recenzje, gromadzone potem w książkach – przewodnikach restauracyjnych, były czymś ważnym. Piotr był kronikarzem odradzania się polskiej gastronomii, tworzenia na nowo kuchni polskiej i adaptowania się u nas kuchni cudzoziemskiej. Czynił to ze znawstwem i ze smakiem.

Książek kulinarnych o najrozmaitszym charakterze napisał potem mnóstwo. Współautorką niektórych była jego żona Basia, z którą stanowili wspaniałą, promieniującą ciepłem parę. W początkowym okresie w restauracyjnych peregrynacjach i kulinarnym kronikarstwie towarzyszyli też Piotrowi koledzy z POLITYKI – Andrzej Garlicki, Krzysztof Mroziewicz, Michał Radgowski. Piotr doskonale rozumiał, że jedzenie to nie tylko i nawet nie przede wszystkim kwestia żołądka i podniebienia, ale ważny składnik kultury. Stąd historyczne i kulturowe konteksty w jego kulinarnym pisarstwie. I stąd kultywowanie również sztuki ucztowania, w dobrze dobranym towarzystwie, gdzie rozmowa jest elementem nie mniej istotnym niż sosy i przyprawy.

Piotrka często zagadywano o przepisy i różne detale kulinarne, nieraz dzwoniło się do niego z jakiegoś sklepu z frykasami albo sprzed półki z butelkami wina z prośbą o pilną konsultację. Ale nie tylko. Zawsze można było do niego zadzwonić w jakimś życiowym kłopocie, kiedy się potrzebowało wsparcia czy pomocy. I zawsze można było na tę pomoc liczyć. Przyjacielem był niezawodnym.

W tym numerze POLITYKI znajdą państwo ostatni felieton Piotra z cyklu Za stołem. Kiedy przysyłał go do redakcji, mieliśmy jeszcze nadzieję, że to po prostu kolejny, chociaż autor od długiego czasu bardzo poważnie chorował. Dołączyliśmy do felietonu informację o najnowszej książce Piotra, chcieliśmy jak zwykle dodać zachętę do słuchania jego audycji w Radiu TOK FM. Nie przyjdzie już do radia. Nie będzie można do niego zadzwonić po radę i pomoc. Ale to nic, Piotrze. Będziemy czytać Twoje książki. Będziemy słuchać nagrań Twoich audycji. A Twój dobry duch będzie krążył po redakcji. Zostaniesz z nami.

_______________________________________________________

Drodzy Czytelnicy. Informujemy, że niniejszy blog nigdy nie zostanie zamknięty. Piotr Adamczewski był jednym z pierwszych autorów w naszej blogosferze – prowadził go nieprzerwanie i systematycznie od sierpnia 2006 roku. Miał stałe grono czytelników, entuzjastów, przyjaciół. Proszę z nami pozostać.