Niedziela w mieście

Niedziela była jednym z szeregu upalnych dni, ale pojawiające się z rzadka chmury dawały nadzieję, jeśli nie na deszcz, to choćby na lekkie ochłodzenie. Temperatura stawała się od południa coraz bardziej przyjemna, chciało się, jeśli nie nad rzeką czy w lesie, powłóczyć po mieście. I to z wielką frajdą. W tę bardzo ciepłą lipcową niedzielę, na co ciekawszych warszawskich ulicach było takie mnóstwo przechodniów, że absolutnie nie kojarzyło się, iż jest to niedzielne popołudnie w samym apogeum wakacyjnych wyjazdów.

Ostatnią niedzielę poświęciłam na „badania terenowe” dotyczące możliwości  beztroskiego spędzania letniej niedzieli w mieście .Od początku mojej pracy badawczej zauważyłam, iż wyraźnie postne covidowe miesiące zaostrzyły nasz apetyt na przebywanie w grupie, wśród ludzi. Zaczęłam moje obserwacje  przed południem, odwiedzając uplasowany koło mojego domu targ śniadaniowy. Obok budek z różnymi specjałami wszystkie trawniki skweru służą jako miejsce do relaksu. A na nich koce, leżaki, ławy i stoły ku wygodzie odwiedzających. Grupy, rodziny i towarzystwa odpoczywają, dzieci biegają, psy grzecznie dopełniają obrazu. Wszystko w gwarze, wśród ludzi. Symptomatyczny wydał mi się taki obrazek: na parking obok targu zajechał duży sedan, z którego para średnio młodych ludzi wyjęła dwa leżaki i skierowała się ku trawnikowi obok pachnących iberyjskimi specjałami stoisk. Mając duży wygodny samochód i własne leżaki mogliby wybrać bardziej odludne i spokojne miejsce na niedzielny relaks. A tymczasem skierowali się na tłumny jarmark. Chyba mieli ochotę na bycie wśród ludzi?

Jak badania to badania. Tego samego niedzielnego popołudnia postanowiłam zwiedzić inne oprócz śródmiejskich ulic, ludne miejsca w Warszawie. Elektrownię Powiśle, potem przypominające mrowisko bulwary nadwiślane, Halę Koszyki i wreszcie fabrykę Norblina. Wprawdzie ten rozległy postindustrialny teren nosi miano centrum biznesowego, ale nie przeszkadza to, aby kilkuhektarowy zagospodarowany pomysłowo teren stał się miejscem weekendowego miejskiego relaksu

W tym właśnie miejscu  uczestnicy mojej wyprawy badawczej poczuli, że trzeba się nieco posilić, dlatego usiedliśmy w jednej z miłych restauracji, pod platanem. Wprawdzie zaparkowanie w garażu samochodu to spory wydatek (24 zł); liczy się wszakże i to, że miejsc w garażu pod dostatkiem, jest gdzie wygodnie, bez stresu parkować. 

Właściwie dobre wrażenia z dawnej siedziby fabryki Norblina (kilka ostatnich lat teren po niej mieścił biobazar) zaczynają się od kilkupoziomowego garażu, a kończą dopiero po wyjściu z tego miłego i pięknie zaprojektowanego miejsca. Jakie piękne są fabryczne kotły sprzed wieku, zwykłe fabryczne wózki przerobione na urocze ławeczki, prowadzące nas szyny fabrycznych kolejek, mnóstwo wklejonych tu tak zwanych artefaktów, które jeszcze przed kilkudziesięcioma laty były fabrycznymi rupieciami, a teraz zyskały rangę eksponatów i elementów dekoracyjnych tego świetnego miejsca.

Wrażenia wspaniałe. Jest tu sala teatralna i kinowa, kilka małych muzeów i prócz możliwości kupna bioproduktów możemy w kilku sklepach nabyć dobre wina. A zjeść w jednej z wielu restauracji i restauracyjek. I ja tam byłam, i wprawdzie jako kierowca wina nie piłam, ale to, co zaproponowała nam restauracja zasługuje na pochwałę. Jest w czym wybierać. Ale jeśli nie mamy ochoty nic ze smakołyków tu zjeść – warto się chociaż po tym świetnym miejscu przejść. Dla nabrania apetytu.