Uczta

Już praprzodkowie człowieka zasiadali wokół jedzenia, dzieląc się nim mniej lub bardziej zgodnie. Wspólne jedzenie stało się czymś istotnym, od tysiącleci oczywistym i koniecznym. W całej historii wspólne uczty są ważnymi, niemal jak wojny, momentami, literatura jest pełna, od samych jej początków, opisów pamiętnych uczt, które wykraczały znacznie poza rolę nakarmienia jej uczestników.

W bliższej historii, w literaturze, mamy liczne opisy potraw, które były chlubą mistrzów kuchmistrzostwa. Uwierzcie mi na słowo: przeczytałam wszystkie dostępne obecnie książki dotyczące kuchni wydane w ciągu XIX wieku. Uważam kuchnię tego właśnie okresu za podstawę doskonałej polskiej kulinarnej sztuki .Na naszym rodzinnym stole często gości na przykład kruche ciasto, nazywane „ciastem Prababci”, na które przepis pochodzi z lat 50-tych XIX wieku i pozostaje niezmieniony i ceniony przez kolejne rodzinne pokolenia. Nie jest to zresztą jedyny archaiczny, lecz nadal żywotny przepis. Myślę, że większość rodzin ma takie swoje historyczne perełki.

Ale przecież trudno żyć samą kulinarną przeszłością, chciałoby się zaczerpnąć, skraść pomysły innych, co zresztą zawsze było siłą napędową tworzenia się dobrej kuchni. Ostatnio nie gromadzimy się przy stole nawet przy okazjach godnych kulinarnego uczczenia. Nie ma od kogo ściągać, kraść pomysłów i przepisów. Obracamy się w gronie (czy raczej „gronku”) znanych, bezpiecznych osób. I choć mamy nieco więcej czasu, zaopatrzenie w produkty jest co najmniej bogate, brak nam dopływu świeżych pomysłów kulinarnych. Tak przynajmniej ja to odczuwam. Gdyby trzeba przygotować menu większego przyjęcia nie znalazłoby się wśród zaplanowanych dań nic wystrzałowego a nowego. Muza (bo przecież pomysły wymyślnych dań to jej domena) milczy, bez dopływu świeżych pomysłów .

Przeglądam rubryki kulinarne w czasopismach i dochodzę do wniosku, że nowe pomysły podrzucają tylko pozornie. Od czasu obostrzeń jest przepisów więcej, ale chętka na nie zdarza się tak rzadko. Wymyślne, ale czy smakowite i apetyczne?

Dobra kuchnia to nie zawsze kuchnia wymyślna. Czasem proste danie, z dobrym doborem i to dobrych składników jest tym, co wspominamy z czułością. Zresztą wiecie to sami. Wspaniały pasztet przybrany pawim piórem najczęściej przegrywa z pieczonym ziemniakiem okraszonym świeżym, pachnącym masłem.

Wprawdzie nie uważam, że pomysł, jaki mi przyszedł do głowy jest szczególnie odkrywczy, ale mimo to podzielę się nim: poćwiczmy w tym trudnym czasie tradycyjne, zapomniane przepisy. Wprawdzie nie zasiądą do próbowania dań liczni przyjaciele, ale nabierzemy pewności, co przygotujemy na pewno na pierwsze spotkania z dawno nie widzianymi. Wierzcie mi, praktyka czyni mistrza i jeśli przećwiczymy na najbliższych, w przyszłości, kiedy będziemy mogli się spotkać w większym gronie czeka nas sukces.

Pewnie niektórzy mogą uznać moje ostatnie dokonania za pozbawione kulinarnych ambicji, ale przyznam się: ostatnio przygotowuję różne kluski ziemniaczane. Że nie jest to zadanie wyrafinowane? Ale jakie smaczne są jego rezultaty. Ostatnio ćwiczę tak zwane szare kluski, zwane u mnie w domu dziadowskimi. Powiem wam, że to wcale nie proste zadanie, aby otrzymać kluski zwarte, elastyczne, smakujące prawie jak pyzy, kształtu łódeczek, na których apetycznie zatrzymuje się brązowa warstwa sosu z duszonej pieczeni lub podsmażonego z siekaną szalotką chudego wędzonego boczku.

Proporcje są proste:

1 kg ziemniaków ścieram na drobnej tarce (oczywiście w kuchennym robocie). Na 10 minut przekładam masę do sitka, aby nadmiar roku odciekł. Następnie przekładam nieco odsączoną masę do miski i pozostawiam, aby nieco ściemniała, bo inaczej kluski nie będą wystarczająco szare .Po około 10-15 minutach wbijam jajko, dodaję płaską łyżkę soli i około szklanki mąki. Mieszam. Zagotowuję w dużym garnku wodę z łyżką soli i próbuję, czy nie trzeba do ciasta dosypać mąki: wrzucam jedną porcyjkę nabranego na bok łyżki ciasta. Jeżeli pozostaje w nadanym kształcie, znaczy, że ilość mąki jest prawidłowa. Z doświadczenia jednak wiem, że raczej jedna szklanka nie wystarczy na tę porcję ziemniaków i trzeba będzie jeszcze dodawać po trochu kolejne porcje mąki i próbować.

Wrzucam do wrzącej wody, formując jak kluski kładzione, za każdym razem zanurzając łyżkę. Po włożeniu wszystkich mieszam; kiedy wypłyną na wierzch, niechaj gotują się jeszcze około 2-3 minut. Wyjmuję łyżką cedzakową. No i zbieram pochwały, na razie od domowników, ale wkrótce od przyjaciół, których zaproszę na tradycyjny, wielkopolski obiad.