Noworoczne postanowienie
Kochani, wielu z nas podejmuje noworoczne postanowienia. A to że przestaniemy się przejadać, a to że będziemy ćwiczyć każdego dnia, a to że wyrzucamy ze swojego życia papierosy. Postanowienia mogą być najróżniejsze, większości z nich nie dotrzymamy i pozostaną na następny rok a nawet na lata. Tegoroczne postanowienie ma szansę na to, by być pierwszym dotrzymanym.
NIGDY WIĘCEJ ROKU 2020!
Wykreślmy go z naszej pamięci, życiorysu. W ogóle go zlikwidujmy Pozostawmy w pamięci i historii biała plamę. Nie ma czego żałować. A zyski będą oczywiste. Będziemy o rok młodsi, czego nie docenią wprawdzie młodzi, ale dla starszych, jak znalazł. Bardzo wyraźnie ukaże nam się noworoczna nadzieja na pokonanie globalnego potwora, perspektywa bezpieczna i krzepiąca.
Tak w ogóle, to życzmy sobie zdrowia, bo resztę jakoś sobie zorganizujemy. DO SIEGO roku!
Barbara i Agata
Komentarze
A ja nie wykreślam starego roku. Był dla mnie bardzo ważny. Czy cały czas musimy pędzić jak Struś Pędziwiatr? Czy musimy wspinać się na coraz wyższą drabinę i boleśnie spadać na sam dół? Jak każdemu brakuje mi podróży, ale czy na podróżowaniu można oprzeć swoje życie? Wielu z moich znajomych wytrawnych podróżników na koniec świata, bardzo boleśnie przeżywa, że wirus odebrał im zachłanny sposób na życie. Życie na małym skrawku ziemi ograniczony do podłogi i kawałka ogródka, jeśli się go ma, doskwiera jak nigdy dotąd. Ktoś powie: takie czasy. W końcu wiadomo, że świat rozszerza się regularnie, a my chcemy to rozszerzanie wyprzedzić i odhaczyć kolejne miejsca, kolejne kraje i kontynenty zapominając o zwykłej codzienności , w której pachnie upieczonym chlebem własnoręcznie zrobioną konfiturą i słuchaniem zapomnianej płyty czy przeczytaniem książki zagubionej wśród innych setek nie tkniętych książek we własnej bibliotece.
Jeśli po zażyciu szczepionki mimo wszystko zaczniemy wszystko od nowa, tak samo lub jeszcze bardziej to niczego się nie nauczyliśmy. Niestety gdy słuchałem w nocy nieustającej detonacji petard i ogni sztucznych nie nastraja do optymizmu . Dalej czujemy się panami świata i wszystkiego co się rusza. Nie obchodzi nas los zwierząt , ptaków, dalej żyjemy dla siebie i własnych przyjemności a wirus stał się przykrym przerywnikiem w podboju świata aż po zatracenie.
Telepatia nas „dopadła”, to znaczy Misia Kurpiowskiego i mnie.
Podobnie nie zamierzam wykreślać tego co było. Doświadczenia minionego roku były niespodziewane, niechciane, nieprzyjemne, chwilami depresyjne, pogrążone w smutku i rozpaczy, a czasami okraszone uśmiechem, życzliwością ludzką, zrozumieniem, pomocą. Tego nie można zapomnieć ani wykreślić z życiorysu.
Ale… nie czuję się panią świata. Przejmuje mnie los innych, ubolewam nad tragiczną w skutkach działalnością wyniszczającą nasze, naszej globalnej wioski, środowisko. Niewiele niestety mogę by powstrzymać bieg ku „zatracie”. Czy ktoś ogóle ma pomysł na to?
Albo na egoizm ludzki, brak tolerancji, fakt że wiele wartości upadło zastąpione wszechwładną „mamoną”.
Pozostaje nam (Wombatowi i mnie) codzienność wypełniona zapachem gotowanych potraw, pieczonych ciast i chleba, przetworów i ziół. Codzienność, gdzie uśmiech, zrozumienie, wzajemna serdeczność i wyrozumiałość, przywiązanie oraz uprzejmość, a także pomoc pomagają w każdej sytuacji.
Szczególnie w tych trudnych dniach, tygodniach i miesiącach restrykcji wynikających z pandemii.
I, jak podejrzewam, nie jesteś odosobnieni w owej „codzienności”.
errata…
§ 2 – w ogóle
§4 – nie jesteśmy
Wykreślić się nie da, ale dobrze, że poszedł sobie precz.
Misiu,
dobrze żeś wreszcie wpadł do tego gniazda grzeszników, ale nie opieprzaj nas tak zaraz z rana w pierwszym dniu Nowego Roku, bo przecież z jakąś intencją napisałeś to, co powyżej i ja się czuję adresatką tej tyrady.
A dla mnie był to rok leniwca pospolitego. Owszem, wywołany wiadomo czym był ten bezruch. Otóż zawsze znajdzie się to „coś”, Im wcześniej się to uświadomi, tym lepiej. Ja nie robię żadnych postanowień, bo po co wywierać na siebie niepotrzebną presję, że w związku z N.R to ja zamierzam…
Nic nie zamierzam, sprawy i tak potoczą się mniej więcej same. Jak zawsze. Ani ja, ani chyba nikt na tym blogu nie jest nieprzyjacielem świata, jesteśmy raczej już mocno dorośli, przeszliśmy szkołę życia i cały czas jesteśmy w tej szkole, dopóki – powtarzając za Agnieszką O. „Sucha Kostucha, ta miss wykidajło wyłączy nam prąd w środku dnia”. Proponuję więc to:
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
Czy ktoś z Was czuje się panem świata? Ja nie. Masz rację, Misiu – każdy żyje dla siebie i swoich przyjemności, w końcu trzeba się czymś w życiu zająć,
A poza tym – dobrego Nowego Roku 🙂
Łajza minęli z naszym Zwierzaczkiem z Down Under 😉
Lena2,
ja nie jestem (niestety!) autorką tego znakomitego powiedzenia, poszukałam w źródłach i wychodzi na to, że to jeden z twórców serialu „Czterdziestolatek” (spółka Jerzy Gruza i Krzysztof Teodor Toeplitz), a wypowiada to Pani Zosia (Zofia Czerwińska). Nie kojarzę sceny, kiedy to się pojawiło, ale wszystkie „czterdziestolatki” są do obejrzenia na youtube.
Polecam – świetnie się to ogląda i nie ma to nic wspólnego z tęsknotą za czasami słusznie minionymi. Po prostu żyje się tak, jakie są warunki naokoło. Dobrze, że nie jest to epoka jaskiniowców – oni też mieli określony styl życia 😉
p.s.Oczywiście chodziło mi o ten „mylny błąd” 😉
Alicjo.
Jak zwykle w krótkim komentarzu prezentuję dość uproszczoną wizję świata. Nie uwzględniłem tych co epidemia dotknęła do ostatniej kosteczki i ostatniego halerza w portfelu. Mnie dotknęła w tym sensie, ze pojechać nie mogłem gdzie chciałem i zacząłem robić rzeczy na które nie miałem wcześniej czasu. Można się wymądrzać tak jak ja, bo się naczytało w całkiem obcojęzycznych gazetach o zero waste, ograniczaniu konsumpcji, rezygnacji z tego czy owego. Jakiegoś uzasadnienia siedzenia na tyłku i porządkowania świata pełnego nikomu nie potrzebnych przedmiotów i artefaktów człowiek mieć musi. A to , że podczas przemądrzałych tyrad komuś dostanie się kwaszonym ogórkiem to już inksza inkszość 🙂 My powoli możemy się zacząć rozstawać z tym czy tamtym, ale smutne jest to co po sobie pozostawimy następcom. Mój mały domek spalił i przepuścił przez komin ponad 200 ton węgla, Jak doliczyć ile zużyto w nim wody, prądu i gazu, ubrań mebli czy sprzętu elektro to człowiek łapie się za głowę jakim jest niszczycielem świata. Teraz niby mogę ograniczyć to czy tamto ale ogrzać chałupę muszę, z tą różnicą, że kiedyś w moim domu było sześć czy siedem osób a teraz jestem sam i musi mi być ciepło i jasno bo inaczej nie potrafię i się nie da, bo z nieogrzewanego domu z betonu zrobi się szybko willa prześwit. Na luksusową bezdomność mogą pozwolić sobie nieliczni 🙂 I to do czasu bo w Portugali od 8 stycznia każdy z nadmorskiej plaży musi się zameldować na kamper parkingu za 15 euro od łepka a inni co nie chcą płacić mogą wracać do domu.
Na moim osiedlu niegdyś zamieszkałym przez mnóstwo ludzi teraz zostały stare dziadki . Ale to co zabetonowaliśmy to nasze !!!
Misiu, litości!
Ty wieczny malkontencie – dlaczego nie wysłuchałeś mądrej Agnieszki O. w pięknym wykonaniu Piotra F.?
Posłuchaj i daj spokój – nie wbijaj mnie w poczucie winy, że śmiem żyć! Raz w roku chciałby się człowiek ucieszyć z tego faktu.
Vive et vivere sine – howgh!
Nie planuję wykreślać minionego roku z życiorysu ani o nim zapominać. Owszem nie mogłam robić wielu rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, ale znalazłam inne zajęcia i inne przyjemności. Kilka krótkich podróży udało się jednak zorganizować, w tym super wyprawę do małego domku Misia Kurpiowskiego. Przy pięknej, letniej pogodzie chałupy nie trzeba było ogrzewać, a miły nastrój, jaki towarzyszył tej wizycie ogrzał nasze dusze 🙂
Spędziliśmy kilka miesięcy na nadbużańskich rubieżach i staraliśmy się cieszyć każdego dnia, że mamy możliwość codziennego podglądania przyrody. Nigdy do tej pory nie przeczytałam w ciągu kilku miesięcy aż takiej ilości książek i nie obejrzałam tak wielu filmów w internecie. Rozmawiałam poprzez różne komunikatory z osobami, z którymi do tej pory, z którymi nie rozmawiałam tak często i tak wiele. To wszystko było było bardzo cenne i pozostanie w mojej pamięci.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że dla całej rzeszy osób ten miniony czas był bardzo ciężki, depresyjny, a dla wielu ludzi to była katastrofa i zawodowa tragedia.
Współczuję bardzo wszystkim tym, którzy ciężko chorowali albo stracili z powodu koronawirusa swoich bliskich. Oni nie będą w stanie, żadną miarą, wykreślić 2020 roku z życiorysu…..
A przed nami nadal mnóstwo niewiadomych, tak już wcześniej pisała o tym Krystyna. Jaki będzie rok 2021? Przecież tego nie wiemy.
W nadbużańskim lesie stale puste plastikowe butelki, puszki po piwie i znak obecnych czasów-porzucone maseczki. Podczas spacerów często je zbieraliśmy, ale to syzyfowa praca, bo następnego dnia śmieci znowu się pojawiają. Nawet teraz-w listopadzie i grudniu, kiedy wydaje się, że lasu prawie nikt nie odwiedza.
We wsi, oddalonej od naszej chaty, prawie trzykilometrowym pasmem pół i lasu około 70 procent domów jest ogrzewanych węglem.
A tymczasem Jerzor Misia nie posłuchał, tylko oddał się swojej ulubionej przyjemności, bo jest plus dodatni, bezśnieżnie… wsiadł na rower i pojechał w siną dal! Jak śmiał?! a worek pokutny na łeb, głowę popiołem posypawszy nie łaska?!
Ja natomiast dorwałam się do mojego prezentu podchoinkowego i też nie przepraszam, że żyję 😉
https://photos.app.goo.gl/U1bWmy5FC9XuJ8zEA
Tak jest, Misiu, wiem, że to zupełna dekadencja, całe to opakowanie i tak dalej. ALE… takich prezentów nie produkuje się milionami. Ktoś, kto to wymyślił – zarobił na tym, ergo miał pieniądze, żeby zaopatrzyć rodzinę w chleb powszedni.
Wokół chleba naszego powszedniego świat się obraca, Elon Musk planuje wycieczkę na Mars w niedalekiej przyszłości, Afryka nadal przymiera głodem i tak będzie jeszcze przez lata – absurdów tego świata nie zmienisz. Tego też warto posłuchać – bardzo na temat!
https://www.youtube.com/watch?v=0KZ3AXqDjdU
Dzisiaj przed południem odwiedziliśmy Łazienki, o tej porze nie było w parku zbyt wielu osób i o to nam właśnie chodziło. Wiem, że te widoki wszyscy znają, ale może nie będziecie mieli mi za złe, że je przypominam?
https://photos.app.goo.gl/sqXUJA1koK2GpyGz5
W celach ogólno-poznawczych 🙂 sprawdziłam słownicwto związane z korkiem od szampana:
https://www.champagne.fr/assets/images/3-vigne-au-vin/habillage/montage-coiffe.jpg
I tak mamy oczywiście korek w kształcie grzybka, kapsel oraz wiązadło.
Wiązadło razem z kapslem bywa nazywane kagańcem. Po francusku wiązadło to muselet, bo agrafe, o której wspomniała Eva to w języku braci Francuzów zszywka np. biurowa czy tapicerska.
Mnie refleksje Misia nie irytują ani nie dotykają, bo też często myślę o tym, jaki świat zostawiamy naszym wnukom. I nie mam mu za złe, że dzieli się z nami swoimi obserwacjami; a ze są niewesołe, to nie jego wina.
Danuśka,
to samo dzieje się w naszych pobliskich lasach. Winowajców jest wielu- imprezująca młodzież, robotnicy leśni, niezabezpieczone budowy nowych domów, cwaniacy, którym opłaca się wyrzucić śmieci do lasu. Temat rzeka, podobnie jak walka ze smogiem, a właściwie brak tej walki.
Danuśka,
nie mam za złe 🙂 i z przyjemnością pospacerowałam z Wami. My zaś noworocznie wybraliśmy się nad morze do Białogóry, oczywiście z własnym termosem z herbatą. Żadnych zwierząt, niewiele ptaków, cisza i spokój. Dopiero około południa pojawiło się trochę więcej osób, ale też niewiele.
Też nie widzę nic irytującego w komentarzach Misia.
Maskonury w Łazienkach??? Nie widziałam 🙁
Ja niestety, widzę we wpisie Misia czarnowidztwo i dołowanie. Po co akurat dzisiaj?
Może trochę nadziei? Odrobinę optymizmu? Nie zaszkodziłoby.
p.s.Nie, nie wszyscy musimy myśleć tak samo 😉
Stąd mój protest, chociaż może to jednak za mocne słowo)
Takie piękne zimy były jeszcze nie tak dawno : http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/6574
Gdybym odpalił część tego co moi sąsiedzi o północy to pewnie spłacałbym kredyt do następnego Sylwestra… I zapewniam, że nie są to ludzie przesadnie zamożni. Pewnie każdy z nich w jakiś dla siebie wiadomy sposób chciał odreagować to w jaki sposób żył w poprzednim roku i ile z ich wolności zabrał wirus. Niestety bez marudzenia takich osób jak ja nigdy nie dojdzie do ograniczenia i zakazu używania na masową skale fajerwerków. Nasza policja woli biegać za młodzieżą bo odważyła się nosić kartoniki z napisami , które nie podobają się wadzy, niż zająć się sprzedawcami śmiertelnie niebezpiecznych petard, które są zakazane w większości krajów UE. U nas można odpalać takie które potrafią urwać wszystkie palce. Wczoraj oglądałem w niemieckiej TV eksperymenty w których używano dostępnych na polskich bazarach fajerwerków . Zgroza. Czy ktoś widział podobny program w TVPInfo? Alicja może mi zarzucić czarnowidztwo i malkontenctwo ale problem nie znika jeśli o tym się nie mówi. Schlebianie najniższym gustom i prostactwu daje głosy i władzę zdobytą w wyborach, z którą wszelkiej maści dziadersi sprawują i nabijają kieszenie swoje i pociotaków różnej maści. Za pieniądze wyrzucone w pod ostrołęcki piach przy okazji budowy elektrowni można było zafundować 200 – 300 tysięcy instalacji fotowoltaicznych na polskich domach. Wyngiel był jednak najważniejszy go ktoś taki jak ja, opon przed Sejmem palił nie będzie ale dotowany górnik to i łom przywiezie przy okazji i nie zawaha się go użyć. Powie ktoś , że takie gadulstwo jak moje świata nie zmieni, ale jak się popatrzy wokół to można zobaczyć, że palenie papierosów przez wszystkich i wszędzie stało się passe i trudne dzisiaj do wyobrażenia w biurze czy restauracji. Tak samo ma się z odnawialnymi źródłami energii. Nie tak dawno o zielonej energii rozmawiali jedynie hipisi a dziś stała się tańsza od tej uzyskiwanej z węgla. Może zacznie się zmieniać nasze przywiązanie do wielkich domów które zamiast synonimu bogactwa powoli stają się kulą u nogi . Mam nadzieję, że nowy rok będzie rokiem gdy młodzi zaczną urządzać świat , który nas otacza lepiej od nas i naszych zaniechań.
Alicjo-też nigdy nie widziałam maskonurów w Łazienkach 🙂
Na zdjęciach ptaków, które dzisiaj zrobiłam są mewy oraz kaczka mandarynka.
Świat współczesnym zawsze się nie podobał, ale to zwykle dobrze, bo to napędza postęp.
Łazienki, lubię, chodzę tam często w wnukami. Wiewiórki są wszechobecne i wręcz nachalne. Niestety nie zawsze mam orzechy dla nich. Latem chętnie zaglądaliśmy do kawiarni na małe co nieco.
Mam nadzieję, że Miś (i nie tylko On) nie odczytali mych słów jako krytyki czy irytacji.
Co mnie zastanawia i jednocześnie martwi, to fakt, że wiele jest mowy o zgubnych skutkach działalności ludzkości na naszej Wspaniałej Planacie (zapożyczając nazwę od Sir David’a Attenborough), ale tak naprawdę nikt nie ma pomysłu na wstrzymanie niszczącego procesu.
Po pierwsze i najważniejsze – wystarczy prześledzić wzrost zaludnienia Ziemi (dane wg Worldometers.info):
• 275 milionów (1000)
• 1,600 bilionów (1900)
• 3.032 bilionów (1960)
• 3.684 bilionów (1970)
• 4.434 bilionów (1980)
• 5.281 bilionów (1990)
• 6.115 bilionów (2000)
• 7.594 bilionów (2018)
• 7.8 bilionów (2020)
A każdy chce posiadać i używać najnowsze produkty – zdobycze ostatnich technologii.
Pytanie: gdzie podziewają się te zużyte czy wyparte przez nowe?
Do produkcji czegokolwiek potrzeba energii.
Pytanie: Skąd ją brać?
Wspaniałe rozwiązanie – samochody elektryczne. Brzmi wspaniale, prawda?
Pytanie: do produkcji samochodów, baterii, silnika, części itp też potrzeba surowców do całej machiny produkcyjnej; aby samochód uruchomić potrzebna energia elektryczna; co zrobić z zepsutymi czy zużytymi? – i wszędzie potrzebna energia – prawda?
To tylko kilka przykładów. Do tego dochodzi beztroska ludzka i zwyczajny brak wyobraźni.
Po plażowiczach – sterty śmieci na plażach, po spacerowiczach – zaśmiecone alejki parkowe, ścieżki w lasach itp. Niektórzy potrafią wyrzucać własne odpadki przez okno ze zwykłego lenistwa i niechlujstwa. Przykłady można mnożyć w tzw nieskończoność.
Wycinanie puszcz i lasów, zaśmiecanie akwenów wodnych, nielegalne usuwanie odpadków toksycznych… … … Lista jest bardzo długa.
My, przeciętni obywatele, możemy niewiele. Choć i to niewiele w pomnożniu przez zaludnienie Globu dałoby dużo. Tylko… No właśnie, nie wszyscy tak myślą.
Danuśka Łazienek i Wilanowa nigdy „dosyć”. Kaczek mandarynek (Aix Galericulata) chyba nigdy w Łazienkach nie było. To azjatycki gatunek, o ile się nie mylę.
Pamiętam kaczki krzyżówki, łabędzie białe i czarne oraz pawie jakie opanowały Teatr na Wodzie. Pamiętam nawet pawia albinosa – biały, dumny i paskudny, bo gonił mnie przez środkowy trawnik głównej alei. Dzieckiem byłam i o ile mnie pamięć nie myli nie zaczepiałam ptaszyska. Może z zazdrości? Bowiem od sandałków aż po kokardę we włosach, wszystko było białe.
Łazienki o każdej porze roku inaczej prezentują swoją urodę. Każda fotografia i fotograf inaczej ją utrwala. Utrwalaj w kadrze i przypominaj Danuśka, przypominaj.
Rozpisawszy się okrutnie – teraz nieco kulinarnych dobroci. Po świątecznym obżarstwie obiad delikatny: ryż z warzywami z woka w ostrym sosie. Alicji przypadłby do gustu. Do tego herbata zielona wyjątkowej szlachetności smakowej.
Wczesnym popołudniem odbyliśmy spacer po obu stronach rzeki Paterson wpadającej do zatoki. Ruch kajaków, łodek i skuterów wodnych spory.
Spacerowiczów nie tak znowu dużo, większość siedziała na plaży.
Przetuptaliśmy circa-about 7 km.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do sklepu nabyć owoce. Kupiliśmy maliny, truskawki i borówki amerykańskie. Od dawna takich truskawek i malin nie jedliśmy. Mam na myśli smak i zapach. Pyszne.
No tak Echidno u Ciebie lato zapachniało owocami.
Ja na spacerze czuję zgniłe już liście, dziś tylko 8 km. Brakuje mi słońca, a tu jakaś ciemno szara chmura za oknem.
Kulinarnie ćwiczymy dalej bigos, raz z chlebem, raz z ziemiankami. Reszta pójdzie do słoików. Tak za mną chodziło, że coś tej potrawie brakuje i w końcu dotarło – wina nie było.
One – te owoce Małgosiu – praktycznie są cały roku sprzedaży. O smak chodzi. Tom się rozczuliła smakowo.
PS
rzeka to Patterson River. Jedno „t” połknęłam.
Tak, Małgosiu, dla mnie też czerwone wino w bigosie obowiązkowe, chociaż różne bywały przepisy na to danie:
„Jeżeli jednak planetę naszą ozdabia bardzo wiele istot rozumnych, którym nieobce są rozkosze bigosowe, za to (niestety!) niewielu jest śmiertelników, którzy zgłębili sztukę przyrządzania bigosu. Jakże się to robi? Oto tak:
Pierwszego dnia gotuje się kapusta oddzielnie i mięso oddzielnie. Drugiego dnia łączy się ugotowana kapusta z pokrajanym mięsem, co stanowi rusztowanie bigosu, uważane przez dyletantów za rzeczywisty bigos. Trzeciego dnia odgrzewa się mieszaninę, niesłusznie zwaną bigosem, i – skrapia się butelką soku winnej jagody. Czwartego dnia odgrzewa się substancję, dodaje się do niej bulionu w płynie i malutką flaszeczkę bifsztyk-sosu. Piątego dnia odgrzewa się mieszaninę i obsypuje pieprzem na sposób grenadierski. Wówczas – mamy już bigos, ale młodociany, nieśmiało stawiający pierwsze kroki. Więc aby wzmocnił się i dojrzał – szóstego dnia odgrzewa się, siódmego dnia odgrzewa się – i – ósmego dnia odgrzewa się. Ale dziewiątego dnia zjeść go należy, gdyż w dniu dziesiątym klasyczni bogowie, znęceni wonią bigosu, gotowi ze szczytów Olimpu zejść na ziemię i wydrzeć specjał śmiertelnym ustom!”.
Bolesław Prus, Kronika tygodniowa, Kurier Warszawski,
Oraz ciekawostka na temat bigosu z wiwatem:
Na polowaniach podawano bigos myśliwski, a także bigos z wiwatem (ugotowany wcześniej podgrzewano w naczyniu z pokrywą oblepioną ciastem). Wystrzelenie pokrywki pod wpływem ciśnienia oznaczało, że trzeba już zabierać się do jedzenia.
Magdalena Kasprzyk-Chevriaux-„Historie kuchenne”.
Ale, ale… Mickiewicz w „Panu Tadeuszu” ks. IV o bigosie z wiwatem pisze tak:
Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem,
Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie,
Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie,
Zniknął, uleciał, tylko w czeluściach saganów
Wre para jak w kraterze zagasłych wulkanów.
I na końcu tenże wiersz o bigosie:
Trzeba garnek wziąć.
Dość duży.
Tak nas uczy doświadczenie.
W trakcie bowiem gotowania
I ciągłego próbowania
Bigos kurczy się szalenie.
W ten to garnek
(Jak od dziecka w nas wpajano)
Kilka kapust daje się:
Więc krojoną prosto z główki,
Więc kiszoną,
Tudzież pasteryzowaną.
(Ta ostatnia to są nasze kapuściane głowy,
Co niestety w tej postaci tylko idą jako towar eksportowy).
Co tam mamy z resztek mięsa ładujemy w tę kapustę,
Byle nie ogryzki jakieś,
No i byle nie za tłuste.
Na przyprawy kolej:
Trochę trzeba wrzucić w tę kapustę angielskiego ziela,
Liść laurowy vel bobkowy,
Jałowcowych jagód (jak mawiano dawniej) małowiela,
Grzybów, co nadadzą bigosowi taki bukiet aromatów,
Że na zapach, to wysiada przy bigosie każdy bukiet kwiatów.
W końcu śliw suszonych parę wrzućmy w pary kłęby,
Pestki przedtem usunąwszy.
Ze względu na zęby.
Gotujemy jak najdłużej.
Tydzień, a czasami nawet dwa.
Kto cierpliwszy ten, rzecz jasna, wiele lepszy bigos ma.
Dobry jestem człowiek więc i tego nie ominę,
Że w ostatniej fazie,
To czerwonym trzeba bigos podlać winem.
Teraz bigos co to jest, jak sądzę, wiecie.
To jest właśnie to, co wszyscy o zimowej porze roku jecie.
Oraz to, co aktualnie dzieje się na świecie.
Ludwik Jerzy Kern, Bigos, Przekrój, nr 2686
Asiu- ciekawa jestem, czy i co na temat bigosu piszą w „Kurierze Stanisławowskim”?
Echidno-jakże chętnie potuptałabym z Tobą, a potem odpoczęła na plaży.
Oj, słońca brak 🙁
Danuśko, fajne przepisy, u mnie nie było słodkiej kapusty , bo ta kiszona nie była zbyt kwaśna, ale przyprawy dokładnie się zgadzają 🙂
Mimo że wierszowany, to przepis Ludwika Jerzego Kerna doskonale nadaje się do wykorzystania. Całkiem możliwe, że LJK sam gotował bigos, albo pomagał żonie.
Małgosiu,
” bigos z ziemiankami” – pychota 🙂
Trochę słońca dziś było, a najważniejsze, że dni są już dłuższe.
Ciasta z białek nie polecam. Bez smaku; trzeba by dodać jakiegoś aromatu, bo same bakalie nie wystarczyły. Ostatecznie małe kawałki ciasta przekładałam dżemem truskawkowym. Beziki byłyby zdecydowanie lepsze.
-2c, słońce i bajkowe 10cm białego, świeżego puchu oraz zamiast roweru pół godziny machania łopatą dla Jerzora, bo tę piękność trzeba z podwórka trochę usunąć.
Na posiłek chyba tylko lekka sałata wielowarzywna, bo solidnego jedzenia wystarczy na jakiś czas, zresztą pełno jeszcze pozamrażąnych uszek, pierogów, kapusty z grochem i czegoś tam jeszcze.
Bigosu nie zrobiłam, zapachniał mi ten LJK, chyba się na bigosie znał 😉
Pojechałam na Stare Miasto zobaczyć dekoracje świąteczne i szybko uciekłam. Takich tłumów nie widziałam tam nigdy, nawet latem w szczycie turystycznym. Smętnie wyglądają te ciemne, zamknięte restauracje. Przy tych „otwartych” kolejka po grzane wino. Świecące balony i miecze, dużo rodziców z dziećmi. Sporo niestety osób bez masek, albo w źle założonych.
Dobry wieczór,
Bigos marzenie. Z dużego garnka udało mi się ocalić litrowy pojemnik do zamrożenia.
Godzinny, codzienny spacer i karmienie szarych wiewiórek odprawiony. Rude wiewiórki w Łazienkach piękne Danuśko.
W poniedziałek z powrotem do pracy. Odsasa szkoła opóźniona o tydzień – we wtorek teoretycznie zaczna się zdalne zajęcia, jak będzie zobaczymy. Dostanie również termin testu koronowirusowego – od wyniku zależy rozpoczęcie zajęć 18-tego stycznia. A egzaminy czekaja.
Małgosiu-właśnie z tego powodu odkładam wizytę na Trakcie Królewskim i na Starym Mieście. Chciałabym, jak co roku, zobaczyć nasze iluminacje, ale bez tłumów spacerowiczów. Z drugiej strony nie ma się co dziwić, że ludzie tak licznie odwiedzają te miejsca, bo to przecież jedna z nielicznych rozrywek, którą miasto w tej chwili oferuje.
Jolly Rogers 🙂
Pozdrowienia dla Odsasa. Szczerze współczuję wszystkim uczniom w czasach pandemii, a szczególnie tym, przed którymi ważne egzaminy.
Dobrej niedzieli bez względu na okoliczności!
https://c6.staticflickr.com/1/736/31627721205_79b4af4933.jpg
Danuśko,
Z przyjemnością obejrzałam zdjęcia.
Również nie skreślam tego roku. Może i nie pojechaliśmy przesadnie daleko, za to odkryliśmy ciekawe miejsca i ciekawych ludzi w pobliżu, odnowiliśmy (co prawda zdalnie) dawne znajomości, więcej rozmawialiśmy a mniej mówiliśmy, doceniamy bardziej obecność bliskich. Pusta Wenecja w październiku to tylko dodatkowy bonus.
Jolly,
Trzymam kciuki za Odsasa 😉
Ewo-tak właśnie myślę. W minionym roku trzeba było się zatrzymać i skupić na tym co tu i teraz. To ważne, a może najważniejsze….Myślę, że w komentarzach Misia o to przede wszystkim chodziło.
W ramach skupiania się na tym co tu i teraz w ostatnich dniach odkryłam w mojej dzielnicy:
-piękne place zabaw dla dzieci! Szkoda, że moja Latrośl bujała się na rozpadających huśtawkach i bawiła w beznadziejnych piaskownicach. Dziecina w zasadzie tego nie pamięta i bez względu na wszystko dobrze wspomina swoje szczenięce lata.
-zadaszone miejsca parkingowe na rowery-powstały przy szkołach i przy stacjach metra. Są bardzo przyzwoicie zaprojektowane i cieszą mnie bardzo.
-pojemniki (w stylu tych na stare ubrania) na zużyty sprzęt elektryczno-elektroniczny. Do tej pory były tylko przy wejściach do supermarketów i to nie zawsze i nie wszędzie. Teraz znalazłam jeden niedaleko naszego domu, stoi tuż przy szkole. Bardzo dobry pomysł, pomalowany na czerwony kolor, doskonale widoczny z daleka.
Powyższe w ramach noworocznych wpisów optymistycznych 😉
Place zabaw w okolicy dobrze znam, te nowe są rzeczywiście atrakcyjne, te stare albo zniknęły, bo osiedle jednak się zestarzało, albo są w opłakanym stanie niestety. W sprawach rowerów: widzę sporo wypożyczalni, stojaki są, ale takie zwyczajne. Denerwują mnie natomiast porzucone byle jak hulajnogi, często utrudniające przejście ,to już plaga.
Czytam na przemian, ale z ogromną przyjemnością, Mariusza Szczygła Osobisty przewodnik po Pradze i Bezsenność w Tokio Marcina Bruczkowskiego. Obie książki z czystym sumieniem polecam.
W Kurjerze Stanisławowskim nie znalazłam nić ciekawego o bigosie. Owszem jest parę artykułów, ale bigos występuje tam jako ogólnie znany nam polski bałagan i kłopoty. po prostu niezły bigos 😉
Dlatego dzisiaj mały fragment z innego czasopisma:
Z Kuryera Lwowskiego, 1894 r., pisownia oryginalna.
Adolf Dygasiński – Na miejskim Bruku (ciąg dalszy)
Być może, iż powyżej opisane wypadki, albo jeszcze i inne jakie wstrząsnęły umysłowością Krokodyla, który od 45 roku życia począł sobie lekceważyć formy religijne, o duchowieństwie wyrażał się w sposób silnie satyryczny, a zawiązywał coraz więcej stosunków z ludźmi zarażonymi libertynizmem i niedowiarstwem. Nie można powiedzieć, żeby Sobek nie wierzył w Pana Boga, on tylko z pewnym uśmiechem niedowierzania na ustach i z zagadkowo dwuznacznem spojrzeniem oka żywił w duszy wątpliwość, ażeby ktoś inny na ziemi wiedział o Bogu więcej niż on mógł wiedzieć. Pomiędzy gośćmi w Sobkowej knajpie używał znacznej powagi i cieszył się sympatią pryncypała pewien artysta muzyk, Apolinary Burak, zwany pospolicie panem Apolinarym. Wiele przymiotów jednało powagę temu człowiekowi, a najwięcej może to iż był ślepy na oba oczy. Zresztą człowiek, który cobądź dobrze robi, cieszy się poważaniem bliźnich, a Burak był znawcą i mistrzem w gastronomji, namiętnym żarłokiem i smakoszem. I Burak był otyły, podobnie jak Sobek, ale twarz miał kwadratową raczej niż okrągłą, co znamionowało restauratora z Piekarskiej ulicy. Jakby w nagrodę za brak wzroku miał pan Apolinary wszystkie włosy na głowie i wszystkie zęby przynajmniej główne w ustach. Będąc dobrego wzrostu, rósł też z roku na rok w objętość. Słyszano go mówiącego:
– Kiedy się rozgrzeję kieliszkiem wódki, dużo mogę; ale gdy lekko zakąsiwszy poprawię drugim, zdaje mi się, żebym dał radę wołowi.
W knajpie na Piekarskiej znano go jako gorącego zwolennika cyna drów, które też zwykle zachowywano dla niego z krzywdą innych gości; nie gardził on atolii bigosem, nogami w galarecie oraz innymi przysmakami. Na przekąskę po wódce używał pan Apolinary zwykle tłustego wieprzowego boczku, który przed spożyciem maczał w pieprzu, aby sobie jak mawiał „zaostrzyć apetyt”. Po boczku wypijał drugi tęgi kieliszek sznapsa i wtedy długo już należało czekać nim się nasycił. Przyzywał do siebie jedną z posługujących dziewczyn, Paulinkę i kazał sobie recytować wszystkie potrawy, jakiemi w danej chwili rozporządzała jadłodajnia. Następnie namyślał się przez czas jakiś, to jest przywoływał do umysłu smakowe wrażenia, budzone wspomnieniami różnych potraw. Ostatecznie zaś dysponował i spożywał skwapliwie jedno danie po drugiem. Tak podjadłszy lał już w siebie piwo jak w beczkę, a nie upijał się nigdy, umiał bowiem pod picie „zakładać fundament”.
Burak był spokojnym racjonalistę, poszukującym zawsze zastosowania teorii do życia. W knajpie odwoływano się do niego, jako do powagi, sięgającej gruntu rzeczy. Rzadko kiedy mówił krótko, co go stawiało na równi z dużymi analitycznymi umysłami. Na Piekarskiej ulicy rozrzucał nieraz skarby zdrowych zasad, które stąd rozchodziły się po świecie, choć świat nie wiedział o źródle ich pochodzenia. Widzę go, jak podniósłszy rękę do góry, głosi:
– kto sobie żałuje na jedzenie, ten żyć nie wart na świecie!
Albo:
– na co się zdadzą pieniądze, jeżeli człowiek za nie dobrze zjeść nie może!
Za kompetencję na polu sztuki kulinarnej Sobek wysoko stawiał pana Apolinarego; cenił go i za wygłaszanie zasad, wpływających na pobudzenie apetytu gości. Niejeden bowiem, słysząc mądre powiedzenie, że „człowiek żyje, ponieważ je”, popuszczał pasa i pozwalał sobie zjeść o wiele więcej, niż pierwotnie zamierzył. A cóż dla Sobka mogło stanowić większą przyjemność jak entuzjastyczny szczęk noży i widelców, fizjognomie gości, roznamiętnione do jedzenia i picia, energiczne chlipanie, chrupanie i mlaskanie rozlegające się po knajpie?
(ciąg dalszy nastąpi)”
Wczoraj przeczytałam i polecam: „Dziennik upadku” Michela Lauba.
Obejrzałam też „Młodego Wallandera”.
Też trzymam kciuki za Odsasa. 🙂 Moja młodsza siostrzenica też ma w tym roku egzaminy, kończy podstawówkę. Zobaczymy jak to będzie. Niedawno martwiliśmy się o egzaminy podwójnego rocznika – Leny (starszej siostrzenicy) i Amelki, wnuczki Jolinka, a one już mają połowę drugiej klasy za sobą. I to dwa semestry zdalnej nauki.
http://ziemianskieklimaty.weebly.com/blog/bigos-mysliwski
-1c, pochmurno, w czytaniu dobry kryminał duński „Dochodzenie” – to uksiążkowiona wersja jakiegoś serialu netflixa „The Killing” (nagroda BAFTA), rozumiem, że najpierw był serial, a potem na podstawie scenariusza napisano książkę. Tempo galopujące, sprawnie napisana książka, dobra rozrywka kryminalna, jeśli ktoś lubi. No tak – Skandynawowie, przodujący w tego rodzaju sztuce 😉
Lubię Mariusza Szczygła, mam kilka książek „w papierze”, między innymi „Laska nebeska”, świetnie czyta, Szczygieł jest znawcą kultury czeskiej. Przewodnik po Pradze też przerobiłam.
Asia,
Kurta Wallandera? Przeczytanego to go mam niemal w całości (brakuje mi 2 pozycje), ale filmu nie oglądałam. Zdaje się, że to serial… Warto obejrzeć?
Alicjo – seriali o Kurcie, na podstawie książek, było kilka. I każdy ma ten ulubiony z ulubionymi aktorami. Teraz oglądałam serię o Wallanderze, który jest młodym konstablem i przechodzi właśnie do wydziału kryminalnego, poznaje Monę, mieszka w Malmo.
Żeby było śmiesznie, to nie są lata siedemdziesiąte, tylko współczesne. Wprawdzie internet wygląda jakby to były jego początki, ale bohaterowie mają smartfony. Temat dotyczy konfliktów rasowych, nielegalnej imigracji, przemytu. Aktor grający młodego Kurta – całkiem, całkiem 🙂
Mało szwedzki jest ten „Młody Wallander”. Ogląda się jak zwykły serial kryminalny. Właściwie gdyby główny bohater nie nazywał się tak jak nazywa to akcja mogłaby się dziać na przedmieściach Paryża czy innych osiedlach imigranckich.
Ze wszystkich seriali o Kurcie chyba ten szwedzki najbardziej mi odpowiadał.
https://www.filmweb.pl/serial/Wallander-2005-469669
Ja znam starego Wallandera – po przejściach, rozwiedziony, skonfliktowany z córką itd. Pewnie dla serialu był napisany osobny scenariusz, bo cała seria książkowa o Wallanderze jest już „dojrzała”. Ale tematy podobne, konflikty rasowe, emigranci i te sprawy. A propos, mam wrażenie, że w każdej książce skandynawskiej te rzeczy są w tle, w tej obecnej, którą czytam też.
Asiu-dzięki za opowieść oApolinarym Buraku 🙂
Co do skandynawskich klimatów to powoli kończę „Królestwo” Jo Nesbo. Zrobiłam sobie przerwę w tej dosyć ponurej lekturze i dla rozrywki przeniosłam się w miejsce pełne słońca czytając to wakacyjne czytadło: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/178597/koktajlowe-opowiesci
Moim zdaniem mocno naciągana historia.
Małgosiu-wiadomość odebrana 🙂 za chwilę zamówię „Bezsenność w Tokio”.
Mnie bezsenność w tym mieście nieodmiennie kojarzy się z filmem „Między słowami”. Ostatnio obejrzałam tę historię już chyba po raz trzeci.
My wraz z Małgosią nie miałyśmy problemu z bezsennością podróżując po tamtym skrawku świata. Myślę, że bóstwa shintō nad nami miłościwie czuwały 😉
Danusiu, to przedziwne bo jak podróżuję na wschód to mam znacznie mniejsze kłopoty ze snem niż na zachód.
Och, gdzie pojechać w tym roku? I czy nas zaszczepią przed wyjazdem? Musimy wykorzystać voucher na Grecję z wnuczką, zobaczymy co z tego wyjdzie bo nie wiem czy wnuk nie zaprotestuje teraz stanowczo, ze nie chce zostać bez siostry.
Danuśka,
pamiętam z Waszych relacji z Japonii, że pokonywałyście codziennie sporo kilometrów, więc nic dziwnego, że dobrze się Wam spało.
Małgosiu,
dwoje dzieci w różnym wieku pod opieką nawet dwóch osób to niełatwa sprawa. Mały będzie chciał jechać z siostrą, ale może też tęsknić za rodzicami. Ciekawe, co wyjdzie z tej podróży.
A u nas dziś od rana prawdziwa zima, pachnie mokrym śniegiem. Wnuki miały szczęście, że wczoraj tata je przywiózł, bo u nich nad samym morzem nie ma śniegu. Można było ściągnąć sanki ze strychu, a starszy wnuk ulepił samodzielnie sporego bałwana.
No właśnie Krystyno, musimy to dokładnie omówić z ich rodzicami, może za pierwszym razem pojadą z nami. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
To prawda, podstawowe pytanie na początku tego roku to: kiedy nas zaszczepią?
Od tego będzie zależało planowanie ewentualnych wyjazdów oraz większych spotkań towarzyskich, w tym blogowych też 🙂
Ja spokojnie czekam na swoją kolej szczepienia. Z utęsknieniem, dodam.
Zniesmaczyło mnie całe zamieszanie wokół tej „parszywej osiemnastki” – miało być w ramach promowania szczepień i żeby ta wredna Janda czy jakiś inny Zborowski pokazali, że proszę, zaszczepiliśmy się i nie świecimy na zielono , żyjemy, a tymczasem ktoś tak zakręcił, żeby, jak to chyba Hartman w swoim felietonie blogowym zauważył, wszyscy się na nich rzucili. Tymczasem to zamieszanie odwróci uwagę „gawiedzi” od innych, znacznie poważniejszych problemów. Tak ja to rozumiem. Oj, przykro.
Plany będą, jak wszystko się wyklaruje i mgła opadnie.
Tymczasem zakupiłam dzisiaj trochę książek na nowy rok, między innymi najnowszą Nike 2020, Radka Raka – Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli. Oraz różności 😉
Na miejskim bruku – Adolf Dygasiński (Kuryer Lwowski, 1894 r.) Pisownia oryginalna
(ciąg dalszy)
Cenił też Sobek niezmiernie pieprz, sól, ocet i oliwę. Co się tyczy musztardy, utrzymywał, iż w niej znajdują się największe w świecie paskudztwa, które Niemcy jakoby fabrykują mieszając zwyczajną glinę z rozmaitemi nieczystościami i nasyłając do nas takie „mixta com posita”, głupi zaś polscy panowie wszystko kupują i zjadają, byleby tylko na tem stał napis: „Paris lub London”.
Takim był właściciel jadłodajni przy ulicy Piekarskiej, Katon demokratycznej kuchni. Za bufetem stawał sam lub sadzał dziewczynę, która umiała sobie zaskarbić jego łaski i zaufanie. Do obsługi gości używał zwykle żeńskiego personelu, a chociaż nie był obojętnym na białogłowie wdzięki, jednakże usługujące panny niemiłosiernie tyranizował swoim humorem kwaśnym i ciągłem wytracaniem za stłuczone kufle, kieliszki, talerze itd.
Na długim bufecie sam ustawiał liczne talerze z zakąskami. Był tu śledź marynowany ze smacznym sosem i śledź niemarynowany, przybrany talarkami cebuli; były ryby w galarecie, szynka zwyczajna i w pęcherzu, plasterki słoniny, talarki kiełbasy, sztufada i polędwica na zimno; były butersznyty ze serem krowim i owczym lub szynką, Gomułki, jaja gotowane na twardo. Tutaj także stała baryłka z kwaszonemi ogórkami, leżały podłużne i okrągłe chleby, w słoikach korniszony i marynowane rydzyki.
Nie przepomniał Sobek i o estetycznych uczuciach, którymi czyniła zadosyć szklanna waza ze złotemi rybkami oraz bukiet nieśmiertelników.
Obok bufetu na ścianie widniał przybity ćwieczkami patent albo konsens rządowy, wydany na imię Sebastiana Krokoszowi cza; ponad tym patentem zaś – wizerunki różnych browarów, nieco dalej – kalendarz ścienny i obok – karta z napisem: „Piwo kuracyjne, kufel 10 groszy.” Był też tu i szyld, reklamujący likier benedyktyński.
Do tylnej ściany przylegała szafa, zapełniona butelkami, na których gość konsument spostrzegał nader obiecujące etykiety; wabiły też tu barwą wiśniowe nalewki, zapowiadał się pozłocistą etykietą vieux Cognac i wyraźnie ciągnęły ku sobie człowieka wrażliwego większe oraz mniejsze butelki benedyktynu, okryte pieczęciami, podobne do mnichów w kapturach, witające cię znakiem krzyża i napisem D.O.M.
Krokodyl – między innemi zasadami – wyznawał jedną ogólną: „Gość zje każdy ochłap, byle by mu dobrze przyprawić.” W karmieniu ludzkości miał ten człowiek taki jakiś przedziwny takt, że pomimo swej szorstkości – formalnie przywiązywał do siebie gościa; chcąc nie chcąc wierzyło się w gastronomiczny jego rozum i charakter, które to zalety zdawały się cechować każdą reformę w zakładzie przy ulicy Piekarskiej. I tak np. jednego razu zdecydował się Sobek, ażeby w jadłospisie figurowały tylko dwie ceny: porcja zupy groszy 10, a porcja mięsa groszy 20. Była to reforma genialnego pomysłu: wieść bowiem o takim fakcie poszła daleko i ludzie z bardzo odległych okolic miasta poszukiwali Sobkowej knajpy. Dwie izby od 12 godziny z rana roiły się głodnymi ludźmi. Za złotówkę przecież można było zjeść obiad. Niejeden atoli, gdy był przy apetycie, tak się rozjadł, iż dla celów biologii poświęcił nawet kilka złotych, jakkolwiek do zakładu wchodził pierwotnie z zamiarami oszczędności.
Krokodyl lubił gości zdrowych, rumianych, okrągłych, wesołych; na bladych mruków spoglądał spode łba. Znaliśmy Sobka w dwóch fazach intelektualnego rozwoju: w fazie teologicznego i filozoficznego sposobu myślenia.
Aż po 45 rok życia chodził on w każdą niedzielę na sumę do fary; począwszy zaś od tego pamiętnego roku, szybkim krokiem brnął do ateizmu. Co wpłynęło na ten stanowczy zwrot w duchowości Krokoszowicza, trudno bliżej oznaczyć. Jednakże dwa cenne fakty rzucają może jakie takie światło na owo zjawisko:
1) W 45 roku życia swego poszedł był Sobek jednej niedzieli – według zwyczaju – na sumę do Fary, a gdy z toku nabożeństwa, czy z indywidualnego nastroju wypadało uklęknąć i bić się w piersi, zadał on sobie przypadkiem pięścią tak silny cios w piersiową klatkę, iż mu z ust na posadzkę wypadła szczęka z garniturem wprawianych zębów. Spostrzegła to pierwsza, klęcząca obok niego dewota: krzyknęła i zemdlała. Teraz dopiero będący w pobliżu wierni zwrócili uwagę na Krokodyla, który tak się zmieszał, iż nie wiedział co począć: ratować zemdloną czy sprzątać uronione zęby. Przerażenie w kościele było ogromne; jedni spoglądali na wystraszonego restauratora, drudzy – na omdlałą kobietę, inni znowu na zęby, rozrzucone po posadzce świątyni. Ktoś wymówił wyraz „czarownik” i to powróciło Sobkowi przytomność. Schylił się, pochwycił zęby, włożył je do kieszeni i wśród ogólnego zgorszenia wyszedł z kościoła.
2) W 45 roku życia zachwiał się Sobek bardzo stanowczo w uczuciach wierności małżeńskiej z powodu pewnej Karolki, dziewczyny bardzo świeżej i przy każdym uśmiechu wyszczerzającej ładne białe zęby. Tę naiwną dziewczynę przyjął był do restauracji, jako zwykłą służebnicę, a z czasem został przez nią zupełnie podbity. Najprzód niewiadomo za co podarował Karolce broszkę, wyobrażającą czerwone serce wśród zielonych liści; następnie podniósł ją do godności bufetowej i powierzył kasę. To nie wszystko jeszcze. Karolka częstokroć już po rozejściu się gości i zamknięciu restauracji, zostawała przez czas jakiś sam na sam z pryncypałem, jakoby dla obrachunku kasy. Te jawne fakta wzięła na uwagę inna służebnica Julka i poczęła śledzić stosunek swego chlebodawcy do Karolki. Podglądała, podsłuchiwała dopóty, aż sprawdziła, że Krokodyl bynajmniej nie oblicza kasy z bufetową panną, ale grywa z nią w domino i zwykle przegrywa. Julka nie poprzestała na tych faktach, nie dosyć jej było skonstatować obustronną wymianę znaczących spojrzeń, ona sięgała swoja obserwacją jeszcze głębiej. I pewnego razu wyśledziła straszne rzeczy. Sobek i Karolka zostali samowtór, aby robić porachunki, ale ani kasy nie obliczali, ani też nie zasiedli do gry w domino. Cóż więc robili? Straszne rzeczy!… Krokodyl gonił Karolkę, a ona uciekała. Był też w restauracji oswojony zając, który nic a nic nie pojmując dlaczego pryncypał goni dziewczynę, a dziewczyna ucieka, wpadł w szał uciekania i wyprawiał straszne harce po jadłodajni, podobno wyskakiwał aż do okna, przesadzał stołki i stoły. Co się Sobek zbliżył do dziewczyny to dziewczyna – myk, a śmieje się pustackim głosem, a wyszczerza zęby; swoją droga zając – kic kic. Puszcza się Krokodyl z całych sił w pogoń, przewraca krzesełko, jedno, drugie; zając z przestrachu aż mruczy, a szczupaki w górę wycina; dziewczyna od śmiechu aż płacze i za boki się trzyma. Białe zęby Karolki i jej wesołość podniecają Sobka coraz bardziej, zdaje mu się, że jest młody, śmieje się także, a chociaż spocony ogromnie nie ustaje w pogoni. Powstała w pustej restauracji istna burza śmiechu… pryncypał się zacietrzewił, a Karolki jak nie może tak nie może ująć. Nareszcie dziwnym zbiegiem okoliczności przyszło do starcia się lecz nie z Karolką, a z zającem. Biedny zwierz okrutnie wystraszony jak nie wytnie w bok szczupaka, aż wskoczył na bufet i wpadł prosto w faseczkę z marynowanemi śledziami. Trudno mu było wyżyć w ostrym sosie, więc narobił beku, lamentu, faskę przewrócił, talerze i klosze z zakąskami na ziemię porzucał, a sam chlipnąwszy widać śledziowego sosu, jakby wścieklizny dostał, począł się po izbie rozbijać, skakać na ściany, na Krokodyla, na Karolkę. Nie było rady, pryncypał i bufetowa panna musieli się wynosić. To wszystko podpatrzyła Julka. Ale nie dosyć, że podpatrzyła, ona zrobiła z tego fatalny użytek, mający wpływ na życie Sobka. Przy pierwszej bowiem sposobności rzecz całą opowiedziała pani Krokoszowiczowej, żonie Krokodyla, niewieście nieustannie chorej, bardzo chudej, złej i podejrzliwej. Wybuchnęła scena małżeńska. Sobkowa słownie i czynnie znieważyła Karolkę, zerwała jej w sposób gwałtowny z piersi broszkę, dar męża i żądała natychmiastowego usunięcia z zakładu takiej dziewczyny. Krokoszowiczowa jakkolwiek chora, przez kilka dni nie kładła się wcale do łóżka, ale czynną była na nogach, broniąc dzielnie praw swoich, tak rzeczywiście zagrożonych. Z tego wszystkiego wytoczyła się sprawa kościelna o rozwód, którego Sobek gorąco pragnął. Kościół atoli stanął po stronie Sobkowej, która rozwodu nie chciała i odniosła swój tryumf.
(ciąg dalszy nastąpi)
Szary poranek, ale szary kolor jest piękny i elegancki, a poza tym, w tej szarości można dopatrzyć się zapowiedzi śniegu. Nawet, jeśli śnieg ma być dopiero za parę dni.
Nie pamiętam, czy pojawiły się na Blogu książki Maryli Szymiczkowej, czyli Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego. By nie zanudzać ewentualnymi powtórzeniami, krótko tylko napiszę, że lektura historii profesorowej Szczupaczyńskiej, która na przełomie XIX i XX w. prowadzi nie tylko dom w Krakowie, ale także śledztwa, stała się dla mnie wspaniałą rozrywką. Czyta się lekko, a ponieważ akcja toczy się na tle zdarzeń z historii miasta (rozbudowa i modernizacja) i jego znanych, a nawet sławnych mieszkańców, mogłam sprawdzać swoją wiedzę (z różnym skutkiem), szukać dodatkowych informacji, by oddzielać prawdę historyczną od autorskiej fantazji. Ostatni czwarty tom- „Złoty Róg” – związany jest oczywiście z weselem Rydla i „Weselem” Wyspiańskiego. Książki te są tak napisane, że chociaż pojawiają się w nich poważne problemy, nie niepokoją. Codziennie wieczorem uciekałam do Krakowa i nabierałam sił do porannych powrotów do własnych czasów. Jeżeli komuś przyda się taka ucieczka, zachęcam.
Tak, Leno. Wspominałam niedawno o „Złotym rogu”, który sobie kupiłam. Haneczka przeczytała wszystko z tej serii, a ja, niestety, tylko tę jedną książkę. I tym bardziej żałuję, że nie znam poprzednich. Bardzo dobrze scharakteryzowałaś treść. Sama kryminalna historia nie jest tak ważna jak tło opisane ze szczegółami. Też polecam.
Dzień dobry,
Chyba sobie tę serię krakowska sprawię w prezencie – dziękuję za podpowiedź.
Na obiad niedzielny udało mi się zrobić wyjatkowe smakołyki: giczki jagnięce na miarę kleftiko, halloumi l w boczku, ziemniaki pieczone w gęsim smalcu i warzywa. Pycha! Dzisiaj angielski gulasz pyrkoce w wolnowarze.
Od wczoraj w pracy i mieliśmy sporo interwencji.
Ciekawe czy nowy lockdown coś zmieni.
Dla poprawy nastroju wróciłam do Pratchetta, Nisi i świetnego moim zdaniem Bena Aaronowitcha (nie wiem czy jego kryminały z nuta fantastyki zostały przełożone na polski).
Ben Aaronovitch nie jest dostępny w Polsce, nawet chyba w oryginale.
Maryli Szymiczkowej czytałam Tajemnice domu Helclów, to wydaje mi się pierwsza książka sygnowana tym nazwiskiem.
A my kończymy dzisiaj śledzie i soczewicę, którą od kilku lat robię na 1 stycznia. Chyba Nemo podała ten przepis, zachęcając do jego wypróbowania informacją, że zjedzenie tej potrawy w Nowy Rok zapewnia bogactwo. Wobec tego, że bogactwo jest pojęciem względnym, a poza tym ma wiele wariantów, uważam, że wróżba się spełnia, a co nie mniej ważne – soczewica jest smaczna.
Tak się przy okazji zastanawiam, czy przypadkiem kiedyś na blogu nie rozmawialiśmy o „Tajemnicach domu Helców”, bo też mam tę książkę w swojej bibliotece 🙂 Korzystam chętnie z blogowych podpowiedzi zarówno kulinarnych, jak i czytelniczych. I filmowych czasem też!
MałgosiuW,
I owszem, Aaronovitch jest dostępny w Polsce, a nawet go przetłumaczyli
https://www.empik.com/szukaj/produkt?q=ben+aaronovitch
Nie wiem dlaczego to mi się nie wyświetliło. Jednak po polsku nie jest dostępny, nie ma go w ofercie (brak ceny).
https://www.empik.com/peter-grant-tom-1-rzeki-londynu-aaronovitch-ben,p1163830402,ksiazka-p – ceny nie ma, ale są dostępne ostatnie sztuki w salonie w Białymstoku. Sądzę, że jak się uprzesz, to mogliby sprowadzić.
No i pozostaje Allegro: https://allegro.pl/listing?string=aaronovitch&bmatch=baseline-product-cl-eyesa2-engag-dict45-nodict-cul-1-0-1218&order=p
Szymiczkowej nie ma na publio.pl, od dawna mam na oku i jak się pojawi, to na pewno zakupię, bo już się o tym zespole pisarskim naczytałam.
Tymczasem czytam kryminał „Glatz. Kraj Pana Boga”, autor dotąd mi nieznany, Tomasz Duszyński. Przyciągnął mnie tytuł, bo Glatz to Kłodzko, które dobrze znam. A że straszne rzeczy się dzieją w latach 20-tych minionego wieku, to ówczesna nazwa niemiecka miasta w tytule. Zapodam, czy mnie oczarowała ta książka 😉
Od razu skojarzyło mi się z Krajewskiego serią o mieście Breslau – też kryminały.
Dzisiaj był biały barszcz (z torebki) z białą kiełbasą z Blatic Deli.
Alicjo, Szymiczkowa jest na Woblink, tylko nie wiem czy sprzedają za granicę.
https://woblink.com/autor/maryla-szymiczkowa-13770
Mam nadzieję, że Aaronovitch był przełożony przez dobrego tłumacza. Dużo ksiażek niestety straciło na uroku przez oszczędności wydawnictw.
Magłosia,
dzięki za podpowiedź. Czemu by mieli nie sprzedawać za granicę? Przecież to sprzedaż internetowa i bezwysyłkowa, tylko adres e-mailowy jest potrzebny 😉
Sprawdzę wkrótce, na razie siedzę w Kłodzku.
Alicjo, Szymiczkowa jest na Woblink.pl , także na kindla. O ile się nie mylę, to akceptujesz takie książki. Ja już kupuję przede wszystkim w tej postaci, bo coraz ciaśniej na półkach i poza półkami.
Nie kupuję książek „w papierze”. Również nie mam miejsca na półki nawet, to raz – po drugie interesuje mnie przede wszystkim literatura współczesna polska, a przy okazji przyplątują mi się jakieś zagraniczne, to chętnie je czytam i nie będę udawać, że czytam je w oryginale – w końcu moim językiem jest język polski właśnie. Z tłumaczeniami różnie bywa, ale…
Znalazłam Szymiczkową na woblink, jak wyżej Małgosia podała, Tobie też dzięki za podpowiedź.
Pod koniec września sprawiłam sobie kindla, fajne jest to, że lekkie i czyta się wygodnie, nie trzeba chociażby kartek przewracać, poza tym „zaksięgowuje” cały zbiór, co też jest przydatne. Mój zbiór liczy 91 pozycji, do przeczytania zostało mi jeszcze równo 10 i dopiero wtedy zajmę się Szymiczkową, całą serią.
Skończyłam „Glatz” – trzeba się przenieść równo sto lat do ówczesnego Glatz, które się niewiele od tamtych lat zmieniło, jeśli chodzi o stare miasto. Jedynie uszkodzone było przez powódź ’97, ale wiele udało się odrestaurować. Odwiedzając Kłodzko już po restauracji Rynku, zdumiona byłam szkodami, jakie powódź zrobiła, bo przecież Rynek jest dość wysoko. Ale ta fala po prostu z wielkim hukiem się przez całe miasto bez wyjątku przewaliła i co starsze kamieniczki na Rynku po prostu zmiotła.
A książka dobra i dobre przyspieszenie akcji – nie mogłam odłożyć, dopóki nie doczytałam do końca. I tak dostałam zadyszki pod koniec 😯
Dobranoc 🙂
Zagapiłam się i przeoczyłam Małgosię. Tak to jest jak z marszu, przed kawą, próbuję działać.
Dzień dobry,
Jako że dzisiaj soczelnik, obchodzacym w obrzadku prawosławnym życzę dobrych, radosnych świat Bożego Narodzenia.
Pozwólcie, że do późno popołudniowej lub wczesno wieczornej kawy podam dzisiaj obowiązkowo poniższe ciasto. La France oblige!
https://madameedith.com/przepis/ciasto-trzech-kroli-galette-des-rois/
My kupiliśmy galette des rois wczoraj w jednym z francuskich supermarketów, ale jak może pamiętacie, kuzynka Magda robi je osobiście i w jej wydaniu smakuje wyśmienicie! Dla nas ten marcepanowy deser to wspomnienia z różnych pobytów w ojczyźnie Alaina, a smak ciasta, które dane nam było skosztować w ubiegłym roku w Tournus pozostał z nami do dzisiaj…
Dobry wieczór 🙂
wieczorna kawa
Irku 🙂
Byliśmy dzisiaj na spacerze w nadużańskich lasach. Na spacer w tamtejsze, dobrze znane i oswojone okolice 🙂 wybrało się też kilkoro naszych sąsiadów. Była okazja, by złożyć sobie noworoczne życzenia. Trochę dłużej pogadałam z sąsiadką, która jest nauczycielką w tej szkole: https://admzsg.edu.pl/index.php
Zdalnego nauczania ma szczerze dosyć i wygląda na to, że większość jej uczniów podobnie. Wszyscy czekają niecierpliwie na normalne czasy i tradycyjne spotkania w szkolnych ławkach albo, jak w powyższym przypadku, w szkolnych kuchniach i salach.
Tez jadlam galette a nawet zostalam krolowa przy pierwszym podejsciu.
Na kolacje reszta lososia w papillote.
Danuska byla na spacerze w lesie a my nad woda. Trafilismy na sloneczne okienko i przez godz. spacerowalismy po plazy. Wsiedlismy do samochodu i zaczal padac deszcz i ciagle pada. Na jutro zapowiedzieli przymrozki , zabezpieczylam moja kwitnaca azalie przed malym mrozem.
Autorka bloga sprawdzała dostępne w sklepach gotowe ciasto francuskie. Ale dane z 2016 r. są już częściowo nieaktualne/ na szczęście/, bo dostępne jest już od jakiegoś czasu ciasto francuskie maślane. To produkt niemiecki, więc dostępny w wielu krajach. Korzystam czasem z niego, ale zrobienie samemu takiego ciasta też jest proste choć czasochłonne.
Danuśka,
czy w lasach nadbużańskich jest śnieg?
U mnie nadal zimowo, temperatura 0 st. C, więc śnieg jest bardzo ciężki. Wnuki korzystały z niespodziewanej zimy.
Elapa-brawooo!!!
https://www.tennisbouliac.com/wp-content/uploads/2018/12/galette.jpg
Krystyno-żadnego śladu śniegu, wczoraj przez cały dzień padał w Warszawie i w okolicach deszcz.
Jolly Rogers, chcialabym przeczytac cos Aaronowitcha. Czy moglabys mi zasugerowac jakis tytul ? Z gory dziekuje .
Tez trafila mi sie dzisiaj korona 🙂 dzieki galette.
Fantazyjnych koron mam jeszcze trochę do wyboru więc spokojnie czekam na dalsze zgłoszenia 🙂
https://www.familiscope.fr/assets/posts/16000/16531-couronnes-poetiques.jpg
Krystyno – w jakim sklepie kupujesz to maślane ciasto? U nas widzę tylko z olejem palmowym.
https://www.frisco.pl/pid,3350/n,frosta-ciasto-francuskie-mrozone/stn,product
Asiu, kupuję to ciasto w naszym lokalnym sklepie, ale widziałam je także w delikatesach w Gdyni. Nie sprawdzałam w Auchan, choć bywam tam często. Przechowywane jest w zamrażarkach obok innych produktów tej firmy/ paluszki rybne itp./. Kiedyś można było kupić maślane ciasto francuskie zrolowane i nie zamrożone/ było wyłożone w ladach chłodniczych/, ale od dawna nie trafiłam na nie.
Alino,
Aaronovitch napisał cykl’Rivers of London’ (Rzeki Londynu). Pierwsza powieść ma właśnie ten tytuł. Moim zdaniem bardzo akuratnie opisuje rzeczywistość policyjna (minus duchy i inne paranormalne zjawiska) w dowcipnym i lekkim piórem. Opisy topograficzne Londynu i mieszkańców doskonałe. Poczatek jest trochę nierówny i wyboisty ale potem się rozkręca. Jeśli możesz, spróbuj angielski oryginał.
Dzisiaj na obiad sola z piekarnika, surówka z kiszonej kapusty, polskie doskonałe korniszony i gotowana do miękkošci brukiew z marchwia, utłuczona w towarzystwie masła, chrzanu i dyżurnych.
Ja kupuję to ciasto Frosty u siebie w Hali. Jedyny problem jest taki, że są to kawałki ciasta a nie jeden blat. Na ciasteczka doskonałe, na tartę już nie. Sprawdziłam teraz na stronie Auchan jest tam maślane ciasto chłodzone, nie mrożone Pate Feuilletee w zaskakującej cenie 3,99.
Wykorzystałam bezdeszczowe przedpołudnie i też poszłam na spacer. Na obiad były naleśniki z serem.
Asia,
teraz wszystko jest z olejem palmowym 🙁 Albo prawie wszystko.
Okołozerowo, pochmurno.
Na obiad były ziemniaki odsmażane wczorajsze z cebulą i surówka z kiszonej kapusty – proste chłopskie jedzenie.
Dzisiaj następny „nastaw” 3 cytryn na kiszenie, bo jest to rzecz znakomita jako dodatek do wszelkich ryb, wędlin, sosik gotowy do sałatek – robię po 3, bo na nas dwoje to wystarcza na jakiś czas.
Ktokolwiek podrzucił ten pomysł (Zwierzątko z Down Under?), niech mu będą wielkie dzięki!
W czytaniu Seria Szetlandzka nowej dla mnie autorki Ann Cleeves „Biel nocy”, „Czerń kruka” czytałam jakiś czas temu. Spodobał mi się ten kruk, dlatego zakupiłam dalsze 3 tomy. Kryminał, ale z górnej półki.
Jolly, dziekuje za szybka odpowiedz. Juz mam pierwszy tom na czytniku 🙂
Przy okazji pocwicze angielski. Jeszcze raz dzieki.
Alino,
Je vous en prie. Mam nadzieję, że Ci się Peter Grant i inspektor Nightingale spodobaja tak bardzo jak mnie.
Doceniam żartobliwość, ale niczego nie chcę zapominać ani zamazywać. Z głową w piasku musi być bardzo niewygodnie.
Do późnej nocy siedziałam w Waszyngtonie.
Na razie żadnych ciast. Czuję się spasiona. Obiadowo czyszczę zamrażarkę, czyli mam wolne od garów.
Wszystkie wspomniane kryminały są w naszej bibliotece. Dziękuję za rekomendacje.
Proszę mnie uświadomić o jakiej „koronie” mówicie w odniesieniu do galette. Tematyka mało mi znana, a obecnie koronę kojarzę z … no wiadomo czym.
W ramach relaksu powróciłam do lektury książek Kena Follett’a. „The Pillars of the Earth” mam poza sobą, obecnie na czytelniczej tapecie „Night over water”. Lekkie, łatwe i przyjemne. Przy okazji nieco historii awiacji nowiem akcja głównie rozgrywa się w Boeing”u B-314 znanego także pod nazwą Clipper. Niezła maszyna.
Echidno-a propos korony i tradycyjnego francuskiego(choć nie tylko francuskiego, bo w Hiszpanii też mają podobny zwyczaj) ciasta serwowanego w Święto Trzech Króli:
pieczemy lub kupujemy gotowe ciasto marcepanowe, które we Francji nazywa się galette des rois lub frangipane (przepisy bez problemu do znalezienia w internecie). W cieście jest ukryta drobna niespodzianka, kiedyś było to ziarno fasoli lub bobu. W obecnych czasach francuscy cukiernicy chowają do ciasta małe, porcelanowe figurki jak poniżej (postacie związane ze Świętami Bożego Narodzenia lub Dniem Trzech Króli):
https://www.cuisineaddict.com/11425-product_default/feves-creche-du-nouveau-millenium-x100.jpg
Osoba, która znajdzie w swoim kawałku ciasta wyżej opisaną niespodziankę zostaje królową/królem popołudnia czy wieczoru. Aby nie szukać nigdzie po szufladach królewskich atrybutów do ciasta jest dołączona papierowa korona.
Zatem nasze koleżanki Elapa czy też Alina, które zostały wczoraj królowymi założyły koronę na głowę i mogły ją nosić z dumą przez cały wieczór 🙂
Poniżej typowa korona dołączona do galette des rois:
https://ekladata.com/XUdR4ga5c1bEUIoq8eW7r_zJ0Oo.gif
To trójkrólewskie ciasto jest do kupienia we francuskich sklepach i cukierniach już na kilka dni przed i kilka dni po 6 stycznia, a potem znika z półek aż następnego roku.
Opowiadam o zwyczajach francuskich, bo te znam najlepiej, ale tak wspomniałam powyżej, Hiszpanie mają podobne tradycje.
Szczerze mówiąc nie znam żadnej francuskiej rodziny, która piekłaby galette des rois „tymi ręcami”. Z moich obserwacji wynika, że praktycznie wszyscy kupują gotowe ciasto. Alain wspomina, że w okolicach Trzech Króli jadł w pracy ten deser codziennie przez jakieś 5-7 dni, bo co chwila ktoś przynosił galette do biura.
Danusiu, fajne te figurki, a tak w ogóle to podoba mi się ten pomysł i uważam za sympatyczny.
Dziś kotleciki cielęce, ale pieczone, a tak w ogóle chodzą za mną gołąbki i pewnie niedługo zrobię.
Alicjo,
przepis na kiszone cytryny spopularyzowała Echidna.
Poświąteczne zamrożone zapasy bardzo się teraz przydają. Wczoraj był pieczony w całości pstrąg, dawno nie jadłam tak dobrego. Dziś do kawy zjedliśmy ostatni już kawałek makowca. A w przyszłym tygodniu będę smażyła faworki.
To znaczy, że mi się dobrze kojarzyło ze Zwierzątkiem 😉
Na wszelki wypadek zrobiłam nastaw na 2 słoiki, bo mam zamiar drugi sprezentować osobie, której pewnie sam „nastaw” byłby zbyt wielkim przedsięwzięciem, a onaż, ta osoba, szama ryby chętnie, a nawet je łowi!
Zdaje się, że Nowy Rok zaczął się z przytupem. Chcemy czy nie – żyjemy w ciekawych czasach.
Mam zagwostkę. Dlaczego Trzech KróLI, ale już Poczet KrólÓW, a nie Poczet KróLI???
Z tego wszystkiego zajączkuje mi się 👿
-4c, pochmurno.
Alicjo-profesor Miodek wyjaśnia:
https://polskatimes.pl/dlaczego-trzech-kroli-skoro-poczet-krolow/ar/75072
Przy okazji ciekawostka z królewskiej manufaktury w Sevres-filiżanka do sorbetu:
https://www.rossini.fr/lot/1444/378906?
Kupować nie planuję, ale pooglądać miło 🙂
Niech będzie o tych królikach.
Filiżanki – to jest to! Tylko powzdychać, niestety…
Filiżanka piękna, tylko ta cena … No i kojarzy mi się ze wzorcem z Sevres 🙂
Jolly Rogers, jeszcze raz dziekuje za sugestie lektury. Bardzo przyjemnie sie czyta, podoba mi sie styl i humor.
Danuska pieknie i wyczerpujaco opisala francuskie Swieto Trzech Kroli (Épiphanie). I jak pisze Malgosia, to bardzo sympatyczna tradycja i okazja do towarzyskich i rodzinnych spotkan. W tym roku ubogo , niestety.
Małgosiu,
ta filiżąnka jest chyba tylko do oglądania, nie do serwowania w niej kawy 😉
Chyba by każdemu ręka zadrżała, gdyby mu uświadomić, że oto pije kawę w filiżąnce za 150 euro 😉
Mnie by zadrżała…
Czy ja napisałam „zagwostka”? Zagwozdka, ośle!!!
Udawajcie, że nie widzicie. Dziękuję 🙂
Co do filiżanki.
Jakoś tak mam, że róże mi nie leżą. Żywe wprawiają w zachwyt, w zdobieniach przeciwnie. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jest jak jest.
Mnie się zdaje, że ten „trynd” różany już minął, jeśli chodzi o zdobnictwo porcelany.
A ten egzemplarz jest chyba dosyć stary, cena i styl by na to wskazywały.
Każde żywe lubię, a najbardziej stokrotki 🙂
Prostota i elegancja.
https://www.ediblewildfood.com/oxeye-daisy.aspx
Alino,
Bardzo się cieszę, że Ci się dobrze czyta. Muszę przyznać, że inspektor Nightingale jest moim literackim obiektem westchnień .
Czy też macie poczucie odpowiedzialności jeśli polecacie komuś ksiażkę, film, restaurację itp?
Ja tak.
Jolly – też tak mam.
Ten pierwszy tydzień stycznia minął bardzo szybko. W gminie mamy tyle osób na kwarantannie, że ekipa odbierająca te śmieci jeździ codziennie, nawet 6 stycznia. W biurze już prawie wszyscy przechorowali covida, pomimo ostrożności. Z testem lub bez testu. Lekarze nadal niechętnie kierują na testy przy lekkich objawach. Teraz następna koleżanka leży w łóżku z bólem gardła, pleców i nóg. Ja zachorowałam akurat przed Świętami, tata jeszcze się męczy z brakiem apetytu, osłabieniem i zmęczeniem. Dzisiaj jest lekka poprawa. Właściwie to stracił apetyt i miał stan podgorączkowy. Nic więcej, ale teraz przyszło to zmęczenie. Też tak miałam przez kilka dni. U mnie zaczęło się od objawów podobnych do zapalenia zatok, ale bez kataru, potem brak węchu przez trzy dni, brak apetytu i zmęczenie. Sylwestra przespałam, ale potem to zmęczenie minęło. I to nie było osłabienie, jak już wstałam z łóżka to poruszałam się normalnie. Tylko nie mogłam się zmusić do wstania.
Ja czytam wszystko, co zakupię – przed zakupem staram się czytać recenzję. Słucham też podpowiedzi. Nie czuję się specjalnie odpowiedzialna za moje rekomendacje, bo zwykle staram się opisać, co w książce jest.
Teraz będę podpowiadać ze skalą od 1 do 10 😉
10 zyskały „Pokora” Twardocha i „Kamerdyner” czwórki autorów. To naprawdę najwyższa półka moim zdaniem, lubię też książki Kristin Hannah (7-8), a poza tym przeczytałam też sporo kryminałów w ramach rozrywki, jakkolwiek to brzmi 😉
Aktualnie przerabiam szwedzki kryminał duetu Roslund Anders, Hellstrom Borge – też nieźle piszą (Trzy sekundy mnie zachęciło do następnej z serii).
Udaję się z powrotem na upatrzoną pozycję w celu podnoszenia czytelnictwa.
Nawiasem mówiąc ciekawa jestem, skąd się biorą statystyki o tymże poziomie.
-9c, słońce trzaska po patrzałkach 🙂
Asiu,
Z jednej strony to chyba lepiej mieć tę chorobę za soba. Na pewno bardzo martwiłaś się o Tatę – zakładam, że z racji wieku jest w grupie podwyższonego ryzyka. Jeśli wierzyć naukowcom (a komu mamy ufać), powinniście mieć teraz antyciała, które przez jakiś czas będa was chronić.
Ja jestem pewna na 99%, że mój maż miał tego wirusa w końcu stycznia/ poczatku lutego 2020.
Asiu,
czyli masz to w zasadzie za sobą. Obyś jak najszybciej wróciła do dawnej formy. Często myślę, że może byłoby lepiej już przejść przez tę zarazę, zakładając optymistycznie łagodny przebieg. Ale niewykluczone, że moja grypa na początku marca ubiegłego roku to było to. Zaraziłam się od wnuka, a on od kolegi z klasy / połowa klasy chorowała/, który wrócił z Włoch. Ale nie miałam utraty węchu i smaku, więc nie wiadomo co to było.
Z rekomendacją restauracji nie mam problemu. Można łatwo przedstawić zalety i wady. O wiele trudniej polecić książkę czy film, bo nawet jeśli zna się gust innej osoby, to jednak odbiór zależy od nastroju, wieku, stanu ducha. Przeważnie jednak są osoby, którym można zaufać w ciemno. Tak było z red. Zdzisławem Pietrasikiem, a ostatnimi czasy z Krzysztofem Vargą. Często czekałam na jego ocenę w felietonach w Dużym Formacie i dopiero potem oglądałam film. Nasze opinie były zawsze zgodne. Oczywiście są gatunki, np. wszelkie ” odyseje kosmiczne”, horrory, przy których najlepsze recenzje nie zachęcą mnie do obejrzenia dzieła. Niestety K. Varga zakończył swoją felietonową twórczość i bardzo tego żałuję.
Wracam jeszcze do tej „królewskiej” filiżanki: też nie jestem zwolenniczką różanych dekoracji na porcelanie, ale ta filiżanka była dla mnie ciekawa z dwóch powodów: bo przeznaczona była do podawania sorbetu, a nie do kawy. Nie wiedziałam, że produkowano filiżanki do sorbetów. Interesująca była też jej cena-filiżanka z roku 1779 została sprzedana w rezultacie za 200 euro. Spróbujcie zatem skompletować serwis dla 6 osób 🙂 średnia pensja netto nie wystarczy, polska średnia oczywiście.
Dzisiaj więc zupełnie gratis dla słabujących, dla ozdrowieńców, dla wilków morskich oraz dla wszystkich chętnych całkiem zwyczajny kubek z napojem krzepiąco-rozgrzewającym: https://tiny.pl/r5gdj
Przychylam się do zdania Krystyny-chyba rzeczywiście łątwiej polecić restaurację niż książkę czy film, chyba że dobrze znamy gust drugiej osoby i dokładnie wiemy, co jej będzie się podobało lub nie.
Też myślę, że moje objawy i dolegliwości nie były najgorsze, ale o tatę nadal się martwię. Zmuszam go do jedzenia, picia. Kolega, którego teść męczył się z covidem przez miesiąc polecił mi dla taty probiotyki. Kupiłam dzisiaj. Zobaczymy. Rodzice na szczęście byli zaszczepieni na grypę i sądzę, że to mimo wszystko pomogło. Teściowie koleżanki też byli osłabieni i mieli stan podgorączkowy i brak apetytu przez miesiąc.
Książki są różne i różne są gusta. Ja na przykład nie czytam fantasy oraz romansideł typu Harlequiny, natomiast wszystko inne i owszem. Jak polecić? Po prostu – książka o tym i o tym, to po pierwsze, żeby ktoś wiedział, czy go to w ogóle zainteresuje. A po drugie – czy jest dobrze napisana, styl, te rzeczy.
Poza tym w sieci zawsze można znaleźć recenzje i się zorientować.
Do restauracji rzadko chodzę, a teraz to w ogóle…
Trzeba się będzie zaszczepić, tylko u nas jeszcze nie rozpisali, co i jak. Na pewno będzie powiadomienie. O ile dobrze słyszę, szczepionki brakuje, no bo tyle z nieba na raz nie spadnie, ile trzeba. Jesteśmy w komfortowej sytuacji, że w zasadzie nigdzie nie chodzimy poza sklepem pierwszej potrzeby. Ze względu na metrykę – grupa podwyższonego ryzyka. Ale ryzykownie się nie zachowujemy!
Trochę nadojadło już to ograniczenie życia towarzysko – podróżniczego, ale nie takie my ze szwagrem… 😉
A co do filiżanki bądź co bądź zabytkowej, to cena chyba nie jest wygórowana . To zresztą inwestycja i wartość filiżanki na pewno wzrośnie.
Różane wzory są bardzo ładne, ale prezentują się dobrze w odpowiednim otoczeniu. Do użytku domowego wybrałabym inne wzory, ale bardzo lubię oglądać w muzeach starą porcelanę w romantyczne wzory.
Porcelanę lubię oglądać, ale wolę nie używać , bo chociaż rzadko coś tłukę to jednak się to zdarza. Wczoraj pękła mi gruba szklanica , w której parzę rooibos . Odpadło jej dno jak zalewałam torebkę, zalało mi część kuchni, a trochę poleciało na nogi. Piszę szklanica, bo miała pojemność 0,4 l . Jej zaletą było to , że długo utrzymywała ciepło.
Czekam jak na zbawienie na te szczepionki. Ale to jeszcze długa droga.
Krystyno, teraz Varga pisze w Newsweeku.
Nie mamy żadnej rzeczy, o którą musiałabym się trząść ze względu na jej materialną wartość i nie chciałabym mieć.
Ja się trzęsę ze względu na wartość sentymentalną – porcelana od Misia i Ewy Cichalewskiej, stare kufle od Pepegora (chyba jednak wartościowe) i Doroty, kilka kielichów różnych, ale starych i ładnych z Domu…
Może AŻ tak się nie trzęsę, ale byłoby mi przykro, gdyby się im coś stało. Porcelanę używam od święta, albo jak są goście.
Te sentymentalne to zupełnie inna bajka.
Otaczamy troską te sentymentalne choć może bez wielkiej wartości pieniężnej, trzęsiemy się nad tym których waloryt gotówzkowe są znaczne.
W przypadku poniższych zaczynamy dygotać i nie spać po nocach
https://www.invaluable.com/blog/inside-the-archives-meissen-porcelain-prices/
Filiżanki z Miśni – te współczesne – też odstraszają ceną (strona. Przeciętnego śmiertelnika.
https://www.meissen.com/en/web-produkte/tableware/cups.html?p=1
I pomyśleć ile rodzina straciła gdy tuż przed II WŚ Dziadek zakupił dla Buni, jako prezent urodzinowy, komplet stołowy (obiadowy, deserowy, kawowy i herbaciany) dla 24 osób z tejże właśnie manufaktury. Doszło, aliści nigdy paki drewniane nie zostały rozpakowane przez obdarowaną. Nigdy też ich więcej nie zobaczyła. Jak większości zrabowanego dobytku.
Ach – Danuśka – dziękuję za wyjaśnienie. Trochę mnie zastanawiają porcelanowe figurynki w nadzieniu. Toż to można sobie szkody w uzębieniu narobić.
Errata:
1 – walory gotówkowe
2 – (strona ze zdania pierwszego wskoczyła omyłkowo. Wyrzucić!
Czytam „Rzeki Londynu”. Jest dobrze. Dziękuję, Jolly 🙂
Haneczko,
Bardzo, bardzo się cieszę.
Złachana jestem po pracy, będzie obiad barowy- gotowe (ale z supermarketu Waitrose) kurczaki po kijewsku, kalafior zapiekany z serem, brokuły i surówka z kiszonej kapusty.
Echidno-keep calm 🙂 Figurki są niewielkie, biesiadnicy jedzą ciasto ostrożnie, zęby pozostają w całości! Są hobbyści, którzy figurki kolekcjonują.
Dzisiaj po obejrzeniu kolejnego odcinka kulinarnych peregrynacji Julii zaczęłam się uśmiechać na myśl o fasolce po bretońsku i rozumieć(być może?) skąd wzięła się w Polsce potrawa o tej nazwie. Otóż w Bretanii uprawia się odmianę białej fasoli zwanej coco z Paimpol i na bazie tej fasoli przyrządzane jest danie, do którego dodaje się….ryby. W Bretanii ryb nie brak zatem nic dziwnego, że tam połączono fasolkę właśnie z ich mięsem. Fasoli towarzyszą pomidory(a jakże), cebula, papryka i fenkuł. Danie prezentuje się tak: https://tiny.pl/r5t66
W Polsce, gdzie dużo łatwiej kupić boczek czy też wszelaką inną świninę niż świeże, morskie ryby pojawiła się zatem fasolka po bretońsku w postaci, jaką dobrze znamy. Kto wie, może taka jest historia tego dania w naszym kraju, który wieprzowiną stoi….?
Elapa-może też oglądałaś ten program? Było sporo ciekawostek o Bretanii, nie tylko kulinarnych.
Jolly Rogers-zapytałam wujka Googla na czym polegają kurczaki po kijowsku, teraz już wiem 🙂
-2c, drogi suche, rowery poszły w ruch.
Rozmroziłam kapustę z grochem i grzybami. Okazja sklepowa – orzechy laskowe wystawiono na wyprzedaż, bo już po śœiętach… 22 torebki jednofuntowe po 1$ torebka. Zakupilim i będziemy orzeszkować jak wiewióry 🙂
Do tego włoskie, też przecenione, 5 toreb. Ożesz orzech 🙂
Rano bylo -4 u mnie. Nie ogladalam Danuska, byla piekna pogoda i pojechalam nad wode a tam byl juz tlum ludzi. Coco de Paimpol gotuje czesto w sezonie. W restauracjach wystepuje czesto jako dodatek do jagnieciny. W takiej formie jak sie podaje w Polsce to nie spotkalam. U rodziny Bernarda nigdy jej nie podawano .
Figurynki bardzo dobrze sprzedaja sie na targach staroci. Corka sprzedawala po 20 centimow za sztuke.
Prószy śnieg.
Robię gołąbki, klasyczne z mięsem w sosie pomidorowym.
Rano to u nas było -11c…
Ja jeszcze nic nie robię, jadę na mrożonkach poświątecznych, ale tymi gołąbkami to się zainteresowałam. Od czasu, kiedy zrobiłam te z kaszą gryczaną i grzybami, zapomniałam o ryżowo-mięsnych.
Przepraszam Danuśko,
Powinnam była sama zapytać wuja Googla. Zupełnie wyleciało mi z pamięci, że to poczciwy de vollaile.
A ja kalkowo przetłumaczyłam chicken kiev- nawiasem mówiac było smacznie. A Waitrose jest tutejszym supermarketem’wyższej półki’.
Widzę, że u Was minusowo. U nas dla odmiany plusy w nadmiarze. Dziś +32, jutro +37. No to „pozdycham”. „Chwaśćnik” musi poczekać (po deszczach i słonecznych dniach rosną paskudy nad wyraz).
Wczoraj przygotowałam pieczarkowe risotto czyli pieczarki, cebula i ryż. Danie proste i smakowite. Można konsumować samo lub w towarzystwie ryby – gotowanej na parze, pieczonej lub smażonej.Roboty niewiele, czas przygotowania krótki. Polecam.
Echidna,
przyjmę z ochotą nadmiar Twoich plusów!
Dzisiaj rowery chyba nie pójdą w ruch, bo wczesne popołudnie wyciągnęło tylko -5c.
To za zimno nawet dla zdesperowanych cyklistów. Kolega Wiesław, który jest przyzwyczajony do temperatur Pasadeny i jeździ okrągły rok, jest rzeczywiście zrospaczony i zdesperowany. Niestety, jak przyjechał tutaj przed pandemią, tak odjechać nie może. Granica zamknięta.
Rizotto pieczarkowe – zawsze mam ryż, zawsze cebulę, prawie zawsze pieczarki. Trzeba to zapisać na papiórku i przyszpilić na lodówce na czasy „co by tu ugotować…”
Właściwie powinnam napisać „risotto” bowiem sposób przygotowania odmienny od klasycznego.
Gotujemy ryż (najszybciej w elektrycznym garnku do gotowania ryżu). Gdy ryż się gotuje kroimy w kostkę cebulę i wrzucamy na dużą patelnię na rozpuszczone masło, solimy – najmniejszy ogień. Kroimy w kostkę pieczarki i dorzucamy do szklącej się cebuli. Solimy i pieprzymy. W tym czasie ryż powinien być już gotowy. Dokładamy do pieczarek i cebuli. Delikatnie mieszamy.
Zwykły, długi ryż najlepszy. Arborio niekoniecznie polecane.
Sól i pieprz według smakowych potrzeb.
Jak widzicie przepis odmienny (prostszy) od risotto lecz efekt końcowy nie mniej smakowity.
Gar do gotowania ryżu to najlepsza rzecz, którą w ostatnim dziesięcioleciu zakupiłam dla kuchni. Nieustannie polecam, kasze gotują się tam tak samo dobrze.
Przepis Echidny na szybkie risotto jak najbardziej do wykorzystania. Natomiast żadnych plusów australijskich nie pragnę, bo delektuję się naszą lekką zimą/ w porywach do minus 2 st./ A ile radości mają dzieci. Tutejsza górka wyjeżdżona do gołej ziemi, a ile bałwanków ulepiono. Dziś byłam z koleżanką w lesie. Żartowałyśmy, że idziemy szlakiem bałwanów, bo sporo ich stało przy leśnych dróżkach jak drogowskazy. Odwilży na razie nie spodziewamy się.
Kulinarnie- zapasy poświąteczne jeszcze niewyjedzone, więc niewiele muszę gotować.
Ten garnek do ryżu to pewnie świetne rozwiązanie, ale dla mnie ugotowanie jednej czy dwóch porcji ryżu/ kaszy w małym rondelku to żaden problem.
Dziś za obiad robiła gęsta zupa warzywna z wkładką i makaronem.
Po wielu dniach szarzyzny obudziło mnie w końcu oślepiające słońce. Piękna pogoda, lekko na plusie.
Złamałam się i zmieniłam koła na zimowe, pewnie zaraz zrobi się ciepło. Bestię ze wschodu już odwołali, chyba dziwnym trafem pojawiła się w Hiszpanii, bo ta podobno zasypana jest śniegiem jak nigdy. W zeszłym roku opon nie zmieniałam i ani razu tego nie żałowałam.
Kaszę i ryż też robię w garnuszku, mam taki ulubiony z grubym dnem. Gotuję do wchłonięcia wody , a potem stawiam na gorącą płytkę na 10 min.
Kochany Blogu, nie chcem się czepiać, ale muszem i to w trosce o pamięć Piotra
oraz jego słabość do risotta 🙂 O tym daniu Piotr chętnie opowiadał i z lubością je przyrządzał. Otóż ryż ugotowany w garnku do ryżu, tudzież w każdym innym naczyniu, w którym króluje woda NIE jest risottem. To po prostu ryż z pieczarkami czy innymi dodatkami.
Kiedy chcemy przygotować włoskie risotto to:
najpierw szklimy cebulę na oliwie, bezcebulowi po prostu rozgrzewają lekko oliwę na PATELNI! Wsypujemy ryż i SMAŻYMY mieszając. To dzieje się krótko, tylko około 2 minut. Następnie zawartość patelni podlewamy białym, wytrawnym winem, które musi zostać wchłonięte przez ryżowe ziarna. Kiedy wino znika z naszego pola widzenia przechodzimy do kolejnego etapu czyli stopniowego podlewania ryżu bulionem. Przed dodaniem kolejnej porcji bulionu zważamy na to, by każda poprzednia została wchłonięta bez reszty i bez opamiętania! Nie zapominamy o ciągłym mieszaniu. Stoimy dzielnie i nieustająco przy naszej patelni(!)i pilnujemy. Mieszamy, mieszamy, mieszamy…. Kiedy ryż jest miękki i w zasadzie gotowy do podania dodajemy masło, którego nie żałujemy oraz garść parmezanu też! Serwujemy natychmiast, całość musi mieć konstystencję z lekka kleistą. Oczywiście w trakcie duszenia naszego ryżu możemy dodać grzyby, drobne warzywka czy co nam w duszy gra. Ś.p. Gospodarz do swojego ulubionego risotto dodawał gorgonzolę i gruszki.
Risotto to risotto – ja robię w głębszej patelni. Nigdy nie nazwałabym risottem tego, co przygotowuję w garze do gotowania ryżu.
Gar do gotowania ryżu chwalę, bo jemy sporo ryżu i naprawdę mi się przydaje. Lubię na przykład ryż nastawić w garze z kostką rosołową, jak już wodę wchłonie, mniej więcej pod koniec wrzucić do niego pokrojone warzywa, np. paprykę, cukinię, cebulkę ze szczypiorem, czosnek. Zamieszać i niech dojdzie, z tym, że warzywa mają być ledwie-ledwie, a nie ugotowane.
Garnek zwykły też mi służył latami – 1 część ryżu/kaszy gryczanej, 2 części wody, zagotować i natychmiast odstawić na bok, zamieszać i niech pod przykryciem dojdzie. Dzisiaj pieczarki z patelni i sałata namieszana z oliwkami, fetą, owockami granatu (bardzo mi to do sałaty pasuje).
Echidno,
co prawda plusy podesłałaś, ale za mało (1c) i pada coś w rodzaju deszczu. Resztki śniegu idą się paść i jest ponurawo.
Wczoraj wyruszyliśmy na spotkanie tej skromnej zimy, która pojawiła się na nadbużańskich włościach. Mamy wątpliwości dotyczące futrzastego czworonoga, który sfotografował się wieczorową oraz nocną porą automatem, bez naszej obecności i żadnej ingerencji. Czy to łasica, która zimą przebiera się w białe futro?
https://photos.app.goo.gl/eKg8jQZQuqPym1MS9
Na wszelki wypadek przeczytałam artykuł o łasicach i ich obyczajach, który to tekst podrzucam uprzejmie 🙂
https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C29619%2Cbiale-lasice-i-demaskujacy-kamuflaz-im-mniej-sniegu-tym-trudniej.html
Małgosiu-śnieg nad Bugiem wygląda trochę żałośnie w porównaniu do tego, który spadł w Hiszpanii. Nie po raz pierwszy natura płata takie figle!
Ale jak się ładnie zwierz sfotografował!
Coś w tym artykule o łasicach nie pasje mi ich waga max 150 g. To według mnie 10 razy za mało, one przecież nie są wielkości myszy!
Danuska, wlasnie tak gotuje risotto. Mieszam, mieszam i mrucze pod nosem, ze to juz ostatni raz, czasami czytam jednoczesnie gazete i ryz troche sie przylepi do dna ale zaraz dolewam wywar. Robie risotto dwa razy w miesiacu z roznymi dodatkami. Lubilam risotto podane przez Piotra z gruszka i serem, ale Bernardowi przeszkadza zapach sera i przestalam go gotowac.
U mnie przymrozki sie skonczyly, kwiaty azalii zmarzly mimo, ze je przykrylam na noc. Jutro deszcz i wiatr, rano ma byc + 9°C.
No właśnie Małgosiu, też zdziwiłałam się tą wagą. Trzeba będzie poszukać innych artykułów o łasicach.
Elapa 🙂
Łasica osiąga długość do 28 cm, więc może ważyć 150 g. Puszyste futerko pogrubia ją. Ogon ma krótszy niż łasica. Na nocnym zdjęciu zwierzątko ma kolor jasny, ale czy rzeczywiście jest białe ? Trudno też ocenić jego wielkość, bo nie ma do czego jej odnieść. Czy to łasica czy kuna, ocenić może ten, kto zna te zwierzęta.
Danuśka,
masz oczywiście rację co do nazwy risotta. Niemniej ten ryż z pieczarkami bardzo mi się podoba.
Jeden Francuz nie toleruje cebuli, drugiego drażni zapach sera. A wydawałoby się, że skoro Francja jest krajem serów i zupy cebulowej/ m.in. naturalnie/, to wszyscy je lubią.
Czy gotujecie zupę cebulową? W Polsce chyba nie jest popularna, w każdym razie nie znam nikogo, kto ją gotuje.
Moja zima jest bardziej zimowa od tej nadbużańskiej. Ale w Gdyni śnieg leży tylko w wyżej położonych dzielnicach. Nad samym morzem śniegu ani śladu.
Krystyno, gotuję zupę cebulową, rzadko, ale bardzo lubię ją jeść. Niestety pozamykały się restauracje francuskie w Warszawie, bardzo mi ich brakuje.
Wikipedia podaje, że samce mogą ważyć do 2050g , wiec myślę, że dorosłe zwierzaki ważą ponad 1000g.
Piękne zwierzątka, łasiczki. Na Bartnikach wyjadały jajka z naszego kurnika (w porywach miewaliśmy nawet 100+ kur…)kurnika, a zdarzało im się też kurę zagryźć. Ale piękne są, trzeba przyznać.
p.s.Krystyna,
kuna jest mniej wdzięcznym zwierzakiem do oglądania. No, brzydsza po prostu 😉
Da się odróżnić , ciało łasicy jest takie trochę jamnikowate, długa szyja – no i ten wdzięk 😉
Łaskawości Blogowe Moje.
Nie było moją intencją wywoływanie „burzy” w jakimkolwiek naczyniu do gotowania ryżu – na wodzie czy też oleju z winem i bulionem. Mym jedynym przewinieniem był błąd pominięcia cudzysłowia w nazwie owego szlachetnego dania włoskiego. Co nota bene poprawiłam w kolejnym wpisie. Końcowe zdanie tego ostatniego: „Jak widzicie przepis odmienny (prostszy) od risotto lecz efekt końcowy nie mniej smakowity.” wyraźnie (tak myślałam pisząc) wskazuje, że danie owo to nie risotto. Wymieniony ryż Arborio, doskonały do przygotowania risotto, jako że zwiększona w nim zawartość skrobi nadaje temu klasycznemu daniu kremową konsystencję, to kolejny trop do odkrycia mistyfikacji.
Arborio niekoniecznie zdaje egzamin w szybkim i prostym przepisie jaki podałam. Raz tak zrobiłam i „wyszła mi” papka. Co z tego że smaczna, zawszeć papka.
Mistrzem w przygotowaniu risotto (risotta?) jest Wombat. Ja wprowadziłam do naszego menu przepis podchwycony u kuzyna Wombata. Nomen-omen w Paryżu. Co prawda przygotował danie w parowniku, że zaś parownika nie posiadamy, wymyśliłam sposób w oparciu o posiadane naczynia.
Danuśka – masz rację stuprocentową lecz łaskawie upraszam byś Waszmośćka nie rzucała gromów oburzenia na „mom skołatanom temperaturom zewnentrznom łepetynem”.
Niejasno wyraziłam swoje kulinarne intencje – obiecuję poprawę (z tym, że niekoniecznie).
PS
Tekst powyższy proszę czytać z „przymrużeniem oka”, aczkolwiek treści kulinarne nie odbiegają (tym razem) od prawdy.
Danuśka – to może być fretka lub tchórzofretka. Choć opcja łasiczki nadal pozostaje.
Echidno 🙂 gromów rzucać nie zamierzam, a ryż lubię w różnych postaciach, chociaż makaron jeszcze bardziej 🙂 Upraszam tylko łaskawie, by nikt nie proponował mi ryżu na mleku na śniadanie. Brrr! A na pytanie-pomidorowa z ryżem czy z makaronem, odpowiadam, że z makaronem, ale ową zupę z ryżem też zjadam chętnie i nie marudzę.
Gdyby jutro rano Irek był uprzejmy zaserwować nam kawę to może przy okazji doczyta nasze rozważania o zwierzątkach futerkowych i napisze nam, co myśli na temat tego na zdjęciu.
Albo kuna leśna (tumak), która ma puszysty ogonek i jest nieco szerszy „w pasie”.
Dobry wieczór,
Ryżu nie jadamy zbyt wiele, więc garnek niepotrzebny.
A biorac pod uwagę rozmiar kuchni, muszę kontrolować ilość gadżetów i innych przydasiów.
Z jednej strony bardzo dobrze, z drugiej żal jestestwo ściska.
Czy ja już pisałam, że maż nabył japoński nóż? Cudo, ostre jak brzytwa. W ramach prezentacji i pokazu obciał sobie czubek palca…
Jolly Rogers
Ponoć te japońskie „do cięcia czy ścinania” najbardziej ostre na świecie.
Teraz musicie baaardzo uważać podczas użytkowania. Współczuję małżonkowi.
Jolly
Twój Małżonek zrobił najlepszą inwestycję jaką można zrobić do kuchni. Przed wieloma laty, około 10-ciu, kupiłem taki oto nóż, jeden z tańszych jakie znalazłem.
https://www.korin.com/HSU-INSU-240
Służy do dzisiaj. Kupiłem wtedy też dwa kamienie do ostrzenia – jeden 1000, drugi, do wygładzenia ostrzonych krawędzi – 6000. Jest specjalna szkoła ostrzenia dobrych noży, można znaleźć na stronie http://www.korin.com Radzę zajrzeć.
Tam właśnie kupiłem to kuchenne narzędzie. Kiedyś mój znajomy Amerykanin powiedział – jestem zbyt leniwy by używać tępych narzędzi. Miał stuprocentową rację. Palec się zagoi, a nóż pozostanie.
Dzień dobry 🙂
kawa
Kawa trochę późno, bo rano wyruszyłem do ogrodu dokarmić ptaki. Na zdjęciu jest kuna 🙂
Hi, hi, byłam w domu nazywana Łasiczką.
Spacer z kijkami był bardzo przyjemy, nawet czasem wyglądało słońce, leciutki mrozek-1. Błoto w większości w nocy zamarzło więc szło się wygodniej. Dzięcioł sobie stukał gdzieś w oddali, inne ptaki też było słychać.
Dzień dobry,
Echidno, Nowy
Za wyrazy dla męża dziękuję, na szczęście już się ładnie zagoiło. To było jak z tym tygrysem w rosyjskim dowcipie: i strasznie, i śmiesznie. Strasznie z wiadomych przyczyn, a śmiesznie bo przed pokazem dał mi wykład o zasadach bezpieczeństwa i posługiwania się ostrymi narzędziami. Anglosaskie przysłowie ‘preach what you teach’ jest bardzo adekwatne.
Co do ostrzenia – na razie nie będę inwestowała w osełki. Sklep w którym nóż był nabyty oferuje z zakupem 6 darmowych ostrzeń. A jak mi urzad podatkowy zwróci nadpłacone pieniadze, to w domu przybęda dwa noże.
Aha, mój dziadek zwykł mawiać, że najłatwiej się skaleczyć tępym narzędziem. A babcia, że noże sa tak ostre jak gospodarz domu. Czy muszę dodać, że w ich domu wszystkie ostre przedmioty były jak brzytwa
No to sprawa kuny wyjaśniona. Nie cieszyłabym się z jej obecności, bo potrafi nabroić w domostwie. Ale skoro Danuśka nie zgłaszała żadnych podejrzanych szkód, to znaczy że kuna jest ” grzeczna”, albo broi u sąsiadów.
Małgosiu,
dzięcioła można dość łatwo podpatrzyć, jeżeli teren jest odpowiedni i nie trzeba przebijać się przez chaszcze. Dzięcioły bardzo lubią stare uschnięte lub drzewa.
Szukałam jakiegoś ciekawego karmnika do podglądania w sieci. Tych z ubiegłych lat nie mogę znaleźć. Można podejrzeć ptaki w Koszalinie. Tam niestety nie ma śniegu i pada teraz deszcz. Ale ptaki są :https://worldcam.live/pl/webcam/karmnikptaszki
Widziałam kosy, dzwońce, wróbla.
Irku-dzięki Wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć 🙂
Małgosiu-zatem specjalnie dla Ciebie łasiczka na wesoło 🙂
https://i.pinimg.com/originals/98/0f/83/980f83a5b2a91e7532890f4fd94d36f5.jpg
Ja natomiast podczas dzisiejszego spaceru po ursynowskich okolicach natknęłam się na następujące ogłoszenie:
„Znaleziono białą mysz błąkającą się w tych okolicach nad ranem. Właściciela proszę o kontakt…”
Czego to ludzie nie gubią! Przypomniało mi to historię naszego myszoskoczka. Latorośl, będąc w wieku wczesno-szkolnym, wyprowadziła zwierzątko na spacer na okoliczny trawnik. Myszoskoczek zrobił skok w bok i nigdy do domu z tego spaceru nie wrócił.
W podsumowaniu powyższych opowieści jeszcze jeden portrecik:
https://i.pinimg.com/564x/70/5f/ec/705fec3556921b434571fab5feb165e9.jpg
Krystyno-masz rację, są sąsiedzi, którzy potwierdzają, że kuna urządza sobie imprezy u nich na strychu.
Danusiu, dziękuję!
Jako znana gadżeciara oczywiście mam japońskie noże, zakupione , a jakże, w Japonii, ale jak dotąd nie odważyłam się ich użyć. Chyba się przemogę.
Małgosiu,
Używaj, nie wahaj się. Z szacunkiem i bez nonszalancji. Sa świetne. Ostrzenie – jak Nowy wspomniał wymaga trochę zachodu – ostrze ma lekko inny kat niż noże europejskie.
Bardzo porządnie zacięłam się Gerlachem. Fiskarsami, prawie, notorycznie.
Te japońskie, zważywszy powyższe doświadczenia, są dla mnie zbyt groźne.
Nie wiem, jak działają łasiczki, ale kuna potwornie uprzykrzyła życie naszym znajomym. Danuśka, strzeżcie się kuny!
No i napadało trochę śniegu. Drzewa w ślicznych czapach, w ruch poszły łopaty i szczotki.
Dziś na obiad paszteciki z mięsa z rosołu.
Tu też biało, ale bez łopat i leciutko plusowo.
Zwykłe filety kurczacze z ryżem i warzywami na parze.
Bez sniegu, +8°C i na obiad kawalek tunczyka po sycylijsku
Jakiś czas temu ktoś wpisywał na blogu codziennie jedno i to samo zdanie: „dzisiaj na obiad zupa i drugie”. Bardzo to było sympatyczne, na mnie działało rozweselająco.
Dzisiaj wieczorem na ARTE nierozweselający film polsko-francuski o zakonnicach z Agatą Buzek. Nie wiem jaki jest polski tytuł, nie zamierzam oglądać.
To Niewinne. Nie oglądałam.
Wysłał mi się dziwny nick krystyna ok. Tak się pisze z telefonu.
Bede ogladala. Czy do konca to nie wiem.
To bardzo dobry film. Świetna Agata Kulesza, ale nie tylko.
Elapa, koniecznie do końca.
Jak z Kulesza, to pewnie dobry!
Ale, ja o „musztardzie po objedzie”, jak zwykle.
Irek ma racje: to kuna. Irek wie tez to co teraz napisze i sam mogl to wniesc, lecz dal sobie spokoj. Wiec wg mnie: Kuna, bo ogon zbyt puszysty wzgledem lasicy. Przypominam: gronostaje uroczyste, to biale futra z czarnymi kosmykami. To wlasnie te czarne koniuszki ogonow gronostaja stanowia ta ozdobe. Cieniutkie wprost, zupelnie nie jak ogony kun. W ogole, to trzeba mowic o lasicach i o lasiczkach. Lasiczka, to zwierzatko o przekroju cielesnym mw myszy, a o dlugosci mw trzech, czterech tychze. To te ew 150 gram. Lasica natomiast rozmiarami moze sie mierzyc z kuna i ogladac ja mozna np na obrazie Leonarda, w objeciach damy. Nb. w obu podgatunkach wystepuje ta biala, zimowa wariacja.
Kuny natomiast sa w zasadzie dwie: lesna, tzw tumak i kamionka, ktora trzeba by juz nazwac domowa. To ta ostatnia jest tak bardzo dokuczliwa towarzyszka naszych domostw. Ta na zdjeciu wydaje mi sie byc ta druga, ze wzgledu na jej lebek. Na nim widze malenkie uszka, ta lesna natomiast, ma znacznie bardziej wyformowane uszy, tak jakby to byla gorna czesc muszki do smokingu. Probujcie to wygooglac, ja tak z pamieci.
Alicja, wasze kury i jajka – to chyba tchorze. Jeszcze jeden rozdzial.
Pepegorze, piękny i ciekawy wykład. Dziękujemy.
Ja byłam na spacerze z kijkami. Ślisko, trudno chodzić, śnieg ubity, na górkach wyślizgany sankami, zamienił się w lód. Spotkałyśmy kilka osób na biegówkach, to chyba nie najlepsze miejsce na uprawianie tego sportu, chyba, że ktoś lubi bieg z przeszkodami. Nieśmiało prószył śnieg, a las w zimowej scenerii wyglądał bardzo malowniczo.
Łasice, Pepegorze. Tchórze bywały, ale rzadko, zostawiając za sobą czar ichniego chanel nr.5 zazwyczaj, bo pies je straszył. Kuny, też z łasicowatych, bywały nocą i wtedy budził nas niezwykły rejwach w kurniku.
Plusowo 1c u nas, bylejako.
Na obiad będzie parówka z Baltic Deli w towarzystwie bogatej sałaty, a na deser zwyczajowy pączek zakupiony jak wyżej.
Pepegorze-nie przejmuj się, niektórzy jadają musztardę po obiedzie 🙂 do serów, ale broń Boże nie do pleśniowych tylko do twardych. Plasterek goudy z musztardą to świetny deser dla tych, którzy nie przepadają za słodkościami. Jednak przede wszystkim dziękuję Ci za wyjaśnienia!
Małgosiu-potwierdzam, najprzyjemniej chodzić po śniegu nieubitym, a nam wczoraj i dzisiaj trafiały się ścieżki dziewicze, po których przed nami nikt nie przejechał ani nie przeszedł. Osobisty Wędkarz zamienił się w tropiciela śladów, najwięcej sarnich i zajęczych. Ze śladów wynika też, że nasza znajoma klępa kręci się stale po tej samej okolicy, najczęściej nie życzy sobie niestety żadnych spotkań. Dzisiaj grzecznie wróciliśmy do Warszawy, bo straszą dużymi mrozami przez najbliższe kilka dni. Oczywiście nie mogłam się oprzeć i znowu zrobiłam kilka zimowych zdjęć wiadomych rubieży: https://photos.app.goo.gl/Vu7BkSz97QvB5jUg7
Piekne te zimowe klimaty nad Bugiem, tez bym tam sobie chetnie pochodzil. Tu pada snieg od wczoraj, lecz przy temperaturze ok zera, niczego z tego niema.
Alicjo, u nas, tam jeszcze, to byly zawsze tchorze. Jak wpadly do kurnika, to zaden ptak nie mial prawa przezc. Rzucaly sie nawet na gesi. Wiem o tyle, ze zlapalismy niejednokrotnie takiego delikwenta. Wydaje mi sie, ze tchorze tam wtedy wyparly inne lasicowate.
Danuśka,
cieszę się, że i u Was wreszcie prawdziwa zima. Inna sprawa, że na bocznych drogach i chodnikach jest ślisko. Korzystam z kupionych 3 lata temu nakładek antypoślizgowych na buty.
Wczoraj wieczorem przyjechały wnuki, żeby jeszcze skorzystać z zimy i dać odetchnąć rodzicom. Od poniedziałku starszy znów będzie miał lekcje przed komputerem, bo kończą się ferie. U nich nad samym morzem nadal bez śniegu.
U nas „total lockdown” – czego po świętach należało się spodziewać, bo ludzie jak to ludzie, nie zastosowali się do zaleceń. U nas 19 nowych zakażeń, a już byliśmy w ogródku, już witaliśmy się z gąską…
Trudno.
Czytam „Kanada. Ulubiony kraj świata” Katarzyny Wężyk, młodej polskiej dziennikarki, która wpadła na chwilę do Kanady przekonać się, czy tu rzeczywiście tak jest, jak chyr niesie. Świetnie napisana książka i jak czytam wszystko, co inni piszą o Kanadzie, ta pozycja jest zdecydowanie najlepsza i polecam ją tym, których Kanada jako kraj interesuje. Znakomity styl i „pazur”, tło historyczne, socjologiczne, polityczne i tak dalej – polecam 🙂
„U nas we wsi” powinnam zaznaczyć, co jak na 130 000 wieś nie jest straszliwym wynikiem, ale niestety, bruździ… 🙁
Dobry wieczór,
My mamy lockdown od 04 stycznia. Odsas ma nauczanie zdalne, ja od wczoraj się izoluję, a maż od jutra będzie pracował z domowych pieleszy. Cytujac Żabę – serdeczne pozdrowienia – chyba się skaleczę.
Danusiu – piękne zdjęcia.
Jolly – to izolacja prywatna? Moja siostra i szwagier, jako nauczyciele, mieli zrobione testy w poniedziałek. Okazało się, że siostra ma wynik pozytywny, a szwagier negatywny. Ciekawe, bo cały czas przebywają razem w domu. Teraz mają ferie. Siostra jest teraz na izolacji 10 dniowej, jej mąż i dziewczyny mają 17 dni kwarantanny. Iza ma od początku stycznia takie same objawy jak ja miałam wcześniej. W naszym mieście i okolicy sytuacja, związana z covidem, jest bardzo zła. I nie mogę zrozumieć ludzi, którzy twierdzą, że to wydumany problem.
Asiu, znam takich. Ułatwiają sobie. Wierzą w spiski, bo te można dowolnie konstruować. Rzeczywistość takim konstrukcjom się nie poddaje, jest za bardzo skomplikowana.
Haneczko – też znam takich.
Ja ułatwiam sobie życie w inny sposób. Niedawno uczestniczyłam w wirtualnym spotkaniu z panią Izoldą Kiec, która zajmuje się, od wielu lat, życiem i poezją Zuzanny Ginczanki. Bardzo ciekawa rozmowa, którą prowadziła pani Justyna z DAK z Kcyni. 28 stycznia odbędzie się spotkanie z panem Filipem Mazurczakiem, autorem książki „Żona pianisty. Halina Szpilman”, a w lutym z panem Tomaszem Grzywaczewskim, który napisał książkę „Wymazana granica. Śladami II Rzeczpospolitej”. Jeżeli ktoś z Was chciałby posłuchać tych rozmów, mogę podać linki.
Nic nie wiem o żonie Szpilmana. Nic. Nawet nie wiedziałam, że miał żonę.
Gdy noc zapadła głucha
i ciemność już była w kurniku,
kura szpenęła – słuchaj…
budząc koguta po cichu.
Głos wprost zamiera w grdyce
i wszystko zdaje się bajką,
bo słodką mam tajemnicę:
będziemy mieli jajko!
(Janusz Minkiewicz)
*szepnęła
Przerabiam „Świat bez Głowy. Portret Janusza Głowackiego” – autorstwa Izy Bartosz, i tam przy okazji znajduję takie perełki 😉
Dzień dobry,
Asiu,
Koleżanka z która pracowałam ma potwierdzona koronę.
Zgodnie z wytycznymi federacji wszyscy którzy mieli z nia kontakt przez dłużej niż 15 minut zostali wysłani na kwarantannę. Przyjeżdżajcie popełniać występki (adres na priva, mordka uśmiechnięta) bo policji nie ma, siedzimy w domu.
Na razie objawów niet.
Czyli nadszedł moment, by podać kawę/herbatę po gangstersku 🙂
https://tiny.pl/r5ng1
Wszystkim kwarantannowcom życzę przebywania w domowych pieleszach bez żadnych podejrzanych objawów, a podarowany czas wypełniajcie miłymi zajęciami, na które do tej pory nie mieliście czasu.
Swoją drogą jestem pełna obaw dotyczących powrotu najmłodszych uczniów do szkół od najbliższego poniedziałku. Oby znowu nie skończyło się zakończeniem stacjonarnego nauczania po kilku tygodniach. Z drugiej strony znajomi mieszkający w Hiszpanii donoszą, że tam szkoły czynne są cały czas od września.
Asiu-dziękuję 🙂
Z żoną Szpilmana wbiłaś nam szpilę 😉 a raczej dałaś zagwozdkę. Chyba praktycznie wszyscy mamy w pamięci obrazy z filmu Polańskiego, kiedy Szpilman samotnie zmaga się z przeciwnościami i stąd może pytanie, gdzie ta żona? Właśnie doczytałam, że ożenił się po wojnie w roku 1950.
Chętnie posłucham rozmów, o których wspominasz zatem podrzuć, proszę, stosowne sznureczki.
Z tego wnioskuję że Halina Szpilman bardziej była znana w Niemczech niż w Polsce. Odwiedzała też warszawskie szkoły , nie tylko niemieckie i opowiadała uczniom o przejściach wojennych. Zmarła w ubiegłym roku w maju, to też usłyszałam w niemieckim radio.
Poważne niemieckie media, radio (deutschlandfunk), tv i prasa rozpracowują ciągle niemieckie okropności 2 wojny.
Przepraszam, sprawdziłam, spotkania odbywają się na FB i nie wiem czy osoby nie mające konta będą mogły uczestniczyć.
Danusiu, prześlę Tobie link do rozmowy z panią Izoldą.
Link do rozmowy o pani Halinie Szpilman dopiero się pojawi i wtedy umieszczę go na blogu. Sprawdzimy czy uda się Wam obejrzeć.
Asiu-dzięki, odebrałam i wysłuchałam, bardzo ciekawa opowieść.
3c, pochmurno… te temperatury zapisuję raczej dla siebie, widzę, że zazwyczaj są w miarę porównywalne z warszawskimi, ale dzisiaj coś na mróz w stolicy idzie…
W moich krzakach nadal nam się zima upieka.
Placki ziemniaczane były, bo taki dzień w sam raz, akuratnie Jerzor wrócił z rowerka na smażenie (30km).
Z rzeczy pożytecznych – wzięłam się dzisiaj za odnawianie mojego czerwonego torbiszcza. Z trudem, ale zamówiłam wreszcie w amazonie odpowiednią czerwoną farbę do zamszu, a mówiłam, żeby kupić dwie, zabrakło mi na 1/3 powierzchni. To co zrobiłam, wygląda znakomicie, więc zamawiam następną butelkę farby.
Chciałam to zrobić u fachowca – był taki szewc, co to robił, odnawiał mi zamszowe buty, ale „poszedł się bujać”, niestety, na emeryturę. Jedyny szewc jaki jest we wsi oświadczył, że on już się takimi rzeczami nie zajmuje. Poszłam do niego z ociąganiem, bo raz byłam i potraktował mnie obcasami, tzn. obcesowo, jakbym mu głowę zawracała niepotrzebnie – chodziło mi tylko o to, żeby mi przeszył pasek, dosłownie 5cm, połączył w odpowiednim miejscu. Powiedziałam sobie, że już tam więcej nie pójdę, ale byłam zdesperowana, bo ta skóra była za gruba na moją maszynę do szycia.
Poza tym skończyłam o Głowie i zaraz zabiorę się do… albo Szamałka (zakupiłam wszystko, co było), albo do Marka Krajewskiego, którego bardzo sobie cenię, a ostatniej książki nie miałam. Uzupełniłam!
Nie Szamałka, a Szymiczkowej!!! 🙄
Brawa dla Nepalczyków!
Gratulacje po polsku…
„Zdobycie szczytu K2 przez Szerpów w mocny sposób skomentował w mediach społecznościowych Adam Bielecki, polski alpinista. – Gratulacje dla całej ekipy Nepalczyków na K2. […] Wiadomo było, że na K2 zimą da się wejść z tlenem. Dla mnie prawdziwe pytanie brzmi: Czy? Kiedy i komu uda się wejść na ten szczyt bez dopingu? – napisał Bielecki, zarzucając Nepalczykom zdobycie wierzchołka góry w ułatwiony sposób.”
To nie jest doping, to jest klasyczny styl, z butlą tlenu. Na tych wysokościach mało kto jest takim twardzielem, że obywa się bez. A poza tym Mnimgma Szerpa wszedł bez tlenu…
Teraz kciuki za Gorzkiewicz 🙂
*Gorzkowską 🙄
Artykuł wprawdzie sprzed kilku lat, ale też o zdobywaniu szczytów….na wesoło 🙂
https://metrowarszawa.gazeta.pl/metrowarszawa/1,141635,17381910,nikt-tego-wczesniej-nie-wymyslil-zdobyc-szczyty-warszawskich.html
Przy dzisiejszej pogodzie(śnieg i wiatr) na myśl o zdobywaniu choćby najmniejszego pagórka natychmiast chowam się z kubkiem gorącej herbaty pod kocyk.
Na razie -4 i nasypało już widoczną ilość śniegu. Samochody jeżdżą w żółwim tempie. A piesi w nim brodzą. Jakoś nie widać służb sprzątających.
Małgosiu,
uśmiechnęłam się do tej ” widocznej ilości śniegu”. U mnie śnieg sypał całą noc i dziś przez połowę dnia. Takiej ilości nie było od 10 lat. Ale sceneria jest bajkowa. Dobrze, że to nie ja muszę odśnieżać. Z jutrzejszego spaceru z kijkami chyba nic nie będzie.
Wczoraj smażyłam faworki, ale zostało ich już niewiele, bo wnukom bardzo smakowały, trochę zabrał syn. Zrobię je jeszcze raz.
Krystyno, a jaki masz przepis na faworki, ja jakoś boję się je zrobić.
Dzieciaki , jutro przyjeżdżają do nas na sanki. Koło nas są trzy, spore górki, które powstawały jak budowano osiedle i kopano fundamenty, tam zwożono ziemię. W piwnicy stoją sanki naszego syna i pewnie powędrują do nich, bo chociaż oni mają swoje to myślę , że wnuki chcą już jeździć osobno. Czytałam gdzieś w internecie, że sanki to teraz towar deficytowy, zniknęły ze sklepów. Taką ilość śniegu pamiętam sprzed paru lat na Wielkanoc 🙂
Zerowo, więc co napadało, to powoli topnieje, ale biało jest. Służby wyjechały o 7-mej rano, bo godzinę wcześniej zaczął padać śnieg, ale żadnej kumulacji nie było, bo na asfalcie śnieg się nie zatrzymał. Ale służby są zwarte i gotowe, bo wcześniej czy później ten śnieg się pojawi, w ilościach przypisanych do mikroklimatu Wielkich Jezior. Zważywszy powierzchnię – jest to rodzaj makro-mikroklimatu 😉
Dzisiaj (wczoraj) były łazanki z kapustą i grzybami. Tę ostatnią rozmroziłam, litrowy pojemnik kapusty z grzybami, który został mi z farszu do świątecznych pierogów z kapustą i grzybami – już mi się nie chciało kleić, a co skleiłam, to jeszcze mam zamrożony cały jeden pojemnik.
Z wrodzonego lenistwa nie zrobiłam łazanek, a zastąpiłam je makaronem wstążkami, troszkę poskręcanymi. Zostało na jutro.
Książkowo obcuję z Eberhardtem Mockiem, zawsze mogę na jego historie w Breslau liczyć. Oraz (teraz) w powojennym Wrocławiu.
MałgosiuW – faworki Pyry (robiłam kilka razy i wychodzą super)
żółtka, kwaśna, tłusta śmietana, szczypta soli, mąka pszenna (najlepiej krupczatka). Nadmiar ciasta można zamrozić. Olej do smażenia, cukier-puder do posypania – ew.cynamon mielony
Zasada jest prosta – na każde żółtko potrzeba 2 łyżek kwaśnej śmietany (min.18%, lepiej 22%). Na zwykły podwieczorek dla 4-osobowej rodziny robimy faworki z 3 żółtek, na przyjęcie dla 10 osób – z 6.
No i zaczynamy – żółtka do miski, odmierzamy łyżkami gęstą śmietanę (dla 3 żółtek – 6 łyżek itd), wsypujemy szczyptę soli i stopniowo dosypujemy mąki zagniatając tak, żeby dostać ciasto ciut luźniejsze niż na pierogi. Zwijamy w kulę i min na 1 godzinę do lodówki albo i na całą noc. Schłodzone ciasto dzielimy na części i wałkujemy skąpo podsypując mąką, cienko, jak najcieniej. Robimy faworki i zostawiamy na kwadrans, żeby przeschły. Smażymy w b. gorącym tłuszczu – uwaga – b. silnie rosną, mają wielkie pęcherze powietrzne albo szeregi mniejszych. Smażą się też b. szybko. Wyciągamy na papierowy ręcznik, żeby tłuszcz ociekł i na gorąco posypujemy grubą warstwą cukru pudru (ew. mieszanego z cynamonem).
Fruwa śnieg.
Krycha, dziękuję, najbardziej mnie uwiera to cienkie wałkowanie.
Pamiętam, że przepis podany przez Krychę to faworki babci Anny, która była babcia Pyry.
Małgosiu,
ja korzystam z podobnego przepisu, ale podanego w innych miarach, czyli:
2 szklanki mąki, 3 żółtka, 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej, szczypta soli, łyżka cukru pudru, łyżka alkoholu/ bezbarwnego/, 1/2 szklanki gęstej śmietany.
Zawsze zwiększam proporcje o 1/3, bo chętnych na faworki nie brakuje.
Smażę z przyzwyczajenia na smalcu. Zawsze trafiam na dobry smalec, który się nie pieni i ma zapach neutralny. Nie smażyłam nigdy na oleju.
Dobrze mieć pomocnika, ale można poradzić sobie samej, tylko najpierw trzeba przygotować sobie zaplecze- talerze do odkładania faworków, kawałki ręcznika papierowego . Wałkowania nie unikniemy, choć widziałam w telewizji, że można korzystać z urządzenia do robienia makaronu. Ale prawdę mówiąc, robota idzie szybciej przy użyciu zwykłego wałka. Jak cienkie musi powinno być wałkowanie, to już sama ocenisz, czy wolisz bardzo cienkie czy trochę grubsze faworki. Można zrobić jedną porcję i wtedy ocenić.
Mimo włączonego pochłaniacza zapach czuć dość mocno.
Zachęcam Cię do próby.
A tutaj blogowe wspomnienia faworkowe: https://adamczewski.blog.polityka.pl/2013/01/09/faworki-agnieszki-sa-najpyszniejsze/
Można poczytać i ewentualnie skorzystać z podanego przepisu.
Małgosiu-lączę się w bólu w sprawie uwierania i cienkiego wałkowania 😉
Czy nie sądzicie, że faworki najlepiej smaży się w dwie osoby?
W tej robocie towarzyszyła mi najczęściej Latorośl, może uda mi się w tym karnawale też skłonić ją do współpracy….?
Łajza minelli z Krystyną, która już wyżej napisała o pomocniku do smażenia.
Ech, zamarzyło mi się blogowe smażenie….. i wspólne jedzenie faworków 🙂
Oj, wcięło mi komentarz.
Krystyno dziękuję za przepis. Niestety brak mi pomocników . Też mi się marzy takie wspólne robienie faworków.
Dzieciaki, zabrały sanki, ale wytrzymały tylko 20 minut i zgodnie zażądały powrotu do domu. Czy my też byliśmy tacy wrażliwi? Wydaje mi się, że urzędowało się na dworze dopóki nas nie zawołano do domu.
Albo jak ubranie i buty były przemoczone 🙂
Albo jedno i drugie i jak już się ściemniało 😉
Dobry wieczór,
Pomocnik jest, produkty sa (smalec trzeba będzie dokupić). Tylko jakby tu powiedzieć, dzisiaj po południu kompletnie straciłam węch i poczucie smaku. Test covidowy zaklepany na jutro.
I niech na tym się skończy. Trzymam.
Jolly, chyba Cię niestety dopadło, oby krótko i lekko. Zdrowia dla Ciebie i Rodziny.
Jolly – to będzie to, trzymam kciuki za jak najlżejsze objawy. Zdrowiej szybko i bez powikłań. Węch i smak wrócą. Pierwsze co tak naprawdę mocno poczułam to był zapach kawy, chociaż jeszcze przez kilkanaście dni smak miała paskudny.
Życzę też zdrowia dla reszty rodziny.
Jolly – witaj w klubie! Przyłączam się do życzeń Asi i też trzymam kciuki. Choroba nieprzewidywalna, ja lekko (węch wrócił po ponad miesiącu), kolega małżonek zapalenie płuc, szpital, tlen. Ale smak i węch zachował 🙂
Dzisiaj obchodzimy:
Dzień Kubusia Puchatka (Winnie the Pooh)
Jolly Rogers-daj koniecznie znać, co i jak. Kciukotrzymanie uruchomione na pełnych obrotach!
Kubuś Puchatek to sympatyczna postać, myślę, że lubią go nie tylko dzieci, ale wielu dorosłych też. Latorośl ma koleżankę, która w dzieciństwie kochała Kubusia miłością wielką i niezmierzoną zatem na każde urodziny, imieniny itd…otrzymywała prezenty z nim związane. Ha! Co tu dużo pisać, też pospiesznie parzę kawę/herbatę i podaję w stosownym kubku: https://tiny.pl/r5bms
Dzisiaj najważniejsze, by wszystkie napoje były naprawdę gorące i rozgrzewające, bo nawet o tej wczesno-popołudniowej porze -14 stopni! Nie dosyć, że mróz to jeszcze straszą dzisiaj okrutnym smogiem w Warszawie.
-5c
Do picia herbata – pokrojony imbir + herbata owocowa (ja daję suszone owoce leśne) + cytryna (po schłodzeniu wrzątku, żeby wit.C nie tracić!).
Uprasza się nie chorować, a jeśli już, to szybko i bezboleśnie.
Śnieg przypudrował nieco to, co już leżało.
Fasolka. Po bretońsku oczywiście, z moim ostrym skrętem 😉
A propos herbaty rozgrzewającej, „Oddech Smoka” od Haneczki właśnie się był skończył, ale można pokombinować samemu, dodając do czarnej herbaty owoce suszone oraz pokruszoną paprykę chili, kardamon, cynamon i co tam kto ma.
Wczoraj wieczorem zrobiłam eksperymentalnie delikatny pasztet ze szpinakiem.
Użyłam rozdrobniony szpinak mrożony, który po rozmrożeniu wymieszałam z fetą, oliwą, jajkami, mąką kukurydzianą i pszenną(niewiele)oraz łyżeczką sody oczyszczonej. Ziół i czosnku nie żałowałam! Szpinak służył mi do tej pory, jako główny składnik sosu do makaronu lub farszu do naleśników. Uznałam, że trzeba zerwać z rutyną i wykorzystać te liście trochę inaczej, udało się! Do szpinakowego pasztetu wykombinowałam sos jogurtowo-majonezowy podkręcony pieprzem cytrynowym.
Trzymam mocno kciuki za Jolly i wszystkich innych, ktorych wirus dopadl. Obyscie przeszli przez to jak najlagodniej.
Jolly, odezwij się.