Grzyby

Pamiętam lata, kiedy w sierpniu pokazywały się już pierwsze grzyby. Zwłaszcza, kiedy lato było deszczowe, grzybobranie stanowiło nagrodę pocieszenia dla zmokniętych sierpniowych wczasowiczów. W tym roku lato nas rozpieszczało i łagodnie przeszło w cudną, ciepłą, słoneczną, kolorową jesień. Wydawałoby się, że grzybów się nie doczekamy, a tu nagle wysyp, obfitość, inwazja i… przesyt.
Grzyby porastają wszystkie grzyborodne miejsca, mizerny trawnik, chowają się w wydmowych trawach. Suszarki są spracowane, apetyty na wszelkiego rodzaju grzybowe potrawy zaspokojone, a one wciąż się pojawiają. Trudno już patrzeć na jajecznicę na maślakach smażonych, na podgrzybkach zrumienionych na klarowanym maśle. A jednak coś ciągnie w znane sobie miejsca i każdy spostrzeżony grzyb budzi radość.
W naszych stronach już chyba definitywnie kończą się prawdziwki. A były tego roku niezwykłe, wielkie, jędrne, rzadko robaczywe. Rosły na dróżkach, grządkach przyleśnych. I tylko nieliczne z ich trafiły do suszarek. Były pałaszowane jako samodzielne danie: podsmażone i posypane koperkiem albo z parmezanowymi płatkami na surowo.
Ku radości zbieraczy pojawiają się już i gąski, te zielone skarby ukryte tak głęboko w piasku, że nawet bystre oko ma trudności z ich wypatrzeniem a najstaranniejsza gosposia z dokładnym ich wymyciem. Zupa z gąsek jest bardzo starym przysmakiem. Nazywano ją nawet rosołem, bowiem smak takiej zupy jest niepowtarzalny, wyrazisty i wyjątkowy. Jednak kilka dni temu, ponieważ gąsek było jeszcze mało, ugotowałam zupę z dodatkiem (jędrnych) maślaków i pospolitych podgrzybków. Smak i zapach gąsek na szczęście dominował. Doprawiona słodką, 12 proc. śmietanką była pyszna. Przede mną doświadczenie tarty ze świeżymi podgrzybkami. Ale dopiero po weekendowych zbiorach. Kiedy znów nabierzemy apetytu na te przysmaki.