Jestem rybożerny

Świeże sardynki przed wejściem do piekarnika

Uwielbiam ryby i nie ukrywam tego. Zaraziłem tym całą swoją rodzinę. Nie było to trudne, bo po prostu ryby są pyszne. Nie mają jednak zbyt wielu zwolenników nad Wisłą, Odrą czy Bugiem. Trzeba jednak powiedzieć, że kilkadziesiąt poprzednich lat skutecznie Polaków mogło zniechęcić do ryb. I to w bardzo prosty sposób. Po prostu nie było ich w sklepach. I ludzie od nich odwykli.
Pisałem już parokrotnie o norweskich farmach łososi i dorszy. Zwiedzałem je i zachwyciłem się tym eksperymentem. Choć prawdę mówiąc coś, co trawa już tyle lat i daje takie rezultaty przestaje być eksperymentem a staje się normalną metodą hodowlaną.
Zupełnym przypadkiem sięgnąłem na półkę mojej biblioteki i wyciągnąłem książkę (też tu omawianą) Marka Kurlanskyego poświęconą właśnie dorszowi. Znalazłem tam fragment, o którym nie pamiętałem. Otóż pierwsze norweskie próby z hodowaniem dorszy były przeprowadzone kilkadziesiąt lat temu. W czasach gdy liczba dorszy w morzach spadła drastycznie. Wtedy to Norwegowie zaczęli rybę tę hodować w stawach. Dawało to wprawdzie dobre rezultaty, stada dorszy rozrastały się ale koszty były tak duże, że hodowcy nie mogący znaleźć nabywców stracili zainteresowanie. Ponownie zajęli się tym w ostatnich latach i w nieco inny sposób. Farmy rybne ulokowane są bezpośrednio w morzu czyli w fiordach a nie w sztucznie wykopanych stawach.
Przy okazji dowiedziałem się skąd hodowlane dorsze mają aż tak pięknie białe mięso. Otóż na kilka dni przed odłowieniem są one na diecie. Po prostu przechodzą przymusową głodówkę.
Ostatnio znalazłem wsparcie w moich rybnych pasjach w książce angielskiego kulinarnego półboga czyli Jamiego Olivera. On też zachęca swoich czytelników do diety rybnej. I ma argumenty podobne do moich. Może więc wespół w zespół poprawimy dietę i wyspiarzy, i mieszkańców mazowieckiej niziny.
Gotowanie ryb budzi obawy u bardzo wielu osób – twierdzi Jamie. A szkoda, ponieważ ryba jest kolejną ofiarą naszego oddalania się od naturalnych źródeł pożywienia. Nie zliczę osób, które twierdziły: ?Nie lubię ryb”, a na pytanie: „Jakie jadłeś?”, odpowiadali: „Łososia” – po czym okazywało się, że spróbowali raz kawałek wysuszonego łososia, z którego w ciągu godziny zostały wygotowane wszystkie cenne składniki. Albo stwierdzały: „Nie znoszę ryb, bo śmierdzą” – i tak dalej… To mi przypomina dziecięce odzywki: – Nie lubię tego. – A próbowałaś? – Nie!

Karmazyn czeka na oczyszczenie

eraz parę argumentów dietetyków. Ryby stanowią niezwykle bogate źródło białka. Ponadto mają bardzo różnorodne smaki, które można wydobyć dzięki przyrządzaniu na różne sposoby: grillowaniu, pieczeniu lub gotowaniu na parze. Istnieje naprawdę bardzo wiele gatunków ryb, którymi warto się delektować.
Obecnie nie zawsze trzeba kupować świeże ryby, ponieważ wybór mrożonych jest bardzo bogaty. Kiedy jednak zdecydujesz się na zakup świeżego produktu, zaufaj swoim zmysłom – w tym przypadku będę może nawet lepszym niż Jamie doradcą. Jeśli ryba wydziela nieprzyjemny zapach lub podejrzanie wygląda, po prostu jej nie kupuj. Jeśli ma oczy zmętniałe i zapadłe zostaw ją w sklepie. Jeśli odpadają jej łuski a skrzela są sine nawet nie myśl o obiedzie rybnym.
Gdyby istniała niezawodna zasada kupowania ryb, brzmiałaby ona zapewne tak: zaprzyjaźnij się z właścicielem pobliskiego sklepiku rybnego, a wtedy zakupy zawsze będą udane. Przybywa więc możliwości, a topnieje liczba wymówek.


Ryba w galarecie

Wszyscy powinniśmy jeść więcej ryb. Zawsze powtarzam za Oliverem: Japończycy mają najdłuższą średnią długość życia na świecie, a podstawą ich diety są przede wszystkim ryby. Czy może być lepsza rekomendacja?!