Pyrki z gzikiem po alzacku

Taki niebanalny pomysł przyszedł mi do głowy gdy w mojej lodówce pojawiła się nowa (oj, niemała) porcja francuskich serów, a wśród nich „La faisselle” firmy Rians. Ten biały twarożek, niemal płynny, ani słony, ani słodki, nadaje się wspaniale zarówno na śniadanie – np. w połączeniu z pokrojonymi owocami lub musem owocowym czy miodem – jak i na przekąskę – zmiksowany z  sardynkami lub (jeszcze lepiej) ze szprotkami w oleju.

Próbując zawartość każdego kubeczka z innym dodatkiem, przypomniałem sobie o wspaniałej wielkopolskiej potrawie czyli ugotowanymi kartoflami w mundurkach podawanych z twarogiem. W gwarze poznańskiej danie to nosi właśnie nazwę – pyrki z gzikiem. Polski twaróg różni się oczywiście od francuskiego kuzyna czyli la faisselle zarówno konsystencją jak i smakiem. Ale postanowiłem zaryzykować. I było warto. Nie odciskany, dzięki czemu niemal płynny, francuski serek zdobiący obficie pokrojone na połówki i parujące gorące pyry był wprost rewelacyjny. Nawet bez żadnych dodatków. Zaś odrobinę posolony  jest jeszcze lepszy.

Małe, zawierające zaledwie 100 g serka, kubeczki stanowią naturalną i całkowicie wystarczającą porcję śniadaniową czy przekąskową.
Znajome Francuzki twierdzą, że la faisselle ma i inne zalety oprócz doskonałego smaku. Służy on doskonale jako danie we wszystkich kuracjach odchudzających. Być może…

Wiele miesięcy temu zachwycałem się niezwykle wonnym serem pleśniowym Munster Lisbeth. Kilka maleńkich krążków (125 g) tego smakołyku starczyło mi zaledwie na dwa razy. Ale i to wystarczyło bym zapałał doń poważnym i głębokim uczuciem. Znalazłem też precyzyjny opis tego produktu załączany zwykle przez importera czy wytwórcę. Warto z tą informacją się zapoznać, by wiedzieć skąd ser pochodzi i z jakiego mleka jest wyrabiany. To bowiem pomoże nam dobrać do niego właściwe trunki jak i dodatki np. owoce. Oto com tam przeczytał: „Słynny ser z Alzacji o bardzo długiej tradycji, sięgającej wczesnego Średniowiecza. Wytwarzany z mleka krów specjalnej rasy wogezyjskiej. Sery mają kształt kwadratu i wagę ok. 500 g, dojrzewają 2 – 3 miesiące, a pomarańczowego koloru skórkę przemywa się solanką. Munster słynie z charakterystycznego, bardzo mocnego zapachu i smaku oraz miękkiej, rozpływającej się faktury. Jest w nim miła goryczka, lecz również słodycz, i każdą z tych cech uwypukli odpowiednio dobrane wino. W Alzacji zamiast chleba podaje się do munstera gotowane ziemniaki, lecz najlepiej sprawdza się jako ser deserowy, zwłaszcza po alzackim bigosie.”

Tym razem miałem do czynienia z tą większą wersją Munster Lisbeth czyli półkilogramowym kwadratem. Wraz z wielkością porcji wzrosła też potęga zapachu. I żadne opakowywanie sera w kolejne warstwy woreczków plastikowych nie przynosiły pożądanych rezultatów. Wystarczyło lekko poruszyć paczką, by cała kuchnia napełniła się intensywnym i ostrym zapachem. Na szczęście w moim domu żyją wyłącznie miłośnicy serów. Nikt nie narzekał. Zwłaszcza, gdy ser znalazł się na desce z oliwnego drewna, w towarzystwie dwóch rodzajów winogron (zielone i fioletowe), obranych orzechów włoskich oraz – tuż obok stojącej – butelki wina. Lecz nie był to ani alzacki pinot gris, ani gewurztraminer, ani też niemiecki riesling spätlese polecane przez Francuzów. Akurat miałem w winiarce kanadyjski ice wine czyli niezwykle słodkie wino z przemrożonych winogron. Słynie z niego okręg winiarski w okolicach wodospadu Niagara. Łatwo więc domyśliłem się, że i inne słodkie wina (np. sauterne) też będą wspaniale wypadać w towarzystwie Lisbeth.

Ostrzegam tylko wszystkich łasuchów. Nawet ta duża czyli półkilogramowa porcja sera starcza zaledwie na dwie kolacje dla ośmiu osób. Mimo, że jest to przecież deser a nie główne danie. A potem trzeba znów biec do delikatesów.