Słodka historia

Zaprosił mnie ostatnio wiceprezydent do kawiarni. Nieźle brzmi – prawda? I który to wiceprezydent, bo nie Polski?

Oczywiście chodzi o wiceprezydenta Warszawy. Włodzimierz Paszyński patronuje i to od dawna, różnym oświatowym i kulturalnym poczynaniom. Jest przecież z zawodu nauczycielem, był warszawskim kuratorem i wiceministrem oświaty, a dziś gdy pełni funkcję zastępcy Hanny Gronkiewicz-Waltz też sporo uwagi poświęca i oświacie, i kulturze. Pod jego patronatem i z jego udziałem otwarto „kawiarnię dyskusyjną” w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej przy ulicy Jezuickiej 4. W każdy ostatni czwartek miesiąca (podtrzymanie tradycji obiadów czwartkowych, które miały miejsce parę domów dalej w Zamku Królewskim) mają się tu spotykać ludzie, którym kultura i Warszawa leżą na sercu, by po prostu pogadać o tym.

A skąd w takim miejscu akurat ja? To proste – inauguracja miała miejsce w Tłusty Czwartek, Któż więc inny jak nie krytyk kulinarny i smakosz miałby prowadzić takie spotkanie.

Kawiarnia była pełna. Przyszli zaproszeni goście jak uniwersytecki profesor matematyki i mistrz cukierniczy zarazem Andrzej Blikle (przyniósł oczywiście dwie wielgachne tace pączków), pisarze – Michał Komar i Tomasz Jastrun, znani warszawscy nauczyciele, ich uczniowie i staromiejska kawiarniana publiczność.

Przy pączkach (tu dementuję wszelkie opinie sprzed kilku dni pojawiające się na blogu o pogarszającej się jakości pączków firmy z Nowego Światu), kawie i wodzie mineralnej gadaliśmy nie tylko o słodyczach choć one właśnie były praprzyczyną spotkania. Wywiązała się np. bardzo ciekawa rozmowa o wpływie cukierni i kawiarni na życie umysłowe kraju podając przykład lwowskiej kawiarni Szkockiej i jej słynnej Szkockiej Księgi, w której zanotowano a czasem i rozwiązywano problemy matematyczne (tzw. szkoła matematyczna Banacha), stołecznej Ziemiańskiej mającej nieoceniony wpływ na literaturę a zwłaszcza poezję międzywojenną czy cukiernię szarpanego już tu za połę surduta Bliklego, która była w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku największą giełdą aktorską Warszawy.

Tort_MarcelloDSCN0541.JPG

Tort Marcello (z gorzkiej czekolady) robiony w moim domu też jest według przepisu szwajcarskich cukierników

Prowadząc czy jak to się dziś mówi moderując dyskusję wygłosiłem trzyminutowy referat o zaczątkach Unii Europejskiej w początkach dziewiętnastego wieku. Wtedy to bowiem i to właśnie w dziedzinie cukiernictwa nastąpiła inwazja Zachodu na Warszawę. Z alpejskiej wioski Poschiavo leżącej w kantonie Graubunden (Nemo sprostuje jeśli pomyliłem nazwy) przyjechał tu mistrz słodkich wyrobów Semadeni. Później, jak to mają owi cudzoziemcy we zwyczaju, ściągnął swojego siostrzeńca Lardellego. Ten zaś kolejnych. I tak w mieście nad Wisłą rozkwitły cukiernie i kawiarnie po szyldami właśnie Semadenich, Loursów , Lardellich, Bliklów, Zambonich, Tourów. I wszystko dla dobra warszawskich łasuchów. I to u nich kształcili się późniejsi miejscowi mistrzowie.

Rozmowa o słodyczach przeplatana była dygresjami i o innych warszawskich smakołykach. Pisarz Michał Komar okazał się wybitnym znawcą pulpetów, flaków, schabowego ale także i wiedeńskiego sznycla. Wszyscy zaś wspólnie doszli do wniosku, że człowiek, który chce nosić miano kulturalnego MUSI znać się także i na kuchni. Historia kuchni bowiem każdego kraju jest nieodłączną częścią historii narodu. I taką to konkluzją zamknięto inauguracyjne spotkanie czwartkowe w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej.

A pączki zjedzono do ostatniego okruszka.