Słodka historia
Zaprosił mnie ostatnio wiceprezydent do kawiarni. Nieźle brzmi – prawda? I który to wiceprezydent, bo nie Polski?
Oczywiście chodzi o wiceprezydenta Warszawy. Włodzimierz Paszyński patronuje i to od dawna, różnym oświatowym i kulturalnym poczynaniom. Jest przecież z zawodu nauczycielem, był warszawskim kuratorem i wiceministrem oświaty, a dziś gdy pełni funkcję zastępcy Hanny Gronkiewicz-Waltz też sporo uwagi poświęca i oświacie, i kulturze. Pod jego patronatem i z jego udziałem otwarto „kawiarnię dyskusyjną” w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej przy ulicy Jezuickiej 4. W każdy ostatni czwartek miesiąca (podtrzymanie tradycji obiadów czwartkowych, które miały miejsce parę domów dalej w Zamku Królewskim) mają się tu spotykać ludzie, którym kultura i Warszawa leżą na sercu, by po prostu pogadać o tym.
A skąd w takim miejscu akurat ja? To proste – inauguracja miała miejsce w Tłusty Czwartek, Któż więc inny jak nie krytyk kulinarny i smakosz miałby prowadzić takie spotkanie.
Kawiarnia była pełna. Przyszli zaproszeni goście jak uniwersytecki profesor matematyki i mistrz cukierniczy zarazem Andrzej Blikle (przyniósł oczywiście dwie wielgachne tace pączków), pisarze – Michał Komar i Tomasz Jastrun, znani warszawscy nauczyciele, ich uczniowie i staromiejska kawiarniana publiczność.
Przy pączkach (tu dementuję wszelkie opinie sprzed kilku dni pojawiające się na blogu o pogarszającej się jakości pączków firmy z Nowego Światu), kawie i wodzie mineralnej gadaliśmy nie tylko o słodyczach choć one właśnie były praprzyczyną spotkania. Wywiązała się np. bardzo ciekawa rozmowa o wpływie cukierni i kawiarni na życie umysłowe kraju podając przykład lwowskiej kawiarni Szkockiej i jej słynnej Szkockiej Księgi, w której zanotowano a czasem i rozwiązywano problemy matematyczne (tzw. szkoła matematyczna Banacha), stołecznej Ziemiańskiej mającej nieoceniony wpływ na literaturę a zwłaszcza poezję międzywojenną czy cukiernię szarpanego już tu za połę surduta Bliklego, która była w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego wieku największą giełdą aktorską Warszawy.
Tort Marcello (z gorzkiej czekolady) robiony w moim domu też jest według przepisu szwajcarskich cukierników
Prowadząc czy jak to się dziś mówi moderując dyskusję wygłosiłem trzyminutowy referat o zaczątkach Unii Europejskiej w początkach dziewiętnastego wieku. Wtedy to bowiem i to właśnie w dziedzinie cukiernictwa nastąpiła inwazja Zachodu na Warszawę. Z alpejskiej wioski Poschiavo leżącej w kantonie Graubunden (Nemo sprostuje jeśli pomyliłem nazwy) przyjechał tu mistrz słodkich wyrobów Semadeni. Później, jak to mają owi cudzoziemcy we zwyczaju, ściągnął swojego siostrzeńca Lardellego. Ten zaś kolejnych. I tak w mieście nad Wisłą rozkwitły cukiernie i kawiarnie po szyldami właśnie Semadenich, Loursów , Lardellich, Bliklów, Zambonich, Tourów. I wszystko dla dobra warszawskich łasuchów. I to u nich kształcili się późniejsi miejscowi mistrzowie.
Rozmowa o słodyczach przeplatana była dygresjami i o innych warszawskich smakołykach. Pisarz Michał Komar okazał się wybitnym znawcą pulpetów, flaków, schabowego ale także i wiedeńskiego sznycla. Wszyscy zaś wspólnie doszli do wniosku, że człowiek, który chce nosić miano kulturalnego MUSI znać się także i na kuchni. Historia kuchni bowiem każdego kraju jest nieodłączną częścią historii narodu. I taką to konkluzją zamknięto inauguracyjne spotkanie czwartkowe w Stołecznym Centrum Edukacji Kulturalnej.
A pączki zjedzono do ostatniego okruszka.
Komentarze
Zawsze mnie cieszą inicjatywy wzbogacające nasze wciąż ubożuchne życie kulturalne. Niby od gadania słodyczy nie przybywa, ale sama okazja pogadania na interesujące tematy w doborowym towarzystwie może za ucztę wystarczyć. Ze zdaniem Piotra o budowie UE w początkach XIX w od kuchni właśnie, zgadzam się całkowicie. Bez nawet teorii „Mitteleuropa” w kulinariach udało się coś takiego staremu kontynentowi stworzyć. Szwajcarzy uczyli wtedy ciastkarstwa całą Europę, podobnie, jak wytwarzania wytwornych nakryć stołowych, w wielkich domach panowała snobistyczna moda na francuskich kucharzy, w tyglu c.k. Austrii powstawała smakowita mieszanka kulinarna łącząca kuchnię śródziemnomorską ze środkowoeuropejską, wielka kuchnioa rosyjska też wnosiła niezłe komponenty do tej mozaiki. Jak dodać do tego tradycyjne kuchnie narodowe, to uzyskamy raj smakoszów i zupełnie niezłe wyżywienie prostych zjadaczy chleba.
witam Mistrza, witam forumowiczów
chciałem się tylko przywitać z rana
bo czytanie tegoż blogu
stało się moim porannym zwyczajem
:::
dzień zaczynam jakoś w ponurym nastroju
ale o przyczynach nie chcę tu nudzić
i tak sobie myślę
że czas by stanąć w kuchni
i zrobić jakieś pracochłonne i absorbujące danie
bigos dopiero co gotowałem
więc może poesperymentuję z czulentem
potrzebuję zająć czymś ręce i umysł
a i brzuszek się z tego ucieszy
:::
pozdrawiam
życząc wszystkim dobrego dnia
No to b\Brzuchomówco proszę najprostszy, skrócony przepis. Ale i tak to trwa. Najlepiej by było wstawić garnek z przylepiona pokrywą ciastem do stygnącego pieca piekarniczego na cały dzień.
Czulent
Mostek lub żeberka wołowe – 1,5 kg, fasola – 40 dag, cebula – 30 dag,tłuszcz (olej) – 10 dag, kasza perłowa (zamiennie ziemniaki) – 20 dag, mąka – 10 dag, sól, pieprz, papryka mielona – do smaku.
Fasolę przebrać, opłukać, namoczyć w zimnej przegotowanej wodzie.Mięso umyć, pokroić w grubą kostkę, posolić, posypać pieprzem, papryką i mąką. Rozgrzać w rondlu olej zrumienić drobno pokrojoną cebulę wraz z mięsem. Dodać fasolę i opłukaną kaszę (bądź kartofle). Zalać wodą i dusić pod przykryciem na małym ogniu. Nie mieszać lecz wstrząsać garnkiem.
Bigos!!! Moj ty Boze zapomnialam o bigosie!!!! A tu tylko 3 dni do obiadu zostaly….
No, trzyminutowy referat to raczej ledwie zagajenie ale jest w tych trzech minutkach cos, co zawsze mnie minorowo nastraja. Czemusmy tacy w historię smaku ubodzy? Czemu kobyły wielgachne i kamienie milowe jadła zawsze były nowinkami. Literatura ciągle podpowiada, że to klimat, gestość zaludnienia i przestrzenie. Gdy Lukullus języczki miodem sycił, mysmy jeszcze w na czoło opadających baranicach, proso parzyli i w pół spaloną, bo drugie pół jeszcze surową świnię ogryzali. I tak juz zostało, choć wyciągamy na stół te miody, baby i barszcz, jako nasz wielki wkład. Żeby nie było, żeśmy jakiejś sroce… Musi to mieć, wydaje mi sie, trochę smutniejsze tło, niż tylko przestrzeń i klimat. Smakosz, to ktoś, kto nie walszy o byt i przetrwanie. To ktoś, kto trochę się nudzi i kogo już stać na zbytek i frykasy. Do tego z kolei potrzebna jest cywilizacja, a tu nam, historia niestety poskąpiła. I gdyby ci durni rzymianie wydumali, że limes ma być na dunajcu zamiast na dunaju… Gdyby karol wielki chciał ruszyć tyłek i faktycznie posadzić tu tyłek… Gdyby Otto III nie wykitował tak młodo, to cywilizacyjny „drang nach osten” nie oznaczałby może przestrzeni życiowej dla lepszej rasy, a po prostu drogi, po których mkną na wozach grecka sztuka i rzymskie prawo, a także sery w oliwie zawiniete w arrasy i włoszczyzna w czekoladzie zapakowana w „kandyda” woltera…?
Może nie narodziłby się ten piękny i nieszczęsny sarmatyzm, może niebyłoby tych, pożal się boże, wazów i kontrreformacji? może nie zgłąbielibyśmy moczac się we własnym samozadowoleniu, że szlachta – goła d* i płachta?! Zamiast tego sadzimy sie, że tacy francuzi ryż gotują, a brukselkę podają a’la polonaise…
Nie tyle klimat i przestrzeń, co cywilizacja, więc pewnie trzeba było dać się podbić, gdy pojęcia „naród” nie z braku słowników jeszcze nie było.
Podoba mi się też myśł swawolna, że wszyscy smakosze za najwięsze swoje święto powinni uznać zburzenie bastylii. Wtedy to, za pomoca gilotyny, najlepsi wirtuozi francuskiej kuchni zostali pozbawieni pracodawców i zaczęli gotować publiczności i obywatelom. Kto wie, jak i czy wogóle smakowałyby nam „beszamele” i „demornaje”, gdyby nie na obcinaczka?
Ja, w każdym raize znajomym mówię, że znam takiego redaktora, co „obiady ćwiartkowe”, jesli nie restytuuje, to przynajmniej otwiera.
Trzy minuty Iżyku to licentia poetica oczywiście. Ale było lapidarnie.
Panie Piotrze.
Mnie się zdaje, że ja już umiem rozpoznać, kiedy pan mruży oko, a kiedy marszczy brwi 🙂 ale dla jasności rozjaśnijmy, że uwaga o 3-min. referacie odnosi sie do tego, że tak mało jest do powiedzenia, a im mniej, tym więcej trzeba te drobiażdżki napompować i stąd ten minorowy nastrój. My nawet Potyczkę pod Płowacami umieliśmy nazwać Bitwą, to narodowego żuru na megalomani nie nagotujemy?
Brzucho…
Kilka dni temu poprosiłem o adres mailowy (i dziękuję) w sprawie nadziewanych kartoflów, ale dpiero po pomyslałem, że to nieeleganckotak poza blogiem pytać, gdy blog do tego służy. W sprawie przerostu formy na treścią sformuuję pytanie za chwil kilka.
Spożyłem śledzika co mi jeszcze z wczoraj został
taki w oleju lnianym
com go sobie z Roztocza przywiózł
(z Biszczy dokładnie)
..i udałem się na zakupy do czulentu
potrzebowałem wołowiny
dokupiłem dwa rodzaje fasoli
pęczak miałem
(bo ja lubię na pęczaku)
fasola się moczy
wołowina marynuje w przyprawach
a teraz oddam się lekturze
bo znajomy przywiózł mi kilka kartonów
(wciąż się przeprowadzam)
a w nich trochę płyt i książek, również kucharskich
a wśród nich „Zakąski” Stefana Kuczyńskiego z 1958 roku
a ja teraz poszukuję bardzo pomysłów na zakąski
Oj, Iżyku – przez 20 minut „gadałam” do Ciebie i o zajęciach Karola z upartymi Sasami, i o zadupiu wielkich, Europejskich kultur i o kompleksach itd itp ale o piekielnych nu,merkach zapomniałam i już tego nie napiszę.
Pyro Droga, wystarczy wówczas (czyli przy przeoczeniu kodu) kliknąć ikonę Wstecz ( wlewym górnym rogu ekranu) i tekst wraca. Wówczas wpisać kod i wysłać. Nic nie tracisz. A przedewszystkim nerwów.
Brzucho
Wybieram ładne i kształtne kartofelki. Takie globulkowato-owalne. Obieram i scinam im końce, a potem tą taka „ginekologiczną” łyżeczką wydłubuję im od góry brzuszki. „Blanszuję” i po ostudzeniu nadziewam pieczarkami w śmietanie z na wyskwarzonym drobnym boczku. Oblewam (właściwie to obmazuję) oliwą z masłem, wstawiam do piekarnika i piekarniczę w piekarniczku, aż się na złoto-chrupiąco podpiekarniczą. Jest czosnk, jest rozmarym, jest masło, słowem wszystko, co za smak i zapach twórczo odpowiada.
I wychodzi dobre. No właśnie – dobre! Smakuje jak dobre ziemniaki z dobrym sosem pieczarkowym, a juadłem takie, że kuszulę w… Przez wzgląd na mnogość tu dam, nie powiem w co tę koszulę wciąga.
Jeszcze raz- to nie jest złe, bo jest dobre, tylko wrażenia nie stoją w proporcji do „się urobienia”. Forma treść też przerasta. Nie wydziwiałbym, aleć przecie jadłem te koszulowe.
W Avant Browser nie wraca. Znika w otchłani.
A ja w domu, czekam jak jakis plug przejedzie, bo moim samochodem przez te zaspy nie dam rady…zima.
Znow sprzedam snieg, Pan Lulek chetny?
Tuska
Izyku, znam ten bol niemoznosci odtworzenia czegos jedzonego gdzie indziej 🙁 Tajemnice sa rozne: nieznany skladnik, przyprawa, produkty wyjsciowe innej odmiany lub jakosci, proporcje, czystosc lap kucharza, technika pieczenia itp. Serowarzy szwajcarscy np. usiluja odkryc tajemnice idealnych dziur w serze gruyere powstajacych dawniej w starych serowniach, a zaniklych w nowoczesnych higienicznych warunkach. Trudno ustalic, ktory szczep bakterii w towarzystwie jakiego brudu i w jakiej temperaturze daje taki, a nie inny efekt 🙁
Marku, u mnie tez znika w czarnej dziurze, jak przed chwila, ale na szczescie skopiowalam.
Leno, ja bym tego sniegu wziela, bo u mnie sucho i slonecznie, a Twoj pokazywali nawet w TV 🙁 Chinczycy maja jeszcze gorzej 🙁 Ide na rower.
Izyku, jesli pozwolisz, to i ja skorzystam z Twego kartoflowego przepisu. Twoj opis sprawil, ze slinka mi poleciala z gebusi, choc juz po obiedzie (spagetti z lososiem, tez niczego sobie). I, choc reka mi moze i zadrzy, powydlubuje im te brzuszki, a co mi tam.
Też się piszę na nadziewane ziemniaki Iżykowe, tyle, że w przszłym tygodniu. Ten już jest planowo zagospodarowany. Kiedyś jadłam takie jakieś ziemniaki – bez pieczarek, ale przed pieczeniem obtaczane w grubej, żytniej chyba mące z gruba solą. W dziurce siedział orzech masła. Też było to bardzo dobre.
Tuska !
Zamiast kupowac snieg bez gwarancji czy swiezy, czy zeszloroczny postanowilem poslac Ci miotle. Odpowiedzieli ze mozliwa jest dostawa w dniu 14 lutego, zatelefonuja do Ciebie, masz byc w domu dla pokwitowania odbioru dostawy a potem hulaj dusza.
Skoro wiosna jest juz u mnie to i dotrze do Ciebie.
Trzeba tylko byc cierpliwym
Pan Lulek
Ja wpisuję numerki na początku, bez względu na to, czy będę komentować, czy nie. Ziemniaczki brzmią pięknie.
dzisiaj barszcz czerwony z uszkami polskimi z grzybami, na drugie ryba – dorsz smażony. Jutro jasiek.
Nie sprzedaję śniegu – oddam darmo, każdą ilość, transport niestety, własny. Ledwie Jerzor odśnieżył godzinę temu, już napadało. Sypie od wczoraj bez przerwy, zdaje się, że w ciągu tego roku już wykorzystaliśmy roczny „przydział” śniegu.
A ja dziś robię porkolt. (Nad o powinny być węgierskie kropeczki). Cebulę drobno posiekaną podsmażyłem na smalcu. Wsypałem sporo czerwonej, mielonej, słodkiej papryki, wrzuciłem piękną wołowinę (z pierwszej krzyżowej) pokrojoną w kostkę i bsmażyłem. Przerzuciłem do garnka, posoliłe, doprawiłem szczyptą (sporą) majeranku i pieprzu, dodałem dwa ząbki czosnku, wlałem kielich białego wytrawnego wina (sauvignon blanc), kulkę czuszki też wrzuciłem i na małym ogniu pod pokrywką duszę. Po godzinie dorzucę zieloną piękną paprykę pokrojoną w paski, pomidory pokrojone na sześć części każdy i włożę kartofle obrane, umyte i pokrojone tak jak frytki. Doleję resztę wina czyli drugi kielich i po paru minutach garnek przykryty wsadzę do piekarnika gdzie postoi aż mięso zmieknie a kartofle ugotują się.
Mam do tego merlota by swą lekką słodyczą złagodził ostrość porkoltu. Merlot jest trzyletni, chilijski i nazywa się Montes.
Mam nadziję, że Basię miło zaskoczę (jest w mieście z wnuczką czyli w szkole baletowej). A Was?
a Nas? co niech skreca? 🙂
podoba mi sie piotrowy patent wegiersko palkoltowy, pewnie przy niedzieli poprobuje,
ziemniaczana przygoda izyczna, tez mnie nastraja, kurde kiedy to wszystko robic?
P. Lulku, kalendarze wykonane, reszta w lapskach poczty
Piotr !
To Wy macie wnuczke w szkole baletowej.
U nas w rodzinie sa dwie dziewczyny które chca byc baletnicami. Ta starsza jest w szkole baletowej w Gdansku i zaczyna juz zbierac nagrody. Wedlug dostepnych mi danych najlepsze europejskie balety sa w Stuttgardzie i w Londynie. Daleko z tylu pozostal St. Petersburg i Wieden nie mówiac o innych. To wszystko dlatego, ze najlepsi wychowankowie szkól baletowych podpisuja kontrakty w tych krajach i wyjezdzaja na stale albo na kilka lat. Ta starsza juz sie szykuje. Na razie ma kwatere w okolicach Stuttgardu. Dojazd szybkim tramwajen, 30 minut spod domu do miejsca pracy.
To nie jest najlepsza droga ale przetrzec sie w swiecie nie zawadzi.
Czyzby wracala tradycja Czwartkowych Obiadow przy stole przyszlej Glowy Panstwa
Pan Lulek
Snieg nadal pada, a ja zasypiam na stojąco. -9C.
Trochę się zdenerwowałam. Kupiłam kulturę bakteryjna na kefir. Kiedyś miałam, wyglądało to tak:
http://en.wikipedia.org/wiki/Image:Kefirpilze.jpg
Rozmnażało się to-to, zazwyczaj część wyrzucałam, część zamrażałam i tak produkowałam kefir przez ponad rok. Raz wyczuciłam farfocle i sięgnęłam po zamrożone. A tam pustka, zapomniałam zamrozić 🙁
To co tym razem kupiłam, to taki proszek. Nastawiłam litr mleka na kefir, odczekałam dobę , schłodziłam. Próbuję – ani to pachnie, ani to smakuje jak skwaszone mleko ani kefir, tyle, że wygląda. I farfocli nie ma. Do niczego taki kefir! Pudełko ma starczyć na 6 litrów kefiru. Nie napisano, co za bakretyja. Tyle, że drożdże, kultura bakteryjna i sproszkowane mleko wchodzi w skład. Ja chcę moje farfocle!!!
I jeszcze donos na Jerzora. Wspominałam, jak wydzierał się na mnie, ile razy poruszyłam sprawę zakupu smalcu, bo potrzebny mi do tego czy owego. Smalec to trucizna i zaraz pomrzemy! A wczoraj przychodzi i powiada, że przeczytal artykuł i autorka napisała, że do smażenia TYLKO smalec, jako najzdrowszy tłuszcz. Nagle pan J. zmienił pogląd o 180 stopni. Słucham i uszom nie wierzę!!! Toż mówiłam – są potrawy, kiedy ta łyżka smalcu jest mi potrzebna i już! Zadnego zrozumienia nie znalazłam.
slawek !
Z góry dziekuje, czekam z niecierpliwoscia. Tym razem poczta nie nawali.
Ciekaw jestem co zrobil Marek. Ja mam kilkanascie a moze wiecej starych kalendarzy. Mam taki zwyczaj, ze nie wyrzucam kalendarza. Mam taka sciane na dole gdzie wieszam te kalendarze. Po kilku latach sa to perelki do ogladania, wspominek i róznych rad.
Jeszcze raz piekne dzieki i oczekiwania. Tak czy inaczej bedzie z tego niespodzianka.
Pan Lulek
Przesylam Wam jak to bylo z Mietkiem w Gdansku. Ludzie podali do publicznej wiadomosci.
Wydawalo mi sie, ze powinna byc to rzecz prywatna najblizszej rodziny i przyjaciól. Jednak nie. Internetowe czasy.
http://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/news.php?&id_news=26745&strona=1#opinie
Spokojnen nocy
Pan Lulek
Opowiem Wam o naszej wczorajszej przygodzie kulinarnej. Byłyśmy na kolacji w restauracji serwującej w absolutnych ciemnościach.
Najpierw adaptacja do ciemności, przejście przez kolejne pomieszczenia coraz słabiej oświetlone, rozmowa o jedzeniu. Na tym etapie określa się czego nie życzy się sobie jeść i wybiera się wielkość zestawu. Menu pozostaje niespodzianką.
Kelnerka w noktowizorze wprowadziła nas do sali i pomogła zająć miejsca. Ciemność absolutna- nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego. Spodziewałam się lekkiego stresu, adrenaliny. Niespodzianka! Ogarniał mnie spokój, było to kojące. Bardzo intensywne rozluźnienie. D. miała podobne odczucia.
Jedzienie dobre. D. jadła roladę z okonia morskiego z koprem włoskim z ryżem, do tego sałatka- kiełki słonecznika, oliwki, sałata, etc. Na deser „carpaccio” z melona w owocowym sosie z lodami waniliowymi. Ja miałam pieczone panierowane ziemniaki i zapiekane grzyby leśne, doprawiane gorczycą z pulpetami z pangi. Na deser sernik z bitą śmietaną.
D. mistrzowsko nalewała herbatę z dzbanków- sprawdziłyśmy obmacując dokładnie stolik- niczego nie rozlała!
Na koniec, już po kolacji i opuszczeniu sali restauracyjnej sympatyczne spotkanie z szefem kuchni i rozwiązanie zagadki składu potraw. Prawie wszystko zgadłyśmy!
Bardzo duża, nie tylko kulinarna, przyjemność!
Coś przyniosłam. Chlebek z nasion (bez glutenu) .
400g białka jaj
70g orzechy włoskie
70g mąka ziemniaczana
35g słonecznik
35g siemie lniane
35g pestki dyni
35g mak
1 łyżeczka proszku do pieczenia, szczypta soli
Orzechy i nasiona uprażyć, następnie zemleć w młynku (do kawy?) na proszek. Białka ubić na sztywno ze szczyptą soli.
Do ubitych białek dodać wymieszane z mąką ziemniaczaną i proszkiem do pieczenia nasiona, wymieszać delikatnie trzepaczką i wlać do wyłożonej papierem do pieczenia foremki keksówki.Piec 50 – 55 minut w temperaturze 180 o.
Lulek, jak dojdzie, podziekuj Echidnie, ja tu tylko, jako ta myszka- cichutka, zrobilem, co umiem, a do tego z przyjemnoscia, ze do czegos umiectwo sie przydalo, do piwnicy, jak znalazl 🙂
I coś do chleba: PASZTET Z JAJEK
7 jaj ugotowanych na twardo
2 jaja surowe
50 g bułki tartej
150 g świeżych grzybów (pieczarek)
100 g cebuli
100 g masła
sól, pieprz
posiekana natka pietruszki
Oczyścić grzyby, pokroić i wraz zcebulą podsmażyć na 2/3 masła. Następnie smażone grzyby i jajka na twardo zemleć, a następnie wymieszać z pozostałymi surowymi jajkami, natką pietruszki, bułką tartą i doprawić do smaku. Włożyć do wysmarowanej masłem formy. Piec około 20 minut w nagrzanym piekarniku.
Teresko, wiem, ze z serca, ale czy czujesz mysi zapaszek fenyloketonurii? zeby nam bezglutenowce zapodawac? my tu o smalec i peczak walczymy, skwarki i kalorie sa nam niestraszne, jak trzeba, to i glutenowi rade damy, zagryzajac kiszonym ogorkiem, tu oczko
Ostatni, też chleb z ziarenek.
1szklanka sezamu,
1szklanka słonecznika,
1/2szklanki siemia lnianego,
wszystkie nasiona uprażyć, po czym zemleć i dodać:
3całe jajka,
6-8 żóltek,
50-70g oliwy,
10g proszku do pieczenia/na sodzie tez wyrasta/,
wszystkie skladniki zmiksowac,piec w tem.200-210°C ok.45-50min.
Smakuje z maslem,serami i wedlina.
Sezam mozna tez zamienic na mielone migdaly (gotowe do kupienia w sklepach), albo uprażyć i zemleć w domu.
Smacznego życzę, Teresa
Dobry wieczor,
bez umawiania sie z panem Piotrem zrobilam podobny obiad (peczak zamiast kartofli), b. zimowy i pyszny…
Musze wyznac, ze nie lubie jak skladniki sa dwa razy cieplnie obrabiane np. gotowane a potem smazone (krokiety z ziemniakow czy jajek. Zrobilam kiedys galantyne z kaczki (pieczona, kosci wyjete, nadziana, znowu pieczona a na koniec ostudzona, pokrojona w plastry i oblana galareta), roboty na trzy dni, ale chyba lepsza bylaby upieczona z jablkami i zaraz podana.
ciao wszystkim
a
Oj, oj ja tez chce byc baletnica! Prosze mi udostepnic kontakty. Mysle, ze w tym zawodzie bym sie wreszcie odnalazla!
Tuska
Co ki ci diabel? Wyszlo mi „niepoprawny kod”
Pan Lulek ,
Jezeli Pan mysli, ze ma prawie pol metra sniegu robi miotla to sie Pan grubo myli. Najlepiej robi szufla ze wspomaganiem meskich miesni. Ja to znam z praktyki!
Powiedzieli, ze mam jeden dzien spokoju, znaczytsja jutro rano.
Sławek,
poczytałam o fenylo… i dobrze mi tak 🙂 .
Tuska !
Jak chcesz tanczyc, to prosze bardzo z miotla. Popros Dorote z sasiedztwa, zeby znalazla dla Ciebie stosowna muzyke. Mozemy sie umówic. Ona podsyla internetowo muzyke. To jest do Niej moja prosba, oczywiscie. Ja zalatwiam miotle. Szufli nie wyslalem. Taniej kupic na miejscu. Dokonaj nabycia droga kupna i przysylaj rachunek. Zrefunduje, moze nawet w calosci.
Slawek, zebys Ty widzial te piwnice, to by Ci oko zbielalo. Za rok chyba zrobie prywatna wystawe starych kalendarzy, sadze, ze wpadniecie.
Podczas czegos w rodzaju wernisazu beda trunki wlasnego wyrobu,
Beczki z gruszkami juz dochodza do siebie. Szykuje sie
Pan Lulek
Ania Z.
wszystkie weglowodany, podwojnie obrabiane, np. kartofle ugotowane, a potem podsmazane czy grzanki z chleba (nawet pelnego) maja duzo wiecej cukru niz te obrabiane tylko raz. To jest b. wazna informacja dla cukrzykow, odkrycie mojego diabetyka. Dlatego Szwajcarzy, ktorzy nie moga zyc bez rosti, jedza „nasze” placki kartoflane.
Oczywiscie diabetologa, bo diabetykiem to ja jestem.
Ale to wszystko ze zdenerwowania, ze sie wpisuje w tak znamienity krag osob, ktorych komentarze czytam od poczatku bloga p. Piotra.
Witamy serdecznie i czekamy na kolejne, już bezstresowe, komentarze. My ludzie przyjaźni i serdeczni. Tylko czasem sobie pokpiwamy (ale dobrotliwie) z siebie wzajemnie.