Dzięki i inne jęki
Wystarczy, że człek wyjdzie z domu na kolację a tu mu się zalęgają w chałupie jacyś bezecni. Jeden schodzi do piwniczki i nigdy nie wychodzi tylko słychać z tamtąd cichy bulgot. Druga śpiewa głosem Cecylki pięknie ale nadto cichutko. Jeszcze inny narzeka, że nie może pić o szóstej, bo o tej właśnie zawsze czyta dzieciom dziennik albo jakąś inna gazetę polską.
Dziewczę spod szczytów wyższych niż Tatry ustawione jedne na drugich pisze (ale mało wyraźnie) kartki na listkach kwiatków. A i tak za te wszystkie bezeceństwa ukarali Pyrę, bo Jej wyłączyli schody. W dodatku Marialka jest taka głodna po imieninach ojca D., że Pyry nie wniesie nawet na parter.
Uff! Taka rocznica to katastrofa.
A my tymczasem, we dwoje (oj jak to przyjemnie!) byliśmy w jednej z najmilszych warszawskich knajpek. „Różana” to lokal na takie okazje. W hallu siedzi pianista i gra melodie filmowe, kabaretowe i inne ale wszystkie piękne i nie natrętne. Można usiąść w zaciszu za kolumną i być w pełnej intymności ale słyszeć gwar restauracyjny. Zjeść coś, co na co dzień na stole nie bywa i wypić za zdrowie nasze ale i Wasze, bo my naprawdę bardzo Was lubimy, czymś wyjątkowym!
A po powrocie zagłębić się w te wszystkie wpisy, które są tak różnorodne ale i równocześnie takie same, bo przepełnione serdecznością. I wtedy rozumiemy, że warto żyć! Razem i tak długo!
No więc teraz (krótka by nie zanudzić jednych, a nie rozdrażnić drugich) relacja z kolacji (albo jak by napisał Iżyk Walijczyk) kolacja z relacji:
Na przystawkę były cukinie faszerowane łososiem i kozim serem w sosie miodowym oraz placki kartoflane z kawiorem i śmietaną (to Basia, która nie lubi koziego sera). Dania główne zaś to skoki zająca z pyzami oraz comber z jelenia z kopytkami. Pito chianti classico capraia. A na deser był tort daktylowy. Taki pyszny, że nawet Basia powiedziała, że nigdy go nie przeskoczy. Na dowód, że to prawda zamówiła dwa kawałki na wynos i zjemy (także we dwoje) jutro na wsi.
A do rachunku (nie ujawnię, by Basia nie martwić) poprosiłem o espresso i kieliszek grapy. Jak to Włoch honoris causa. Kelner przekazał zamówienie barmanowi nazbyt dokładnie: kieliszek grapy do espresso. I dostałem cafe naturalne w dużej filiżance z włoskim bimbrem w środku. Od tej pory pijam oba płyny tylko łącznie. Sami spróbujcie czy mam rację.
Do domu wróciliśmy tuż przed Szkłem kontaktowym (tubylcy wiedzą która to godzina). I sił miałem tyle by Wam to opisać.
Na koniec plany na najbliższy czas: dwa dni na wsi przeznaczone na porządki. Po powrocie przygotowania do Targów Książki i do wyjazdu na Cejlon. Taka bowiem nam się trafiła gratka, że obydwoje zostaliśmy zaproszeni na plantacje herbaty. Mamy tam odpocząć, nabrać sił i zebrać materiał do herbacianej opowieści. I choć ta egzotyczna eskapada ma być dopiero w lecie, to już dziś trzeba zacząć czytać na temat kraju, ludzi i przyrody, by wiedzieć co nas tam czeka i co powinniśmy obejrzeć oraz zjeść oczywiście.
Żegnając się z Wami przed weekendem jeszcze raz wszystkim dziękujemy za życzenia. Łatwiej przeżyć razem tyle lat gdy ma się na zapleczu takie wsparcie jak Wy!
PS. Od kilku dni dostaję bezimienne listy z fotografiami „Męskiego gotowania” w różnych miejscach: a to pod Bramą Brandenburską, a to z wieżą TV przy Aleksander Platz w tle, a to w jaskini na tle gotującego kolację grotołaza. Bardzo to miłe ale nie wiem komu dziękować. Podziękowanie rzucam więc w przestrzeń kosmiczną: DZIĘKUJĘ!
Komentarze
Dzień dobry.
Piłam już kawę z „łyskaczem”, z jakimś piekielnie mocnym likierem pomarańczowym,z żółtkiem utartym z cukrem i alkoholem , ale z bimbrem włoskim jak dotąd nie. Będzie okazja, to wypróbuję.
Pozazdrościłam Alicji i Brzuchowi piroga biłgorajskiego i zrobię go w przyszłą środę (jedyny dzień kiedy moje dziecko wraca o ludzkiej porze do domu). Czy już pisałam, że nasza najmłodsza (Nirrod) to sam wdzięk i czar, a przy tym niezła erudycja? Jeżeli nie pisałam, to uwierzcie mi na słowo. Podobnie jak Marialkę adoptowałam ją jednostronnie natychmiast. Grażyny nie adoptuję, bo choć wesoła i towarzyska to jednak w wieku średnio-blogowym i nijak mi się przyznawać do córki tak dorosłej. Ani Pan Lulek ani ja w żaden sposób nie możemy zostać rodzicami zastępczymi ale do towarzystwa chętnie przyjmujemy.
Antek – coś, gdzieś nakręciłeś i teraz Piotr się dezorientuje, a Tobie zabraknie dokumentacji!
Rozmarzyłem się czytając opis kolacji. Gdzie nam szaraczkom jadać takie pyszności. Budżet domowy zostałby definitywnie zruinowany i trzeba by biegać po pożyczkę do banku po każdej wizycie w ” Różanej”
Nic to, zdolni jesteśmy i kopytka potrafimy zrobić 🙂
U mnie przez dwa tygodnie do powrotu z Paryża zdjęcia Warszawy z mojego archiwum
http://kulikowski.aminus3.com/
Chyba trzeba bedzie przygotowac ekipe towarzyszaca, zeby nam na tym Cejlonie nie porwali Barbary i Piotra domagajac sie niebotycznego okupu.
Poza tym ci miejscowi maja za zle uzywanie okreslenia Cejlon. Oni sa Sri Lanka.
Okreslenie grappy jako bimber, to ja bardzo przepraszam. U nas nazywa sie to Weingeist, czyli Duch Wina. Tyle, ze oni maja troch inna technologie pedzenia. Nie bede wdawac sie w szczególy.
W kolach autentycznie mlodziezowych pilem niedawno kawe z przewodnikiem. Zaproszono mnie na ciastka, miejscowe, domowej roboty. Degustacja.
W pewnym momencie mloda gospodyni, do niedawna na czarno pracujaca Wegierka a od pewnego czasu Pani Domu, zaproponowala kawe. Robil jej swiezo upieczony maz. Calkiem jeszcze nie zuzyty. Nagle zaptal mnie. Podaje w tlumaczeniu. Z przewodnikie, czy pólprzewodnikiem. Balem sie dac plame i na wszelki wypadek zaraportowalem. Z przewodnikiem, oczywiscie. No i dostalem z przewodnikiem. Duza filizanka wegierskiego espresso ale tak wzmocniona, ze zapieralo dech w piersiach. przy tym po pierwszym lyku wchodzilo do gardla jak po przewodniku.
Mlodziez, chyba we wszystkich krajach jest kreatywna jesli chodzi o wynajdywanie stosownych okreslen.
Czas w droge. W piatek najlepsze zakupy
Pan Lulek
Dzień dobry.
Bardzo pierogowo jest ostatnio na blogu. To ja też coś dorzucę.
Babcia zostawiła mi przepis na pieróg, który był jedną z pyszności mojego dzieciństwa. Napisała tak:
mąka około 30 dkg
drożdże około 4 dkg
ziemniaki może być 0,5 kg
kasza gryczana 1 szklanka
1 średnia cebula smażona
pieprz i sól
Kaszę zaparzyć i dodać do ugniecionych ziemniaków, dodać tłuszczu razem dobrze wymieszać. Wyrośnięte ciasto rozwałkować nie za cienko, nałożyc ziemniaki, ugnieść i zlepić na wierzchu. Na blachę kłaść zlepionym do spodu. Piec około 25 minut.
Pieróg, jak widzicie, ubogi, bo rodzina babci na ćwierćmorgach galicyjskich siedziała i chudo było bardzo. Jedzony był wszechstronnie – na ciepło, na zimno i odsmażany. Dla moich pieróg jest niestety nie do przyjęcia. Nie dość, że nie lubią kaszy gryczanej, to połączenie z ziemniakami zupełnie ich odrzuca 🙁 . W odwecie nie gotuję czerniny, którą mąż uwielbia, a ja bardzo przeciwnie.
Pyro, tak przy okazji, w jakich stosunkach jesteś z czerniną?
Opis kolacji rocznicowej bardzo smakowity. Zająca już dzisiaj widziałam, pyzy zrobię na obiad, a resztę załatwi wyobraźnia.
O? Właśnie dodali zdjęcie. Obraczkę nosi na lewej. Nie dowierzając p. Agnieszce (fotografce) powiększyłem tę omegę, by sprawdzić, czy nie odwróciła zdjęcia? Nie. Kwadrans nie cały po drugiej p. Basia miała obrączkę na prawej.
Artykuł brzucha przeczytałem we właściwym czasie z przyjemnością. Przpis i zdjęcie – szerze, to bez nadmiernego zaiteresowania. Krupiak?- pierwszy raz słyszę. Mięta? – zaraz skojarzenie ze słodkim ciachem. Fotografia też z takich kucharskich-ładnych, no to przecież, ze nie warto 🙁 Dziś obejrzałem alicji krupiaka i już wiem, co dzisiaj będę robił! Bo jak piszecie o ciastach, to tylko oczami przelatam, a tak – Brzuchu, Alicju – dzięki.
O? Jest i drugie. Gospodarz ukrywa fakt bycia już małżeńsko zniewolonym? 1965 rok. Jeśli jest Im tak, jak się to przedstawia, to ja tez tak poproszę.
Antek…?
O? Właśnie dodali zdjęcie. Obraczkę nosi na lewej. Nie dowierzając p. Agnieszce (fotografce) powiększyłem tę omegę, by sprawdzić, czy nie odwróciła zdjęcia? Nie. Kwadrans nie cały po drugiej p. Basia miała obrączkę na prawej.
Artykuł brzucha przeczytałem we właściwym czasie z przyjemnością. Przpis i zdjęcie – szerze, to bez nadmiernego zaiteresowania. Krupiak?- pierwszy raz słyszę. Mięta? – zaraz skojarzenie ze słodkim ciachem. Fotografia też z takich kucharskich-ładnych, no to przecież, ze nie warto 🙁 Dziś obejrzałem alicji krupiaka i już wiem, co dzisiaj będę robił! Bo jak piszecie o ciastach, to tylko oczami przelatam, a tak – Brzuchu, Alicju – dzięki.
O? Jest i drugie. Gospodarz ukrywa fakt bycia już małżeńsko zniewolonym? 1965 rok. Jeśli jest Im tak, jak się to przedstawia, to ja tez tak poproszę.
Antek…?
P.S. Się powtarzam, wordpresie, bo babol w adresie. Ty nie mądruj, ino puszczaj!
Lewej. Na lewej tę obrączkę miała! Idę cos sobie zrobić!
Wspomnienia o czerninie mam ambiwalentne 🙁 Jadalam, bo nawet smakowalo, ale sama mysl o skladnikach… Nigdy sama nie gotowalam, jadlam tylko w domu rodzinnym i tylko z krwia wlasnych gesi, co dawalo pewna satysfakcje, ze ubyl kolejny wredny ptak, bedzie nowa poduszka, pedzelek do smarowania ciasta i dobra pieczen z kapusta i knedlami 🙂
Ten pirog rzeczywiscie apetycznie wyglada i mam na niego wielka ochote, tylko czy moja rodzina go zechce? Gryke jedza tylko w blinach 🙁
Zajrzalam do ostatnich wczorajszych wpisow i zasmucilo mnie ubolewanie na temat niedostatku przyjaznych gestow na tym blogu 😯 Poszukalam wiec mojego pierwszego i dalszych wpisow sprzed roku i co stwierdzilam? Mnie do tej pory nikt jeszcze nie powital!!! Wsunelam sie po cichutku, przysiadlam na zydlu, szturchnelam po finsku Szyszkiewicza, powoli zaczelam sie rozpychac i… jestem 😎
Przed chwilą znowu wyrzuciło mi wpis, bo kod był niepoprawny. Guzik prawda.
Haneczko – nie jadam nigdy tylko kilku potraw m.in.czerniny, płucek, robactwa morskiego. Czerninę gotowałam kilka razy w życiu (podobno dobra) bo Teściowa, Mąż i Synek lubili. Jadłam osobiście tylko raz, soląc ją wielkimi, bezradnymi łzami, a było tak : urodziłam syna. Darł pysk bo był głodny. Matka nie umiała zaspokoić jego apetytu. W szpitalu nie mówiono, że wiozą dzieci do karmienia, tylko „Pani K. Pani syna wiozą”. Na obiad była czernina, więc ja jadłam, bohatersko jadłam, bo to dziecko głodne… Skończyło się na tym, że go cała sala dokarmiała (7 normalnych „mam” z pokarmem jak trzeba) No i po co było to moje bohaterstwo?
nemo,
jak dziś pamiętam….
Najpierw zanim ty mnie szturchnęłaś to ja na ciebie z wysokiego konia nieco sceptycznie burknąłem.
P.S.
I nie żałuję – nic a nic.
haneczko
a z jakich okolic pochodzi przepis na Twojego pieroga?
bo na oko to on jest najbardziej biłgorajski
tam właśnie idzie gryka z ziemniakiem pospołu
w koszulce z ciasta drożdżowego
:::
ja lubię tego krzeszowskiego
owszem z miętą a najlepiej też w koszulce
ale jeszcze z twarogiem (do farszu)
sama przyjemność
:::
nemo
ja Cię mogę powitać oddolnie
czyli że tak powiem post factum
:::
a już myślałem, że tu się tylko chłopów nie wita
:o)
Jak to kawalerzysta 🙂 A wszystko przez mämmi 😉 My, besserwisserzy tak mammi i dobrze nam z tym 😎
Nemo, A.Szysz – gdzie to jest? 🙂
Brzucho,
dziekuje i nawzajem 🙂 Oni chyba na poczatku mysleli, ze ja tez chlop 😉
Izyku, w IPN 😎
Brzuchu. Ja najpierw myślałem, ze to jest to Nemo
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/NaRyby/photo#5097587140942878450
i se pomyslałem, że, qurrrczaczek, a skąd taka wiedza u tej fiordowej dzieciny o badajże dysjunkcji 🙂
Brzucho,
prawie, ale niezupełnie, bo jeszcze na południe. Wioska w okolicach Jarosławia. Jeszcze za mojej dobrej pamięci chałupa była strzechą kryta, gliniane polepy wszędzie oprócz białej izby, obora po drugiej stronie sieni. Dla mnie, dziecka, jeden z rajów na Ziemi, dla niewiarygodnie spracowanej siostry mojej babci raj jedyny.
Potem, że mimo tej całej „globusikowatości”, dłubać po naszemu umie
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/60Urodziny/photo#5093518634387494354
(po lewej, bez brody!)
Aż wreszcie sama przysłała mi zdjęcie, co go miałem nie ujawniać
http://www.kapitannemo.com/galeria/nemonew02.jpg
Sorry Kapitę ale nie dotrzymałem słowa…
Izyku, 🙂
Moj pierwszy wpis przeszedl bez echa rowno rok temu czyli 4 kwietnia 2007. Dotyczyl baranka wielkanocnego. Kolejny – o amunicji w wazie cmielowskiej – zaintrygowal Alicje.
A tu zaczelo sie na dobre:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=186
5 kwietnia o 22:09.
A wszystko przez to, ze zauwazylam, ze bywa tu Wojtek z Przytoka, z ktorym wymienilismy sie uwagami na jakims blogu politycznym… Ten Wojtek z jego erotyczna powiescia 😳
haneczko
ale widzę, że wpisuje się on
w wielką rodzinę pirogów
no i na tym jego uroda polega
że on taki prosty konstrukcją i materią
Przeczytałem 🙂
Wojtek i powieść „zbójnicka” to juz i za moich czasów we fragmentach 🙂 To poiwem, że roczek przez kalendarz kropekami rzeciurkał, a Wy się nie zmieniacie.
No proszę… To Pan „edu w adresie” tak wodę z jeziora? Ciekawe, czy kubeczkiem cynowym, czy jak my – prości 😉
Kurcze, ja tez nie pamietam ani jednej fanfary powitalnej!
Iżyku,
moje fanfary powitalne dla nemo wyglądały tak:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=186#comment-5958
P.S.
Szkoda, że ta wyszukiwarka na blogu działa jak nie przymierzając…
Ha, dla niewtajemniczonych zabraklo wtedy informacji, ze z Jyväskylä do Taatsijärvi jest 1000 km i ci Finowie tak na weekend… Nie wiedzialam wtedy, ze ten Andrzej to w Uppsali 🙂
Ja cały czas, doctore, żeś pan szwedkę (taka kurtkę), a nie finkę (taki kozik) poskromił. Wpisy p. Heleny… Ja też na początku myslałem, że. albo p. piotr poczucia humoru w nadmierze nie posiada, albo ma cenzora ponuraka. I jeszcze pyra – od zawsze z chusteczkami, torbą cukierków i „masz, jeszcze ugryź na drogę” 🙂
Właśnie przytelepałam się ze sklepiku (pieczarki 1-2 cm średnicy, przecudnej urody) Ktoś tu uprzejmie zauważył, że nie zmieniamy się wcale. No, nie wiem – tuż pod wpisem Nemo o ostrej amunicji w wazie, jest wpis Pyry z takusieńką opowieścią o dosalaniu łzami czerniny, jak dzisiejszy mój wpis. Rok nie wyrok, ale na sklerozę to jeszcze za wcześnie. Jeżeli jeszcze raz mi się przydarzy „Znacie? No to posłuchajcie…” to proszę dać mi w łeb. Ja tam nic nie powiem, ale niech tam, przyznam się. Ja się z Blogiem nawet nie przywitałam kiedy w paździeniku 2006 z weszłam tu sobie ot, tak, z ulicy niejako. Ani nie witałam ani powitań się nie spodziewałam. Ot, spotkania nieznajomych w pociągu. Szybko jednak zrozumiałam, że to „mój stolik w kawiarni”
Ja podczytywałam od początku, ale wpisałam się pierwszy raz dopiero chyba w rewanżu, gdy sama zaczęłam prowadzić blog, a Gospodarz wpisał mi się jako Piotr z sąsiedztwa…
Gospodarzu! Ja bardzo sorry za cichość Cecylki, ale chciałam, żeby jeszcze na dodatek śpiewała jakiś piękny tekst o miłości. Cherubinek mi przypasował 😀
A ja, zeby sie wymigac od klejenia pierogow z grzybami, kiedy mam duzo gosci, robie ciasto drozdzowe i pakuje w nie jako nadzienie kapuste z grzybami, pieke duzy pierog i mam klejenie z glowy a goscie sa zadowoleni i popijaja do tego barszczyk.
Panie Gospodarzu jest co prawda zimno ale nadchodzi czas szparagow.
A ja nie umiem robić ciasta drożdżowego. 😳 Kiedyś próbowałam i przylepiłam się do ciasta. R. mnie odskrobał i sam zrobił.
Iżyk,
Jedyne co mi się udało poskromić w życiu to nawyk palenia papierosów ale to już tak dawno było, że współczynnik imponowalności bliski niemal zeru.
Coś zbyt łagodnie tu na tym blogu. Nikt się niemal z nikim nie spiera czy białe czy czerwone. Czy panierować czy marynować. Czy na zimno czy na gorąco.
Temperamenty jedynie gorące niekiedy. I Fanfary.
Moje fanfary powitalne od Gospodarza:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=150#comment-2741
powiesiłem sobie na ścianie i puszczam raz na jakiś czas gdy moje ego odczuwa gwałtowną potrzebę połechtania.
Pomimo tej aż do obrzydzenia ugrzecznionej atmosfery czuję się tu znakomicie i zwracam się do wszystkich tu zaglądających jedynie lub piszących od dawna czy niedawna z prośbą o odrobinę wyrozumiałości dla bliźniego.
Innemi słowy:
Przełknąć i zakąsić!
P.S.
Odkryłem właśnie, że kod wydawany przez WordPressa traci szybko wartość i musi byc odświeżony. Pisać trzeba śpieszno i bez zastanawiania się – bez względu na konsekwencje.
dorota I.
Pierwsza ruszyla temat szparagowy. Znaczy lato w trzech kolorach za pasem. W kolorach szparagów ma sie rozumiec
Pan Lulek
A.Szysz. – to wcale nie taka „kraina łagodności”. Czasem temperamenty nieźle buzują. Myślę, że zgodnie rozciągnęliśmy prawa azulu nad blogami Doroty, Piotra, Owczarka bo jak wiadomo góry uczą pokory, przy stole kłócić się nie należy, bo się jedzenie nie przyjmie, a muzyka łagodzi obyczaje. Kiedy zaś krew w człeku wrze i gotów z pazurami przeciwko bliźniemu swemu, to tuż obok są blogi pp Paradowskiej, Passenta i Szostkiewicza. Tam możemy dać wyraz… A odpocząć przychodzimy do siebie.
Do szparagów niestety jeszcze z miesiąc…
Pytanie w kwestii formalnej do nowej imienniczki: małe l (el) czy duże I? 😀
Doroto z sasiedztwa male „l” czyli el bo na Dorote I. czyli Pierwsza nie kandyduje.
Doroto l. – zajrzyj do archiwum z maja ub.r. – Pyra jest wielką amatorką szparagów i koledzy z Gospodarzem po społu zamieścili kilkanaście świetjnych przepisów. Osobiście wypróbowałam szparagi zapiekane z szynką od Heleny, placek ze szparagami Nemo, Szparagi pieczone z jajkie (nie pamiętam czyj przepis, potem go też zamieścił Gospodarz) Doskonała jest też sałatka Echidny tylko droga w naszych warunkach
Święte słowa, Pani Matko. Jeden chyba Arkady usiłuje jako ten giez wygonić pegaza z koniczyny ale tak raczej pozakulinarnie.
Gdzies tak latem było, jak jeszcze się przyglądając blogowi czytałem o młodym Szyszu, co krew bydlęcą z mąką smażył. No, myślałem, Ludy Północy – taki to i reniferowi krw wyssie i pewnie przez bałtyk mleko krowom zamawia. To z głodu czy z natury?
Also, jezeli chodzi o drodzowe na strucle, to sprobuj z krucho-drozdzowym, latwe i zawsze wychodzi, poza tym nie przylepisz sie!
Kto tu zaczyna o szparagach, ja juz nie moge sie doczekac, snia mi sie po nocach… W sklepach pojawily sie pierwsze, greckie, ale czekam na tutejsze.
Czy ja zwariowalam i stracilam pamiec czy osleplam? Ale wpisalam tu powtorne gratulacje jubileuszowe Gospodarzowi i zachwycilam sie zdjeciami. Co sie stalo z tym wpisem, bo byl, widzialam na wlasne oczy!
Ela, a na paszteciki albo pieróg też się nada? To podaj przepis, proszę. 🙂
Heleno – przywołuję Cię do porządku. W porównaniu z ub.r. udzielasz się nadzwyczaj oszczędnie. A ja przywykłam do Twoich reportażyków, opowiastek i doskonałych przepisów. Obrzydliśmy Ci, czy jak?
Iżyku,
Ani z głodu a ni z natury. Z ciekawości niezaspokojonej popartej brakiem uprzedzeń i nieokiełznaną wręcz żądzą eksperymentowania.
Czy my też tacy byliśmy zanim nas duch konformizmu omotał?
Pyro,
nieświadome powtarzanie jakiegoś tekstu to niekoniecznie skleroza, ale dowód na prawdziwość opowieści i świadectwo dobrej pamięci długofalowej 🙂 Gorzej, jak się zapomina teksty z dnia poprzedniego 🙁 Ja na przykład nie mogę sobie przypomnieć wysłania Gospodarzowi życzeń na płatkach kwiatów, chyba że „Dziewczę spod szczytów wyższych niż Tatry ustawione jedne na drugich” to nie ja, a raczej na pewno nie ja 🙁
Andrzeju,
Twoja introdukcja na blogu to jest to! Fanfary wtedy grają same, bez upominania 😎
Alsa, paszteciki nie wiem, nie probowalam, robie zawsze z francuskiego. Na pierog na pewno sie nadaje. Przepis podam wieczorem, dobrze? Teraz musze wybyc.
A.Szysz 🙂
Pamiętam, że kazałeś zamykać przy czytaniu oczy; mąka, masło, boczek, cebula i mrożona krew… Szukał harmonii smaków, a zjadł co?
Pani doroto z sąsiedztwa. Pani pomoże, co?
Klawiaturę od fisharmonii czy akordeon? 😉
Pozdrowienia od Wojtka z Przytoka.
W przyszłym tygodniu będzie już w pracy i będzie mógł się udzielać na Blogu. Trzymiesięczna przerwa skończy się nieodwołalnie. Za chwilę pojawi się też fragment powieści w kwartalniku. Nowa powieść również mocno zaawansowana.
Wojtkowa robi korektę i podobno w związku z tym że to romans ledwo zipie. Jak wytrzyma to Wojtek może skończy. 🙂
Oj, ominąłem ten orgiastyczny element, który mnie tak strzepał – one były z wierzchu chrupkie, a w środku…? Nemo, w Waszej potyczce wspomina o fińskich filmach. Pamiętam taki czarno-biały, jak polarnik (?) upuszcza refireowi kubek juchy na drugie śniadanie.
A bez kaszanki nie zasnę!
Potrzebuję dwururki na Word Press.a Iżyk, pożycz. Będę strzelać.
Przed chwilą napisałam, że kochamy Wojtka , niemniej mnie ciekawi kiedy nad głową Rudego Elfa się aureola ukaże. Boć korektę robić w fantazjach (albo i nie tylko) seksualnych swojego chłopa, to tylko święta wytrzyma.
Iżyk,
Zjadł to . Ledwo zdążyłem zdjęcie zrobić.
Harmonia aż z tego zdjęcia bije. Po oczach.
Po dobrym jedzeniu nie zapomnij o paleniu.
Zapomnialem od 32 lat. Najpierw brakowalo a teraz jest obojetne. Znam jednak osoby, nie bede pokazywal palcem ani nawet cala reka, zeby sie nie narazic. Moga na Trzech Króli nie doslac faworków. Jak to jest z tym paleniem i niepaleniem. U nas zaczyna sie ruch na rzecz równouprawnienia pod haslem: ” Palacy tez czlowiek”.
Mamy jakies zdanie czy tez jestesmy zupelnie zdywersyfikowani.
Jesli zas palic, to czy na przyklad cygara, które na Kubie w fabryce cygar zwijaja pracownice na wlasnych udach od wewnetrznej strony.
Poza tym jesliby zabronic, to co zrobic z „Carmen” i czy calego Bizeta nie wpisac na indeks. Byc moze i inni by sie tam zalapali.
Dawniej tylko niepalacy. Teraz na dokladke…… sami zreszta wiecie
Pan Lulek
No i widzisz! Przez Ciebie głupoty gadam! A to normalne jedzenie! 👿
Normalne jedzenie?
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=301#comment-28163
P.S.
Co nas dzisiaj tak na wspominki wzięło? Wczorajsza rocznica?
Iżyku i wszyscy, którzy chcą zrobić Brzuchowego piroga – Brzucho powiedział, ze gdyby był za suchy, maznąć kwaśną śmietaną lub podsmażyć na maśle.
Mój był w sam raz, ale na wszelki wypadek podałam miseczkę kwaśnej, gęstej śmietany.
I maznęłam sobie, jak szaleć to szaleć. Bardzo polecam ze śmietaną, bez względu na *stopień zasuszenia*
Brzucho,
następnym razem zrobię tak – najpierw uduszę do miękkości kilka suszonych prawdziwków, wodę z nich dam do gotowania ziemniaków. Drobno pokrojone prawdziwki dorzucę do masy ziemniaczano – kaszowej. Będzie to wersja LUX 🙂
Wersja SPECIAL: pieczarki zamiast prawdziwków.
Jak myślisz, Brzucho – może być?
Czy możecie się przymknąć o szparagach?! Dajcie sobie na wstrzymanie na jakiś czas! 👿
Alicjo
myśl zacna, grzyb świetnie się wpasowuje w piroga
kawśna śmietana do piroga zawsze pasuje
to nie jest żadne ratowanie piroga
jeśli Ci został kawałek, to odsmaż na maśle
wtedy dostanie dziwnej chrupkościo-mazistości
nie wiem na czym to polega
ale dopiero wtedy mi smakuje
ja nie przepadam za pirogiem na świeżo
:::
u mnie dziś kolacja gdzie podam dwie pieczone ryby
halibuta i łososia na szpianku
a dodatkiem będzie właśnie odsmażony piróg
w wersji obszańskiej czyli kasza-ziemniaki-twaróg
a propos grzybów
zrobiłem kiedyś strudla na wzór piroga
a na spód dałem świeże grzyby, posypałem rumianą bułką
a potem ułożyłem kaszo-ziemniaki
ciasto typowo strudlowe, cienkie, wysmarowane masłem
sos śmietanowo cebulowy
Brzucho – już Cię kiedyś prosiłam o korepetycje, ale ześ przeoczył. Pytanie zaś brzmi : co robić, żeby schaboszczak nie był twardy. Te nowoczesne schabowe nawet rozbijać się nie bardzo dają, a nie mam dostępu do mięsiwa ze świnek karmionych ziemniakami, zbożem i zieleniną.
Została mi ta piętka, dwa plastry z tego wyjdą takie w miarę grube i…po cichu właśnie odkroiłam sobie malutki plasterek na zimno, na śniadanie 🙄
Zjadłam jak kromkę chleba, bardzo dobre 🙂
Następnym razem zrobię podwójną ilość, żeby na zamrożenie zostało. Widzę to jako dodatek do miąs zamiast ziemniaków, taka elegantsza wersja obiadowa.
Czernina i owszem, smakowała mi, jadłam ją w dalekim dzieciństwie. Móżdżek też (wieprzkowy), moja mama zasmażała na patelni jak jajecznicę, nie przysięgnę, ale chyba nawet z dodatkiem jajek. Bardzo mi to smakowało, właśnie ten specyficzny smak pamiętam.
Ostatni raz móżdżek jadłam w Austrii, panierowany (chyba wołowy), nawet dość często, ale znakomite to nie było.
P.S.Pyro, ja kod piszę na początku i sprawdzam dwa razy, czy prawidłowy, i też od czasu wordPress wmawia mi ciemnotę, że nieprawidłowy! 👿
Czy nie jest tak, że uprzejme powitania dla nowych twarzy na blogowisku zdarzają się może dopiero od kwatału, najwyżej dwu ?, że to całkiem „nowa tradycja”.
Mnie się zdarzyła na blogu Owczarka i o mało co z krzesła nie spadłam skutkiem zaskoczenia. Miłego, więc popieram, choć sama w zakresie wylewności (?) mam, niestety, ale któż jest bez wad, ogromne zaległości.
Dziej się wola nieba, dodaję co wyżej do zbioru.
Rąbnę se dzisiaj tego piroga jak nic! Alicju, to ja miałem napisać, że to byłby ekstra patent zamiast ziemniorów! Ale że juz, jako to u zombie, schodzicie na wyjadanie zwierzętom mózgów, to sie wynoszę.
Biurko prawie sprzątnięte. Dziś był ostatni dzień mej kariery. Zajrzę jeszcze do Was z doskoku ale bez przesiadywanek.
Się jeszcze nie żegnam.
Tereso,
u Owczarka tak było od początku, wiesz, jak to piesy mają, każdego nowego lubią obwąchać (Bobik potwierdzi). W kuchni i przy stole wiesz jak jest – jedni pichcą, drudzy próbują, jeszcze inni, rozsiadłszy się przy stole, pałaszują, chłopaki biegają do piwniczki po odpowiednie wina, tu ktoś płacze przy krojeniu cebuli, tam się zaciął, obierając ziemniaki – nie żarty!
Wieczny rweters i rejwach na sto fajerek, nie ma komu stać przy drzwiach i wszystkim wchodzącym nisko się kłaniać, szatniarza też nie mamy, żadnych kelnerów ani takich tam – samoobsługa i samopomoc babsko-chłopska, i chyba tak lubimy 😉
Pyro
pewnie moje rady były rozpisane w kilku wpisach
ale teraz dla Ciebie w jednym miejscu
i żeby nie było, że to jedyny sposób na schaboszczaka
:::
to że kroić w poprzek włókien to wiadomo (wszystkim)
(dopuszczalny lekki skos)
nie bać się grubych kotletów, porządne rozbicie tylko dobrze im zrobi
nie rozbijać arcycienko bo łatwo wysychają podczas smażenia
panierować uczciwie ale jednorazowo
mąka>jajko>bułka tarta
wyrównać nożem powierzchnię (bez farfocli)
na patelnię dać smalec (ewentualnie olej, albo mieszankę)
smalec dlatego, że daje się mocno rozgrzewać
a wysoka temperatura początkowa to klucz chrupkości
a jak jest wsoka temperatura, tłuszcz tak nie wsiąka
smażyć na cztery strony
czyli po pierwszym smażeniu dosmażyć jeszcze z każdej strony
chodzi o to bay przerwać proces rumienienia bo się spali
i dodać pod koniec odrobinę masła
to uczyni schaboszczaka chrupiącym jak nie wiem co
ale najważniejsze! krótko!
najważniejsze aby panierka się zezłociła
i bez obaw, kotlet dojdzie
każda minuta wachania powoduje
że kotlet wysycha, staje się twardy, suchy i bez sensu
bo panierka jest nie po to aby zwiększyć wagę dania
ale by chronić jego soczystość
zauważ że schab to szlachetne mięso, kruche i delikatne
a zazwyczaj znęcamy sie nad nim jak nad gumową wycieraczką
:::
zaraz poszukam moją starą recenzję z gminnego baru
gdzie podano mi pięknego schaboszczaka
to prawdziwa oda do schabowego
Owczarek wita zawsze i to jego stała tradycja. Ma jeszcze inny przemiły zwyczaj: zbiorczo odpowiada na komentarze całego dnia, każdemu osobno. Ja tylko witam (ale staram sie to robić zawsze), odpowiadam na bieżąco. Tu bywa różnie, ale jest już taki tłum, że aż trudno czasem kogoś nowego zauważyć…
Alicjo – łajza minęli 😆
Mam pilne pytanie w kwestii piroga, bo nieodwolalnie musze sobie go zrobic, tylko czy bez dodatku maki ziemniaczanej wyjdzie? Bo nie mam takowej i jak kupie opakowanie, to potem zalegnie w szafce na lata.
W poszukiwaniu św. Gralla ? wersja orzechowa.
Pewnego dnia, choć wcale nie pewni swego, głodni, wycieńczeni poszukiwaniem św. Gralla (wielkiego szklanego balona ? bo nadszedł czas nastawiania orzechówki) wraz z przyjacielem, wykonaliśmy kilkudziesięciokilometrowy skok w przestrzeni i powiedzmy 20 letni w czasie.
Kręcąc strasznie po okolicy zdecydowaliśmy się zjeść coś w Maszewie (niedaleko Szczecina) . Obok ge-e-su znaleźliśmy bar „Smakołyk”. Lamperia w kolorze „orzech jasny” (znak jaki czy co?) hokery ze sklejki i prętów zbrojeniowych (taki gruby karbowany drut) lada i pani za ladą zastygła w geście oczekiwania na koniec świata, powyżej jadłospis który muchy upstrzyły jeszcze za Gierka.
Zamówiliśmy barszcz czerwony z ziemniakami i żur – bo upodobania mamy lekko odmienne, ale dalej już prosto – schabowy z dodatkami.
Pierwej wchodzi, a w zasadzie się skrada, czerwony barszcz nalany z atencją tak szczodrze, że zakrywa niebieski wrąb talerza. Cała uwaga pani skoncentrowana jak laser tnący, a nie palący, zawisła nad trajektorią talerza z kuchni na stół. Na stole panoszył się już koszyczek plastikowy, czerwony, a w nim sztućce złożone przynajmniej z pięciu weselnych prezentów – wzorek powtarzał się tylko raz. Żur jak u mamy, ze skwarkami ze słoniny wędzonej.
Nagle huk! Nagle stuk! Oto i schab został zabity, potem już tylko uspakajające oklepywanie. W powietrzu unosi się zapach topionego smalcu (obaj solidarnie nie wierzymy w cholesterol) a potem rumienionej panierki.
Jak mam opisać doskonałość miedzianej pozłoty, kruszyn bułki skrzącej się jak łuska dorodnego karpia, płynącego na tarło, jak mam opisać doskonałość tej cienkiej warstwy skrywającej sedno istnienia Polaka bogacza, legitymującego się czterokrotnym kontaktem oralnym w przeciągu każdego tygodnia obrachunkowego, z mięsem chudym, acz ze świni tłustej?. Do tego ziemniaki, które chyba na nas tam czekały, gdyż temperatura ich tak była wyważona, że unosiła się pomiędzy ciepłotą powietrza zastygłego z podziwu i żarem polichromii panierki na schaboszczaku. Obok surówka z białej, a jakże kapusty, drażniącej nozdrza lekką nutą octu winnego, inkrustowana pasemkami siekanej pietruszki i balajażem marchewki.
Napiwek 3 złotych wydawał mi się trochę brakiem szacunku dla samotnej kosteczki ogryzionej, a pozbawionej już sensu swego bycia, ale też znowu nieobyczajnie byłoby wzbudzać sensację szastając mamoną przy rachunku 17 złotych za dwa obiady. Dorzuciliśmy wobec tego dobre słowo i zamknęliśmy się w cichym banknocie, jako emisariuszu naszych zachwytów.
A mnie, prawie rok temu(!), przywitała Nemo dobrym słowem. Też wtedy myślałem, że to „męcizna”! 🙂
A dobre słowo się pamieta…
a.j
jako fachura od piroga
stwierdzam, że owszem wyjdzie
nie kłopocz się mąką ziemniaczaną
tym bardziej, że o tej porze ziamniaki mają sporo skrobii
chyba nigdy nie dojedę do ładu z pisownią „h” i „ch”
albo chodowla mi się zakradnie
albo wachadło nie tak się wahnie
Brzucho – no, niby wszystko to robię – i krótko i w gorącym tłuszczu i panierka jak trzeba i kotlety nieprzesuszone, ale czasem mięso twarde, że nóż z trudnością „bierze. Od razu mówię, że jak się uda kupić kawał mięcha od chłopa, to nie ma tego kłopotu. Teraz jem obiad, czyli racuchy drożdżowe. Nie dostałam kwaskowych jabłek i wrzuciłam w ciasto 2 łyżki koryntek (dar Nirrod) i 2 łyżki malin z zalewy alkoholowej. Te maliny to nie był najlepszy pomysł , racuchy maj.ą dziwny smak. Zjeść się dają ale z jabłkami albo serem dużo lepsze.”
Brzucho, kiedy to było, 17 zł za dwa dwudaniowe obiady?!
Spóźnione, ale bardzo serdeczne życzenia dla pp. Adamczewskich z okazji rocznicy!
Iżyku,
jutro będzie pierwszy dzień Twojej NOWEJ KARIERY !
A jak my trzymamy kciuki za powodzenie (pominąć milczeniem Wasze trzymanie kciuków za lotto 👿 ), to powodzenie murowane, Wojtku drukują powieść w odcinkach, Brzuchu artykuł wydrukowano i zamówiono następny, interes się kręci!
Pytanie w sprawie HERBATY. Powiedzcie mi, o co chodzi z herbatą granulowaną? Pamiętam, że w Polsce w latach 70-tych czasem bywała i chyba na nią nie narzekałam, ale też nie byłam przesadną fanatyczką.
J. zakupił wczoraj w „Baltic-u” granulowaną yunnan, całe 80gr za… 0.60$ (dla porównania Yee Yunan u mojej Japonki – 100gr za 7$ !). Spróbowałam, kolor pikny, nawet aromat w miarę, ale gdzie mu tam do yunanu od Japonki! Pamietam, że gdzieś/kiedyś czytałam coś na temat procesu granulacji herbaty i nie był to artykuł pozytywny dla procesu, przeciwnie wręcz. Wie któś cuś?
Rzuciłam palenie 2 lata temu po 37 latach ulegania nałogowi. Ale ciągle mam od czasu do czasu ochotę, żeby zapalić.
Dziekuje! Wyglada na to, ze chyba juz skonczylam na dzis i moge jak czlowiek udac sie na zakupy (czyli przede wszystkim kocie zarcie, piasek 😉 ), a potem zrobie sobie piroga!!!
rok 2000, lato, lipiec, a dokładniej pierwsza połowa lipca
:o)
Alicjo – Nirrod przecież jest towaroznawca spożyczy ale lata to po krewnych i znajomych i pewnie bez dostępu do maszyny. Może Kapitan się odezwie, Ona też się na tym zna.
Pyro,
nie wiedziałam, bo się na blogu chyba nie chwaliła, ja raczej wszystko czytam. I pytanie, ten Jej Ulubiony pojechał do Zambii, a tam teraz rzeczy się dzieją niebezpieczne – ma jakieś wieści od niego?
… Zimbabwe miałam na myśli. Ciągle mi się mylą te dwa, bo są koło siebie.
Alicjo,
herbata granulowana już z definicji nie może być wiele warta (widzisz po cenie), bo nie jest z dobrego surowca czyli całych liści. Dla własnego dobra na herbacie nie należy oszczędzać, zwłaszcza że nawet gatunkowo dobra nie bywa wolna od pestycydów 🙁
Pyro, ja jeszcze o kotletach – spróbuj może moczyć w mleku przed panierowaniem, tak z godzinę. Niech Alicja Ci powie, czy to dobry sposób.
Brzucho, aż się wierzyć nie chce!
Tak zaczęliście szaleć z tym pirogiem, że chciałabym przeczytać. Czy ktoś mógłby podać linka do Brzuchowego artykułu, bo nie miałam wtedy czasu czytać, a nie zanotowałam namiarów. 🙁
Alicjo – Ulubiony dzwoni (przy mnie dzwonił) poza tym oni ciągle do tej Afryki jeżdżą. Nirrod mówi, że nie tylko z teczką dyplomatyczną, a nawet z plecakami się kiedyś wybrali i lokalnymi autobusami. Ona twierdzi, że ekscesy się zdarzają ale rzadko. Opowiadała świetną historię (ponoć autentyk)
Minister zdrowia świetnie wykształcony w Europie i USA zabrał się za reformę zdrowia. Podpadł prezydentowi. Nie uciekł za granicę ukrywał się w kraju. Cały czas był poszukiwany. Wreszcie po 2 latach specjalne komando wojskowe go namierzyło i poszło aresztować. W leśnej chacie zastali tego super-wykształciucha, goluteńkiego jak go Matka rodziła i z czynnym Laptopem na kolanach. Wojsko też było nagie, tylko uzi czy kałasze za cały mundur. A teraz clou całej historii : były minister był nagi bo mu szaman powiedział, że jak nagusieńki będzie na komputerze pracował, to go nie znajdą, bo jego duch w komputerze go zakryje przed pogonią. Wojsko było nagie, bo inny szaman im powiedział, że ubranie przeszkadza przy szukaniu tego, kogo duch może się komputerowo przemieszczać. Ot, koloryt lokalny
Ja się nie dziwię, bo sama pamiętam, jak w czasie burzy na wsiach zapalano gromnicę w oknach, bo przed piorunem chroni.
co tam link
przepis podam
:::
Krupiak z miętą (krzeszowska wersja piroga biłgorajskiego)
2 litrowy garnek obranych ziemniaków,
0,5 litr kaszy gryczanej,
2 jaja,
1/2 łyżki mąki tortowej,
1/2 łyżki mąki ziemniaczanej,
1/4 kostki masła,
max 1/2 szklanki śmietany.
pieprz ziołowy, suszona mięta.
Ugotować ziemniaki, odcedzić pozostawiając wody sięgającej połowy objętości ziemniaków, rozdrobnić widelcem, zasypać kaszą, dodać masło, wymieszać i poczekać aż się zaparzą i wystygną.
Dodać soli, pieprzu ziołowego, jaj, mąki, dobrze wymieszać (wyrobić) i przełożyć do przygotowanej foremki keksowej.
Piec od godziny do półtorej
Pyro zajrzyj koniecznie.
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/NowyFolder3
Wszystko juz mam, teraz tylko ostatnie pytanie, dla rozwiania wszelkich watpliwosci – czy kasze nalezy uprzednio ugotowac, czy nie?
nie, nie gotować
po pierwsze primo ona się zaparza w ziemniakach
a po drugie primo to i tak piecze się jeszcze ponad godzinę
Kochaniency,
Ktos zacza o szparagach….ja mam 2 peczki w lodowce. Przepis na dobry sosik do w/wymienionych?
Panie Lulku, jak tam zakupy? Coz bedziemy jedli w weekend?
Tuska
Alsa, oto ciasto krucho-drozdzowe w wersji slodkiej:
50 dkg maki, 15 dkg masla, 2 jajka, 3 zoltka, 15 dkg cukru pudru, pol szklanki smietanki, 5 dkg drozdzy. Drozdze rozetrzec z cukrem, make i maslo posiekac, dodac jaka, zoltka, cukier (albo nie), smietanke i plynne drozdze, ugniesc. Gotowe! Rozwalkowac i napelniac.
No, kod feef. Strach myśleć, co to może znaczyć. 🙂
Brzucho, Ela – wielkie dzięki! 🙂
Lena, ja tam chętnie ten sosik, ale nie jestem pewna, czy ta, co ma najbliżej do Ciebie, nie zrobi Ci czegoś złego! 😉
A co z Izykiem, jaka NOWA KARIERA; czy zamyka Izykowke? A dokad pojedziemy na wakacje? 😯
Lena, ostroznie, narazasz sie Alicji!!!
Powitac slicznie wszystkich – mam nadzieje iz choc troszke, tak ciut-ciut bylo Wam mnie brak. A ja pochorowalam sie fantastycznie przepotwarzajac sie z ochrypnietej pijaczki poprzez stadium poczatkujacego jazzowego potworka do stanu motylka na szpilce. Zarowno wizualnie jak i wokalnie.
Wylaczona bylam z jakiejkolwiek dzialanosci przez … Teraz powoli powracam. Do wszystkiego i wszystkich. I oczywiscie do Was. I do kuchni. I do jedzonka. I do….
„Siem” tylko na krotko wlaczylam w tok rozmowy coby dac znak zem nadal z Wami. Wracam do poscieli bom mimo wszystko nadal jakas-taka slabowita. Ale to minie.
Serdecznie pozdrawiam
Echidna
O, rany, echidno, a co za draństwo Cie dopadło?! Wracaj szybko do zdrowia i di nas. 🙂
Marek i Magdalena uratowali sie ostatnio w Italii. Uratowali od wina.
W telewizji przed chwila doniesli, ze w Italii wybuchl winny skandal. Masowe falszowanie wina w dodatku takiego,które wystawiaja teraz na targach winnych. Producenci dodaja do mieszaniny wody z cukrem, jakies rakotwórcze substancje.
Austriacka telewizja ma zabawe na calego. Przed okolo dziesieciu laty byl w Austrii skandal winny polegajacy na dodawaniu glikolu. Powstalo nawet zawolanie. ” Zum Wohl mit Glikol”. Olbrzymie ilosci wina ulegly zniszczeniu a winni zafasowali dosyc wysokie wyroki do 12 lat siedzenia na twardo. Wiesc gminna glosi, ze nie mieli szans na skrócenie odsiadki. W przeciwienstwie do innych deliktów. Byc moze, ze oni juz powychodzili z pudla i osiedlili sie w Italii z wiadomymi skutkami.
Dalej podaja, ze olbrzymie ilosci butelek tak zwanego wina zostalo skonfiskowane. Co za czasy, co za obyczaje.
Magdalena. Chcialbym zaznaczyc, ze kotom nalezy dawac jedzenie najwyzszej jakosci a nie jakies tam zarcie. Odpadki moga pozostac dla tak zwanych wlascicieli.
Jutro niema mnie. Bede robil za swietego w miasteczku, które przed dwoma laty zostalu uznane za najpiekniejszym w Europie. W swojej kategorii, oczywiscie. Jak przezyje, to sprawozdam.
Jak na razie to chyba pozostane jednak przy abstynencji
Pan Lulek
Biedny Piotr musi przejrzeć zapasy, bo jak się okazało nie tylko wina stołowe były potężnie fałszowane i zatruwane ale i markowe. Ponoć i do nas wielkie ilości zawędrowały. Po hałasie w Italii dzisiaj zajęła się już tym PIH i zaczęła konfiskować wina. Zakazane substancje (m.,in kwas solny) sa m.in w sycylijskich,toskaskich i z Apulii
Potwierdzam, że schabowe są lepsze, kiedy się je w mleku wymoczy (to chyba Babci Marysi, Also?).
Zawsze tak robię, bo u mnie zawsze mleko jest w lodówce. Resztę robię jak u Chmielewskiej w książce poniekąd kucharskiej (panierka). Maznąć masłem na koniec – obowiązkowo.
Przy okazji dodam, że podobnie robię „schabowe” z piersi kurzych, są naprawdę dobre i delikatniejsze niż świnia.
Panie Lulku, z tym glikolem to sprawa była gdzieś na poczatku lat 90-tych, pamiętam, bo mieszkałam jeszcze na Queen Mary Rd. w bloku i znajomy uparcie przynosił paskudne austriackie Alpenweiss, białe, a ja chciałam go przekabacić na właśnie pojawiajace się na półkach egri bikaver, szekszardi i inne węgierskie, oraz bułgarskie – walcząc o rynek, były tanie i doskonałe w smaku, teraz im trochę przeszło, niestety 🙁
Dopiero ten skandal przekonał znajomego, że lepiej się przestawić. A to brzydko, tak oszukiwać na winach… i to kto – winny kraj, Italia.
A to dopiero winniczki!!!
Nie dostałam co prawda upoważnienia od artystki, ale Marek zamieścił na blogu i już przepadło – zostało upublicznione. Zwróciliście uwagę na 3 piękne ikony pisane przez Małgosię? Mnie się ogromnie podoba ikona Bożoj Matieri Pantakrator jest znany z setek przedstawień, a św. Jerzy (ten, co to go nie było) zbyt tłumny – mówię oczywiście o moich wrażeniach, a nie o obiektywnych sprawach.
Skandal dotyczy narazie wina w cenie 70 centow do 2 euro, sprzedawanego w butelkach i tetrapakach. Ponoć 30% zawartosci to wino, a reszta – nawozy sztuczne i kwas solny. Dzięki temu obniżono koszty produkcji o 90%. To już kolejny taki skandal we Włoszech. 22 lata temu od wina zmieszanego z metanolem zmarło 25 osób, a włoski przemysł winiarski potrzebował lat na odzyskanie zaufania w świecie. Teraz podobno uwikłanych jest 20 firm, w tym jedna renomowana Castello Banfi, gdzie zarekwirowano 600 000 butelek.
Jeszcze sie tluke jak Marek po piekle.
Mam dla Was mala zagadke:
oto fotografia czegos, kto wie co to jest?
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/Zagadka02/photo#5185422428665316402
nagrody nie przewiduje sie, wyjasnienie – jak najbardziej
Harcujaca noca
Echidna
Echidna – leć Mała do łóżka , bo Cię jeszcze coś trafi. Wirus czy bakterie Cię dopadły. Ja nie wiem co to jest, a Młodszej nie ma w domu.
Nemo – u nas podano, że m.in wino Brunello i jeszcze jakieś inne wcale nie tanie.
Echidno,
stawiam na efekt wysiłku malarza, bo dobrze by się komponowała ta zagadka w ramie na ścianie. Ot, pierwsze wrażenie.
Echidno, stawiam na wypiek mieszany, niby cegla, a z lajnem we srodku
Alsa – dzieki za dobre slowo.
Pyro Milenka – dyc juz trafilo.
Teraz juz smigam na spotkanie z podusia. Rozwiazanie wkrotce.
Pa
E.
To się nadaje do tematu wpisu Pani Doroty z sasiedztwa.
„Plama po ideale, który sięgnął bruku…”
A mówię jak komu dobremu, że od groma jest tanich win mołdawskich, bułgarskich, węgierskich i kaukaskich. To nie. Multo pulciano im się zachciewa i teraz mają w butelkach płyn akumulatorowy za ciężkie pieniądze.
Leno, napopularniejszy jest sauce hollandaise i zrobiony samemu jest bradzo dobry
250 g masla, 4 zoltka, sok cytrynowy 2 lyzki stolowe wody, sol i pieprz
maslo rozpuscic i nawet troche zagotowac
przelac przez sitko aby serwtka z niego odplynela
w kapieli wodnej wamieszac zoltka, sok cytrynowy, 2 lyzki wody pieprz i sol
maslo dodawac stopniowo do mieszaniny zoltek ubijajac lekko trzepaczka
uwaga moze sie zwazyc
sosy takie sa sprzedawane w sklepach i niektore nawet maja dodatek zoltego sera co tez dobrze smakuje
natomiast Wlosi polewaja ugotowane szparagi maselkiem i sypia na to parmesan i tez jest dobre, z tym ze jest to czesciej stosowane przy zielonych szparagach, smacznego
….a winko, wiec jesli chodzi o winko, to trzeba pamietac, ze szparagi maja naogol delikatny slodkawy aromat, i w zwiazku z tym bardzo wytrawne kwaskowate wino sie do nich nie nadaje. Wskazane jest polwytrawne wino bez jakiegos wyrafinowanego bukietu, jakis riesling lub niemieckie mueller-turgau, silvaner…
W dalszym ciagu jestem zdania, ze nalezy w Polsce znalezc kilku zapalenców którzy zaczna w gospodarczo oplacalnej ilosci hodowac wina.
Na poludniu i na Ziemi Lubuskiej. Jesli juz stawac w zawody, to z wlasna amunicja. Zapisuje sie na kolejne winobranie. Od chwili posadzenia nowych szczepów do tak zwanego dziewiczego zbioru potrzeba tylko trzy lata. Nie wyprawiac Swiat Winobrania cudzymi produktami. Zawsze mówilem, ze trzeba pic wino w znajomej winiarni od sasiada. Jesli go ewentualnie zamkna, to wiadomo komu posylac lekko podtrute paczki do pudla.
Tak dla wyrównania rachunków
Pan Lulek
dorotko l,
mój ulubiony sos. Ja dodaję jeszcze maleńką szczyptę gałki muszkatołowej.
tez mowilam, obcemu nie wierzyc, dla swojaka i struc sie mozna, bo jakby co gosc w kryminale obok i zawsze mozna mu adekwintna paczuszke sposcic, czekam tez na te szparzagi, puki co som chilijskie, wiec niechentnym jest
Panie Lulku, jedzonko, ktore podejmuje arystokratka Muli z pewnoscia jest najlepszego sortu. Natomiast hurtowe ilosci pokarmu, ktore pochlaniaja moje maine coony trudno przyrownac do arystokratycznych porcji. Nawet najlepszy Royal Canin serwowany z wiaderka nie wyglada szlachetnie…
A propos kociego podniebienia jeszcze: kotka moich Rodzicow, dawniej moja, pewnego razu zbuntowala sie na miesko drobiowe, ktore jej kupowano w pewnym sklepie. Po kilkunastu dniach wybuchla afera, ze kurczaki tam sprzedawane byly faszerowane czyms paskudnym. I tak dzieki kotu moi Rodzice nie jedli swinstwa!
Pirog w piekarniku, raz po raz obserwuje go z zainteresowaniem, niczym koty pralke 🙂
Lena – nie pamiętam kto podawał w ub.r. bardzo prosty sos do szparagów – jajko, moletkę (5 min) ugnieść na gorąco z 2-3 łyżkami dobrej oliwy, stosować do szparagów z piekarnika.
Skoro o Włochach dziś głośno, to jeszcze jedna informacja, przecudnej urody – http://wiadomosci.onet.pl/1723910,12,item.html .
Pani Lulku i tak mialam podziekowac Panu za romantyczna perspektywe widzianego przez szparagi nadchodzacego lata. Wiec dla mnie szparagi to raczej nie zapowiedz lata lecz wiosny, gdyz tutaj tzn. po jednej i drugiej strony Odry zaczyna sie budzic natura i juz zaczynaja pojawiac sie szparagi najpierw przyjezdne a potem tutejsze to znaczy szparagi z Beerliz i szparagi sprzedawane przy granicy w Kostrzynie i Slubicach. I TUTAJ odzywa sie we mnie podwojny lokalny patriotyzm, gdyz szparagi jadalam w roznych czesciach Europy ale te brandenburskie i lubuskie (choc przyznam, ze hodowane sa w poznanskim, bo woj.lubuskie nie lubi pracowac) sa NAJLEPSZE! A przeciez jest stosunkowo zimno na tych terenach, nie wiem maja wg. mnie najlepszy smak i aromat, moze te ziemie sa do tego predystynowane. I teraz dochodzimy Panie Lulku do interesow, popieram Panska idee co do koniecznosci hodowli wina. Najpierw wroce jdenak do szparagow i zdradze tajemnice, iz wlasciciel pol szparagowych w Beerliz, dziedzic wlosci jak z obrazu szuka juz od roku partnerow do hodowli szparagow w lubuskim. Ale tutaj mozna tylko przypomniec scene z „Inyka” Mrozka …a moze bysmy cos zasieli – iii tam, a moze bysmy cos zaorali iii tam” w zwiazku z tym widzialam 2 male moze 15 arowe poletka odwaznych szparagowiczow w lubuskim. A musze powiedziec, ze przed wojna jak to byly jeszcze „ich ziemie” to poprzedni mieszkancy hodowali szparagi masowo i oprocz tego hodowali konwalie, ktore wysylali statkami do Hameryki jako surowiec na lekarstwo. Nastepni mieszkacy teraz „naszych na nowo odzyskanych” nie jedli nawet tej rosliny i do tej pory podchodza do tego niechetnie. Tak samo jest z winem, niby cos tam w Zielonej Gorze bylo ale to bylo, klimat niby nie taki no i nie ma wzgorz choc niby morena denna przeszla przez te tereny. Wzgorza osiagaja wysokosc do 300 m.n.p.m. Jest toche dennie ale Panski pomysl Panie Lulku jest sluszny.
A skoro juz przszlismy z gotowania na hodowle to tu mnie frapuje jeszcze jedna rzecz, dlaczego francuzi potrafia a my nie?
Goscilam w latach koncowych 90-tych u pewnej wspanialej, subtelnej i dzielnej kobiety (z jej filmow, emitowanych w polskiej tv, wycieto przed dniami sceny erotycznej) w Bretanii. Po zakonczeniu wizyty udalam sie w kierunku wybrzezy aby obejrzec tamtejsze wrzosowiska, po drodze mijalam wioski z powtarzajacymi sie wskazowkami „calvados” mysle se to se kupie no i zglosilam gotowosc tranzakcji i co… zabulilam wtedy jeszcze w przeliczeniu 100 DM zza jedna butelczyne, myslalam, ze mnie szlag trafi ale slowianska pokora nie zdobyla sie na odmowe szpedawczyni. Butelka stoi do dzis w tzw. serwandce i moze ja otworze jak corka skonczy lat 18.
Wrocilam w regiony srodkowoeuropejskie i udalam sie w morenowe landszafty lubuskiego na spacer do lasu. I tu co jedna jablonka pod nia leza jablka, druga jablonka leza jablka itd. a wziawszy pod uwage, ze ogrody ciagna sie kilometrami to tych jablek bylo mnostwo. Nikt ich nie zbiera, gdyz wszyscy ogladaja telewizje satelitarna i kupuja jablka z importu rowne, okragle i dojrzewajace w samolocie. I powiedzcie mi Panstwo dlaczego w Polsce nie produkuje sie calvadosu?
Ja oczywiscie zrobilam, dostalam przepis od znajomego Francuza, absolwenta szkoly filmowej. Oni tzn. Francuzi wszystkie jabka tam wwalaja nawet te nadgnile to najlepsze i do tego nie obierane, najpierw maja cidre a potem wode. Ja jeszcze musialam robic wywiad srodowiskowy kto mi to przpusci przez aparature ale nadarzyl sie niejaki pan Romek i mielismy swietny efekt, wiecej promili niz w sprzedazy. To samo uczynilam z winem z winogron, ktore mi sie nie udalo i wyszla mi taka grappa, ze palce lizac. Na zmrok wieczorny w morenowym krajobrazie bardzo dobre. Jako, ze jestem osoba ambitna ztrudnilam pana pelniacego obowiazki ojca mojej corki, tez absolwenta szkoly filmowej, do zespawania instalacji filtrujacej plyny wysokoprocentowe. Tak wiec Panie Lulku lubuskie sie klania. Tutaj mozna jeszcze uciec przed globalizacja i zyc z przetworstwa, lowiectwa (5 jezior) i zbieractwa.
Droga Pyro, jesli sie moge spoufalic, co to jest moletka, bo ja nietutejsza.
Poza tym dobrze, ze jeszcze jest czas na szparagi, mozemy sie przygotowac mam w zanadrzu przepis na dwie zupy, pare przystawek i pare dan glownych niebanalnych, czy ktos chce przepisy?
Dorota l. – my tu wszyscy spoufaleni, na „Ty”, niezależnie od „wieku i stanowiska”.
Moletka to spolszczona nazwa jajka mollet , czyli średniego, gotowanego 4,5 – 5 minut.
Twój destylat jabłkowy musiał być silniejszy niż w handlu. Myśmy tu, na blogu przeszli „kurs calvadosowy” swego czasu. Otóż bimber jabłczany ma po destylacji ok 80 %. Taki jest zlewany w beki i leżakuje najczęściej 12 lat. W tym czasie traci ponad dwukrotnie poziom czystego alkoholu, za to nabiera szlachetności, koloru i smaku.
Doroto L. rozumiem, ze bolalo, ale, np:
http://www.granitbleu.com/catalog/calvados+coquerel+xo
z tego, co znam polanscy byli tylko w stanie udusic wodke typu calvados w latach, powiedzmy siedemdziesiatych, poznych, wyraznie jablka na glebie nikogo, do niczego nie inspiruja, o ilez latwiej cukier z drozdzem i w rury, remiza pochlonie, ale to pewnie nie z tego filmu, teraz filmy spawacze kreca 🙂
Z zycia piroga opowiesci ciag dalszy – wlasnie wyjechal z piekarnika, pachnie i wyglada niezwykle zachecajaco, wiec czym predzej oddaje sie zasluzonej konsumpcji.
Dobranoc wszystkim!
dorota I !
Wszyscy wiedza, ze ja mieszkam w Burgenlandii. Do tego w Poludniowej.
My jestesmy krajem winnym i w ogóle owocowym. Teraz jest troche zbyt wczesnie. Na jesieni jednak, jesli macie jablka na tony, to mozna z nich robic most jesli do tego sa gruszki, mozna robic mieszany. Do tego nie potrzeby zadnej aparatury, tylko plastikowe albo ze stali nierdzewnej beczki i dostep do prasy która wycisnie sok. Kiedy juz ma sie most, to juz pól kroku, zeby z niego pedzic cydr. Moje gorzaly sa pedzone prosto z owocowego zacieru. Calkiem inna technologia. Z winogron natomiast to mozna robic albo grappe albo spirytus winny.
Ja wiem, ze Ziemia Lubuska, moze byc rajskim ogrodem. Trzeba tylko kilku zapalenców którzy uwierza ze mozna. Gdyby Was ciagnelo jednak na poludnie Europy do Italii albo Horwacji, to zapraszam w odwiedziny. Bywaja u mnie ludziska i mam co pokazac. poza tym czasami pracuje jako tlumacz, zeby goscie wiedzieli co jedza i co powinni zamówic na przyklad w restauracji Pod Bocianem. Nasze wino miejscowe nazywaja uhudler. Bedzie do probowania na Zjezdzie. Najlepiej smakuje latem
Za piekny, dlugi list, dziekuje
Pan Lulek
Pyro,
schabowe spróbuj spanierować odwrotnie. Wymieszaj mąkę z bułką i najpierw w tym obtocz dobrze przyciskając dłonią, potem z obu stron w jajku i jak najszybciej (żeby jajko nie ściekło) na patelnię.
doroto l.,
potwierdzam, nie zaprzeczam. Z lubuskiego jestem, Wielkopolanka z wyboru. Czy byłaś kiedyś na winobraniu w Zielonej G.? Ja byłam. Lubię Pana Lulka, niech go wszystkie ręce przed tym bronią. Chyba że od moich czasów coś się zmieniło.
1. Panie Piotrze, kiedyś w Paryżu zawarłem bliższą znajomość z cafe calva, czyli kawą z calvadosem. Odtąd też uznaję wyłącznie wersję korektorską – razem, nie osobno.
2. Pyro, czy adoptujesz również wnuczęta? Ja bym się wiekowo nadawał 🙂
Zeby Cię zachęcić, przekazuję, że niemieckie gwiazdy medialno-kulinarne zalecają pakowanie twardawego schaboszczaka, po usmażeniu, w folię aluminiową, na czas krótki. Jestem zdecydowanie przeciw, bo kruchość przy tym zabiegu gdzieś się ulatnia, ale wypróbowałem rytuał zastępczy. Po usmażeniu na 5 do 10 minut do piekarnika ledwo, ledwo ciepłego. Tyle, żeby nie wystygło. Za Chiny nie przykrywać, bo kruchość jw. U mnie funkcjonuje stuprocentowo, ale wieprze bywają różne, tak samo jak perły. Spróbować w każdym razie można.
3. Alicjo – Bobik pamięta!
4.Doroto l. – podpisuję się pod opinią, że szparagi z hollandaise najlepsze, jak również zwyczajnie a la polonaise, z tartą bułką utopioną w masełku, ale jak się to już znudziło, to bardzo prosta odmiana – zamiast tartej bułki mielone orzechy (mogą być laskowe). Dyskretny (!) dodatek świeżgo estragonu ew. soku z limony dodaje tej wersji nieco perwersji.
5. Brak czerwonego dywanu przeszedł mi całkowicie mimo, bo psy nie rozróżniają kolorów.
6. Więcej grzechów chwilowo nie pamiętam. 🙂
Bobik
Niestety musisz poczekać , Obecnie dzieckiem specjalnej troski jestem Ja Miś2 🙂
Bobiku, toż ja dzień zaczynam od hymnu „Do serca przytul psa, weź na kolana kota” Przyjmuję więc i Ciebie z dobrodziejstwem inwentarza (tylko bez sublokatorów, dobrze?).
Slawku, tu juz nie chodzilo o te pieniadze, telko we mnie zagotowala sie tzw. zlosc narodowa to te wioseczki i te zakamarki potrafia sobie zarobic na turystach tyle forsy a przygranicze lubuskie jest nawet celem wycieczek zakupowych i nikt nic takiego nie wymysli przeciez ci ludzie mogliby w ten sposob zarobic, co prawda fatalne jest to ograniczenie w Polsce, ze mozna wyprodukowac tylko 100 litrow alkoholu, ale nie trzba studiowac filozofi jak pan P. zeby skorzystac z wiedzy dziadow.
Panie Lulku dziekuje za dobre rady, mnie moj Franzuz sugerowal, ze musza byc koniecznie beczki debowe, ale ja tez poniewaz byl to sponaticzny eksperyment uzylam specjalnych plastykowych wiader, ktore sa do robienia winna i osiagalne w Polsce.
Pyro ja juz nie chcialam sie przyznawac ile procent to mialo bo sie wstydzilam, w kazdym razie mezczyzni sobie bardzo chwalili ten trunek.
Haneczko wiem, wiem ja tam nie mieszkam ale w Berlinie, jesli sie wezmie pod uwage tubylcow to mam wrazenie, ze widze te same twarze i ten sam stopien cywilizacyjny z tym, ze musze przyznac, iz twarze tych siedzacych na lawce od pokolen w lubuskich misteczkach sa jednak serdeczniejsze i to nie tylko dla tego, ze cos chca oni sa jednak serdeczni.
Jak tam jezdze to wszywam sie w moje chaszcze i natura zwalajaca z nog wchodzi mi do domu przez okna i drzwi. Nawet moje koty sa przez pierwsze dni b. podniecone, tu leci bazant, tu przychodza sarenki, starszy kot nie lowi myszy tylko przyciaga zaskronce i krety. Ale jak mieszkalam 20 lat w starych bundeslandach na zachodzie to caly czys snila mi sie tamtejsza natura. A teraz w Berlinie pytam sie gdzie ja jestem? Miasto owszem swietne ale tutejsza ludnosc nie zasluguje na takie miasto.
W obliczu rozbieżnych stanowisk ośmielam się zaproponować, żeby Pyra adoptowała mnie tak od niechcenia, poświęcając zdecydowanie więcej uwagi Misiowi, a Miś w ten sposób żeby zyskał młodszego braciszka, na którym jakby co będzie mógł się wyładować. Propozycja, jak mi się zdaje, uczciwa. 🙂
A to u Echidny, to przypadkiem nie jest źmija, albo temu podobny składnik nalewek?
Słuchajcie, jest okazja toastowa : nemowa blogowa rocznica!!
Ja już jestem gotów!!
Dostałem kuksańca od Gospodarza za niemożność picia o osiemnastej, to dzisiaj po złości jeszcze póżniej zacznę!!
Przegląd prasy to ja mam bardzo wybiórczy…
Teraz chociaż rozumiem, czemu mnie rano tak boki głowy piekły!
Gazetą ( lub czasopismem) oberwałem po uszach…
W bojowym jestem nastroju, wróciłem z Antkową z wycieczki.
Zabrała mnie ze sobą abym sklep od środka zobaczył!!!
Supermarket!
Zawsze to na mnie zawsze kojąco wpływa!
Raz, dwa, trzy, zctery, pięc, sześc, siedem…… no już lepiej!
Nemo!! Za Twoich sto następnych blogowych lat!!
Jeszcze raz zaprzatne glowe Pana Lulka, skoro jestes Pan Austriak to prosze mi zdradzic jak sie robi GESELZTE, to przypomina troche baleron z czasow kiedy nie mozna bylo nic kupic w Polsce. Czy moge to wyprodukowac w miejskiej kuchni uzywajac do tego miesa pt. kasler ale jakie ziola? Jadlam to kiedys u Austriakow robione przez nich samych i bylo wspaniale.
Uff,w końcu mogłam zajrzeć ,sprawdzić co słychać, a tu jak zawsze gwarno. Nie wiem czy dobrze pamietam: to Nemo czekała bezskutecznie na paczke? Ja dzis bezskutecznie czekalam na maila z pewnej instytucji.Tu zamilknę bo nie daj Bog się rozkręcę i będzie źle.
Pyszną produkcję win prowadził mój dziadek.Wszyscy się zachwycali. Nie używał praski tylko rękawa lnianego i sam wszystko swymi rękoma wyciskał.
Jesli chodzi o sprzedaż własnych wyrobów to kiedys widziałam taki program w tv z którego wynikało ,że nasze prawo nie pozwala na sprzedaz własnego wina nad czym ubolewała pewna producentka.A jesli chodzi o jabłka to zgroza ogarnia gdy się widzi ceny 4-5 zł za kg Podobno przechowanie tyle kosztuje ale banany czy pomarańcze też trzeba i przechować i dostarczyć.Już na jesieni ceny szybowały w górę mimo że akurat były zbiory.Szkoda gadać….
Alicja tak zachwaliła krupiak Brzucha, że też muszę go zrobić. Podoba mi się jego wielofunkcyjność.A odnośnie herbat to ja też najbardziej lubię yunan ale taką , której listki pięknie się rozwijają w wodzie.Nie ma lepszego gatunku.No i tyle mojego blogowania na dzis. Niestety…..
rozbieznosc stanowisk, precyzji nie posiadajac, zostawia dziure, pozwalajaca mi zglosic prywate, ze tez bym chcial za bobikomisia na Pyrzym lonie robic, joko chocby dochodzacy
Chwila…
czy możemy się czegoś napić? Aperitif przedobiadowy?
Mam wielką potrzebę, żeby zdrowie wszystkich wznieść serdecznodusznie.
Sławku, zawsze marzyłeś o młodszym braciszku? 🙂
No i zapomniałam się pochwalić, ze na obiad też jadłam królika z kopytkami.Z tym, że nie miało to nic wspólnego z wykwintnością a wyjadaniem resztek. Resztki z gara potrawki niestety zawierają przykre niespodzianki w postaci rzeberek i kosteczek kregosłupa króliczego 🙁
Alicjo, nie po to na innym blogu wraz z Tobą, ramię w ramię, łapa w łapę, mężnie walczyłem z prohobicją, żeby teraz nie zareagować, kiedy wołasz: „Larum grają!” 🙂
Oczywiście królik ma żeberka!!
A ja walczyłem oczywiście z prohIbicją. Czego skutki widać. 🙂
O kurcze! Małgosiu?
Królik z kopytkami? Parzystokopytny??
Jadę jutro do Przasnysza, muszę go zobaczyć!!
Jeśli jeszcze jest taki drugi…
Alicjo! Za zdrówko tych co nie piją!!!
Codziennie wieczorem miewam kłopoty z łącznością. Napisałam post i wcięło, bo łączność, czytać nie mogłam, bo łączność, czerwone kwadraciki latały przy ikonce i już.
Sławek – przecież Ty od zawsze ma „mymłonie” Miś też, i Bobik się zmieści i innych osób parę. Gabaryty Pyra ma właściwe więc przytulna jest bardzo. Tu chciałam tym, co się destylatami bawią podpowiedzieć, że w braku beczek dębowych, w szklany albo stalowy baniak (stal nierdzewna) wrzuca się kilka garści wiórów dębowych albo gałązek bez liści. Garbniki i kolor wlezą gdzie mają wleźć.
Dorota l. oferowała przepisy – u nas się nie pyta, tylko zamieszcza. Alicja zbiera księgę kucharską z naszych przepisów łącznie z komentarzami.
Dziękuję Bobiku!
Wiedziałam, że na Ciebie można liczyć! Trochę mi ta żaba (nie obrażając Starej Zaby i innych żab, taka językowa figurka i żwirka) zeszła z duszy, ta, co włazi i się tak rozkłada po wszystkich kątach i napiersiach, i naciska.
Wracam do kuchni, bo sałatę przyrządzam, a resztę, piętkę krupiaka wg Brzucha za chwilę na maśle, tylko jak J. zajedzie z pracy.
Przepisy według alfabetu:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/
Dzisiaj szparagi z maslem i parmezanem!
Ha!
Za pol godziny sie zbieram do domaszku, szczesliwa po same pachy.
Tuska
Zabo! (nie Stara). Won z Alicji! Bo jak nie, to cię ugryzę w udko!
Nie zaczynaj z Rycerzem. Małym, ale z 42 zębami! (Tyle ponoć mają psy. Nie przysięgnę, bo nigdy nie dałem sobie policzyć) 🙂
Żegnam się z Wami na dzisiaj. Jutro zjawię się skoro świt.
Czytam, czytam….
Aleście się dzisiaj nawspominali…zabrakło mi prawie matrycy do otwierania kolejnych kart….
Nemo….
Ten co go sypnął Iżyk, ten w okularach i z grzywką na prawo! To facet!!
Zgadza się!! Mieszka trzy ulice dalej!! Jeździ takim żołtym, starym mesiem, wielkim jak łodż podwodna! I ma taką zawsze fajnie ubraną….
żonę? kochankę? przyjaciólkę? Nie wiem, nie pytałem….
Tak, ale trzy ulice dalej, to jeszcze nie Szwajcaria…
A tu okazuje się że ten Nemo na forumie , podobnie jak Kopernik jest kobietą!
Jak tu się połapać, jak za Wami nadążyć?
Za wiele dzisiaj jak na tan mój antkowy łep….
15 godzin – 146 wpisów. 10 na godzinę. Co sześć minut jeden.
Dużo to będzie gdy na minutę się wpisze sześć osób, w ciągu 15 godzin – 5400 komentarzy. Poszalałam? Umieć to sobie wyobrazić – bezcenne.
Tereso, liczydlo polklas? mydlana banka, nikt najedzon nie moze tego do Brzuszka dopuscic bez rydzyka eksplozji
Sławku,
nie połkłam liczydła, skądże. A rydzyko to kurs szybkiego czytania. Chyba dobrze, nie?
winobranie w Zielonej Górze
to bolesne szyderstwo!
byłem tam lat temu zaledwie parę
i co? i wina nigdzie nie było
goloneczki jadłem pyszne
wiatraczki na jarmarku kręciłem z zapałem
piwo prawie jak piwo piłem
giełdę staroci przeszukałem
:::
pan Roman Myśliwiec sławny z tego że wciąż próbuje
ale niestety, jego win i tak nie ma w handlu
czytałem o winnicach w Polsce
http://www.potrawyregionalne.pl/169,rozmaitosci.htm?action=more&id=1824
szlag mnie trafia przy każdej okazji
gdy kolejne rządy starają się coś
w temacie alkoholu
bo bez względu czego się nie dotkną
to i tak jakby zaraza się wdała
Kawa już gotowa, zwierz domowy nakarmiony, wpisy wczorajsze przeczytane.Można iść do pracowni. Miłej soboty wszystkim
dorota I !
Ja niestety nie jestem rzeznikiem lubie tylko zjesc. Niedaleko mnie jest wies która nazywa sie Tobai. W tej wsi mieszka rodzina o nazwisku Kopeczky. Kroaci z pochodzenia. Ojciec rodziny ma gospodarstwo rolne i dwie dziedziny upraw. Jedno to wina czerwone, dosyc ciezkie o róznych smakach i oczywiscie uhudler. Druga linia to hodowla swinek. Jest tego okolo 500 sztuk. Kazdego wieczora punktualnie o godzinie 18.00 jest karmienie inwentarza i taki koncert jakby je zywcem obdzierali ze skóry. Trwa to kilka minut a potem tylko slychac wielosetne mlaskanie. W Heurigerze nalezacym do famili serwuje sie wlasne wina oraz wylacznie wlasne wyroby miesne. W odróznieniu od Heurigerów w Dolnej Austrii niema bufetu, natomiast obsluga przyjmuje zamówienia i podaje do stolu. Wina i inne napitki oraz jedzenie. Niektóre potrawy na cieplo. Jest oczywiscie kalendarz, kiedy robia Aussteck. Poza nimi jest masa innych lokali, tak, ze nie grozi smierc glodowa. Ceny w porównaniu z Wiedniem i okolica o wiele nizsze. Jak byscie wpadli, to moznaby zapytac kucharza jak oni to robia no i na miejscu poprobowac.
Tyle niestety moge doradzic. Przy okazji zapytam o recepte. Prawdy nie powiedza do konca, boc to przeciez tajemnica kuchni.
Pan Lulek
Bój się Boga, Tereso! Tu pisuje mniej czy bardziej regularnie ok 20 osób i wpisy idą w setki. Czy Ty byś chciała żeby tu się kłębił dziki tłum, jak w supermarkecie przed świętami? Dzisiaj mam gości po obiedzie, gdzieś tak w porze podwieczorkowej ale nie ma mowy o klasycznym podwieczorku z różnych względów. Przychodzi bardzo lubiana osoba +- w moim wieku z synem (przywozi ją syn) Kłopot jest ten, że jakkolwiek osoba lubiana, serdeczna i dobra „z kościami” jest dla mnie już po 20 minutach niesłychanie męcząca. Nie mam z nią o czym rozmawiać. Zupełnie. 20 minut wystarczy aby wymienić się wieściami o naszych z dawna dorosłych dzieciach. A dalej? Moja Stasia czytuje wyłącznie romanse, słucha disco polo albo coś podobnego, nie lubi gotować, nie interesuje się życiem publicznym, na dodatek z racji rozlicznych schorzeń nie można jej częstować niczym słodkim, kwaśnym, ostrym. Syn – kierowca kieliszka nie wypije. Matka by chętnie wypiła ale leki wzięła i nie może. Zapowiadają się 2 godziny w ramach reedukacji społecznej Pyry. Wymyśliłam w końcu, że zrobię pieczarki pod serem i warzywami w cieście francuskim – niby ciastka, a nie całkiem, niby zakąska, a równie dobra pod wino, jak i pod herbatę. Zobaczymy, przeżyjemy.
Tłum jak łonecie przed wyborami 15 wpisów na minutę a każdy strzela jak z kałacha, najpierw strzela potem myśli…
Piotrowi rośnie – my spadamy 🙂
Tylko spokój może nas uratować. Gdzie indziej dziki tłum , disco polo , kiełbaska na plastyku a my spokojnie bez pośpiechu , niezmienni jak na moim obrazku :
http://www.kulikowski.aminus3.com
Pyro… Reedukujesz się? Hm.., tylko nie bądź w tym zbyt zapalczywa.
Wróciłam z pracy. Wpadłam wczoraj na pomysł praktyczny świętowania jako niedzieli tego dnia, który akurat w tygodniu wypadnie wolny. D. mówi, że to nowe przykazanie ” pamiętaj, abyś dzień wolny święcił”. Stąd duże i przyjemne śniadanie.
Dwie sałatki. Pierwsza z pieczonych ziemniaków chili, z fasolką i ostrymi piklami limonkowymi. Druga- tuńczyk, ogóry małosolne i wciąż jeszcze „nieletnie” pomidory. Do tego grzanki z kaparami, ajvarem i serami.
Kanarek też dostał swoją sałatkę- mix kiełków wyhodowanych z ziaren stanowiących jego tzw. karmę podstawową. Przepada za nia!
No i Piotrze wychodzi na to, że znowu jestem głodna ( nienasycona?) ale dementuję- Pyrę zawsze wniosę!!!
Szanowni Panstwo, niby blog kulinarny a ja sie tak wyedukowalam, ze ho ho. Dziekuje Panu Lulkowi za opis jak sie produkuje most, cala okolica bedzie chodzila uchlana, burmistrz mnie zlinczuje ale ja im Panska verfahrensweise podam dalej. Najpierw pewnie beda chodzili pijani ale moze wpadna na pomysl, ze to mozna tez produkowac. Pyra zdjela mi kamien z serca co do braku beczek debowych. Czyli juz teraz jestem reedukowana na dzien dobry. Brzuchowi wspolczuje z powodu winobrania w Z.G. , dziekuje jednak za artykulik o winobraniach. Serdecznie dziekuje za zaproszenie do Burgerlandii, jak tylko moge to jezdze do Wloch, wiec nie wykluczone, ze wpadne. Jesli chodzi o to geselzte to ja nie zamierzam tego produkowac na tony chcialam sie dowiedziec jak to sie przyprawia gwoli mojego obzarstwa, gdyz ten smak mi do dzis pozostal.
Zimno jest ale bez pod oknem sie juz rozwija. Pozdrowienia.
Pyro, tylko dwadzieścia? Wypada zliczyć?
Naliczyłam dwadzieścia pięć , co oznacza, że tych osób jest ponad trzydzieści, przyjmijmy trzydzieści pięć, małe wesele. Przy suto zastawionym stole, z czego wnoszę że drugie tyle osób może tu zajrzeć i zostać. Gdyby się tak stało 5400 wpisów na dobę będzie osiągalne, cbdo.
Zdolna jestem?
…zara, zara… co to są ziemniaki chili? Cos o czym nie wiem? Chili to papryka według mojego dotychczasowego rozeznania, ziemniaki to ziemniaki. Pikle limonkowe – tez nie wiem 🙁
Przepisy podawać, a nie rzucać w przestrzeń! Ajvar? Co to je? Widelcem czy nożem? Co do pomidorów, letnie czy zimowe, ja się bez nich nie mogę obejść i nic mnie nie obchodzi, że nie sezon. Nie sezon na sałatę zielona i inne rzeczy, a jednak kupujemy i jemy. Chrzanię takie zabobony, jestem pomidorowa i już!
Pyro,
współczuję, Stasię jakoś przetrzymasz, ale nie waż się reedukować, bo Cię nie zniesiemy w innym, wyreedukowanym wydaniu, cokolwiek by to znaczyło! Miej litość!
Przedwczoraj wpadł do nas kapke dalszy sąsiad, Helmut. Zona mu niedawno zmarła, czuje się okropnie samotny i nie wie, co ze soba zrobić. A to „rodak”, chociaż Niemiec, bo urodził się i mieszkał w Paczkowie przed wojną, czyli na „naszych” terenach, Jerzorowych i moich, ojczyzna. Jakoś nigdy z Helmutem nie rozpatrywalismy tego pod katem granic, tylko że my „rodacy”, z jednego terenu. Helmut dobiega 80-tki, dobrze się trzyma, pomimo kilku operacji serca i drewnianej nogi. Choroba i śmierć Elfridy załamała go. Wpadł po drodze, najpierw stał w drzwiach, ale w końcu udało nam się go wciągnąć do domu „na herbatę”, zrobiłam kolację, nic nadzwyczajnego, kanapki z tym, co było w lodówce. No i tak „juz wychodzę, nie róbcie sobie kłopotu” siedział ponad 4 godziny. Gaduła niesamowita, po angielsku mówi z bardzo ciężkim akcentem niemieckim , ja przeważnie połowy nie łapię z tego, co on mówi. Byliśmy zmęczeni tym jego słowotokiem, bo wszystkie jego opowieści znamy, ale mimo wszystko ta „herbatka” wcale nie ciążyła nam nadmiernie. Kiedy wyszedł, prawie jednocześnie powiedzieliśmy to samo – jak dożyjemy tego wieku, obyśmy mieli sąsiadów, do których będziemy mogli wpaść na herbatę po drodze, bez zapowiadania się telefonicznie (tutaj to prawie nie istnieje), i żebysmy mogli sobie usiąść i pogadać, a nawet wygadać się. Poza tym wspólnym „heimatem” nic nas z Helmutem nie łączy, ani zainteresowania, ani wiek, nic. Ale sąsiad, bardzo uczynny, serdeczny, i jak tu takiego nie przytulić.
PS. Oczywiście po kursie szybkiego czytania.
Tereso, ja tez swietnie jezdze na rowerze i znakomicie muchy lapie,
ale nie ma takich kursow, ktore pozwolilyby mi przebrnac przez piec tysiecy czterysta wpisow,
wszystkim udanego lykenda
Alicjo, ajvar/ajwar to taka pasta, postawowo z odskórzonej papryki, w wersji bogatszej z bakłażanem, albo i pomidorem. Pochodzi ponoć z Bałkanów, chociaż i Kaukaz chętnie się do autorstwa przyznaje, ale raczej nieprawnie. Pasta w każdym razie mniam, mniam, poza tym wielofunkcyjna, więc warto dopuścić do grona znajomych.
No, Madame? 2 godzinki posłuchania właśnie pękły. O czym było? O chorobach? – to gwoli zagajenia.
Nie jestem expert od szato ale jakieś tam pojęcie, mniemam, mam. Chciałbym bardzo zajrzeć do tego wątku o cavadosie, bo póki co, to tylko jeden taki przemienił wodę w wino, a relację znamy z mocno niepewnego źródła. Z młodości pamiętam ciekawostkę, że ponoć jakiś adwentysta bronił doktoratu, gdzie dowodził, że ów przemieniający zamienił wodę w „niealkoholowy napój owocowy”, ale z innych, niż naukowe pobudek. No to ja chciałbym poczytać jak to 80% destylat w dębinie w tuzin lat straci połowę mocy. Rosyjski uczony – Uczony Mendelson (nie mylić z Mendelejewem – tym od marsza pogrzebowego), był pewnego razu biegłym w sądzie i orzekł, że magazynier wódki nie ukradł. Po prostu długie składowanie w kanie prowadzi do tego, że kana wyzionie ducha, ale, na Boga, nie połowę! To nie Galilea – cudów nie ma. Zresztą jak wyzionąć ducha połowicznie? Tak całkiem i wogóle to moc destylatu nie zależy od pochodzenia z jabłek, ino sprawności aparatury-im lepsze te rureczki, o których dorota l. wspomina, tym lepsza surówka.
A właśnie – dorota l.
Podzielam pogląd o takiej ogólnej „gnuśności” lokalnych społeczności, ale… Jeśli dwóch, wezwanych do wzdętej krowy, radzieckich weterynarzy będzie stawiać diagnozę, to zajrzą w oba przeciwległe krowie otwory.
– Widzisz mnie?
– Nie
– Tak myślałem… Skręt kiszek!
No więc ten skręt siedzi u kolejnych Brzucha rządów. Nie tak dawno nowelizowana ustawa o produkcji nadal dozwala robić wino, a zabrania produkcji rzeczy mocnych jednym prostym zdankiem – w warunkach domowych(!). Ergo – trzeba mieć koncesję, a delegacja o karalności siedzi już w samej ustawie. A nadto – ustawa o obrocie alkoholowymi wymaga posiadania koncesji i też delegacja o karalności. W języku prawników wsadzenie wątku o karze już do ustawy tak trochę znaczy, że kodeks karny ukarze, a państwo nie odpuści prerogatyw. Napisałem, że znaczy „tak trochę”, bo jednocześnie aparat nie wysila sie zbytnio w ściganiu chałupnictwa. Ha!, p. Prokurator z panem Sędzią i Komendantem tez wolą przepalić rurę czymś rdzennie kartoflanym, jeno każden zwierzchność pionową posiada! Póki właściciel marki Chopin będzie się ścigał o % rynku z właścicielem marki Bols, póty działalność piwniczna będzie andergrandem. Co ja zresztą tu p*itolę?! Mój parlament przepycha ustawę o autostradach pod jednego faceta (bez nazwiska, bo odfiltrują), to alkoholiczną ruszy? Dla kogo – mas pracujących miast i wsi? Masy to elektorat raz na sezon, a gospodarką kręcą co dzień lobbyści za pośrednictwem odpowiednich sznurków. I względem tychże przypomnę tę niegłupią anegdotkę.
W teatrze siedzą Platon, arystoteles i wolter, a nad sceną śmiga platoński rydwan z czarnym i białym koniem. Rydwan – raz w górę, raz w dół, więc Platon mówi – to ta dusza człowiecza taka, że raz ją ciemne siły do ziemi ściągają, to znów wzniosłość ku niebiosom prowadzi… (i takie tam inne ko, ko, ko…)
Amicus plato, sed magis amica veritas. – rzekł Arystoteles (ale dlaczego po łacinie?) – Wypadkowa idei rydwanności, koniowatości i mania koloru jest taka, że wózek między niebem a ziemią se lata… (i takie tam inne gę, gę, gę…)
I wtedy ten bezczelny Wolter, z bezczelnym tym uśmieszkiem, pokazuje na rydwan i bezczelnie mówi – Sznurki… Popatrzcie na te sznurki… (i pochichotał, jak to u hien)
A teraz do krupioka!
ja się patrzę
a tu nagle! ..sobota
:::
i wiedzę, że trzecie wcielenie krupiaka się szykuje
Przepraszam nie reedukowana na dzien dobry tylko wyedukowana a z reszta kto wie, kto wie, rozne przypadki chadzaja po swiecie…
Dzień dobry.
doroto l.,
nie wiem czy Pan Lulek będzie zachwycony zredukowaniem jego ulubionej Burgenlandii do krainy burgerami słynącej ( i to na blogu kulinarnym). 🙂
Pozdrawiam
To niemożliwe, żeby tylko jakiś tam prawny zakaz był przyczyną gnuśności. Wiadomo, że jak Polak zechce, to w każdych warunkach potrafi. Moi ludzcy rodzice (ludzcy, bo posiadam również psich) opowiadają, że w dawnych, strasznych czasach, kiedy to na kartki i tylko po 13.00, mieli na wsi chałupkę, do której przynależny był sąsiad z altanką, obrośniętą winnym gronem. Sąsiad na to grono nie bardzo miał pomysł poza konsumpcją wprost, więc nawet był zadowolony, jak mu moi rodzice winobranie własnym sumptem załatwiali. Grona były następnie przetwarzane według przedwojennej jeszcze książeczki o produkcji win i dawały w efekcie czerwone wytrawne o wytwornej nazwie „Chateau avant midi”. Niestety, wskutek nadmiaru ochotników do degustacji zestarzeć się to szato nigdy nie zdążyło, więc nie wiadomo, jakiego oszałamiającego smaku nabrałoby po dłuższym leżakowaniu.
Ale to jeszcze nie koniec. Po zlewaniu tego szlachetnego trunku zostawał fuzel, który, tak na zdrowy rozum, zawierał jeszcze dużo procentów. Wylać w ówczesnych warunkach było żal, wypić nie sposób. Przyjaciel pracujący w Instytucie Biologii Molekularnej miał dostęp do wysokiej klasy aparatury przetwórczej. Trzeba tylko było doczekać swojej kolejki, bo docenctwo i profesura zrobili zapisy, żeby było sprawiedliwie. A w trakcie przetwórstwa pozamykać okna, bo naprzeciwko był komisariat, a aparatura mimo swojej dobroci jednak przepuszczała zapach. W zestawie pędnym było nawet ustrojstwo do mierzenia procentów w wyrobie – no, nie kłamię, do 70 dochodziło! Smak był REWELACYJNY, a ponieważ tamto pokolenie jeszcze nie było tak obyte kulinarnie i rodzice nie mieli pojęcia, że wyprodukowali grappę, wyrób był konsumowany pod swojską nazwą „Fuzlówka”. Na jego wspomnienie ówczesnym konsumentom jeszcze dziś łza się w oku kręci!
Niech mi kto powie, że prawo było wówczas mniej restrykcyjne i bardziej sprzyjające przedsiębiorczości. Ale fakt, wtedy grało się w pewną grę z Onymi, a teraz to już są swoi i może nie bardzo wypada? 🙂
Alicjo
Mój dom od kąd pamiętam zawsze był przytuliskiem dla samotnych starszych ludzi. Zawsze ktoś siedział na stołeczku i opowiadał różne historie. Gdy przychodzili ,czasem miało się dość , ale gdy nie przychodzili, to się zwyczajnie za nimi tęskniło. Gdy Mama gotowała obiad zawsze była dla nich miska zupy , gorąca herbata i ciepłe słowo.
Teraz gdy rodziców już nie ma , i sąsiedzi odchodzą jeden po drugim , mój dom opustoszał. Ale do końca nie jest źle.
Często wpada Okoń albo inna Gruba Ryba 🙂
Bobik,
nie przeginaj, na Politechnice Wroc. znane to było jako „kulikówka” 🙂
Stosowny link dam, jak się będziesz domagał 🙂
Tez przechodziło te tam procesy… i rurki, rurki!
Tymczasem dzisiaj Grażyna podejmuje gości (jeszcze nie teraz, ale przygotowania w toku) i niech się nie wywija, tylko po wszystkim nam tu napisze, jak wyszło!
Jak wlazła w ten blog, to nie ma rady. Trzeba się spowiadać!
Bobik
o czym Ty mówisz?
ile to Twoi rodzice wyprodukowali tegoż wina?
…że jak? dziesiątnaście butelek?
a fuzlówki?
a do obrotu z tego poszło?
no właśnie
ja tam chrzanię pasek akcyzy
bo mnie on …. (wypipane)
mnie interesuje etykietka
i proszę nie bierz nic do siebie z tego mojego marudzenia
:::
mnie interesuje, dlaczego jak ktoś robi w Polsce wino
to nie może go nazwać winem
bo rejon pochodzenia się nie zgadza
a jak nawet zrobi to nie może sprzedawać
bo to niby na użytek własny
że jak ktoś robi nalewki albo destylaty
vide Śliwowica łącka
to choć nie ścigany to i tak kryć się musi
nie tak dawno rozmawiałem z panem Majewskim
czołowym nalewkarzem
i co on mi mówi?
– że gdyby miał teraz zacząć od nowa
a wiedziałby to co wie
to w życiu by się za alkohol nie wziął
Jaros od miodów pitnych też mówi, że konie woli hodować
tyle zachodu z nadzorem, kontrolą, ewidencją..
a obaj przecież robią doskonałe wyroby
i nie muszą się martwić o zbyt
i to mnie wkurza, że wódką można już nazwać każdy destylat
i za wszystko jedno robi z czego on
z jabłek, z bananów, czy zużytych biletów
i że łatwiej jest wódkę zrobić samemu w Brazylii, Francji
czy choćby na Słowacji
a tu, gdzie jej dom …nie wolno
:::
to że się pędzi, to sam dobrze wiem
i ta tradycja nie zginęła i nie zginie
i to nie tylko popularne ‚grunwaldy’
ale piękne rzeczy ..na pianie miodowej
na malinach leśnych, na soku brzozowym
ech ..na wspomnienia mi się zebrało
Grappy nie próbowałam, ale… trzy lata temu zrobiłam na próbę nalewkę na ciemnych winogronach jak na wiśniach z małą ilością cukru. Najpierw była taka sobie, a teraz jest znakomita. Aż żal pić.
Nie tak, Bobiku, nie tak! Dorota l. twierdzi (tak zrozumiałem), że mogliby robić coś dobrego i z tego żyć. to ja na to, że im nie wolno, bo to kryminał, a kryminał, bo sznurki Woltaire’a.
Tak, bobiku, tak! Wóda w biedronce kosztuje dziś tyle, że przemysł we wsi obok upadł! A Twoi i alicji docentowie i profesorzy robili to dla przygody, satysf. zawodowej i żeby „ślepemu” nie dać zarobić. W stanie wojennym, to był szczyt patriotyzmu, opozycyjności. Oraz że było w dobrym tonie mieć i robić.
Zaraz? to ile Ty, bob, masz lat? :angdy: Ciebie to pewnie obejmuje jeszcze ustawa o wychowaniu w nietrzeźwości. Sio mi stąd, jak na dorosłe tematy się gada! Mamę tu wołaj 😉
mówię Ci Iżyk
że jak dwa razy dwa siedem
to nas Bobik uwali w łydkę
:o)
będziemy wtedy kombatantami
w nie tylko kombinatorami
Iżyk – do rozmów o chorobach jeszcze trochę czasu. Podwieczorkowa pora to wszak gdzieś 16.00 – 17.00. I nie o chorobach będzie, bo dla mnie to jest temat tabu. Jak kto chory, to do Marialko=podobnych proszę, a nie w gości do znajomych.
Dorota 1 – pogadaj proszę z Panem Lulkiem, on papiery mistrzowskie zrobił z pędzenia, a jego gruszkówka to poemat. Wiem, bo piłam codziennie po malusieńkim łyczku póki jeszcze w szkle było coś na dnie. Czaję się na brzoskwiniówkę I jeszcze coś – jak rozlejecie to , co do rozlania w butelki, broń Boże tych wiorów czy gałęzi nie wyrzucajcie. Im starsze, tym lepsze. Beczek też się nie myje ani skrobie. To nie kapusta kwaszona.
Alicjo – Marialka piecze ziemniaki dosyć podobne do tych Nemo, tylko używa do posypania nie czosnku i ziół, tylko ostrego chili. Bardzo dobre, robiłam. Robi też odmianę cytrynową ale ta mi nie bardzo smakowała.
Od tego próbowania to w jakąś chorobę filipińską się wpędzę. A to co nalałem i zlałem coraz lepsze . Podział następuje na dwie frakcje . Proces klarowania trwa tylko czasem ktoś przeszkadza nalewając małe co nie co.
Ręce precz od klarowanego!!!
Alicjo, zawsze te różnice regionalne. Na polu czy na dworze? Borówki czy jagody? Kulikówka czy fuzlówka? 🙂
Przyznaję ze skruchą, że rację ma Brzucho – produkcja nie była na skalę przemysłową. 🙁
Iżyku – toż ja się właśnie na rodziców powołałem, bo sam wroniej ery nie mam prawa pamiętać i do alkoholu mogę mieć stosunek wyłącznie teoretyczny. 🙂
Pyro, ja robię jeszcze inne ziemniaki, bo tak samo jak Nemo lubię, żeby było szybko i bezboleśnie. Umyte i nieobrane przekroić na pół, każdą połówką (przekrojoną stroną) podstemplować wysypany sezamem talerzyk, ciepnąć następnie na blachę polaną oliwą, na wierzch tylko sól, pieprz,ew, odrobina chili, bo sezam powinien grać pierwsze skrzypce, i już. No, jeszcze upiec nie jest źle. 🙂 Do tego np. twarożek z rzodkiewką i zieleninami plus roszponka z winegretem miodowym – można nawet zdeklarowanych mięsożerców do wegetarianizmu przekonać. Wprawdzie na ogół krótkotrwały to sukces, ale zawsze coś! 🙂
Bobik zaczyna od wywołania Alicji. Ja też . Przedewszystkim Alicjo dziękuję za dobre słowo. Już wiem na pewno ,że brakowałoby mi miejsca
gdzie można się spowiadać (13:02). Na razie napiszę pośpiesznie co już mam na to przyjęcie imieninowe mojego męża.
Jako preludium będzie rosół cielęcy z pulpetami ,danie główne to schab pieczony z tapenadą oraz ziemniaki z piekarnika wg pomysłu Nemo.( sic!) Rosół i pulpety gotowe.
Do rosołu dodałam trochę szafranu. Gicz z rosołu zjada kolega pies
Tutek.
Tapenda według mojej własnej modyfikacji gotowa ( migdały,czarne oliwki , anchois, czosnek, oregano, sok z cytryny, oliwa, sól pieprz).
Posolone , z dodatkiem czosnku , plastry bakłażana poddusiłam na patelni. Mam też na odrębnym talerzy plastry sera pleśniowego.
Zaraz na blachę do pieczenia trafią plastry schabu . Na każdym
plastrze rozsmaruję; grubą warstwę tapenady .Na drugiej blaszce będą
ziemniaki. Gdy nadejdą pierwsi goście , dostaną rosół cielęcy .Potem się
ich zaprosi do ogrodu pod pretekstem obejrzenia świeżo wyklutego skrzeku żabiego w oczku wodnym.( mamy tam śmieszne żaby i co roku jesteśmy świadkami żabich godów).
Przy okazji oglądania tego skrzeku , będzie okazja wypić po lampce koniaku. Wózek- barek z kieliszkami i napojami dziś, po zimowym odpoczynku , został wytoczony do ogrodu. Małżonek zajmie się więc
omawianiem szczegółów żabich godów i rozlewaniem koniaku a ja pędem do kuchni i włączę piekarnik. Na 20 minut na 180 stopni.
Zimne przekąski już mam gotowe. Deser też. Alkohole też. Dokładne opis dań wraz z opisem wykonania oraz relację ze spotkania przekażę tak szybko , gdy tylko będzie to możliwe.
Brzcho ma racje z tym krajem pochodzenia ale nie nalezy sie dac dalej robic w konia polozeniu geograficznemu. Wszyskie narody jedza to co im natura pod zagrode wyrzucila, na wybrzezach Francji chlopo-rybak zajada ostrygi przegryzajac chlebem, Japonczycy jedza glony i jesze im to na zdrowie wychodzi, juz nie bede dalej wymieniac i wszyscy potrafili swoje pozywienie podarowane przez matke nature podrasowic i sprzedac na caly swiat. Nie mowie tez juz o winach, tu do nadrobienia jest tyle lat i jedyna nadzieja w zmianie klimatu, tam na dole beda im padaly deszcze a tu w zimnej krainie zachodzacego slonca bedzei ono moze przypalalo. Chce jeszcze dolac oliwy do ognia i zauwazyc, iz polskie wody mineralne sa bardzo dobre w smaku i co nic….placimy po 5 euro za szklanke periera w lokalu, a naleczowianki, mazowszanki i zywce plyna sobie dalej we wlasnym zakresie.
Szczescie to jak bladym switem, nie zwazajac na to, ze weekend, przyjdzie usmiechniety pan hydraulik Malcolm i przywroci w mieszkaniu goraca wode i ogrzewanie.
Ludzie sie ciesza, koty sie ciesza. Zycie jest piekne.
Dorotko L., zacznijmy od tego, że u nas posłowie naszych wód nie pijają, pewnie dlatego, żeby im… kryptoreklamy nie robić. Perrier to co innego, wszak Francuzi posiedzeń naszego Sejmu nie oglądają.
doroto (kurcze blade, pozbądź się tego ‚l’)
chyba, że to oznacza ‚lux’
żeby nie było, że mam dziś marudny dzień
my się zajadamy grzybami
i wykesportować potrafimy niezłe ilości kurek
a że nie jesteśmy kojarzeni z grzybami
to juz inna inszość
nie zawsze to co popularne jest najznańsze
i odwrotnie
:::
wódką akurat nuczyliśmy się handlować
tyle tylko, że Lepper psia jego mać
oddał naszą definicję za inne profity
tak jak kiedyś oddał już (Kalinowski chyba)
łatwą ścieżkę oznaczeń EU
…za dopłaty do mleka i hektarów
(bo wtedy elektorat był potrzebny)
:::
żywce juz nie nasze, choć z naszych źródeł
podobnie jest z nałęczowianką
jak ostatnio czytałem
90% z zysków za wypite u nas piwo i tak idzie za granicę
bo megabrowary są w obcych rękach
i nie mam nic do tych browarów (prócz smaku)
bo idiotami by byli marnujac taki rynek
:::
jest kilka produktów idealnych na eksport
a ewidentnie naszych
jak choćby miody pitne
jak chleb
jak wędliny
i to są mocne rzeczy, bo u nas przetworzone
siłą tradycji i umietności
nie tak jak kurki, gęsi, winniczki i żaby, żurawina
:::
na rozpoznawalność za granicą
to najlepiej wpływa fala emigrantów
niekoniecznie działania rządów
a na naszym rynku ..wola klienta
który ze sklepowej pólki bierze fetę
zamiast bryndzy
bo że w lokalu sprzedaje sie periery
to już inna sprawa
(mają sprawną dytrybucję
ceny wyższe + marże
to i zysk wyższy)
Grażyno, jeżeli nie wszystkie plastry bakłażana zostaną pochłonięte z mlaskaniem przez rozanielonych gości, to resztę można wykorzystać w sposób, który podkradłem znajomym Gruzinom: każdy plaster posmarować majonezem z drobno posiekanym czosnkiem, a na wierzch sypnąć siekane włoskie orzechy i pietruszkę. Je się na zimno, jako przekąskę, z białym pieczywem i (marzenia!) gruzińskim winem, starając się mlaskanie utrzymać w ramach przyzwoitości.
Heleno, nieustające ucałowania dla P. i M. Cieszę się szalenie, że już im ciepło! 🙂
Alicjo, rzuciłam się do swoich domowych przepisów, bo pamiętałam, że kiedyś dostałam od rodziny w Słowenii przepis na ajvar i znalazłam. Oto on: – 3 kg czerwonych pomidorów,
– 2 kg czerwonej długiej papryki (podobno lepsza od okrągłej do tego celu), zmielić w maszynce do mięsa, dodać 0,25 l octu 9%, 0,25 l oleju, 10 dag cukru, sól do smaku i gotować 1,5 godz. Dodać 4 łyżki musztardy, 4 łyżki utartego chrzanu, 3 ząbki czosnku i 1 ostrą papryczkę (pieprz turecki), zagotować i gorące wkładać do słoików. Jadłam. Dobre!
Dorotko, Brzucho „pod wpływem” zmieniał nick i chciałby, żebyś pomogla Mu „wstrząs” odreagować. Zostań proszę przy swoim nicku, wersja z potencjalnym lux (pod l, czyli „l” jak lux) warta jest zachodu.
Brzuchu, więc Perrier wszystko sprzyja? Na sprawność dystrybucji wpływ mogą mieć również jakieś prezenty dla restauratorów? Może wczasy w ciepłych krajach? Jakby tu podpowiedzieć Nałęczowiance i Żywcowi, że ich marketing wymaga pilnych zmian?
he he he
płonne nadzieje
to periery ustalają kto jest na szczycie
a żywcom i nałęczowiankom
(wszystko w dużym uproszczeniu)
wyznaczają rolę na scenie zgrzewek
na ogół wszystkie trzy marki są w jednym porfelu
:::
bredzę jakbym wierzył w spiskową teorię świata
ale sądzę, że póki jest w tym ineteres
a żywce takie młode
to jeszcze naście lat tak będzie
no i naród ‚tutejszy’ musi uwierzć że ma coś!
a jak tu uwierzyć, gdy na butelce czytamy
woda żywiec, źródło ujęcia Mirosławiec k/Kołobrzegu
(czy jakoś tak stało na gazowanej)
i choć we mnie niezbadane pokłady wiary
to jednak w żywieckość tej wody uwierzyć nie mogę
choć akurat żywiec smakuje mi najbardziej
I tu się Brzuchu mylisz, choć akurat z z „Luxem” racje zaposiadłeś 😉 Najlepszom, mówiąc giertychicznie, wodom polskom jest galicjanka, co karierę rozpoczynała w aptekach. Jest jeszcze taka „krystyna” spod ciechocinka, ale to lokalny specyjał.
Krupiak w fazie stygnięcia.
Alicjo,
Ja jestem „betonowa” jak mowia moje kolezanki, mowilam Ci o tym zjawisku, hej , lazi mi piekny ptaszek po trawniku.
Opis tegoz obiektu:
1) Wielkosc 3 x wrobel
2) Grzbiet niebieskawy
3) Obszycia czarne
4) Brzuszek pomaranczowy
5) Ladne to, nie chce odleciec, stapa, a ja siedze cicutko…
Tuska
Bylam na pchlim targu, bo tutaj sie na nie chadza i pomijajac fakt, ze bylo milo to mialam starcie z Turkiem, profesjonalnym handlarzem, ktorzy chca opanowac te rynki i chcial ode mnie z malutka biala, bawelniana serweteczke 2 euro (Corunia chciala miec material do haftowania) podczas kiedy ksiazka o haftowaniu w krzyzyki kosztowala 20 centow ale u Niemca. Oczywiscie znowu mnie szlag trafil po pchle targi maja swoja tradycje, ktora wywodzi sie z tego, ze aby nie wyrzucac rzeczy jeszcze przydatnych i dac mozliwosc np. niezamoznym studentom do nabycia rzeczy potrzebnych zainicjowano w latach 60-tych takie wlasnie targowiska. Kupilam sobie swiezy krzaczek rozmarynu.
Potem musialam nakarmic dziecko i koty bo wszyscy grozili , ze sie z domu wyprowadza i sprzedadza komputer.
Robilam kartofelki, ktore byly na topie na blogu z tym, ze ja juz od wielu lat i to z lenistwa i braku cierpliwosci robie je na patelni i trwa to niecale 10 min. Cwiartuje czy osemkuje nieobrane kartofle na osiem kawalkow, wrzucam na goracy olej i jak sie troche zaczynaja podbrazawiac dolewam torche wody, przez moment sie gotuja i traca twardosc a woda sie w miedzyczasie ulatnia i jeszcze troche smaze. Oczywiscie dodaje galazke swiezego rozmarynu i wchlaniam.
Brzuchowi wyjawie moje asocjacje co do jego wpisu pozniej. A teraz przechodze do mojego pierwszego przepisu na n do zapisania tylko do wykonania.
A wiec czas szparagow nadchodzi i min. Holandia jest ich producentem, sa on tam blade tak jak i wytworcy ale nie oto chodzi.
Otoz kazdego roku w ostatni dzien kwietnia Krolowa holenderska obchodzi swoje urodziny. I jak obchodza te urodziny praktyczni Holendrzy?….. Caly kraj urzydza sobie pchli targ, tak wszyscy sprzedaja wszystko co podleci. Mozna sie tego dnia oblowic w przerozne rzeczy potrzebne do domu, potrzebne do dorobienia sobie genaologii czyli antyki i pseudo antyki, rzeczy z mosiadzu, zegary rzeczy za ktore placicie Panstwo handlarzom w Polsce o wiele wiecej. Tam rzeczy te kosztuja od centow po euro do kilkudziesiecie za np. ozdobny pojemnik z mosiadzu na parasole, stare lampy, porcelane. Zegary itd. po ca. 100 ale mozna sie targowac.
Wszystkie miasteczka wylegaja na ulice i od 6 rano do 16 odbywa sie handel. Mozna wiec polaczyc konsumcje szparagow z dobrymi zakupami a w nocy z imprezami w Amsterdamie. Ja osobiscie przebywam tam w tym dniu w okolicach Amsterdamu, Edamu i Purmerendu na polnocy od Amsterdamu. Zaprosic wszystkich nie moge bo ten co spawa aparatrure do przerobki alkoholu ma tylko domek na kurzej stopce ale sa jeszcze trzy tygodnie czasu. Z tym, ze na ta impreze przyjezdza bardzo duzo ludzi. Pozdrowienia.
Mam bardzo polskie szeleszczace nazwisko i nie moge go zmienic na lux chyba ze na Fuchs czyli lis bo tez rudy jak ja.
Żeby szczęściu dać szanse napisałam do trzech producentów rodzimych wód mineralnych, podając link do dyskusji na ten temat tu na tym blogu.
Na dowód, że się starałam (odszukałam adresy w internecie augustowianki, krynki i żywca) adres pierwszej z nich – http://www.augustowianka.com.pl/ , tym bardziej, że to strona grająca, jak się okazało.
pierwszy przepis na szparagi do wykonania a nie do zapisywania (komputer mnie czesc zdania pozarl)
Brzucho.Nie narzekac nie wazne skad ta woda pochodzi, on sa naprawde bardzo dobre, smaczne i ozywiajace i to jest meritum sprawy. Nie narzekac, nie podejzewac ile tam nawozow sztucznych itd. na razie i miesa i kurczaki i warzywa polskie maja jeszcze smak zblizony do naturalnego samku.
Lenko, takie cos?
http://www.agroturystyka.rzeszow.pl/img/zimorodek_sieniawa.jpg
Slawku,
O tak, to wlasnie to co widze przez drzwi, ladne ptaszydelko, a jak to to sie zwie?
Caly czas mam to to stapajace po trawie,Tuska
dobra, nie marudzę
idę się napić wody
przez jakiś czas nie będę przełykał
Klasyczna zageszczona zupa szpragowa
500 g szparagow
1 lyzeczka do herbaty soli
1 tyzka cukru stolowa50 g masla
50 g maki
500 ml wywaru ze szparagow
szparagi umyc, obrac i pokroic w kawalki
gotowac 15 min. w osolonej i poslodzonej wodzie z dodatkiem 1 lyzki masla
reszte masla rozpuscic w garnku dodac do tego make i dolac wywaru uzyskanego przy gotowaniu szparagow
nastepnie dodac do tego kawalki szpargow i doprawic przyprawami
Zupa ta mozna podprawic bialym winem, wywarem z warzyw, bulionem, krabami, smietana, zoltkiem ziolami i muskatem
zupa szparagowa z rakami
500 g szparagow
16 ogonow rakow
500 ml bulionu
500 wywaru ze szparagow
100 ml slodkiej smietany
2 zoltka
sol, pieprz, muskat, cukier
szparagi umyc, obrac i pociac w kawalki
z obierzyn i szparagow ugotowac wywar
raki ugotowac w bulionie i obrac ze skorupek
bulion wymieszac ze smietana, z zoltkami, doprawic pieprzem i co.
raki i i szparagi polozyc na pogrzane talerze i polac je zupa
szparagi i raki tworza bardzo dobra harmonie smakowa
zupa szparagowa z halbica z ciasta francuskiego
500 g bialych szparagow
500 ml wody
40 g masla
pieprz, sol umielone w mlynku
100 ml smietany
50 maki
400 g ciasta francuskiego
2 lyzki stolowe wody
szparagi umyc, pokroic na 3 centymetrowe kawalki, ugotowac na poltwardo, wyjac z wywaru
z masla i maki zrobic zasmazke i zalac ja wywarem ze szparagow
jedno zoltko wymieszac ze smietana i doprawic sola i pieprzem
4 filizanki do zupy napelnic, zostawiajac wolne2 centymetry od brzegu i dodac do tego kawalki szparagow
ciasto francuskie rozwalkowac na grubo i wyciac przy pomocy pustej filizanki kawalki z 3 centymetrowym brzegiem
jedno zoltko wymieszac z 2 lyzkami stolowymi wody i posmarowac tym brzegi filizanek oraz ciasto
halbice z ciasta przykryc filizanki i poprzyciskac brzegi, gore ciasta tez posmarowac zoltkiem z woda
piec 15 min w piekarniku przy 200 stopniach
Pija, zupy szparagowe robia, do abstynencji (nie)namawiaja, ale sie wesolo porobilo. To coby w klimacie i nastojach Waszych pozostac i Echidna sobie nieco pofigluje. Szaradowo-zagadkowo.
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/Zagadka2
No co to jest?
Odpowiedzi (wczorajsza i dzisiejsza) – jutro. Nagroda – wspolna zabawa.
Pozdrowiatka od zwierzatka
E.
Dla smakoszy troche bardziej ostrych zup
zupa porwo-szparagowa
500 g szparagow
500 ml wywru z warzyw
1 lyzka stolowa cukru
1 lyzka stolowa masla
2 pory
1 zoltko
100 ml smietany
szczypiorek
szparagi umyc, obrac i pociac na male kawalki
ugotowac wywar z dodatkiem cukru i masla gotowac 10 min.
dodac pory pokrojone w waski paski i dalej gotowac przez 10 min.
do juz sie nie gotujacej zupy dodac zoltko wymieszane ze smietana
posypac szczpiorkiem
Ooops
Zly adres podalam
Probuje raz jeszcze:
http://picasaweb.google.com/okotazaglossus/Zagadka2/photo#5185796537496667250
Teraz lepiej.
Do jutra – u nas dawno po polnocy
Zatem Pa – Echidna
teraz trzeba najpierw wychodowac swiniaka lub psa do szukania trufli
Zielone szparagi z czarnymi truflami
20 lodyg zielonych szparagow
30 g czarnych trufli
1 kielich wina musujacego polwytrawnego
1 szczypta soli
1 lyzka stolowa zielonego oleju z winogronowych pestek (czyli hodowac winogrona)
zielone szparagi ugotowac al dente
trufle pociac w cienkie plasterki i poddusic jedna minute z winem oraz sola
szparagi zaaranzowac na talerzu, trufle wyjac z wywaru i polozyc na szparagach, pokropic troche wywarem i olejem z gronowych pestek
mozna tez uzyc bialych szparagow a trufle podgotowac w winie normalnym i masle
chwilowo mam dosyc szparagow
To „coś” mogłoby robić za zegar słoneczny. Albo może to jest zastygnięta masa cukrowa, która przeciekła przez jakiś okrągły otwór (torebka trzcinowego cukru zostawiona na na stole z dziurą na parasol w australijskim słońcu)??? A może to jakiś stalagmit solny?
Zaraz mnie cholera wezmie, bo ja tu wpis jeden, zeżarło, wpis drugi, w kosmos. Kod był prawidłowy!!!
Dorota, ostrzegałam wczoraj – o szparagach ani mru-mru, dopóki nie sezon, bo tu na blogu siedzą szparagowe wariaty, o czym się przekonasz niebawem. Będziemy przez miesiąc przerzucać sie szparagowymi pomysłami, a potem z miesiąc z łezką w oku wspominać.
Ajvar czy jak tam nazywacie przypomina mi troszeczkę przepis Heleny na kawior. Fotoprzepis poniżej, a kto zrobi raz i spróbuje, ten się załapie na zawsze. Tyle na razie.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/Kawior_wg_Heleny/
Echidno,
kciuk i palec wskazujący ozdobione długimi paznokciami wynurzające się z jakiejś masy?
Echidno,
ta masa znajduje się na warstwie mąki?
Po wizycie. Było sympatycznie, cieplutko i serdecznie. Biorąc pod uwagę młodego człowieka towarzyszącego mojej Stasi upiekłam babeczki. Popełniłam być może przestępstwo naszego blogu, ale co mi tam. Otóż nabyłam drogą kupna kartonik ciasta w proszku dr Oetckera = Babeczki z płatkami czekoladowymi (wewnątrz ciasto, płatki i 12 papierowych foremek) i zgodnie z przepisem upiekłam. Z nóg nie zwalają ale robi się je błyskawicznie – 1 minuta mikserem i 20 minut pieczenia, a młodzian jadł z ochotą. Chwalić się nie ma czym ale taki kartonik warto chyba trzymać w szafce na wypadek niespodziewanych gości.
Pyro to byly tzw. Muffins, wiec mlody czlowiek byl godnie i z duchem czasu potraktowany.
A teraz moja zagadka:
Jakie wlasciwosci lub znaczenie maja polskie OGORKI KWASZONE najlepiej oczywiscie domowej roboty dla przebywajacych za granica?
A może to szparag woła: wypuśćcie mnie wreszcie z tego cholernego kopca! Ja chcę do zupy!? 🙂
Alicjo, kawior bakłażanowy z ajwarem istotnie jakoś tam jest spokrewniony (jak ja z wilkiem), ale ajwar jednak powinien być w pierwszym rzędzie papryczny, a dopiero gdzieś w podtekście bakłażanowo-pomidorowy.
Nie wiem, jak innym ale mi szparagowa koncepcja Bobika w temacie zagadki Echidny bardzo się podoba.
Doroto! Nie wiem, czy odpowiem prawidlowo na Twoja zagadke, ale powiem, ze dla niektorych maja znaczenie kapitalne i podstawowe. Jako ze moim hobbystycznym zajeciem jest uczenie polskiego, szybko zrozumialam, ze przychodzenie do uczniow po tym, kiedy wiedza, ze bylam w Polsce, bez sloika ogorkow mojej Mamy, rownaloby sie natychmiastowemu zakonczeniu lekcji i przyjazni!
Dla mnie wiec polskie ogorki kiszone stanowia podstawowe niemal „narzedzie” pedagogiczne 🙂 i to bez wzgledu na wiek uczniow, ostatnio np. zajadal sie nimi szesciolatek!
Echidna, jesli to nie ten z Marsa, to pewnie z algi, jadalna sztuka?
tez chyba
sie zredukuje do szesciolatka
Nic, ale to nic nie znaczy moje słowo na tym blogu. Mówiłam, zeby sie przymknąć w temacie szparagowym?! No właśnie!
Bobik, daj przepis na ten ajwar.
Doroto l , ogórki kwaszone czy kiszone maja znaczenie. Mieszkam za granicą (za Wielka Wodą) 27 lat, znam temat. Zadne tam korniszony octowe, maja być kiszone. W torontońskich sklepach na „Ronceswólce” sprzedaja z beczki, bardzo dobre i na pewno lokalnie kiszone, przeciez nie beczki z Polski importowane, ale do Toronto mam niezły kawałek i rzadko bywam w metropolii.
Ostatnio odkryłam w moim polskim sklepie wspaniałe ogórki kiszone, nie wiem, jaka firma, bo robią to dla importera, ale firma polska – nazywaja się
„OgórkiKozackie”.
Po prostu miodzio, nie za słone, akuratne, w słoiku pięknie upchane, do tego w każdym słoiku kawałek chrzanu, przynajmniej 2-3 ząbki czosnku, kopru wiecheć jak trza, liść wiśni lub porzeczki – wszystko, co sama bym dała do kiszenia ogórków. Po prostu znakomite.
A właściwości? Pomijając smakowe, toż to sama witamina C, podobnie jak kapusta kiszona 🙂
Popieram Alicję – ani słowa o szparagach, bo nie mogę opanować ślinotoku.
Z potraw wiosennych chodzą jeszcze za mną faszerowane kalarepki i poznański, solidny eintopf gotowany na żeberkach albo chudym, świeżym boczku z dużej ilości młodej kalarepy, liści od kalarepy, niewielkiej ilości młodej marchewki i garści zielonego groszku w strąkach. Zupę taką zagęszcza się niewielka ilościa manny, a mięso po odsączeniu kroi się w zgrabne porcje, soli i posypuje majerankiem, a następnie przyrumienia z obydwu stron na patelni. Podaje się gorącą zupę, na dodatkowym talerzyku równie gorące mięso z kromką suchego chleba. Co ja Wam będę mówić – dla odchudzających się nie jest to wskazany obiad, ale Pyra lubi. I co mi zrobicie?
cos sie dupi,
z tym szesciolatkiem, to po to, zeby czesciej, Magdo, a gdzie ta klasa?
mysle mlodziezowa, bo Twoja trzymasz osobiscie, co juz wszyscy wiedza
ZGLODNIALAM !!! Szukajcie mnie w kuchni!
Echidno,
to coś kojarzy mi się z zegarem slonecznym. Tylko po co ta druga wskazówka? 😀
Dzieci mam prywatnie, a doroslych w szkole jezykowej. Na szczescie zawsze moge program ukladac dowolnie, wiec na stol wjezdzaja a to ogorki, a to slodycze (mieszanka krakowska, ptasie mleczko np.) a to kielbasa wiejska. Niech poczuja jak ta Polska pachnie i smakuje, a nie tylko te szeleszczace slowa i trudna gramatyka…
Pyro,
juz nie próbuję ponownie, zdaje mi się, że to rezultat wichury sprzed kilku dni, muszę zadzwonić do Bella, niech posprawdzają linię.
O roli kiszonego ogórka w kulturze polskiej możnaby mówić dużo…
Np. Zdzislaw Beksiński tak pisał w swojej korespondencji na ten temat:
„…Na drugi dzień wszyscy w pracy byli bladzi z podkrążonymi oczami,(…) Rozpocząłem więc „pracę u podstaw” i zacząłem wykład na temat czy takich spotkań nie można byłoby organizować bardziej „kulturalnie”, nie przy czystej lecz przy winie, a może i nasze panie by wtedy od nas nie uciekały i w ogóle. Zaproszono mnie więc po jakimś czasie na kolejną imprezę, która miała stanowić spełnienie moich postulatów. Wchodzę do wynajętej restauracji, a tam na stole stoi 40 butelek słodkiego wermutu Istra. Mistrz ceremonii udaje się na zaplecze i z tryumfalną mina przynosi półmisek pełen kiszonych ogórków i zwraca się do mnie słowami: „mistrzu, są tym razem ogórki”. No i „kulturalnie” wykosiliśmy te 40 butelek słodkiej Istry pod kiszone ogórki. Od tej pory już starałem się nikomu niczego nie doradzać. Pięknie pozdrawiam”
Beksiński
(…)
A ja dzisiaj na obiad pałaszowalem „prawdziwą kaszankę”, pieczoną w piekarniku z odpowiednią ilością potalarkowanej cebuli.
A do kaszanki,…oczywiście kiszone ogórki! 🙂
a.j
bbde , cokolwiek to znaczy…
Chryste Panie! Ogórki do Istry!!! To prawie tak, jak korniszony do ratafii, co mam we wspomnieniach z 1 maja 1973… i nigdy więcej! Ani korniszonów, ani ratafii !!!
Kaszanki jak najbardziej zazdraszczam. Każę J. zakupić w przyszłym tygodniu, jak będzie dostawa. Mmmmmmm…..
A Mistrz Ildefons pisał tak:
(…)
VI
Allegro furioso alla polacca
Ale w knajpie dorożkarskiej
róg Kpiarskiej i Kominiarskiej,
idzie walc „Zalany Słoń”;
ogórki w słojach się kiszą,
wąsy nad kuflami wiszą,
bo w tych kuflach miła woń.
I przemawia mistrz Onoszko:
– Póki dorożka dorożką,
a koń koniem, dyszel dyszlem,
póki woda płynie w Wiśle,
jak tutaj wszyscy jesteście,
zawsze będzie w każdym mieście,
zawsze będzie choćby jedna,
choćby nie wiem jaka biedna:
ZACZAROWANA DOROŻKA
ZACZAROWANY DOROŻKARZ
ZACZAROWANY KOŃ
Znowu przez niemal godzinę nie mogłam wejść w internet. Na ekranie pojawiał mi się komunikat „nie odnaleziono serwera” , a tu widzę ogórki się kiszą, ogórki pod „Istrę”, ogórki w charakterze pomocy naukowych oraz ogórki integracyjne. Ja bardzo lubię ogórki ale tak gdzieś do końca października,l potem są jakoś za bardzo ukwaszone. W tej chwili pojawiają się już małosolne. Wolałabym kupić kilogram i sama ukisić (3 słoiki średnie wychodzą) , ale małych ogórków w handlu nie widzę. W tym tygodniu będę przykładną panią domu do środy, a od czwartku mogę znowu pożyć na wariackich papierach, kuchni dla singli itp. Anka wyjeżdża ze swoim uczniem na olimpiadę centralną. Zrobili ja w tym roku w Kozienicach i zupełnie nie wiadomo jak się tam dostać. Do Warszawy pół biedy, a z Warszawy?
Ja sie odchudzam i wlasnie na tlusto i mnogo, wiec taki eintopf to mi na reke. Tak sie wymarzlam dzisiaj, ze mi sie juz tylko marzy energodatne wyzywienie.
andrzej. jerzy bardzo ladny wiersz.
a.j
takie ogory to cieplo robia, dzieki za odswiezenie
skumbrie w temacie, hej
Ten pobiegał, a teraz mnie wyciaga do sklepu za rogiem. Jest przynęta – trzeba uzupełnić winne zapasy. No to idę.
echidna,
ślimak, ślimak wystaw rogi,
dam ci sera na pierogi,
jak nie sera to kapusty,
od kapusty będziesz tłustszy
Arkadius – witaj po włóczędze, a gdzie sprawozdanie? Doczekać się Ciebie nie można.
witaj Arkadiusz, stuknij, co jadles i jak sie slizgles, bo przeciez nie po pierogach
No nie mogę! Z głodu i patrząc przez szpar(ag)y zaciśniętych powiek?!
„Czy to na mącę ?”
„A skąd! Przecież, to zegar słoneczny!”
„Nie, nie to szparag kiełkuje”
Taaa, akurat! Echidna. Ja Cię miałem za powazną osobę, co do Tasmanii, niczym do Baden, Karlowych czy innych wód wypoczywać jeździ, a Ty takie akcesoryjne utensylia na zagadkę? Zobaczysz co Ci wordpress zrobi, jak gospodarz tam zajrzy 😉
andrzej.jerzy o Beksińskim przypomniał mi Maklakiewicza, jak wraz z Himilsbachem poszli na obiad. Do stołu pan zdzisław zamówił oczywiście butelkę. Na porzadny obiad trzeba trochę poczekać, więc z flaszka nadpłynęła najszybciej. Maklakiewicz podniósł butelkę do oczu, na dłuższą chwilę pod światło i znów studiuje etykietę. Znając wszak smakoszy i już zaintrygowany kelner pyta, czy coś z wódeczką nie tak?
– Owszem, prosze pana, rocznik…
– Jak to, „rocznik”?!
– A tak to. Rocznik!
– ?!
– Rocznik, proszę pana. Tego lata było bardzo mało słoneczka na naszych kartofliskach.
Brzuchu. Zjadłem. Wszyscy chwalą. Masz u mnie piwo… Duże piwo. A co się będziemy piwem katować?! Masz u mnie szato… Duże szato! A jajecznicę na boczkowych skwarach już Ci wiszę.
Korniszon na kolacje . Z kanapeczką oczywiście.
Na gazie wielgachny kociołek z bigosem. Za chwilę zabieram się za dżemik pomarańczowy . Ostatnio szybko wyszedł i nie wrócił.
Dyrekcja w muzeum zachwalała. Jak się tam znalazł – nie wiem
Iżyku,
pięknie, pięknie. Chwilę się tej mącę przyglądałam, zanim rozpoznałam. Uśmiałam sę jak, niedaleko szukając, przy rachunku na szanse rozwojowe blogów.
Refleks do podziwu, wyrazy uszanowania.
Pyro,
ja zimową porą na dwie części ogórka kiszonego krojonego w kostkę daję jedną część cebuli też w kostkę i to wszystko nurzam w oliwie nie oszczędzając. Musi swoje odstać, żeby się oliwy napiło.
Dopiero co powróciłem, droga Pyro. Zamiast zbierania myśli zabrałem się za odkażanie gardła, powinno pomóc przy aklimatyzacji. Ale, otym potym. I bez potu.
Antku, można również bez ruskiego wkładu. Jak wywołam załączniki i cokolwiek można będzie zobaczyć, podeślę.
Sławku, nastukam i to sporo. Tymczasem głowa mi pęka, nie tylko od wrażeń, jakich tam doznałem i od historyjek tam usłyszanych, ale nie dziś. Terra ściąga mnie do wyra.
Dzięki za ponowne przyjęcie w tak znakomite grono.
Iżykowa anegdota przypomniała mi inną, też na temat. Nie pamiętam kogo dotyczyła : dwóch braci – aktorów czy innych „kulturalników”, a rzecz miała się wtedy, kiedy to Warszawa była w Łodzi. Ubrań ludzie mieli tyle, ile z wojny wynieśli, za pieniądze służyły kartki do stołówki i bimber, ale gazety wychodziły, teatry grały, w kinach komplety. Dwaj braciszkowie byli trunkowi. Jednemu się zmarło i pochowano go w Łodzi. Lato było, ludzie kwiatów na mogiłę nanieśli, a osierocony braciszek gazę jakąś otrzymawszy pół literka kupił, na cmentarz zaniósł i blisko głowy zagrzebał. Po kilku dniach pieniążki „wyszły”, więc rad nie rad poszedł na cmentarz butelkę „pożyczyć”. Po tygodniu oddał. Do następnego razu. Grobówka stała się najsłynniejszą gorzałą środowiska. Pożyczana była często i często odnoszona. Jak się historia skończyła, nie wiem.
Dzień dobry wieczór.
Jeżeli o ogórkach, to nie może zabraknąć opisu restauracji III kategorii z wyszynkiem napojów alkoholowych, czyli Cafe „pod minogą” wł. Konstanty Aniołek, koncesja Genowefy Rypalskiej i Wawrzyńca śmieciuszki.
Cytyt wdług „Cafe pod minogą”, autor: Wiech, ilustracje: Jerzy Zaruba, wydawca: ISKRY Warszawa 1957.
„… Resztę propagandy załatwiały umieszczone na wystawie oryginały, jak to: lśniący pozłocistą skórką dyszek cielęcy, biała kiełbasa garnirowana przysmażoną cebulką lub nacięty w misterną, drobniutką kostkę rumiany boczek pieczony, wszystko to podane na efektownym tle słojów z biało-czerwoną ćwikłą i zielonożółtymi „małosolnymi” ogórkami. …”
No i powiedzcie, czy przy takim opisie nie następuje chęć podejścia do lodówki i przeprowadzenia kontroli zapasów…? 😉
Tak przy okazji, co to jest dyszek cielęcy (pieczeń?)?
Dyszek, czyli kulka czyli udziec tylna szyneczka cielaka z częścią udową nogi.
No to taki dyszek chyba musi smakować 🙂
Ale ten rumiany boczek pieczony i do tego te żółtozielone małosolne…. jakbym to wszystko widział przed sobą!
? propos „ekskluzywnych” alkoholi…
W prehistorii byłem na kursie podchorążych rezerwy w „Szkole Pancernej” w Poznaniu.
Pewnego razu wybraliśmy się większa grupą do Arkadii. Pewną sensację wzbudzili koledzy przy sąsiednim stoliku, którzy zapytani przez kelnera, jaki alkohol zamawiają do schabowego, z ułańską fantazją poprosili o najdroższą wódkę; po butelce na głowę..
No i dostali… Goldwassera … i wypili! 🙂
7783
Historia z „grobówką” przypomina mi własną z ’81 roku. Nasze znajome 4 rodziny (miedzy innymi ten od „kulikówki”) wyjechali w czerwcu w świat, do Austrii. I co rusz pisali do nas i do takich jednych, na co wy czekacie?! Pod koniec lata ’81 po Wrocławiu jezdziły patrole milicyjno-wojskowe i powietrze było gęste. No i przez całe lato spotykalismy się już to u nas, juz to u tych takich jednych, i rozważaliśmy, co tu robić. Tacy jedni mieszkali u cioci Broni, która pracowała w Czechosłowacji (jeszcze wtedy) i zawsze miała w barku butelkę spirytusu. Co weekend w sobotę rozrabialismy ten spirytus, przecież bez flaszki nie rozbieriosz, a sprawa poważna, jechać-nie jechać. Co poniedziałek Jerzor leciał do pewexu i odkupywał butelkę spirytusu (0.90centów wtedy, wierzcie mi, zapadło mi to w głowę!) i w nastepny weekend się powtarzało. ALE… wreszcie ostatniego pazdziernika wyjechaliśmy i zapomnielismy butelke odkupić, albo chociaż walutę w barku zostawić! Ciocia Bronia nigdy nie zgłosiła pretensji, prawdopodobnie nawet nie wiedziała, co w barku ma. „Spirytus cioci Broni” to u nas hasło dla wtajemniczonych, wiedzą, o co chodzi.
Witaj Arkadiuszu. Czekamy na wieści!
Na dworze słońce, śnieg topnieje, lód z jeziora częściowo ustąpił. Jerzor zainicjował sezon krótkich portek, tak dzisiaj biegał i paraduje. Ludzie tutaj mają z głową, jak tylko co, zaraz krótkie rękawki i krótkie portki. Tylko ja się opieram. Oprócz d’Abruzzo Farnese (nie bojkotujemy) zakupiliśmy radebergera i dajemy mu właśnie radę po długim spacerze.
Grażyna miała zdać sprawę z imieninowego przyjęcia, ale możliwe, że jako gospodyni będzie padnięta i przyjdzie nam poczekać. U nas dzisiaj dzień sałatowy, a w sklepie za rogiem po dłuższym okresie niebytu pojawiły się wędzone makrele. Zakupiliśmy i zażeramy się właśnie.
Andrzeju Jerzy – czy to za Twoich czasów była najsłynniejsza poznańska bimbrownia w kotłowni WSOWPanc? Wiem, że kiedy wpadli palacze w jednostce w Krzesinach, to w śledztwie przyznali się, że od Pancerniaków patent uzyskali, no i oczywiście w Pancerniakach też demontaż urządzono, ku wielkiemu żalowi stanu osobowego szkoły.
Kochani,
Koniec tematu o szparagach. SA ZJEDZONE ot co. Osmakowitosci nie napisze…ale o pogodzie tak. Wiosna! Jak to bylo z Skaldami…znow nam ubylo lat…
Tuska
Matko Kozłowska, na Polsacie Wiesław Michnikowski !
Głupoty Tuśka opowiadasz – wiosna to dopiero wtedy, jak sniegi – lody pójdą precz i cos zielonego wychynie. A tu jeszcze jedno i drugie, i zimno, pomimo słońca! Przejdz sie nad jeziorem, to poczujesz. I zielonego nie widzę. A resztki śniegu i owszem. Lód też! Idę zrobić sałatę. Zieloną!
Alicjo, patentów na ajwar są tysiące, jeden podała już krysha o 15.23. Ja mam troszkę odmienny, pewnie z innej części ex-Jugosławii i jeszcze trochę przystosowany do moich upodobań. Uprzejmie proszę narody bałkańskie o niewywoływanie kolejnej wojny światowej z tego powodu!
Proporcje są rzecz jasna pi razy drzwi, bo warzywko warzywku nierówne, ale i tak każdy musi wypróbować swoje. Podstawa to 3-4 papryki (w mojej wersji mogą być te duże, mięsiste), do tego mały bakłażan, duży pomidor, peperoni, cebula, 3 ząbki czosnku, sól, pieprz, oliwa, cytryna.
Najpierw paprykę trzeba poddać brutalnym torturom, czyli przypiec na żywym ogniu, może też być grill albo piekarnik. Jak już jest bąblasta, a nawet tu i ówdzie czarniawa, zawinąć w mokrą ścierkę (to jest najlepsza okazja dla psa, żeby porwać mięsa ćwierć, bo nie można go ścierką przegonić), odczekać z 10 minut, a następnie obedrzeć ze skóry i wydrzeć wnętrzności. Papryce, nie ścierce, albo co gorsza psu! Wszelkie protesty ze strony Organizacji Obrony Praw Papryki pomijamy wyniosłym milczeniem. Bakłażana traktujemy nieco bardziej humanitarnie, przypiekamy wprawdzie też, ale obdzieranie ze skóry możemy sobie darować. Następnie cebulkę w kostkę przesmażamy na oliwie, na momencik dorzucamy czosnek i peperoni, a potem obranego i odpluskwionego (czyt. odpestkowanego) pomidora w kawałkach. Podduszamy i czekamy na zeznania. Jeżeli z całej tej bandy spiskowców nie wydobędziemy ani słowa, musimy podjąć decyzję: robimy z nich pastę, czy sałatkę. Jeżeli pastę, to wrzucamy bractwo w kupie do miksera, przyprawiamy solą, pieprzem, cytryną, oliwą i miksujemy, ale nie tak do końca, powinny być jeszcze malutkie grudki. Jak sałatkę, to paprykę i bakłażana grubo siekamy i mieszamy z resztą. I ponieważ teraz to już na pewno nie uda się nam wydobyć żadnych zeznań, przestajemy się tym przejmować i przechodzimy gładko do części konsumpcyjnej.
Przyznaję się bez bicia, że w praktyce stosuję często dwa nieortodoksyjne chwyty. Sypię do ajwaru różne ziółka, których w zasadzie tam być nie powinno, zwłaszcza moją ulubioną Pizzagewuerz, która pasuje do wszystkiego, prawie jak tarty ser (a ciotunia sypie wciąż…). Po drugie zamiast pomidora czasem dodaję po troszę dobrego koncentratu pomidorowego, aż do osiągnięcia pożądanego smaku.
Nie należy zapomnieć, że to jest potrawa paprykowa. Gdyby bakłażan próbował objąć przywództwo bandy, należy do tego nie dopuścić, nie cofając się nawet przed takim okrucieństwem, jak zmniejszenie jego udziału w całości. Nie jest to przyjemna robótka, ale pozostajemy twardzi! Nie po to zostaliśmy oprawcami, żeby się teraz litować nad byle bakłażanem!
Nie, o tym nie słyszałem… Natomiast piłem niezły samogonik produkowany w warsztatach szkolnych w aparaturze z chłodnic czołgowych. 😉
To była jesień 1967 r.
To były czasy…
Tuska, to Cie ostudze, ten wrobel, to zimorodek
Teraz się z Wami żegnam. Jeszcze poczytam, jeszcze to i owo zrobię i o północy będę spała
Bigosik wyszedł ,że ho ho .Zaraz dodam przecier pomidorowy a do części jutro czerwone wino. Wyjątkowo dobrą kapustę kiszoną udało mi się kupić i łopatka której użyłem musiała być z ekologicznego świniaka . No normalnie palce lizać.
Iżyk
jestem i pamiętam
piwo szato pod jaja na boku
wiem, że będę musiał poczekać
ale cierpliwy jestem
azymut na Iżykówkę i tak już obrałem
termin się dopasuje
Sławek,
nie mieszaj Tuśce pod sufitkiem, żaden zimorodek, tylko ROBIN ! I Wy takich w Europie nie macie. O !
Bobiku, dziękuję za przepis, wsadziłam do przepisów naszych w /Gotuj_sie
Faktycznie, kojarzy sie nieco z kawiorem Heleny, ale papryczny. Papryki podgrilowane wkładam do papierowej torby, zamykam torbę i czekam, aż wystygnie, a potem się znęcam i odzieram ze skóry.
Jest spory, ze trzy razy wróbel, nie znam sie na ptakach specjalnie, ale na tych trochę, bo maja swoje obyczaje, a i pełno ich tutaj. Od paru dni, jak tylko śnieg gdzieś zniknął tu i tam, uaktywniły się i to znak, ze wiosna tuż (czyli według mnie za miesiąc z groszem!)
http://en.wikipedia.org/wiki/American_Robin
Alicjo, jeżeli tylko papierowej torby nie używasz do przepędzania psów z kuchni, to wszystko jest w porządku! 🙂
Bobiku,
nie używam – z tej prostej przyczyny, że nie mam piesów, ale wiem, o czym mówisz. Piesy nie cierpia tego szelestu, jak ktos zwinięta gazeta da przez łebek.
Wiem to od siostry – psiary. Ma labradora wabiacego się Figa (panienka). Telefon do siostry to opowieści o Fidze (furda dzieci i nowonarodzona trzecia wnuczka!), a czy ja żyję i co u mnie słychać to nieważne, no jak podniosłam słuchawkę, to chyba żyję?! 😯
Widok towarzyszący mi przez wiele lat, od najwcześniejszych lat dziecinnych, rzut beretem od moich Bartnik. Chciałam dzieciakom w ub. wakacje pokazać, ale był „zamknięty”, a mysmy nie mieli czasu. To, co ten człowiek opisuje o dziejach wojennych i powojennych zamczyska zgadza się z relacją kilku osób, które mieszkały tam *od zawsze* i nigdy nie chciało im się wyjeżdżać „na zachód”, nauczyli się polskiego i całkiem dobrze sobie radzili między nami Polakami.
http://www.skyscrapercity.com/showthread.php?t=236235
U nas znowu napadało śniegu i pada nadal. Do kitu z taką wiosną.
Alicjo ,obejrzałam , przeczytałam. Plakać się chce.A denerwujemy się na np. Cortesa za to co zrobił Ameryce…Skończę bo zaraz mnie poniesie.
Bobiku bardzo podobają mi się twoje kryminalne wersje przepisow.Troche zlagodzily moja zlosć na barbarzyństwo współczesnych.
Załozyłam sobie kiedys listę ciekawych miejsc w Polsce, których jeszcze nie widziałam.Przed chwila dopisałam pałac w Kamieńcu.Dzieki Alicjo.Czy to ten sam, w którym w suficie jednej z sal było akwarium?( kiedys słuchalam audycji o takim cudzie)
Różni tam jeszcze śpią, inni dopiero się kładą, Pyrę słońce skutecznie z betów wyrzuciło już ponad godzinę temu. Dziecko idzie dzisiaj wyjątkowo do roboty chociaż niedziela, więc śniadanie czeka na stole (ser „lazur” i rzodkiewki) Wstanie, to się kawę zaparzy. Wczoraj czytałam przedruk sporego artykułu (bodaj z Berliner Algemeine Zeitung) o badaniach żywności typu bio w rozmaitych instytutach. Najprostsze były analizy fizyko-chemiczne. Okazało się, że szkodliwych substancji jest w bio niewiele mniej, niż z upraw normalnych. Owszem, sporo mniej pestycydów, ale i tak są – przenoszone np przez wiatr i wodę. Jak jednak zbadać wpływ na zdrowie ludzkie? Trzeba długiego okresu obserwacji popartych badaniami. „Poświęcił” się jakiś zakon żeński w Niemczech i dwadzieścia kilka zakonnic przez 4 lata odżywiało się wyłącznie produktami bio zgodnie na dodatek ze wskazaniami dietetyków. Początek eksperymentu był obiecujący. Siostrzyczki przestały się uskarżać na wiele dolegliwości (bóle głowy, kołatanie serca, bóle mięśni, kolki żółciowe itp) Tak było przez pierwsze 7 miesięcy. Potem dawne dolegliwości wróciły. Okazało się, że dobroczynny wpływ eko-żywności to był efekt placebo – czyli należał do psychologii , nie medycyny. Eksperyment doprowadzono do końca. Trwałego wpływu na organizm nie stwierdzono. Nie jest to wynik ani ostateczny, ani obiektywny (za mała grupa kontrolna, za krótki okres badania. Brak wniosków dotyczących skutków odległych w czasie i na następne pokolenia). Brzucho nie wierzy w cholesterol, Pyra nie wierzy dietetykom wcale, upiera się, że człowiek wyewoluował jako gatunek wszystkożerny i tak powinno pozostać.
Nadszedl czas na rozwiazania foto-zagadek jakie Wam ostatnio przeslalam.
Rozwiazanie zagadki 1:
The Tessellated Pavement (Chodnik ulozony w szachownice) – nie, to nie wynik pracy ludzkiej, to niezwylka formacja geologiczna jaka podziwialismy podczas podrozy po Tasmanii. Pierwsza reakcja po zejsciu na brzeg bylo zdumienie: skad starozytne ruiny w jakze niedawno zasiedlonyej przez kolonistow z Europy stronie swiata. Bo rzeczywiscie wyglada to jak polaczone w jedym miejscu ulice Pompei, ruiny Palatynu i widowni amfiteatru z widokiem na zalana wodami Morza Tasmana scene. Czyzby szczatki Atlantydy? Tutaj?
Przy bardziej modernistyczno-technicznej wyobrazni, mozna popuscic wodze fantazji – ladowisko ET. Dobrze zakamuflowane.
Proza zas mowi nam: ruchy ziemi w trzech kierunkach uksztaltowaly kamienie w ich dzisjejszej formacji. Reszty dopelnily fale morskie niosace ze soba piasek i zwir. Plus erozja wywolana sola morska, wiatrami itd.
Wyglad jest imponujacy chyba przyznacie sami, zas romantyke miejsca dodatkowo podkresla jego polozenie – nad Zatoka Piratow tuz przy przesmyku Orla (Eaglehawk Neck) na Polwyspie Tasmana.
http://picasaweb.google.pl/okotazaglossus/Rozwiazanie102
Rozwiazanie zagadki 2:
Na krancach Tasmanii, w drodze do Fishers Point, na bezludnej plazy ujrzalam jakis dziwy ksztalt.Przykucnelam. Poroze nieznanego mi zwierza? Morskiego monstum? Ano tak – morskie monstrum lecz jedynie pod wzgledem wielkosci. Choc wlasciwie i wielkosc moze byc zagrozeniem pod wieloma wzgledami.
Byl to szczatek morskiego chwastu – Durvillea potatorum. Teraz takam madra, przedtem jedynie wiedzialam iz jest to jakas zielenina z glebi. Wiele nie mylilam sie bowiem roslina ma wiele nazw. Jedna z nich jest kapusta morska. Jest to jeden z najszybciej rosnacych chwastow morskich: wiosna 66 cm dziennie. Zima obumieraja, a prady wodne i fale wyrzucaja je na brzeg. A tam juz ludzie (czytaj wyspecjalizowane kompanie) chetnie sie nimi zajmuja. Uzywany jest do produkcji zywnosci (np:lodow), kosmetykow (np: kremu do rak), farb, a takze jako nawoz.
http://picasaweb.google.pl/okotazaglossus/Rozwiazanie2
Echidna
Echidna – Witaj. Czy już wyrzuciłaś choróbsko z domu? Ja się nawet o Ciebie nie martwiłam, bo kiedy jesteś strasznie zajęta, to też Cię ze dwa tygodnie w sieci nie ma. Myślałam, że to właśnie taka okoliczność. Mała, obiecałaś fotki ze swojego ogrodu i ja jestem ich strasznie ciekawa, bo widzieliśmy przecież ugór, potem nowiutkie założenie, potem młode roślinki, a teraz?
Morska kapustę jadaja na Litwie.Robia z tego różne sałatki, często z dodatkiem śledzi. Te ze sledziami nawet mi smakowaly.
Powitać serdecznie wszystkich .
W Ostrołęce leje od paru godzin. Trawa ruszy w górę i nie trzeba będzie podlewać. Alicję zdenerwuję tym ,że raz już kosiłem trawnik..
Moje przewidywania , że wiosna będzie w czwartek a potem przez cały sierpień będzie lato , jak na razie się potwierdzają. 🙁
Co do diet i różnego rodzaju teorii zdrowego żywienia to pogląd mam jak Pyra.
Niestety głównym problemem współczesnego człowieka jest nie CO je, ale ILE.
A bez ciężkiej pracy fizycznej i aktywnego życia nabieramy amerykańskich kształtów.
Niestety ja również 🙁
Miało być optymistycznie od samego rana , świat jest piękny mimo wszystko:
http://kulikowski.aminus3.com/
Na zaprzyjaźnionych blogach wszyscy śpią
Na świecie szaro, buro i ponuro, a do tego mokro… 😉
A tutaj taka dawka optymizmu…
” What a wonderful world”
Marku! Dziękuję! 🙂
a.j
Witam wszystkich serdecznie. Od kilku miesięcy regularnie czytam Wasze komentarze. To już rytuał, poranna kawa i miła lektura. Chyba trochę się od tego bloga uzależniłam.
Małgosiu, najprawdopodobniej słuchałaś audycji o zamku Krzyżtopór.
Poniżej wklejam link, zastosowałam się do rad Grażyny, mam nadzieję że link zadziała 🙂
zamek z akwarium w suficie
Zapomniałabym o najważniejszym. Skoro już odważyłam się napisać… to chciałabym jeszcze złożyć najserdeczniejsze życzenia Państwu Adamczewskim. Ja w sierpniu przyszłego roku będę świętować pierwszą rocznicę ślubu, więc jestem pełna podziwu. Istnieje jakaś recepta na tak długi i udany związek? 🙂
Małgosiu, akwarium miał Krzyżtopór
http://pl.wikipedia.org/wiki/Krzy%C5%BCtop%C3%B3r
Kamieniec widziałam pierwszy raz jakieś 30 lat temu. Parę lat temu pokazywałam rodzinie, udało się wejść do środka.
Ujazd też im pokazałam. I sporo innych rzeczy. Na przykład to:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Guz%C3%B3w_%28powiat_%C5%BCyrardowski%29
Serce boli. Barbaria nie zna granic ni kordonów.
Dałam dwa linki dla Małgosi i stanęłam w poczekalni. Ciekawe na jak długo.
andrzejerzu, tu muszą wcześnie wstawać, żeby zmieścić w ciągu dnia odpowiednią ilość posiłków. A po dobrym śniadanku któż by optymistyczniej nie podchodził do życia?
Założę się, że nawet Armstrong przed zaśpiewaniem tego pięknego świata zawsze jakiegoś szparaga albo łososia cichcem na boczku skrzywdził. 🙂
Małgosiu, obiecuję, że jak będę wrzucać kolejny przepis, to specjalnie dla Ciebie napiszę go w wersji kryminalnej. 🙂
echidno, strasznie mi się zagadki podobały, natura jest naprawdę fascynująca. Jako pies nie mógłbym zresztą sądzić inaczej. Ale takie zdjęcia zawsze powodują u mnie dreszczyk. 🙂
Pyro – uwierzysz? Wlasnie przygotowuje do podrzucenia na Blogowisko.
No to do roboty…!
E.
Haneczko, a czemu ta poczekalnia?
Bobiku, dzieki. W twoim towarzystwie chmury za oknem wydają sie mniejsze 🙂
dzień dobry bardzo
mżymrzawka za oknem
puszczę sobie jekis jazzy
zrobię śniadanie
będzie dobrze
Małgosiu Miła, z taką reklamą mogę się chyba zacząć sprzedawać jako lekarstwo na depresję. A za zarobione pieniądze pójdziemy razem na kolację ze szparagami i szato 🙂
Bobiku, to nie głupie 😀
Małgosiu, wrzucenie dwóch linków w jednym wpisie jest podejrzane (nie wiem czemu) i trzeba czekać na akceptację. Tu masz Krzyżtopór (akwarium) http://pl.wikipedia.org/wiki/Krzy%C5%BCtop%C3%B3r
A tu Guzów Sobańskich http://pl.wikipedia.org/wiki/Guz%C3%B3w_%28powiat_%C5%BCyrardowski%29 czyli jeszcze jeden przykład polityki historycznej.
Jak to dobrze, że jest ten mój stolik w kawiarni. W Pyrlandii malusieńka mgiełka, jak tiul na niebie, a poza tym wysoko cirrusy, słońce niezbyt ostre i dosyć chłodno. Jednak to już odczuwalna wiosna. Zostało mi rozmrożone ciasto francuskie, więc rezygnując z upieczonego świńskiego kawałka, zapiekę nieco wędlinki, pieczarek, sera i papryki w charakterze obiadu. Młoda coś ostatnio nie mięsna, otworzymy do tego butelczynę Sofii muscat i będzie pierwszorzędnie. Świnina zostanie na jutro i może pódzie do kopytek albo i zamrozi się ją na kiedy indziej, a jutro byłyby ziemiaczki ze skwarkami i micha mizerii z ogórków.
Haneczko, bardzo ci dziekuję.No właśnie, to jest TO!!! Wpisane już zreszta na moją osobistą listę zabytków do obejrzenia. Serce roscie gdy się pomyśli ,ze na naszych ziemiach było tyle zapierających dech w piersiach perełek, a zaraz z kolei ból sciska na myśl co się z nimi stało….
Haneczko, juz o tym ktoś na blogu wspominal chyba Dorotka z sąsiedztwa, ze trzeba dodawać pojedynczo linki bo sie blokuja.
Haneczko, dopisałam właśnie Guzów. Jeszcze raz dzieki. Do Guzowa mi bliżej…
Sama zobaczysz, jak przykro ci się zrobi. Kamieniec też, koniecznie.
Ode mnie najblizej do ruin zamku w Ciechanowie. Mają tam ostatnio ciekawy sposób na zwiedzajacych.Gdy byłam tam z pięcioletnia wtedy córką otworzono mi wierzeje prowadzace wprost na strome schody jednej z wiez, pożyczono mi miłego zwiedzania po czym zamknieto za mną cięzkie drzwi i ogarneła nas prawie ciemność.Gdzie niegdzie paliły się blado światełka( ciekawe, czy trafiłam na awarię?!), Odwaznie zaczęłyśmy się wspinac, potem przeszłyśmy górą zamku do drugiej wiezy z której schodzilo się na dół.Powiem jedno:w półmroku łatwiej iść w górę niż w dół a moje dziecię od tej pory boi się krętych schodów.
echidno!
Twoim zagadkowym zdjęciom możnaby nadać wspólny tytuł, cytując Starszych Panów:
„Ta natura jest niezmierna”
a.j
Moje rozwiązania dla zagadek Echidny okazały się dość odległe od Jej doświadczeń. W nagrodę (fant?) polecę uwadze (pierwszy konkurs) Szanownych Państwa prace Leona Tarasewicza, w czym internet zadanie znakomicie ułatwi. Mnie prace tego malarza zachwycają i to z nimi mnie się zaprezentowane zdjęcie skojarzyło, o czym niniejszym informuję z przyjemnością.
Opowiadano mi historyjkę o tym, jak to pewien zbieracz trofeów również malarskich wybrał się po obrazy Leona Tarasewicza do tych Walił i się zdumiał ich cenami absolutnie dla niego nieosiągalnymi, choć był zdania, że skoro z Walił to nabędzie je bez przeszkód z pocałowaniem ręki.
Skojarzenia dla drugiej fotografii były kulinarne na wskroś, ale i tu coś polecę, mianowicie (trudniej ten artykuł znaleźć w internecie, dlatego linkuję) – http://dr-kwasniewski.pl/?id=2&news=80 , przeciw mące, za którą docenił mnie bardzo zabawnie, jak na moje poczucie humoru, Izyk.
Alicjo, g. 05.22
a my niedawno zalamywaliśmy ręce i podnosiliśmy wielki krzyk na barbarzyństwo talibów. Prawdę mówiąc, zawsze przy takiej lekturze boli mnie serce. Dotyczy to nie tylko barbarzyństwa wspólczesnych.
Obudzilam sie dzis wczesnie, o wpol do siodmej, bylo jakos tak jasno. Zeszlam do kuchni na kawe, spojrzalam przez okno i – oniermialam. Za oknem tanczyly wesolo duze biale muchy, dach garazu pokryty byl biala powloka, samochody na podworku z bialymi czapkami, a moj kot M, ponad osiemnastoletni i chory, wskoczyl przeze klapke do mieszkanoia , caly mokry i dostal kompletnego pie..olca ze szczescia- wbegal po schodach, podskawikwal i zostawial ciemne mokre slady na mojej poscieli.
Od lat nie pamietam sniegu w Londynie, a co dopiero w kwietniu, kiedy wszystkie drzewa owocowe kwitna, bzy pojazaly juz kiscie i kwaity zawiazaly sie na hortensjach przed wejsciem do domu.
Poczulam sie jak M – chcialam tez skakac po schodach i przypomnialo mi sie uczucie kieduy w pierwszych dniach zimowych ferii czlowiek sie budzil, widzial snieg za oknem i odczuwal nieslychana radosc, ze nie musi isc do szkoly i wszystko jest jego, dla nie niego. Zadzwonilam szybko do E. zeby ja obudzic i zmusic do spojrzenia za okno. Dlugo juz takiego nie zobaczymy.
Teraz ten snieg troche juz wsiakl w ziemie, w trawe, wysechl na jezdni i chodnikach, ale jeszcze go mozna zobaczyc tu i tam.
Swiatlo! Swiatrlo jest niezwykle kiedy spadnie snieg.
Co robimy na lunchyk? Chyba prawdziwy kotlet kijowski, z duza iloscia masla, czosnku i bazylii w srodku zakupionych wczoraj organizcnych piersi kurzych. Mmmm.
Mogę tylko poczytać.
Już chciałem zrobić album dla Małgosi, Krzyżtopór, ale przypomniałem sobie że od wczoraj ……
Ale fajnie nadajecie..
Arek witaj!! Obyło się bez ruskich? Dooobrze, fala więc była… 😉
Od wczoraj zarobiony jestem …..
Uff… pot z „czolam otarlam” i z lekkim sercem donosze: SKONCZYLAM. Ach no nie z soba, z Picasa albumem dla Pyry i innych wielbicieli wszelkich ogrodow, ogrodkow kwiatkow; roslinek i motylkow.
Oto rezultat
http://picasaweb.google.pl/okotazaglossus/Ogrod
Teraz udaje sie na zasluzony odpoczynek i herbate. A zadaje sie ze i jakies prasowanie mnie czeka…
Pozdrawiam Echidna
Pyry pojadły. Młodsza wracając z pracy wstąpiła do Starego Browaru i kupiła żelazko. Oczywiście żelazko w domu miałyśmy ale nie spisywało się już najlepiej. To nowe Philips’ a ma mnóstwo funkcji, uderzeń pary, bajerów, wskaźników, jeszcze ciut i trzeba będzie sprzedawać żelazko, a do niego panel sterujący.
Ale za to jak bedziesz praswac! Parujaco, to znaczy sie chcialam powiedziec piorujaco.
Pociechy z nowego nabytku zycze i oddalam sie w kierunku deski do prasowania.
E.
Echidna – piękny masz ogród. Co to jednak klimat robi. Dalie w polskich ogrodach są równie piękne, ale passiflorę i hibiskusy mamy tylko w doniczkach, a i to nie za długo żyją. Czy zjadłaś owoce passiflory? U nas bywają czasem w delikatesach. Zdradź mi jeszcze tajemnicę, kto podlewał i plewił ogród kiedy Wy wędrowaliście po Tasmanii? Bo co tu mówić – ogródeczek wydaje się wychuchany, czyściutki, jak ukwiecony salonik. A robotę odwaliliście nielichą i to wszystko w jednym sezonie. Podziwiam.
Dzieki za slowa pochwaly – to budujace, tym bardziej, ze roboty jeszcze od groma i ciut-ciut.
A tajemnica jest nastepujaca: dlugie szukanie roslin takich coby same sobie sterem, zeglarzem i okretem, czyli krotko mowiac wytrzymalych na wszelkie australijskie okolicznosci. Plus by byly przynajmniej zielone przez caly rok. Bonusem kwiaty o roznych porach roku coby kolorowo bylo.
Podlewamy prawie codziennie woda zaoszczedzona podczas porannych i wieczornych ablucji prysznicowych – jak wiesz u nas restykcje wodne obowiazuja – a roslinki w podziece nie wolaly wielkim glosem „pic” gdysmy bawili na wywczasach.
Jakis czas temu nwiezlismy i posypalismy ziemie drewnianymi czipsami (czy to prawidlowa pisownia?) – to utrzymuje wilgoc i zaoszczedza wode. A niechciane zielone jak tylko gdzie zobacze natychmiast z zimna krwia wyrywam.
Passionfruit powinien rosnac okolo 8-miu lat. Pierwszy rok nie owocuje – ponoc – a nasz to taki wlasnie malolat pyszniacy sie jedynie wlasna uroda.
Hibiskus zas to eksperyment – zobaczymy jak przezyje zime i dopiero wtedy z podniesionym dumnie czolem ewentualnie bede mogla zbierac pochwaly. Jak nie… mowi sie trudno i cos tam sie wymysli innego.
Warzywnik jako kolejny eksperyment wypadl wspaniale. Pomidory – marzenie, ogorkow masa, squash wprawil mnie w zdumienie. Jednym slowem zbiory i udane i smaczne. I oczywiscie nasi znajomi wzbogacali swe menu o chodowane bez nawozow sztucznych warzywa.
Koniec przerwy. pora konczyc prasowanie
Pozdrawiam
Echidna
Echidno,
Moj kod jest fe11, nie wiem czy Ci to cos mowi…ja mysle, ze to urywek porno i duszno.
Chyba wygralam???
Tuska
Bry.
Masz całkiem spory kawał ogrodu, echidna.U mnie jeszcze trochę śniegu zostało tu i ówdzie, ale z części porzeczkowo-warzywnej już zniknął. Moja bogenvillea nie ma takich szpiczastych płatków, tylko zaokrąglone.
Podobnie jak ty przywożę te drewniane chipsy i wysypuję, żeby mieć spokój z niechcianym zielonym i żeby wodę oszczędzać. Na razie i tak nie mam co podlewać 🙁
Snieg w Londynie?! W kwietniu?! Trzeba było obfotografować 🙂
Arkadiusie,
tutaj umieściłam piosenkę:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/mp3/
Lena ma wielką chałupę to i kawał ogrodu pewnie przy niej. Pochwal się Lena, bo Alicji 24 m kw. znamy już doskonale i ogród Wojtka i Iżykówkę i wiejskie klimaty Antka i teraz ogród Echidny, a jeszcze przecież ogrody Pana Lulka i Nemo i kwietniki Heleny i wiejską posiadłość Gospodarzy. Nie bądź taka – pokaż, co Twoje
ja też chcę mieć ogród!!!
Lena –
c111 moj dla odmiany
czy widzisz jakies zmiany?
i pamietaj – u nas kazdy jest wygrany
Zagadkowo zamyslona
Echidna
Brzucho –
a mnie sie marza ogrody wiszace. A wiesz dlaczego? Bo ich wlascicielka palcem niczego nie tknela. Jedynie posiadala.
Ja tez chce posiadac!
E.
może Semiramida miała długie tipsy
ja nie mam, chętnie pogrzebie w ziemi
A moj ogrod daleko i nikt o niego nie dba, niestety.
Ale za to na obiad dzisiaj byly kotlety. Ze swinki. Swinke wychodowali w pobliskim klasztorze benedyktyni. Miesko wygladalo i pachnialo wysmienice i spora warstweka tluszczu sie bielilo. I wbrew temu, co ostatnio wszyscy pisali na blogu o chrupiacych panierkach, postanowilam nie panierowac, bo tak pieknego miesa po prostu nie wypadalo „poprawiac”. I slusznie, mili moi! Wrzucilam kotlety na rozpuszczona sloninke i po paru minutach byly zlociste i chrupkie, soczyste w srodku i doskonale w smaku!
A taraz kawa i pelnia zadowolenia!
Pyro,
w Toronto i okolicach duży dom rzadko kryje za sobą duży ogród, nie zdziwiłabym się, gdyby był mniejszy od mojego 6×4, aby tylko stolik i parę krzeseł zmieścić i patio wyrychtować – tak wyglądają te dzielnice. I pewnie można sąsiadowi do kuchni albo salonu zajrzeć 😉
Nie to, co u mnie Józefina z lasu zaglądnie – powsinoga ostatnio, nie pokazuje się. Dzisiaj słońce i chyba już 10C w cieniu, chyba wyjdę na moje hektary coś pograbić, chociaż na większości trawy jeszcze śnieg.
Ja tu przychodzę z degustacji królika pieczonego z musztardą pod plastrami słoninki (pycha) a tu piękny ogród Echidny i dające do myślenia trzy czerwone kropki u Antka 😀
No właśnie Antek – co wykropkowałeś, i dlaczego na czerwono?!
Alusiu,
masz więcej nagrań Marii Peszek?
Szkoda dużego domu, jeżeli sąsiad może do salonu zajrzeć. Ogródek może być malutki, symboliczny ale daje poczucie intymności i kontaktu z naturą. Nawet mój 4 m balkon przynosi odpoczynek oczom i nerwom (bez gołębi oczywiście) A Józefina pewnie może znaleźć już gałązki do ogryzania w lesie, więc przestała wizytować sąsiadów.
Tuśka!
Jak jeszcze nie wylazłaś z chałupy, to wyłaz, pogoda wreszcie cesarska! Na pewno się zabiorę za grabienie i takie tam, jest ciepło i wreszcie coś wiosennego w powietrzu! Wczoraj był zimny wiatr od jeziora, dzisiaj bezwietrznie i pięknie, a do tego robiny sie wydzierają.
Lecę pogrzebać w ziemi, lubczyk już wyłazi, tymianki przetrwały pięknie pod śniegiem, sporo lisci do zgrabienia pozostało, chorego świerka J. ściął, jeszcze przydałoby się rachityczną czeremchę, bo sama w końcu padnie, w planie zakup krzaka berberysu, oj będzie co robić!
Zatrudnie, nieodplatnie sile ogrodnicza. Plec, wiek, kwalifikacje obojetne. Moze sama zainwestowac wlasne srodki. Gwarancja zwolnienia od podatków. Podatków na moja korzysc i w moim kierunku oczywiscie.
Na obiad domordowywalem przedostatnie porcje zamrozonych knedli. Z gulaszem typu segediner. Dalo sie zjesc. Brak sniegu ale na jutro zapowiadaja deszcze.
Wczoraj robilem za swietego. Udalo sie. Wszystkie grzechy mam hurtem odpuszczone. Moge zaczynac od nowa.
Wiosenna pora, czas zaczac, przy temperaturach powyzej + 20 stopni
Celscjusza.
Jutro wielki dzien. Marek obejmuje i zacznie bawic na posadzie. Trzymam kciuki za jego nowa, jeszcze nie zuzyta szfowa. Prosimy o fotografie. Calego CV nie wymaga sie.
Pan Lulek
Tereso,
nie mam wcale, tę dostałam od Arkadiusa, bo on zamierza to wykorzystać przy okazji jakiejś opowieści.
Ela, aż mi w pokoju Twoimi kotletami zapachniało.Też czasem tak robię, ale to wymaga mięsa najwyższej jakości. Szkoda, że mnie nie ma w tym Twoim porzuconym ogrodzie. Wiele to bym tam juz nie zrobiła, ale popatrzyłabym z bliska w oczy bratków, podjadałabym porzeczki prosto z krzewu (takie z lekka przejrzałe, słodkie z początków sierpnia), pogadała ze szpakami na czereśni.
Alusiu,
pośpieszyłam się z nadzieją ? Trudno.
Gratuluję wiosny, długo trzeba było na zajawki czekać. U mnie kwitną krokusy, hiacyntom i narcyzom brakuje słońca by pokazały krasę, wiciokrzew ma duże liście, a berberys musiałam pociąć bo mi moje mało światła zabierał. Jak nie odbije to posadzę pod oknem znowu czerwony ognik, który już tu kiedyś miałam, a który berberys skutecznie zmarginalizował. Chyba, żeby resztka po ogniku skorzystała z okazji i ruszyła do góry oraz wszerz. Znacie ognik?
Tu jest ognik – http://www.kurowski.pl/pl/katalog.php?action=12&roslina=146&zdjecieID=1&nazwy=1 .
Dzień dobry póżnym polskim popoludniem – mówi Grażyna.Dziś cały dzień dochodziłam do siebie i doprowadzałam do ładu dom i ogród po imieninach , które przebiegły planowo. To znaczy goście schodzili się tak jak przewidywałam od godziny 17 do 18.30. i byli sukcesywnie w miarę przychodzenia częstowani gorącym rosołem cielęcym z kulkami mięsnymi ( też cielęcymi). I zapraszani do ogrodu .Na szczęście była bardzo ładna pogoda i bez kłopotu można było pierwszą część spotkania spędzić w ogrodzie . Tam już porozstawiane były meble ogrodowe i przede wszystkim barek z napojami . Zrobiłam też finger foody (na
łódeczkach z liści cykorii na szpadce
-serem d’or blue, orzechami włoskimi i pomarańczą,
-ser mozzarella, pomidorek koktajlowy
-ser d’or blue i winogrono
-deska cienko krojonych pikantnych i twardych wędlin
-deska serów
-owoce
O 19-tej towarzystwo już było w komplecie i mogłam podać punkt główny
menu czyli schab pieczony z tapendą. A zrobiłam to tak
-2 kg schabu bez kości
-oliwa , 1/2 kostki masła
-czarny pieprz , sól
Na tapende wzięłam:
szklankę czarnych oliwek bez pestek ,
8 filecików anchois ,
8 ząbków czosnku ,
50g migdałów,
2 łyżeczki suszonego oregano ,
pół szklanki oliwyy z oliwek ,
2 łyżki soku z cytryny ,
sól, pieprz ,
2 bakłażany pocięte w plastry 2 cm
ser pleśniowy również w plastrach.
Schab rozdzielić na kotlety grubości 2cm , lekko rozbić ,posolić, oprószyć
pieprzem i zwilżyć oliwą. Ułożyć na blachę, na wiórkach masła. Na blachę wlac też oliwę.
W malakserze pokruszyć migdały na grubość drobnej kaszy, odłożyć.
Do malaksera wrzucić oliwki, czosnek, oregano, anchois i wlać oliwę i sok z cytryny. Zmiksować na krem. Dolać oliwy jeśli krem jest suchy. Dodać pokruszone migdały, wymieszać.
Na każdym kotleciku ułożonym na blasze do pieczenia rozsmarować grubą
warstwę tapenady. Piec w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni C, około 15 -20 minut, aż mięso będzie gotowe.
W tym czasie plastry bakłażana wymieszać w miseczce z solą , zmiażdżonym czosnkiem i oliwą . Wrzucić następnie te plastry bakłażana na patelnię i piec ok. 15 minut w temperaturze 170 stopni C. Potem na rozgrzany schab układać te cieple i miękkie plastry bakłażana ,przykryć plastrami sera i ponownie wstawić do piekarnika zwiększając temperaturę do 200 stopni C. Piec kilka minut aż ser się rozpuści. To mniej więcej tyle. Zmęczyło mnie to pisanie przepisu, ale może się komuś przyda.
Grażyno – fajnie, że już odpoczęłaś. Przepis się zawsze przyda, jak nie nam, to komuś innemu. Świetny schab z taponadą robi moja Ryba – tylko ona cały schab kroi w książeczkę (wiesz jak?) cały uzyskany plaster mięsa lekko pobija, wykłada plastrami boczku albo tłustej szynki na to smaruje topenadę (bez rybek), schab zwija w rulon, okrywa następnymi plastrami boczku i ciasno sznuruje. Piecze w piekarniku, potem rozcina sznurek i kroi w plastry. Bardzo dobre. Acha, jeszcze jedno – nie soli, bo w skład topenady wchodzi sporo kaparów poza tym oliwki zielone i czarne i czosnek
Grażyno,
Ta penada bardzo inspirująca. Koniecznie trzeba będzie kiedyś spróbować.
Dziś na obiad – czy kolację będzie świńskie brzucho:
http://en.wikipedia.org/wiki/Pork_belly
według mnie najbardziej smakowita część tego zwierzęcia. Pieczone w całości przyprawione czym trzeba (czosnek, oliwa, rozmaryn). Do tego na szybko usmażono-ugotowana w żeliwnym garnku (tak! tak! Moje Panie) mieszanina bakłażana, cukini, cebuli, czostku i pomidorów.
Do tego flaszka południowo-afrykańskiego Nederburga (shiraz).
Proste, chłopskie jadło – jednym słowem. Idę do kuchni.
Proste jak świński ogon
Do tego świńskiego brzucha w tle śpiewa Stacey Kent. „More Than You Know”
Mmmmmmm….
Pyro, do mojego ogrodu zapraszam serdecznie, teraz chyba migdalek powoli przygotowuje sie do otwarcia oczu, a magnolia juz czeka na swoja kolej. Przypuszczam, ze forsycja sie zloci i fiolki panosza. Wszystko, co nie wymaga staran czuje sie dobrze. Natomiast tulipany, krokusy i szafirki niestety zmarnialy.
Schab z tapenada wyglada bardzo interesujaco, wyprobuje na nastepnych gosciach.
A.Szyszu – mmmmm…… 🙂
Mówcie sobie co chcecie, ale ja uwielbiam anchois, najlepiej zwinięte w rolmopsik z kaparkiem w środku. Słone jak diabli, ale przecież codziennie sie tego nie jada! I jak przepis woła o anchois, to ja chętnie.
Z południowo-afrykańskich win przewinęła się ostatnio przez dom Obikwa shiraz. Oni też podbijają rynki i wina mają nienajgorsze.
Przepis na schab w /Przepisach
Przepraszam, ale muszę zacytować Bobika z sąsiedniego blogu – wczoraj doszliśmy do wniosku, że Józefina to agent o pseudonimie operacyjnym „Ziuta” – wyjaśnienie dla Arkadiusa, Józefinę możesz obejrzeć tutaj:
http://alicja.homelinux.com/news/01.04.2008/
Teraz idę się obśmiać do końca, a potem grabki i ogródek 🙂
# Bobik pisze:
2008-04-06 o godz. 17:35
Alicja gdzieś chce udać się,
w walonki już obuta,
wtem za kotarą widzi cień:
Kto zacz? O, kurczę, Ziuta!
Przedziera się Alicji Jerz
przez las, przez krzak, na skróty,
wtem cień zdradziecki widzi też.
A czyj? O, kurczę, Ziuty.
Dziecina ich zupełnie jest
z sumienia niewyzuta –
odwiedzi starych, zrobi gest,
lecz w progu kto? No, Ziuta
Otwiera więc Alicja komp,
nie tracąc ni minuty
i nagle ją przenika ziąb,
bo w kompie cień. Czyj? Ziuty!
Po nocach już Alicja łka
i woła znad jedzenia:
by się tej Ziuty pozbyć, trza
poszukać jej jelenia!
Gdy Ziuta, czuła na zew krwi,
się odda prokreacji,
to ja do budy skoczę, by
tam poddać ją lustracji!
Cóż, że zazdrosny ryczy łoś,
gdy jeleń mknie przez knieje.
Ja tak tej Ziuty już mam dość:
niech z tym jeleniem zwieje!
Odszczekaj, Bobik, coś był rzekł,
lustracji kieł zatruty,
komu innemu w łydkę wbij
i odwal się od Ziuty!
Bobik jest genialnym i plodnym jak malo kto poeta!
I te echa z Szekspira, no, nie moge… Pelny zachwyt.
Lubię ogrody. Zwiedzać, oglądać i podziwiać, czasami powąchać jakąś roślinkę. Przed paroma dniami byłem w Jardin de Cactus i z wiadomych względów nie wtykałem tam nosa. Jest tam zgromadzonych ponad 1400 różnorodnych gatunków i w sumie przeszło 9700 cactusów. Całość zaprojektowana w przedziwny zestawieniu. Na wzór ampfiteatru, tyle tylko ze rośliny są tam protagonistami. Tam zwierzęta należy pozostawiać przed wejściem, a bachory trzymać krótko na uwięzi > tak pisali przed wejściem.
Osobiście nie lubię grzebać w ziemi. I nie mam ochoty by mnie w niej kiedykolwiek grzebano. Z racji doświadczenia na kulinarnym blogu dam się zgrilować. Co nie zjadliwe, proszę przerobić w popiół i w ocean jako plankton dla rybek. Niech tez poczują, ze jestem niczego sobie. A Józefina niech podrośnie i odpocznie po trudach kanadyjskiej zimy. Dbaj o nią Alicjo. Pamiętaj ze dzikich zwierząt się nie dokarmia. Pamiętasz udręki Wojtka z Przytoka z poprzedniego roku. A właśnie gdzie on się zakopał?
Hojojoj, ile mi sie nazbieralo do czytania. Ja rowniez odpoczywam po gosciach, ktorzy od piatku zagniezdzili sie w pokoju z komputerem i skutecznie trzymali mnie z dala od swiata za to blisko kuchni 🙁 Wahalam sie, jak napisac „z dala” czy „zdala”, bo jak polonista pisze „z tamtąd”, pracownik kultury „od kąd”, to ja zaczynam wątpić w moją znajomość ortografii 😯 Chyba jest przestarzała 🙁
Moich gości trzeba było nie tylko karmić ale i zabawiać, na szczęście pogoda wczoraj była piękna i osobisty zabrał ich na 3,5-godzinną przechadzkę po okolicy dając mi szansę na spokojne przygotowanie kolacji poprzedstawieniowej. Nie będę pisać, źe na przystawkę były szparagi z winegretem i sałatką z jajek na lisciach czosnku niedzwiedziego plus cienkie platki znanej Slawkowi (i Puchali oraz innym) gryzońskiej wołowiny (nie z gryzoni tylko z Gryzonii). Do tego czeski znakomity Bohemia Sekt Prestige Brut. Później zielona sałata, młode ziemniaki „po mojemu” i pieczona łopatka z mojej szczęśliwej alpejskiej świnki. Siedmioro mięsożerców pozostawiło 2 cienkie plasterki z 1.6-kilogramowego kawałka. Z tym mięsem zrobiłam eksperyment: naszpikowałam kilkoma ząbkami czosnku przepołowionymi wzdłuż, natarłam solą, tymiankiem i majerankiem i postawiłam przykryte folią na noc na zimno (balkon). Na szczęście przykryłam pokrywką obciążoną sporym kawałem lawy z Etny. Rano obudził mnie łomot pokrywki i trzy koty szarpiące folię. Na szczęście mam dobry słuch i refleks 😎 Mięso obrumieniłam na oliwie na dużej patelni, przełożyłam do kamionkowej rynienki, na patelnie chlusnęłam białym winem z Saliny, a gdy zawartość patelni się zagotowała, polałam nią mięso, wstawiłam do pieca o temp. 200 st. i zapomniałam na 2 godziny. Później wyłączyłam piec i poszłam na przedstawienie. Po 2 godzinach wróciłam, wyjęłam mięso, wlączyłam piec na 250 st. i wstawiłam ziemniaki. Mięso dało się pokroić w cieniutkie plasterki i miało jakąś niesłychanie delikatną konsystencje bez widocznych włókien. Pokrojone wstawiłam do pieca pod koniec dopiekania ziemniaków i podałam polewając każdy plaster wytworzonym sosikiem. Goście palce lizali. Do picia było czerwone Cote du Luberon z Prowansji. Na deser swieży ananas, lody waniliowe i limoncello. W sklepie do każdego dużego ananasa za 5,90 Fr dodawano drugiego za darmo! Dziś od rana szalała śnieżyca, więc po śniadaniu zabawiliśmy się w kino domowe i na nowym telewizorze obejrzeliśmy sobie „Don Juana de Marco” z Johnnym Deppem i Marlonem Brando. Ten film mogę oglądać co roku… Po filmie nakarmiłam gości spaghetti i sałatą oraz lodami na patyku (potrzebuję patyczków do znakowania doniczek z pomidorami), poźniej ciastem z jabłkami i wyprawiłam w 4-godzinną podróż pociągiem na drugi koniec Helwecji. Uff….
Obejrzalam wlasnie w telewizji fantastycznie zrobiony program o moim ( i mojej Mamy i Babci) ukochanym pisarzu z dziecinstwa – E.Thompsonie Setonie. Prgram o tym jak Seton poznal sie sie z wilkiem Lobo w 1894 r, (po ktorego przyjechal z Kanady do Nowego Meksyku aby go zabic) prowadzil David Attenbourgh i dowiedzialam sie z programu rzeczy o ktorych nie mialam pojecia, choc wyroslam w kulcie do Setona. Okazuje sie, ze on pierwszy tak dlugo lobbowal w Waszyngtonie o wprowadzenie pierwszych praw ochrony srodowiska naturalnego, ze faktycznie USA byly pierwszym krajem , ktore dzieki temu niezwyklmu przyrodnikowi ( i zalozycielowi amerykanskiego skautingu) wprowazdzilo prawa ochrony zwierzat i ptakow migrujacych, takze ochrone wilkow (prawie juz wowczas doszczetnie wytrzebionych przez rolnikow).
Mialam pierwsze wydania wszystkicj ksiazek Setona, podarowane mi kiedy ukonczylam 9 lat. Co sie z nimi stalo? Nie wiem.
„Zwierzeta. ltore znalem” – tak sie nazywal ten tim opowiadan, w ktorym byla opowiesc o wilku Lobo i jego ukochanej Blance, za ktora oddal zycie.
To jak ja nazwałem Józefinę Ziutą zaraz pierwszego dnia to było och! i ach! i wżadnymwypadku!
A teraz to ona dżejmsbond!
P.S.
Sceptycznym radzę poszukać wykorzystując tę „o kant … rozbić” wyszukiwarkę WordPressa w poprzednich wpisach.
Idę zrobić deser…..
Nemo i Ty i Grażyna byłyście gospodyniami heroicznymi ostatnimi czasy. Dobrze, że mnie to nie grozi póki co. Jak zagrozi będę się martwić. Nemo, ja zawsze czosnek pakuję w mięso, bo w sosie lubi się przypalać, ale nie połówki, a igiełki – no, 2 ząbki w taką ilość mięcha, jaką podałaś
@Andrzej Szyszkiewicz
Masz rację, potwierdzam nie trzeba sprawdzać.
Też byłem tam masywnym, nie usprawiedliwionym i nieprzemyślanym 😉 protestem wiadomych zaskoczony 😉
? Ziuta
Copyright by Andrzej Szyszkiewicz!
A nie mówiłem że Copyright?
Na deser były hiszpańskie truskawki. Z przeceny. Zadziwiająco dobrze pachnące i smaczne. Dla pewności potraktowane cukrem a po wierzchu: Crema di Balsamico o smaku malinowym! Znakomicie się skomponowało.
Dziękuję Heleno za inspirację! (truskawki z czarnym pieprzem i ocet balsamiczny malinowy)
Alicjo z tymi anchois zwiniętymi w rolmopsik to mamy podobne gusty. Ja takie rolmopsiki rozcieram na powierzchni , małego plasterka bułki bagietki posmarowanej masłem śmietankowym. A słoność uspakajam dodatkowo krążkami zielonego ogórka.
Pyra jak się kroi schab w książeczkę nie bardzo wiem ,ale oczami wyobraźni chyba widzę pocięty w umiejętne pasy ten plaster schabu. Ciekawa jestem tylko , czy po zdjęciu sznurka to wszystko się nie rozwali. Bo to nadzienie ma przecież konsystencję kaszy gryczanej ? Chyba ,że migdały mielone są na jednolitą masę ?
AndrzejuSz. a takie świńskie coś tam to skąd się bierze? Sam to robisz ?
Echidna,
podziwiam Twój ogród, chcialabym mieć taki sam. 🙂
Grażynko – schab bez kości w kawałku kładziesz na desce, z wierzchu przyciskasz dłonią, żeby unieruchomić, a od dołu gdzieś na wysokości 2 cm tniesz go wzdłuż całego kawałka, ale nie odcinasz plastra, zostawiasz jakiś 1,5 cm grzbiet, teraz odwracasz schab w drugą stronę (to, co przecięte będzie od ciebie, a przy tobie pozostawiony „grzbiet) I znowu tniesz następną warstwę o 2 cm wyżej i znowu nie do końca z reguły następna warstwa już się nie mieści. Teraz rozkładasz schab i uzyskujesz niezbyt równy płat mięsa długo.ści kawałka, a trzykrotnej jego szerokości. W miejscach grzbietów jest grubiej to się wyrównuje pobiciem. Po upieczeniu każdą roladę pozostawia się na 15-20 minut aby stężała, a nawet można ją wystudzić, pokroić i zagrzać. Wtedy nic się nie rozwala. Nawet pozostawienie na 20 min w nagrzanym piekarniku jej nie zaszkodzi.
Można rzec- mięso cięte w harmonijkę
A.Szyszu (chyba będziesz musiał zmienić nick 🙂 ),
wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że Józefina jest agentem i miała się nazywać dostojnie. Dopiero po czasie, jak zaczęła nam w okna zaglądać, zorientowaliśmy się, że to może być zwyczajna Ziuta-Bond 😯
Arkadius, jak pojawiła się pierwszy raz, dalismy jej marchewki dwie i trochę sałaty, bo poza gałązkami nic nie było, nawet zdziebko suchej trawy nie wystawało spod metrowej warstwy śniegu. Ale na zabiedzoną nie wyglądała, poza tym na zboczu najszybciej topniał śnieg i tam sobie coś podjadała. Ona jest spora, dorosła, dała sobie radę.
Pograbiłam trochę na Górce. Wychodzi zielone! Narcyze, lelije i wszystko, co się da. Poza tym widziałam parę biedronek i nawet pszczołę. Pół ogródka jeszcze pod śniegiem, ale ze dwa dni takie jak dziś – i zejdzie. Teraz raczę się radebergerem.
Pyro, bezwstydnie zwalam wszystko na Alicję. To ona chciała lustrować, a ja to tylko mową związaną na supełki opisałem. Toż samo pod adresem copyrightu Aszysza – dżejmsbondki nie wymyśliłem, tylko opisałem. 🙂
Pod wbijaniem czosnku w mięso się podpisuję. Najlepszy patent!
Heleno, nie wiem co powiedzieć, czyli zapomniałem języka w gębie. Jak się robi ten wstydliwy rumieniec? 😳 Chyba tak. Zaraz zobaczę, czy wyszedł.
Grażyna – jutro rano chcę do Ciebie przekręcić. O której mogę, żeby nie narobić zamieszania?
Nie wiem czy wiecie – ale na wszelki wypadek dopowiem. Rosół z cielęciny
gotuje się z tymi samymi dodatkami co zwykły rosół, z tą różnicą, że cielęcinę trzeba najpierw sparzyć, tj. włożyć ją we wrzątek, zagotować i wodę odlać, bo inaczej rosół będzie biały, oraz że gotuje się znacznie krócej jak mięso wołowe. Do tego rosołu dodaję do gotowania dodatkowo cukinię ( oprócz marchwi ,selera , pietruszki i czosnku) a przed końcem gotowania dodaję odrobinę cynamonu, goździki, ziele angielskie, pieprz oraz rozmieszaną w niewielkiej ilości wrzątku szczyptę szafranu.
……………
Echidno ja również przyłączam się do podziwiania Twojego ogrodu. Tyle
zadałaś sobie trudu, żeby mieć tak wypielęgnowane rośliny. Zarumieniłam
się na myśl ,że jestem już taka leniwa ,że tylko mam trochę kwiatków
gdzieś tam w kącie ogrodu , dużo trawy i winorośli i drzewa owocowe,. A bywało ,ze miałam i truskawki i pomidory i inne warzywa ..eh ale to było dawno. Teraz tam gdzie były truskawki jest oczko wodne.
…………………………….
Pyro tak to sobie mniej więcej wyobraziłam ,bo kiedyś miałam taki przepis
na roladę schabowo- marchewkową. Na zdjęciu wyglądało to przepięknie.
Zrobiłam tak jak było w przepisie ..ale cała marchew mi powyłaziła i rolada
nie chciała się trzymać. Jak znajdę ten przepis ( wiem że mam na pewno) to zrobię skan i pokaże , jak atrakcyjnie wygląda na kolorowej fotce i jaka była klapa u mnie w rzeczywistości.
Pyra do mnie możesz dzwonić już od 6:00 . Potem około 7:45 wychodzę . Ale będę przy sobie miała telefon komórkowy. W samochodzie nie odbieram. Potem jestem w biurze gdzieś do 10:30 to mam utrudnioną rozmowę. Ale od 11-14 możemy gadać. Od 14:30 do 19 jest w firmie narada – każdy pierwszy poniedziałek miesiąca tak mam.
Pyro,
Grażynę będziesz przekręcać?! 😯
Co do Ziuty, wydaje się być po zawodach, poszła w las. Ogarów samopas nie ma.
Arkadiusie,
Wojtek obiecał zjawić sie w tym tygodniu, koniec trzymiesięcznego nicnierobienia, a co on sobie myśli, do roboty! Też jestem za zgrilowaniem, a popiół na ogródek 😉
Arkadiusu,
czy Ty byłeś w Monaco jak Cię nie było? Grilowanie popieram, a potem błękitny diament dla spadkobierców.
Jak to? Nic nie robił? Rąbał, co było do rąbania i nie narzekał ze ma przerąbane.
Nie nemo, na moim ukochanym oceanie, a w przerwach na Lanzarozie.
Grażyno,
„Świńskie brzucho” to właściwie chyba żeberka tyle, że tak bardziej z przedniej części zwierzęcia. Jest to mięso dość przerośnięte tłuszczem i często sprzedawane z kośćmi przepiłowanymi w poprzek na pół.
Być może w Polsce dzieli się wieprzka w inny sposób, bo co kraj to obyczaj.
Chyba, że chodziło ci o jakieś inne świństwa?
Alicjo,
Czemuż to (ach czemuż) mam zmienić nicka? A jeśli już to na jakiego?
Robiłam kiedyś taką roladę schabową, z tym, że najpierw na mięso dałam jajecznicę, a potem ugotowane marchewki i chyba obgotowane pory. Potem takie pokrajane plastry bardzo ładnie wyglądały.
A.Szyszu – nie zmieniaj proszę Cię. Ja się przywiązałam do Szyszkiewicza i poczuję się, jak po rozwodzie. Misio się przechrzcił, Brzucha sami śmy przechrzcili (Ciebie też skracamy, a co). Ja jestem za kontynuacją. A jak Alicja będzie niegrzeczna, to ją przechrzcimy na Alusię i dopiero będzie miała krzywdę.
…no ja właśnie miałam na myśli skrót A.Szysz 😉
Zięć znajomych pracując w kuchni londyńskiej restauracji nauczył się rolady mięsne przed zwinięciem posypywać (każdą warstwę) żelatyną w proszku.
Kradnie mi wpisy.A tyle napisałam.Puchala Ciebie pytałam o szczegóły tej jajecznicy. Pyrę pytałam ( korzystając ze spostrzegawczości Alicji)- o to przekręcanie 🙂 mnie…
AndrzejaSz pytałam ponownie o to ” świństwo”.
Już mi się nie chce drugi raz pisać to samo, tym bardziej że nie ma pewności , czy tego mi nie ukradnie.
Grażyna – oczywista oczywistość, że nie Ciebie chcę przekręcić (jak to sugeruje pewna przewrotna Kanadyjka) tylko do Ciebie chcę przekręcić , czyli zadzwonić.
dziewczyny
żelatyna dobra, gdy rolada ma iść na zimno
wtedy taką warstewkę galarety posiada
a ja zamiast jajecznicy kładę omlet,
a omlet smażę na różnych różnościach
Proszę mi to dopowiedzieć ( Puchala ,Brzucho) tą jajecznicę ( omlet) wlewa się w postaci płynnej do rolady ?? czy gotowe z patelni , usmażone na sztywno , upycha się między farsz ?? 🙂
5abc …no ładnie
jak już przygotuję sobie schab
i go lekko rozklepię
to na tym płacie kładę usmażony omlet
przycinam kawałki i układam
a potem elegancko zwijam
a omlet robię np z szafranem
albo serem brie
Z tym omletem to juz nie rolada to prawie sushi.
Brzucho, ja tak w ogole i w szczegole i pod kazdym innym wzgledem potrzebuje namiary na Ciebie, na blogu Brzuchomowcy mail sie zaparl i wraca. Pozdrowienia dla Wszystkich
ugin@o2.pl
ten mejl zawsze dochodzi
może na blogu trzeba z małej litery
hmm ..zrobiłem próbę i doszło również na blogowy
6633 <— 😯 😯 😯
Tereso, ta PYRAcantha coccinea (spokrewnione z Pyrą?! :shock:) czyli ognik, to chyba nie na moje klimaty. Berberys natomiast rośnie. Dlatego zakupię, a jak nie znajdę u „ogrodnika”, to pójdę błagać sąsiadów dalszych, żeby pozwolili mi odszczepić. Co im szkodzi dać sąsiadce, choćby dalszej 😉
Ah, soooooooooo ja probowalam na Gienio cos tam i to mi wracalo, ale juz nie dzis chyba dobrej nocy.
Alicjo, sam tej pyrokanciastej dulcynei nie posiadam (niewskazana dla dzieci i zwierząt, bo ostro ciernista), ale czytałem, że najgorsze zimy przetrzymuje, zwłaszcza odmiana „red column”, tylko ma taki obyczaj, że w tęgie mrozy zrzuca liście, choć tak w ogóle to jest zimozielona. Trochę nielogiczne: na mróz powinna się ubierać, nie rozbierać. Ale rośliny i ludzie, w odróżnieniu od zwierząt, zwłaszcza zaś ich wybijających się przedstawicieli (Grażyno, nie bij!), z logiką są czasem na bakier. 🙂
Alicjo,
nt pokrewieństwa z Pyrą nic nie wiem, ale kto wie. Może Pyra nas o sprawie poinformuje.
Ognik ma wymagania, ale zdobny jest nad wszelkie wyrazy, choć kłujący. Wiosną kwitnie na biało (dużo jest tych kwiateczków), jesienią ma moc czerwonych jagód, które az do wiosny nie zmieniają koloru (nie ma tak dobrze dla odmiany żółtej i pomarańczowej). Mróz znosi jako-tako (mieszkam w Białymstoku to mrozy widziałam), bardziej boi się przeciągów i dużych zmian temperatur (dzień/noc), dlatego ja je sadzę w tzw półcieniu i w miejscu osłoniętym, np pod domem, czy płotem. Na śniegu wygląda pięknie, jest zimozielony i te czerwone kiście jagód. U Ciebie może by było trudniej, jednak jeśli trafisz na sadzonkę to zobaczysz jaki piękny jest to krzew.
Inne śliczne krzewy to tamaryszek, rokitnik, ostrokrzew (zimozielony, sadzić trzeba dwa: męski i żeński, rokitnik też ma być męski i żeński).
Berberysy też ładne. Koleżanka ma klomb (elipsa na oko 1,5 m x 3 m) z berberysów: w środku takie na 1,5 -2 m, duże liście, dookoła żywopłocik z niskich drobnolistnych wysoki na jakieś 0,6 m.
Wybór ogromny. Lubię zielone i kwiateczki też, więc trochę mi się tych informacji nazbierało. Życzę dużych przyrostów, cokolwiek by to było.
Po niemiecku ognik się nazywa Feuerdorn – ognisty cierń. Mniej figlarnie, bardziej dramatycznie, ale też ładnie. Ale w dostępnych mi źródłach wszędzie piszą, że – oprócz ostrego przycinania – lubi stanowiska słoneczne. Może lubi osłonięte i słoneczne, a półcień znosi z konieczności?