Moja twórczość językowa

Tak, tak – posiadam i takie talenty. Jeszcze się nimi nie chwaliłem więc najwyższa już pora. W minioną środę czyli wczoraj nagrywałem kolejne „Kuchnie z Okrasą”. Karol jak zwykle zaskoczył mnie swoimi pomysłami. Ale nie byłby on sobą gdyby nie łamał zasad, konwenansów i tradycji kulinarnych. Tym razem w programie zatytułowanym „Słynne zupy rybne” postanowił przedstawić własną wersję prowansalskiej bouillabaisse oraz włoskiej minestrone. No i zaczęło się.

Do słynnej zupy marsylskich rybaków (choć dziś trafia ona na stoły zamożnych a nie ubogich mieszkańców nadbrzeżnych wiosek) postanowił użyć pięknego szczupaka i spory kawał fileta sandacza. Interwencje w sprawie gotowania wywaru z rybnej drobnicy (wyrzucanej potem kotom na pożarcie) puszczał mimo uszu. Zrobił więc wywar z łba szczupaka i jego wszystkich płetw oraz okrawków sandacza. Najpierw to wszystko podsmażył na oliwie z peperoncino a potem dorzucił jeszcze obsmażone warzywa czyli seler naciowy i korzeniowy, marchewkę oraz cebulę.

Gdy wywar był już intensywny doprawił go oliwą z peperoncino, sproszkowaną papryką słodką i ostrą, dodał trochę kiszonego szczawiu i zajął się przyrządzaniem sosu, który miał zastąpić prowansalski rouille czyli rdzę (klasyczny sos z majonezu, czosnku i cayenne). Zużył do tego także majonez ale połączył go z posiekanym czosnkiem oraz roztartymi liśćmi kolendry z gruboziarnistą solą.

W tym czasie ja zamarynowałem dzwonka szczupaka i pokrojony w dwucentymetrowe kawałki filet sandacza w soli, pieprzu, oliwie i soku z cytryny.

Teraz nastąpił moment najważniejszy: odcedzanie wywaru. Zapach, który rozszedł się po studio przywabił całą ekipę. Wiadomo było, że zupy będzie za mało.

Wygotowany łeb szczupaka, płetwy i ogon oraz część warzyw powędrowały do śmieci. Nie można było tym poczęstować żadnego kota ze względu na ostrą paprykę i peperoncino.

Do garnka z esencjonalnym wywarem delikatnie włożyliśmy wszystkie kawałki ryb i lekko podkręciliśmy  grzanie. Do piekarnika zaś powędrowały kromki bułki wrocławskiej polane lekko oliwą.

Gdy bułka była pięknie złocista czyli podpieczona  a ryby ugotowane można było zabrać się do degustacji. Miałem rację – zupy było za mało!

Ale za to była wspaniała! Przysięgam, że nie przesadzam. Oczywiście nie miała ona wiele wspólnego z bouillabaise lecz była naprawdę pyszna. Wystarczająco  ostra, wyraźnie aromatyczna i rybna, pełna doskonałych i chrupkich jarzyn a do tego grzanka i sos majonezowo-kolendrowy  podkreślały jej wszystkie walory.

No i teraz uzasadnienie tytułu: Karol upierał się, że to mazurska bouillabaise (wym. bujabes) ja zaś przelicytowałem go nową nazwą (nawiązującą oczywiście do pierwowzoru) – to była zupa „BujaKarol”! I tak już pozostało.

Nie będę szczegółowo opisywał faz produkcji drugiej zupy, której wzorcem była włoska jarzynowa czyli minestrone. Tam też wyobraźnia Karola poszybowała w przestworza. Wspomnę tylko, że esencjonalny rybny wywar zmieszany z podsmażonymi warzywami został w ostatniej fazie dopełniony delikatnym i aromatycznym mięsem wędzonego pstrąga. I to właśnie natchnęło mnie myślą by tę zupę (zainspirowaną czy wręcz podkradzioną Włochom) nazwać „Minestrone zwędzone”.

Na koniec świeżo usłyszany na planie dowcip: Siedzą pod chałupą dwaj syberyjscy rybacy. Słońce zachodzi za tajgę. Tafla jeziora zmienia barwę. Wódeczka lekko szumi w głowach.

– Zastanów się Wowa – mówi pierwszy rybak – czterdziestka już minęła. Ile nam jeszcze zostało?

Chwila milczenia i odzywa się Wowa: – Saszka, ja czytałem – gdy dochodziła tu jeszcze prasa ? że akademik Fiłatow wynalazł jakieś proszki, które przedłużą człowiekowi  życie do 150 lat!

Sasza podumał dłuższą chwilę i wzdycha: – No popatrz Wowa, pomyśl – jakie też wtedy będą wyroki…