Gdzieś w Hiszpanii za górami…

Taak! Już pora zapomnieć o katalońskich smakach. Już za chwilę będziemy nakrywać wielkanocny stół. Tradycyjny polski stół. Oczywiście z barankiem (cukrowym a nie z masła jak to dawniej robiono, dodając barankowi oczy z diamentów), sporą babą lukrowaną, mazurkami, białą kiełbasą, wielką szynką (tym razem będzie też i jamon serrano jako hiszpański akcent) no i głowizną. Wielka misa jaj na twardo (i kolorowych jak tęcza, i brązowych dzięki gotowaniu w łupinkach cebuli) do walk o mistrzostwo w rozbijaniu skorupek. No i parująca waza żuru na kiełbasie.

Ale zanim do tego dojdzie jeszcze krótkie westchnienie do Barcelony. Zwłaszcza, że za oknem śnieg i lodowaty wiatr zniechęca do wyjazdu na wieś, a to tam właśnie ów świąteczny stół stoi i czeka. Wracam więc na moment do ciepłego, słonecznego miasta, którego mieszkańcy potrafią świetnie jeść, pić, bawić się i przyjmować gości z odległych i mroźnych krajów.

Dziś chciałbym opowiedzieć o kilku daniach katalońskich, które zrobiły na mnie silne wrażenie. Tak silne, że z przyjemnością bym je powtórzył. Oto w restauracji La Pineda w małej miejscowości Gava (15 km za Barceloną www.restaurantlapineda.com) gdzie kuszono mnie okoniem morskim z piekarnika, połówką homara pieczonego, merluzą i bażantem – ja wybrałem estofado de rabo de buey czyli ogon wołowy duszony z grzybami. Zawdzięczam ten wybór mojej przewodniczce i opiekunce – dziękuję Pani Krystyno!

Podobne danie jadłem rok temu w Rzymie, tyle tylko, że tamtejsza coda duszona była z pomidorami. Katalońska grzybowa wersja (a niewątpliwie były to dorodne prawdziwki) była znacznie lepsza. A i krowa z Półwyspu Iberyjskiego znacznie lepsza od tej z Półwyspu Apenińskiego. Tu segmenty krowiego (a może i byczego) ogona grubo były pokryte delikatnymi włóknami mięśni. A długie duszenie spowodowało, że mięso rozpływało się w ustach. To raczej prawdziwki wymagały nieco silniejszej pracy szczęk, gdy się je wyłowiło z sosu i rozgryzało.

Na drugim miejscu w rankingu miłych zaskoczeń tamtejszej kuchni były caneloni (rurki makaronowe) faszerowane grzybami. Dawno nie jadłem tak delikatnego makaronu z tak pięknym i aromatycznym farszem. Choć tu reakcję moich kubeczków smakowych niewątpliwie wzmagał musujący, chłodny Freixnet Brut Nature z 2004 roku. Jak łatwo się domyślić było to podczas zwiedzania piwnic i rozlewni cava czyli hiszpańskiego wina musującego. Tuż po rurkach z grzybami, na moim talerzu pojawiły się plastry wołowiny przekładane plasterkami cukinii i bakłażana. Mięso przesiąknięte zapachem warzyw, a delikatne jarzyny smakiem kruchej wołowiny. Do tego dla odmiany czerwone i bardzo wytrawne Segura Viudas Mas d’Aranyo 2003. To było coś!

Nie będę wspominał o tak zwykłych daniach jak omlet z kawałkami dorsza czy pieczone kiełbaski zwane txistorra. Ale trufle…!

trufle.jpg

Koniec wspomnień. Zwłaszcza, że dopomina się tego honor prawdziwego Polaka. Choć przecież wiecie od dawna, że mieszańca: babcia Greczynka, jeden pradziadek Czech za to drugi hazardzista, a kto tam jeszcze domieszał swojej krwi po drodze to żaden z nas nawet się nie domyśla. Ale Polak to Polak i na Wielkanoc nie będzie wychwalał jakiegoś Hiszpana albo Katalończyka. Nasze najlepsze. W dodatku naprawdę lubię polską kuchnię wielkanocną. Więc życzę Wam wszystkim Drodzy Blogowi Przyjaciele Wesołych, Zdrowych i Smacznych Świąt. No i abyście w tym zdrowiu i przy apetycie dotrwali do naszego jesiennego spotkania! Do życzeń dołącza się Barbara. A właściwie to ja się dołączam do jej życzeń. Całujemy!