Przybył Przybylik
Co się działo w naszym kraju w sierpniu 1987 roku? A co w 1989 i 1991? Co ludzie kupowali i gdzie oraz za ile? A co jedli?
Już zapomnieliśmy jak w wyglądało życie u schyłku PRL i dlatego nasze wnuki wysłuchują i różnych bzdur o tamtych czasach i często potem trudno im wytłumaczyć, że było inaczej. Gorzej niż to zakodowało się w pamięci dziadków, którzy tęsknią do swojej młodości ale znacznie lepiej niż wynika to z niektórych książek i artykułów ludzi przypisujących sobie tytuły historyków bądź publicystów a są po prostu kłamczuszkami.
I oto ukazała się na rynku książka, która te lata ukazuje w całej ich krasie, w całej ohydzie, głupocie ale i złożoności. To zbiór felietonów „Dzień targowy”, które przez lata publikował w zmarłym „Życiu Warszawy” Marek Przybylik (dziś Szkło kontaktowe TVN). Książka zatytułowana „To było tak” wydana przez wydawnictwo Latarnik będzie miała powodzenie. Dawno bowiem nie czytałem tak poważnych tekstów ale tak napisanych, że po lekturze bolą mnie szczęki i brzuch. Ze śmiechu. Oto dowód:
„Jeśli ktoś chce, niech sobie handluje, ale najlepiej u siebie na wsi, pod domem, albo do domu niech przychodzi. A nie naszą Warszawę szpecić. Pseudoobrońcy bazarów demagogicznie twierdzą, że gdzieś tam na Zachodzie zieleniną handluje się gdzie popadnie – przed parlamentem nawet, przed pałacem królewskim. Zapominają, że monarchię na szczęście pogoniliśmy, więc po co się powoływać na obcą nam formację? Polacy nie gęsie, lecz własne sposoby na porządek mają.
Tak więc, mimo oporów nieuświadomionych, należy akcję porządkowania kontynuować. Jest do uporządkowania wiele. Od przyczep campingowo-zapiekankowych w centrum stolicy aż zęby bolą. Od czasu do czasu aktywne jednostki ujawniają chęć wypędzenia handlowców campingowców na peryferie. Niech sobie tam smażą frytki, podgrzewają hot dogi, zapiekają co się da, ale w centrum? W centrum nie. Kto to widział, żeby jeden z drugim kupował bułę i jadł na środku miasta. Nieestetyczne to. Nieapetyczne. Niehigieniczne. Trzykrotne nie przyczepowej gastronomii. Niech sobie ci, którzy za nic nie chcą wejść do rozlicznych barów żywiących tanio – smacznie – zdrowo, wbiją zęby w nasze stołeczne tynki, przynajmniej faktura na elewacjach ciekawa powstanie.
Bazar Różyckiego to kolejny kandydat do likwidacji. Powiedzmy sobie szczerze: ani korzyści nam nie przynosi, ani powodów do chwały. Rozsada brudu fizycznego i moralnej zgnilizny, rozwija niezdrowe zainteresowanie mamoną. Stał już wystarczająco długo i trzeba ten wrzód na zdrowym ciele miasta przeciąć. Praga to, co prawda, prawo- a nie lewobrzeżna stolica, ale i tam porządek być musi. Na miejsce bazaru dom handlowy trzeba postawić, oszklony, wielopiętrowy, reprezentacyjny i estetyczny. Trzeba iść z duchem, także czasu.
Plany są poważne, możliwości olbrzymie, choć umiejętności trzeba Heraklesa. Na łamach ujawniono też koncepcję zrobienia z Nowego Światu salonu już nie na europejskim, lecz na światowym poziomie. Nareszcie nazwa będzie odzwierciedlać rzeczywistość. Tak powinien wyglądać nasz wspaniały, wzorowy nowy świat. Jak on ma wyglądać? Część sklepów się zlikwiduje. Słuszne to i sprawiedliwe. Przez kilkadziesiąt lat handluje się tam bez najmniejszego powodu zwierzyną drobną i rybami niejadalnymi. Kto to wymyślił, by po salonie myszy i ptaki bezkarnie latały oraz, excusez le mot, fajdały. Zlikwidować. Komisy, a szczerze mówiąc – lombardy, też już się przeżyły. Do salonów nie pasują i wstyd nam w City przed cudzoziemcami przynoszą. Bar mleczny w salonie? Żeby z nas kpili? Klienci barów mlecznych już zupełnie nie pasują, niech sobie po ruskie i leniwe latają na przedmieścia. Sklepy z chlebem powszednim i salcesonem codziennym wcale nie muszą się w salonie na środku rozkładać. Nad Bliklego sklepem też bym proponował się zastanowić. Pączki za słodkie, za tłuste i sto lat w jednym miejscu to wystarczająco długo i nadmiernie monotonnie. Zostawić tylko salony Desy, salony Cepelii, salony mody, salony fryzjerskie, salony pralnicze, salony gry w salonowca.
Gdy już uporządkujemy, wyprowadzimy co trzeba, gdy zapastujemy i wyfroterujemy salon, stawiamy rogatki na początku i końcu, przy rogatkach budki, w budkach wypożyczalnie krawatów i kapci. No bo jak to? Na salony w rozchełstanej pod szyją koszuli i w ubłoconych buciorach? Nie-do-po-my-śle-nia! Tylko te kapcie. Skąd wziąć kapcie?”
No i co Wy na to?
Komentarze
Polnoc w Calgary to sobie dla odmiany zrobie pierwszy wpis..))
Slucham starych kabaretow na youtube. Od Starszych Panow po Teya. Dzisiaj swieto w Kandzie czyli urodziny krolowej Victorii wiec swietuje. Milego dnia wszystkim zycze.
Na blogu widze tez powrot do lat minionych. Leniwe trzeba bedzie machnac i do salonu fryzjerskiego sie wybrac, zachaczyc o „Dom Chleba” i w salonie „Mody Polskiej” na koniec sie ubrac a w salonie Desy na sciane obrazek kupic 🙂
Ten filmik wczorajszy jakoscie nienajlepszej to daje sznureczek do zdjec (ok 20) robionych dokladnie w tym samym miejscu bo obrazki znacznie lepsze jakosciowo.
http://picasaweb.google.com/Slawek.yyc/AlaskaGotujSieZdjecia#slideshow/5336869539102893586
bylo i tak
http://www.youtube.com/watch?v=vLsbN-8CSqk
Kilka dni mnie nie było. Ciężko pracowałem w hotelu Ossa pod Rawą mazowiecką. Szybkie sprawozdanie:
Na obiad 2 zupy do wyboru, ale już nie pamietam jakie. W każdym razie ta, którą jadłem, była smaczna.
Na drugie wybrałem „knedle ze szczupaka w sosie boczniakowym z ryżem”. Wbrew obawom było bardzo dobre. Tak intensywnego smaku szczupakowego nie pamiętam od dzieciństwa. Te knedle to małe pulpeciki po prostu.
Kolacja była sprawą poważną. Na czekanko żywiec. Zup pare do wyboru. Ja wybrałem gulaszową. Była bardzo smaczna, ale mogła być ostrzejsza.
Na drugie różne interesujące rzeczy. Na poczatek wybrałem kaszankę. Była naprawdę bardzo smaczna, tylko chrupkości zabrakło. Gdyby chtupała, byłaby znakomita.
Kotleciki jagnięce poniżej oczekiwań, właściwie schrzanione. Wygląda, że były podduszane przed smażeniem, jak Nowy to czyni ze schaboszczakami. Ale jagnięcina nie schab. Dzieki zbędnym zabiegom stała się mięka i kruchawa, ale straciła cały smak :(. Była jak „dobrze wysmażona” choć bez efektu podeszwowego, jaki cechyje nadmiernie wysmażoną jagnięcinę. Ale smakowo podobna.
Było parę potraw, których nie próbowałem – szaszłyki, sola i dwa rodzaje paelli. Ale jeszcze jednej próbowałem – baran pieczony w całości na grillu. Po prostu znakomity, zarówno pod względem upieczenia jak i przyprawienia. Do tego bardzo porządne nero d’Avola.
Wreszcie desery. Na owoce nie starczyło mijsca. Ale ciasta godne pochwały. Rolada waniliowa i rolada truskawkowa. Oba kremy maślane, można powiedzieć – domowe. Bardzo smaczne. Ale rolada moja czy Mojej Ukochanej ma średnicy kilkanaście centymetrów, a te miały 4. Jak zrobić tak cienkie ciasto biszkoptowe? Do tego równie miniaturowe makowce składające się prawie wyłącznie z bakalii. I jeszcze ciasteczka zrobione z orzechów i migdałów zatopionych w czekoladzie. I z bakalii połączonych czekoladą. Bardzo miłe.
W sumie kryzysu nie widać. Na ścianach hotelu zdjęcia bywalców z autografami. Przeważają aktorzy znani z seriali TV, gwiazdki estrady, świat finansjery i paru polityków z najwyższej półki, w tym i lewicowi. Wśród gości także Karol Okrasa chwalący gospodarzy za profesjonalizm.
Za profesjonalizm jestem też skłonny pochwalić, za drenowanie kieszeni nieco mniej. Udało mi się nie dac złapać w pułapkę płatnej TV. Aby uniknąć płacenia 99 zł za dobę za TV należy wyłączyć TV natychmiast po wejściu do pokoju. Inaczej automatycznie rejestruje nabycie usługi po upływie pół minuty od rozpoczęcia próby wyjścia z menu płatnego do zwykłej TV.
Ależ ja świetnie pamiętam „Dzień Targowy”, zafascynowany patrzyłem na rozwój tego młodego ówcześnie człowieka. Od maleńkiej kilku zdaniowej rubryczki podającej ceny bazarowe warzyw, owoców i jajek doszedł własnym talentem do obszernej rubryki publicystyczno – satyrycznej, od której rozpoczynało się czytanie „Życia Warszawy”.
Mnie tez nie bylo jakis czas, musze sie skupic i opisac kongres w Magdeburgu i wrzucic zdjecia, zapowiedz juz na stronie glownej zrobilam.
Dzien Targowy? Jestem w Szczecinie przelotem, moze znajde ksiegarnie po drodze. Z „tamtych” czasow sporo pamietam, chociaz dzieciak ze mnie byl. I wiem, jak sie czlowiek cieszyl na glupiego banana czy mandarynke, o zelkach Haribo i orzeszkach przemycanych z roznych krajow, nie zawsze o sasiedzkim systemie wladzy.
Stanislawie to jest wlasnie to!!! 😉
😆 jestem pełen podziwu dla taktyki, jaka przyjąłeś. A zatem mam pewna propozycje.
Ja wyposażę Ciebie w dwa lub trzy telewizory, albo tyle ile zechcesz i takie, jakie chcesz. Wszystkie superhigtech, super modne z najlepsza rozdzielczością obrazu, z najnowsza technologia soundu. Odbierające wszystkie programy z całej planety. Bez dodatkowych opłat /wszystko reguluje ja/. Będziesz miał możliwość oglądania glotzy 24 godziny na dobę, w każdym miejscu gdzie tylko się znajdziesz, czekać będzie na Ciebie terror medialny.
W zamian przekażesz mi tylko czas, który poświęcasz na glotzowanie.
Propozycja ważna jest bezterminowa i dotyczy wszystkich ja czytających.
dobrego tygodnia 😆
morag_u nakarm aligatora zanim się tam zjawie
To prawda, że dla uzaleznionych od TV czasu brakuje na wszystko. Z drugiej strony od czasu do czasu coś się chce obejrzeć. Choćby Pana Adamczewskiego goszczącego w jakimś programie. Czasem są wydarzenia, które obejrzeć trzeba, czasem (fakt, że bardzo rzadko) dobry film czy teatr. Czasem program muzyczny. Od czasu do czasu wydarzenie sportowe.
A przyznam się bez bicia, że chętnie oglądam seriale kryminalne w Hallmarku – Inspektora Barnaby’ego, Inspektora Foyla i Inspektora Morse’a. Są zrobione inteligentnie i pokazują ludzi z krwi i kości, a nie postacie papierowe jak w większości naszych czy amerykańskich. I ta dbałość o szczegóły. Nie podobały mi się odcinki z Midsummer z gusłami, ale nie było ich wiele. Zreszta fabuła jest tam mało wazna. Nastrój, dialogi, realia – naprawdę na poziomie.
Lubię red Michalika i jego nieco przewrotne poczucie humoru. Nie czytywałam ŻW, ale jego teksty były czasem przedrukowywane. Tym, co cytuje Gospodarz też ubawiłam się po pachy „tylko skąd wziąć kapcie…?”
Młodsza poszła do orki na ugorze, Radzio już dwa razy ganiał dzisiaj wiewiórki i raz przy tej okazji wybrał wolność. Zaprzyjaźniony spacerowo właściciel innego psa ganiał za nim 15 minut. Zziajany Radek wypił w domu pół miski wody – jak tam uprzejmy pan, to nie wiem. Na obiad reszta biustów kurczaczych i młoda kapustka z przynależnościami.
Z samego rana (mglisto i wreszcie deszczowo) zadzwonił listonosz i za pokwitowaniem wręczył grubą kopertę z wieloma stemplami i nalepkami 😎 No i właśnie wertuję uważnie moją wygraną: „Wędrówka po stołach Europy”. Dzięki serdeczne Gospodarzowi i Pani Basi za miłą dedykację. Książka bardzo europejsko niebieska, to mój ulubiony kolor i robi dobre wrażenie, ale nemo nie byłaby nemo, gdyby natychmiast nie wyłapała mankamentów 🙄
Na początek niektóre błędy ortograficzne: w niemieckim nie ma słowa „-fleish” Krenfleisch str. 106 i indeks potraw
„gravalaks” str. 109, indeks i blog z 21 maja 2007, to chyba jakaś nowa wersja (spolszczenie?) norweskiego oryginału 😉
Pięknie wydana książka nie ustrzegła się też typowego problemu książek z ilustracjami, jakim jest niezgodność obrazków z podpisem.
Str. 92 – przepis na Irish Stew (baranina bez kości, cebula, ziemniaki, rosół, pietruszka, sól, pieprz) a na stronie obok ilustracja z podpisem „Irish Stew”. Na obrazku widzimy niebieski garnek z uchyloną pokrywą, a w środku kawał mięsa z grubą kością szpikową w brązowej cieczy, otoczony kawałeczkami marchwi, selera naciowego, całych grzybków i ozdobiony gałązką szałwii i rozmarynu 😯 jak nic – kuchnia irlandzka 😉
To tyle na początek.
Przejaśnia się.
Prawidłowy przepis na Irish stew zamieszczam poniżej. Pochodzi z powieści „Trzech panów w łódce nie licząc psa”:
He said he would show us what could be done up the river in the way of cooking, and suggested that, with the vegetables and the remains of the cold beef and general odds and ends, we should make an Irish stew.
It seemed a fascinating idea. George gathered wood and made a fire, and Harris and I started to peel the potatoes. I should never have thought that peeling potatoes was such an undertaking. The job turned out to be the biggest thing of its kind that I had ever been in. We began cheerfully, one might almost say skittishly, but our light-heartedness was gone by the time the first potato was finished. The more we peeled, the more peel there seemed to be left on; by the time we had got all the peel off and all the eyes out, there was no potato left – at least none worth speaking of. George came and had a look at it – it was about the size of a pea-nut. He said:
„Oh, that won’t do! You’re wasting them. You must scrape them.”
So we scraped them, and that was harder work than peeling. They are such an extraordinary shape, potatoes – all bumps and warts and hollows. We worked steadily for five-and-twenty minutes, and did four potatoes. Then we struck. We said we should require the rest of the evening for scraping ourselves.
I never saw such a thing as potato-scraping for making a fellow in a mess. It seemed difficult to believe that the potato-scrapings in which Harris and I stood, half smothered, could have come off four potatoes. It shows you what can be done with economy and care.
George said it was absurd to have only four potatoes in an Irish stew, so we washed half-a-dozen or so more, and put them in without peeling. We also put in a cabbage and about half a peck of peas. George stirred it all up, and then he said that there seemed to be a lot of room to spare, so we overhauled both the hampers, and picked out all the odds and ends and the remnants, and added them to the stew. There were half a pork pie and a bit of cold boiled bacon left, and we put them in. Then George found half a tin of potted salmon, and he emptied that into the pot.
He said that was the advantage of Irish stew: you got rid of such a lot of things. I fished out a couple of eggs that had got cracked, and put those in. George said they would thicken the gravy.
I forget the other ingredients, but I know nothing was wasted; and I remember that, towards the end, Montmorency, who had evinced great interest in the proceedings throughout, strolled away with an earnest and thoughtful air, reappearing, a few minutes afterwards, with a dead water-rat in his mouth, which he evidently wished to present as his contribution to the dinner; whether in a sarcastic spirit, or with a genuine desire to assist, I cannot say.
We had a discussion as to whether the rat should go in or not. Harris said that he thought it would be all right, mixed up with the other things, and that every little helped; but George stood up for precedent. He said he had never heard of water-rats in Irish stew, and he would rather be on the safe side, and not try experiments.
Harris said:
„If you never try a new thing, how can you tell what it’s like? It’s men such as you that hamper the world’s progress. Think of the man who first tried German sausage!”
It was a great success, that Irish stew. I don’t think I ever enjoyed a meal more. There was something so fresh and piquant about it. One’s palate gets so tired of the old hackneyed things: here was a dish with a new flavour, with a taste like nothing else on earth.
And it was nourishing, too. As George said, there was good stuff in it. The peas and potatoes might have been a bit softer, but we all had good teeth, so that did not matter much: and as for the gravy, it was a poem – a little too rich, perhaps, for a weak stomach, but nutritious.
Po powrocie z nad brzegów Biebrzy donoszę :
– nadal płynie malowniczo
– tworzy piękne rozlewiska
– ptactwa różnorakiego gości co niemiara ( nie zawsze udaje się
dojrzeć, ale stale słychać różne trele, gęgania i pohukiwania )
– od komarów odgonić się nie sposób
– zaś kartacze we ? Dworze Dobarz? podają ZNAKOMITE !
Aha ? baraniny nie proponowali.
„Dworze Dobarz”
Stanisławie,
😆 😆 😆
Danuśka – poczta przyjęta i zarejestrowana. Co do pasażerów, dogadamy się później. Z północnego wschodu pojedzie dwoje niezmotoryzowanych – Marek i Brzucho (tylko, że Brzucha jest duuużo). Jeżeli nad Biebrzą były komary, to okolica straciła dla Pyry wszelki walor. A co z rybami? O rybach nie piszesz.
Nemo, cieszę się, że się rozweseliłaś. Nie wszyscy znają angielski, ale polskiego tłumaczenia nie znalazłem.
Danuśko, kartacze, pierogi, zeppeliny i babkę ziemniaczaną najlepiej robią w tych rejonach. Oczywiście niegorsze można dostac w Wilnie. Jedzenie tych potraw przy trelach ptasich to pełnia szczęścia. Tylko te komary… Mojej by nie przeszkadzały, bo przyciąga tylko kleszcze. Ale ja i ewentualnie córeczka, jakby była, to komarochrony dla wszystkich pozostałych.
Mówiąc o smacznych potrawach, jadłem wczoraj fois-gras na grzance w sopockiej winiarni „Cyrano & Roxane”. Chyba najlepsze, jakie w życiu jadłem. Zrobiłem się tak łakomy, że próbowałem pożreć garnirunek łącznie z jego niejadalnymi elementami. Do tego bardzo słodkie wino, ale nie sauterne. Całość znakomita. To z okazji imienin synka Sławka, które obchodzimy 17 maja.
I smieszna i straszn. Przeczytałam właśnie, że prawosławny wikary spod Hajnówki był ofiarą szeptuny, zabobonu i sedesu. Pop stracił panowanie nad kierownicą kiedy chciał wyminąć stojący na środku szosy sedes. (sic) Sedes postawiła osoba, której szeptuna (znachorka) poradziła postawić sedes na drodze, to jej chłop przestanie pić. Baba sedes ukradła sąsiadowi i na szosę z nim. Pop się zabił, a jak z piciem chłopa, to „nie znaju”. Nie jest to jedyny ciekawy przypadek z Polski AD 2009 – otóż gdzieś na Pomorzu ludzie modlą się do drzewa, w którym po wyłamanym konarze występuje kolisty rozrost miazgi drzewnej. Zdaniem miejscowych drzewo naśladuje chustę Marii.
Jestem ciekawa ile mm pozłoty chrześcijańskiej leży na pokładzie polskiego pogaństwa.
Szczegóły wina: Gaillac Blanc Doux Tradition – Domaine Vaysette, 70 % Mauzac – 30 % Muscadelle,
wiek winorośli pomiędzy 40 i 80 lat (mauzac), wydajność 20-25 hl/ha
Osobisty wędkarz tym razem pojechał BEZ WĘDEK !
Na łowienie w Biebrzy trzeba wykupić specjalne pozwolenie.
Szkoda zachodu – byliśmy na miejscu za krótko.
Osobisty w ramach rekompensaty zamówił smażonego lina-
był poprawny,ale to wszystko co można o nim powiedzieć.
Cieszę się bardzo na nasz zjazd 🙂
Chryste Panie! Pyro, sedes, czy całą muszlę? Już widzę tę babę targająca tę kradzioną porcelanę na drogę. Ale czemu zginął człowiek? To zupełnie bez sensu w tej rozpaczliwie śmiesznej sprawie – chłop pewnie jak pił tak pije
Nemo – zaniebujesz obowiązki! Pyra z Przybylika zrobiła Michalika, a Ty milxczysz. Nb to mój b,stary błąd, a źródeł jego nie rozumiem. Jeżeli ktoś mnie spyta z kim dzisiaj Miecugow w Szkle – odpowiadam odruchowo „z Michalikiem” Może red Przybylik przyjąłby jeszcze przydomek „Michalik”? Dla Pyrowej wygody.
Danuśka, w moim bajorku (ca 0,5 ha) można sobie łowić bez papierów, tyle, że wydry wyżerają co większe sztuki. Natomiast całe Pojezierze Drawskie jest rybne i nawet raczne
Pyro, u mnie dzisiaj ruskie z mizerią. Miały być ze śmietaną, odsmażane, ale znalazłam w lodówce ogórki, więc co by się nie zmarnowały…mizerię mogę w każdej ilości..
Stara Żabo – myślę, że to właśnie o porcelanę szło. Sąsiad się budował czy remontował i sztuka łatwa była do podprowadzenia – stała sobie luzem w obejściu. Właściciel po wypadku zgłosił się sam na policję „nu – ukradłszy u mnie to:” Wikary jechał z dwójką dzieci w samochodzie, nie chciał w elegancję uderzyć i wylądował na drzewie. Dzieci tylko z siniakami wyszły, a Ojczulek zmarł po tygodniu w szpitalu nie odzyskawszy przytomności.
Skoro Marek i Brzucho przybywaja razem, to moze zorganizowac wyprawe pod tytulem „Czterej Pancerni”. Marek wystapi z rura w obydwu wersjach. Jako armata i jako chwyt powietrza w wersji brodzacej. Radek wiadomo jaka funkcje obejmie. Na Marusie warto wziasc jakas panne z odzysku. Reszte zalogi pokryje Brzucho jednoosobowo.
Kosilo sie. Czesciowo
Pan Lulek
Historia byłaby komiczna,gdyby nie skończyła się tak tragicznie !
Stara Żabo -dzięki za informację na temat rybnych i racznych
okolic oraz możliwości wędkowania w Twoim stawie.
Przekażę zainteresowanemu. W tych okolicach Osobisty
już wyciągał ryby z Zalewów Nadarzyckich.
a Misiu dzisiaj sie urodzil,
a Michalik, to w Jamie siedziec powinien,
a co wikary z dziecmi robil w sedesie?
na wszelki wypadek naostrze kieliszki
Jej, Sławek, popsułeś zabawę. Czekałam, aż Misio się zamelduje na blogu i wtedy chóralnie „100 lat” i inne takie… A tu Sławek falstart urządził. No, trudno :
Miś kurpiowski niech żyje!
Tu przypominam, że urodziła się dzisiaj i zbuntowana na blogowisko Helena z Londynu – jak wlazła na chójkę (a raczej do Bobikowego lpszyka, tak i siedzi, ale ja jej i tak dobrze życzę.
Pyrko, lepiej zeby swoj niz obcy, poza tym juz po 13, wiec wolno na wynos
Dziewczyny z muzeum spotkane przpadkiem w cukierni mnie obcałowały, wspominają dobre czasy gdy pracowałem.
Za życzenia blogowe dziękuję , na więcej czekam o 20 🙂
Jubilatom – fanfary!!!
Pyro,
jakie obowiązki? 😯 Ja się na blogowego korektora nie najmowałam, choć czasem mnie ponosi 😉 A Przybył Michalik podoba mi się nawet lepiej niż Przybył Przybylik 😉
Markowi i Helenie zdrowia i radości życzę!!
A Misiowi
niech się strzela w same dziesiątki!
🙂
Misiowi tego co lubi najbardziej!
a jesli lubi to, co tygryski?
A to to, co tygryski lubia najbardziej?
Zapycham sie pestkami dyni i czekam na Mamine pierogi. W miedzyczasie galeria rosnie, mejle bez odpowiedzi leza, telefon dzwoni. Wybralabym sie choc nad Biebrze, dla spokoju, bo skoro jeszcze plynie, to trzeba korzystac.
Jubilatom najlepszego a Misiowi z grubej rury
Wznoszenie rozpoczne regularnie czyli o godzinie 20.00
Czyms ekstraordynaryjnym.
Pan Lulek
Serdeczne urodzinowe niedzwiadki dla Misia – niech nam żyje sto lat!
Już przebieram nóżkami na toastową godzinę, coś by sie przydało napić po dwóch dniach balowania 😉
Właśnie wróciliśmy ze stolicy. Nowy , nasza stolica to zaprzeczenie metropolii, jest to takie mniej wiecej dwa razy Kingston, żadnego zadęcia, wieżówców i tych innych metropolitarnych bajerów, bardzo lubimy przytulną Ottawę. Montreal, Toronto, Vancouver – to są metropolie. No, Calgary może też, ale dawno nie byłam, to nie czuję klimatu, pewnie Sławek yyc mógłby się wypowiedzieć na ten temat.
Zimno było w Ottawie, zimno jest tutaj – no bo co to jest 10C w pełnym słońcu?! I to 18 maja?!
U nas ciągle koronkowa zieleń i wreszcie nieśmiało bzy zaczynają rozkwitać. Nie spieszą się wcale i chyba wiedzą dlaczego, w nocy jest ok.2-4C. , do czego tu się wyrywać.
Gospodarzu,
masz nauczkę – nie wysyłaj własnych książek do nemo, bo ona zaraz coś wyszuka i wytknie. Miałam ostrzec od razu, ale złośliwa jestem, to przysiadłam sobie na języku 😎
Od mojej przyjaciółki:
Przeczytałam dziś w gazecie prostą radę: „Sposób, aby osiągnąć spokój wewnętrzny – to dokończyć wszystkie rzeczy, które zacząłeś…” Wiec rozejrzałam się po domu, aby znaleźć rzeczy, które zaczęłam i nie dokończyłam… I zanim wyszłam z domu dziś rano skończyłam: – butelkę czerwonego wina, – butelkę białego, – Baileysa, – Black & White, – Wild Turkey, – Absoluta, – trochę walium, – niedopalonego jointa, – resztę tortu orzechowego i pudełko czekoladek. Nie macie pojęcia, jak wspaniale się czułam 🙂 P.S. Wyślij to tym, którzy Twoim zdaniem potrzebują spokoju wewnętrznego…
Na zapiekanki to ja zlego slowa nie powiem,bo to wlasnie przez nie, moj
„prawie-maz” zapalal miloscia do Polski i postanowil poglebic wiedze kulinarna i poznac inne bogactwa narodowe 😉
Podczas kazdej wizyty w kraju dopytuje, dlaczego zniknely zapiekanki???
No dlaczego?????????????Ja nie znaju 😮
Salute amici.
Wielkie dzięki za życzenia.
Sławkowi za wino. Najlepsze jakie piłem.
Idę dokończyć…
Calgarewko to dalej prowincjonalne miasto Dzikiego Zachodu co osobiscie lubie ale w ciagu ostatnich 26 lat sie zmienia niestety. Mialo ok 650 tys jak przyjechalem ma ponad milion teraz (1.050.000). Oczywiscie wiekszy tlok na ulicach. Wyglad typowego miasta zachodu czyli wysokie centrum i plaskie dookola. Na horyzoncie ladnie gory sie prezentuje, jakies 50 km w prostej lini. Samo miasto polozone na przedgorzu na wysokosci srednio 1048 npm. Powietrze czyste. Na ogol jest slonecznie (jedno z najbardziej naslonecznionych miast Kanady). Zimy zimne, lata gorace. Ma te zalete, ze nie ma przedmiesci w tym sensie, ze jak sie miasto konczy to zaczyna sie preria a nie jakies ciagnace sie wioski (na zachod pagorki przechodzace nagle w sciane gor). Dla przykladu jak sie z Toronto jedzie nad Niagare to wlasciwie caly czas zabudowania jakies (120km). Toronto dla mnie jest za duze przyznam. W Montrealu i Quebecu (ponoc oba bardzo ladne) nie bylem a Vancouver jest niesamowicie ladnie polozony. Gory i morze zielen jakiej chyba nigdzie indziej w Kanadzie nie ma i gdzie nie ma zimy za to duzo deszczu. Ale jak slonce swieci to oczu nie odrywac od widokow. Do tego na horyzoncie wyspa Vancouver. Autostrada do Whistler (konkurencje alpejskie w przyszlorocznej olimpiadzie tam sie beda odbywaly) jest jedna z najladniejszych jaka w zyciu jechalem. Morze, fiordy i gory a wszystko utopione w deszczowym lesie (rainforest). W lutym zaczynaja kwiatki kwitnac a w Calgary jest wlasnie -35C, taka to roznica. Ottawa jak Alicja pisala miescina ale wyglada ze tereny dookola sa ladne. Bylem tylko raz dwa dni w kwietniu i padal snieg.
http://cuer.sauder.ubc.ca/CUER_roundtable_event_files/vanAerial.jpg
Zdrowie Solenizanta! Sto lat!
A ja sobie dzisiaj w nocy pomaluje sufit w lazience, tak sobie poprostu. Natomiast a jutro z kolega zadekujemy pod antresola dziecka szafe nawet ladne art deco ale musimy ja wydekowac gdzies, gdyz wszelakie szafy sa zabieraczem przestrzeni, poniewaz dziecko ma teraz pokoj ponad 20 mq plus antresola ( za co w Paryzu doplaca sie pieniadze) to my mu ta szafe przy pomocy dzieckowej deskoroli wyrolujemy pod plus metry kwadratowe.
A propos spokoju wewnętrznego, nie zapominajmy o godnych zanotowania sentencjach tych, co z nami przy stole zasiadają.
Ja to mam przed oczami na dzień dobry 😉
Tak jest, przylepiło się i wisi w tym miejscu!
http://alicja.homelinux.com/news/img_9402.jpg
Rocking in a Free World 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_9484.jpg
A swoją drogą…
http://www.youtube.com/watch?v=nrsWUY9HA-Y&feature=related
Żęby osiągnąć spokój wewnętrzny metodą dokończenia niedokończonych to bym jeszcze musiała rozbić bank w Monte Carlo. Nie podają na to sposobu?
Zdrowie Solenizantów! Zdążyłam przed północą!
o tygryskach, nawet fanfara jest w opisie:http://images.google.fr/imgres?imgurl=http://bulkovsky.files.wordpress.com/2009/02/ashl.jpg&imgrefurl=http://bulkovsky.wordpress.com/2009/02/10/&usg=__0XcUIllWvYM1uQN7AOPciCE9sAY=&h=600&w=400&sz=67&hl=fr&start=14&um=1&tbnid=jeqXXrOWgrEqkM:&tbnh=135&tbnw=90&prev=/images%3Fq%3Dco%2Btygryski%2Blubia%2Bnajbardziej%26gbv%3D2%26ndsp%3D21%26hl%3Dfr%26um%3D1
kazali czekac na akceptacje, pewnie przez tygryska
Nemo, to bylo dobre, wprowadze w zycie jak wroce na swoje, nie bede rozpijac barku rodzicow.
W miedzyczasie tez dokonczylam, ale online: galerie i artykul z opisem wrazen z Magdeburga, wiec na dzien dzisiejszy jestem obrobiona i skonczona 😉
Zdrowie (nie na budowie) dla solenizanta!
Alicjo, zrób, z łaski swojej, poprawkę tej sentencji, bo niedowidzę.
Mam dwie zaczęte małpki żołądkowej gorzkiej – dlaczego ona jest gorzka, skoro jest słodka?
A te małpki wzięły się z, jakby to rzec, no z rozmnażania jednej klaczki za pomocą Fausta. Klaczka kuc walijski, no, zbliżona do kuca walijskiego, zresztą mamusia Figara, tego siwka na którym Ala rozpoczęła karierę sportową (pierwszy puchar – ek i brązowa odznaka jeździecka). Kazik, właściciek klaczki, zszedł na psy, bo teraz hoduje Jack Ruselle i chyba z tego żyje lepiej niż przedtem z koni. W każdym razie, Kazik, jako człowiek wierzący, że do wszystkiego trzeba podejść z właściwej strony, kiedy Faust się zastanawiał jak do takiej małej się zabrać i czy w ogóle ma na to ochotę, wyciągnął z torby małpkę żoładkowej i kazał mi łyknąć, bo inaczej się nie uda. Dlaczego to ja miałam wypić a nie Faust? Ale łyknęłam z gwinta, Kazik też, bo miał kierowcę, ogier się zebrał w sobie i mu się udało. Za dwa dni (klacz została u mnie) przyjechał Kazik i procedura zaczęła się od nowa. Klacz się grzeje, ogier się namyśla, Kazik wyciąga butelkę (nową), tym razem tylko ja łykam, bo nie ma kierowcy, ogier skacze. Kolejne dwa dni, Kazik przyjeżdża z kierowcą, ogier się zastanawia, Kazik wyciąga kolejną małpkę, łyk, łyk, udało się. Za czwartym razem Kazik nie mógł przyjechać, wydelegował zastępcę, kazał mu kupić następną butelkę, ten nie kupił, ale czujnie, bo klacz odbiła.
Mi po tej akcji zostały trzy napoczęte małpki żołądkowej.
Ostatnio dzwoniłam się zapytać, czy klacz aby nie powtarza, zdaje się, ze nie. Za rok będę wiedziała, czy to jest skuteczna metoda na zaźrebienie.
Zostały dwie, bo jedną w końcu wypiłam
Tylko tyle…
http://www.youtube.com/watch?v=NzJ2NKp23WU
bo strasznie przemokłam. Pomogło, nie zaziębiłam się.
według mojej prognozy (znaczy mojej najulubieńszej – ICM), ma być ciepło i przekropnie. W maju deszcz – złoto z nieba leci!
ASzyszu… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_9500.jpg
Stara Żabo, ja tez nie wiem, dlaczego ona jest taka słodka, skoro powinna byc gorzka?!
Juz prawie od kwadransa som urodziny Pon Pietra! A jakie zycenia mogom być dlo Pona Pietra pikniejse niz syćkiego najsmacniejsego? Jo wiem: syćkiego najnajnajsmacniejsego! No to tego właśnie piknie zyce! 😀
Naszemu Gospodarzowi – wszystkiego, czego tylko!
Wypijamy południowoafrykańskim tinto, Robert’s Rock.
ZDROWIE!
Owczarku, dzięki za przypomnienie. To ja już wznoszę zdrowie nieustające Solenizanta!!
Owcarecku, cujnys jak wazka, ja sie dokladam, werble, puzony i inne fanfary, flaga na maszt, bąble w ruch za Gospodarza
Impreza nam się rozwija? 😉
Nieustające!
Zdrowie (zaległe z mojej strony) Łasuchów-Niedawnych Solenizantów!
Ale przede wszystkim – Naszego Oberłasucha! 😀
Sto lat!
No proszę, za Owczarkiem, jak za panią matką!
Odkrywczo zawołam:
Stu leciech, w dobrym zdrowiu i humorze! 😆
Najlepszego, Panie Piotrze!
Panie Piotrze niechaj gwiazda pomyslnosci nigdy nie zagasnie!
Morąg…
a gdzie tam by śmiała zagasnąć! Banda Łasuchów nie pozwoli 😉
Panie Piotrze 🙂
Sto lat w dobrym zdrowiu, przy suto zastawionym stole i w wyśmienitym towarzystwie blogowym 🙂 . Również najlepsze życzenia dla Marka, Heleny i wszystkich bywszych solenizantów. Sto lat, sto lat niech żyją nam… 😆
A mówilam… impreza sie zaczyna 😉
Alicja Wam zaśpiewa, a co! Sto lat!
http://alicja.homelinux.com/news/img_9488.jpg
Ida uroczystosci porzadnym porzadkiem.
Teraz gratulacje. Gromke, bo przed chwila skonczyla sie burza z pieknymi piorunami na wiwat.
Sto lat dobrego humoru nie zapominajac.
Nie chcem ale muszem i nie zwracac nagród i orderów.
Pan Lulek
Sto lat, sto lat!!!
a nawet
Plurimos annos…!!!
Zdrowia, sukcesów wszelakich, radości, energii i wszystkiego, co naj… – Panie Gospodarzu!
🙂 🙂 🙂
Dzien dobry,
U mnie juz polnoc, ale widze, ze nawet na ryby trudno sie wyrwac, by czegos bardzo waznego nie przeoczyc.
Gospodarzu, przyjmij i ode mnie najlepsze zyczenia, stu lat w dobrym zdrowiu i w super towarzystwie, ze wspanialym jadlem i starym, dobrym winem.
http://www.youtube.com/watch?v=qW3zHEtL0T4
Toast wypijam tez poludniowoafryaknskim czerwonym – Shiraz 2003. Na zdrowie!
A w ogole to dobrze byc Gospodarzem – mozna smacznie spac, a gdzies tam ludziska i tak Jego zdrowie pija.
Ale mi zdrowia przybyło! Dzięki serdeczne. Ale ja się martwię o Wasze, bo kiedy Wy spicie. Nic tylko balanga. A ja juz lecę do pracy. Dziś Dzień Dobry w TVN.
Jeszcze raz Was ściskam dziękując.