Przybył Przybylik

Co się działo w naszym kraju w sierpniu 1987 roku? A co w 1989 i 1991? Co ludzie kupowali i gdzie oraz za ile? A co jedli?

Już zapomnieliśmy jak w wyglądało życie u schyłku PRL i dlatego nasze wnuki wysłuchują i różnych bzdur o tamtych czasach i często potem trudno im wytłumaczyć, że było inaczej. Gorzej niż to zakodowało się w pamięci dziadków, którzy tęsknią do swojej młodości ale znacznie lepiej niż wynika to z niektórych książek i artykułów ludzi przypisujących sobie tytuły historyków bądź publicystów a są po prostu kłamczuszkami.
I oto ukazała się na rynku książka, która te lata ukazuje w całej ich krasie, w całej ohydzie, głupocie ale i złożoności. To zbiór felietonów „Dzień targowy”, które przez lata publikował w zmarłym „Życiu Warszawy” Marek Przybylik (dziś Szkło kontaktowe TVN). Książka zatytułowana „To było tak”  wydana przez wydawnictwo Latarnik będzie miała powodzenie. Dawno bowiem nie czytałem tak poważnych tekstów ale tak napisanych, że po lekturze bolą mnie szczęki i brzuch. Ze śmiechu. Oto dowód:

„Jeśli ktoś chce, niech sobie handluje, ale najlepiej u siebie na wsi, pod domem, albo do domu niech przychodzi. A nie naszą Warszawę szpecić. Pseudoobrońcy bazarów demagogicznie twierdzą, że gdzieś tam na Zachodzie zieleniną handluje się gdzie popadnie – przed parlamentem nawet, przed pałacem królewskim. Zapominają, że monarchię na szczęście pogoniliśmy, więc po co się powoływać na obcą nam formację? Polacy nie gęsie, lecz własne sposoby na porządek mają.

Tak więc, mimo oporów nieuświadomionych, należy akcję porządkowania kontynuować. Jest do uporządkowania wiele. Od przyczep campingowo-zapiekankowych w centrum stolicy aż zęby bolą. Od czasu do czasu aktywne jednostki ujawniają chęć wypędzenia handlowców campingowców na peryferie. Niech sobie tam smażą frytki, podgrzewają hot dogi, zapiekają co się da, ale w centrum? W centrum nie. Kto to widział, żeby jeden z drugim kupował bułę i jadł na środku miasta. Nieestetyczne to. Nieapetyczne. Niehigieniczne. Trzykrotne nie przyczepowej gastronomii. Niech sobie ci, którzy za nic nie chcą wejść do rozlicznych barów żywiących tanio – smacznie – zdrowo, wbiją zęby w nasze stołeczne tynki, przynajmniej faktura na elewacjach ciekawa powstanie.

Bazar Różyckiego to kolejny kandydat do likwidacji. Powiedzmy sobie szczerze: ani korzyści nam nie przynosi, ani powodów do chwały. Rozsada brudu fizycznego i moralnej zgnilizny, rozwija niezdrowe zainteresowanie mamoną. Stał już wystarczająco długo i trzeba ten wrzód na zdrowym ciele miasta przeciąć. Praga to, co prawda, prawo- a nie lewobrzeżna stolica, ale i tam porządek być musi. Na miejsce bazaru dom handlowy trzeba postawić, oszklony, wielopiętrowy, reprezentacyjny i estetyczny. Trzeba iść z duchem, także czasu.

Plany są poważne, możliwości olbrzymie, choć umiejętności trzeba Heraklesa. Na łamach ujawniono też koncepcję zrobienia z Nowego Światu salonu już nie na europejskim, lecz na światowym poziomie. Nareszcie nazwa będzie odzwierciedlać rzeczywistość. Tak powinien wyglądać nasz wspaniały, wzorowy nowy świat. Jak on ma wyglądać? Część sklepów się zlikwiduje. Słuszne to i sprawiedliwe. Przez kilkadziesiąt lat handluje się tam bez najmniejszego powodu zwierzyną drobną i rybami niejadalnymi. Kto to wymyślił, by po salonie myszy i ptaki bezkarnie latały oraz, excusez le mot, fajdały. Zlikwidować. Komisy, a szczerze mówiąc – lombardy, też już się przeżyły. Do salonów nie pasują i wstyd nam w City przed cudzoziemcami przynoszą. Bar mleczny w salonie? Żeby z nas kpili? Klienci barów mlecznych już zupełnie nie pasują, niech sobie po ruskie i leniwe latają na przedmieścia. Sklepy z chlebem powszednim i salcesonem codziennym wcale nie muszą się w salonie na środku rozkładać. Nad Bliklego sklepem też bym proponował się zastanowić. Pączki za słodkie, za tłuste i sto lat w jednym miejscu to wystarczająco długo i nadmiernie monotonnie. Zostawić tylko salony Desy, salony Cepelii, salony mody, salony fryzjerskie, salony pralnicze, salony gry w salonowca.

Gdy już uporządkujemy, wyprowadzimy co trzeba, gdy zapastujemy i wyfroterujemy salon, stawiamy rogatki na początku i końcu, przy rogatkach budki, w budkach wypożyczalnie krawatów i kapci. No bo jak to? Na salony w rozchełstanej pod szyją koszuli i w ubłoconych buciorach? Nie-do-po-my-śle-nia! Tylko te kapcie. Skąd wziąć kapcie?”

 

 No i co Wy na to?