Wino w garnku
Wróciliśmy ze wsi. Wymarznięci i zgłodniali. Gdy w Warszawie było rano minus 14 st. C to u nas na Kurpiach mróz był niemal dwukrotnie wyższy – minus 25 st. Nie pomogła gorąca kawa ani długi szybki spacer po lesie. Ani nad rzekę, ani na łąki iść nie mogliśmy, bo tam groziło odmrożenie nosa, uszu i wszystkiego co wystawało spod odzieży. Wzięliśmy więc co nasze czyli 100 świeżych jaj, wielki baniak mleka na ser i pięć kilogramów kartofli i w drogę. Szosa Pułtusk Warszawa była na szczęście cała czarna. Jechaliśmy więc spokojnie, bez poślizgów i w cieple, bo ogrzewanie w odróżnieniu od spryskiwaczy działało sprawnie.
A w domu trzęsąc się jeszcze trochę wpadliśmy na pomysł by najpierw zjeść a właściwie wypić filiżankę niemal wrzącej pomidorowej i przygotować drugie, które musi nas postawić na nogi (choć może to brzmieć dziwnie jeśli wie się z czego to danie).
Do garnka wlałem całą butelkę bardzo dobrego burgunda i … po upłynięciu dość długiego czasu wyłowiłem boeuf bourguignon. A ponieważ dawno już nie gotowałem tego przysmaku to sięgnąłem po pięknie wydany przez Arkady „Poradnik dla smakoszy. Wino”. Udostępnię i Wam kawałek tych mądrych porad:
„Wino udoskonala każdą potrawę. Od kiedy człowiek nauczył się wytwarzać wino, używa go także do gotowania. Kontrowersje może wzbudzać tylko sposób jego użycia. Pewne „drażliwe” pytanie zaostrza od lat dyskusje włoskich smakoszy. Czy risotto po mediolańsku powinno być przyrządzane z winem czy bez? Jeśli tak, to ile go ma być? I czy białe czy czerwone? Dodaje się go do ryżu po odparowaniu, czy też dopiero krótko przed podaniem? – zastanawia się autor. A i odpowiedź na to pytanie nie jest jednoznaczna.
„Za to wszyscy są jednego zdania w przypadku ryb i owoców morza: bardzo dobrze jest je gotować w winie. Najlepszym przykładem są małże gotowane w białym winie i podawane w sosie z czosnku, oliwy i pomidorów, zagęszczonym odrobiną tartej bułki.
Bez wina nie obędzie się także żaden rosół. Wino jest bowiem duszą każdej zupy i jedną lampkę zawsze powinno się do niej dodać.
Duszona potrawa według przepisu prababci powinna dusić się godzinami. Potrzebne są do niej, oprócz porządnego, soczystego kawałka mięsa, jeszcze tylko cebula, olej lub masło, przyprawy i wino.
Pytanie tylko, jakie wina najlepiej nadają się do duszenia? Tak samo jak przy marynowaniu są to młode, rasowe, czerwone gatunki pinot noir albo chianti.
Nieodpowiednie natomiast są wina zawierające dużo garbnika. Czyli absolutnie żadne bordeaux!
Przeważnie mówi się, że potrawa powinna dusić się w winie, które także podawane jest przy stole. Tylko że może okazać się to bardzo kosztowne, jeśli serwujemy na przykład drogocennego burgunda albo znakomite barolo. Przeciętne warianty owych gatunków spełniają to zadanie równie dobrze.”
Ale ja tym razem poszedłem na całego. Prawdę mówiąc zawsze wolę gotować w tym winie, które potem towarzyszy daniom.
Na dziś to wszystko ale jutro będzie ciąg dalszy…
Komentarze
Wina pod wierzbą pić się raczej nie da , chyba że z kociołka na trzech nogach.
http://kulikowski.aminus3.com/image/2009-01-08.html
Piękna wierzba! Wsam raz na mieszkanie dla Rokity! 🙂
„Bez wina nie obędzie się także żaden rosół. Wino jest bowiem duszą każdej zupy i jedną lampkę zawsze powinno się do niej dodać.”
Ciekawa jestem, czy jest tutaj jeszcze ktos oprocz mnie, ktory nie slyszal/nie wiedzial o tym, ze bez wina nie obedzie sie zaden ROSOL i ze do KAZDEJ zupy powinno sie dolac wina.
Zyje ale mi wcielo komentarz. W zwiazku z tym chromole.
Juz calkiem zdrowy
Pan Lulek
Pyra zdrowa ale właścicielka maszyny chora, więc dostęp b.ograniczony. Na dodatek ona mówi, że ja walę w klawisze jak na maszynie do pisania, więc znieść mnie trudno.
Aktualnie zajmuję się rolą Kuby (nie Kubusia) w polityce USA. Nic ciekawego prócz wiedzy, że nieświętej pamięci Batista był przywódcą powstania Sierżantów i sam był sierżantem (telegrafistą) Nie pierwszy to podoficer, który po władzę sięgnął i zapewne nie ostatni.
Zeby Fidel Castro mial pierzyne od Pyry, to przyszlosc Kuby wygladalaby calkiem inaczej.
Ja mam, jam zdrów a wczorajsza choroba miala przejsciowy charakter.
Pan Lulek
Risotto i wino to faktycznie zawiła sprawa. Są tacy, co mówią: 2 łyżki czerwonego z Piemontu, inni – białego, jeszcze inni – tylko rosół 🙄
Ja tam nie kombinuję, tylko na początku, po podsmażeniu ryżu na maśle z cebulką chlustam białego, aż zasyczy i zapachnie i wtedy – rosołu. Po niemiecku to się nazywa abloeschen – gaszenie 😉
W białym lubię też gotować gruszki do sosu waniliowego lub czekoladowego. Gruszki w czerwonym też lubię, z borówkami, do dziczyzny albo indyka.
Chyba pójdę kupić gruszki.
Panie Lulku,
mnie się zdaje, że na tej Kubie to nie ma ani jednej pierzyny 😯
No to Panie Lulku wszystko jasne.
To z pewnością dla rozgrzewki i z braku pierzyny leci z głośników w Havanie cały dzień i noc muzyka, a laski trzęsą tyłkami tak, ze kanadyjskie i europejskie turysty dostają od tego wytrzeszczu oczu. Dla wielu taka doza fantazji ma pozytywny wpływ na partnerskie obowiązki 😆
A taki garnek to też chcę mieć. Wlewasz wino, czekasz jakiś czas i… wyciągasz ugotowaną wołowinę 😯 😉 Ciekawe, jakie zaklęcia są do tego potrzebne? 😉
eh boef bourguinion, lza sie w oku kreci, wykonalem takiego na Sylwestra wg B. Loiseau, no wiecie tego, co se w lepetyne palnal, zapewniam, ze przepis na tym wcale nie ucierpial, a wrecz przeciwnie jakby nobilitacji nabral, gdyby byla potrzeba, to opowiem jak to leci
Lulek, ze niby co? wiecej coca coli laliby do Cuba Libre?
Eksperyment z gotowaniem fasoli nie doszedł jeszcze do skutku. Brak fasoli 🙁 Nabędę wraz z gruszkami.
Johnny, lodowce topnieja, a Tobie tylko dupy w glowie, ot sowizdzal, tak trzymaj
Nemo, sprawdz pod wierzba odmisiowa, te gruszki znaczy
Sławku, 😆
ten przepis?
Préparation : 45 minutes
Repos : 24 heures de macération
Cuisson : 3 heures 25 minutes
Pour 8 personnes
– 2 gousses d’ Ail
– 20 g de Beurre
– 1 Bouquet garni
– 1 l de Bourgogne rouge
– 200 g de Carottes
– 200 g de Champignons de Paris
– 10 cl d’ Huile
– 200 g d’ Oignons grelots
– 1,8 kg de Paleron——————
– Poivre du moulin
– Sel
– 1 c ? café de Sucre en poudre
– 3 c ? soupe de Vinaigre balsamique
– 2 Oignons
– 200 g de Poitrine demi-sel
Préparer la marinade (24 h ? l’avance.
Dans une casserole inoxydable, faire bouillir le vin rouge et le flamber.
Puis le laisser refroidir compl?tement.
Pendant ce temps, éplucher les carottes et les gros oignons.
Les émincer grossi?rement.
Parer la viande (si nécessaire) et la couper en morceaux de 70 g environ (3 ? 4 cm de section).
Mettre dans un grand plat creux les carottes, les oignons et la viande.
Recouvrir le tout de vin rouge et placer le récipient au réfrigérateur durant 24 h.
Cuire le boeuf bourguignon.
Egoutter séparément la viande et les légumes.
Recueillir le vin.
Chauffer 3 cuil. ? soupe d’huile dans une cocotte pouvant aller au four et y faire colorer les morceaux de viande pendant 5 min.
Assaisonner de sel et de poivre du moulin.
Puis ajouter la garniture de légumes marinés.
Laisser cuire encore 4 min.
Jeter la graisse de cuisson de la cocotte.
Ajouter le vin rouge, les gousses d’ail écrasées et le bouquet garni.
Porter ? ébullition, puis écumer.
Assaisonner tr?s lég?rement avec du sel et du poivre du moulin (attention ? ne pas trop saler car la sauce va réduire en cuisant et donc se corser !).
Couvrir la cocotte et l’enfourner 200 C (th. 6-7) pendant 2 h 30 ? 3 h.
Durant cette cuisson, remuer plusieurs fois avec une spatule en bois.
Si, en cours de cuisson, la sauce semble trop concentrée, ajouter un peu d’eau pour que le liquide de cuisson atteigne les 3/4 de la hauteur des morceaux de viande.
Sortir les morceaux de boeuf du récipient ainsi que le bouquet garni.
Verser le liquide de cuisson, renfermant les carottes et les oignons, dans un mixeur et le faire tourner longuement.
Puis passer la sauce au chinois étamine (passoire au tamis fin) et la recueillir dans la cocotte.
Vérifier l’assaisonnement de la sauce.
Puis ajouter les morceaux de viande.
Tenir au chaud ? feu tr?s doux.
Préparer la garniture aromatique (pendant la cuisson du boeuf).
Eplucher, laver et glacer les petits oignons grelots : les mettre dans une casserole avec 20 g de beurre et les recouvrir d’eau ? hauteur.
Ajouter 1/2 cuil. ? soupe de sucre en poudre.
Recouvrir avec du papier sulfurisé découpé en rond (au diam?tre de la casserole).
Faire bouillir et laisser réduire ? feu moyen.
Lorsque l’eau est évaporée, retirer la feuille de papier sulfurisé, laisser colorer les oignons grelots dans le beurre et le sucre qui restent pour bien caraméliser les oignons.
Les assaisonner de sel et de poivre du moulin en fin de cuisson.
Ajouter le vinaigre balsamique et laisser réduire totalement.
Réserver les oignons grelots glacés, c’est-?-dire recouverts d’une fine pellicule brillante.
Enlever la couenne et le cartilage de la poitrine demi-sel.
La couper en lardons.
Blanchir les lardons, c’est-?-dire les plonger dans de l’eau froide et faire bouillir.
Chauffer 1 cuil. ? soupe d’huile dans une po?le pour y faire sauter les lardons. Lorsqu’ils sont bien colorés, les égoutter sur du papier absorbant.
Eplucher et laver les champignons de Paris.
Les égoutter et les découper en quartiers.
Les faire sauter avec 1 cuil ? soupe d’huile, ? la po?le.
Les assaisonner en fin de cuisson, puis les égoutter sur du papier absorbant.
Réchauffer le boeuf bourguignon une derni?re fois ? feu vif.
Ajouter la garniture de lardons et de champignons, ainsi que les oignons grelots.
Servir bien chaud dans un plat creux, accompagné d’une purée de pomme de terre ou un gratin macaronis.
Oj, gdzies sie zapodzial dzisiejszy wpis Gospodarza o najpiekniejszym prezencie swiata. Czytam, czytam… i nagle wszystko znika!
W naszym dziale internetowym zrobiono noworoczne porządki. Przy okazji usunieto z archiwum adresów wszystkie adresy pocztowe. Proszę wiec wszystkich bawiących się w rozwiązywanie zagadek o podawanie adresów, by nagrody szybko docierały.
Teraz zaś proszę Alicję i Nemo o przysłanie adresów, bo książki czekają:
internet@polityka.com.pl
nemo,
To już zdecydowanie przesada!!!
Gruszki z borówkami wcale tego wina nie wymagają. Starym znanym mi sposobem przechowuje się takie gruszki (szybko obgotowane w niewielkiej ilości wody z cukrem) w kamionkowych naczyniach wypełnionych borówkami przez całą zimę w piwnicy.
W środku takiej zimy należy udać się do piwnicy z miską i łyżką. Łyżką do miski nabrać tych gruszek – mogą być trudne do znalezienia, bo czerwone całe od tych borówek a jak do tego jeszcze światło w piwnicy wysiadło to już straaasznie trudno. Trochę borówek też do miski.
Na to wszystko łyżkę kwaśnej śmietany – tu należy wziąć nową, nieużywaną łyżkę, bo inaczej zostaną czerwone ślady w słoiku od śmietany i wszystko się wyda jak matka wróci z pracy.
Niemal idealne połączenie słodyczy, kwaśności i tej specyficznej dla borówek goryczki.
Wino lepiej wypić….
P.S.
W czapce, bo zimno a ja kiedyś odmroziłem sobie czubek prawego ucha i daje się to we znaki.
Andrzeju!
A te gruszki z borówkami w garnkach, są zapieczone w piekarniku, na wierzchu tworzy się skorupka, która wspaniale zabezpiecza zawartość.
Pycha! 🙂
andrzeju.jerzy
myśmy byli niezbyt zamożni, piekarnik był na gaz – to ja tego numeru ze skorupką niestety nnie znam.
Wierzę jednak na słowo.
Nemo, dokladnie ten, z drobna modyfikacja maczna przy obsmazaniu miesa, wicie, rozumicie, coby sosik nieco gesciejszy wyszedl, ale tez bez przesady
Zapieczone w kamiennym garnku to były u mnie w domu powidła. Najlepsza była ta skorupka z wierzchu. Eh!
A piekarnik był na drewno i węgiel.
Przypomniało mi się, że te kamionkowe garnki w piwnicy były przykryte taką szmatką i obwiązane sznurkiem.
Sznurek ten oczywiście trzeba było zawiązać spowrotem tak, żeby nikt nie zauważył. Nie było jednak z tym kłopotu bo mama zawiązywała na kokardkę…
Przed wyjsciem do stolówki przyzakladowej czyli kantyny, przeczytalem jeszcze raz wszystkie komentarze i zsumowalem sie nad gleboka i przenikliwa wiedza Pyry. Moim zdaniem wsrod stopni podoficerskich najbardziej pechowym jest plutonowy. Niby juz nie kapral ale jeszcze nie sierzant.
Do bigosu prosze nie zapominac czerwonego wina. Zwykle stolowe. Najlepiej z poprzedniego rocznika. Grzanca mozna robic z bialego lub czerwonego. To tak na marginesie.
Osobna i specyficzna pozycje zajmuje starszy strzelec czyli gefreiter.
Byl taki jeden w historii, który dosluzyl sie podczas Pierwszej Wojny Swiatowej stopnia gefreitra a potem chciall zostac artysta malarzem.
Historia osadzila to surowo. Jako artysta to on byl Gefreiter. Ale jako Gefreiter to on byl artysta.
Z zaduma pozostaje. Mat podchorazy rezerwy, czyli starszy strzelec w wojskach ladowych. Jednak nie Gefreiter
Pan Lulek
„Bez wina nie obejdzie się także żaden rosół”…
Przez całe dzieciństwo karmiono mnie rosołem bez wina, i teraz nie mogę sobie wyobrazić, jak to by było z winem. Też czerwonym? 😯
Jeśli coś nie może dla mnie obejść bez wina, to na pewno szparagi. Ale to jeszcze kilka miesięcy… 🙁
W związku z czym dodam dziś trochę do soczewicy 😉
Może z tym „rosołem” to chodziło o taki własnej roboty na opieczonych w piekarniku (na drewno, węgiel, gaz albo prąd) kościach z masą różnych jarzyn i dodatków co to stoi cały dzień albo i dwa na brzegu płyty i się maceruje napełniając kuchnię obiecującym aromatem?
Potem jak już w garku zostanie niemal sama esencja smaku to można go (ten rosół) zamrozić w kawałkach i używać przez dłuższy czas a to do sosu, a to do zupy….
Piekarnik na gaz, w dawnych czasach? Ho, ho!
Piekarnik był w piecu kuchennym na drewno i węgiel. U znajomych nad Bugiem powidła i różne inne takie, zapiekane były w piecu chlebowym. 🙂
Jeszcze o emulgatorach i łzach wylewanych z okazji zwarzenia się majonezu własnej roboty.
Widziałem taka sztukę:
Do miski wlać nieco wody, ot tak z łyzkę stołową.
Wodę tę roztrzepywać trzepaczką wlewając powoli tem nieszczęsny zwarzony majonez. Ni stąd ni z owąd majonez jak nowy!
andrzeju.jerzy
u nas na Ziemiach Zachodnich był na gaz z własnej, miejskiej gazowni. Taka też była kuchnia. Poniemiecki Junkers w łazience również.
Z gazowni kupowało się koks do centralnego. Piec trzeba było rozpalać codziennie. Po oczyszczeniu z popiołu i szlaki dawało się na dno nieco papieru, drewna i węgla. Jak się rozpaliło to dopiero ten koks.
Jak nie było czasu na zabawę z podpałką, bo do szkoły trzeba było lecieć, to używało się gazowej „zapałki”. Była to metrowa rurka nasadzona na gumowy „szlauch” z gazem. W rurce tej były nawiercone otworki. Odkręcało się kurek z gazem, podpalało „zapałkę” i cały ten fajerwerk wkładało na dno pieca napełnionego koksem. Pięć minut i gotowe….
Ja mam bardzo miłe wspomnienia związane z gazem – pomimo, że cuchnął.
ASzyszu, ten „rosol” to same sedno kuchni przez duze K, pierwszy paragraf w biblii pana Escoffier
sławku,
no przecież mówię….
szlauch z z dziurawiona rurka tez mile wspominam z Ziem Zachodnich, ze o Junkersie z tendencja do eksplozii nie wsopomne
no przeciez slysze…, i przyklepuje
A ja mam „ciepłe” wspomnienia o kuchniach i piecach drewniano-węglowych.
W czasie zimowoegzaminacyjnego kucia, w Puszczykówku, przenosiłem się do kuchni; mieszkanie było małe, a nas wtedy dużo.
Na stole paliła się lampka, pod kuchnią trzaskało drewno. Było ciepło i przytulnie. Sielanka kończyła się, kiedy Rodzice wstawali do pracy. Piliśmy razem kawę zaparzaną „po turecku” gotującym się mlekiem.
Tak się zaczynał dzień!
Ech, to były czasy! 🙂
Junkersowi z tendencją do eksplozji zawdzięczam niezapomniany widok mojego nagiego szwagra 😎 Na Ziemiach Zachodnich, oczywiście 😉 Piecyk gazowy w kuchni służył również do ogrzewania wody w łazience, mój szwagier brał prysznic włączając i wyłączając dopływ gorącej wody. Gaz zapalał się ponownie z pownym ociąganiem. Jednej z kolejnych manipulacji Junkers nie wytrzymał u strzelił, a jego przednia pokrywa przeleciała między głowami siostry i moją i trafiła w ścianę przy oknie kuchennym. Na ten huk i nasz krzyk szwagier wyskoczył z łazienki jak go bozia stworzyła. Był nieźle wysportowany 😉
nie ustrzelił, tylko „i strzelił” 😉
Na ciepłych kuchenkach i ich blatach tłumaczono teorie względności Alberta Einsteina.
Ale tego już tez ni mom w łepetynie. Bo i po co? 😉
Wysportowany szwagier do rosołu. A czyja wina?
Przypomniało mi się ogrzewanie pierzyny przez przytulanie jej do pieca kaflowego przed spaniem. Zimy lat sześćdziesiątych to były zimy 😎
A tu dzisiejszy obiad: biała kiełbaska od pana Liebherra duszona z cebulką w czerwonym winie. Fasolki też dostarczył Liebherr
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci#5288885347169866050
Witam, nastaly takie czasy, ze jak Wedrowniczek sie chce z domu ruszyc, to my musimy leciec do niego z kablem startowym i ladowyc nu baterie, jak tak dalej pojdzie to zaniknie tradycja wloczykijow.
Przypomniało mi się jeszcze, że w pewnym środowisku mówiło się, że
„bez gazu nie ma dżazu”
ale to nie było już na Ziemiach Zachodnich i nie miało chyba nic wspólnego z Junkersem.
Gdzie jest Stanisław?!
Gospodarzu,
dział Polityki już wczoraj pisał do mnie w sprawie adresu, podesłałam – powtórzyć?
Dzień dobry Szampaństwu!
Dopadało świeżego białego, Jerzor ćwiczy mięśnie u nas i u Franka. Ale temperatury są okołozerowe. A wy marzniecie?
ASzyszu,
moja Babcia tak ratowała zwarzony majo, a nie pamiętam już która inna znajoma w ten sposób, ze rozcierała żółtko ugotowane na twardo i powoli dodawała zwarzonkę – też działało. Mnie się nigdy majonez nie zwarzył 😎
Co do gotowania z winem, zawsze się wzdragam, dodawając do gara i zastanawiam się, czy to aby konieczne?! Ale potem perswaduję sobie – tu lampka, a reszta dla kucharza 😉
Alicjo,
ja się wzdragam, jak w przepisie jest 0,75 l albo 1 litr wina 😯 Jak nie ma wcale, to też się wzdragam 😉
Adresy odzyskane. A ilość wina zależy od ilości mięsa lub innych produktów, które wchodzą w skład potrawy. Ja tam nie wzdragam się tylko – jak Alicja – podpijam w trakcie.
Przypomniały mi się z Kurpiów kiełbaski w winie… Szefie,
może oficjalny przepis? Bo domyślny mamy 😉
Przypomniał mi się głupi dowcip:
Do sklepu przychodzi facet, prosi o 2 wina, przed wyjściem stawia butelki na podłodze, spuszcza spodnie, przez moment wypina się na sprzedawcę, ubiera i spokojnie szykuje się do wyjścia. A pieniądze? – krzyczy sprzedawca. Na to klient: Kto wypina, tego wina!
nemo,
obśmiałem się jak norka – ten dowcip nie jest głupi!
nemo
😆
😆
😆
🙂 🙂 🙂
Jezeli pstragi przygotowuje sie na sposób blau, czyli niebieskie w czerwonym winie, nalezy pamietac, ze do stolu serwuje sie biale.
Jesli w garnku jest wino biale, na odwrót.
Dla urozmaicenia moze tez byc. Czerwone do czerwonego a biale do bialego a nie stanie sie nic zlego.
Pan Lulek
Bardzo proszę Alicjo. Życzę smacznego. I nie żałuj wina.
Biała kiełbasa w czerwonym winie
1 kg surowej białej kiełbasy, 2 łyżki oliwy z oliwek, 3 gałązki rozmarynu lub tymianku, pół butelki wytrawnego czerwonego wina, szklanka czarnych oliwek z pestkami.
Białą kiełbasę opłukać, osuszyć papierowym ręcznikiem, obsmażyć na rozgrzanej oliwie, zalać czerwonym winem i gotować na najmniejszym ogniu około pół godziny dodając w czasie gotowania gałązki ziół. Na 5 minut przed końcem gotowania dodać odsączone z zalewy oliwki. Podawać potrawę gorącą, w tym samym naczyniu, w którym się gotowała, z dodatkiem ciemnego pieczywa.
Podzielę się, pół dla kiełbasek, pół dla kucharki 😉
Ten przepis wyglada bardzo dlugo…nie dziwota, ze facet sobie palna w leb. Niestety ja nie gramotny w linqua franca moze by tak na jezyk Sarmatow ktos przetlumaczyl albo wspolczesna linqua franca???
Może Sławek, bo rano proponował…?
Panie Piotrze!
Dziękuję! Już mogę ugryźć świat! 🙂
Pani Barbarze serdecznie dziękuję za serdeczności!
a.j
No juz sie nieco obudzielm i poczytalem. Przez te roznice czasu to wy juz mowicie o kolacji a ja jeszcze czytam o sniadaniu.
Panie Lulek co do stopni wojskowych to opowiem o ojcu mojego znajomego, ktory z szeregowca zostal generalem bez bycia w wojsku. Co dwa lata (sredni) sie okzywalo dostawal awans i przychodzilo z dalekiej Polski odpowiednie zdjecie (bryczesy, rogatywka i kolejne gwiazdki, belki czy co tam trzena na ramionach). Przynawla tez sobie rozne ordery z takimi nie istniejacymi przez co mial nawet nieco klopotow. Na koniec juz siwy staruszek w rogatywce i z szabelka przy boku nawet na trybuny byl zapraszany. Kazdy chcial swojego bohatera bo opowiesci wojenne mial mocno rozbudowane. Raz cichociemny szkolony w Anglii innym razem partyzant w lasach swietokrzyskich potem przedzieral sie przez Francje i Jugoslawie tylko nie bylo wiadomo w ktorym kierunku. Czasem trudno bylo wyczuc czy chodzi o pierwsza czy druga wojenke ale to byly szczegoly bez znaczenia. Pochowali go co prawda jako pulkownika nie generala i do tej pory nie wiemy dlaczego. I zadne zamachy mu nie byly potrzebne. Do zadnych ZBOWID-ow nie nalezal, Zwiazki bylych AK-wcow mial gdzies a sam wygral dla nas II Wojne Swiatowa. Jak by sie jeszcze z czterema pancernymi dogadal to pewnie bysmy pod Paryzem staneli zwyciezcy i by mazurka tam grywali a nie marsylianke.
No to tyle na temat Kuby wyspy jak wulkan goracej. Trzeba sobie zaparzyc kawusi. Rano w biurze robie sobie zawsze capucino.
Johnniemu ladowanie baterii nie pomoglo, jego pojazd stoi dalej jak stal, pozostaje wiec niezawodzacy rower, a nam wjechli wlasnie na rogu przed miejscem zamieszkania w dupsko, zderzak to nic ale te czujniki do parkowania, a chcielismy dziecko odwiezc na urodziny do kolezanki.
Morag,
nie da się odwieźć bez parkowania?
nemo, stanelismy na pierwszym skrzyzowaniu przed domem, facet nie mogl zahamowac i rabnal nas, sa oczywiscie ubezpieczalnie, ale na kazdym rogu sa takie wypadki bo jest za malo posypane i wyjezdzone, do tej pory chodzilismy pieszo, te urodziny byly jednak dalej i natychmiast po szkole, bylismy przedwczoraj na pare godzin w zlodowacialym lubuskim, by sprawdzic czy rury nie popekaly, dom stoi, zyje swoim zyciem i ma sie dobrze, po drodze nic sie nam nie stalo, w zasadzie tutaj to trzeba miec pretensje do miasta, ze balagani i sie nie wyrabia, metropolia.
abcd <– taki kod!!!
Alicja „wyprała” zazdrostki w łazience, czyli wtopiła w papier woskowany zasuszone kurdybanki, zeszłoroczne konwalie, białe fiołki i jakąś bliżej niezidentyfikowaną drobnicę. I przypomniała sobie, że obiecała była Pyrze papier woskowany. ZAPOMNIAŁAM NA ŚMIREĆ!!!
Pyro ,
nie bój nic, wyślę niebawem! Skleroza czy co?! 😯
http://alicja.homelinux.com/news/img_6654.jpg
Alicjo – lepiej od razu do Ryby (adres w poczcie) Pamiętaj -Świnoujście nie jest gorsze od Międzyzdrojów.
Kazdy lokal just tyle wart jaki posiada stól stalych gosci. Do stolu tego z reguly zaprasza wlasciciel lokalu ale przy jakiejs specjalnej okazji. Otrzymawszy raz takie zaproszenie otrzymuje sie automatycznie Status Stalego Goscia. Stalych gosci jest wiecej anizeli miejsc przy stole. Nigdy jednak nie zauwazylem zeby zabraklo miejsca dla stalego goscia. Jesli staly gosc przyprowadza swoje towarzystwo siadaja przy innym stole. Przy stole stalych gosci po uprzedniej rezerwacji i uzyskaniu zgody. Zbieraja sie przy tym stole rózne grupy ludzi czasami przypadkowo a czasami dla omówienia rzeczy waznych. Wtedy ktos kto ma cos do omówienia zwoluje grono zainteresowanych. Moga sie tez zaplatac i osoby niezainteresowane, byleby nalezaly do grona stalych gosci. Obrady i dyskusje sa jawne i niema glosowan. Naleze do specyficznej grupy skladajacej sie z emerytowanych akademików. Nie wspomne z duma, ze jestem najmlodszy. Grupa sklada sie z czterech osób a przewodniczy jej Pan Profesor, wiek, lat dobra polowa dziewiecdziesiat. Raczej wiecej anizeli mniej. Chcialbym, zeby moja emerytura miala tyle tysiacy Euro na ilu uniwersytetach on wykladal. Dwaj pozostali polowa osiemdziesiatki no i ja, mlodzik.
Przewodniczacy zarzadzil zbiórke dla omówienia waznego tematu. Nawet nie powiedzial jakiego. Podal tylko dzien i wczesnie popoludniowa godzine. Po poobiedniej drzemce. Zameldowalem sie pounktualniie zabierajac portmonetke. W tym wieku bywa, zu ktos zapomni srodków platniczych i trudno zeby pil na krzywa ryj. Automatycznie ulega zaproszeniu. Spotkalismy sie ze szwajcarska punktualnoscia. Okragly stól nakryty. Zajalem swoje miejsce a Pani Kelnerka nie pytajac zaserwowala kazdemu stosowny kufel bialego, beczkowego. Nazwy nie wymieniam, zeby nie robic niezaplaconej reklamy.
Wznieslisymy jak na komende, umoczylismy co nalezy, odstawilismy a przewodniczacy wyglosil.
Panowie, postanowilem sie rozmnozyc.
Zamurowalo nas jak jednego. Pomyslalem sobie. W jego wieku, tez sie chlopu zachcialo.
Przewodniczacy, jak zaznaczylem, dobrze pod setke, tak daleko, ze z okazji urodzin spiewamy mu. Jeszcze setke, jeszcze setka. Zeby nie zapeszyc. Popatrzal na nas dumnym wzrokiem. Jego aktualna partnerka jest fertyczna osoba w wieku zaledwie lat szescdzescdziesiat. Wszystkie poprzedniczki wyprawily sie na tamten swiat. Sa ze soba lat dwadziescia ale nie mieszkaja razem. Ona toszczy sie o swojego partnera. Finansowo jest calkowicie niezalezna i na emeryturze postanowila miec dziecko swojego zyciowego partnera. Alimentów nie potrzebuje. Stac ja na to.
Pan Profesor zajmuje sie nadal genetyka w tym szczególnie zagadnieniami trudnych przypadków bezdzietnosci. Tak nas zamurowalo, ze znowu zamoczylismy was. Rozpoczal sie wyklad na temat róznych mozliwisci.
Po pierwsze, klonowanie. Jesli nie zostanie popelniony blad, embrion posiadzie wszelkie cechy genetyczne dawcy. Zapytalem, czy równiez prawo dostepu do ponoc zasobnych kont bank,owych. To zalatwi sie na notarialnej drodze. Dobrze, ze przypomniales powiedzial. Kto ma byc klonowany. Ty, czy twoja partnerka. Oczywiscie, ze ja.
Kolejna metoda, to in-Vitro. Niesie zu soba cala radosc odmiennego stanu i maciezynstwa. W jej wieku odrobine ryzykowna ale wspólczesna medycyna da rade.
Trzecia metoda Viagrowanie. Okreslemie zbiorowe. Moze sie udac i podobno zabawa moze byc na calego. Reszta, patrz wyzej.
Zapadla ciszy. Przepilismy dla rozszerzenia szarych komórek. Jeden z uczestników zaznaczyl, czy moznaby w naturalny sposób. Tak jakby oni juz nie próbowali.
Wreszcie, skromnie zapytalem, czy nie moznaby poprosic o pomoc bociana albo Pana Listonosza czy sasiada. Tez metoda, odpowiedzial uczony. Najmniej prawdopodobna jest ta z bocianem. One wszystkie odlecialy do cieplych krajów.
Dopilismy, Prezes zaplacil a my rozeszlismy sie do domów. Kazdy z nas pewnie myslal, jakiez to hobby maja ludzie na emeryturze
Pan Lulek
moragu
niekiedy jak sie w co rabnie to zaczyna normalnie funkcjonowac 😉
jest moze i tym razem szansa 😆
Kocham pańskie opowiastki Panie Lulku. Pan Profesor ciut przypóźno o tym rozmnażaniu, co? Kto malucha nauczy grać w klipę albo inną męską zagrywkę? Spadnie na junoszę w towarzystwie, czyli P.Lulka. I jak Pan się z tego wyłga?
Pyro,
wysłałaś adres? Bo ja nic w poczcie nie mam jeszcze. Jutro wybieram się za róg na moja pocztę, więc wysłałabym (zaznaczam, ze pocztą ślimaczą, bo lotnicza… wiadomo).
Wszystko wskazuje na to. ze Gospodarz zanim uda sie na Vilegiature powinien zabawic na pokojach Spóldzielni Pracy „Polityka” a potem byc moze wywnetrzyc sie
Pan Lulek
QWłaśnie wysłałam, Al;icjo.
Panie Lulku nic nie rozumiem. Ani nie wybieram się na urlop, ani nic mnie nie zaskakuje w Spóldzielni Pracy gdzie bywam codziennie. No i czemu mam się wywnętrzać. Jestem raczej introwertykiem.
Wracaj Lulku pod pierzynę i czekaj na królewskich gości z nad Narwi i Dunaju.
Albo poczekaj do poniedziałku. Być może zaspokoję Twoją ciekawość. Wszystko ma swój czas!
cytat z wpisu Gospodarza ( a ściślej książki dla smakoszy):
Nieodpowiednie natomiast są wina zawierające dużo garbnika. Czyli absolutnie żadne bordeaux!
————————————————–
Kilka linijek potem tekst wspomina o barolo.
Chyba chodzi o podwójną negację.
garbnik garbnik=brak garbnika.
Dodawanie wina pod koniec przyrządzania risotto jest również interesujące, najlepiej doustnie.
Niestety, nie pamiętam źródła: Tylko ludzie głupie nie piją przy zupie.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
winko z Chile da Ci sile
czy do zupy, czy do ryzu
garbnik Ci nie zlamie krzyzu
Jak to przyjemnie usiąść wieczorem przed monitorem i tak hurtem poczytać Wasze wpisy. Dzisiaj są jak przygotowany w trójnożnym kociołu, pod tą Misiową wierzbą rosół. Esencjonalny, gorący, dobrze doprawiony, pikantny wręcz, z poplątanymi kluskami, upstrzony zieleniną. Jest bez wina gdyż jak zdziwiona o 9.32 i Dorota z Sąsiedztwa, też nie słyszałem o dolewaniu takowego.
Może kiedy spróbuję, ale pewnie jestem rosołowy Mamoń.
A Ty zdziwiona, dziw się tu częściej!
Jest czemu, jest z czego, jest z kogo… 😉
Ja sobie pomlaskuję dalej….smacznie nagotowaliście!
Mała miseczka, a ile radości.
Wezmę może dolewkę?
I zrobię tak jak zlewkrwi zalecił.
Jutro mrozu już niewiele,
można wypic carmenere.
Bacco, tabacco e venere
Riducono l’uomo in cenere
Pyro, bardzo wielkie „dziekuje” za przepisy, przenioslam do kajecika, nie omieszkam zdac relacji 🙂
Przepraszam, ze dopiero dzisiaj, ale odcielo mnie od netu 🙂
Wino, papieros i kobitki
Męski ród rujnują wszytki
Mnie utkwiło w pamięci od dzieciństwa (chyba z literatury) ordynowanie przez medyków bulionu i wina na wzmocnienie, ale chyba każde osobno. A w aptece też było wino na receptę. Tak mi się coś kojarzy.
zrojnowany (sic)
nie do bitki
na kobitki szuka witki
papierochy 😛
zycie = kiten + kobiety + wino/zaden grzaniec/
😆
yyc
toz to franca zupelnie moderna, przeloze na sarmanckie, jesli obiecasz, ze uwarzysz, po proznicy mnie sie nie chce, kura w piecu dochodzi do stanu wskazujacego na spozycie
Podaje zakodowana wiadomosc.
daca
da da da————ca ca ca
Zgodnie z rozkazem ide pod pierzyne. Bede czytal ksiazki. Na swój sposób kucharskie. Potem sprawozdam.
Ciag dalszy w recach Antka i Jego bliskich.
Pan Lulek
To ile już tej kurze promili?
Pyro,
zapisano adres Ryby. Jutro przystępuję do działalności.
A teraz wracam do działalności… dzisiaj Dzień Niejedzony, czyli dajemy sobie w gardełko różności z polskiego sklepu, co tam się do Jerzora uśmiechnie. Ja prosiłam o śledzie, jak zwykle.
Nemo,
podgrzewanie pierzyn i poduch o piec kaflowy 🙂
To byli czasy… i zimy byli jak moje tutaj, nie przymierzając 🙄
Johnny, z tego sa autostrady i inne zlobki
http://www.columbiachronicle.com/back/2000_spring/00apr10/cigarettes.gif
Antek, mam tylko w Fahreheitach, podac
W Ojczyźnie stan wskazujący na spożycie określamy w promilach a nie jakiś farenhajtach!!
Ile masz pan farenchajtów?
Paanie właaadzo, lekko zagrzany tylko jestem. 🙂
Sławek,
dawaj te farenheity, przeliczymy…
Alicjo,
ten piec był z pięknych ciemnozielonych kafli i miał duchówkę z żaluzjowymi drzwiczkami, a w niej piekły się jabłka… Wiesz, jak pachniało? Na pewno wiesz.
Przetlumacz bo inaczej nie odczytam, ….linqua wspolczesna myslalem o angielskim …(wspolczesna linqua franca dyplomacji)
A co jam uwarzyc ?? Cos tu dzisiaj za duzo abstrakcji, skrotow i w ogole chyba za duzo pijecie. W tym winie to sie mialo gotowac, prozyc etc … a nie do gardla. Nic nie moge wykapowc kto z kim i o czym aktualnie rozmawia…jak przy rodzinnym stole. No, moze troche ciszej.
wyszlo po udku (U°) na ryj, czesc dla Ikara (I°)wypadla Mlodemu, on cos ostatnio malolotny, za duzo wakacji,
Albo ten piec z miodoworudych kafli, też z duchówką co to stał w obydwu pokojach jednocześnie zanim nie zostalo założone centralne na koks.
Przed świętami stawialo się na nim bułki drożdżowe do wyrośnięcia albo pdpiwek w butelkach z porcelanowym korkiem na zawiasach z drutu. W środku nocy te butelki zaczynały po kolei strzelać i potem sufit trzeba było malować na biało.
Oj, bo pójdę się napić!
A jeszcze te piece miały szyber do zamykania jak się żar dobrze wypalił. Żeby ciepło nie uciekało do komina. Zamykało się dokręcane drzwiczki i popielnik i piec trzymał ciepło do rana…
A ja jeszcze taka duchowke z zaluzjami mam, zatrzymalam po rozbiorce pieca, mam zamiar wbudowac to w konstrukcje nad kominkiem i bede znowu piekla jablka!
albo taki
http://www.valoriani.it/inglese/prodotti/forni_famiglia.htm
Wszystko ładnie pięknie i romantycznie, aż mi się przypomniały łyżwy dokręcane do butów, wełniane rękawiczki ze sznurkiem przez oba rękawy i… zapach maści ichtiolowej na odmrożone pięty 🙄
i streptomycyna krystaliczna co ją ciotka aplikowała domięśniowo
A u mnie w wielkiej kuchni z posadzką w szaro-białą szachownicę (niewielką) stał piec kaflowy zielony, ciemny, w wszystkimi należnymi duchówkami i tak dalej. W jednym pokoju stał kaflowy od ASzysza, rudomiodowy, potem przechodziło się do salonu (otwierało się oszklone drzwi, składające się z czterech części, tak że można było te pokoje połączyć w jeden prawie) – w salonie królował wielki kominek z piaskowca, ale w rogu stał przepiękny, ciemnozielony piec z ozdobnych („rzezbionych”) kafli, taki „na codzień”. Piec był sześciokątny, stał osobno od ściany. Oczywiście na Bartnikach…
http://alicja.homelinux.com/news/img_2261.jpg
Obecnie mocno posunięte w ruinę…
Ale nam się na piece wzięło 😯
kurtka z kołnierzem ze sztucznego misia i czapka-pilotka z dermy a na nogach wełniane rajtuzy
Andrzeju,
taki podobny piec do pizzy mają w Bernie znajomi w ogrodzie. Raz zaprosili na pizzę, ale piec był za słabo nagrzany i trzeba było dopiekać w elektrycznym 🙁 Ale jak się wie, jak się właściwie obchodzić, to fajna rzecz. Taki piec.
A skoro juz pokazałam żałosny front (ta weranda to było całe oszklone cacko , kolorowe szkło, dach też), to i tył, salon z kominkiem był od tej strony. Te białe naleciałości – to od czasu powodzi w 1997 roku, tak wysoko woda była. Bardzo nadgryzła ten dom… 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/img_2259.jpg
Ale najlepszy piec jest u znajomego Pana Lulka Waltera w starym domu rodzinnym tegoz Waltera, gdzie Pan Lulek udziela sie jako grzewczy instalacji produkujacych substancje przeciwne wszelakim chorobom zaziebieniowym i trawiennym, kafle te byly zeliwne, moze znajede tzn. uda mi sie przegrac zdjecie
Tu też jest piec austriacki:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/Roznosci#5289026051322824114
Z bajek opowiadanych przez babcię Michalinę najbardziej fascynowały mnie te, w których głupi Wania leżał na piecu, a nawet na nim podróżował 😯
nemo, ten piec jest wspolczesny, chyba poprosimy Pana Lulka o fotografie, gdyz to byly stare, zeliwne kafle z wzorami, trudno powiedziec „wygrawerowanymi” ale to zeliwo byl tak wylane do formy, ze powstaly ladne wzory i napewno takie kafle trzymaly dobrze cieplo. Aparat moj zapomnialam w Swinoujsciu, a ujecia pieca siedza w kamerze filmowej i chyba ze Johnny to przegra.
a czy te wszystkie kafle winne?
pamietam zima byla, staw przy Nowowiejskiej zamarzl, Edek w przedswiatecznym zamieszaniu zostal wygnany, zeby nie przeszkadzac, na spacer z dzieciami, tak my sie po tym stawie slizgali, ze Mlodszy wpadl do przerebla, Edek zrobil tez plum, zeby Mlodszego na suche wystawic, jak juz Go wystawil i sam sie wygramolil, pobieglismy do domu, mijajac po drodze straz pozarna, udajaca sie na nasz ratunek, w domu pierzyna do kafli, mlodziez nacierana spirytusem, Edkowi doustnie tez, i pod pierzyny, dwom niedoszlym topielcom po godzinie wszystko przeszlo, a ja zlapalem zapalenie pluc, podobno za szybko bieglem i sie zapocilem, na Boze Narodzenie wszyscy jedli karpia, mnie musiala wystarczyc oxyteracyna
A u mnie w domu bylo tak. Przed wojna (czego nie pamietam) bylo centralne ogrzewanie. Dom solidny z winda (pierwsza w Kaliszu). Dwie kotlownie w piwnicach. Potem przyszla wojna a z nia oswobodzicielska Armia Czerwona i wywiezli ze soba centralne. Rury, kaloryfery, wszystko (tego tez jeszcze nie pamietam). Wstawiono piece kaflowe we wszystkich pokojach ktorych bylo 3 z wyjatkiem malego pokoju (tego tez jeszcze nie pamietam). W kuchni byl piec z bialych kafli w nim wszystko sie pieklo i smarzylo, zawsze stal czajnik z goraca woda i esencja. Pamietam do piwnicy sie chadzalo po wegiel. W pokoju stolowym (bo tak to sie wtedy nazywalo, teraz nawet w M2 sa salony) zawsze sie wygrzewalem miedzy piecem a kredensem (stary solidny mebel). Zwlaszcza jak sie wracalo z lyzew wlasnie takich przykrecanych a jezdzilo sie po ulicy. Po swietach palilo siem choinke w piecu i ladnie pachnialo. Potem w latach 60-tych (co juz pamietam) zalozono ponownie centralne ale piece zostaly i czasem sie uzywalo bo jak to w PRL albo wegla zabraklo albo palacz w kotlowni sie uchlal i nie napalil. W koncu jednak piece zniknely…szkoda bylo. Dziecinstwo odeszlo razem z piecami.
Oh, Sławuś 🙁 😉
Ja też mam za sobą przygodę w przeręblu (jazda tyłem na łyżwach 😎 ) na stawku koło domu mojej cioci. Przerębel powyżej pasa. Towarzystwo hokejowe pomogło się wygramolić, ale potem rozbiegło czym prędzej. Zanim doszłam do domu cioci, to ubranie chrzęściło na mnie jak zbroja na rycerzu, ale nie pamiętam, żeby mi było zimno 😯 Ciocia w panice mało mnie w ukropie nie wykąpała, a potem tradycyjnie – pierzyna, kafle… I nic mi nie było, nawet kataru… Chyba jednak nie należy się pocić na mrozie 😎
Łyżwy dla dzieci były saneczkowe na dwóch płozach, przypinane paskami skórzanymi do kamaszy.
Te dla starszych, przykręcane, wymagały okutej dziury w obcasie, do której wkręcało się tył łyżwy, a dopiero z przodu przykręcało się łyżwę.
Ta dziura w obcasie ciągle się zapychała.
Takie były w Warszawie, może reginalnie występowały inne warianty. 🙂
Ale też buty były solidne, a do przykręcania łyżew był kluczyk, taki ze skrzydełkami jak motyl.
mt7, te z dziurka, co sie zapychala byly dla sredniakow i cieniasow, powazniejsi mieli panczeny i sie podpierali kijem do hokeja, tudziez figurowki, raczej dla niewiast, jak koledze starzy kupili, to cale podworko sie z niego smialo, podarowal sasiadce
Te blaszki na dziurę w obcasie nazywaly się „płaścinki”
idę spać i będzie mi się śniło….
Ha! Beli chłopcy, beli… 🙂
Dobranoc! 😀
Ale się Wam na wspominki wzięło! 🙂
Też miałem łyżwy przykręcane na kluczyk; niemieckie, „przedwojenne”.
Ale zazdrościłem kolegom ze Starego Puszczykowa, którzy nosili kujony, buty z cholewką ze świńskiej skóry i grubą drewnianą podeszwą. Do tej podeszwy od spodu przybijali gruby drut i cały czas byli na łyżwach. Strasznie im tego zazdrościłem. 🙂
Przypomniał mi się powrót z łyżew w taki mroźny dzień do ciepłego domu, a tam akurat góra świeżo usmażonych pączków na stole i bulgoczący czajnik na skraju płyty… Chyba sobie pójdę popłakać jak Alicja 🙁
Aha, do zamknięcia drzwiczek od pieca po zakończeniu dokładania paliwa rozkaz brzmiał: Zakręć piec!
A jak sie dorobilem pierwszych hokejowek to dopiero bylo. Chociaz te z dziurka sie w sumie chyba milej wspomina. Kolega miszkal na obrzezach miasta i czasem sie tak zdarzalo ze jak rzeka wylala i zamrozilo to polami zesmy kilometrami jezdzili i nawet wieczorem sie ognisko rozpalalo….
Dwa pytania: 1 – kupowalem sloninke dla sikorek i mnie namowiono zebym kupil wiecej i zrobil smalec. Nigdy nie robilem jakis przepis ale taki super prosty tzn stopic dosolic (tylko ile )… 2 – andrzej.jerzy czy Ty moze z Puszczykowa jestes bo tam w zeszlym roku bylem u kolegi? Piekne tereny.
te buty do łyżew z patentem
to chyba się „zuchy” nazywały
:::
piec też mi nie raz dupę ratował
bo mieszkałem w miejscu kompletnie otoczonym wodą
jezioro, kanały, Regalica i kanał odrzański
jakby tego było mało, to jeszcze rowy melioracyjne
i łąki przy wałach powodziowych zazwyczaj zalane wiosną i zimą
Szczerze powiedziawszy to te piece węglowe były bardzo uciążliwe i z tym węglem, czyszczeniem to był prawdziwy kłopot, tylko akurat nie dotyczył dzieci.
Przypomniało mi się, że żeliwne drzwiczki w piecu pokojowym miały dużą śrubę pośrodku i ona służyła do uchylania lub domykania drzwiczek.
Drzwiczki były rozpalone do czerwoności, a w przedpokoju i kuchni była lodówka, bo używało się dwupalnikowej kuchenki gazowej, a o ciepłej wodzie w kranie nikt nie słyszał.
Póżniej w 54 lub 55 roku dostaliśmy mieszkanie w nowym domu z kaloryferami i łazienką, ale – oprócz gazu – piec na węgiel też był, tylko metalowy na nóżkach z piekarnikiem i wpuszczanym pojemnikiem na ciepłą wodę. W szafkach pod oknem były okratowane dziurki wychodzące na zewnątrz – robiły za chłodnie. Jakoś się żyło i nie marnowało jedzenia.
Piece…
Kiedy robiłam reportaż o Muzycznej Owczarni w Jaworkach, poznałam tam Witka Polaka z Nowego Targu (przyjaciela gospodarza), który ma kaflarnię:
http://www.kaflarnia.pl/kontakt.html
W Owczarni też są piękne piece jego produkcji.
Zawsze bardzo mi się podobały takie zielone. A w domu miałam tylko białe… Wszystko pięknie i romantycznie, tylko przez lata musiałam dygować dwa wiadra na drugie piętro, z piwnicy w innej klatce…
Wylazlem z wyra bo musialem. Fizjologia i tyle a na dokladke przerwa w spaniu. Zamiast czytac, zrobilem krótki przeglad czego nie zalatwilem. Nie otrzymalem wiadomosci gdzie mozna nabyc droga kup na walenki. Autentyczne, rozmiar 43, jedne w szarym kolorze do chodzenia po mieszkaniu a drugie biale do snu, pod pierzyna. Chyba, ze „dzis prawdziwych walenek juz niema”.
A tu kryzys energetyczny za oknem stoi i palcem kiwa.
Fotografii pieca Waltera nie opublikuje, bo po pierwsze nie posiadam tak skomplikowanego urzadzenia jak aparat fotograficzny a po wtóre nigdy w zyciu nie wykonalem zadnej fotografii. Calkiem jak z nalesnikami.
Jak ktos chce zobaczyc moze przyjechac. Przy okazjii drobna degustacja ale z calkiem innej aparatury na której sie znam.
Jak sobie przypomne co jeszcze chcialbym miec to napisze.
Pan Lulek
A zuchy, Brzuchu, to były cudne tzw. pionierki. Niejedne górki w takich schodziłam… Ostatnie zostawiłam sobie na pamiątkę, zresztą da się w nich jeszcze chodzić 🙂
Kto nie je ten nie pracuje i inne atrakcje – http://www.przekroj.pl/wydarzenia_kraj_artykul,3873,0.html .
yyc,
pokrój tę słoninę w drobną kostkę i wytop powoli, mieszając i nie rumieniąc skwarek zanadto. Skwarki możesz oddzielić. będą do pierogów. Do smalcu dodaj pokrojoną cebulkę, niech się zrumieni, czosnek, majeranek, sól (nie za dużo, zawsze można dosolić) ewentualnie jabłko, posmaż chwilę i odstaw do zastygnięcia.
Na kilo słoniny – 2 cebule. Można dodać drobno pokrojony boczek albo karkówkę.
DEzieki nemo, wlasnie kroje, teraz wiem co dodac. Cebule znaczy i te reszta dodac juz na koncu?
Rozumiem, ze topic ma sie tak zeby skwarki sie zarumienily ale nie zciemnialy za bardzo?
Miejmy nadzieje ze cos wyjdzie a jak nie, to zawsze jest nastepny raz.
yyc,
sam najlepiej dojdziesz, co i jak 😉 Cebulę i inne dodatki dodasz, jak uznasz, że skwarki już dobre i niezbyt brązowe, bo będą gorzkie. Cebulę możesz usmażyć do miękkości na osobnej patelni i potem zmieszać z resztą. Można przyprawiać papryką, pieprzem, suszonymi grzybami, śliwkami itp.
I nie zaczynaj od zbyt dużej ilości. Lepiej daj więcej sikorkom 😉
No taki mialem plan..))
Takich rzeczy jak jablko czy karkowka i boczek to niestety nie tym razem bo nie mam a za oknem zawierucha sniezna i zimno (-16C.. a mialo byc slonce i +2C)
Nie dokonczylko sie…zawierucha wiec sie z domu nie ruszam…
Na początek cebulka, czosnek i majeranek wystarczą 😉
Dzieki..no i sie zaczyna robic. Lubie smalec ale wlasciwie malo jadam bo nie ma okazji. Mam pyszny chleb od Niemca bedzie jak ulal pasowal.
Alicjo! Nawoskowane firanki obejrzałam dopiero co. Są CUDNE! Jestem zachwycona, że otrzymam to cudo. Będzie się idealnie nadawało do mojej kuchni. Co chciałabyś w zamian? Proponuję orzechówkę, malinówkę, konfitury własnej roboty z wiśni. Napisz p[roszę co by Ci radość sprawiło, a wyslę to w miarę szybko. A może chciłabys serwetki haftowane? (haft Richelieu) Wybieraj. Ryba
Yyc. Ja jadłam przepyszny smalec z mieloną karkówką – pół na pół. Palce lizać. Mój Matros lubi smalec z mięsem. A tu mięska sporo, a do tego rozsmarowuje się na chlebie bez kłopotu
Plotę te booties dla wnusia znajomych i rzewne łzy mi się leją po licach nad piecami i nie tylko, łyżwy pożyczał mi sąsiad Adam, chodziliśmy „za mur” na takie wieczne zalewisko. Tak się przewracałam i nie pojmowałam sztuki jazdy, że Adam w końcu się zniechęcił do pożyczki (stał i marzł, albo ślizgał się na butach), bo nawet jego blizniak Jasiek, służący mi za podpórkę i nauczyciela, nie dał rady i ciagle mnie musiał z lodu zbierać. Rzadki talent posiadam 🙄
Przez te wspominki się wzięłam i pomyliłam, ale już doszłam i odbłądziłam. Dawno nie robiłam skarpetek dla malucha. Zrobię kilka par, jak się rozkręcę.
Żivot byl cudo…
yyc,
tylko wysmażaj to powoli, bo przypalisz! I o marianku nie zapomnij.
Nemo, Sławuś!
Welcome to the Club of Niedoszli Topielcy! 😈
Akurat siedem lat skończyłem, gdy zaznałem tej wątpliwej przyjemności oglądania od spodu lodu na jeziorze, po którym dopiero co się ślizgałem. Jakoś jednak wymacałem krawędź przerębla, ktoś podał mi rękę i wygramoliłem się. Po czym całe towarzystwo dało w długą. Ja bałem się wrócić sam do domu, wolałem ociekający wodą poczekać na mrozie przed szkołą na brata pobierającego pierwsze lekcje angielszczyzny. Na szczęście doczekałem się, zanim zesztywniały mi wszystkie członki. Tylko palto ze sztucznego futerka, tak zwany miś, trochę krępowało ruchy w drodze do domu. Były to czasy bez domofonów i zasieków wokół domów mieszkalnych, wpadałem więc do każdej klatki schodowej i robiłem niedźwiadka ze wszystkimi kaloryferami, które wtedy były wszędzie i wszędzie gorące.
W domu wysuszyli mnie, zapakowali pod pierzynę z butelkami napełnionymi gorącą wodą i zaczęli odprawiać zdrowaśki. Chyba mi pomogły, te zdrowaśki znaczy się, bo nawet kataru nie dostałem 🙂
A na smalec to mi smaka zrobiliście…
Teraz juz wszyscy wiecie jakie znaczenie ma dobra pierzyna. Nawet jako srodek przymusu zastosowany przez Gospodarza, który wyslal mnie pod nia na caly weekend.
Ale i tak wyjdzie na moje.
Pan Lulek
Byłabym zdziwiona, gdyby nie wyszło na Panalulkowe… 😉