Bawaria to nie Niemcy
Do niemieckiej kuchni nie żywimy zbytniego sentymentu. Być może, iż przyczyną tego faktu jest pierwsze z nią zetkniecie.
Wylądowaliśmy w Berlinie w letni lecz mimo to zimny i deszczowy dzień. Po rozlokowaniu się w hotelu korzystając z chwili przerwy w opadach poszliśmy na kolację do restauracji Hardtkego. To lokal o bogatej historii, istniejący od lat dwudziestych ubiegłego wieku, specjalizujący się w niemieckiej kuchni. W dość ciemnej sali o niskim suficie poprzecinanym starymi drewnianymi belkami, znaleźliśmy stół przy oknie i usiedliśmy na solidnych ławach. Kelner zapytał nas od jakiego piwa zaczniemy i co będziemy jeść na przekąskę. Po chwili dostaliśmy po wielkim kuflu z wielkim kożuszkiem piany i dwie porcje rolmopsów. Zrolowane marynowane śledzie to podobno ulubione danie kanclerza Bismarcka. I berlińczyków także.
My zjedliśmy je z przyjemnością. Gęsty krupnik mocno okraszony skwarkami już nie sprawiał takiej frajdy choć pachniał bardzo przyjemnie. Był jednak stanowczo zbyt tłusty. Główne danie stanowiła pieczeń wieprzowa z knedlami, zasmażana kapustą i ciężkim sosem. Pieczeń wyglądała apetycznie ponieważ z jednej strony miała zapieczoną na chrupko złocistą skórkę a plaster mięsa prezentował się okazale. Pachniała w dodatku majerankiem a tłuszcz, który ukazał się dopiero podczas krojenia ukrył się pod sosem. Porcja była solidna czyli jak dla drwala lub niemieckiego lad knechta. Zjeść takiej porcji w całości po prostu uniesposób. Zwłaszcza gdy mieliśmy za sobą także próbę pokonania półmiska sałatki kartoflanej, z której Niemcy słyną. Kelner przyniósłszy rachunek dziwił się, że nie zjedliśmy wszystkiego. My zaś dziwiliśmy się, iż w renomowanej berlińskiej restauracji nie można płacić kartą kredytową a gotówki w odpowiedniej wysokości nie mieliśmy.
Damska połowa naszego zespołu została więc nad kuflem piwa, a męska pognała do najbliższego bankomatu. I mimo, że musiałem pokonać tylko jedno skrzyżowanie, by dotrzeć do dawcy gotówki obok słynnego hotelu Kempinski, przemokłem do suchej nitki. Ciężar – nie rachunku lecz solidnej niemieckiej kolacji – leżał nam na żołądku aż do kolejnego wieczoru. I może właśnie ta pierwsza lekcja kuchni znad Szprewy spowodowała nasz brak entuzjazmu do tutejszych dań. Co gorsza, gdy po kilku miesiącach od tej wizyty przeczytaliśmy, że Hardtke – lokal który przeżył czasy hitlerowskie, wojnę i późniejszy okres – zbankrutował uznaliśmy to za odwet losu za naszą tłustą i deszczową kolację.
Kolejne doświadczenia były znacznie sympatyczniejsze. W Bonn i okolicach jadaliśmy dania mogące usatysfakcjonować każdego smakosza. Wytłumaczono nam jednak, że kuchnia nadreńska ma wiele wpływów francuskich. Frajdę sprawiały nam też dania rybne i wszelkie morskości podawane w Hamburgu czy Kolonii. Nawet w Bawarii znaleźliśmy niejeden powód do kulinarnej satysfakcji. Białe monachijskie kiełbaski z słodkawą musztardą i pszenicznym piwem Paulaner (drugi gatunek równie pyszny to Franciskaner) są prawdziwym delikatesem. Nawet golonkę po bawarsku czyli gotowaną a potem pieczoną w piwie, podawaną z grochem i musztardą wspominamy z tęsknotą. Tyle tylko, że zamówiliśmy na nas dwoje pół zwykłej porcji dzieląc ja na dwie części. Prośbą tą wprawiliśmy w zdumienie kelnerkę z Hofbrauhause, która długo usiłowała nam wytłumaczyć, że niechybnie umrzemy z głodu po tak małej porcji. Wskazywała na sąsiednie stoliki, przy których niemieckie emerytki i emeryci w mocno zaawansowanym wieku pałaszowali pełne porcje ważące jak nas zapewniała niewiele mniej niż kilogram każda. Byliśmy jednak nieugięci i – jak sądzimy – z tego powodu tak mile wspominamy południowy posiłek w najsłynniejszej monachijskiej piwiarni.
Zwiedzając bawarskie zamki, których jest tu mnóstwo, zatrzymywaliśmy się w sąsiadujących z nimi miasteczkach na posiłki. A jako, że było to w maju wszędzie zamawialiśmy to samo: szparagi. Tutejsze szparagi są po prostu wspaniałe. Grube i białe jak żadne inne. I Niemcy nie filozofują zbytnio przyrządzając je bez mała od pięciuset lat. Do specjalnego wysokiego garnka wlewają wodę z białym wytrawnym winem, dodają do smaku sól i cukier oraz odrobinę masła. Potem, po wyjęciu z garnka podają te cuda z sosem holenderskim lub stopionym masłem. Oczywiście towarzyszy temu kieliszek tegoż wina, które było i w garnku. Orgie szparagowe powtarzaliśmy przez cały czas pobytu w Bawarii. I prawdę mówiąc nigdy nam się to nie znudziło.
Niemieckie piwa znane są w świecie. Także białe reńskie wina. Znacznie mniej słyszy się o jabłeczniku produkowanym we Frankfurcie Pija go się w całej Hesji tak jak piwo w Bawarii. W restauracjach, kawiarniach i ogródkach. Najsłynniejszym daniem do frankfurckiego jabłecznika – ebbelwoi są wieprzowe żeberka gotowane z cebulą, goździkami i pieprzem. Mięso pokrojone w plastry zalewane jest wywarem przyrządzonym ze smażonej cebuli z jabłkami z dodatkiem podduszonej kwaszonej kapusty z jałowcem i liściem bobkowym. Jeszcze chwila gotowania i danie do jabłecznika jest gotowe.
Komentarze
Hofbrauhaus w Monachium:
http://picasaweb.google.pl/PaniDorotecka/RaportZMonachium/photo#5227809977628837666
a na następnym zdjęciu wnętrze.
Teraz nie mam czasu pisać, ale niektóre potrawy kuchni niemieckiej lubię. Zmodyfikowane na własny gust (mniej tłuszczu, mniej kapusty) pieczeń wieprzowa z kminkiem, gęś z jabłkami, żeberka peklowane gotowane w kwaśnej kapuście – bywają doskonałe. Ciasta natomiast darować sobie można.
Nie zapominajcie, ze Bawaria to prawie my. Ostatnia cesarzowa byla przeciez bawarska ksiezniczka. Kiedys, przed kilku laty bylem na placu przed katedra Swietego Stefana w Wiedniu na intronizacji obecnego naszego kardynala. Oczywiscie na placu bylo pelno stoisk gdzie serwowano parówki róznego rodzaju i piwo. Naturalnie i wode mineralna. W pewnym momencie zauwazylem, ze za moimi plecami stoi para ubrana w ludowe stroje. Podszedl do nich w pewnym momencie jakis dostojnik w fioletach i zaczeli rozmawiac. Bawarski dialekt jest bardzo podobny w brzmieniu do wiedenskiego. W pewnej chwili duchowny zapytal, Czy panstwo jestescie z Niemiec. Nie, odpowiedzieli, my jestesmy z Bawarii. Wjezdzajac samochodem do Bawarii czyta sie. Wolne panstwo Bawaria. Oni sa calkiem inni. Nawet nie produkuja Mercedesów tylko BMW. Specjalnoscia której nie zapomne sa ryby szpikowane boczkiem i pieczone na weglu drzewnym czyli grillowane. Ponadto gdziez jest lepsze piwo anizeli w pazdzierniku kiedy w Monachium jest Oktoberfest. Pite w szklanych kuflach o o pojemnosci dwa litry. Kufel taki mozna kupic. Dowodem, ze nie zostal ukradziony jest okragla nalepka. Wielu kupuje i zabiera na pamiatke.
Sa oczywiscie perwersyjne rzeczy jak na przaklad herbata z mlekiem czyli bawarka.
Ciekawe tylko jaka herbate pija na Cejlonie nasi Gospodarze.
Pan Lulek
To prawda, że pierwsze spotkanie z kuchnią obcego kraju może zadecydować o niechęci na długie lata 🙁 Kto zatruł się żurkiem w „renomowanej” polskiej karczmie, ten będzie nieufny wobec pozostałych przybytków gastronomii tego kraju. Moje doświadczenia z kuchnią niemiecką były, na szczęście, pozytywne i dotąd pamiętam pieczonego kurczaka z sałatką ziemniaczaną w ogrodzie Sanssouci w Poczdamie, jeszcze za Honeckera 😉 Później, w Bawarii, zupa z knedlem z wątroby Leberknoedelsuppe – wspaniała. Ziemniaki smażone do bawarskiej galarety podobnej do salcesonu, ale o niebo lepszej, Dampfnudeln czyli Pyrowe pyzy na parze, Bauernschmaus czyli pieczeń wieprzowa z kapustą przyprawioną podsmażonym czosnkiem i knedle z bułki – wspaniałe. Niemiecka kapusta kiszona smakuje mi lepiej, niż polska, również surowa. Kuchnia bawarska spokrewniona z czeską i austriacką smakuje najlepiej po dużym wysiłku, bo to kuchnia dla ludzi pracujących ciężko i uczciwie. Jak się przejedzie na rowerze kilkadziesiąt kilometrów, to ciasto Bienenstich (ukąszenie pszczoły) – lekkie drożdżowe z warstwą cukrowo-migdałowo-śmietankową zapieczoną apetycznie na wierzchu, a w środku nadziane kremem waniliowym, jest pyszne i nie ma za dużo kalorii. Problemem jest jednak, gdy takie jedzenie preferują nadal ludzie nie zużywający tych kalorii… 🙁
Gdyby pozbyli się na czas Ludwika Bawarskiego, to by ich Cesarstwo nie pożarło. Już co do ostatnich 3-królów, to sobie rzeczywiście zafundowali niezły pasztet. Przynajmniej po Ludwiku została piękna architektura i niezła muzyka. I tak im Monachium i Adolfa nie daruję – choćby Ludwik kochał inaczej najpiękniej w świecie i miewał wizje jeszcze barwniejsze niż miał.
A jeszcze Gugelhupf (baba drożdżowa – lubię na słono z boczkiem), Creme Bavaroise czyli krem bawarski, strudel z twarożkiem i bawarski placek ze śliwkami – też nie do pogardzenia 😉
Nemo, naprawde dostajesz pazurow. Coraz bardziej sie do Ciebie przywiazuje, Liebchen. 🙂 🙂 🙂
Najlepsze co Niemcy wymyslili to taki zageszczony kompot Rote Grütze podawany z sosem wniliowym. Zupa z knedlami z watroby, jak ktos mial szczescie sprobowac tego u bawrskiej gospodyni w domu, sa bardzo dobre. Kapusta kwaszona jest dla mnie koszmarna, poza kwasnym winem zadnych smakowych dodatkow. Originalne jest jeszcze dla mnie takie proste danie kielbaski wedzone z zielona kapusta Grünkohl, ktorej nie znalam z Polski i jej nie widuje w Polsce.
Ale mowiac miedzy nami to nikt juz od lat chyba 30-tu nie zajada sie kuchnia niemiecka, powojenne generacje juz dawno jadaja mieszanine kuchni lzejszych, a o swoich rodzicach mowia czesto „nienawidze ich, ciagle bylem glodny, tylko zupa i zupa, miesa nigdy nie dostawaly dzieci, tylko ojciec”.
W Schwangau, tuz pod zamkiem Ludwika Szalonego, jest najlesza wloska restauracja, w jakiej zdarzylo mi sie byc. Ot, paradoks. Z pobytu na Oktoberfest pamietam gargantuicznej wielkosci zeberka, ktore pochlonelam bez wiekszych problemow.
Klimaty kulinarne bawarskie i austriackie to wlasnie to, co lubie. W koncu dlatego mieszkam tu, gdzie mieszkam.
Ech, golonka, ech, kielbasa pieczona… Alez sie rozmarzylam dzis!
Milego dnia wszystkim!
Hardke nie przeżył czasów hitlerowskich. Szczycił się „tradycyjną kuchnią od 1952 roku”. Znawcy dawali mu jeden punkt na 5 możliwych, więc go chyba nie szkoda. Na jego miejscu jest teraz trattoria Toscana.
Doroto,
nie jadłam kapusty na północy Niemiec, na południu jest zawsze świetnie przyprawiona i nie taka kwaśna jak polska. Rote Grütze to wynalazek z regionów północnych i bardzo popularny w Skandynawii. Jest to kisiel na bazie malin lub porzeczek, zagęszczony skrobią, często sago, którego kuleczki są wyczuwalne w potrawie. Grütze = kasza, stąd określenie tego deseru. Bardzo dobry 😉
Zielona kapusta Grünkohl to jarmuż, w Polsce niepopularny, najwyżej używany do dekoracji półmisków. Tutaj nie do zdobycia w sklepie, ale niektórzy uprawiają w ogrodach. Niedługo też posadzę 😉
Sałatkę kartoflaną miałem okazję jadac w Roctocku na przełomie lat 60-tych i 70-tych i już nigdy potem nie wziąłem tego do ust. Była obrzydliwaw studenckiej stołówce. Wierzę, że może być dobra, ale się nie przemogę. Te sosy mięsne w dawnym NRD też nie na nasze podniebienia. Natomiast torty śmietanowe były całkiem dobre, jeżeli nie robili oszczędności na czymś ważnym.
Na wszelki wypadek w Niemczech szukałem potem kuchni włoskiej albo chińskiej. Z chińskimi też doświadczenia były różne. W Hamburgu doskonała, w Gelsen-Kirchen poniżej polskiego poziomu. Kilka razy spędzaliśmy urlop w Ga-Pa w zasadzie na własnym garnuszku (caravaning), ale były okazje do kolacji, więc jechaliśmy na kolację do Austrii i nie żałowaliśmy. Architekturą Ludwika się nie zachwycam. Pasuje mi do krasnoludków w ogrodzie, ale może mam takie odchylenie przeciwko pewnym pomysłom estetycznym.
Nemo, dziękuję za życzenia. Mam nadziję, że się spełnią, choć na myśl o zbiorowej wycieczce już dostaję bólu żołądka.
Dostałem książkę. Całkiem ciekawa (Polityka i jej ludzie).
Coś miałem do napisania Małgosi, ale już nie mogę powtórnie przelecieć wpisów.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich
Stanisław
Stanislawie –
– udanego wypoczynku i choc w grupie, moze nie bedzie az tak strasznie. Czego Ci serdecznie zycze.
Wczorajsze zdjecia przepiekne, a ptaszysko jak je zwal tak je zwal – wyglada jak zywa zabawka. Zawsze mnie bawilo. Ptaszysko znaczy sie.
Echidna
Stanisławie,
myśl pozytywnie 😉 Skoro już zdecydowałeś się na taką formę podróżowania, to nie bądź malkontentem, tylko wyszukaj pozytywne strony przedsięwzięcia. To nie zsyłka ani delegacja, tylko Twój wybór 🙂 Na pewno będziesz miał interesujących towarzyszy podróży, a tych najbardziej uciążliwych i pretensjonalnych możesz nam potem opisać 😉 Rób notatki. I pilnuj tor… portfela 😎
Bon voyage! 🙂
Pyro –
– prosze przeslij via Email telefonu numer (to nie pomylka tylko tak dla zabawy male przestawienie slow). To te „dzioby” wprowadzimy w zycie.
Echidna
Echidna – naklepałam.
Przejaśnia się po nocnych ulewach i burzach, pora zasadzić pory, których sadzonki nabyłam wczoraj wiadomą drogą 😉 U mnie już po obiedzie, który był ładny kolorystycznie: zielone brokuły okraszone podsmażonym na oliwie peperoncino i czosnkiem, sznycle z piersi indyczej posypane solą, pieprzem, kminem i papryką i oprószone mąką – usmażone na oliwie z masłem i na koniec podlane śmietanką, makaron – krótkie, cieniutkie i skręcone rureczki (Hohlnüdeli/Cornettes fines/Gramigna), a do tego sałatka z pomidora malinowego z czerwoną cebulą i bazylią.
Nasze grzyby dosuszają się w partiach, kurki czekają w lodówce na jakiś pomysł, ale zamrozić nie ma jak, zamrażarka pełna fasoli, indyka i cielęciny. Nawet nie mam jak wypróbować maszynki do lodów, bo najpierw trzeba ją mrozić przez wiele godzin 🙁
Cielęcinę nie, ale indyka bym dla kurek poświęciła. Nie o tym. Kurki odparzyć w gotującej wodzie, na sicie przelać czystym wrzątkiem, kłaść w słoiki nieduże, zalać wrzącą wodą z solą (tej soli ciut więcej niz „do smaku”), szczelnie zakręcić. Pasteryzować 2 dni po 30 minut i 3-go dnia 15 minut. Trzyma, że hej.
Pyro,
aż tyle razy trzeba pasteryzować? 😯 Może wieczorem spróbuję, dzięki za przepis 🙂
Heleno,
to zaszczyt należeć do your sort of girls and boys and liebchen 😉
Witam,
Ja dzisiaj korzystam z przywileju pracy w domu (home office) i krążę pomiędzy laptopem a kuchnią, w której smażę konfitury z wiśni. Ponadto wszędzie stoją garnki z jeżynami zasypanymi cukrem – moja lepsza połowa wspólnie z teściową przytaszczyły wczoraj do domu 3 pełne wiadra własnoręcznego zbioru. Będą z tego powidła i sok.
Sa czasami przedziwne rodzaje owoców. Do takich niewatpliwie naleza brzoskwinie. Po pierwsze sa malo wydajne. Ze wszystkich rodzajów zacierów najtrudniej je utrzymac zeby nie plesnialy. Pedze tylko raz ale bardzo wolno, od razu z dzióbkiem. Pierwsze 20% to trucizna i nawet samochodzik krzywi sie kiedy musi na tym jezdzic. Dalej schodze tylko do 50 %. Mozna teoretycznie odrobine nizej ale nie ryzykuje. Gotowy produkt ma lekko zielonkawy kolor i charakterystyczny posmak. Jak zwykle kwestia gustu. Przygotowalem flaszczyne, która przytargam na Zjazd dla skopsztowania.
Druga cecha mojej brzeoskwini, chyba tylko mojej, to nietypowy sposób dojrzewania. Po raz pierwszy w biezacym roku zaowocowala. Byla wiele kwiatów ale polowe zrzucila. Reszte zawiazala ale owoce rosly wolno. Juz sadzilem, ze jakis niewypal. Bylo dosyc deszczowo i chyba podniósl sie poziom wody podskórnej. Nagle zaczely rosnac ale ciagle byla twarde i nie chcialy dojrzewac po zdjeciu z drzewa. Nagle wczoraj dolecialy wszystkie. W ciagu jednego dnia. Musialem rozdawac znajomym. Na przetwory nie nadaja sie bo zle oddziela sie miazsz od pestek. Przywioze kilka pestek. Kto bedzie chcial moze zahodowac. Nie potrzebuje zapylanie obcym pylkiem. Pszczoly jednak sa mile widziane. Czy miód bedzie od tych pszczól trudno powiedziec. Tez przyjedzie na spróbunek. Owoce byly wielkie. Jeden starcza na deser. Najbartdziej radowaly sie dzieciaki sasiadów.
Teraz zaczynaja sie Igrzyska Olimpijskie a ja po wypraniu kamieni, wystawilem je na slonce zeby sie naladowaly. Pote beda zalewane w dzbanku nasza dobra woda i letni napitek jak znalazl.
Pan Lulek
Pasteryzowac mozna w piekarniku, nalac na blache do pieczenia ca. jeden centymert wody wsadzic sloiki ile sie chce i pasteryzowac. Nawet sie udaje. Nie trzeba parzyc sobie rak wyciaganiem sloikow z gara.
Inna sprawa_ do czego sluzy Biseptol lub przeciw czemu jest stosowany?
http://www.ilekarze.pl/leki/B/biseptol/
Biseptol to lek sulfonamidowy bakteriobójczy.
dzieki
Za Ceausescu, kiedy w Rumunii zabroniona była sprzedaż wszelkich środków antykoncepcyjnych, obrotni Polacy jeździli na wczasy nad Morze Czarne z plecakami pełnymi tabletek biseptolu. Zdesperowani Rumuni stosowali je bynajmniej nie doustnie 😯 a Polakom „zwracały się” koszty podróży 😯
To chyba najlepsza reklama tego specyfiku
Dzień dobry.
Nemo, jak bywało dużo kurek, marynowałam je z malutkimi cebulkami.
Przepis na każde grzyby – obgotować BEZ SOLI, do słoików i pasteryzować. Moja koleżanka Halina tłumaczyła mi, dlaczego bez soli, ale ja oczywiście zapomniałam. Tyle, że każdą nadwyżkę grzybów, których nie dało się ususzyć czy inaczej wykorzystać, robiłam tym sposobem. W zimie jak znalazł – wyciągasz słoik i robisz z tego dowolną potrawę. Najczęściej robiłam to z opieńkami, bo mieliśmy tego pod dostatkiem w ostatnim miejscu zamieszkania, a miejscowi nie zbierali i patrzyli na nas podejrzliwie.
Jedna pani odważyła się zapytać, czy się nie boimy, że się otrujemy. Jerzor, wskazując na małego Maćka, odpowiedział, że najpierw damy jemu do spróbowania. 😯
Jeśli ktoś będzie miał nadwyżkę rydzów, doskonały sposób przechowywania od tejże Haliny – smażyć partiami na maśle (BEZ SOLI!), do słoików i zalewać masłem ze smażenia. Nie musi to masło pokrywać wszystkich grzybów, wystarczy, że jest go trochę. Słoiki zagotować, aż się zamkną. Nie wyobrażacie sobie, jaki to aromat, jak się w zimie taki słoik otworzy i podgrzeje zawartość! I dopiero na talerzu się soli, rydze tak wymagają (powiedziała Halina).
Sprawdziłam, potwierdzam.
P.S.
Nie przeżył ptaszek. Był za bardzo pokiereszowany. Myśleliśmy nawet, żeby zadzwonić do Humane Society, ale zanim co, przestał się ruszać.
O szczęście niepojęte sam Brzucho odwiedził mnie 🙂
Teraz z przyjaciółką są w drodze do Hajnówki.
A ja weszlam pomimo subiekcji na strone naszej klasy i znalazlam kolezanke z ogolniaka, ktora bardzo swojego czasu lubilam, ona skakala z radosci, ja skakalam z radosci, czyli skakalysmy z radosci.
Ja też odnalazłam sporo znajomych w n-k. Niektórzy mnie odnalezli mimo braku panieńskiego nazwiska w moim profilu 🙂
I dawni chłopcy się odnalezli, teraz w większej części już dziadkowie 😯
Zauważyłam też, że ludzie porozjeżdżali się w różne strony świata. Aż dwie koleżanki z klasy są w RPA, co jak na nieliczną klasę jest dosyć dziwne. A poza tym od Niemiec po Australię rozfrunęło się towarzystwo. Z tą australijską od dawna sobie obiecuję, ze pofrunę, teraz mam większą motywację, bo i Zwierzątko w Melbourne byłoby do odwiedzenia 😉
Ten serwis ma jeszcze sporo usterek, ale… jakoś się toczy.
Wiadomość dla Pani Małgosi – ikona doszła. Jest przepiękna. Z paczką wszystko ok. Wysłałam wiadomość na e-meila.
Resztę Towarzystwa przepraszam za nie trzymanie się tematu 🙂
A ja gore. Zrobilem sie niechcacy bardzo przewidujacy. Wczoraj i dzisiaj urzadzalem bambusa. Zeby nie rozlazl sie po calym ogródku dostal stalowa beczke bez dna. Moze tak gleboko sie nie przebije. Na wszelki wypadek szukam informacji czy istnieja miniaturowe pandy. Wedlug zasady. Jeden bambus, jedna panda.
Inauguracja Igrzysk Olimpijskich urodzila nowe mocarstwo. Cale szczescie, ze chinczycy od czasu do czasu robia cos w rodzaju rewolucji kultoralnej i zaczynaja wszystko od poczatku. Tyle, ze za kazdym razem na o wiele wyzszym poziomie.
Brzoskwin juz niema ale jest brzoskwiniówka. Jakosc moim skromnym zdaniem moze byc zademonstrowana na Zjezdzie. Wsród postulatów zjazdowych zglaszam przedluzenie do co najmniej jednego tygodnia z demonstracja talentów ze strony na przyklad Misia Kurpiowskiego albo Brzucha. Wymienilem imina tak po prostu jak wpadlo mi do glowy.
Olimpiada za kazdym razem jest w innym kraju. Decyduje szef. moze by tak pójsc za dobrym przykladem i zrobic w przyszlym roku na przyklad w Ameryce. Gdzies miedzy Alaska a Ziemia Ognista wlacznie.
Tymczasem gotuje sie na Kurpie.
Pan Lulek
P.S. Sadze, ze Brzucho nie zrujnowal kompletnie zapasów Misia i cos dla mnie tez zostanie
Dziecko bralo udzial w zajeciach wakacyjnych trwajacych caly dzien, wyzywienie mialo byc b.dobre jak informowala mnie wychowawczyni: 1. dzien ziemniaki w mundurkach z twarogiem homogenizowanm, nie przyprawionym, to jeszcze uszlo, drugiego dnia mam meldunek od wych. Dagny chciala wymiotowac, na obiad byl ryz na mleku – ona tego nienawidzi, trzeciego dnia byla kasza manna na obiad z lyzeczka marmolady dziecko chcialo znowu wymiotowac a ja dostalam wskazowke, ze dziecko ma cos z ukladem trawiennym, jest chyba zle odzywiane i mam z nia pojsc do lekarza, dzisiaj ostatni dzien bylo sztuczne Kartofelpüree z lyzka musu z jablek. Na tym wychowuje sie tu dzieci, oszczedzajac jednoczesnie, w rozdzinach zamozniejszych ojciec wyprowadza matke wieczorem do restauracji, wiec dzien moze taka karma obleciec.
Oglądałam otwarcie Igrzysk. Byłam zauroczona kompozycją widowiska. No i ogromnie mi się podobał bojkot Chin w wykonaniu światowych mężów stanu. A Wam nie? Dobra, nie będę pisała o polityce, za to napiszę o wypadku w domu. Otóż piesio nasz ze dwa miesiące temu przytargał z trawników zabawkę – figurkę zebry. Dziecko, które było właścicielką zwierzaka, podarowało mu go. Nieduża ta figurka 10 x 8 cm ze sztywnego plastyku, nie do ugryzienia. Lubił ją gryźć przed snem. Do dzisiaj. Dzisiaj Ania zobaczyła, że pies jakby próbował coś wypluć i mu nie wychodzi. Patrzy, a tu zebra bez główki, główka na dywanie nie leży. Leży za to pies i jest niewyraźny. Dziwne – różne niejadalne rzeczy gryzł i nigdy niczego nie połykał – po prostu nosił w pysku po domu. Tym razem musiał połknąć – głowka była mała, obła, ale złamana szyjka ostra i z zadziorami. Wpadła Młodsza Pyra w panikę i poleciała z psem do lecznicy. Pan doktor powiedział, że trzeba mu dać sporo chleba albo ryżu i może „ciało obce” wyjdzie z ciała znajomego nam dobrze. Jak nie, trzeba będzie operować.
Nie chciał jeść ani ryżu ani chleba. Spał. Bardzo nam było niewyraźnie na duszy. Przespał się, zgłodniał, zjadł chleb , swoje kulki, popił wodą i napraszał się na spacer. Po olimpijskich uroczystościach Młodsza z nim poszła. Główki ani niczego innego nie oddał ale jest w dobrej formie i moim zdaniem żadna operacja nie wchodzi w grę. Jutro będzie pewnie jak nowy.
Alicjo, mogłabys mi podać e-maila? Chcę wysłać zdjęcie ikonki by inni też mogli ją zobaczyć. Przy okazji pochwaliłabym się moimi pieknymi ogrodowymi kwiatkami.
alicja.adwent@gmail.com
Dziękuję i wysyłam
Czekam, Rybo.
Jak sporego formatu, to moga sie troche przepychać.
U mnie znowu burza za burzą, dokładnie jak wczoraj.
Jerzor siedzi uwięziony w pracy i klnie. Kazałam nie jechać, jak grzmi i piorunuje, ale nie sądzę, żeby mnie posłuchał. Siwe, a durne, że aż strach.
Wysłałam zdjęcia p[omniejszone. Mam nadzieję, że takie mogą być.
Wysłałam małe – dostosowane do strony web. Normmalnie mają po 3 mega. Jakby co to pojedyńczo mogę wysłać duże
http://picasaweb.google.com/alicja.adwent/Ryba
Dzięki. teraz każdy może obejrzeć. Ikonę pisała Małgosia Załoga. Moim zdaniem jest super. Pierwsze zdjęcie zrobiłam bez lampy, a drugie z lampą. Reszta to kwiatki z mojego ogródka (część). Są trochę liche bo to drugie kwitnienie. Pozdrawiam
Trochę wieksze by sie zdały, takie w okolicach 200-300kb, bo tu wyszły małe.
Powinnaś sobie założyć google mail – wysłałam Ci zaproszenie, zajrzyj do poczty. To jest swietny serwis pocztowy, a taka galerię mogłabys sama sobie bez niczego stworzyć, oni daja dość dużo miejsca. Pomyśl o tym, a jakby co, to pytaj. Tymczasem ja do kuchni, bo „TA” pora i dzisiaj jest dzień jedziny, czyli to kurczacze, co to miało byc wczoraj na ryżu, będzie dzisiaj 🙂
Oooo!
Adres do Alicji!!
Może i ja napiszę?
Wezmę się na odwagę i napiszę.
Dzisiaj wpadłem do domu jeszcze przed Antkową!
I pierwsze co zrobiłem to właczyłem telewizor!!! Tak!!! jak się okazało, jeszcze potrafię to zrobić. Trafiłem w moment wejścia naszej reprezentacji. Bardzo spodobały mi się sukienki naszych pań sportowczyń.
Gdy dobiegła Antkowa, już tylko facetów pokazywali, więc jej tylko zgrabnie opisałem jak te sukienki wygladały, jakie kolory miały, jakie kobiece były. Teraz tylko chciałbym zobaczyć to czego nie zobaczyłem ,tylko podsłuchiwałem w radiu. Tę pierwszą godzinę otwarcia.
Może będzie jakaś powtórka?
Dla tych co na pierwszej zmianie byli….
Kiedyś były ranne projekcje wieczornych filmów w programach gazetowych opisywane : Powtórzenie dla drugiej zmiany.
Tak mi się przypomniało.
Wczoraj miałem nieprzyjemną samochodową przygodę.
Zaparkowałem, wracam, pod samochodem kałuża… co za zakręt?? pomyślałem po włosku. Okazało się że z metalowego króćca zsunął się gumowy wąż układu chłodzenia. Ściągająca go opaska poluzowała się, ciśnienie zrobiło swoje i chlupnęło… Cóż z tym fantem zrobić w środku miasta, jak to naprawić dysponując tylko scyzorykiem?? Pożyczyć wkrętak! 🙂
Proste…tylko od kogo!?
Ale pożyczyłem, rurę założyłem, dokręciłem, nalałem wody, pojechałem.
W 50 minut! Wynik niegodny formuły I, ale i tak byłem pełen podziwu dla siebie. Ale to nieistotne….
Ważne, gdy o tym wszystkim opowiadałem w domu Antkowej, jak to było, jak szukałem wkrętaka, jak leżałem pod samochodem, jak się umęczyłem….
I wiecie co Ona na to!?
Powiedziała że się cieszy, że leżałem pod samochodem a nie pod jakąś kobietą!!! A co niby miałbym robić pod jakąś kobietą ze scyzorykiem i wkrętakiem w rękach??? Chyba tylko się bronić.
Powieści się naczytała, Ruda i Szczypior chyba jej się przypomnieli?
O!! A co z blogową Wegetable-fiction??
Pani Sekretarz, co!? 😉
Ta ikonka to Małgosi dzieło??? Piękne!
Antoine,
zrobi się nieco pózniej, bo najpierw trzeba głodnego nakarmić – pozbieram do kupy resztę, a Bobik powinien zgrabnie to skończyć, skoro zaczął, a sam do Londeku czmychnął, cwaniak. Śnurecek podam w stosownym czasie. Tera spadam do kuchni.
Postanowiłam nie oglądać i nie oglądałam.
Przeczytałam kolejnego Themersona.
Dłubałam w domu i w ziemi.
Wykonałam i wydałam obiad (placki z jabłkami).
Posiedziałam na przyzbie z sąsiadką.
Nie przestraszyłam dwuletniego dziecka innej sąsiadki, które przyszło z niespodziewaną, dla mnie i dla siebie, wizytą.
Przesłuchałam kota na okoliczność darcia pyska nad pełnymi miskami, zamknął się, gdy zagroziłam wystawieniem za drzwi.
Zaklinałam przeokropną chmurę, żeby sobie poszła i nie robiła mi tu Kanady (posłuchała).
Ukatrupiłam jedną wredną muchę.
Reszta to drobiazgi.
* Deszcz padał wielkimi kroplami, wilgoć i przenikliwy ziąb ogarniały go chłodnymi i lepkimi mackami, gdy szedł omijając z trudem rozmokłe krowie placki licznie zalegające strome zbocze pod lasem. Spod omywanego strużkami wody kaptura wydobywały się cicho mamrotane przekleństwa. Nie potrafił cenzuralnymi słowami wyrazić frustracji, która ogarnęła go na widok śladów pozostałych po masakrze. Ktoś uprzedził go i zlikwidował wszystkich członków klanu Porcini 😯 Natrafił wprawdzie na kilku Cantarellich, ale jego żądza mordu nie została zaspokojona. Dojmujące uczucie niedosytu trawiło go tak silnie, że dochodząc do szumiącego irytująco zagonu Kukurydzy był gotów rzucić się na pierwszego napotkanego osobnika i rozpłatać go jednym cięciem super-scyzoryka z damasceńskiej stali. Szelest w zagonie pobudził go do błyskawicznego skoku. Wyostrzone głodem zmysły sprawiły, że działał jak naoliwiona maszynka do zabijania, dopiero po trzech pierwszych ofiarach ochłonął nieco i przekrwionymi ślepiami przyjrzał się leżącym pokotem zwłokom. Na trawie dogorywały trzy Bakłażany z bułgarskiego specnazu.
– Też dobrze – mruknął – To banda Ratatuja. Trzeba się rozejrzeć za resztą szajki.
Ponury Grzybiarz wyciągnął z przepaścistej kieszeni komórkę i nacisnął zakodowany numer. Po chwili telefon zacharczał znajomo.
– Plasteryzator, słucham!
– Stary, jest robota! Bądź u mnie za godzinę.
swietne
Znalazłam po drodze – http://expertia.pl/strefa/forum/inne-zdrowie/caa-prawda-o-actimelu/2 .
Alicja, dziękuję za zaproszenie
Alicja wyslalam Ci cos niecos.
Zara bede zbierać… dopiero co pojadłam, teraz popijam sangiovese, lecę do tyłu i powolutku do kupy, żeby było na bieżąco.
A propos picassy i google mail, to zachęcam nie dlatego, że mi żal miejsca u siebie w maszynie (mam w zapasie jeszcze jakieś 30GB), tylko dlatego, ze jest to bardzo prosty program i daje sporo miejsca na foty. Poza tym – te foty są na serwerach google, czyli nie przepadną w razie draki 🙂
Nic, ino korzystać za darmochę!
czekam, doroto l. , a w miedzyczasie lecę zbierać naszą powieść, bo co trzeba, to trza!
Kurczę… pod którym wpisem żeśmy stanęli na …
” -Panie Naciarewicz ? zagadnął – mój Brat jest w niebezpieczeństwie, jest tu z nami Czarny, agent z Afganistanu, pewnie nażarł się grochówki z fasolą i jak nic szykuje zamach samobójczy!! Rozumiesz?! – krzyczał już w nerwach – podpuścili mojego Brata na te Maryśkę!! A Czarny tylko czeka by podszedł i poprosił o jej rękę!! Wybuchnie, pierdolnie!!! Ratuj!!
Rany ? pomyślał – dopiero teraz przejrzałem ten perfidny plan!!! To po to nas tu sprowadzili, placki chcą z nas zrobić!” ???
Dzieje się – http://www.ipmt.waw.pl/content/File/Blicharski.pdf .
Alicjo,
ostatni był Antkowy odcinek z 3.sierpnia o 23:22 o facecie z szatkownicą na plecach (fachowiec od plasteryzacji)
Ta jest! znalezione, uzupełnione – prawie, jeszcze tylko Twój dzisiejszy wpis!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kryminal_tango.html
Dorota l.
odpisałam, zajrzyj do poczty! I ZAPISZ sobie, sieroto 😉
Miłego weekendu!
ZAPISALAM, dziekuje
Nemo,
napisz, proszę, jak się po tutejszemu nazywa ten turecki jogurt, co go polecasz. Dzis obejrzałam chyba wszystkie w dużym sklepie Coopu i nie znalazłam.
Bawaria, sobie a my idziemy w Badenie Wirtembergie. Tam sa Maultasche i Spaetzle. Znakomitosc miejscowej kuchni.
Na pólnoc od Stuttgartu jest Palac Ludwigsburg. Siedziba zacnej starej rodziny.Spokrewniali sie ze wszystkimi waznymi w Europie. Teraz jest muzeum z wiadomymi ustronnymi miejscami. Budowniczowie siedliska zapomnieli kiedys, albo nie chcieli pamietac o tym, ze jedzenie czyli posilki zaczynaja sie i koncza od zmyslu powonienia. Uczestnicy biesiad musieli, w tym panie w krynolinach, chodzic na trawnik przed palacem. Lecialo elementami przemiany materii. potem, na ty miejscu, zalozono rózaneczniki. Do dzisiaj rosna tam wspaniale róze. Zapachy jakby wyfrunely.
To tak jak w Cieplicach gdzie juz nie czuje sie Schaffgotschów i Królowej Marysienki, która kurowala tam swoje przypadlosci w czasie gdy Najjasniejszy Malzonek, Król Jan III Sobieski, zajety byl zdobywaniem kolejnach haremów porzuconych przez Kara Mustafe.
Bawaria, to nie Niemcy. Badenia Wirtembergia takoz. Trudno cos powiedziec o Hamburgu gdzie zaczynali na Sankt Pauli swoja kariere Beatelsi.
Berlin, a gdziezby. Prawie jak Chiny. Kazda prowincja to cos innego.
Czyzby wracac do Ksíazat Mazowieckich i stolicy w Krakowie.
Warszawiak z urodzenia i wychowania, ostatnio zamieszkaly na Pradze Pólnoc. Oczywiscie przy ulicy 11 Listopada.
Pan Lulek
*Ponury Grzybiarz jęknął. Robota! A u niego sobota! Odetchnąć by… no dobra, ale z bandą Ratatui trzeba się rozprawić. Bakłażany załatwione… klan Pommodores załatwiony, co mu do cholery każą kroić, cukinię?!
Mawia się, że Niemcy kończą się na Menie, kulinarnie oczywiście.
Alicjo, błagam, nie rób z sangiovese popitki. Konkretnie, jeżeli już, to piwnica, dyscyplina, rocznik, szarża.
Pozdrawiam
zlewkrwi
no i co jest w tym akwarium?
Zlewkrwi,
a dlaczego do obiadu nie ma być sangiovese? Nie stać mnie na piwniczki i roczniczki, do obiadu pije się to, co jest pod ręką, sangiovese jest denominazione de origine controllata. No a jakie myślisz kupuję sangiovese ?! 😯
Dobre wino do obiadu. Zdarzają się lepsze, i często, ale to zazwyczaj od ludzi, którzy pani domu przywożą butelki w podzięce za gościnę i obiad. Mnie nie stać na roczniki i takie tam. Uczciwie mówię, chociaż na winach lekutko się znam – zwyczajnie mnie nie stać.
Albo rybka, albo akwarium.
No masz, doroto l. – nikt nic nie wie, o co biega z akwarium 🙂
„Albo rybka , albo akwarium” – za moich czasów znaczyło to wybór, między – między. Za moich terazniejszych czasów to samo znaczy, wybory. Każdemu to jest przypisane, ilu wśród nas jest milionerów?
Przeciez mialas wypelnic kupon, ja juz Cie widze jak zostaniesz mionerka i to 43 krotna, oby.
A co do akwarium to takie niby tajemnicze, czyli nic w nim nie ma. Wiec pewnie na rybke nie starczylo.
zle sformulowanie zdania, widze Cie, czyli zycze
Doroto,
oczywiscie wysłane numerki (z komputra), paskudniki nie podesłaliscie mi numerów szczęśliwych! Jak coś w kieszeń wpadnie wielgiego, to następny Zjazd na mój koszt dla stałych blogowiczów, jak zapowiedziałam 😉
Straszna jakaś kumulacja u nas 😯
Ale w razie draki – pomożecie rozporządzić mamoną, nie wątpie ani chwili 🙂
Akwarium: http://www.riedel.com/english/glasserien/sommeliers/popups/sommeliers_4400-16.html. Niektórzy określają to szkło jako „goldfish bowl”.
Testowałem wczoraj i się przetestowałem. Dopiero trzecia butelka sprostała wymaganiom. Czwartą musiałem się praktycznie delektować już w pojedynkę. Moja ukochana Żona złamała po raz kolejny przyrzeczenie dzielenia ze mną Dobrego potwierdzając bez jakichkolwiek zastrzeżeń nawet najgłupsze moje uwagi. Niestety, dotarło to do mnie dopiero dzisiaj nad ranem.
Serdecznie pozdrawiam
zlewkrwi
Sanguis Zlewi
Sanguis Giove
Alicjo,
mnie też nie stać, ale piję.
z hydra ulicznym pozdrowieniem
zlewkrwi
Zlewiekrwi,
ja tak trochę na zamiary… 🙂
Przy czterech butelkach wina to nie delektacja to jest zalewanie sie w trupa i wtedy to chyba takiemu osobnikowi jest obojetne co on pije i gdzie przebywa.
doroto I.,
Stanowczo protestuję.
Biorąc pod uwagę współudział, konsumpcję i szampański humor spożyłem raptem ca 1,6l wina. Zatem to „a” (w zalewaniu) uważam za literówkę.
Pozdrawiam
zlewkrwi
Odbębniłam poranny obowiązek – byłam z psem, kupiłam bułki. Psiak pełen energii – efektów głowy zebry nie widziałam dotąd. Przyszłam z wybiegu do kuchni, patrzę, a taki syn siedzi pod szafką, wzdycha i piszczy rozdzierająco. Wodę w miseczce ma, kulki ma, co u czorta? No tak, na płycie zlewozmywaka rozmrażało się mięso na gulasz i część wody wyciekła. Wyczuł i na żebry poszedł. Nie ma tak dobrze. Obrażony na cały świat i na mnie osobiście wlazł pod ławę w dużym pokoju i udaje, że go nie ma.
Panie Lulku – tym sposobem co Pan opisujesz, to w ogóle Niemcy nie istnieją i coś w tym jest. Rozbicie dzielnicowe u nich trwało 1000 lat i różnic nazbierało się nieco. Spaetzle ? Bardzo lubię ale nie mam sita do ich produkcji
Alicja !
Spokojnie wygrywaj. Moja od dawna znana specjalnoscia jest robienie z ludzi milionerów. Oczywiscie pod warunkiem, ze przedtem byli miliarderami.
Kiedys, to byly czasy. Kilkakrotnie w róznach krajach bywalem milionerem. Ostatnio w Polsce ze Balcerowicza. Przedtem na Ukrainie.
Co zas sie tyczy niemieckiej kuchni, przypominam, ze Pius XII nie byl pijusem tylko wielkim amatorem niemieckiej kuchni.
Na pólnocy Niemiec w hanzeatyckim miescie Rostok zalapapem sie przed laty na Schlachtenfest. W restauracji pod ratuszem zaszlismy z kolega na obiad. Moja znajomosc niemieckiego byla r´wna aktualnej wegierskiej czyli nieomal równa zeru. Wchodzimy na sale a to gra kapela ludowa. Kelnerka przyniosla karte a my ani w zab nic nie rozumiemy. Cos tam powiedziala a ja zrozumialem Fest. Biore karte do reki, zaczynam czytac i ze zdziwieniem stwierdzam, ze wiele rozumiem. Dziwny ten jezyk mysle, taki angielskowaty. Zamówilem bez klopotu jakac golonke z grochem puree i piwo. Potem kiedy przyszlo do placenia, pani kelnerka wytlumaczyla nam, ze wlasnie jest swieto Swiniobicia a karta pisana jest w miejscowym Plattdeutsch. Najdziwniejsza mieszanina niemieckich, dunskich i angielskich slów. Jak to w portowym kraju.
Tyle, ze daleko od Bawarii. Teraz jak zawadzam o Bawarie, to zaiwaniam w jednym z wiedenskich narzeczy i czesto pytaja mnie czy ja przypadkiem nie przyjechalem z dzielnicy Wiednia, która nazywa sie Penzing.
Dzisiaj wizyta oficjalna u mojej osobistej przyjaciólki w domu spokojnej starosci. Dom nazywa sie SeneCura
Pozdrowienia spod cesarskiej pogody
Pan Lulek
bb1b czy to be to na moj pomysl? Jechac nie jechac, jechac nie jechac, to nie daleko, tylko 200 km
Alicjo Ty na serio sklejasz to dzieło !! Znalazłam tam nawet swój wyjątkowo piękny fragment. Jak będę miała chwile czasu to owo przeczytam. Nie mam zdolności literackich a swoja bujną fantazją nie będę nikogo katować /chociaż.. no może w nocy..cos skrobnę/. pozdrawiam.
Rozmyśliłam się, nie gotuję gulaszu. Zmieliłam mięso, doprawiłam , będą klopsy i na obiad i do chleba. Jakaś jestem niepozbierana dzisiaj (Babka Anna , mojego Jarka :”Pani, takom dzisiok niecyrno”). Jeszcze rano, ale ja wiem? Może by coś na polepszenie charakteru?
Marialka po nocnym dyżurze poszła sobie przerzedzić ciemne „sploty” – też zmartwienie – ciężkie, gęste włosy. Niejedna baba dałaby nie wiem co za trochę tego niechcianego bogactwa. Wiem, bo namawiałam ją na wspólną wyprawę do Haneczki. Wyszło zaś tak, że ona u fryzjera, a ja w domu czekam na wieść czy choćby jutro „kierowca” mój znajdzie chwile czasu, żeby mnie zawieźć.
Alicjo – nie gadaj, wygraj!
Spragniopna choćby cudzych wygranych – Pyra
Morelo,
a coś Ty myślała – tu żartów nie ma! Zanim Gospodarz wróci z tych Cejlonów, Kryminał-tango ma być zakończone!
Pyro,
napracowałam się przy tym wygrywaniu, że hej. No i co? No i śmo. Wygrałam darmowy zakładzik na następny tydzień, czyli jest nadzieja (matką głupich, wiadomo 😉 )
Takom dzisiok niecyrno, no ale dopiero świta, może się rozkręcę. A tymczasem idę dospać.
Melduję się posłusznie na łonie blogu, w postaci węża, który leży i trawi. Chyba nawet łapy mi zaczęły zanikać 😯 i został wyłącznie ogon. Bo Pickwick niby mnie zaprosił tylko na bażanta, ale jak mnie zobaczył, to uznał, że za chudy jestem i trzeba mnie dotuczyć. I się zaczęło – co chciałem piłeczkę jakąś pogonić, do komputra podejść, albo na Angoli poszczekać, to P. w krzyk: „nie, nie, za chudy jesteś!” i kolejną miskę podsuwa. A to z bażantem, a to z baranem, a to z kawiorem, a to z kurczakiem zanzibarskim… No i teraz jeszcze na jakieś 3-4 miesiące tego trawienia mi zostało. A potem i tak znowu będę za chudy. 😀
Ale muszę Wam powiedzieć, że Pickwick nic nie przesadził jak chodzi u jego umiejętności ludziowychowawcze. Jeszcze nigdy nie widziałem tak świetnie wychowanego Personelu. Najbardziej mnie zdumiała jedna sztuczka: mogliśmy z Kotami wypijać dowolną ilość napitków o dowolnej zawartości procentów, a głowa na drugi dzień i tak bolała Helenę. Chłopcy podobno dostali ten patent od ich prapraprapradziada, którego personelem był jakiś dobrze urodzony Anglik, Oskar mu było, czy Dorian, coś w tym rodzaju. No to łajdaczyliśmy się radośnie i na całego, bo bez konsekwencji.
Croissanty, które dostawałem były absolutnie w porządku, a nawet więcej niż w porządku, ale nie wiem, czy były angielskie, bo nie zdziwiłoby mnie, gdyby Koty co rano wysyłały Helenę do Paryża po świeże pieczywko. One tylko raz powiedzą „miaaauuu!” i każde ich życzenie jest natychmiast spełniane. Widzę, że ja nad swoją Rodziną muszę jeszcze popracować, ale od P. i M. bardzo się dużo nauczyłem, więc liczę na szybkie osiągi. 😆
A teraz idę trawić dalej. Może mi się przy tym uda jeszcze coś w tył odczytać.
Bobiku – jesteś ciężko podpadnięty! Odbieramy Ci paszport. Będziesz siedział w ogrodzie i warczał na ptaki. No, ewentualnie krótki spacer pod czujną opieką. Kto to widział porządnego, blogowego szczeniaka,który ginie w kocim raju i nawet jednym zdaniem się nie odezwie? Bażanty, jagnięta i kawiory proszę sobie wybić z głowy podobnie, jak wizyty u kotów – deprawatorów i ich właścicielki.
Au, au 🙁 Nie bić! Nie krzyczeć! To przecież wszystko nie tak! Odezwać się nie mogłem bo byłem cały czas tuczony, a ja mam dobre maniery i z pełną mordką nie szczekam. 🙂 Koty mnie nie deprawowały, tylko życia uczyły. A Helena nie jest ich właścicielką, tylko dokładnie na odwrót. 😀
Drogi Przyjacielu, ja tu po prostu od zmyslow odchodze – tak mi Cie brakuje. Inaczej jednak zasiada sie do skromnej kolacji, jak jest inteligentna rozmowa, chocby nawet wtedy kiedy glownym opowiadaczem jestem ja sam.
No, trudno. Bede czekal nastepnej okazji. Moj Brat tez. I Nasza tez. I E. tez, ktora po wizycie u jakiegos magika jest odmienionym czlowiekem i na dobra sprawe moglaby Cie zabrac na spacer, nawet bez mojej pomocy. Wiem, ze Cie to ucieszy.
Pickwicku, że E. odmieniona to naprawdę cudowna wiadomość. Ale z zabieraniem mnie na spacer lepiej poczekajmy, bo tam u Was w parkach bardzo dużo zwierzyny wszelakiej, a wiesz, że ja jak wiewiórkę albo króliczka zobaczę, to cały rozum mnie opuszcza i ciągnę bez opamiętania. 😀 Mamie dzięki moim szarpnięciom już parę razy udało się zająca złapać, ale jakoś wcale nie była zachwycona 🙄
A z tą skromnością kolacji nie przesadzaj. Czy ja bym trawił skromną kolację 3 do 4 miesięcy? 🙂
Właśnie sobie zrobiłem kawę i nie mam do niej croissanta. 🙁 Londyn ma jednak niezwykle przyjemne strony. 🙂
Dzień dobry Państwu!
Ja tak samo jak Dagny (bardzo ładne imię) nienawidzę ryrzu na mleku na obiad. Albo kaszy mannej.
Chociaż u nas w technikum w stołówce często była kasza manna na deser. Ale była zimna, robiona w dużej misce i potem po kawałku krojona na telerz. Taką błyszczącą z wierzchu i polewaną sokiem wiśniowym to lubiłem.
Dziś kierownik powiedział, że trzeba zostać po godzinach bo dostawa się opóżni. Nie wiadomo na razie jak długo ale kierownik pozwolił zamówić na jego rachunek pizzę z pizzerii koło rynku. Do tego Pepsi, bo piwa nie wolno. Dzwoni się i przywożą jeszcze ciepłą.
Piwo kierownik czasem postawi ale nigdy w pracy. Mam nadzieję, że nie trzeba będzie siedzieć dłużej niż do siódmej, bo potem trzeba długo czekać na pociąg bo autobus w soboty nie kursuje.
Tyle na razie, zajrzę tu jeszcze póżniej bo teraz muszę sprzątać w magazynie.
Bardzo przepraszam ale miało być „ryżu” a nie „ryrzu”
To wpadnij na croissanty!
He, he! Chciałaby dusza do kociego raju, ale jej paszportu nie dają. Pyra uwiązała mnie na krótkiej smyczy przy rogu blogu i kazała warczeć na wróble. 🙁
Sam nieraz warczalem na wroble, a nawet zawieralem blizsze znajomosci kulinarne z nimi. Ale, jak powiadal Hamlet o zadzganym (szczur! szczur za kotara!) Poloniuszu: nie tam gdzie one jedza, tylko tam gdzie sa jedzone.
Ba! Szekspir!
Alicja 1:54
Logiczniej by było *Plasteryzator jęknął…
Puchalu,
ten turecki jogurt jest w Migros. Hazal Süzme, w kilogramowym opakowaniu, stoi przy innych jogurtach we wiaderkach.
Idę dalej ryć w ogrodzie. Posadziłam pory na zimę, endywię frisee i cykorię Zuckerhut. Zebrałam cebulę, a Osobisty z drabiny zrywał fasolę. Pod wieczór wyskoczymy na grzyby w inną okolicę,tam, gdzie poziomki, vis a vis Eigeru. Może tam nie dotarła jeszcze włoska mafia grzybowa. Wczoraj wnerwiłam się niemożebnie na widok kikutków po dorodnych borowikach we wszystkich miejscach, gdzie przypuszczałam, że będą 😯 Kurki były w dużych ilościach, ale prawdziwek tylko jeden 🙁 Na dodatek złapał nas rzęsisty deszcz, a parasole zostały w domu do suszenia po przedwczorajszej ulewie. Jak wyjeżdżaliśmy z domu było 24 stopnie, na hali 1500 m już chłodniej, bo 17, ale w tym deszczu, gdy odjeżdżaliśmy – zaledwie 8 😯
Bobik,
Ty nie traw i nie warcz na wróble, a zabieraj się do roboty! Skończyło się łajdaczenie, nie myśl sobie, że rozpocząłeś dzieło, a sam na wakacje! Kawiory mu we łbie i bażanty, a my tu żyły sobie wypruwamy i ciągniemy do przodu – może byś raczył spojrzeć i sam coś naklepać?! No!
Nemo,
poprawiwszy. Już mi się wszystko pomerdało, Ponury Grzybiarz, Plasteryzator…No a co z Marychą i tym z Afganistanu? To był całkiem ciekawy wątek 😉
Nemo – tych kurek Ci zazdroszczę, chociaż już łażenia po wykrotach w deszczu – nie. W związku z kurkami przypomniała mi się sałatka zimowa, która mi się nad podziw udała , a był to eksperyment. Miałam, nie pamiętam skąd, sporą ilość kurek. Zaprawiłam w słoiki, zrobiłam kilka słoiczków marynowanych i zostało mi ok 1,5 kg raczej drobnych. Miałam też 2 średnie główki białej kapusty. Kapustę pokroiłam cienko, nasoliłam i pozostawiłam na kilka godzin, grzyby sparzyłam na sicie. Wycisnęłam kapustę z soku, wymieszałam z grzybami wrzuciłam garść gorczycy i jedną drobno siekaną cebulę, wszystko uciskałam w słoikach, jak na kwaszoną kapustę i zalałam gorącą marynatą z wody, oleju, małej ilości octu , łyżeczki cukru i soli. Pasteryzowałam słoiki krótko – jakieś 8-10 minut licząc od zagotowania wody. Była to smaczna sałatka, ale potem już jej nie robiłam, bo nie miałam tyle kurek.
Dostawy jescze nie było.
Pizzę za to przywieźli. Zamówiłem sobie hawajską, z ananasem i jeszcze czymś co nie wiem jak się nazywa. Pepsi była ciepła, bo pewnie nie z lodówki. Jak się je na miejscu to sobie można wziąść z lodówki a jak na wynos to biorą pewnie prosto ze skrzynki.
Nic tam. Zjadłem, popiłem i teraz czekam. W telewizorze leci olimpiada.
Witaj, Bobiku.
Biedny samolot 🙁 . Jak Ty z kurczakiem, bażantem i baranem leciałeś (że o reszcie nie wspomnę), musiało być mu ciężko. Na pewno sapał „Za stary na to jestem, za stary…”.
Heleno, wyrazy serdecznego współczucia dla Kotów.
Pyro, nic nie mówię, tylko tak sobie czekam.
Haneczko – jestem jak chińskie przekleństwo (Oby spełniały się Twoje życzenia). Więc będę. Synuś podobno zabierze mnie ok 14.00 – 14.25 więc ok 15 – 15.30 będę u Ciebie.
Hej, a dzisiaj pogadałam sobie dłuuugo z Echidną.
Nie uwierzę, póki nie zobaczę 😀
Haneczko, ten samolot niech się cieszy, że mi się skończyły orzeszki, bo inaczej jeszcze wszystkie wiewiórki z Hyde Parku podreptałyby za mną na lotnisko. 🙂
Alicjo, odsapnę i wezmę się do roboty, tylko nie wiem, czy mamy zmierzać w stronę końca, czy jeszcze rozwijać fabułę. Uprasza się o wiarygodne informacje. 😉
Bobik,
czys Ty się szaleju obżarł, wody z bagna opił?! Wiarygodne informacje tutaj, na tym blogu?! Jedyna wiarygodna info jest taka, że Gospodarz wraca 14-go. Pewnie zerknie na naszą działalność 15-go. No to jeszcze przez pare dni można niezle porozwijać 😉
Zerknij na całość i jak już odsapniesz, pociągnij w jakimś kierunku. Wszyscy inni też niech sie nie obijają!
Proponuję 14 ustalić jako dzień korekty i ostatecznego tekstu. A do tego czasu – hulaj dusza i do dzieła 🙂
Zaraz surfiarz przyjeżdża (ok. 15-tej ma przyzwoicie wiać), ale co wam powiem, to wam powiem – OGÓREK!!! Pierwszy ogórek w tym roku, i proszę mi się nie śmiać, u mnie wszystko w tym roku pózno! Mam tylko ze 4 rośliny, resztę zeżarły jakieś robale, jak tylko rośliny wzeszły. Puściłam je po drabinie malarskiej, takiej rozkładanej.
Oczywiście zeżarłam tego ogórka natychmiast! To jest odmiana korniszonowa, małe ogórki, w sam raz do słoja i kisić. Sezon ogórkowy u mnie 😉
*
Całkiem poszarzały ze zgryzoty Czarny Afgan, układał w głowie scenariusze dotyczace przyszlosci Maryski, wszystkie jawily sie nieoptymistyczne, corka wybuchowego emigranta, chowana w zaciszu pol Kukurydzy, a teraz albo Samosiejka od Tabaki, albo brat Kartofla, juz bez komorki, tez mi kurde alternatyw ! zaciagnal z radziecka.
Nie potom wilglmbyl przy amsterdamskich sciekach, coby mnie tu corcia za jakies zboczence wychodzila, tak sobie myslal, myslal i wymyslil : pojedynek zaproponuje, niech Samosiejka z Bratem orez skrzyzuja, a co ? dam im popalic, zobaczym, ktory bardziej godzien, a moze nawet wybija sie wzajemnie i bedzie po ptokach, zamarzyl.
Wybral nawet bron : tyczki od Nemo, niech sie po lbach wala, I Zykl sobie: lepiej byc sie nie da, a reszta niech sie Walli, z ostatniej komorki zadzwonil do Kalafiora z prosba o sedziowanie, ten odebral telefon raczej w zlym nastroju, wlasnie wychodzil z sauny, smrod w chalupie, zona Panierka cos skwierczy, ale w koncu, dla swietego spokoju zgode wyrazil, umowili sie pod niezbudowanym stadionem w celu ustalenia szczegolow, typu : kto ma wygrac i za ile, tudziez po co, ale za troche wiecej, ewentualnie wspolna przegrana mile widziana, sie dolozy, a corke, to Czarny juz we wlasnym zakresie posiadzie, zapiwniczy, i bedzie czekal na potomka, patrzac jak Marycha skrobie Kalarepe zdobyczna szabla bialkiem oka spod czadoru czarujac.
Wszystko bylo juz na najlepszej drodze, a tu zakwas sie kupil : dziecko miedzyczasie poznaje smak dojrzalego Szparaga Miglanca. Rozmarynieniu konca nie widac, rychtuje sie drama jak, salatka po grecku, w oliwnym gaju przyjdzie mnie potomstwo zakopac zlowrozy Czarny Afgan, a trzewia mu szarpie kolejny durenmat : Marycha ze Szparagiem w jednym gruncie ? a jesli im sie tam spodoba ?
Totalnie dobity udaje sie eksplodowac resztki swojego jestestwa do najblizszego Mc D. za rogiem.
Powyższe to nie moje copyright. Przyczynek. Diakrytyki poprawię w tekście, na razie zabieganam.
Jakiś czas temu przetoczyła się tutaj dyskusja o tym, czy mogą być robaczywe kurki. Wówczas byłam skłonna przyznać rację frakcji twierdzącej, że kurek robaki nie jedzą. Dziś wyrzuciłam połowę robaczywych kurek, z tych, które wczoraj nabyłam drogą kupna. Kraj pochodzenia Bułgaria.
Puchala,
uratowałaś mój honor, bo nikt mi nie wierzył, że w Kanadzie kurki robaczywe i owszem, mimo przytoczonego zdjecia nemo domagała sie w tych dziurskach żywych robaków. No wiecie co?! Czy ja zadawałabym sobie tyle trudu, żeby te dziury drążyć w kurkach?!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_4732.jpg
Alicja zadaje sie z Afganem i zaciaga czador z lewa na prawo a u mnie sprawy poszly w krzywym kierunku. Kiedy byl Marek ze swoja rura poszlismy na Heuriger popróbowac swiezo otwartej po remoncie kuchni. Za Markem ruszyla nagle atrakcyjna dziewczyna, córka wlasciciela, Pewnie wzial ja swoja rura. Serwowala jak pszczólka Maja a on operowal, ta swoja rura. Nawet szef czyli wlasciciel lokalu podszel do stolika i podstawil sie pod oko maestro. Przed kilku dniami przyszla paskudna wiadomosc, ze gospodarz naszego spotkania wyladowal w miejscowym szpitalu z powodu zawalu serca. Uspili go, bo szpital jest znany ze stosowania usypiania pacjentów celem zaoszczedzenia im zbednych cierpien. Anastezjologiem jest Polak. Trzymaja tych pacjentów w stanie sztucznego uspienia a potem wyciagaja z tego stanu i przedstawiaja raczunek do zaplacenia. Marialka jako doswiadczona sila fachowa na pewno uzupelni moja niekompetentna pisanine. Mnie na przyklad trzymano w stanie uspienia cale siedem dni. Potem obudzilem sie jak skowronek, tyle, ze pomylilo mi sie czy jestem w szpitalu czy w niebie i czy prowadzacy lekarz nie jest przypadkiem Swietym Piotrem.
Metoda jest podobno bardzo skuteczna, tyle, ze pacjent czasami niema ochoty sie przebudzic. Taki jest przypadek tego wlasciciela przebudowanego lokalu. Pewno boi sie, ze otrzyma nie tylko rachunek za szpital ale i za cala przebudowe. Mozliwe, ze sie myle ale czasami mysle sobie, za najlepiej jest klopoty po prostu przespac.
Dzisiaj podczas wizyta w domu spokojnej starosci u mojej osobistej przyjacióki, dowiedzialem sie, ze od dnia 1 stycznia 2009, dzieci nie beda zobowiazane doplacac do pobytu rodziców w domach opieki, niezaleznie od kategorii. Koszty ponosic bedzie regionalny rzad. Wszyscy odetchnelismy z ulga. Najbardziej zreszta ja odetchnalem. Bylem bowiem, aczkolwiek nie czlonek rodziny, zdania, ze Karolina winna zamieszkac w domu o najwyzszym standardzie. Przyszlo mi to o tyle latwo, ze nie ja mialem ponosic koszty, tylko jej dzieci. Bylo nie bylo jednak jako pomyslodawca móglbym znalezc sie pod pregierzem opinii spolecznej. Teraz wszyscy odetchneli ona zas oswiadczyla, ze zamierza dozyc co najmniej stu lat. Wszyscy sa zadowoleni bo i koszty pogrzebu odsunely sie o dobre 15 lat.
W zwiazku z powyzszym pomyslalem sobie, ze dobrze byloby znalezc jakis skromny zameczek z kilkuhektarowa dzialka przyzagrodowa i zamienic go na jednoosobowy dom spokojnej starosci z wieloosobowym personelem. Personel winien byc jednoplciowy zato o zdecydowanie zróznicowanym wieku. Dla pani prowadzacej kuchnie jedyny warunek.
Musi umiec robic nalesniki w róznach odmianach
Pan Lulek
Tak, Panie Lulek kochany, ta metoda u Was stosowana jest jakas nadzwyczaj dobra. Moj izraelski kuzyn, ktory jest bardzo wybitnym matematykiem i zostal profesorem zwyczajnym w wieku 31 lat, mial szczescie miec masywny wylew krwi do mozgu w czasie pobytu w Wiedniu na jakiejs miedzynariodiwej konferencji. Nie mial jeszcze czterdziestu lat. Trzymano go tez piec dni w uspieniu, wykaraskal sie z tego bez wiekszego szwanku i ma sie, z tego co slyszalam, bardzo dobrze.
Brawa dla wiedenskich lekarzy!
Jesli ktos ma zamiar wylewac krew do mozgu, to tylko w Wiedniu!
Popatrzcie tylko – Pan Lulek nie daje Pyrze żadnych nadziei na robotę w tym ekskluzywnym domu. Naleśniki to nie moja specjalność. Jak tak, to niech się stara o odpowiedni personel. U nas dzisiaj były mielone kotlety (5 sztuk zostało do chleba) natomiast jutro zrobię cynadry wołowe w czerwonym winie duszone i Młodej zostaną jeszcze ns poniedziałek, a potem niech się żywi ulubioną pizzą albo chińskimi zupkami. Są co prawda w zamrażalniku sznycle i kotlety schabowe, ale to by musiało być i rozmrożone i usmażone = a tu personel na urlopie…
Pyra, ani sie waż ruszać cynadrów! Kopytka & kapusta będą na Ciebie (i przległości) czekały! Ledwo człowiek na trochę od pudła odejdzie, a tu już dywersja cynadrowa się wykluwa 👿 Przywieź lepiej choć na trochę Młodszą i Radka.
Naprawdę nikt się nie wpisał od 22.29?
Jutro podam dwa przepisy na bardzo dobre dania, które zrobiłam na swoją 30 rocznicę ślubu. Przepisy można jeszcze na tym forum zamieszczać, co? Jeden to będzie tort „szwedzki”, a drugi greckie „paszteciki”.
Naród spi a ja do roboty. Startujemy o godzinie 9.00. Na pierwszy ogien idzie drugi przebieg gruszek a potem pierwszy, tego co jeszcze pozostalo. Zbliza sie poczatek roku szkolnego to i pora zbierac nowe plony. Dzieciaki beda szly do szkoly z olbrzymimi rogami pelnymi slodyczy. Ale to dopiero za trzy tygodnie.
Dzisiaj mozna spokojnie pracowac
Pan Lulek
Dzień dobry. Ja też już wstałam. Wydaje mi się ,że wstałam równo z
Panem Lulkiem.Moja mama wczoraj wróciła do siebie. Jechałam razem z mamą ,ale ona sama prowadziła samochód. Mówiłam już tutaj ,że w październiku mama kończy 80 lat i jestem pełna podziwu dla jej możliwości. Pyra pisze o cynadrach wolowych , które zamierza zrobić na obiad. Ja już kiedyś próbowałam zrobić cynadry , ale nie udały się. Potrawa miała taki
specyficzny zapach i nie nadawała się za bardzo do jedzenia. Pewnie jest jakaś sztuczka , o której nie wiem. Może dodatek wina ?
Malgosiu – oglądałam Twoje Ikony,te dla Ryby , które pokazała tutaj Alicja. Są świetne. Sama je piszesz?
Grażyno – tak, Małgosia pisze ikony, jest ikonopisem. Robi piękne rzeczy i z tego się utrzymuje. Mamy wiele utalentowanych osób tutaj (Alicja dziergająca płaszcze i tkaniny dekoracyjne urody zupełnie unikalnej, Bobik, który myśli wierszem i hoduje zaczarowane ogrody, Helenę, której felietony i reportaże można drukować od ręki, Wojtka pisującego powieści, Pana Lulka czarodzieja mini-opowiadań, Sławka, który maluje obiektywem, Echidnę, która maluje doniczki i jest mistrzynią komputerowej obróbki fotografii do druku, Marka fotografującego z pasją krajobraz i architekturę …. Teraz dodaj kilku tłumaczy, kilkoro naukowców, urzędniczkę UE i pewnie jeszcze kilkoro specjalistów różnych branż – towarzystwo, że hej!
Jestem spakowana, Haneczko – czy już wdziałaś strój ochronny?
Wszyscy na polu?
Witajcie!!
Pyra w swoim wczorajszym wpisie o 18:31 opisała niechcący występujące w Wielkopolsce zjawisko czasoprzestrzeni.
Z wpisu zrozumiałem że jeśli wyjedzie z Poznania o 14:00 to u Haneczki będzie o 15:00, jeśli zaś wyjedzie 25 minut póżniej to będzie podróżować 5 minut dłużej!! ( 14:25 – 15:30 )
Czyli, wyciągam z tego wniosek, w miarę upływu czasu wydłuża się droga dzieląca Pyrę od Haneczki!?
Ale to da się wytłumaczyć! Im bardziej nagrzewa się droga, tym bardziej się rozciąga – takie zjawisko fizyczne. Jasne że o 15tej droga jest bardziej nagrzana niż o 14tej, a więc podróż rozpoczęta później trwa dłużej niż rozpoczęta wcześniej!!!
Czasoprzestrzeń się zwiększa.
Ale to może ja dzisiaj za długo na słońcu byłem??
A że minęła już graniczna 15:30, sądzę że już jesteście Haneczko i Pyro razem.
Wielu wspólnych radości Wam życzę!
A Wszystkim miłego popołudnia! 🙂
Widzę, ze też na blogu dziś sennie 🙂 .
Grażynko, tak jak Pyra napisała- to mój chleb powszedni 😉 Bardzo się cieszę, ze się podoba.
Antku, też zauważyłam tę” czasoprzestrzeń”. Co więcej – doświadczam jej często w swoim zyciu. Jak już kiedyś pisałam, jestem rannym ptaszkiem i wraz z upływem czasu , moja wydajność pod każdym względem ulega zmniejszeniu, czyli – też potrzebuję coraz więcej czasu na wykonanie tego czy owego. 🙁
Dobra, zajrzałam a teraz mimo „dnia wolnego od pracy”- do roboty!
Puchalo,
i co z przepisami?……
Dzisiaj delektowalismy ducha, a dopiero potem cialo. W National Gallery of Victoria mielismy okazje zapoznac sie z kolekcja Art Deco pochodzaca ze zbiorow Albert Museum w Londynie. Plakaty, tkaniny, ubrania, kostiumy baletowe, meble, obrazy, przedmioty uzytkowe, ceramika i oczywiscie bizuteria. Dwa wspaniale samochody, rzezby, statuetki, a nawet foyer z the Strand Palace Hotel (1930?31). Przepiekne przyklady sztuki introligatorskiej. Dywany. I wiele innych rodzajow sztuki uzytkowej i nie tylko.
Z niewiadomych nam wzgledow Wombat wzbudzil szalene zainteresowanie jednego za straznikow. Najpierw podejrzliwie patrzyl nan czas jakis, by po kilku chwilach chodzic za Nim krok w krok. Zaznaczam iz wiekszosc eksponatow byla w gablotach, a to co nie bylo odgrodzone od publicznosci szklem ze wzgledu na gabaryty nie miescilo sie nie tylko w kieszeni ale i w dloni. A zatem podejrzenie o kradziez nie wchodzilo w gre.
Nakarmiwszy ducha zadbalismy i o cialo. Wolowina w sosie teryiaki oraz kurczak w miodzie z ziarnem sezamowym w japonskiej restauracji to bylo to. Smakowite.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
„Szwedzki tort” (przepis znaleziony na internecie)
Kierując się ogólnymi wskazówkami zrobiłam tak:
w głębszej prostokątnej salaterce układałam warstwy chleba tostowego bez skórek. Każdą warstwę smarowałam majonezem, majonezem z dodatkiem musztardy, sosem tatarskim. Na to kładłam plastry łososia, usmażone pieczarki, plasterki jajka na twardo, krewetki, anchovies, szparagi (ze słoika), oliwki, itp. Górną warstwę udekorowałam drobno pokrojoną czerwoną papryką i kaparami. Można dać plasterki świeżego ogórka. Wszystko oprócz wierzchniego przybrania zrobiłam dzień wcześniej, żeby się przegryzło.
Powiem nieskromnie, że wyszło pyszne.
Ja musiałam robić za masażystkę Ichi (no, nie musiałam, ale wiem, jak to robić) dla surfiarza, który wczoraj przeholował w surfowaniu, dzisiaj z rana znowu na dechę, a jak wrócił, nie mógł sie wyprostować ani w ogóle stać na nogach. Durny, aż siny, a mówiłam – nie przesadzać! W dodatku wiatry zmienne, woda ciepła, zimne prądy powietrza, a on się dziwi, że go połamało. Nie ma też 20 lat, tylko dwa razy tyle z okładem.
Puchalo, a greckie paszteciki?
Tort zapisany.
Tereso, no właśnie, jeszcze paszteciki…..
Puchalo,
Jeszcze mam pytanie- wszystko razem wrzucałaś, czy jedna warstwa- jeden, dwa produkty?
Małgosiu,
jedna warstwa – jeden, dwa produkty.
„Greckie paszteciki” to właściwie spinakopita w innej formie. Zrobiła je moja przyjaciółka z NY, która 12 lat mieszkała w Grecji i jest zwolenniczką tamtejszej kuchni, a ja się pilnie przyglądałam. Około 1 kg szpinaku należy posiekać (po oderwaniu ogonków) i przesmażyć na odrobinie masła, a następnie wymieszać z 40 dkg sera feta, dwoma jajkami. Dodać pieprz, troszkę cynamonu. Soli nie trzeba, feta jest słona. Brać po jednym płacie ciasta fyllo (u nas można kupić gotowe w opakowaniach po 10, masy starczylo akurat na 20 płatów ciasta), składać na pół wzdłuż, nakładać masę szpinakowo-serową i zawijać w pakiecik. Pakieciki smarować roztopionym masłem i układać w naczyniu do zapiekania. Piec około 30-35 minut w 200 stopniach termoobiegu. Równie smaczne są na ciepło, jak i na zimno.
Mmmm… takie pyszności, a ja właśnie wróciłam z 6-godz. wędrówki i jestem głodna niemożebnie. Po śniadaniu złożonym z bananowo-pomarańczowo-poziomkowego koktajlu i herbaty wyprawa w góry, tam piknik (chleb, ser, kiełbasa krakowska, rzodkiewki, pomidory) i podwieczorek po powrocie – bezy, bita śmietana, jagody. Teraz mam wielką ochotę na konkrety.
Pogoda dziś była przecudna, ale z grzybami marnie, zaledwie 4 borowiki (dwa wielkie 350-400 g), kilka garści kurek i rydze, za którymi nie przepadam, więc biorę tylko malutkie. No i jagody – 2 litrowe wiaderka po jogurcie.
Gotuję właśnie.
Risotto z bakłażanem i dodatkowo szpinak z serem bri.
Po słodyczach, Nemo, zawsze wściekle chce mi się jeść!
Pierwszy przebieg zoptymalizowalem do jednej godziny i kwadransa. Drugi jest o wiele dluzszy i trwa u mnie piec godzin. To jest juz zegarmistrzowska robota. Pierwsze krople. do stezenia 80 % nie nadaja sie do picia. Chyba, ze z wrazenia ktos chcialby stracic wzrok. Alkohol metylowy. Dostaje to samochodzik w ilosci 2/3 litra na zbiornik benzyny. Najpierw wlac ducha czyli gorzale a potem tankowac. Jezdzi wtedy na podwójnym gazie. Dalej ciagne do 42%. Ta czesc jest pijalna. Normalnie rzecz biorac rozprowadzamy do 41% jako gotowy produkt. Reszta to tak zwany nadbieg. Ciagniemy go do 5% i pozostawiamy na nastepny rok. Dodajemy do nastepnego pierwszego przebiegu. W ciagu tego roku nastepuje zjawisko autocrakingu czyli rozpadu zwiazków aromatycznach na alkohole proste. Krótko mówiac metylowy dla samochodziku i etylowy dla celów domowych i leczniczych. Naleza zwracac uwage, zeby nadbieg gruszkowy trafil do zacieru gruszkowego. Ja nie mieszam. Niektórzy tak.
Zrobilismy dwa kotly w przeciagu 10 godzin. Wyszly 24 litry z tego bedzie okolo 30 gotowca.
Nasza gruszkówka ma niezla marke w gronach medycznych. Brat Waltera przed przystapieniem do bardziej skomplikowanego przypadku zakladania by-passów na serce ma zwyczaj rozmawianie z kandydatem/kandydatka na operacje. Pokazuje zainteresowanej osobie litrowa butelke naszej gruszkówki i oswiadcza, ze jesli operacja bedzie udana, zaintersowana osoba otrzyma butelke dla celów rehabilitacyjnych. Jak na razie nie zanotowano smiertelnego przypadku a w sklad pooperacyjnej wizyty wchodzi uroczyste wreczenie obiecanej butelki. Ze starych zapasów skonfekcjonowalismy 12 sztuk. Pieknie wygladaja z opisem, ze pochodza z prywatnej destylarii Pana Doktora, bez dodatkóch jakichkolwiek chemikalii od poczatku procesu produkcyjnego czyli poczynajac od drzew i recznego zbierania owoców.
Przygotowujemy z Walterem nowy rodzaj brandy pod nazwa
Po-olimpijska. Tajemnica produkcji kompletnie nie chroniona bo i sami nie bedziemy w stanie zrobic jeszcze raz czegos podobnego. Na Zjazd niestety nie przyjedzie bo bedzie gotowa dopiero w koncu wrzesnia a do spozycia po lezakowaniu w przyszlym roku.
Udanego tygodnia zyczy, przedstawiciel klasy robotniczej, przyzagrodowego chlopstwa i inteligencji pracujacej
Pan Lulek
Puchalo,
Drugi przepis też smakowity. Tylko tego fyllo u nas niet 🙁
Panie Lulku,
bardzo mi się podoba takie podejście do leczenia. 🙂 Postuluję szerzenie idei obdarowywania pacientów różnymi wspaniałościami. Może profilaktyka byłaby na wyższym poziomie 😉
Zachęcona będę się raczyć kieliszkiem nalewki na żurawinach, też wyrób własny, aczkolwiek na spirytusie z detalu.
Małgosiu,
nie jestem pewna, czy w jakmiś dużym supermarkecie takiego ciasta się nie dostanie. Generalnie rzecz biorąc wybór towarów spożywczych w Szwajcarii to jakieś 25 – 30 procent tego, co można kupić w Polsce.
Puchalo, może na opakowaniu podany jest skład tego ciasta i Małgosia mogłaby je zrobić w domu samodzielnie? Gdybym ja się przymierzała do pierogów ciasto przygotowałabym na bazie… orzechów włoskich, tak na marginesie, i wygrałabym po wielokroć. Proszę mnie sprawdzić.
Ciasto fyllo (po turecku – yufka) składa się z mąki, wody i soli.
300 g mąki pszennej
100 g mączki skrobiowej
1/2 łyżeczki soli
250 ml wody
zagnieść gładkie ciasto i tak cieniutko rozwałkować, jak na strudel. Można smarować oliwą, składać i ponownie wałkować, będzie miało warstewki jak francuskie
http://www.youtube.com/watch?v=a-oUr1DqrD0
Tu jest link do przepisu na ciasto fyllo znaleziony na internecie:
http://www.mojeprzepisy.pl/Przepis/ciasto_fyllo/
A tu można sobie zrobić burka czyli ruski pieróg po turecku:
http://www.youtube.com/watch?v=IBCCk8GRrDQ&NR=1
Tu Pyra u Haneczki.
Gadulimy, jadłyśmy świetny placek z wiśniami , wypiłyśmy piwo.
Haneczka ma wielki ogród in statu nascendi – w budowie ale i tak śliczny. I słuchajcie, słuchajcie – bo to autentyk, chociaż trudny do uwierzenia : Zjadłyśmy dzisiaj dojrzałą, świeżą figę zerwaną w Haneczki ogrodzie. Zaczynam wierzyć w globalne ocieplenie – w Pyrlandii figi?
Dobranoc. Jutro napiszę, już pod nowym, tematem
Panie Lulku, a ja wiem kto robi w Polsce dobre Spaetzle.
Wredne baby u Haneczki – lepiej nic nie mówcie, bo człowieku po drugiej stronie Wielkiej Wody żal!
No ale ja sobie to odbiję we wrześniu trochę!
Trzeba mi wielkiej wody, tej dobrej i tej złej
na wszystkie moje pogody, niepogody duszy mej
(…)
Wielkich wypraw pod Kraków,
nocnych rozmów rodaków
wysokopiennych lasów – i bardzo dużo czasu!
https://mail.google.com/mail/#inbox
… tylko nemo nie poprawiaj wysokopiennych na, dobra?! No!
Spac nie mozna a kosci bola po wczorajszej robocie. Od dzisiaj zaczyna sie robienie nalewki na jezynach. Mam wielki krzak jezynowy. Daje wielkie czarne owoce i prawie niema kolców. Zaczynam od tego, ze zbieram w sloik 5 litrowy. Prosto z krzaka. Nawet nie myje. Z lekka przesypuje cukrem krysztalem i dolewam odrobine wody, zeby curier lepiej sie kleil. Potem idzie kilka duzych lyzek miodowego kremu. Po godzinie zalewam kupna tym razem 70% zalewa z zytnówki i zostawiam nawet nie mieszajac. Po kilku dniach biore sloik w lapy i zaczynam wirowac, Dodaje dojrzewajace owoce, krem miodowy i zalewe. Kiedy sloik jest pelen stoi spokojnie i tylko od czasu do czasu przemieszywany jest drewniana lycha z lipowego drewna. Po dwu, trzech miesiacach zlewam likier i odstawiam do sedymentacji. Czasami próbuje ale na ogól nie doprawiam. Z pozostalych owoców smaze drzem jezynowy. Nawet nie trzeba pasteryzowac. Wystarczy lac gotowy do sloików twist. Zreszta niema tego zbyt wiele.
Na zjazd przyjedzie likier orzechowy ale w dosyc duzej butelce. To jest lekarstwo na caloksztalt. Jak ktos bedzie chcial troche odlac niech przywiezie ze soba wlasna butelke. Reszta zostaje w aptece Gospodarzy.
Moze uda sie dospac.
Pan Lulek
Puchalo, Nemo,
Dzięki!