Rodzinny interes
Jakiś czas temu wydrukowaliśmy w „Polityce” pean na cześć chińskiej gastronomii. I do tego gastronomii rodzinnej. Na papierze zostało ale z pamięci uleciało. Warto więc całą sprawę przypomnieć. A to było tak…
Daleki Wschód przywędrował do Warszawy już dawno. Najpierw w latach 50 ubiegłego wieku ulokował się przy Marszałkowskiej. Potem przeniósł się na Hożą, by w końcu wylądować przy Puławskiej w pobliżu Narbutta.
A wszystko to za sprawą chińskiej rodziny Ou. Protoplasta rodu pan Ou wylądował na warszawskim bruku jeszcze przed II wojną światową. I został tu na zawsze. W czasach PRL był dyrektorem i szefem kuchni jednocześnie pierwszej i właściwie jedynej chińskiej restauracji w mieście a może i kraju. To był „Szanghaj”. Ludzie w naszym wieku (popatrzcie na zdjęcia to się zorientujecie) do dziś pamiętają jak tam się jadało!
Minęły lata i rodzinna tradycja została podtrzymana. Córka szefa Szanghaju pani Ou otworzyła maciupeńką restauracyjkę chińską przy ul. Hożej i wymyśliła jej piękną nazwę „Dziki Ryż”. Lokalik egzystował spokojnie ku uciesze wielbicieli dobrej chińskiej kuchni do momentu aż wkroczył doń (ledwo się mieszcząc we wnętrzu) krytyk kulinarny „Gazety Wyborczej” Maciej Nowak. Nie tylko zjadł tyle, iż nie starczyło już dla innych bywalców ale opisał rzecz całą takimi słowami, że lokal zaczął pękać w szwach. Do „Dzikiego Ryżu” stało się w kolejce jak przed laty do Szanghaju. No i trzeba to było zmienić.
Pani Ou przeżyła więc kolejną przeprowadzkę. „Dziki Ryż” egzystuje przy ul. Puławskiej pomiędzy Narbutta a Madalińskiego. Ale i tu jest tłoczno. Tyle tylko, że jednocześnie mieści się tylu gości ilu wchodziło na cztery zmiany do poprzedniego lokalu.
Niestety nadal przychodzi tu Nowak i wówczas robi się bardzo tłoczno. Z rzadka wolne miejsce po krytyku z „GW” wypełnia szczelnie prof. Andrzej Garlicki (pbaj maja podobne gabaryty i wagę) czyli członek dziennikarskiej ekipy gastronomicznej „Polityki”. Wówczas trzeba zmykać. Nie dość, że ciasno to mamy pewność, że zabraknie najlepszych kąsków!
W „Dzikim Ryżu” kuchnia tajska, chińska i japońska na tyle jest polska, że mogą jeść te dania bez lęku najbardziej nawet konserwatywni mieszkańcy stolicy. Na tyle zaś jest dalekowschodnia, że z przyjemnością pałaszują te dania znawcy Chin czy Tajlandii.
Zupa kimchi z wołowiną, tofu, makaronem ryżowym i kapustą wywołała krople potu na czołach ze względu na swoją (złagodzoną w porównaniu z wersją prawdziwą) ostrość. Ale jej aromat zapadł w naszą pamięć na długo. Natomiast zupa tajska z mleczka kokosowego z kolendrą, bazylią i owocami morza zdumiała swą łagodnością.
Po zupach, które podane były nie w małych miseczkach lecz wręcz w michach, odpoczywaliśmy przez chwile przy szpinaku mung w sosie ostrygowym z ziarnami sezamu i wspaniałej sałatce szafranowej z chrupiącej kapusty na słodko wg. przepisu samej pani Ou .
Owoce morza czerwone curry to także wielki gar pełen ośmiorniczek, krewetek, kalmarów podanych z warzywami, świeżymi pomidorami i kolendrą w mleczku kokosowym. Co jakiś czas można też siorbnąć (zaleca to chińska etykieta) płynu prosto z miski. Wieprzowina z grzybami mu też zawierała wielką porcję warzyw, marynowanego mięsa i oczywiście grzybów mun.
Jeszcze lepsze niż to co opisane dotąd był japoński makaron salmon soba czyli kluchy z pszennej maki, grillowany łosoś, grzyby shiitake, por, jajko, kiełki sojowe, chrupiąca papryka.
Starczyło jeszcze siły na deser tj. sernik z polewą czekoladową.
Komentarze
„Szanghaj” pamietam glownie z tego, ze w poledwicy z grzybami (shiitake) tych ostatnich nie moglam sie doszukac. Przez dluzsza chwile oczekiwalam na podanie grzybow zanim doznalam olsnienia – po znalezieniu jednego, waskiego paska grzyba.
W Melbourne dla odmiany grzybow mnostwo lecz poledwicy omal wcale. Prawde powiedziawszy to i poledwica nie sa owe paseczki mieska w sosie.
Ale potrawa szumnie nosi miano „poledwicy z grzybami”.
Od dawna potrawy kuchni chinskiej przyrzadzam w domu. Przepisy oryginalne, robi sie bardzo szybko i absolutnie rewelacyjne w smaku.
Co, w nawiazaniu do wczorajszego tematu: szybko upichcone i smaczne danie spozywane przy familijnym stole laczy i jednoczesnie dziala odprezajaca na stresy minionego dnia.
No to ide sie jeszcze troche postresowac w pracy.
A na obiad bedzie ryba, salatka z zieleniny i chyba wlasnoreczne frytki (takie sa najlepsze). Zas na deser galaretka poziomkowa. Co Wy na to?
Pozdrawiam
Echinda
Niestety dokumentacji z mojego pobytu w prawdziwej chińskiej restauracji w Paryżu nie mam ale było niezwykle smakowicie. Restauracja egzystuje dość blisko Sławka zakładu.
Jadłem prawdziwe sajgonki , zupełnie inne niż te które można kupić u wietnamczyków. Potem była kaczka podana na żeliwym półmisku dobre wino i kompot z lichi. Było tak dobre ,że zapomniałem zrobić zdjęcia.
Na deser była szaleńcza jazda po nocnym Paryżu i szukanie domu w którym mieszkałem. W obcej dzielnicy bez nawigacji i mapy było to spore wyzwanie. Po godzinie udało się trafić.
U mnie zdjęcie zrobine w dawnej pracowni. Modelka jak malowana 🙂
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-05-09.html
Ano jak malowana – prawda.
Marku powiedz mi prosze czy bardzo trudno jest zrobic rame z zaokraglonymi rogami? Posiadam kilka obrazow tak oprawionych i mam problem z tutejszymi pracowniami co to twierdza iz takie zlecenie jest nie do przyjecia, ze mam glupie pomysly i ogolnie – niewykonalne. A przeciez w W-wie wiele lat temu bez problemu wykonano zlecenie wg mego pomyslu. Chcialabym zrozumiec dlaczego tutaj mam takie „problema”.
Echidna
Echidno, czasy o których napisałem czyli dyrekcja pana Ou to lata 60 gdy Ciebie nie było naświecie. Poszukiwania grzybów shiitakie na Twoim talerzu niewątpliwie miały miejsce gdy po tej dyrekcji już dawno nie było ani śladu. A stary „Szanghaj” był w PRL powiewem egzotycznego świata. Najazd azjatyckiej kuchni nastąpił znacznie, znacznie później.
A ja Wam dzisiaj opowiem, jak Radek został zdemoralizowany przez swoją panią. Otóż pies wczorajszego wieczoru chodził po knajpach. Napierw wylądował w ogródku piwnym restauracji uwiódł wszystkich obecnych i gdzie ponoć zachowywał się wzorowo – nie żebrał, nie obgryzał gościom nogawek, robił nieco hałasu nowo pozyskaną zabawką (piszczący baranek) ale to było na powietrzu, więc nie przeszkadzało. Potem pies zwizytował knajpkę, którą QAnia gorąco poleca wszystkim, bywającym w Poznaniu (ul. Młyńska, gdzie sąd i więzienie) Knajpka nazywa się „Togo – nie tylko kawiarnia” Jest nieduża, w starej kamienicy w stylu mieszczańskiego mieszkania, rodzinna. Szef potężnej postury i imponującego brzucha gotuje z żoną osobiście, dzieci – studenci i ich koledzy stanowią obsługę i jest świetnie. Kawa genialna , co prawda za 10 złociszy ale warto, sernik domowy wys. na 10 cm bardzo lekki i smaczny w karcie wczoraj był chłodnik, mule i potrawka z żołądków kurzych zapiekana w kokilkach. Szef rozmawia z każdym gościem, przy wyjściu zaprosił na dzisiejszą wyżerkę, a dzisiaj będzie gotował boćwinkę, tort szoaragowy, sadacza z rusztu na deser tarteletki z truskawkami. Jak widać karta nie jest obszerna ale wszystko świeżutkie, smaczne, robione na ostatnią chwilę często dla określonych gości. Może zresztą jest tam więcej potraw ale Ania opowiedziała mi tylko tyle. Radek uczestniczył wygodnie rozłożony na brzuchu Szefa. Wieczorem był taki padnięty, że odmówił wyjścia ze swojej torby i przespał w niej noc w kuchni, sam, obudził się dopiero po 5.00 rano.
Zupełnie m się nie podoba, że wszystko mi się dziś podoba. Tekst Gospodarza ładnie napisany, przewrotnie dowcipny i taki z „jajeczkiem”. Echidny właściwa proporcja szitaków do polędwicy wychodzi gdzieś pośrodku trasy W-wa – Antypody (bangladesi tandori ciken masala ? 😉 ), z czego i tak wychodzi, że to u nich kuchnia na łbie stoi, he!
No i Miś… Ten tygiel sił przyrody, te prądy wznoszące, te konwekcje, co pod ciśnieniem będąc lada chwila wypłyną, rozerwą i rozsadzą… Pierwszeartystyczne zdjęcie, bo do tej pory to tylko ta dosłowność!
Niedaleko mojego poprzedniego mieszkania była niezła knajpa chińska, często tam chodziliśmy. Przy niej sklepik z azjatyckimi przyprawami. Niestety, już nie ma.
Gospodarzu, a gdzie te zdjęcia do oglądania?
Iżyk, cieszę się, że świat znowu Ci się podoba!
Pyry znalazły wreszcie sposób na przespane noce. Może się okazać nieco kosztowny, ale skoro skuteczny…
Smakowitego dnia życzę! 🙂
Moja mama w swoim dzieciństwie, które przypadło właśnie na lata 60-te, uwielbiała sobie poczytać o dalekich krajach, jak również o jedzeniu, a już o jedzeniu w i z dalekich krajów, to do upadu. Pójście do jakiegoś egzotycznego przybytku gastronomicznego było jej marzeniem, niestety w Krakowie w owych czasach nie do spełnienia. Zostawały Wierzynki, Pollery, Hawełki, Maurizio (prawdziwy Krakus nie mówił „Antyczna”) i inne takie. Z egzotyki była tylko kawiarenka „U Warszawianek” 🙂 Toteż mama okropnie zazdrościła swojemu tacie, który jeździł czasem do Warszawy i zdarzało mu się jadać w „Szanghaju”.Na nieszczęście mamy tata był, przyznajmy to, kompletnym ignorantem kulinarnym i na podekscytowane pytania co jadł, odpowiadał „nooo… chyba mięso to było. A może nie?” Przyciśnięty do muru potrafił sobie jeszcze przypomnieć, że ryż podawali tyż. (Mam nadzieję, że pan Ou miewał nie tylko takich gości) Kiedyś mamie udało się wkręcić na taką wyprawę do stolicy i – o, losie zły – „Szanghaj” był akurat zamknięty. Pozostał więc niedościgłym marzeniem, tworem mitycznym, baśniowym i kto wie, czy to nawet nie lepiej?
A pierwszą chińską restaurację mama odwiedziła w 1981. W Grecji. 🙂
Jak już wszyscy wspominają, to Pyra też. Moje wspomnienie jednak nikogo nie zachęci do pałaszowania. Pyra naczytała się w książkach o przysmakach chińskiej kuchni, o amerykańskich knajpkach z chińszczyzną i wreszcie nawet do Pyrlandii owo jedzenie zawędrowało. Był 1985 albo rok później . W czerwcu w Poznaniu jest zawsze jarmark Świętojański. Każdy wie, na czym takie jarmarki polegają. Młode Pyry sprzedawały wtedy książki na stoisku, a matka po pracy leciała kupować jakieś pizze, hot-dogi albo coś, żeby dzieci nakarmić. No i trafiła na budkę z napisem chińszczyzna. Zachwyciła się (chociaż zapach jej się nie podobał). Kupiła trzy porcje w kartonowych miseczkach z plastykowymi widelcami. Było to okropieństwo z kleistego ryżu, rozgotowanych warzyw i jakiś ochłapków czegoś nieokreślonego i sos fatalny. Tak więc pierwsze moje zetknięcie z tzw kuchnią azjatycką, trudno zaliczyć do udanych.
Pyro, mam nadzieję, że koledze Radosnemu spodobał się pan Fisher. Chociaż z Twojego opisu wynika, że on sam z siebie ma takie maniery, że wychowanie można sobie właściwie darować. No, ale wiadomo – jamole to arystokracja, nie to, co my, zmieszańce. 🙂
Zawsze mówiłem, że psy szalenie wzbogacają życie socjalne ludzi. Nie ma lepszego sposobu zawierania znajomości i wzbudzania sympatii, niż „na pieska”. 🙂
Bardzo towarzyska i smaczna potrawa jest japonska sukiyaki wlasnie z poledwiczka. Trzeba miec w domu duza patelnie i podgrzewacz jak do fondue, ja ma taki na spirytus. Stawia sie to na srodku stolu, umieszcza wokol gosci i kazdy sobie macza tzn. podgotowywuje w roztworze wody, shake i ciemnego sosu sojowogeo cieniutko jak do c…o pokrojona poledwiczke, warzywka a wiec marchewke, sojowe kielki (mnie nie smakuja bo pachna zbyt dziwnie) brokuly, mozna wziac grzybki i oczywiscie tofu pokrojone w kostke i warzywa jak kto chce. Zagryza sie to marynowanym bambusem itd. w ekstara miseczce podaje sie ryz a w jeszcze jednej roztrzepane surowe jajko aby ryz i podgotowana potrawe mozna bylo ochlodzic przed wlozeniem do ust ale nie jest to konieczne. Do tego dobre wino lub wspomniana juz shake. Najlepiej smakuje jak sie te wszystkie smaki na patelni wymieszaja czyli pod koniec knsumpcji, na poczatku jak patelnia nie jest jeszcze dobrze rozgrzana ma sie poczucie, ze jes sie troche niedogotowane rzeczy, w kazdym razie uwaga na zbyt surowa poledwice nie kazdy to dobrze trawi. Potrawa jest fajna i mozna przy niej sie wyzywac towarzysko a pani/pan domu nie musi latac do kuchni
Uroczystosci ida kolejnym porzadkiem. Wczoraj zebranie a dzisiaj lopatowanie. O godzinie 17.00. Jutro zas inne uroczystosci ale na szczescie za Oceanem.
Restauracja chinska moze zapewnic decydujace rozstrzygniecia dla calego zycia. W Wiedniu, w poblizu Schoenbrunn w dzielnicy Penzing, przy ulicy Jenullgasse miescila sie kiedys Lulkówka. Potwornych rozmiarów garsoniera o lacznej powierzchni 20 metrów kwadratowych za to tania i w poblizu miejsca pracy. Park Schoenbrunn byl wtedy miejscem moich cotygodniowych weekendowych spacerów. W pobliskich parkach bawily sie dzieci a ja spacerowalem zachodzac az na Gloriette. Jak sie jest w Wiedniu, warto to zobaczyc jako przyklad architektury z czasów c.k. , przy której caly realizm socjalistyczny to male piwo. Tamze przezylem katastrofe Czernobyla. Radio, bez wielkich emocji podalo informacje na temat wybuchu. Nikt nie zdawal sobie sprawy z zagrozenia. Pogoda majowa, jak zwykle cesarska. Wysluchalem wiadomosci i co niezbyt czesto ma miejsce, natychmiast skontaktowalem o co chodzi. Wylazlem na zwykly spacer i z wielkim trudem usilowalem wyjasnic mamusiom na spacerach z dziecmi o co chodzi i ze powinny natychmiast wracac do domów. Pieklo rozpetalo sie w kilka godzin potem. Pieklo w massmediach.
W tejze dzielnicy byla wspomniana restauracja chinska. Kiedys moja byla kolezanka ze wspólnej pracy w niemieckiej firmie, na terenie Niemiec, zima, podczas autentycznej sniezycy zatelefonowala, ze jest w Wiedniu w drodze do Budapesztu, zgubila droge i pyta czy móglbym pomóc w znalezieniu hoteliku na jedna noc. Jako miejse spotkania wyznaczylismy brame glówna do parku Schoenbrunn. Znalazlem wystraszona bidule i zapilotowalem do domu. Poszlismy razem na kolacje do tej najblizszej chinskiej restauracji. Na marginesie warto dodac, ze w Wiedniu, restauracje chinskie sa o wiele lepsze anizeli w Niemczech. Byc moze lepsze sa w Paryzu. chociaz kto tam wie. Koniec konców Kongres Wiedenski mial miejsce w Wiedniu a nie w Paryzu i slynie do dzisiaj ze wspanialej kuchni.
Jedzenie smakowalo nam wysmienicie. Moim zdaniem do chinskiego jedzenia lepiejsmakuje piwo anizeli wino. Po kolacji wrócilismy do mojej garsoniery zeby rozpoczac poszukiwania hotelu.
I tak zostalo na cale dolsze wspaniale i zwariowane 20 lat.
Pan Lulek
Bobiku – pan Fischer podoba nam się bardzo. Młodsza wyczytywała wczoraj mądrości i zaraz zaczęła stosować. Dzisiaj np rano siadła na posłaniu Radka i nie chciała go wpuścić. Dwa razy szczeknął – i zrezygnował. A pani pogadywała do psiaka „no i kto tu jest samiec alfa?”
Nie posiadanie wlasnej kuchni (to jest moment, w ktorym dosteje po lbie od Ulubionego) ma swoje zalety, mianowicie wysyp restauracji z calego swiata. Bycie krajem pelnym imigrantow tez znaczaco pomaga. Z tej okazji mamy w promiieniu 10 min spacerkiem przeglad kuchni, moze nie calego, ale z duzej czesci swiata.
Do tego za rogiem zaczyna sie China Town bedaca zrodlem naszego „fast food-u”.
Do Holenderskich specjalnosci nalezy za to indonezyjski Rijsttafel (stol ryzu). W czasie gdy Indonezja byla Hol. kolonia europejczycy dostosowali tradycyjny posilego do wlasnych smakow i zasobow finansowych.
http://en.wikipedia.org/wiki/Indonesian_rice_table
Bardzo to pyszne, ale zeby docenic potrzebne sa co najmniej 2 osoby.
kiedy zostałem marynarzem
to w pierwszym zagranicznym porcie
a był to Roterdam
poznałem dwa smaki
Hainekena (spora odmiana od obrzydliwego tamtego czasu szczecińskiego Bosmana
i kuchnię azjatycką …nawet nie pamiętam czy akurat chińską
a pierwsze ust dotknięcie stanowiła zupa z makaronikami
tyle tylko, że każdy makaronik miał dwa czarne oczka
potem na zapleczu (że mnie zawsze poniesie)
zobaczyłem misę wielką i pełną …małych węgorzy
:::
potem to już zwykłe potrawy chińskie
czyli mnogość warzyw, ryżu, pasków mięsa i grzybów
pewnie też wywołąłem popłoch wśród azjatów
bo podobnie jak p.p. Nowaka i Garlickiego
mnie też jest ..dużo :o)
jak babcia mawiała ..metra ważysz co?
(czyli niby sto kilo)
no to powiem, że raczej półtora
:::
w moim Szczecinie długo nie było „chińczyka”
rządziły wietnamskie smaki
Hai Phong zwany przez nas Hają Fają
i indyjski Bombaj
obie zacne i dobrze gotujące
a potem pojawił się Jin Du
gdzie wyjadałem cały zapas jaj kaczych nibystuletnich
ale najlepszą rzecz jadłem w Chińskim Murze
(tegoż samego właściciela)
otóż były to cielęce giczki, ugotowane, wyluzowane z kości
pocięte w prawie że przezroczyste plasterki
i jeszcze uduszone w sosie sojowym i podane na warzywach
o matko huto!
do dziś pamiętam ten smak i wzorek
kolagen tworzył dosłownie witraż na tych plasterkach
doroto l. – bez względu na to, jakie te suki, ja jestem za! 😀
Moje pierwsze zapamietane spotkanie z chinska kuchnia, to Göteborg 1978. Warszawski „Szanghaj” znany mi byl tylko z legend, jak Bobikowi. Pozniej inne kraje europejskie i stwierdzenie empiryczne, ze w miastach nadmorskich chinskie restauracje sa znakomite, daleko od morza bywa roznie. Najgorsza byla jakas pseudochinska knajpa w Poznaniu, ktora bardzo zachwalal nasz przyjaciel, ale on raczej w tej dziedzinie wielkiego doswiadczenia nie mial 🙁 Nie dosyc, ze jedzenie bylo paskudne, to jeszcze w tym czasie skradziono nam samochod z calym dobytkiem 🙁 Ale o tym juz opowiadalam…
Najlepsze w Europie chinskie knajpy sa moim zdaniem w Holandii, a juz nadzwyczajna byla na jakiejs dzunce zakotwiczonej w jakims miasteczku, ktorego nazwy nie pomne. Za parawanem siedziala i jadla siorbiac i mlaskajac liczna rodzina kucharza, a w malej salce dla gosci – my, tez prawie siorbiac i mlaskajac, takie bylo dobre, tylko nasze maniery mniej azjatyckie… 🙂
Wielce popularne jest w Helwecji tzw. fondue chinoise. Goscie zgromadzeni wokol garnka z wrzacym rosolem z kury z dodatkiem sosu sojowego i sake lub sherry gotuja sobie cieniutkie plasterki roznych mies, ryb lub warzyw i spozywaja z odpowiednimi sosami. Uzywa sie specjalnych dlugich widelcow z kotwiczkami na zebach oraz metalowych sitek z dluga rączką. Na koniec wypija sie esencjonalna rosolek. Pycha!
http://www.partyware.ch/tips/rezepte/chinoise/mongolentopf.html
Moja pierwsza „chińszczyzna”, to była wieprzowina z ryżem, konsumowana w dosyć obskurnym barakowozie przy rondzie Wiatraczna w W-wie. Wczesne lata 90te.
Do dzisiaj pamiętam piekielność czterech sosów podanych w czterech miseczkach. Podający Chińczyk usiłował mnie przestrzec, ale nie bardzo wiedziałem, o co mu chodzi…
nemo, zam to,. rzeczywiscie pycha, jak jestem na wsi nastwiam taki kociolek na tarasie i kazdy moze sobie konsumowac jak ma ochote
Te sama technike, ktora stosujemy w czasie wakacji (tam gdzie jedza tubylcy, tam my tez), wykorzystujemy przy wybieraniu chinskich przybytku. Tam gdzie siedzi duzo Chinczykow, znaczy jedzenie bedzie dobre.
Z wyjatkiem naszego ostatniego odkrycia, ktore podpowiedzial nam znajomy wlasciciel indonezyjskiej restauracji.
Aha, jeszcze jedno. W chinskich knajpach w Holandii moj Osobisty dostawal rachunek, a ja – orchideę w małej fiolce z wodą 😎
😀 teraz obawiam sie dostaniesz mietowe cukierki. Najwyrazniej storczyki podrozaly 😉
nemo to chyba bylo dawno temu, w Amsterdamie dostalam danie niby z kaczki sam tluszcz wszystko bylko trzasniete bez zainteresowania kilientem, bylam zaszokowana, poniewaz kuchnie wprowadzone przez migrantow w Holandii barzo sobie cenie.
Jeszcze raz wskoczylem na wpis Marka i doszedlem do wniosku, ze ta pani ubrana w ramki jakos jest bardziej apetyczna anizeli w tej skadinad ladnej bluzeczce zapietej pod szyje.
Najlepsze Rijstafel jest w Holandii. Lepszy anizeli bywa w Djakarcie. Chyba, ze czasy sie zmienily.
Pora przystapic do gotowania obiadu
Pan Lulek
Doroto jak wszedzie tak i w Holandii trzeba wiedziec gdzie jesc. Amsterdam ma duzo znakomitych restauracji, ale rowniez mnostwo badziewia produkowanego glownie dla turystow.
Pomijajac mieszkancow samego A’damu malo kogo tutaj dziwi, ze najlepsze restauracja mozna znalezc poza stolica.
Obecni a i z pewnością poprzedni władcy Chin odżywiali się według reguły:
Czteronożne nie jest tak dobre jak dwunożne, dwunożne nie jest tak dobre jak jednonożne, jednonożne /grzyby/ nie jest tak dobre jak beznóżne /ryby/.
Zgadzam się z mocarstwowym kulinarnym zapatrywaniem. Mało tego, ja również wdrażam to w życie, nie tylko moje. W tym celu spadam dziś nad morze w poszukiwaniu beznożna.
Życzę wspaniałego weekendu z chińskimi akcentami.
Jedzcie sobie w chińskich restauracjach na zdrowie, a Pyra dzisiaj gotuje najbardziej poznański wczesno-letni obiad, jaki można sobie wyobrazić (prócz pyrów z gzikiem, oczywiście) Będziemy dzisiaj jadły wczesną, biało zieloną kapustę duszoną w tłuszczu z octem jabłecznym i duszone ziemniaki ze skwarkami. Do popicia maślanka.
Tu muszę powiedzieć, że moja rodzina nie przepada za białą kapustą i raczej jej nie gotuję. Wyjątkiem jest właśnie ta wczesna, duszona. W ciągu roku jemy raczej kwaszoną ew. surówki.
Dzien dobry! Powoli dochodzimy do siebie po burzowym pogromie. Computer juz odzyskany, ma calkiem nowe czesci, ale dane na szczescie stare. Ekspress do kawy i pralka dalej czekaja na naprawe. Piorun szalal i typowal, co by tu zniszczyc, bo sasiadom spalil zmywarke i telewizor. Dobrze, ze firma ubezpieczeniowa zapewnia pelen serwis.
Restauracje chinskie najlepsze sa w Austrii, zreszta wszystko najlepsze jest w Austrii – kotlety, slodycze, kawa, szparagi, itd. I nie ja to wymyslilam, tylko moja kolezanka z Luksemburga, ktora spedzala u mnie dlugi weekend. Testowalysmy wszystko, co jadalne, glownie szparagi wlasnie. O dziwo, nie mam przesytu :).
Panie Lulku, restauracja chinska w poblizu Schoenbrunnu chyba dalej jest, niedaleko przystanku tramwajowego. Mam nadzieje, ze to ta sama, niedawno tam bylam i faktycznie wszystko super smakowalo.
Wszystkim, ktorzy w czasie mojej nieobecnosci swietowali, sle zalegle serdecznosci. Pyro, mlodego pozdrawiamy razem z Panem Kacperkiem, ktory laskawym okiem patrzy na psy mniejsze od niego :).
Wy tu o obiedzie, a ja sniadanie jeszcze nie jadlam. Bedzie tradycyjnie jajko, rogalik i duuzo kawy!
Doroto,
to nie bylo w Amsterdamie, tam znam tylko muzea 🙂
Kilka lat temu w Londynie, kiedy dziecko jęczało z głodu i nie chcialo uwzglednic przesuniecia czasowego, a do otwarcia wiekszosci chinskich restauracji byla jeszcze godzina, poszlismy do takiej, co byla otwarta non stop. I to byl błąd 🙁 choć jedli tam sami Azjaci. Ale przynajmniej było tanio. W Paryżu-Ivry też mięso wyglądało jak z puszki dla kota 🙁 Najlepsze sa niewielkie miasta portowe w Holandii, ale to moja subiektywna opinia 🙂
Do Amsterdamu na chińszczyznę jest mi trochę za daleko, ale czasem jeżdżę na nią do Holandii, do przygranicznego Venlo. Głupie 20 km ode mnie, a zawsze ma się poczucie, że się było za granicą. W tymże Venlo miałem kilka chińskich doświadczeń b. pozytywnych, a nawet niepowtarzalnych, bo co usiłowałem je powtórzyć, to knajpki już nie było. Jak grzyby – szybko wyrastają, szybko znikają. Zniknęła również, w mojej mieścinie, najlepsza chińska knajpka świata u pana Wan. Cztery stoliki, przy jednym na ogół dzieci odrabiały zadania, albo grały z babcią w jakąś nieznaną mi grę, pan Wan przy woku, pani Wanowa z boku. Pan Wan miał niebywały talent kulinarny, prawdę mówiąc szkoda go było na takie zadupie, więc może i słusznie się wyniósł, choć żal. Zwłaszcza jego kaczka w sosie z piri-piri albo fistaszkowym powraca do mnie w snach. Kiedyś poskarżyłem mu się, że choćbym stanął na głowie, taka dobra kaczka jak jemu nigdy mi nie wychodzi. A pan Wan odparł na to z szelmowskim uśmiechem: coś takiego, moja żona mówi to samo! 🙂
Przez jakiś czas musiałem sobie gotować chińszczyznę sam, bo żaden miejscowy przybytek nie odpowiadał moim wymaganiom, ale ostatnio na szczęście pojawiła się nowa restauracja, która panu Wan nie dorównuje, ale jest całkiem OK. Za 13 euro dają all you can eat i nie są to godzinami odleżane dania barowe, tylko kawałki świeżych mięs, ryb i jarzyn, plus skorupiaki, które wskazuje się kucharzowi i on na oczach klienta to przyrządza. I można powtarzać tę operację póki żołądek wytrzyma. Niestety, mój wytrzymuje tylko średnie ilości. 🙁
Witaj Magdaleno. Nic nie wiedzieliśmy o piorunach w Twojej galewrii. Bardzo ci współczuję. I kiedyż ta apokalipsa miała miejsce? IO jakie szkody prócZ komputera poniosłaś?
Pierwsza wizyta w „Szanghaju” byla dla mnie bardzo pamietana, gdyz zaprosil mnie do niej Wojtek Frykowski, ktory z dwa- trzy lata pozniej zostal zamordowany przez bande Mansona w willi Polanskiego. A bylo to tak.
Siedzialam od rana w bibliotece Szkoly Teatralnej na Miodowej, przygotowujac sie do prezentacji, ktorej tematem byla inscenizacja Hamleta w prawdziwym teatrze elzbietanskim, ktorym sie wowczas kompletnie fascynowalam. Mialam rozpisac kazda scene tak jakby rozgrywala sie ona wlasnie w takim teatrze.
Bylam tak pograzona w pracy, ze nie zauwazylam faceta siedzacego pare stolikow za mna. Zetknekisnmy sie przy wyjsciu i wtedy on powiedzial: Napracowalismy sie dzis dosc, czy nie nalezy sie nam dobra kolacja, ale ja zapraszam.
Przyjelam zaproszenie, bo bylam glodna i zmeczona. Poszlismy do Kamiennych schodkow, ale byl tak tak straszny tlok, ze Wojtek powiedzial: Wiesz co, musze cos odwiezc do dawnej zony, ale spotkajmy sie za godzine, poltorej i wtedy pojdziemy do Szanghaju. Podrzucil mnie taksowka do domu na Hozej (wynajmowalam tam stancje), Ledwo zdazylam sie wykapac i przemalowac, kiedy on juz sie zglosil. Poszlismy na piechote, bo to dwa kroki od domu.
W Szanghaju przysiedli sie do nas rozni jego koledzy, z ktorych znalam jednego – Andrzeja Marka, kolacja byla pyszna (zapamietalam: cielecoina w pieciu kolorach, rosol z pedami banbusowymi i herbata jasminowa). Kiedy wychodzilismy, Wojtek zaproponowal mi zebysmy poszli prosto do jego domu.
Nie wiem jak to jest teraz, ale w tamtych czasacj na pierwszej randce nie szko sie z nikim do lozka. Trzeba bylo odczekac ze dwa tygodnie. Tak mi sie wydawalo w kazdym badz razie.
So I declined.
I tyle bylo mojej znajomoisci z Wojtkiem.
Nastepnie uslyszalam o nim jak juz bylam w Nowym Jorku. Byl ten straszny mord.
Bylam od tego czasu w Szanghaju pare razy, dziwiac sie, ze jest to restauracja „chinska”, gdzie podaja odsmazane ziemniaki oraz polska surowke z kapusty.
PS.
Moja prezentacja Hamleta zrobila porazajace wrazenie na asystencie. Dostalam piatke z plusem.
Heleno – mizerny pożytek miałby z Ciebie cytowany wczoraj rabin. Nie wiem w jakim wieku my, kobiety, powinnyśmy robić rachunek sumienia ze zmarnowanych sznas (tu mordka)
Tak, Pyrencjo. Swiete slowa.
Pyro, żadne tam opłakiwanie zmarnowanych szans, tylko radosne wspominanie wykorzystanych plus dyskretne rozejrzenie się, czy przypadkiem nie zostały jeszcze jakieś do wykorzystania. Nieważny wiek, ważne uczucie! Mówię to jako psi Piotruś Pan, który postanowił bez względu na wiek nie dorosnąć! 😀
A nie kusiło Helenki by wówczas pani On właścicielce lokalu nawciskać, ze kaczka po pekińsku to nie jest politycznie słuszna nazywa.
Przecież mogłaby nazywać się np kaczka wolnościowa.
A może Helenka uważała wówczas ze boj koty są głupie.
Nie przepadam za chińszczyzną, chyba że sam sobie ją zrobię (ale to już jest niestety a la chińszczyzna).
ale jaja!
właśnie przyjaciel z którym prowadziłem ongiś w radiu
audycje kulinarne
napisał
„Dostałem właśnie prosto z Chin autentyczne jaja chińskie, sos i jakąs spicznielinę marynowaną. Jaja obskorupione w wapnie i jakichś trocinach. Jeszcze sam takich nie obierałem. Ojej!!”
:::
a przez telefon pytał czy to się gotuje ..czy a skąd!
odradziłem, kazałem tylko przygotować dużo sosu sojowego
(dostał razem z jajami)
i jakiegoś ostrego sosu
(dostał też z jajami)
i kazałem szeroko otworzyć okna
:::
wpomóżcie dobrą radą, zanim chłop zginie
..od jaj?!
No i sami powiedzcie, co ja tutaj robię?
Większości opisywanych rzeczy nie tylko w ustach nie miałam, ale i mieć nie będę. To samo z jeszcze większą większością opisywanych miejsc. A dobrze mi tu bardzo. Szczególnie lubię czytać o tym, czemu nawet moja wyobraźnia nie daje rady. Dotyczy to zresztą nie tylko kuchni. Mam wtedy poczucie, że ta maleńka kulka jest ogromna fascynującą różnorodnością ludzkich (i nie tylko) mieszkańców. I że dzięki temu ja też jestem trochę większa niż jestem naprawdę.
To właśnie tutaj robię – powiększam się (co szczególnie powinno ucieszyć Helenę 🙂 ).
Nie mam najmniejszego zamiaru byc zlosliwym. Nawet nie mam za zle, ze Pyra czytuje mnie tylko po lebkach. Donosze tylko i zapodaje, ze przed kilku tygodniami na tychze internetowych stronach zapodalem, ze w Magdalene trafil piorun. Nie osobiscie tylko w poblizu i zdemolowal dostep do swiata. Teraz ona powoli wygrzebuje sie ze swojego gruzowiska.
Napisz nam Magdaleno wlasnymi slowy jak to bylo. Kto, Twoim zdaniem, ponosi za to odpowiedzialnosc i w jaki sposób wyszlas z tego na swoje.
Baden na poludnie od Wiednia jest dawna letnia siedziba cesarskiej rodziny. Jedna z siedzib, ma sie rozumiec. Przy okazji kurort, gdzie towarzystwo spotykalo sie u wód.
Po zakonczeniu dzialan wojennych w Austrii, siedziba komendantury Armii Czerwonej. Tradycja kurortu pozostala zywa do dzis. Lacznie z pieknym kasynem, ale o tym niechaj napisze Malgorzata jako bylo, nie bylo miejscowa.
Przed dobrymi kilku laty, mój amerykanski partner, który na wschodzie Europy robil interesy i wreszcie zainwestowal w fabryka w miescie Kaluga na poludnie od Moskwy, przyjechal na zakupy do naszej firmy. Sprzedalem mu wtedy dosyc duza partie materialów do produkcji obwodów drukowanych i wypadalo mi zaprosic klienta na dobra wyzerke. Nie wspomne, ze na koszt firmy. Mój szef zasugerowal mi, zebym zabral klienta do Baden. Niezbyt daleko od naszej siedziby. Pojechalismy i zaczelismy wedrówke po miescie. Na piechote, zagladajac w najrózniejsze dziury. Koniec wyprawy mial miejsce w jakiejs restauracji. Miejscowej, gdyz gosc nie cierpial chinszczyzny.
Najadlwszy sie i napiwszy uslyszalem troche nieoczekiwana prosbe. On chcial wracac do Wiednia, prosto pod gmach Opery kolejka elektryczna Baden-Wieden. Na wlasny koszt. Powiedzial mi, ze wyjasni nastepnego dnia dlaczego. Wyjasnil.
Kiedy byl malym chlopcem marzyl, zeby razem z ojcem chociaz raz pojechac z centrum Wiednia kolejka do Baden. Ciagle odkladano ten pomysl a potem rodzina musiala uciekac i wyladowala w Stanach Zjednoczonach.
Po wielu wielu latach, autentycznego wiedenczyka zawiózl do Baden na wycieczke nikt inny, tylko
Pan Lulek
Uwielbiam chińskie jaja stuletnie. To wyśmienita przekąska. Lubię jeść je w towarzystwie biesiadników, których odstrasza fioletowy czy może granatowy kolor tych jaj. Wówczas mam podwójna porcję. Skropione sosem sojowym są wyśmienite. Mogą też byc maczane winnych sosach np. słodko-ostrych lub słodko-kwasnych. Smacznego!
dziękuję Gospodarzowi
natchnę przyjaciela odważną myślą
choć i bez tego wepchnie się do każdej kuchni
i byle z talerza nie uciekało, połknie i czknie elegancko
Panie Piotrze! Knajpka na Hożej nadal istnieje, a ta z Puławskiej nawet się do niej nie umywa!
Jak wiecie, głupawa Pyra poparzyła sobie w sobotę palce. Bolało, jak diabli ale póki były pęcherze to pół biedy. Dzisiaj jeden czy dwa przestały służyć i to jest dopiero zabawa. Piszę z centymetrową warstwą pianki na ręce, więc nawet mi się pisać nie chce.
Przepraszam z góry za ten wpis Bobika. Ja nigdy w Pekinie nie byłam.
Na samym początku lat dziewięćdziesiątych znajomi postanowili wziąć los w swoje ręce i wyprawić się do Chin, zaopatrzyć w tekstylia i zarobić nieco. Po długiej podróży koleją transsyberyjską i kilku przesiadkach wylądowali w hotelu w Pekinie. Wygłodzeni popędzili do restauracji, popatrzyli co sąsiedzi jedzą, a wyglądało to na swojskiego schabowego. Zamówili, dostali, zaczęli jeść, tylko niestety kelnerka okazała się zbyt uprzejma i chciała sie dowiedzieć czy smakuje. Znajomi chińskiego oczywiście nie znali, wiec na migi pokazali, że tak, ale na wszelki wypadek któryś z nich wskazując na swój talerz zapytał: ” Czy to kwi, kwi?”. Kelnerka pokręciła głową i odpowiedziała ” hau, hau” .Całkiem stracili apetyt!
Pyro, szkody byly rozmaite… Poniewaz piorun zaszalal podczas nieobecnosci w domu, po powrocie wieczorem okazalo sie, ze nie ma pradu. Rano zrobili prad i wtedy zaczelo sie odkrywanie dalszych szkod – brak cieplej wody, czyli uszkodzona terma gazowa (wieczorem byla jeszcze woda nagrzana wczesniej). Jak mi potem technik pokazal – plyta mikroprocesorowa od termy byla po prostu stopiona. Komputer nie drgnal ani jednym swiatelkiem, ekspress do kawy po wlaczeniu wylacznie mielil kawe, plujac nia po okolicy. A po trzech dniach zorientowalam sie, ze pralka tez nie dziala. Najdziwniejsze, ze piorun najwidoczniej dzialal selektywnie:). A moja sasiadka jest szczesciara, bo wyszla z domu zawolac kota i jak wracali, to piorun uderzyl w miejsce, gdzie chwile temu stal jej kot.
Mam szczescie do niezwyczajnych katastrof, mialam juz pozar w domu, mialam piorun. Ciekawe, co jeszcze:)
A Baden – najkrocej mowiac – jest cudowne. Kasyno – powiew wielkiego swiata. Piekny park i ponoc najwieksze rosarium. Z zalem sie bede niebawem stad wyprowadzac. Kolejka do Wiednia, poczatkowo wielka atrakcja, juz spowszedniala, traktujemy ja jak zwykly tramwaj, ktory toczy sie niespiesznie. I czasem nawet denerwuje, bo teraz do centrum Wiednia pociagiem czy autobusem jedzie sie o polowe krocej. W zeszlym roku byl jubileusz 100-lecia i wtedy na tory wyjechaly specjalne, stuletnie wagony, niebieskie. Teraz sa granatowo-kremowe.
Wie Pan, Panie Lulku, ze niejako podazam Pana sladami? Wierze wiec, ze los doprowadzi mnie kiedys do St. Michael…
Uwaga, uwaga – kolejna proba wkroczenia do naszej Blogowej Kawiarenki…
W ciągu ostatnich dni sporo o Chinach na stronach internetowych Polityki.
Przeczytałem ostatnie wpisy Okonia u Passenta. Bardzo interesujące.
Od ponad 10 lat kupuję obrazy malowane w Chinach . sprzedaję oprawione w mojej pracowni . Do szału doprowadzają mnie rozmowy w stylu , że oni to w większości w obozach za miskę ryżu. Mam kolegę , który do Chin jeździ co kilka miesięcy i za każdym razem gdy wraca, opowiada o niezwykłym wręcz postępie nie tylko w wielkich miastach ale także na prowincji.
Świat się zmienia tylko czasem nie chcemy tego zauważyć. Wygodniejsze są stereotypy bo to one zwalniają nas z myślenia…
U nas każda burza niszczy telefon. Wyłączamy mimozę rano, potem czasem zapominamy włączyć. Na czas piorunowania w ogóle wszystko wylatuje z gniazdek, ale pan mąż mówi, że jak zechce to i tak walnie i popsuje. Tłumaczył mi owo zjawisko jak elektryk kasjerce, ale chyba mówił małymi literami, bo nie zapamiętałam.
Ciekawostka przyrodnicza- brzydkich wyrazow nie uzywam, swinstw nie wypisuje ani tez wywrotowych pogladow nie przedstawiam., a nijak nie moge dokonac wpisu Chcialam tylko powiedziec:
Panie Piotrze Mily – sama bym tak chciala. Jendakoz w latach 60tych juz chadzalam do szkoly. Bez tornistra.
Pozdrawiam
Echidna
Tego jeszcz nie bylo – probowalam tych kilka slow powiedziec juz o 9 z minutami (czasu polskiego).
I jak tu sie nie stresowac.
E.
Echidno, nic nie rozumiem – Twoje wpisy były od rana, na własne oczy widziałam.
W to, ze Magdalena wybiera sie do Swietego Michala gotów jestem uwierzyc. Na wszelki wypadek ide za chwile na lopatowanie czyli wbijanie szpadla pod fundament nowego budynku, który bedzie gotowy za rok. W inna czesc opowiesci Magdaleny nie moga uwierzyc w zaden sposób.
To napewno nie byl zwykly piorun, tylko Zeus zameldowal sie w znanej sobie postaci. Tyle narozrabial, ze teraz okoliczne panie winny starannie sprawdzac, czy ich spódniczki nie zaczynaja by przypadkiem zbyt szczuple. Magdalena, Ty tez wprowadz codzienne obserwacje. Wcale bym sie nie zdziwil gdyby tak bylo, ze tym razem za jednym zamachem dla kilku pan z róznych krajów zameldowal sie Najwyzszy z Bogów.
Czasu jest jeszcze dosyc, ale na wszelki wypadek od poniedzialku zaczne podpytywac jak to jest z becikowym, jezeli sa w to zamieszane sily niebieskie.
Zeus tak wspaniale, choc przelotnie, kochal Europe i potem tyle przysporzyl ludziom roboty
Pan Lulek
Pani Lulku,
też chcemy kompostować. Czy informacje na tej stronie są dobre? http://www.kompostowniki.pl/kompostownik.php
Jesteśmy ziemiaństwem od niedawna i brakuje nam doświadczenia. Wydziabujemy głównie perz i mlecze, z żywopłotów i krzaków mamy gałęzie. Tutaj oczywiście wolno, i pali się publicznie wszystko, ale spodobała nam się idea. Proszę Pana o pomoc.
haneczko,
że sie wtrącę – ponizej mój kompostownik, widzę, że na tej stronie co podałaś, maja podobne. Ma otwory wentylacyjne, z góry pokrywa (na czas deszczu zdejmuję, niech napada), u dołu „drzwiczki”, przez który wyjmuje się gotowy kompost. Warto od czasu do czasu łopatę lekkiej ziemi dorzucić, najlepiej próchnicy, warto od czasu do czasu jakimiś widełkami to przegrzebać. Wrzucać tylko części roślinne. My dorzucamy popiół drzewny z kominka. Od lat używamy, a więc to, co wyjmujemy z dołu, jest czarne i „tłuste” 🙂
Ma to wielkość sporej beczki. Polecam – mozna też skonstruować sobie rodzaj otwartej skrzyni, moze i wygodniejsze do tego przegrzebywania, ale na to trzeba mieć ustronne miejsce w ogrodzie i w ogóle miejsce. Tyle mojego.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4387.jpg
Brzucho 13:45
Ubiegłej jesieni w Chinach podawano te jajo w taki:
http://130.238.96.26/jajo/
sposób jako przystawkę na początek.
Było wyśmienite, bardzo intensywnie jajeczny smak a i kolor przepięknofioletowy. tego akurat zdjęcie nie oddaje zbyt dokładnie….
Alicjo,
ustronne miejsce mamy, nasz musiałby być chyba większy. Perz wrzucamy do wielkiej skrzyni a sąsiad wywozi na bagienko pochłaniające wszystko bez śladu. Zostaje cała, niemała reszta, bo osiedliśmy na ugorze.
Pukam w klawiaturę połową rękawicy bokserskiej. Palce mi, o dziwo, nie spuchły. Za to reszta że hej!
haneczko,
to można dwa takie. To jest naprawdę spore, ja używam bardzo dużo zieleniny, tych lisci i obierków jest sporo, ale to się samo „ubija”.
Wymiary – 75cm średnica u dołu, bardzo lekutko zwężone u góry – a wysokie na 80cm, bo te 5 cm wkopane w ziemię (drzwiczki są wyżej).
Nie wrzucałabym do kompostera żadnych schorowanych liści pomidorów, ogórków czy łętów ziemniaczanych (to się pali!), ani perzu. Perz Ci będzie tam świetnie odrastał! Scięta trawa to co innego, ja nawet czasami zbieram i robię warstwę ochronną wokól rośliny, bo to zatrzymuje wilgoć w glebie, a u mnie lata wilgotne w powietrzu, ale nie w płytkiej warstwie gleby, u mnie kamień wychodzi w niektórych miejscach trawnika.
W moim komposterze kompost sięga mniej więcej połowy wysokości, więcej zimą, bo tak dobrze się nie ubija ze względu na mróz, ale jak tylko przychodzą wiosenne deszcze, otwieram i natychmiast wszystko się wyrównuje. Nie dodaję tam suchych liści z drzew, bo one rozkładają się długo, kilka lat – wynosimy do lasu na Górkę i las na tym zyskuje. Na liscie najlepiej własnie taka skrzynka otwarta w ustronnym miejscu – i przegrzebać to czasem.
Gałęzie większe służą kominkowi, a drobne do lasu na rozpad 🙂
P.S. Rękawica bokserska = rąsia spuchła? Składam wyrazy, moje karczydło-łopatka dzisiaj spływa jakimś osoczem. Nie drapałam, bo nie swędziało, może ten tea tree oil pomógł, ale boli i jest twarde jak kamień. Jeszcze z tydzień…
A.Szyszu aż zazdroszczę Słosiowi jego jaj
oops!
ale cóż, tymczasem obejdę się smakiem
:::
skrobnij czy przesyłka doszła
Brzucho,
Przesyłkę pomału przetrawiłem niemal całą. Były tam rodzynki (n.p. „Jasminum”, „Big Bang”, „Żurek”) oraz zakalec (m.in. „Ryś”)
Podszkoliłem się nieco ze współczesności. Pan Janek jest wielki!
P.S.
Facetowi – koledze jaj zazdrościsz?
Jak zwykle robie wszystko po swojemu. Jesli chodzi o ogród przypadkiem najlepiej. Jeden kompostownik przeznaczony jest na kompostowe delikatesy. Wszystko co jest drobne, w tym skorupki od jajek i fusy od kawy. Zrobiony jest ze starej, stozkowej, beczki plastikowej w której nawiercono wiele otworów o srednicy 12 milimetrów. Reczna wiertarka. Wrzucam tam przez caly rok poczynajac od wiosny wszelkie odpadki organiczne. Na wiosne jako podkladka sluza rozdrobnione galazki po wiosennej ogrodowej toalecie. Mam elektryczny rozdrabniacz. Robi sieczke z galezi o grubosci do 25 milimetrów. Na dól klade kilka grubszych galezi i potem sypie cala drobnice przesypujac kazda 10 centymetrowa warstwa przyspieszacza do kompostowania. Potem idzie skoszona trawa i ten przyspieszacz. Zawsze kiedy nasypie czubek, po pewnym czasie wszystko osiada. Beczka jest dosyc duza, okolo 100 litrów. Stoi otwarta a na wierzchu gniezdzi sie zawsze jakas donica z kwiatami, która powoduje osiadanie. Cykl trwa okragly rok. Nastepnej wiosny wywracym beczke do góry nogami i rozgarniam calosc wedlug fantazji. Jesli cos sie nie rozlozylo, wedruje z powrotem do beczki na nastepny rok. Dotyczy to okolo 10 procent zawartosci. Drugi kompostownik, to przewiewna skrzynia z desek o wymiarach 1 X 1 X 2 metry. Wysokosc oczywiscie dwa metry. Tam laduja na dole grubsze galezie a potem co sie nawinie. Biologiczne. Tez przesypuje przyspieszaczem. Cykl przeróbki trwa kilka lat. Kiedy juz niczego nie da sie wlozyc do srodka, wtedy rozbieram kompostownik, obsypuje drobnym kompostem i sadze cos pnacego i bardzo zielonego a kompostownik przenosze w inne miejsce. Dotychczas zrobilem to tylko jeden raz. U mnie ziemia jest bardzo gliniasta i ciezka. Oprócz mojego kompostu kupuje tania ziemie ogrodnicza i calosc miesza sie powoli. Im wolniej tym lepiej. Niektóre rosliny jak azalie, drzewiaste jagody wymagaja ziemie o specjalnym odczynie kwasnosci. Te kupuje osobno a kazda roslina ma wlasny dolek. Po pewnym czasie i tak wszystko sie miesza. W roku biezacym postanowilem wszystko puscic na zywiol. Jest wiele gatunków traw i zielsk, które sa czasami piekniejsze od sztucznie hodowanych. Zdaje mi sie, ze nawet bedzie trawa pampaska. Sam nawet nie wiem skad sie wziela. Niektóre krzaki zarosla trawa, ale one nabraly niespodziewanego przyspieszenia i zaczynaja znowu wylazic na wierzch. Najwieksza radosc z takiego ogródka ma kotka Muli i jej kumpel a nawet o dziwo ptaki. Jeszce nie sciela gniazd na ziemi. Boja sie kotów ale chyba dojdzie i do tego, ze wywojuja sobie wlasne terytorium.
Przyspieszacze do kompostu uzywam tez tylko biologiczne. Sa takie do kupienia.
Wiele radosci zycze, meldujac, ze uroczystosc wbicia pierwszego szpadla dobiegla konca a teraz naród weseli sie pod wodza burmistrza.
Jako poczestunek byly rózne napoje i dwa gatunki parówek z chrzanem i musztarda.
O czym melduje objadly i opity
Pan Lulek
Panie Lulku, ależ czytam Pana bardzo uważnie , tylko mi Magdalena z piorunem umknęła. Niezły ten Wasz burmistrz, jeżeli co 2 lata może postawić nowy budynek dla lokatorów. Czy do każdego przynależy ogród i ile ma metrów? Młodsza poszła z psem na spacer i dosyć szybko wróciła. Latają takie chmary kąsającego robactwa, że wieczorem lepiej nie wychodzić.
ASzyszu,
zgoda co do zakalca. Od połowy bardziej wyrośnięte, ale mimo wszystko… pierwsza połowa zniechęca mocno. Dopiero pojawienie się Molibdena trochę ożywia akcję.
Panie Lulku, mnie się zawsze bardziej podobały ogrody samowolne i poprzerastane, niż wyrównane i wystrzyżone w kosteczkę, ale w tym roku, ze względu to na brak czasu, to zdrowia, to jeszcze tam czegoś, nie ryłem w ziemi już prawie w ogóle i zacząłem mieć wyrzuty sumienia. A teraz przestałem mieć, bo jak sam Pan Lulek puszcza na żywioł, to i psu się upiecze. W razie czego będę się na Pana powoływał, gdyby mi ktoś nadmiar leseferyzmu ogrodowego zarzucał.
Ukłony dla Muli, o ile odnajdzie ją Pan w gęstwinie
Alicjo, Panie Lulku – dziękuję. Zaczynamy studia kompostownicze 🙂
Bobiku,
ponizej ogródek mojej koleżanki (okolice jez.Huron, juz tam nie mieszka, tylko blizej jeziora), całe Kincardine się zacukało, że jak to można nie mieć trawnika (potomkowie Szkotow!), z przodu tez były tymianki i co tam jeszcze. Sąsiedzi Eli, dziadkowie wnukom, co roku chemię w trawnik na max, żeby żadne świństwo, tylko trawa. Potem wnusie przychodziły i po tej idealnej trawie fikołki wywijały. Dziwota, że jakies alergie?
A u Eli motylki i pszczoły, i każdy owadzik na ucztę Lukullusa. U mnie takiego ogrodu nie może być, bo nie ta ziemia i nie to nasłonecznienie, ale wymanikurowany to za bardzo on nie jest. O tyle, o ile być musi, żeby dało się na ogródku pożyć latem. Inaczej las wkroczy, a to nie żarty!
http://alicja.homelinux.com/news/Tajemnicze_ogrody_Eli/
U nas jest stale prowadzona akcja utrzymywania na znosnym poziomie ubytków liczby mieszkanców. Przed kilku laty, kiedy pytalismy o mieszkanie powiedziano nam, ze mieszka 1340 mieszkanców. Podczas ostatnich wyborów gminnych bylo tylko 990 osób. To samo dotyczy liczby czlonków Towarzystwa Upiekszania Miasta. W ubieglym roku bylo nas 197 osób. Wczoraj na walnym zgromadzeniu podano liczbe 170. W przeciagu roku ubylo 27 chetnych. Wiekszosc wyemigrowala. Glównie za praca. Jedna z metod utrzymania stanu ze tak powiem poglowia ludnosci jest budowa mieszkan. Dotacje pochodza miedzy innymi z Unii Europejskiej i rzadu Burgenlandii.
Przy naszej ulicy buduje sie budynki siedmiomieszkaniowe wedlug nastepnego standardu. Na parterza dwa mieszkania, kazde o powierzchni okolo 120 metrów kwadratowych przeznaczone dla 5 osób z ogródkiem o powierzchni 400 metrów kwadratowych. Na pierwszym pietrze trzy mieszkania. Dwa rodzinne i jedna garsoniera. Powierzchnia pietra 240 metrów kwadratowych. Na drugim pietrze dwa mieszkania o powierzchni podobnej jak na parterze oczywiscie bez ogródka. Mój ogródek jest odrobine wiekszy anizeli sasiadki z przeciwka. Sposób uprawy ogródka dowolny byle wygladal jak zadbany. Nikt nie przestrzega zadnych norm zasiedlenia. Ostatnio na góre wprowadzil sie samotny mlody czlowiek a gmina ma nadzieje, ze on jednak zalozy rodzine i ewentualnie rozmnozy sie. W mojej dyspozycji jest ponad polowa pomieszczen piwnicznych na zasadzie, ze powiedzialem, bede sie nimi opiekowal, co oznacza raz do roku zamiatal i kontrolowal czy przypadkiem nie pekla jakas rura. ponadto kazde mieszanie ma wlasna piwnice o przecietnej powierzchni 20 metrów kwadratowych. Wysokosc miesiecznego czynszu wynosi w moim przypadku 450 Euro plus ogrzewanie, prad, telefon, internet, telewizja satelitarna. Mnie jako emerytowi wystarcza na zycie i nie mam ochoty szukac czegos ewentualnie mniejszego i tanszego. Poza tym mam zawsze mozliwosc przyjecia gosci. Cztery osoby bez klopotów, piec z lekkim wciskiem, szesc, przy zastosowaniu srodków nadzwyczajnych.
Skoro jest sporo miejsca to i niema powodów do konfliktów. Do Wiednia i Grazu kilka razy dziennie jedzie autobus. Mozna kupic miesieczy abonament. Tak robia osoby które tam pracuja i nawet codziennie dojezdzaja do pracy.
W Wiedniu jest zupelnie inaczej a takie miasta jek Baden czy Perchtoldsdorf to juz bardzo drogie, chociaz piekne, perelki.
Chyba w miare mozliwosci zaspokoilem ciekawosc Pyry.
Pan Lulek
Alicjo, u Eli cudnie, tylko ja na przykład nie mogę tak całkiem puscić trawnika, bo nie tymiankiem zarośnie, tylko mleczem, jaskrem i pokrzywą, a to zielska agresywne i zeżrą mi wszystko inne. Byliny też pokrzywami obrastają i trzeba się urękawicznić i targać. Ale tam, gdzie ogród sobie beze mnie radzi, to go zostawiam w spokoju. 🙂
Lubię przestrzeń w mieszkaniu, nie klitki, jak w naszych „M”. Chociaż pamiętam jakim szczęściem było doczekanie owego „M”. Tym bardziej, że domki jednorodzinne miały wówczas też ograniczoną do 110 m kw. powierzchnię i podzielona była przez projektanta na klitki – nic nie lepsze niż w bloku, czasem mniejsze (projekty typowe. Kto to typował?). Czynsz Pana Lulka nie wydaje mi się niski. Ja, za swoje 63 metry, czyli połowę Lulkówki płacę 450 złotych, czyli ok 130 – 150 euro, do tego co dwa miesiące 200 zł za gaz i energię i ok 100 za telefon + 130 za kablówkę i internet. Czyli miesięczne należności za mieszkanie sięgają 850 złotych, tj 300 euro. Poważna różnica wynika dopiero przy założeniu, że tyle wynosi również moja emerytura, czyli sama bym w żadnym razie tego mieszkania nie utrzymała.
Nasz dom ma 100 mkw, jest parterowy i można zrobić poddasze, ale nie chcę, mam kolana. Ta setka zupełnie wystarcza. Nasz roczny podatek od nieruchomości jest śmiesznie niski (około 400 zł, opłaty ok. 150 mies). Znacznie droższe było nasze miejskie mieszkanie (53 mkw, pięć osób, trzy pokolenia). Wieś ma swoje niezaprzeczalne zalety, także finansowe. Każdego namawiam do budowy na wsi, tylko potrzebny jest jeszcze taki pan mąż, który wszystko umie (oprócz obsługi AGD oczywiście) a czego nie umie, to się nauczy.
Pyro, dzwonię do ciebie jutro, bo coś mi się pokićkało z kserami, pogubiłam się ile czego.
A dzwoń, Haneczko, ile chcesz. Chętnie pogadam. Mam atak lenistwa i nic nie robię. Czekam, kiedy mi przejdzie. Trudno stale bałagan i brudne podłogi zrzucać na szczeniaka.
Bobiku,
Ty sobie nie wyobrażasz, ile Ela nawyrywała się trawy (marnie rosła, to prawda!) i takich tam. Glebę miała piaszczystą wielce, wiec te tymianki jak wskoczyły, tak wszystko wykosiły. To nadbrzeże Jez. Huron, żeby nie wiem ile kompostu i ziemi walnąć, piasek wyłazi.U mnie inna bajka. Malutko ziemi na skale, nierówny teren, ale chora jestem na myśl przywiezienia paru ciężarówek ziemi (jak nam radzili niektórzy) i zrobienia wymanikurowanego ogródka. Na szczęście od moich sąsiadów jestem płotem odgrodzona, co tutaj rzadkie, i nie muszę do nich równać.
Przeliczać i porównywać? Niewiele prawdy z tego wynika. Przeliczając polską średnią ( ok. 2400zł – 700 euro) wyjdzie mniej niż unijna minimalna. Przy takich porównaniach lepiej przyjmować jednostki walutowe 1 do 1. Płace są podobne. Minimalna w Polsce to trochę ponad 1100 jednostek, minimalne w starych krajach Unii też oscylują wokół tej wartości.
Tak porównując widać że czynsz ma Pan Lulek niski. Płaci tyle co Ty Pyro!! A ma dwa razy więcej metrów i ogródek!!
Gdybym Pana Lulka przeliczył na Warszawę to mógłby sobie za te 450 euro wynająć jakieś 40 metrów w nowym budynku na warszawskiej Białołęce. Pan Lulek będzie wiedział gdzie to jest. Za Jego warszawskich czasów wrony już tam zawracały. A teraz miasto! Tyle płaciłby wynajmującemu, pozostałe opłaty też byłyby jego problemem. Takie mieszkanie wynajęła córki koleżanka i jest szczęśliwa że tanio….. 😯
Ziemi nie woziliśmy (koszty, i bez tego zęby w ścianę), płotu nie mamy, równamy do siebie. Zajęcia starczy nam na wiele lat i dobrze.
Tymianki siałam osobiście, bardzo przyjemnie rosną.
Pyro, nasze podłogi zakocone. Kłaczą na ciepło, a wyczesywania nie znoszą.
Jutro powiedzmy gulasz ze wszystkim, co zalega w lodówce. Z pyzami.
Haneczko, jeśli Twój mąż taki zdolny, niech zrobi pierwszy kompostownik z palet – z budowy może jakieś zostały?? Cztery palety zestawione w czworobok, połączone tak aby się nie rozjechały i gotowe!!
Ja też robię sobie takie, aktualny wchodzi w drugi sezon. Na 4-5 lat wystarczy! Ja mam teraz taki 75x75x100 ( takie małe przywiezione paletki z Castoramy- oni to wyrzucają i można zabierać) pojemnościowo wystarcza na sezon. Trzeba czymś przykryć, nie wysuszyć! Komposter obowiązkowy jeśli chcesz mieć gotowy produkt za rok.
Ogródka tyle co u Pana Lulka, jakieś 400 metrów. Trawa, zielsko, zielone odpadki domowe, czasami przemielone gałązki. Przelicz na swoje hektary i wyciągnij średnią. Jeśli chcesz kupić jakiś z tych co są na pokazanej stronie to kup większy niż sądzisz że wystarczy. Dzisiaj poobcinałem przekwitnięte tulipany, cesarskie korony i pozrywałem zielsko co wyrosło za ogrodzeniem i już jakieś 50 litrów zielonego!
A za ogrodzeniem nie tylko zielsko ale i psie kupy!! Kiedyś te g… sprzątałem, fuj, teraz tylko wygarniam na środek chodnika, ot tak dla opamiętania właścicieli licznych w okolicy piesków.
A co będzie robił ze swoją kupą Radzio? U mnie za zrobienie na chodniku dostałby opieprz.
Nie pies, właściciel !
U nas nie piasek, a glina, więc tymianki plenią się niechętnie, chociaż się przy nich upieram i w wybranych miejscach jakieś tam mam. Za to róże łaskawie zgadzają się rosnąć bez specjalnych zabiegów, więc się nimi nieszczególnie przejmuję i pozwalam im wyprawiać, co chcą. Takie z lekka poddziczałe bardziej mi się podobają. Poza tym mieszam owocowe z ozdobnym i kwieciste z jarzynowym bez żenady, tak że szczaw włazi na floksy, sałata gnieździ się pod jukką, a borówka amerykańska kwitnie wśród bzów. Tylko maliny dostały osobny kącik, bo są bezczelne, a na dodatek stosują zasadę „kupą, mości panowie” i tym sposobem wypierają wszystko poza jeżynami. Te ostatnie z kolei tępię, bo nie tolerują w ogrodzie niczego poza sobą samymi, a do nawtrząchania się jest ich dosyć w okolicy. Ale w sumie to jednak ogród, a nie las, zwłaszcza że od sąsiedztwa nie udało mi się jeszcze tak całkiem odgrodzić optycznie. Tylko w jednym rogu, pod brzozą, gdzie nasadziłem jeszcze paproci, jak się bardzo wysilić, można sobie wyobrazić, że się jest na leśnej polance. Dobre i to. 🙂
Antek, właśnie chodziło mi ideę. Jak to ma być zrobione, żeby rozkładało, bo zalegania zielska mamy dosyć. Palety to zero problemu. Pan mąż po tygodniach w gipsie rwie się do pracy, tylko mu żeru dostarczać 😀
Ciągle jestem w latach. Aktualnie 1659. Z tej starości idę spać, dobranoc.
Widzicie jak to jest. Zastanawialem sie czasami czy nie wracac do Warszawy. Teraz juz mi przeszlo. Mój przyjaciel zajmuje sie nieruchomosciami w tym wynajmem mieszkan w Warszawie.
Jak na austriackie warunki mam nienajgorsza emeryture. Kiedy jednak zaspiewal mi cene i dodatkowe koszty wynajmu mieszkania, to wyszlo mi na to, ze najwygodniej jest mieszkac w Poludniowej Burgenlandii. Od czasu do czasu podskoczyc do domu na Wyspie Kanaryjskiej, wypadaloby w koncu zobaczyc czego ja jestem wspólwlascicielem a na zwykle weekendowe wypady, na dobry obiad, jechac za granice. Na Wegry, Slowenie, Staiermark albo do Wiednia. Wydaje mi sie, ze jest to calkiem rozdety interes z tymi mieszkaniami i kiedys peknie jak banka mydlana. Kilka lat temu bylo podobnie u nas a teraz ceny polecialy na leb na szyje.
Jeszcze troche trzymaja sie niektóre duze miasta. Tyle, ze tam mieszkanie jest znakiem statusu spolecznego a tak naprawde mieszka sie poza wielkim miastem i do pracy czesto jedzie autobusem lub koleja.
Po prostu czasy zmieniaja sie i tyle.
Pan Lulek
A jak już jesteśmy przy ogrodach, to przecież miałem pokazać, co się z moich smoków rozwinęło:
http://www.wowil.coldlight.pl/rudera/img_dom/0869glicynia2.jpg
Antek – mój pies prędzej zrobi na gazetę w domu, niż na chodnik osiedlowy. Odpowiadają mu trawniki wokół parkingów. Młoda zbiera i wyrzuca.
Bobiku – cudowne glicynie. Szkoda, że niedługo kwitną.
Czy mamy wśród nas Karola albo Karolinę? Pyra właśnie nalała sobie kieliszek likieru, a pic bez toastu, to czyste pijaństwo.
Pyro, najbardziej żałuję, że wieczornego zapachu glicynii nie da się przesłać na blog.
A że niedługo kwitną – cóż, prawda, ale ja od początku ten ogród tak urządzałem, żeby co chwila zakwitało coś nowego, tak że zanim zdążę się zmartwić jakimś przekwitaniem, to już znowu mam się czym cieszyć. Teraz jest jeszcze późna azalia, na całego glicynia, bez i niezapominajki, zaczyna właśnie dąbrówka rozłogowa sporym dywanikiem, ale widzę, że już się szykuje desant – naparstnice, piwonia, i róże też lada dzień. Więc zbyt wielu łez po glicynii nie zdążę wylać. 🙂
Ładna ta glicynia Bobiku! Ja mam na kawałku ściany milin amerykański, ale on co roku tradycyjnie przemarza ( może ostatnią zimą mniej) potem odbija od ziemi i tak w kółko!! Ale czasami jak zdąży pięknie zakwitnie.
A odrosty korzeniowe wychodzą w trawniku jakieś 3-4 metry od rośliny!!
Taka bestia jest agresywna, ale jest na to rada. Kosiarka!
Glicynie sprzedają w naszych sklepach ogrodniczych. Tylko po co? Dla naiwnych? Bo to jeszcze mniej odporne na mróz pnącze niż mój milin. Nie klimat mamy w wawie na glicynie. Nie klimat..
Pyro, chylę czoła!! Za sprzątanie po Radyjku!! Rzadkie to jeszcze obrazki.
Wypijmy za zwycięstwo!!
http://www.youtube.com/watch?v=yq_XEl955IQ&feature=related
Udaję się poczytać trochę papierowego. Kwietnych snów życzę!
Łotr nie chce mi puścić wpisu!! Trzecia próba…
Czyli Antek mi towarzyszy i o pijaństwie nie ma mowy.
Dobranoc kochani
Pyro
Karol czy nie, pijemy dzisiaj za zdrowie urodzonych dzisiaj, mojego kolegi z Bremen. Bradzo się wzruszył, a z drugiej strony pamięta, że ja pamietam. Co roku mu wytykam. A on ma zaledwie 26 lat.
mili moi, pamietam o Was i podczytuje, niestety ostatnio codziennosc daje mi nieco popalic, lajf potafi byc brutal, ze o zasadzkas nie wspomne, tu dowod:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Strzala/photo#5198489389378222898 czasu na wpisy nie starcza, spijcie cieplo,
na marginesie, zainspirowany tematem, odkurzylem wok’a i wykonalem kuraka po skosnemu, wszystko mi zjadly, a mialo zostac na sniadanie
Och Bobiku, jakiez piekne sa te glicynie! Na mojej ulicy tez kwitna na kilku domach i ja co roku ide je ogladac.
A w krolewslim Ogrodzie Botanicznym Kew, 15 minut autobusem 65 od mojego domu, jest uplecuona latanka z glicynii. Ma ponad 200 lat, ale nigdy jej nie widzialam obsypanej kwaitami – jakos nigdy tam nie doszlam w czasach kwitnienia. To niezwykle kwaity, ktorych nie bylo w latach mojego dziecinstwa. Kojarza mi sie wylacznie z Londynem.
Roze nie dziczeja, tylko powracaja do swoich wlasciwych korzeni. A to dlatego, ze dzis nie sprzedaja roz innych niz szczepione . Wiec jak nie sa obcinane, to te gatunki ktore zostaly zaczczepione zanikaja, a do glosu dochodza roze macierzyste. Ja tak zrujnowalam jedna ze swych Queen Elisabeth – sliczna zdrowa floribunde wyhodowana w Ameryce w latatch piecdziesiatych. Elisabeth na tym krzaku zanikla, zas pojawiaja sie kwiaty jakiegos innego gatunku, na ktorych Elzbietka byla zaszczepiona. Dlatego, ze nie wyrywalam pedow tych od ziemi idacych ( bo mi bylo szkoda!) .
Za pol godziny E wroci taksowka z klubu brydzowego (jest wielkim mistrzem) i bede gotowala nam pierwsze w tym roku angielskie szparagi. Wreszczie sie pojawily. DRogie jak zloty pyl. Ale mam dwie paczki. Przyjecie o polnocy.
A do nich fe-no-me-nalne rosado hiszpanskie z Navarry mrozi sie od trzech godzin. Jest upal. Jestem po dwoch margaritach.
Ja bardzo przepraszam, ale o jakieś warcholstwo i co tam wczoraj mnie posądzono, a mówiłam – uderz w stół!!!
Wszyscy się odezwali, Sławek też! I Magdalena i tak dalej do tyłu patrząc.
Dzisiaj wielki dzien u Tuski !
Dzieciaki, czyli Jej syn i przyszla synowa staja na slubnym kobiercu. U niej sobota zacznie sie za szesc godzin. Jest czas na skladanie gratulacji. Czy dotra, trudno powiedziec, bo ona ma popsuty komputer i na dokladke cala jest zapewne w nerwach. Oczywiscie, jak zwykle wszystko uda sie znakomicie. Zazwyczaj nie publikuje mojej prywatnek korespondencji. Z tej jednak okazji pozwolilem sobie podac do wiadomosci wszystkich list, który wyslalem na Jej prywatny adres.
Pan Lulek
Kochana Tusiu !
U mnie jest juz jutro. Moja pólnoc w piatek, to u Ciebie za szesc godzin, sobota, dnia 10 maja 2008. Sadze, ze dzien ten bedziesz dlugo pamietac zarówno Ty jak i cala Twoja rodzina. Mlodzi stana na slubnym kobiercu. Mam nadzieje, ze pierwszy i ostatni raz. Razem. O ile wiem, potem leca do Grecji w podróz poslubna. Na dobra sprawe powinnas podwiesic do samolotu sznurek z nanizanymi pustymi puszkami. Zeby bylo troche halasu. Zreszta ja nie wiem jak u Was w Kanadzie wygladaja zaslubiny. Napewno pieknie. Jak zwykle Panna Mloda w dniu, w którym wyglada wspaniale.
Sadze równiez, ze i Ty bedziesz pieknie odziana na te zmiane Twojego stanu cywilnego. Zarówno w strój jak i wspanialy nastrój.
W gronie znajomych mojego mlodziutkiego sasiada, panuje teraz moda na kradzenie swiezo zaslubionej parze, wszelkich srodków zabezpieczajacych. Byc moze z rana podsyla sie do pokoju mlodych bociana z bukietem róz w dziobie. Jako zadatku ma sie rozumiec. Nie tylko mlodzi ale i Ty stwierdzicie, ze po weselisku, to dopiero zaczyna sie robota, zeby cale zycie ustawic od nowa. Najlepsza metoda moim zdaniem, to zostawic mlodych samym sobie i dac noge.
Nieznajomy w gronie Twoich najblizszych, pozwalam sobie jednak przeslac najserdeczniejsze zyczenia wszystkiego najlepszego.
Szczesc Boze Mlodej Parze.
Jerzy Teodor Bogdanowicz
PS
Sadze, nie bedziesz miala nic przeciwko temu, ze opublikuje ten list na forum blogu w dniu jutrzejszym z króciutkim jak zwykle komentarzem
Pan Lulek
Sławek jako znakomity Robin Hood potrafi strzelić dwa razy w to samo miejsce czyli strzała w strzałę.
Mnie się udało dwa razy trafić w lampę oświetlającą tarczę. Ale był jeden lepszy ode mnie , trafił w belkę pod syfitem. Strzała na pamiątkę tkwi w tym samym miejscu 🙂
Strzała kosztuje 30 ? 🙁
Nemo,
(to jeszcze a propos wczorajszych wpisów) – u nas w tym roku plaga wstrętnych kleszczy. Dzieciom zawsze się wciskały, ale kłopotów nie było, a lekarz mówił, że kleszcze w Bernie chorób nie przenoszą. Tymczasem młodszemu synowi wkręcił się jeden parę tygodni temu z boreliozą. Trzeba bardzo uważać.
Helena ma taki fascynujacy zyciorys. Czasem ja sobie wyobrazam spacerujaca po Kew Gardens a Londynie w fantastycznych zwiewnych spodnicach…
Przez 11 lat sasiada Japonczyka, a zatem kluski soba od czasu do czasu. Soba to gryka. Kluski sie robi tylko z maki gryczanej i wody i po ugotowaniu przelewa zimna woda. Do nich sos zimny bazowany na sosie sojowym, sezamkach, nori. Podaje sie to danie na zimno, latem… Pewnie jeszcze milion zastosowan, ale same kluski sa grzyczne…
W 1980 roku w restauracji „Szanghaj” w Warszawie kelner wydał nam pałeczki pod zastaw dowodów osobistych!
A najmilej – pod względem zarówno jedzenia, jak i obsługi – wspominamy chińską knajpę w Barcelonie tuż przy Ramblas.
Poszukuję przepisu na rybę (już kupiłam pangę), w którym mogłabym też wykorzystać kawałki mango i melona. Może ktoś coś takiego zna albo ma pomysł?
Taki ładny kod – 8c8c – że postanowiłam wykorzystać i serdecznie wszystkich pozdrowić.
Heleno, u mnie z tym, co nazywam poddziczeniem róż, to nie chodzi o ich powracanie do korzeni, bo te pędy od ziemi to właśnie obcinam, tylko o nieformowanie ich, czyli przycinanie rzadkie i niedbałe. Pewnie, że jest przez to mniej kwiatów, ale cała roślina wygląda bardziej krzaczasto-pierwotnie, a nie wymoczkowato-wypielęgnowanie. Czyli kundelek, nie pudelek. 🙂
W miarę często jadamy makaron soba, ponieważ jest zdrowszy od makaronu z pszennej mąki (tylko cholernie drogi). Doskonale smakuje na ciepło np. z sosem pieczarkowym. Wiem, że w Polsce też można dostać (m.in. na internecie).
Puchala – podaję Ci przepis na rybę po armeńsku z owocami :
60 dkg odfiletowanej ryby,
szklanka czerwonego wina,
kilka liści laurowych, gałązki zielonej pietruszki i świeżej mięty,
kilka orzechów włoskich
owoce pokrojone w średnią kostkę (ok 1 cm) albo winogrona w połówkach
2 ząbki czosnku, sól i pieprz.
Kawałki ryby ułożyć w rondlu, posypać przyprawami (liście laurowe pokruszyć, ząbki czosnku pokroić, posypać solą i pieprzem, przełożyć gałązkami zieleniny. Wlać wino. Gotować pod przykryciem na malutkim ogniu 20-25 minut. Ostudzić, wyjąć ostrożnie kawałki ryby. Wywar przecedzić i gotować w otwartym naczyniu jeszcze 10 minut. Orzechy utłuc albo posiekać, dodać do wywaru i włożyć owoce, doprawić solą i pieprzem. Otrzymanym sosem zalać rybę i zagotować. Podawać na ciepło albo na zimno
Przepis pochodzi z „Przebojów światowej kuchni”
Witam wszystkich i zapraszam do obejrzenia mojego zdjęcia, które zrobiłem bardzo dawno temu. Sebastian studiuje na ASP w Warszawie .
Latka lecą …
http://kulikowski.aminus3.com/image/2008-05-10.html
Marek, ty kokiecie przebrzydły. Wiadomo od stuleci, że wszelkie portrety Madonny z każdym dzieciątkiem, to samograj – jak dziecko albo pies na scenie. Znajdź mi takiego, który się nie wzruszy
A Lenie – Tuśce życzę w tym wielkim dniu nie tylko wzruszeń ale i trwałych, pięknych rezultatów dzisiejszych uroczystości. Wieczorkiem wypijemy za młodą parę.
Bobiku, Sadzmy je lepszemu swiatu….
Moja ukochana piesn spiewana przy robotach. To znaczy – melodii nie znam, ale wiem, ze jakas byla i ze kochal to Kuron, m.in.
I trzeba mnie slyszec w ogrodzie, jak sobie wyspiewuje to my heart’s content:
…My, wygnancy stron rodzinnych,
Moze juz nie ujrzym kwiatu –
A wiec sadzmy je dla innych,
Szczeliwszemu sadzmy swiatu!
Ja robię dzisiaj za Pana Lulka i nie śpię nad ranem (to znaczy, spałam 5 godzin).
Ja bym tę rybę zapiekła ze wszystkim, Puchala (mango, melon dodac na surowo na koniec) pod parmezanem. Z tym przepisem – zapiec pod parmezanem- robiłam już wiele wariacji. Zawsze wychodzi. Zawsze tez dodaję troche ostrego sera typu old cheddar. Melona bym dodała na talerzu na koniec, pokrajany – a niech kto podskoczy, to możesz zwalić na mnie 😉
A propos soba, a nie ma makaronu z kaszy gryczanej w sklepach? U nas w każdym azjatyckim jest. Przesadnie drogi nie jest, bardzo dobry, bo ma swój specyficzny smak. Ja lubię wszystko gryczane.
Jutro mam gości na obiad (Kanadyjczycy, Bonnie&R) i znowu robię Brzucha krupiaka (znowu kasza gryczana!). Jeszcze nie jedli. Do tego polędwiczki wieprzowe z grzybami, bo to mi się sprawdza, małżeństwo krupiaka z takim mięsem i sosem.
Na kleszcze uważajcie, dzieci kochane. Ja już przez to przeszłam (załapałam parę lat temu na Pomorzu u Tereski) i dobrze, że wcześnie zauważyłam, nawet zarazy nie szukając, do głowy mi nie przyszło. To jest 3 tygodnie pobierania antybiotyków. Pryszcz w porównaniu, czego można się nabawić, niezauważywszy. Największą pretensje miałam, że pół wieku przeżyłam i dla mnie kleszcz to była jakaś mitologia, chociaż od dziecka po lasach hasałam. Wszystkich kleszczowały, tylko nie mnie. No i dopadł mnie jeden kleszcz, i taki z boreliozą właśnie.
Założę się, że Tuska nie śpi, tylko przebiera nóżkami i modli się, żeby wszystko wypadło bez zarzutu. Jak znam życie – wypadnie bez zarzutu!
Zdaje się, że następną teściową będziemy witać w klubie 🙂
… takie małe a propos wpisu Gospodarza – sernik w chińskiej restauracji?! 😯
Chińczycy białego sera, naszego poczciwego twarogu, nie trawią. Nie dlatego, że nie lubią. Brakuje czegoś tam w żołądku, jakiegos enzymu czy czegoś tam. Już prędzej strawią alkohol, niż twaróg.
Moja synowa trawi ruskie (ale ja dodaję mało twarogu, wiecej ziemniaków), a co do alkoholu, to niejeden spadłby pod stól, a ona, 150cm wzrostu i waga średniej kury, spokojnie otrzepałaby skrzydełka, stwierdziła, że nie ma z kim wypić i pogadać, poszłaby spać, a nastepnego ranka jajecznicę z 4 jajek na kiełbasie i pieczarkach.
Ludzie widać zajęci rzetelną robotą w ogrodach albo na wyjazdach, a dziewczyny zza kałuży jeszcze śpią. Pyra była w sklepiku, z którego przytaskała chleb, kawę, trochę sera edam i mosdamera, trochę pikantnego salami, pęczek zielonej cebulki, pęczek rzodkiewek, rabarbar do placka (pierwszy raz w sezonie) i jeszcze jakieś drobiazgi. Z wczorajszego obiadu zostało mi sporo duszonej kapusty, rozmroziłam kawał karkówki i zrobię gulasz polski (z suszonymi grzybami) i ugotuję kaszę do niego. Jarzyna jest, więc obiad wyjdzie ulgowo. Mięsa wystarczy chyba i na jutro, a jak nie, to usmażę jutro kotlety karkowe, a zamiast jarzynki będzie surówka z drugiej połowy kapusty (np typu colesłav). To idę obierać rabarbar, bo musi pocukrzony leżeć przez godzinę, zanim na ciasto będzie wyłożony
SZYBKI PLACEK Z OWOCAMI
4 jajka
szklanka cukru
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia (ew. cukier waniliowy), szczypta soli
2/3 kostki masła albo margaryny
Jajka, 3/4 szklanki cukru, sól , tłuszcz zmiksować na najwyższych obrotach miksera na gładką masę, dodać mąkę z proszkiem i (trzeba wymienić trzepaczki na ślimaki) ubić mikserem całość. Rozprowadzić ciasto na blasze
Uwaga – ciasto jest b, gęste, trudno rozsmarować . Tak ma być, nie dodawać płynów. Na cieście położyć owoce, po wierzchu posypać cukrem. Piecze się szybko (ok 25 – 30 minut) w temp 150 stopni.
Miś kokiet, czy nie kokiet, ale jaki skuteczny – nawet pies na scenie się wzruszył 😥
Heleno, głowy nie dam, bo jeszcze mi się może przydać 🙂 ale czy tam nie było coś o sadzeniu ich przyszłemu latu?
Ja dopiero będę się brała do roboty na tarasie – R. będzie sadził kwiaty w skrzynkach, więc muszę dopilnować. Obiad dzisiaj ulgowo, bo koleżanki przychodzą na grilla.
Jutro też będę dusić młodą kapuchę. Uwielbiam, ale robię inaczej, niż Pyra. Nie dodaję boczku, tylko mnóstwo posiekanego koperku. Niekiedy pieczarki, a jak już trochę kiełbasy lub cienkie parówki, to cały obiad.
No to lecę – smakowitego dnia wszystkim życzę!
O której toast za zmieniającą stan cywilny Lenę?
O Waszej 20-tej oczywiscie toast.
A Pyra nie zauwazyla, że ja juz dzielnie sie udzielam w środku mojej nocy. No, nad ranem, niech bedzie.
Piękna piosenka Helenko. Widzę wspomnianego przez Ciebie pana jak ze śpiewem na ustach otwierał pierwsza w Wawie restauracje McDonald`sa. Był w owym czasie ministrem pracy. Wspaniały gest z jego strony, ale zdaje się nie w obronie praw pracowniczych. W końcu ta firma znana jest z wykorzystywania pracowników. Relacje w zachodnich TV, wspaniale komentarze. Może wsadzi ktoś taką perełkę na your tube. Będzie się jeszcze raz z czego pośmiać. Ach to były ubaw i jaja. Wczorajsze Chińskie Andrzeja tez wspaniale i zjadliwe, tamte z otwarcia czuć do dziś.
Pyro, ja mam jeszcze prostrzy przepis:
4 jaja
szkl. cukru (nie lubię słodkiego, więc daję 3/4)
szkl. mąki
łyżeczka proszku do p.
ew. cukier waniliowy czy in. zapach
Białka na sztywno,potem kolejno: cukier, żółtka i mąka z proszkiem.
Na wierzch- kawałki jabłek czy rabarbaru.Po upieczeniu można posypać cukrem pudrem.
Sam bez owoców jest wspaniałym biszkoptem do tortów i tym podobnych. Można trochę kakao i będzie ciemny biszkopt. Jest szybki i wyjątkowo puszysty.
Z użyciem biszkoptu robimy w domu ciasto wiśniowe.
Czekoladę sporządzić z rozpuszczenia w rondlu( nie wolno zagotować bo się zważy, bardzo ostrożnie leciutko podgrzewać i mieszać)w takich samych ilościach cukier, masło, śmietanę i kakao. Biszkopt przekroić, posmarować częścią czekolady, położyć wiśnie z konfitury, na to znów czekolada, wierzch biszkoptu, reszta czekolady. Pyszne, zwłaszcza gdy ktoś nie lubi bardzo słodkich ciast- jak ja.
owsem, bylo tez o przyszlym lecie:
Sadzmy, przyjacielu, roze!
Dlugo jeszcze, dlugo swiatu
szumiec beda sniezne burze,
szadmy je przyszlemu latu!
staroswieckie, ale mnie zawsze wzrusza…
No, to ja w zeszłym roku posadziłem temu latu i teraz bez wyrzutów sumienia mogę spauzować. 🙂
Małgosiu znam ten przepis. Ciemny biszkopt przekrawam, smaruję obficie bitą śmietaną, na to maliny świeże, wierzch biszkoptu, czekolada, maliny, kleksy bitej śmietany. Ten owocowy placek nie jest zbyt słodki bo 1/4 cukru służy do pocukrzenia kwaśnych owoców, reszta do zrobienia słodkiej skorupki na wierzchu
Pyro, wariant z malinami też wygląda smakowicie.
Nie było nas, był las.
Nie będzie nas, będzie las.
Sadźmy więc las.
Wysiałem 190 nasion modrzewia europejskiego rodem z Borów Tucholskich. Darowizna od tamtejszego pana leśnika. Oglądalismy tygodniowe siewki sosny, leśny zaproponował Agatce : dam ci takie nasionka i posiejesz z tatusiem…. A z tyłu już słyszę, z dziadkiem!!
z dziadkiem!!
To zareagowała czujna jak ważka Antkowa. 😉
Dziadek nie wziął nasion sosny, ma swoje, poprosiło modrzewia.
Chcesz i masz, powiedział leśnik.
I posiałem.
Jak one za 100 lat będą pięknie szumieć….
Ciekawe komu??
Kod da42. Kto, komu i co da jako te 42?
Niech da Tuśki młodym, 42 tysiące dolców z dzisiejszych prezentów, bo dzieci 42 to raczej nie, 42 szczęśliwe lata, a reszta to już z górki, rozpędem, szczęśliwa też niech będzie…
Brawo Antek! Sadzmy je dla innych!
Kiedys, kiedy mialam z 16 lat posadzilam na podworku naszej kamienicy w Lublinie malutka dzika czeresnie, wykopana w lesie pod Pulawami. Pare lat stala w miejscu, nie umierala, ale tez niezbyt rosla.
A kiedy wrocilam trzydziesci lat pozniej, zobacztlam ogromne dzrewo obsypane kwiatem. Tak bujne, tak zdrowe i olsniwajac, ze zapieralo dech w piersiach. I tylko ja, nikt inny na swiecie, wiem kto i gdzie je zasadzil.
Obiad zjedzony, placek wyszedł, jak trzeba, Młoda kupiła komarzycę do posadzenia na balkonie (chroni przed komarami) i torbę suchej karmy dla Radka (szczęść Boże 50 zł)
Antku – modrzewie, to moje ukochane drzewa iglaste. Uważaj jednak – nie możesz sadzić w zasięgu ich korzeni żadnych roślin delikatnych (jednoroczniaków) one mają w korzeniach rodzaj trucizny, którą trują konkurentów (podobnie orzech włoski). Kiedyś, gdy rodził się syn, sadzono dąb i modrzew, a jak córka, to lipę i jesion.
A nasza przepiękna tuja przy dawnym, miejskim mieszkaniu została ścięta. Na niczym rosła, a była już ogromna, gęsta i zdrowa. Podobno zabierała światło. Nieprawda, niczego nie zabierała. Trolowi zabrakło drzewa, zniszczyła mu piec, świeżym się nie pali. Modrzew jeszcze rośnie.
Witam wszystkich z Dworca Centralnego w Warszawie 🙂
Kupiłem bilet na IC do Krakowa. Odjazd za godzinę. A potem będę oglądał piękny śnieg na gór szczycie. Może rano pojadę po miód i wino na Słowację i oscypki z Bacówki w Witowie. Relacja foto w poniedziałek.
Ale się cieszę 🙂
Zaczynam świętowanie Dnia Włóczykija .
Kasztan Adamczewskich radzi sobie znakomicie. Doslownie rosnie w oczach. Podlalem znowu.
Niestety opuszcza mnie moja sasiadka. Bylismy razem wiele lat. Jest w wieku mojego syna. Kiedy wprowadzilismy sie, zaproponowala, zebysmy wymienili sie kluczami i powiedzieli o tym zaufanym przyjaciolom gdyby ktos byl w poblizu a sasiada nie byloby w domu. Funkcjonowalo bez zarzutu kilka dobrych lat. Przed kilku miesiacami, kiedy firma zwalniala wszystkich pracowników w wieku ponad 40 lat, stracila prace. Doszla do wniosku, ze trzeba dokonac calkowitej przebudowy zycia. Wyprowadza sie do Wiednia. Ma tam od wielu lat duza garsoniere. Zdecydowala jednak znalezc mieszkanie w okolicach Wiednia. Z praca nie bedzie miala klopotów. W handlu pracuje od wielu lat i zna sie na sprawie. Chce sobie jednak znalez cos w raczej malej firmie. Teraz powolutku likwiduje swoje mieszkanie. Jest prawie identyczne jak moje. Odrobine mniejsze a ogródek ma calkowicie inny charakter. Mala liczba krzaków i czesto strzyzona trawa. Syn jej, Daniel, byl kiedys moim uczniem w zakresie matematyki, fizyki, chemii, historii i w ogóle wszystkiego. Kiedy zaczynalismy wspólne zajecia byl mlodym zastrachanym chlopakiem. Teraz jest wyrosniety jak dab. Zdal mature, odbebnil sluzbe wojskowa jako sanitariusz a teraz rozpoczyna studia w zakresie opieki spolecznej. Otrzymal miejsce w Wiedniu i w Grazu i nie wie na co sie zdecydowac. Tutaj juz nie bede radzil. Sam musi podjac pierwsza samodzielna i duza decyzje.
Dla mnie pozostaja domowe kwiaty, które nie pójda do Wiednia i opieka nad ogródkiem dopóki nikt sie nie wprowadzi. Troche boje sie czy z nowymi sasiadami bedzie tak samo dobrze.
Zyciorysy mojej sasiadki, jej bylego meza, ojca, mojego rówiesnika starczylyby na spisanie sagi burgenlandzkiej rodziny. Przezywali rózne koleje losu. Dobre i zle na przestrzeni od rozpadu Monarchii do dni dzisiejszych.
Tak to w zyciu jest. Cos sie zaczyna, cos sie konczy.
Tylko kalendarz ciagle traci kartki i czlowiek uczy sie niepotrzebnej sztuki kierowania sie w zyciu rozumem.
Pan Lulek
Panie Lulku, jakie ładne to ostatnie zdanie.
Ja właśnie dlatego wolę być psem, niż człowiekiem, że nadmiar rozsądności wydaje mi się podejrzany. Jak również wolę być szczeniakiem, niż psem dorosłym, bo wtedy mogę ewentualnie liczyć na to, że moje napady braku rozsądku zostaną potraktowane z pobłażaniem. 🙂
Przy okazji powtórzę jeszcze raz moje credo: ogon jest znacznie ważniejszy od głowy, bo głową nie można tak dobrze się cieszyć! 😀
Pyro, Alicjo,
dzięki za przepisy, ryba ma byc jutro, więc mam jeszcze trochę czasu do namysłu, oba przepisy wyglądają smakowicie.
Czy może ktoś wie, jak się nazywa komarzyca po angielsku albo po niemiecku? Chętnie bym posadziła na balkonie.
Alicjo,
mój syn brał antybiotyk „tylko” przez 2 tygodnie, ale najedliśmy się strachu. Kilka lat temu na boreliozę zmarł aktor Eugeniusz Priwiezencew. Nie uchwycona na początku może atakować stawy, serce. Wiem o człowieku, który już dobrych parę lat leczy się ze skutków boreliozy. A w tym roku była u nas lekka zima i dlatego jest więcej rozmaitego świństwa niż zwykle.
Puchala,
komarzyca ?! A co to jest?
Alicjo, Echidno http://www.superogrod.pl/137,komentarze_pokaz.html
Puchala, przepraszam, od tego siedzenia zwoje mi sie wyprostowały http://www.ho.haslo.pl/article.php?id=2673
A to tak mi mówcie, citronella!
Powiem Wam z własnego doswiadczenia, niewiele to daje. Juz lepiej kupić takie kubełki z woskiem i zatopionym tam zapachu cytrynowym, i to zapalać, lepiej odstrasza komary. Na komarach znam się, bo mieszkam w miejscu idealnym dla zarazy. Woda i las, czego więcej!
Najlepiej – i to nie żarty- załozyc sobie budkę dla nietoperzy. U nas w sąsiedztwie zaczyna się to popularyzować. To jest taka mniej wiecej budka, jak dla ptaków, ale troche inna. Jeden nietoperek w ciągu wieczornej kolacji spożywa około 5000 komarców.
Zebym nie była gołosłowna:
http://www.wildaboutgardening.org/en/features/section1/bathouse/bathouse.htm
Wczoraj dostałam przepisy na kompostownik, dzisiaj na nietoperzową budkę poproszę. Pięć tysięcy powiadasz? Brzmi obiecująco.
Ale konstrukcja!
haneczko, mam nadzieje, ze z zamieszczonego rysunku mniej wiecej sie dorozumiesz. Inaczej zagniezdżą Ci się ptaki 😉
Jak co, to pytać, przetłumaczę. U nas nietoperki gniezdżą się u sąsiada, to my leniwce… hm.
A tez powinnismy załozyć ze dwa domki. Projekt na następny tydzień, takie domki u nas mozna kupić.
Całymi tygodniami siedzę sama w domu, pies z kulawą nogą (Bobiku, przepraszam) nie zjawi się , nie zadzwoni, nie zapuka. A tyu nagle 3 telefony jeden za drugim z różnych kątów świata i Polski, a zaraz po tym wizyta wnuczki z mężem i Igorem. Szczeniak i 3-latek to doświadczenie warte uwiecznienia . Krzyczeli obydwaj – już to ze strachu, już to z zachwytu. Igor plackiem moim pogardził „Babcia, gryzie” oznajmił pokazując język, gdzie go gryzło. Placek wydał mu się za kwaśny Pandemonium w domu trwało nieco ponad godzinę i ja mam teraz obłęd w oczach. Teraz całe towarzystwo wybrało się nad Maltę na tamtejsze place zabaw dla dzieci, kolejkę itp. Młodsza z Radkiem poszła z nimi, a ja z wolna dochodzę do równowagi.
A teraz wieści dla Piotra od agenta chińskiego wywiadu (tak się w telefonie przedstawił) Twierdzi, że w latach 60-tych serdecznie przyjaźnił się z rodziną szefa (nie szefowej) warszawskiego Szanghaju. Pan ten nazywał się identycznie, jak wielki przywódca – Mao. Żonę miał z pochodzenia Polkę z polonii harbińskiej i z nią przyjechał do Warszawy. Gotował genialnie szczególnie schab z różnościami. Agent twierdzi, że doskonale znał syna rodziny – Władysława Mao, absolwenta politechniki warszawskiej, elektronika. I jeszcze kręcąc nosem powiedział, że nas Piotr A. wprowadza w bląd. Ja mu nie wierzę.
Duszno. Duszno *
*A. Czechow: Wujaszek Wania.
Jakie tam duszno. U nas chłodno. I wiśniowe sady nie kwitną, bo ich nie ma. O!
Absolwenci politechniki warszawskiej czy innej są na sieci. Jak nie ma , to znaczy, że takich nie było.
„Chinszczyzne”to ja mam pod nosem.Sa w mojej okolicy dwie restauracje,jedna wybrana za najlepsza w mojej krainie,rowniez z powodu doskonalej czystosci,panujacej w kuchni.Czego niestety nie mozna powiedziec o kazdej chinskiej restauracji 🙁
Kiedys czytalam wywiad z pierwszymi prekursorami chinskiej kuchni w Holandii.Otoz opowiadali oni,ze ta kuchnia w Europie zostala wymyslona na nasz uzytek i tak naprawde niewiele ma wspolnego z ich rodzima 🙁
Jak jest,tak jest ale mnie i taka smakuje! 🙂
Ps.A to niebieskie,co zwisa u nas nazywa sie „niebieski deszcz”,tyz kwitnie, i jeszcze zlotokap na dodatek 😉 Hej.
pod moim oknem (balkonem)
kwitnie sad pełen jabłoni
trochę dalej żaby hałasują na potęgę
nad stawem pasą się koniki
pierońskie słońce zachodzi i świeci mi w okno
o! leci bociek!
Kochani!
Zachęcona wpisem Pyry i zeznianami Młodszej byłam i ja w Todze.
Dawno tak dobrze nie zjadłam. Każda z nas zamówiła zapiekankę grzybową. D. z camembertem, ja- fenkuła z pogrzybkami pod mozzarellą.
Do tego pieczywo własnego wypieku, m.in. doskonałe razowo- ziołowe paluchy obsypane szczodrze nasionami dyni. Niebo w gębie. Do tego sympatyczna obsługa, szczerze gościom życzliwa.
Słowem- fantastyczny poznański lokal.
Gdzież tam wielu modnym poznańskim restauracjom z okolic rynku do tego przybytku z okolic sądu!
Pamietajac, ze o godzinie 20.00 czasu srodkowo europejskiego, bedziemy wznosic zdrowie swiezu upieczonej tesciowej, nie odmówilem wizyty w Heurigerze. W sasiedniej miejcowosci. Heuriger rodziny Kopeszki. Ten od tej wielkiej hodowli swiniaków. Ludzi bylo niewiele, bo przeciez Zielone Swiatki a jutro beda w domach przyjecia dla dzieciaków. Fundatorem byl wnuczek mojej przyjaciólki. Ona niestety jest w szpitalu. Jakies klopoty z calym ukladem krazenia. Nie wiadomo jak dlugo potrwa. Pani juz nie chodzi i trzeby ja przenosic z lózka na fotel na kólkach a potem sadzac do stolu. Glowa pracuje ale cialo odmawia posluszenstwa.
W Heurigerze jadlem chlopska salatke z gotowanej czerwonej fasoli z kostkami kielbasy i boczku. Calosc w sosie z octu jablkowego i oleju z pestek dyni oraz plasterki cebuli i papryki. Bardzo dobry chleb z miejscowej piekarni uzupelnialy menu. Do picia uhudler gatunku Elisabeth. Ciemny w kolorze i odrobine gorzkawy. Bardzo pachnacy malinami. Bylismy w piatke. Syn z synowa i wnuczka z wnukiem oraz ja.
Mloda pani w blogoslawionym stanie i apetytem na poprobowanie wszystkiego.
Dzielilismy sie z mama i maluchem który przyjdzie na swiat w poczatku wrzesnia.
A o godzinie 20.00 punktualnie zgodnie z Pyry rozkazami, wypije kieliszek czerwonego miejscowego Barrique Cuvee.
Pan Lulek
Z życia wzięte
Młody człowiek jest pierwszy raz w domu przyszłej teściowej. Pomimo wyśmienitego jedzenia czuje niesamowicie napięcie. W dolnej części pleców. Cichutko wypuścił, ale mimo wszystko dało się toto podczas opuszczania garażu usłyszeć.
Teść zajrzał pod stół i do psa rzekł: uważaj pikuś!
Młodemu kamień z serca spadł. Stary myśli, pomyślał, ze to pies. Wiec pozwolił sobie jeszcze na jednego.
Zwierz pod stołem ponownie usłyszał: uważaj pikuś!
Rozochocony młody walnął tym razem petardę.
Pikuś! powiedział do psa niedoszły teść, wyjdź z stamtąd zanim ten typ narobi ci na głowę.
Dziś było cudownie na plaży. A teraz gnamy do sąsiadki na …
Na pizze. Czyni najlepszą we wszechświecie.
wznoszę toast kieliszkiem ostatniego Toscana
jaki mi pozostał po włoskiej wyprawie
zdrowie!
A my sięgnęłyśmy po dar Arkadiusowy i wino korsykańskie na cześć Tuśki dzieci wznosimy.
Już w domu. W wawie popadało!!
Zjedliśmy smaczną obiadokolację- smażone boczniaki, sałata z jogurtowym sosem, ciemny chleb, różowe wino….
Lubicie boczniaki??
Może jakieś własne, wypróbowane autorskie przepisy?
My je ciągle tak jak schabowe, jeszcze się nie znudziły.
Kiedyś używałem do jakiegoś gulaszowo robionego mięsa. Jest ok.
Boczniak to teraz w Polsce drugi po pieczarkach dostępny cały rok świeży grzyb.
Skoro jestem, to pociągnę ogrodniczo dla właścicieli i miłośników.
W systemie korzeniowym modrzewia i orzecha WŁOSKIEGO, tego co jest u nas uprawiany, nie ma szkodliwych substancji. To że trudno cokolwiek pod nimi rośnie wynika raczej z rozbudowanego i płytkiego systemu korzeniowego. Można to odczuć chcąc założyć jakieś grządki pod dużym i dorosłym już drzewem, trudno wbić łopatę. Ale jeśli zaczniemy pod takim orzechem od wczesnej jego młodości grzebać w ziemi, on troszkę na nas wkurzony swoje korzenie pokieruje głebiej, poza zasięg szpadla.
Ale i tak w upałne lato rośliny pod nimi rosnące szczególnie wymagają podlewania. Modrzew jest drzewem rzadziej sadzonym w przydomowych ogrodach niż orzech, jest mniej użytkowym, a z racji płytkiego systemu korzeniowego jest drzewem łatwym do wywrócenia przez wiatr. Orzech to co innego, poza tymi płytkimi, ma również grube i głęboko wrastające korzenie.
A to szkodliwe o czym wspomniałaś Pyro, występuję w korzeniach i liściach orzecha CZARNEGO, ale on jeśli u nas rośnie to jako drzewo parkowe.
Dziwię się ludziom którzy kupują działki, budują domy i nie sadzą drzew.
Haneczko!! Posadź kilka!! 🙂
Ponoć dlatego że trzeba jesienią grabić liście!
Dlatego modne są iglaki. Niech sadzą, poczekają i zobaczą że taka 20 letnia tuja to też niezła śmieciara, ho, ho też portafi nasypać!
A kolejność powinna być, tak dla mnie, taka : działka, drzewa tak posadzone by ich nie zniszczyć, dom i dopiero jakieś krzaczki. Krzew po pięciu latach będzie już dorosły, a drzewo?
W dendrologicznym będzie jeszcze żłobku.
A modrzewie jak wykiełkują…. i podrosną pojadą na wieś. Ciągle sadzę i ciągle obgryzają im korę zające. A młody modrzew z obdartą korą umiera.
A dużemu to zając może skoczyć! 😉
… a skąd Ty Arkadius masz takie wspomnienia, o tej przyszłej teściowej? To nawet Jerzor nie ma takich traumatycznych wspomnień…
Jak zwykle zasuwasz naprzeciw. A niech Ci! O pierdzeniu pisałeś nieraz, i niech Ci będzie, jakie to fajne. Ja sobie wypraszam przy stole. Można wyjść na stronę, prawda?
Lepiej sobie usiadę na języku, ale jeszcze dodam, ze nasi znajomi Niemcy, wykształceni i tak dalej, na porzadku dziennym.
Ja uważam, że to jest chamstwo. Masz gości – zachowuj sie. Wyjdz na stronę. Pierdnij sobie, a co.
Antku, dość drobno pokrojone boczniaki z cebulką i pietruszką zieloną w sosiku (po prostu uduszone) do np. kopytek lub klusek śląskich-palce lizać!
Antku,
ależ jak bym śmiała! No przecież! Za skarby! MAMY DRZEWA! I klon, i brzozę najprawdziwszą, jarzębinę (w ubiegłym roku już miała owoce) i trzy świerki syberyjskie całkiem, sosnę w kulce, owocowe też mam! Bez drzew jak bez duszy! Krzaczki głównie liściaste, iglaków tylko kilka dla urozmaicenia. Derenie przepięknie rosną, pigwowce kwitną, kaliny też, tawuły rózne i w ogóle, a bzy pachną aż pod okna. Mamy normalne krzewy, pasujące do wsi, bez żadnych udziwnień. Teraz brakuje mi nietoperzy. Wsadziłam wieczorem troche kwiatków i nakarmiłam komary 👿 Tylko żab jeszcze nie słychać, dobrze sie z nimi zasypia.
haneczko,
nietoperki na pewno masz, tylko o tym nie wiesz. Trzeba poczekać na głęboka noc , usiąść na zewnątrz i spokojnie posłuchać, popatrzeć.
Jeżeli mam, to albo wypasione, albo zleniwione. Potrzebuję wygłodzonych.
Jak twój meszkowy kark Alicjo? Ja powoli odzyskuję dłoń z bonusem w postaci bąbla.
Haneczko, miód na serce mi lejesz 🙂 NIe posadziłaś jak moi wiejscy, wawscy, żeby im uschły…., sąsiedzi tui i cyprysików???
Na wsi gdzie laski, piaski i karaski tuje sadzić!!
Trzeba mieć coś z głową…
Ale u Was wszystko w porządku!! Hura!! Kalina, bez, derenie…Cudnie!!
Modrzewia też posadź gdzieś w suchym kąciku, szybko rośnie!!
Powieś więc, jak drzewa podrosną, na którymś budkę dla ptaków lub nietoperzy.
Nie jest to taki apartamentowiec jak ten podesłany przez Alicję, jeno takie nietoperkowe N-1 😉
Nietoperkowych nie, ale dla ptaków budowałem i wieszałem.
W wawie zamieszkiwały sikorki i szpaki, na wsi jeszcze są pliszki.
Bzy pachną też i na wawskim balkonie!
Haneczko, kiedy derenie będą już owocowały, to ja się pięknie kłaniam o słoik tych owocków. Dereniówka – to jest „mniód”
Aż mnie zatchnęło, bo my mało cmentarni i mauzoleum w cyprysach nam nie podchodzi.
Budki dla ptaków nie da rady. Kocica włazi i poluje. Ostatnio nie zdążłam wydrzeć jej szczygła. Masz pojęcie?! Szczygła!
Antoine,
tuje i cyprysiki i mnie do „zerzyganio”, moja siostra się zdziwiła, a i koleżanka z Polski, że tyle tego. Bardzo stare drzewa, specjalnie dla Ciebie zrobię zdjęcia.
Szpaki sobie wypraszam. Mają gniazdo naprzeciwko moich porzeczek. Podzieliłabym się. Ale nie, do cholery, jak mi zeżarły wszystkie owoce w zeszłym roku, jeszcze zielone!!! Nie mam serca dla szpaków i w tym roku odpowiednio je postraszę. A jak nie wyjdzie, to w przyszłym dwururka. Nie po to sadziłam porzeczki!
O Pyro, specjalnie posadziliśmy także jadalny, chociaż wcześniej nie mieliśmy z jego owockami do czynienia. Niech on się tylko wypowie, posłużę mniodem 🙂
… co do dereniowki, to mi nawet nie wspominaj, Pyra. Miałam szansę zgadnąć, a nie wyszło, i champagne załapał wiadomo, kto. Owoce zbierać. Odwozic do Pyry.
Pyra z tego zrobi użytek.
Podpadnę chyba dzisiaj Pyrze…. 🙂
Dereń dereniowi nie równy, nie wiemy jakie ma Haneczka.
Haneczko napisz!!
Jeśli ma derenia jadalnego to będzie miała owoce na nalewkę, jeśli jakiegoś innego to tylko można sobie na niego popatrzeć.
Jest na co, ładny i latem i zimą – taki na ten przykład o czerwonej korze. Zima, biała połać i czerwony dereń! i już ładnie jest…
Ja tam nie wiem, Haneczko, czy Ci łasuchy domowe pozwolą się dzielić. Dżemy i konfitury dereniowe mają świetny, orzeźwiający smak i przepiękny świetlisto – czerwony kolor. Naleśniki z dżemem dereniowym tez „mniodzik”
Antek, mamy taki i taki. Już ja dobrze patrzyłam co ma być. Czerwony prześliczny, ale temu jadalnemu też nic nie brakuje. Bardzo żwawo rosną. Dobrze będzie. Dziką różę też mamy.
Antek – dlaczego masz podpaść? Po to jest ten blog, żebyśmy się wiedzą dzielili; a Haneczka ma derenie i takie dla zimowych ptaszków i takie od nalewek.
Alicji dwururka przypomniała mi chyba wczoraj rano usłyszaną historię (źródło -radio).Pietnastolatek zestrzelił wysiadującego jaja bociana. Właściciel broni, gdy się dowiedział ,pomógł zakopać biednego ptaka w rowie. Policja się zajęła sprawą, a cała wieś jest oburzona- przecież to tylko ptak!
Pyro, j
ak człowiek się dzieli, to ma co najmniej dwie korzyści: nie głupieje i ma więcej niż miał. Niech tylko obrodzi.
W sąsiedniej wsi, na starym, skikuciałym drzewie było gniazdo bocianie. bardzo wczesną wiosną okolica przeżyła szok – drzewo ścięto. Dojazdowy autobus aż wrzał. Po kilku dniach, w tym samym miejscu, stał słup z eleganckim gniazdem na szczycie. Tu bociany ciągle coś znaczą.
Antek,
u nas dziś na kolację też były boczniaki, wg takiego przepisu, znalezionego na sieci, bardzo dobre, piekły się mniej więcej 25 min, jedliśmy z gotowanymi kartoflami:
Składniki:?2 garście boczniaków?kilka główek czosnku?kilka gałązek rozmarynu?oliwa, sól, pieprz??Przygotowanie:?Boczniakom odciąć grube ogonki, główki czosnku przeciąć poziomo na pół. Ułożyć pojedynczą warstwę grzybów (może być troszkę więcej) i czosnek w naczyniu żaroodpornym. Posypać listkami rozmarynu, solą i pieprzem, polać oliwą. Piec w temperaturze 180 stopni, aż grzyby się zrumienią.
O 21:43 dałem Haneczce namiar na nietoperkowe N-1! Widziałaś?
Sprytną masz kotkę, ale budke dla ptaków też można mieć. Taka o właściwej konstrukcji zabezpiecza lokatorów przez kocimi łapkami.
Chyba że kot siedzi na daszku budki i czeka aż lokator wystawi łepek.
Wtedy ma przekąskę.
Muszę jakoś tak naciąganie nawiązać, bo to przecież kulinarny jest blog. 😉
Małgosiu i puchalo,
dziękuję za pomysły na boczniaki!!
Rozmawialiście w tygodniu o maturze z WOSu.
Poczytajcie.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,5197991.html
Polecam zobaczyć jak odpowiadali posłowie…
Mam kod 4c4c – komputer czkawki dostał?
Antek, teraz idę spać, ale jutro podrzucę Ci kilka jeszcze przepisów „boczniakowych”. Dobranoc wszystkim
Antku, dziękuję, udało się! Już po tym wpisie Alicji zacząłem namawiać tatę na zbudowanie domku dla gacopyrzy, ale coś się marszczył, chyba mu się tych cali nie chciało przeliczać, albo co. Ale ten projekt przez Ciebie podany zaraz zaakceptował. A gacopyrze u nas wokolicy są, widziałem nieraz. Kiedyś w Halloween poszliśmy z mamą na spacer wieczorem, już prawie zmierzch zapadał, na polach ani żywego ducha, tylko gacki nad głową śmigają w tę i wewtę – uuu, trochę nam się straszno zrobiło. Ale takie własne, domowe gacki to co innego. 🙂
A drzewa też posadziliśmy od razu w pierwszym roku, nawet jeszcze przed rozpoczęciem remontu domu. Posadziliśmy na ile się dało, bo w miejskim ogrodzie, niemieckim na dodatek, są różne ograniczenia, a poza tym u sąsiadów już były stare drzewa i naszych za blisko nie można było wcisnąć. Ale jest brzoza, kasztan, czerwony klonik, czereśnia, wiśnia i śliwa, jak również brzoskwinia, o ile uda jej się wygrać z grasującą w okolicy zarazą. A z krzewów bzy, złota tawuła, wajgelia, berberys, forsycje, hortensje itd. Zywopłot z grabu i ligustru. Tujom i cyprysom wstęp wzbroniony! 🙂
Tuje i cyprysy tutaj ile wlezie. O tem potem – teraz zabieramy Franka do Liselotty i wracamy za kilka godzin.
Bobik, mam swietny przepis na nietoperze : Fledermaus en brochette sans brochette.
Niech buduje ten domek, niech buduje. Wpadne Was odwiedzic.
A gdzie jarzebinka? Najpielniejsze drzewo?
Slusznie wzbroniony wstep tujom i PSEUDOcyprysom. Bo oczywoscie prawdzoiwe cyprysy sa chyba OK ? Zwlaszcza gdy mowia, ze to dla Giuletty, ze dla Romea ta lza znad planety… Inaczej wogole nie potrafie o cyprysach myslec.
A ludzie mówią, że i cyprysy i tuje mogą nawet być w porządku, tylko gdzieś w Weronie albo takich okolicach, gdzie jest ich naturalne miejsce. Gdzie indziej można ewentualnie jednego zaadoptować, jak do koncepcji pasuje, ale żeby tymi iglakami wypierać wszystkie inne rośliny, to obrzydliwość.
A jarzębinkę też bym chętnie miał, ale tak wyszło, że jak trzeba było wybrać tych kilka drzew, na które było u nas miejsce, to nie wiedziałem, któremu serce dać i w końcu wyszło praktycznie – kasztan, bo był w starym domu jeden w wieku przesadzaniowym, brzoza, bo bez niej nie ma ogrodu, a owocowe wiadomo czemu. No i ni ma jarzębinki 🙁
Pickwicku, szukałem we wszystkich sklepach sans brochette i nigdzie nie mieli. Fledermäuse też wyszły. Mógłbym zrobić tylko brochette sans Fledermaus, ale nie wiem, czy to wystarczająco syci? 🙂
Same brochette sans Fledermause, no nie wiem, mam powazne watpiwosci.,,,
En brochette sans brochette jest gastronomicznym wynalazkiem Naszej, kiedy raz miala robic rybe-zabnice (monkfish, lotte) en brochette, ale zabraklo jej patyczkow i wtedy powstala metoda en brochette sans brochette. MOim zdabiem lepsza, bo bez zawracania glowy z nadziewaniem wszystkiego na patyki.
Dzięki psiakowi Pyra już trzecią godzinę na nogach. Nic dziwnego, że o 11.00 wieczorem już się kładzie, a i po obiadku małą drzemkę strzeli sobie. Odpracowałam już godzinkę na swoim balkonie – usunęłam tulipany z wydatną pomocą Radka (ziemia i 2 cebulki świetnie nadawały się do zabawy) Anka potem pokaże z pomocą Alicji fotoreportaż z wczorajszych zabaw i swawoli. W miejsce tulipanów w wiadrze po farbie rosną już komarzyce – za miesiąc stworzą dużą, zieloną plamę. W jednym korytku rosną starce, które świetnie przetrwały zimę – nie zimę, w dużej donicy lubczyk, w dwóch mniejszych pietruszka kędzierzawa. Za tydzień trzeba będzie posadzić rośliny kwitnące A oto kilka przepisów boczniakowych, autorstwa Marty Walęckiej-Zdroik:
FLACZKI Z BOCZNIAKóW
50 dkg boczniaków
25 dkg mrożonej włoszczyzny krojonej w słupki
4 szklanki bulionu (może być z kostki)
łyżka masła, łyżka mąki, łyżka maggi, łyżka majeranku,
pół łyżeczki tartej gałki muszkatołowej,
ćwierć łyżeczki mielonego imbiru,
liść laurowy, po kilka ziaren pieprzu i ziela angielskiego,
sól.
Grzyby pokroić w cienkie paseczki. 3 szklanki bulionu zagotować, wrzucić włoszczyznę, grzyby i przyprawy. Gotować 20 min. Zrobić białą zasmażkę z masła i mąki, rozprowadzić pozostałą szklanką bulionu. Zagotować mieszając wlać do zupy, razem zaqgotować. Przed podaniem ew. dosolić.
BOCZNIAKI W CIEśCIE CEBULOWYM
10 boczniaków (ok 20 dkg)
pieprz, sól,
olej do smażenia
ciasto – 2 jaja, pół szklanki mąki, 1-2 łyżki startej cebuli
Odciąc twarde części grzybów, opłukać, osolić i popieprzyć, odstawić na 20 minut.
Jaja wymieszać z mąką i cebulą, posolić. Grzyby panierować w cieście i smażyć z obydwu stron na rumiano. Dosmażyć pod przykryciem ok 10 minut na małym ogniu
GRZYBY W PIERZYNCE
25 dkg grzybów shitake lub boczniaków
3 łyżki mąki pszennej
2 łyżki sosu sojowego,
olej do głębokiego smażenia,
ciasto – 4 białka, 9 łyżek mąki pszennej, 3 łyżki mąki ziemniaczanej, sól.
Odciąc nózki, grzyby opłukać skropić sosem sojowym, odstawić na 30 minut. Potem panierować w mące. Białka z solą ubić na sztywno i stopniowo dodawać obie mąki wymieszane. Grzyby zanurzać w cieście i smażyć w rozgrzanym oleju. Nadmiar tłuszczu osączać na papierowym ręczniku.
Właśnie się okazało, że komarzyce nie utworzą dużej, zielonej plamy. Z 4-ech ocalały tylko dwie. Radek wykopał i rozwlekł po dywanie 2 rośliny, pełno ziemi wszędzie, rośliny nieodołalnie zniszczone. Jego Pani najpierw dostała ataku śmiechu, potem wsadziła mu mordkę w ziemię i dała klapsa kapciem ale wydaje mi się, że głuptas niczego nie zrozumiał.
Pyro, jesli nie chcesz abym naslal na Ciebie Inspekcje Krolewskiego Towrzystawa Zapobiegania Okrucienstwu Wobec Malych Niewinnych Szczeniaczkow, to radze Ci nie wpadac w nawyk rozdawania klapsow kapciem czy nawet kwiatkiem. Bo odbierzemy Ci Psa i przekazemy w odpowiedniejsze lapy, takie sluzace jedynie do glaskania.
POdtrzumuje w calej rozciaglosci. Radek nie jest Saddamem Hussejnem zeby go upokarzac z pomoca obuwia.
Heleno, niech Twój przemądrzały KOT przyjdzie i wydłubie cząsteczki ziemi z dywanu. Będzie jak z igłami choinkowymi – już wszyscy zapomnieli, jak choinka wygląda , a z dywanu igły jeszcze wciąż odkurzacz z trudem wyciąga. A serio – trzeba będzie chyba zrezygnować z korytek i pojemników stojących na dole. Wszystko ta mała zaraza traktuje, jak zabawkę postawioną specjalnie dla niego.
Dzisiaj dzien podwójnych swiat. Dzien Matki i Zielone Swiatki. Zbieglo sie i kolejny przedluzony weekend. Na dokladke zapowiedziano wspaniala pogode. Pelno wiadomosci o koncówce przygotowan do Mistrzostw Europy. Nowy odcinek kolei miejskiej do stadionu, próbne mecze lacznie z wielka wspólna fotografie kilku tysiecy nagusów na Stadionie w Wiedniu. Wchodzenie na trawe wzbronione. Nawet na bosaka i w naturalnym stroju.
W zwiazku z aktywnoscia Radka w dniu dzisiejszym cos malego dla calej gromadki. Dla Radka, Bobika i Owczarka Podhalanskiego.
Jako swiadek, ze opowiesc nie zostala calkowicie wymyslona przywolany jest Brzucho. Jako marynarz niewatpliwie bywal w gdansku i byc moze w zacnym gronie odwiedzal restauracje Pod Kaprem. Z tylu, patrzac od Dworca Glównego, za Hotelem Monopol.
Restauracja Pod Kaprem znana byla ze znakomitej kuchni. Gdanskie potrawy a w tym pysznosc, nad pysznosciami czyli golonka. Smak tej golonki pamietam do dzisiaj a nawet na Praterze w Schweizerhaus niema lepszej. Serwowano taka golonke na pólmisku z grochem i ziemniakami puree, musztarda i swiezo tartym chrzanem. Pilo sie piwo i od czasu do czasu cos mocniejszego, zeby przeplukac plomby.
Bylo to w czasach, kiedy jeszcze nie bylo kartek na mieso i alkohol.
Kiedys zakosilismy spora premie. Byla piekielna zima i do stoczni przywlekli statek pod ladunkiem z uszkodzona sruba do wymiany. Z reguly na dok bierze sie statek pusty, zeby bylo lzej. Kapitan i cala zaloga maszynowa wykombinowali, ze moznaby spróbowac dokowania bez rozladunku. Operacja byla ryzykowna. Bylem wtedy mistrzem od remontu srub i walów napedowych. nie musieli mi tlumaczyc, co to oznacza. Zebralem chlopaków na ochotnika. Poszlo kilkunastu. Pracowalismy na okraglo cala noc i do obiadu i wymienilismy te srube. Najwieksza zasluga byla tych z wydzialu dokowego którzy wydokowali statek z ladunkiem i caly czas pilnowali, zeby nic sie nie stalo. Zaledwie skonczylismy robote a ja odmeldowalem sie u dyspozytora, zwolano przez megafony wszystkich uczestników operacji. Zbiórka w stolówce. Bylo nas chyba ze dwudziestu. My od sruby i walów i ci z dokowego. Szef produkcji powiedzial krótko.
Odwaliliscie kawal roboty. Potem sypnal wiazanke, co mu sie nigdy nie przytrafialo. Wyjmowak z kartonu, który trzymala sekretarka koperty, odczytywal nazwiska i wreczal. Bez pokwitowania ani czegos tam. Jakby w nas wszystkich piorun strzelil. Tegosmy sie nie spodziewali. Potem wygnal wszystkich do domu.
Zadnego do domu nie bylo, tylko razem z kopertami w rekach pomaszerowalismy poprzez teren Stoczni Gdanskiej prosciutenko Pod Kapra. Mielismy szczescie, bo pora byla dopiero poobiednia. Solidarnie polecialy golonki z piwiem i po kielichu na trawienie. Bylismy zmeczeni i glodni, chociaz w nocy byly kanapki i goraca herbata.
Tu zaczyna sie czesc opowiesci dla najmlodszych od Radka poczynajac.
U mnie w domu byl wtedy Troll. Olbrzymi Brodacz Monachijski, znany z wielu zlotych medali i nieopisanego apetytu. Szczególnie ulubionym jedzeniem byly wszelakie kosci. Wcale mu nie szkodzilo, ze rurkowe. Mniejsze polykal w cvalosci a z wiekszych pozostawal tylko proszek.
Powiedzialem chlopakom, zeby zebrali te kosci dla Trolla. Nawet znalazla sie torba. Zebralismy wszystko starannie i zawolalismy do kelnera o rachunek. Byla akurat zmiana personelu. Nowy kelner przyszedl i zapytal, co panowie jedli. Golonke odpowiedzielismy zgodnie z prawda. Popatrzal na nas, na talerze i powiedzial, chwileczke. Po kilku minutach wrócil i jeszcze raz zapytal. Panowie jedli ? Zawiesil glos. Golonke zabrzmial chór stoczniowców remontowców. Tak jest, chwileczke. Za trzecim razem kiedy wrócil, którys z nas zapytal w czym problem z tym rachunkiem. Wtedy ten kelner pekl i wyspiewal. Wszystko w porzadku, panowie jedli golonki a gdzie kosci. Jeden z chlopaków z zimna krwia zaraportowal. Jak to gdzie, tak na smakowaly, ze zjedlismy w calosci. Teraz kelner zbaranial na chwilke, potem powiedziach, chwileczke i po chwili wrócil z szefem kuchni i kierownikiem lokalu. Szef kuchni wypial stosowne Brzucho a ten kierownik lokalu znalazl sie na miejscu jak czlowiek i zarzadzil kolejke po setce na trawienie na koszt lokalu. Jaki byl rachunek trudno powiedziec, tyle, ze pieniedzy nam starczylo a nawet troche zostalo na taksówki do domu. Dla mnie osobna byl taksówka bo musialem przemycic ten worek pelen kosci.
Do calej mlodziezy czyli Radka, Bobika i Owczarka prosba, zeby zapytali Brzucho, czy taka restauracja Pod Kaprem istniala w Gdansku w poczatkach lat szescdziesiatych XX stulecia i czy On próbowal jaka mieli tam golonke.
Z zyczeniami pieknego dnia pozostaje
Pan Lulek
Jeden pan mial psa. Codziennie po powrocie z pracy zastawal przed drzwiami kaluze. W celach pedagogicznych pan zaczal za kazdym razem wsadzac psi pysk w kaluze i wycierac ją nim symbolicznie. Po tygodniu takiego wychowania pan jak zwykle wraca do domu, przed drzwiami tradycyjna kałuża, ale pies na widok pana merdając ogonem wsadza pysk w kałużę i…. wyciera! 😉
Dzien dobry wszystkim w ten piekny poranek. Wczoraj, po calym dniu rycia w ogrodzie i rozwozenia pomidorow po dobrych ludziach – padlam jak kawka 🙁 Za chwilę wybieram się w śnieg i na poszukiwanie krokusów. Sprawdzę też, czy świstaki już harcują. Życzę wszystkim miłego dnia 🙂
Pyro, pies sie na swiat nie prosil.
Pyro, że kolega Radost nic nie zrozumiał z Twojej akcji kapciowej, to pewne jak w banku. My mamy tak urządzone, że kara, która przychodzi później, niż jakieś 10 sekund, całkowicie mija się z celem, bo już nie kojarzymy za co to. Ale kary cielesne w ogóle nie są nam potrzebne – wystarczy groźne „nie!” i ewentualnie tupnięcie nogą. Chodzi nie tyle o karę, co o sygnał, że coś jest nie w porządku, albo jakieś zachowanie niepożądane. My bardzo lubimy być grzeczni i radować serce członków stada (a zwłaszcza samca alfa), ale nie od początku kapujemy, jakie w tym stadzie obowiązują reguły. Wszystkie psy np. lubią sobie pokopać, ale jamole szczególnie, bo to przecież psowie na borsuki i do nor muszą się dostawać. Więc po pierwsze, trzeba znaleźć takie miejsce spacerowe, żeby kolega R. miał okazję się wyżyć. Po drugie w domu przygotować specjalny, ćwiczebny pojemnik z ziemią, ustawić go w miejscu dobrym do obserwowania, oddalić się i zrobić minę niby nigdy nic. W momencie, kiedy szczeniaczek podchodzi i zanurza łapkę w ziemi, groźne „nie!” i tupnięcie. Gdyby nie pomogło, trzeba podejść i stanowczo odstawić delikwenta od pojemnika, powtarzając „nie!”. Po jakimś czasie trzeba zrobić przerwę (pojemnik ukryć albo zamknąć drzwi od balkonu), a za kilka godzin lub na drugi dzień operację powtórzyć, aż szczeniaczek zrozumie, że grzebanie w pojemnikach jest fuj. Potem jeszcze tylko trzeba uważać przy podejściu do kolejnego pojemnika czy skrzynki i powtarzać sygnał, żeby mógł przenieść się na „wszystkie obiekty w domu wypełnione ziemią” i już można cieszyć się kwiatkami na balkonie przez długie lata. Nie chcę tu rozwodzić się nad panem Pawłowem, bo zrobił on trochę krzywdy naszemu wizerunkowi, ale w pewnych sprawach to on miał rację.
Jak już pan Pawłow na tapecie, to chcę zaznaczyć, że bodźce pozytywne są wiele skuteczniejsze od negatywnych. Czyli smakołyk i wylewne chwalenie za siknięcie w prawidłowym miejscu działa sto razy lepiej od wszelkich klapsów, wsadzania nosów i temu podobnych tortur.
No i jest jeszcze kwestia języka. Komu jak komu, ale Pyrze nie będę wyjaśniać, jak ważna jest przy uczeniu dobra komunikacja, bez szumów na łączach. A jak ma nie być szumów, jak psy i ludzie mówią różnymi językami? Psy są zdolniejsze, więc szybciej ludzki opanowują, ale czy nie byłoby uprzejmie, gdyby ludzie też trochę psiego się nauczyli? Moja mama, jak chce mi powiedzieć, że jej się coś nie podoba, to warczy, albo podnosi górną wargę i pokazuje kły i wtedy natychmiast wiem, że lepiej skończyć z niegrzecznością, przewrócić się na plecy i wystawić brzuszek, bo żarty się skończyły. 🙂
Bobiku!
Jesteś niezwykłej roztropności pieskiem. Zgadzam się z Tobą „w całej rozciągłości”. A warczenie wypróbowałem na podwórzowych kundelkach, które mi się chciały dobrać do skarpetek; spoglądały niepewnie i rejterowały! Natomiast nieco dziwne bywały przy takich okazjach reakcje przygodnych przechodniów. 🙂
Mogę na psa warczeć, mogę groźnie patrzeć, a nawet tupać nogą. Natomiast nie mogę zerkać cały czas na to, co on robi, więc każda reakcja moja jest siłą rzeczy opóźniona. Niem mam psiej niańki, która by za tym małym czortem biegała, a on jest ruchliwy. Jak śpi, to święty spokój, ale jak się obudzi, to w szybkością meteoru przemieszcza się po tym łez padole.
Pickwicku,
a kto się na świat prosił?! Prosię?! To była wymówka mojej najmłodszej, rozpieszczonej siostry, kiedy chciała od rodziców coś wydębić – ja się na świat nie prosiłam, a jak już jestem, to MACIE OBOWIAZEK MI ZAPEWNIC.
Nie żartuję, takimi tekstami rzucała. A mnie i Baśce włosy dęba stawały, jak tak można.
Ale nie o tem… Panie Lulku, wczoraj u Liselotty (urodzona w Bawarii, 50 lat w Kanadzie) poznałam Węgierkę, która mieszkała 10 km od granicy Burgenlandii. Wyjechała w ’56 roku z wiadomych względów. Bardzo dumna z faktu, że jej dzieci nienawidzą języka węgierskiego i nigdy na Węgry nie chciały pojechać. Jaka szkoda, pomyślałam sobie. Przecież to dodatkowa wartość, lekko nabyta, jeśli się z dzieckiem mówi w języku…Ale dla tej pani czas chyba skończył się na roku ’56. Bardzo to było smutne, bo o niczym z nią się nie dało porozmawiać. No to z ciekawości o ten rok ’56 pytamy – też nie, bo to boli. Mam nadzieje, że jak będę miała 80 lat, to nie będę taka… sama nie wiem, jak to nazwać!
Jak tylko sie rozwidni, to zrobie dla Was zdjęcie mojego jamnika. Nie myślcie sobie, też mam. Ale bardzo grzeczny. Wręcz sam pod nogi się podkłada.
Wczoraj na ogródku pojawił sie chipmunk. Ciekawa jestem, jak sie ułożą jego stosunki z rudą wiewiórą. Zdaje się, że jeszcze nie zauważyła jego obecności.
Z kulinariów – Liselotta wczoraj zrobiła surówkę z białej kapusty, do tego trochę startej marchewki, cebuli czerwonej i czosnku, a sosik – gęsta kwaśna śmietana, sól, pieprz. Podobno tradycyjna, bawarska. Zostało tej sałaty, a ponieważ u Liselotty czuję się jak u siebie w domu, to na koniec wyczyściłam michę ze smakiem. Wszystko było dobre, ale ta sałata najlepsza.
Radek nie daj sie, bo wpadniesz w kompleksy. U mojego Trolla okres sikania i niestosownego zachowania trwal równo trzy miesiace. Potem bylo jak reka odjal. Powiedz Pyrze, zeby uzbroila sie w cierpliwosc a na wychowanie ostateczne przywiozla Ciebie na Zjazd. Dla Twojej jednak wiadomosci informuje, ze nie dawalem do uzytku mojej pierzyny. Byc moze dlatego, ze po prostu nie bylo obcych. Idac tym sladem nie bede równiez dawal poduszek. No chyba, ze jedna ale tylko na troche.
Skoro poruszasz sie jak meteor znaczy zdrów jestes i tyle.
Pan Lulek
Panie Lulku
i cóż, że pytanie tak okrężną drogą zadane
skoro ja chłopak nie z kaszubowa lecz zzabugowa
(jak dowcipnie zakreślali na mapie matrosi na wachcie na mostku)
to znaczy ze Szczecina byłem
a i w początkach lat sześćdziesiątych
to pieluchę w zębach nosiłem
:o)
:::
ale wykorzystam okazję rozmowy o kościach
i pochwalę się swoimi ulubionymi foremkami
otóż w kooperacji z rzeźnikiem
wszedłem w posiadanie kilkunastu obrączek z kości
wykrzystuję je do zapiekania móżdżku
albo też i kaszanki z jabłkiem
czasami pasztetu
tam dalej na zdjęciach są ceramiczne ślimaki
i oczywiście naturalne
a także foremka do rybnej terriny
http://picasaweb.google.pl/Brzuchomoowca/UlubioneForemki
Alicjo – znam takie typy. Mam swoje określenie – to są ludzie, którzy lubią cierpieć za miliony. Co gorsza, każdy rok pogłębia ich niegdysiejszą traumę, a mówiąc nawiasem, nie bardzo nawet w tę traumę potrafię uwierzyć. Znałam pana, który dniem i nocą opowiadał o partyzantce, przeżył straszne rzeczy, właściwie nie wiadomo, co przeżył, tylko, że straszne. Potem okazało się, że w partyzantce nigdy nie był (był natomiast jego brat, który zginął). Znam panią, która była córką alkoholiczki i na pół roku wylądowała w Domu Dziecka. Od tej pory minęło 50 lat, a ona nadal opowiada, jak ta matka jej nie kochała i ona musiała być w domu dziecka. Przy czym ta matka jest w jej dzisiejszym bycie wszechobecna, mimo, że dawno nie żyje. A już nie daj Bóg, żeby kilka kieliszków wypiła – potrafi rozwalić każde przyjęcie swoją Matką.
Brzucho – śliczne te foremki. Kiedyś były wielkie, porcelanowe muszle do zapiekania móżdżku, teraz ich nie widzę (móżdżku też)
Widzę, że Lotrpress znowu pożywił się moim wpisem, więc powtarzam i dodaję:
Panie Lulku, Owczarek, wedle jego własnych zeznań, jest XVIII-wieczny, ale w związku z tym zaliczenie do młodzieży szczególnie powinno go ucieszyć :-
Brzucho, zgodnie z sugestią pytam, czy była taka restauracja i czy w jej szyldzie od pewnego momentu nie pojawiła się przypadkiem kość? 🙂
Pyro, wszystkiego na pewno nie dopilnujesz i nie masz o tym nawet co marzyć. Jak się ma szczeniaczka, to pewne szkody trzeba wliczyć w koszta. Ale jak Ci na czymś szczególnie zależy (sikanie, kwiatki, niedarcie pyska przy byle okazji, itd.), to warto poświęcić na to kilka dni, żeby mieć spokój na całe życie. A my się naprawdę uczymy bardzo szybko, jak nam tylko ludzie dobrze i jednoznacznie wyjaśnią, czego od nas chcą. Nawet różne subtelności potrafimy rozróżniać. Ja np. wiem, że jak wykopię dziurę na trawniku, to awantura będzie taka sobie, ale nie dal Boże, żebym mamie kwiatuszka jakiegoś uszkodził – wtedy zaczyna się Pinatubo. Więc kwiatki na wszelki wypadek omijam z daleka, chociaż od trawy właściwie niczym nie są odgrodzone. 🙂
Bobiku
użyję całej moje okołopołudniowoniedzielnej inteligencji
i powiem tak
z wiarygodnych źródeł wiem
że istniała taka mordownia zwana Pod Kaprem
wódka była z czerowną kartką zamykana alumiowym kapslem
piwo się pijało od Heweliusza
i rzeczywiście istniał szyld z kością w herbie
ale tak trochę od zaplecza i na niskiej wysokości (sic!)
Szarańcza chwilowo odleciała, kolejna za pół godziny. Witam i nadaję:
Antku,
N-1 jest dzisiaj przedmiotem badań ojca i syna. Alicja dała nadzieję, ty projekt ujmujący prostotą, ja wydałam stanowcze polecenie, panowie zrealizują. Śmierć komarom!
Heleno,
ja ja ja mam jarzębinę!
Bobiku,
twoje krzaczki są moimi krzaczkami 🙂
Podsunęłam Pyrze pomysł na Radka, ściśle związany z twoją osobą. Jest idea, tylko problem z realizacją.
PanaLulkowa opowieść bardzo bardzo. Widzę puste talerze, kelnera i wórek kości.
Coś się u nas stało z boczniakami. Zniknęły.
Zbyt wysoko mierzę, wórka kości zobaczyć nie jestem w stanie.
haneczko, nie chodzi przypadkiem o to, żeby kolegę Radka zalfabetyzować? Byłbym za, bo czemu właściwie musimy się komunikować zawsze poprzez Pyrę? 😀
Radek właśnie wrócił ze spaceru higienicznego (bezowocnego zresztą) i padł jak kawka. Śpi, ani do miseczek nie zajrzał. Młodsza Pyra mówi, że on się nie bardzo daje prowadzić na smyczy, trzeba go ciągnąć, niewygodnie mu, natomiast odpięty trzyma się tuż za noga pani i nigdzie nie ucieka, ani nie wybiega naprzód. Znalazł znakomite miejsce na zabawę. Koszono trawniki i dozorcy zgrabili trawę w stosy, które po wyschnięciu są zabierane na kompostowniki. Otóż Radek uznał, że to siano jest specjalnie dla niego – wkopywał się na spód i źdźbła miał wszędzie – nawet w oczkach. Niech śpi. Tyle naszego spokoju.
Bobik,
dzisiaj jestem w służbowych spodniach. Jutro mogę się przyznać do wszystkiego. Nie musimy, ale z Pyrą spiskowałam i bez niej nic nie powiem. Zaznaczam, że ona niewinna.
Dziekuje Brzucho za podtrzymanie na duchu. Wszystko sie zgadza. Przy okazji prosze o rade. Nasz Pan rzeznik sprzedaje mieso na zupe w postaci wolowych kosci. Kosci te sa grube i maja kilkucentymetrowa srednice.
Ciete sa przy pomocy krajzegi w plasterki o dlugosci okolo czterech centymetrów. Po ugotowaniu zupy zostaja te gnaty. Troche szkoda wyrzucac. Kiedys nanizywalem je na grube linki do holowania samochodu. Po pierwsze jednak, mój samochodzik „Nazareti” nie psuje sie. Jezeli cos sie dzieje, to dzwonie do Swietego Piotra i on wysyla pomoc niebieska. Jesli chwilowo telefon jest zajety, to dzwonie do firmy Ford i oni przyjezdzaja. Kiedy sa zbyt daleko to telefonuje pod numer 120 i czekam na pomoc.
Do rzeczy jednak. Chcialbym zapytac, czy w tych kostkach robisz zapiekanki. Na metalowej lub szklanej podstawie. Jesli tak, to czym nadziewasz i w jakiej temperaturze robisz zapiekanie. Pomysl podoba mi sie, bo jest taki ekologiczny. Jezeli pozwolisz i podrzucisz przepis, to w przyszlym tygodniu kupie troche kosci i spróbuje.
Jesli zas chodzi o wytworny skad inad lokal Pod Kaprem, to w pelni zgadzajac sie z Twoim opisem, pragne zaznaczyc, ze byl on bardzo czysto utrzymany, co najmniej na poziomie Glowy Panstwa. Jeden z bylych Panów Prezydentów tez tam bywal.
Pan Lulek
Stuprocentoiwa zgoda z Kolega Bobby’m: bodzce pozytywne, nagradzanie za grzecznosc sa znacznie skuteczniejsze niz karanie (brrr… coz za slowo przebrzydle).
Jest tu w telewizji pewna pani imieniem Victoria (nasza nazywa ja Dominatrix z powodu czarnych skorzanych spodni i wysokich czarnych szpilek), ktora takie rzeczy wlasnie tlumaczy i „rehabilituje” najwiekszych psich bandytow. Nigdy nie karze, migdy nie krzyczy, a kieszenie ma powypchane psimi ciasteczkami. I bardzo duzo jest wysokim gloaem powtarzanych zdan typu „Doooobry Piesek, doobobry Radek, masz tu ciasteczko!”. Taka jest ta nasza Dominatrix Victoria, a nigdy nie widzialem w jej rekach pejcza czy jakiegos innego narzedzia dominacji nad psem. Nasza jej metoda uczyla chodzic przy nodze 6-miesieczna zlota retriwerke. Bardzo skutecznie.
Moge jednak opowiedziec to kiedy indziej, bo Nasza prosi abysmy jej pomogli, gdyz niedlugo przychodzi Pan Andrzej z Ekipa, i beda spisywac wszystko co jest w domu do remontu. Ma sie zaczac pod koniec przyszlego tygodnia.
Bardzo lubie remonty, choc trzeba tez uwazac, zeby ogon nie wpadl do wiaderka z farba. Natomiast wesolo jest jak cos poziomego (jak schody) jest swiezo pmalowane i wtedy po tym sie przespacerowac .
Nasza wredy przedzie bardzo cienkim glosem. Ale nigdy jeszcze nie uderzyla. Nnno!
Haneczko, jarzebinki sa najpiekniejsze, ale musza miec troche miejsca dookola siebie . Wtedy na wiosne kreca spodniczkami jak baletnice, a na jesien owijaja sie w paszminke. A jaki piekny cien na ziemi od lisci jarzebinki! Koronkowy.
Nie ma piekniejszego, radosniejszego drzewa niz jarzebinka.
Nic się nie martw Heleno, miejsce na spódniczkę jest. Kusi mnie, żeby zasadzić jeszcze jedną 🙂
Panie Lulku
dokładnie o takie kości chodzi
ja je przed użyciem dokładnie wygotowałem
pozbawiłem resztek druciakiem
wyszorowałem i jeszcze raz wygotowałem
tak przygotowane nadziewam pasztetem
aby go zapiec i podać na ciepło (jedna, lub dwie nierówne kostki na twarz)
albo przygotowuję móżdżek
czyli obgotowuję, zdejmam błonę
siekam i smażę na maśle z dodatkiem jaj
doprawiam szczypiorkiem, tartym serem, odrobiną tartej bułki
no i oczywiście świeżo mielonym pieprzem
trzecia wersja, to kaszanka usmażona na sypko
z cebulką i jabłkiem drobno krojonym (kostka)
tak nadziane foremki-kości stawiam na folii aluminiowej
ma to tę zaletę, że nadmiar tłuszczu uchodzi dołem
na górę sypię jakieś suche zioło
zapiekam w temp ok 200st
przez kwadrans bo i tak nadzienie zazwyczaj jest już gotowe
:::
to świetna zabawa na przekąskę
kapeńka sosu, dodatek pikli, grzanka
..palce lizać
Brzucho – kupuję Twój patent na kokilki do zapiekania. Nie wiem, co prawda kiedy i do czego je wykorzystam, ale sam pomysł mi się podoba. Nie wiem również kiedy mi się uda taki gnat kupić, bo pręga wołowa ostatnio widywana przeze mnie, jest pocięta na cienkie 2 cm plastry.
..a raz zrobiłem żydowski kawior
czyli siekaną wątróbkę z cebulką
tym nadziałem foremki
a na wierzch dałem tary chrzan z dużą ilością cukru
wyszedł mi chrzanowy karmel
jak na creme brulle
Pyro
ja zamówiłem sobie u rzeźnika
i właściwie nie było kłopotu
Ide kupic jarzebina, mam dla niej swietne miejsce w ogrodzie.
Dzieki za inspiracje.
W sprawie Radionka: nielatwo jest nauczyc trudnej umiejetnosci Chodzenia na Smyczy. Moj mlodszy pies ma 9 miesiecy i wciaz biegnie za swoim nosem, a nie trzyma sie swojej pani.
Maly piesek powinien sie szybko przyzwyczaic do np. klatki, gdzie bylby bezpieczny, gdyby trzeba go bylo samego zostawic w domu… To naprawde nie jest nieludzkie w stosunku do pieskow. Nie nalezy ich tylko trzymac tam godzinami. Ja co prawda swojego malego psa nie trzymam w klatce, ale gdybym wam zrobila liste tego co pozarl (ze skorzana kanapa wlacznie), bylaby dluga jak stad do Kamcztki. Ktos juz jednak napiasal taka ksiazke.
Dzin Matki u nas, ale nie spodziewam sie nadzwyczjnych celebracje. Rstauracje zapchane.
Pogoda swietna, bede pracowac w ogrodzie.
O, przepraszam! Jarzębina owszem, ale brzóz będę bronić jak niepodległości! 🙂
Pyro, powstrzymywanie się od załatwiania potrzeb naturalnych na spacerku jest często paradoskalnym skutkiem tradycyjnych metod nauczania. Co myśli sobie tradycyjnie nauczany piesek? Albo: zawsze jak się zleję, to mają do mnie pretensje, więc lepiej się powstrzymać i zrobić to, jak nikt nie będzie widział. Albo też: zawsze się tak interesują, jak coś się ze mnie wypsnie, zaraz lecą się tym zajmować, więc widocznie to coś bardzo ważnego. No to zaczekam i zrobię im to w domu, tak jak lubią, żeby mieli radochę.
Moja mama robiła tak: najpierw wyczaiła takie sytuacje, w których z całą pewnością sikałem. Na ogół było to tuż po przebudzeniu i wkrótce po jedzeniu. Wtedy szybciutko wynosiła mnie na pole, czekała aż zrobię i strasznie wtedy chwaliła. Nawet kawalątko kiełbaski za to dostawałem. Natomiast jak mi się coś zdarzyło w domu, to ostentacyjnie nie zwracała uwagi, nawet sprzątała tak, żebym nie widział. Nie chcę się przechwalać, ale naprawdę już po tygodniu wiedziałem, że opłaca się siknąć nie w domu. Z kupą było podobnie, tylko do tego trzeba mnie było trochę przegonić, żeby mi się perystaltyka jelit uruchomiła.
Dodam jeszcze, że dokładnie tą samą metodą mama przestawiła mojego ludzkiego brata z pieluchy na nocnik, więc obydwaj nie wiemy, co to trening czystości. 😀
Brzozki sa bardzo OK. Zwlaszcza zasadzone peczkiem – 2-3 razem.
Kocham takie brzozki, ktorym sie skreca pol-przezroczysta warstewka kory, a pod nioa jest biala i gladla jak jedwab. Bardzo zmyslowe sa brzozki.
Czekamy w narewach na Pana Andrzeja. Ostatnio bytl widziany dwa lata temu, jak robil u E.
Bobik – Ania rano się bardzo spieszy, bo ma ponad godzinny dojazd do pracy, więc Radek pewnie skojarzył, że jak tylko się wysiusia, to pani go myk, na ręce i do domu.
Dzień dobry.
@Brzucho
No nie, jeżeli kaszanka, to czemu tylko na przekąskę 🙁
Pomysł bardo mi się podoba, jeszcze jedno pytanie, czy nadziewane kostki można też przyżądzać na grillu?
KoJaKu eM
nie próbowałem na grillu
:::
kaszankę można i owszem w więszkej ilości
:o)
ale to juz wiemy, prawda?
No to i wtorek mam z głowy. Kaszanka i kiszone ogórki. Jutro panga pod parmezanem.
@haneczka
… ja się piszę na wtorek, nie ma to ja „proste robotnicze”* jedzenie 🙂
———–
* Copyright by Mister Lulek (modification by KoJaK)
I niech mi kto powie, ze nie mam jamnika! No dobra… troszke zardzewiał i nie szczeka, ale swoje roni i uzyteczny jest!
http://alicja.homelinux.com/news/img_4414.jpg
*robi, miało być.
KoJaku M., ależ proszę proszę. Nie poskąpię ani ogórców, ani kiszki krwawej.
A co on robi, Alicjo? Oprócz stania i wyglądania oczywiście.
No jak to, haneczko!
Służy do wycierania butów, z lasu przyszedłszy! Oraz do podpierania drzwi.
Biedaczyna… Butów… Z lasu… Świecie, świecie!
Haneczko,
dziękuję za zaproszenie, ale chyba za daleko 🙂
Nic nie poradzę, takiego dostałam! No przeciez go nie ożywię. Ale mamy dobre układy. Czasami do niego mówię – posuń się, pieseczku, drzwi trzeba podtrzymać z tej strony. Zgodliwy jest.
Swiecie nasz… chciał(a)bym z tobą w zgodzie…
Będę jutro piekła ziemniaki a la Nemo (ale jednak obierane, bo teraz już pod skórką salamina się gromadzi) i dam je z dwiema surówkami – kapustą młodą i zieloną cebulą z rzodkiewkami w śmietanie, natomiast we wtorek obiad szparagowy, którym mam zamiar podtruć i Marialkę (przychodzi prosto z pracy)
Nie wiem, czy mnie bardziej rozśmieszyła, czy bardziej zgorszyła historia wikarego z jednej z małopolskich parafii, który na kserowym papierze z pomocą laserowej drukarki fałszował banknoty 50 i 100 złotowe. Zrobił ich 17, wydał 15. Policja twierdzi, że tak nieudolnego partacza dawno nie widziała. Uczniowie technikum, którzy podobnie bawili się w ub.r. byli o niebo sprawniejsi. I po co księżulo wyszedł poza zakreślone ramy zawodowe?
kodu nie moge przepuścić – 5555
Pyro, dla jaj ?
Zeby odpowiedzieć na Twoje pytanie 😉
Gdzie tam dla jaj. Dla pieniędzy. Takich drobiazgów jak znaki wodne, wypukłodruki i hologramy nie brał pod uwagę. Tyle, ile wydoiła drukarka, tyle i na „banknotach” było.
KoJaKu M. Mam nadzieję, że to nie ostatnia kaszanka jaka robię w życiu. Może kiedyś będzie bliżej 🙂
Poziom kształcenia w seminariach chyba mocno się obniżył. Nic dziwnego, że jest mniej powołań.
Jestem już po obiedzie, który podwykonali moi panowie. To miłe, gdy po wielu wspólnych latach człowieka ciągle coś zaskakuje. Otóż ugotowali zwykłą ilość ziemniaków w prawie największym saganie. Pyrątka wyglądały w garze jak zagubione sierotki. Gotowanie odbyło się według przepisu jakiegoś drania, który oby mi w łapy nie wpadł. Subtelny kurczaczek (mój) został porażony towarzystwem ziemniaków ugotowanych z surowa cebulą. Śledztwo przeprowadziłam trzeciego stopnia. Gdy ojciec wyznał, że syn mu kazał 😯 wiedziałam już, że działali w zgodzie i porozumieniu. Pochwaliłam zapał, zachęciłam do kontynuacji, a potem trzeba było zmierzyć się z daniem. Powiem krótko: ja miałam luz, ale oni – myło nie myło jak zrobiłeś, trzeba zjeść!
Haneczko, nie wiem, czy już opowiadałam, jak to mój małżonek barsz z ryżem gotował. Znacie? To posłuchajcie. Byliśmy jakieś 2 lata po ślubie. Ja poszłam do pracy, a pan domu pilnował domu, bo miał lewą rękę w gipsie. Ok 10.00 rano zadzwonił do mnie i zapytał, czy może ugotować barszcz, bo tyle może zrobić. Ucieszyłam się, bo już zupa miała mi z obowiązków odpaść. Pewnie, że może ugotować. Udzieliłam rad, ale oszczędnie, bo on cały czas mówił, że umie i gotuje dużo lepiej ode mnie, tylko nie ma czasu. Wierzyłam, starszy był, wszystko wiedział lepiej… O naiwności dziewczęca. O 1.00 zadzwonił znowu, mówiąc, że wsypał ryż, ale coś rzadka ta zupa. Uspokoiłam, wypytałam, pochwaliłam i na tym się moja interwencja skończyła. Tu muszę zaznaczyć, że mąż nastawił barszcz w największym domowym 4-litrowym garnku. Kiedy przyszłam ok 16.00 pokrywka stała jakieś 5 cm ponad garnkiem pełnym ciemnoróżowego ryżu. Okazało się, że mój kucharz doskonały martwił się, że zupa za rzadka i dosypywał. Dosypał cały kilogram. Warstwa pod pokrywką była nieo twarda – płynu było za mało. Na dodatek na spodzie zostały rude, bo wygotowane na śmierć buraki i jakieś strzępy mięsne z „rozleciałej” wędzonej golonki. Słowa nie powiedziałam, poprosiłam, żeby wyniósł dla kur i zrobiłam jajecznicę. Dobrze, że Teściowa chowała 8 kurek na jajka.
Pyro, nawet psy, które już bardzo dobrze umieją po ludzkiemu, mogą mieć kłopoty z barierą kulturową. Ja na przykład nie zawsze wiem, kiedy moi żartują, a kiedy mówią na poważnie. Dzisiaj byli zaproszeni do znajomych na grilla. Przed wyjściem mama dzwoni do nich i pyta: mamy zabrać ze sobą psa, czy macie dosyć mięsa? 😯
Na wszelki wypadek wolałem zostać w domu!
Pyro, jako autorka najbardziej słonej sałatki warzywnej świata i pływającego kremu do tortu makowego (obie rzeczy wykonane na uroczyste przyjęcie rodzinne w początkach małżeństwa) przyjmuję twoją opowieść z pełnym zrozumieniem. Niezbadane są ścieżki początkujących adeptów pichcenia.
U mnie pada, nareszcie. Po dniu spedzonym w sniegu prawie po pas (na szczescie zapadalam sie tylko do kolan), dlugiej obserwacji dwoch baraszkujacych swistakow oraz obejrzeniu malych bezsnieznych polaci pokrytych krokusami i urdzikiem czuje sie jak po zdobyciu Everestu 🙁 Dzien zaczal sie pieknie, ale po poludniu nadciagnely czarne chmury, zadudnily grzmoty i lunelo 😯 Gdysmy zeszli ze szczytow i dotarli do auta przy gorskim szalasie przygarniajac po drodze samotnie wedrujaca dziewczyne, czekala tam juz grupka mlodych ludzi z prosba o zwiezienie dwojga z nich do parkingu 500 m nizej, by mogli wrocic wlasnym samochodem po reszte towarzystwa. Bylo nas wiec w aucie juz piecioro, gdy z ulewnego deszczu ze sniegiem dobieglo rozpaczliwe wolanie: para przemoczonych mieszczuchow z Zurichu w krotkich spodenkach i letnich podkoszulkach blagala o zabranie, chocby w bagazniku! Pania wcisnelismy do trojki na tylnym siedzeniu, pana i psa, malego teriera, do bagaznika i zjechalismy do wsi, ktora lezy 800 m powyzej naszej doliny. Temperatura spadla z 14stopni do 5! Moj osobisty stwierdzil, ze tamci nie dadza rady dojechac po sniegu swoim samochodem i wspanialomyslnie odbyl druga runde zaskarbiajac sobie wielka wdziecznosc i robiac PR dla szwajcarskiej zyczliwosci i goscinnosci. We wdziecznym towarzystwie byla Hinduska z Kenii, ktora pierwszy raz w zyciu widziala prawdziwy snieg i to w takich ilosciach! Wszyscy chcieli sie jakos rewanzowac, zapraszac do restauracji na wino lub ciasto, ale my wspanialomyslnie podziekowalismy, zabralismy panienke i zwiezlismy ja na dol, az do dworca kolejowego. Po tym dzisiejszym dobrym uczynku to juz chyba tylko zywcem do nieba 😉
Wrocilismy glodni, wiec szybko ugotowalam zupe z porow, a na deser bylo ciasto z rabarbarem. Ta zupa to moj wynalazek:
Posiekac duzy zabek czosnku i mala cebule, pora pokroic w talarki. Wszystko wrzucic do garnka na lyzke rozgrzanego masla, poddusic az zapachnie, dodac 4 lyzki platkow owsianych (mam jeszcze te ukrainskie), pomieszac chwile i zalac wszystko bulionem warzywnym (ca 1l ) Pogotować 20 minut, dodac smietanki, posypac pieprzem i zielenina i gotowe. Podawac z dodatkiem tartego sera. Mam w domu tubke wegierskiej pasty paprykowej, dodalam troszke i zupa nabrala lososiowego odcienia i nieslychanej glebi smaku, ale moze to tylko tak po tych gorach mi smakowalo 😉
Nemo!
Pokaż kwitnące urdziki; to mój ulubiony kwiatek górski!
Pleeease! 🙂
Nemo, nie spiesz się tam zbytnio. Przyjdzie pora, pójdziesz.
Znaczy się, anielski wniesie Cię tam orszak. Skoro chcesz…
Ale bardziej obeznani mówią że tam nuuudyyyyyy.
I tłok taki, że przetrzymują duszyczki w przejściowym obozie.
Na dolnym poziomie ciekawsze siedzi towarzystwo.
Gotują się !!! 🙂
Nasi ? 😉
Antek – rano nastukałam Ci kilka boczniakowych przepisów
Tak Pyro, widziałem, zapisałem ! Dzięki!
Ja dopiero teraz rozeznaję co tu się dzisiaj działo. Pogoda była rowerowo – chłodnikowa, było więc od rana było to pierwsze a po powrocie to drugie.
Aby Cię nemo bardziej wyhamować zacytuję Zorbę, tego greka :
„-wszystko co dobre na świecie, to wynalazek diabła: piękne kobiety, wiosna, pieczony prosiak, wino. Bóg zaś stworzył mnichów, napar z szałwi, posty i brzydkie kobiety…”
Więc skąd tem pomysł z niebem?…spokoju pewnie nie zaznam!!
Wpadlismy na urodziny (72-gie) do Pięknej Helenki. Teraz do kuchni, bo goscie za godzine z groszem na obiad. Antek – brzydkich kobiet nie ma. Natomiast całe zatrzęsienie brzydkich, zaniedbanych facetów. Zwłaszcza w Polsce.
http://alicja.homelinux.com/news/img_4424.jpg
Antos,
spoko 😎 Ty mnie nie musisz hamowac, mnie sie nigdzie nie spieszy, a juz najmniej do nieba, ja tam nikogo nie znam 😯 No, moze Lassie tam jest, ale to nie byl moj ulubiony serial 😉 Niemniej dziekuje Ci za troske i dobre rady 🙂 Tak sobie tylko pomyslalam sądząc z niewyslowionej wdziecznosci tych ludzi, że korona niebieska nam pewna i czerwony dywanik 🙂
Swoją drogą piekło dla mnie to najpewniej zimno, ogień pod kotłem wygaśnięty i brak białego wina, albo wina w ogóle 😯
Andrzeju.jerzy,
zaraz pogrzebię w archiwum i dam Ci urdzika, bo dzisiaj Osobisty wzbraniał się je fotografować, bo komputer zapchany 🙁
W międzyczasie zrobiłam kolację:
sandacz w śmietanie
młode ziemniaki pieczone po nemowemu
szpinak z ogrodu duszony na oliwie z dodatkiem peperoncino i czosnku
do picia wino rioja La Meson rocznik 2003, otrzymane wczoraj za sadzonki pomidorów. Już działa, rączki mi bardzo pocieplały…
Alicjo, tylko cytowałem…
Helena piękna jest. Prawdziwa na 100% ? 😉
No, nemoś, mnieś uspokoiłaś. Smacznego!
Mogę jeszcze o krzaczkach?
Tak szybko.
Cyprys wiecznie zielony, taki od Romea, w naturze rośnie np.we Włoszech.
Cyprysik, to taki jaki na wsi posadzili……rosną w naturze np. u Alicji.
Cyrpyśnik to jeszcze inna roślina, wysokie drzewo, w naturze na południu stanów.
U Heleny rośnie miejscowy produkt hodowlany, cyprysowiec Leylanda.
To wszystko razem jest wdzięcznie mylone i nazywane cyprysem.
A kasztan? To kasztanowiec!
Jaśmin to jaśminowiec.
Akacja to w Polsce nie rośnie.. 🙂
Kasztan, jaśmin i akacja to zupełnie inne rośliny.
Helenko! Bobiku! Macie u siebie jaśminowca? 🙂
To on tak pięknie pachnie!
Jak ktoś chce to podam łacińskie nazwy.
A urdzik to urdzikowiec 😉
Andrzeju.jerzy, to i dwa nastepne:
http://picasaweb.google.com/don.alfredo.almaviva/WiosnaWAlpach/photo#5199213526515251602
Sobie ściągnęłem! 🙂 Piękne! Dziękuję!
Nemo, a to żółte kwiecie, to jak się zwie? I Białe dzbaneczki? i czy ten puchaty owad wystawiający odwłok, to trzmiel?
Pyro,
ja zaraz wszystko ponazywam. Ten spaslak w krokusie to trzmiel. On bardzo kocha krokusowy nektar i pylek chyba tez 🙂
To zgaduję te żólte.
To żółte nad wodą to kaczeniec, czyli knieć błotna 😉
To żółte na skale wygląda jak rojnik.
Inne żółte jak pierwiosnek. 🙂
Jaskier też jest? Nie, to pełnik!
Kokoryczyka pewnie też. Te białe dzwoneczki.
Już nie szukam… 😉
Antku,
prawie zgadles, ale rojniki kwitna dopiero latem. To zolte na skale, to pierwiosnek łyszczak (primula auricula) – rzadki, rosnący na niedostępnych pionowych scianach skalnych, przepieknie pachnacy. Inne żółte to podbialy i pełniki europejskie ( te kuliste). Podpisalam część, resztę muszę sprawdzić.
Piękne dzięki, Nemo. Idę spać, może mi się przyśnią alpejskie gencjany
Dałem ciała na podbiale.
To jego nazwałem rojnikiem! Sądziłem że on na skale! 😉
Ciekawy jest ten rozczochrany niebieski, szukam…..
Ja go tez szukam. To taki sam wczesniaczek jak urdzik. Szukam go co wiosny i zapominam… 🙁
Nie jest to jakaś cebula?
Kulnik – Globularia nudicaulis
http://de.wikipedia.org/wiki/Nacktst%C3%A4ngelige_Kugelblume
Podejrzewałem…ale to Ty widziałaś go na żywca!
Znalazłem gorsze fotki i ryciny.
Gratulacje!! 🙂
http://tuja.pl/album2.php?img=576
Twój ładniejszy!
Dobranoc!
Dziekuje, Antku 🙂
Dobrej nocy zycze!
Podpisy uzupelnilam, ale Pyra juz spi 🙁
Antek,
co to za pytanie, czy prawdziwa na 100% Helena?! Oczywiście, że prawdziwa.
hehehe…
Wszyscy już po tamtej stronie śpią. A my mielismy bardzo zajęty dzień, u Helenki na chwilę na urodzinach, a potem Roger i Bonnie na obiedzie. Brzucho, po raz trzeci zrobiłam wiadomo, co. Kanadyjczycy zdumieli się i bardzo im smakowało.
Ja sie staram przedstawiać im kuchnię niekoniecznie polską, ale taka inną.
I zawsze im się podoba.
Chyba żaden temat nie wzbudził takich emocji jak kuchnia chińska. Pamietam Szanghaj prtzy Marszałkowskiej jeszcze z lat 50-tych. Z rzeczy teraz trudno dla mnie dostępnych w polskich restauracjach chińskich wymienię trepangi – morskie żyjątka suszone w formie chrupiącej galaretki, bardzo smakowitej. W latach 70-tych symbolem gardła odpornego na ostrości była w tej restauracji kaczka po seczuańsku. Jadałem taką potrawę później w innych restauracjach i były stanowczo zbyt mdławe. A w latach 50-tych na zmianę funkcję szefa kuchni pełnił chyba pan Hajdukiewicz.