Smak morskiej wody
Powrót Marka czyli Misia2 z Paryża i jego fotorelacje przypomniały mi pewna przygodę nad Sekwana i nieco dalej.
Przez długie lata, gdy podróż do Francji była tylko marzeniem, śniłem o potrawie, której sama nazwa brzmiała jak egzotyczny poemat: bouillabaisse. Ta marsylska zupa rybna, gęsto występująca w literaturze francuskiej, stała się moją obsesją kulinarną.
Gdy pierwszy raz znalazłem się na francuskiej ziemi nic innego mnie nie interesowało tylko bouillabaisse. Jako człek oczytany, zwłaszcza w literaturze kulinarnej, wiedziałem, że i w Paryżu można zjeść zupę rodem z Marsylii. Pociągi z Marsylii przyjeżdżają na Gare du Lyon. Codziennie przywożą świeże ryby, homary, krewetki i wszelkie inne morskie robactwo niezbędne do ugotowania mojej zupy. Wokół dworca – co opisano w wielu powieściach – rozlokowały się knajpki specjalizujące się właśnie w marsylskich potrawach.
Pierwszej nocy – jak na Paryż przystało – wybrałem się z przyjaciółmi u których znalazłem przytulisko na marsylską ucztę. Obeszliśmy Dworzec Lyoński dookoła i…nic. Restauracji było tam wprawdzie kilkanaście ale na progu każdej z nich stał żółty, skośnooki paryżanin oferujący nam sushi, sukiyaki albo tempurę. Gdy rozpoczynaliśmy drugą rundkę, bo za nic nie chciałem zrezygnować z poszukiwań, jeden z japońskich restauratorów zlitował się nad zdeterminowanymi polskimi smakoszami i powiedział: – Panowie, tu już nie ma marsylczyków. My ich wykupiliśmy. Najbliższy pociąg nad morze odchodzi rano. Możecie zjeść coś u mnie i jutro pojechać na bouillabaisse. To tylko 600 kilometrów!
Kilka lat później opowiedziałem tę historyjkę wybitnemu francuskiemu historykowi specjalizującemu się w dziejach gastronomii, prof. Jean Louis Flandrin. Ten rozpromienił się i zaproponował mi zrealizowanie kulinarnego marzenia. Postawił tylko warunek: on zamawia stolik (co nie było wcale takie proste) w jedynej paryskiej restauracji podającej najprawdziwszą marsylską zupę rybną, a ja płacę rachunek. Cóż było robić? Jak mus, to mus!
Maleńka knajpka o dziwnej nazwie Keyrido mieściła się w pobliżu innej paryskiej stacji kolejowej – Gare du Nord. Przy kilkunastu zaledwie stolikach siedzieli ludzie poubierani w żółte ceratowe fartuchy zakrywające biesiadników od stóp aż po brodę. Obok stolików w srebrzystych wiaderkach z lodem chłodziły się wysmukłe butelki z białym winem. Na każdym stole pod wiszącymi na specjalnych rusztowaniach kociołkami ze złocistym płynem palił się ogień utrzymujący zupę we właściwej temperaturze. Obok na metalowej tacy leżały wyjęte już z zupy ryby, homary, langusty. W małych miseczkach czekały kostki grzanek i – osobno – sos rouille sporządzony z czerwonej papryki, czosnku, miąższu chleba, bulionu i oliwy.
Zupa przyprawiona szafranem (najdroższą przyprawą świata) miała kolor łusek bajkowej złotej rybki. Jej aromat ożywiłby zapewne nawet martwego smakosza. O smaku morskich raków i ryb chyba nie trzeba wspominać. A wszystko to popijane chłodnym Sancerre Galinot. Nawet rachunek na dość zawrotną sumę jak na kieszeń polskiego żurnalisty, nie był w stanie popsuć mi humoru po takiej uczcie. Dałem temu wyraz sutym napiwkiem. A prawdę powiedziawszy miałem nadzieję, że macierzysta „Polityka”, dla której robiłem wywiad z francuskim uczonym, zechce pokryć rozpustne wydatki łakomego reportera.
I tak też ta przygoda się skończyła.
Komentarze
Dzień dobry!
Brzmi smakowicie, a tu pora jeszcze nie śniadaniowa nawet u mnie. Tylko 600km, zeby sobie kulinarnie dogodzić – to pryszcz, oczywiście na kanadyjskie odległości 😉
Przy okazji, do mnie latem zapowiada się mała „wycieczka” z Polski. Rozumieją się na mapie i tak dalej, ale jednak musiałam „naprostować”, że ode mnie do Vancouver to dobre 5000km, a nie 3000, jak sobie radośnie (i życzeniowo zapewne) wyliczyli. Najlepiej byłoby wynająć jakiegoś kukuruznika i polatać po tej Kanadzie, mając tylko miesiąc do dyspozycji. Właśnie sterczę nad mapami i zaznaczam, co należy wziąć pod uwagę.
Drodzy Biesiadnicy,
mija rok, jak przysiadł się do naszego stołu pewien jowialny, sympatyczny Pan. Zagadał do Misia, chwaląc uroki życia na wsi, bo sam nie tak dawno przeprowadził się na wieś. Wymienił z Nemo poglądy na temat Trollingera, objaśnił mt7 w kwestii nalewek. Porozmawiał z Gospodarzem o świetlanej przyszłości Blogu, rzucił anegdotką, opowiadankiem, pokrygował się przed *smakowitą* Pyrą.
Szybko okazało się, że bez tego Pana nic na Blogu się nie obejdzie.Jeszcze szybciej, że bez Jego opowieści nie da się przeżyć paru dni, czegoś brak. Bez wirtualnej gruszkówki tego Pana nie ma blogowej imprezy, schłodzony uhudler letnią porą bezkonkurencyjny, choć wirtualny. Hojny ci ten Pan i wszystko by oddał, ostatnią koszulę z grzbietu blizniemu w potrzebie. Tylko od jednego wara – od pierzyny!
I tak to miły, jowialny Pan nas omotał i zmanipulował! Tak jest, Moi Drodzy, mówię o Wieśniaku z Południowej Burgenlandii, Wielkim Manipulatorze (jak sam siebie nazywa w przypływach szczerości), często w rozterkach bywający, czasami zdziwiony, czasami eksperymentujący, a zazwyczaj w abstynenctwie po uszy zanurzony – Pan Lulek!
Ponieważ między nami jest wielu fanów opowieści Panalulkowych, zbierałam jego wpisy pracowicie i postanowiłam udostępnić Wam pod sparafrazowanym tytułem „Rok w Burgenlandii” (Peter Mayle, „Rok w Prowansji”). Przeglądając te wpisy widzimy, ile dzięki Panu Lulkowi dowiedzieliśmy się o Jego zakątku świata, tamtejszych obyczajach, skandalach, kto z kim co i dlaczego, wiemy jak się robi gruszkówkę, jakie wina produkują w okolicy, co Pan Lulek u siebie w kuchni gotuje, a co podają „Pod Bocianem”, kogo przyjmuje nocami Kotka Muli i z kim *drze koty*. Ze już nie wspomnę o opowieściach Pana Lulka z nieco odleglejszych czasów, kiedy Go nosiło po świecie. Oto „Rok w Burgenlandii”:
http://alicja.homelinux.com/news/Rok_w_Burgenlandii/
P.S.Moim zamiarem było wybrać co lepsze perełki – opowieści Pana Lulka, ale w miarę zbierania materiału nie mogłam się zdecydować, co wybrać, więc zebrałam wszystko, w oryginalnym zapisie. Wpisy uporządkowałam miesiącami, wyszło 13 rozdziałów. Chciałam, żeby było okrągło, od 5 maja do 5 maja. Zerknijcie, proszę. To się zupełnie inaczej czyta niż porozrzucane wpisy to tu, to tam. Widać pewną ciągłość, a sam materiał jest imponujący. Panie Lulku, chcący czy niechcący, napisał Pan książkę. Mówię to z całą powagą.
COPYRIGHT – Pan Lulek, Wieśniak z Południowej Burgenlandii
Alicjo !
Jestes wspaniala. Wielka szkoda, ze ponioslo Ciebie tak daleko. Powinnas pisac wszystko o Polsce. Dopiero byloby co czytac.
Czas jednak przystapic do rzeczy powaznych. U nas ludzie mówia, ze jak niema okazji to zawsze mozna zrobic Jubileusz. Albo wprowadzenie na nowa posade.
Zacznijmy od posadawiania. Od dzisiaj posadowiony jest Marek na nowej posadzie. Siedzio sobie jak Mis i odrobine zapomnial o nas, bo nie podeslal naleznego nam zdjecia. Moze by tak szefowa. Na poczatek. Jak jawnosc, to jawnosc. Przy okazji móglby Ja podpytac, czy potrafi Ona robic nalesniki.
To bylaby dla Niej najlepsza rekomendacja dla dalszej niewatpliwie obiecujacej kariery.
Co zas tyczy Jubileuszy, to pozwole sobie zauwazyc, ze wkrótce bedziemy obchodzic 100 numer zagadek. ” Co gotujemy”.
Wyobrazam sobie co tez nam podrzuci Gospodarz na stól do skonsumowania. Na okrase do Okrase. Tym razem niewatpliwie w prawdziwej czapie kucharskiej.
Sam natomiast niewatpliwie wystapi przynajmniej z cylindrem z którego bedzie wyciagal swoje smakolyki i specjaly.
My natomiast zrobimy My kawal i wyslemy rozwiazania zanim zdazy podac do wiadomosci tresc zagadek
Pieknego tygodnia dla wszystkich a w szczególnosci dla Marka Misia 2
Pan Lulek
Pisałam już, że nie znoszę zapachu wywarów rybnych, tak więc wszelkie uchy itp raczej nie dla mnie, chociaż póki żył Mąż i Teściowa gotowałam czasem zupę rybną dla nich i też dodaję do takiej zupy szafran. Nie ma to oczywiście nic współnego z przebojami światowej kuchni, jako, że rzadko gotuję zupę z więcej, niż jednego – dwóch rodzajów ryb. Robiłam zupę rybną w dwóch odmianach – wigilijną z białym winem i makaronem i „piątkową” – zabielaną śmietaną z pulpetami rybnymi. Sama nie jadłam żadnej z nich. Dla siebie gotowałam oddzielnie, coś innego. Teraz już nie gotuję wcale – nie miał by kto jeść.
Ale Gospodarz nasz tak smacznie pisze…Ej, gdyby to nie „pachniało”, to bym się może i skusiła.
Bardzo jestem ciekawa, jak tam Markowi w pracy i czy Wojtek już urzęduje i czy Iżyk z dołka wylazł.
Dzisiejsza opowieść pyszna! Aż się chce pojechać do Marsylii.
To Pan Lulek dopiero od roku? Mnie się wydawało, że od zawsze. 🙂
A to ci jubileusz! Pana Lulkowy. Alicja wystąpiła z godnym prezentem, a ja mam wyrzuty sumienia – co by tu Lulkowi? Chyba nic, prócz dobrego słowa – pisz Pan, Panie Lulku dalej swoje opowieści, bo fanów masz mnóstwo na blogu. Ostatnio żeś się Waćpan nieco rozleniwił – nie życiowo, tylko w opowieściach. Nie wiem, czy to prezent, chyba nie , bo za Twoją forsę – jutro w domu wyląduje pierwsza poducha w komplecie do pierzyny.
Raz w zyciu robilam cale wiadro bujabezy. Byly to moje ostatnie obchodzone w Nowym Jorku przez wyjazdem do Londynu urodziny. Wszystko bylo gotowe na przyjecie gosci – ogromna roznorodnosc ryb i skorupiakow zakupionych w porcie od rybakow, dwa dorodne zywe homary do wrzucenia w ostatniej chwili, szafran, jarzyny, taka specjalna utarta pasta na r z chilli, aby dodawac do podanego juz wywaru rybnego zjadanego PO rybach i owocach morza, nawet ususzone skorki pomaranczowe, ktore sa do tej marsylskiej potrawy dodawane.
Wszystko przygotowane az przyjda goscie, a wtedy gotowanie trwa ok, 20 minut, zas w ostatniej chwili dodajemy homary na pare minut. POtem wszystko na tace, wywar do wazy, duzo swiezych bagietek, duzo wina i hej.
Na okolicznosc bujabezy maz Renaty przwywiozl duzy garnek z amerykanskiego demobilu, trzymany w ich domu do gotowania strawy dla psa. Sama Renata niestety nie mogla byc, gdyz wowczas siedziala u Milosza w Kalifornii i nagrywala z nim rozmowy, ktore rok pozniej ulozyly sie w ksiazke Podrozny Swiata.
I faktycznie wszystko szlo mi jak z platka, goscie byli zgronmadzeni w living roomie, a wsrod nich przeywajaca wlasnie w NYCity, moja owczesna (bo juz nie) przyjaciolka , rosyjska poetka Natasza Gorbaniewska z „narzeczonym”, ktora natychmiast zaczela klotnie z Antkiem Libera, czemu z najwiekszym niesnakiem przygladal sie Pawel Spiewak i mamrotal pod nosem niepochlebne a sluszne uwagi o Antku, zas Jakub Karpinski probowal wszystko obroicic w zart.
A ja uswiadamialam sobie z rosnaca groza ze za chwile czeka mnie wrzucaie zywych (o, jakze bardzo zywych!) homarow do aromatycznego wrzatku. Nikt mi wtedy jeszcze nie wytlumaczyl, ze homary nalezy pierw ogluszyc.
Poki w living roomie trwala awantura, odcaignelam Andrzeja, meza Renaty, do kuchni i poprosilam, aby zechcial byc katem homarow. Andrzej najpierw sie zgodzil, zostawilam go w kuchni i zamlkelam drzwi, zeby wszystko odbylo sie w miare dyskretie.
Wrocilam po pieciu minutach i znalazlam mojego ukochanego przyjaciela stojacego nad garnkiem z amerykanskiego demobila i niemal placzacego. Homary wciaz zywe.
POszlam szukac innego kata. Zdaje sie, ze egzekucji dokonala wreszcie Irenka Lasota, pol-Francuzka po matce, ktora w swoim czasie w czasach harcerstwa zdobyla jakas sprawnosc z survival, przygotowujac obiad z zab.
Dopiero przy bujabezie wszystkie emocje opadly, Natasza i Antek zamkneli twarze na klodke, Pawel sie rozchmurzyl, ktos zostal wyslany po dodatkowy alkohol i wszyscy sie rozeszli do domow grubo po polnocy.
Od tego czasu mam pewien uraz jesli chodzi o wlasnoreczne robienbie tego wspanialego eintopfu z Marsylii. Zreszta w Londynie nie znalazlabym tyle ryb i innych stworow morskich.
Ale jak ktos zaprosi mnie na dobra bujabeze do dobrej francuskiej restauracji, najchetniej we Francji, to prosze bardzo, bardzo chetnie.
Heleno,
czym te homary ogłuszać? Młotkiem w łeb? Równie niemiła wizja…Rozumiem, że skoro chili do bujabeza, to jest to po ostrej stronie?
Pyrze potrzebny jest porządny wyciąg nad kuchnią – wtedy zapach gotowanej potrawy znikomy.
Panie Lulku,
cała przyjemność po mojej stronie. Wywiało mnie daleko, ale nie sądzę, żebym potrafiła pisać o moim zakatku tak, jak Pan o swoim Sw.Michale.
A Miś rzeczywiście – pierwszy dzień pracy, chyba jeszcze za wcześnie, żeby coś zapodać? Może jutro… 😉
Pyro,
nie przegap Bobika cennych rad w sprawie żywienia Radyjka – pod poprzednim wpisaem 😉
Alicji, bujabeza jest tak ostra jak chcesz, bo dodajesz rouille juz na talerzu:
http://www.beyond.fr/food/rouille.html
Helena pisala, ze juz po szparagach. Chyby sie przeczytalem. Teraz pelnia sezonu. Podaja przepis na szparagi z zupa szparagowa. Miejscowy.
Najlepiej wziasc maly kociolek strazacki do gotowania grzanca. Od zimy nie byl juz uzywany to i pora na odswiezenie sprzetu i sprawdzenie jego stanu technicznego. W ostatecznosci moze byc 5 litrowy garnek.
Pularde sredniej wielkosci oblozyc wszystkimi dostepnymi warzywami. Nawet dwa ziemniaki nie zaszkodza. Gotowac do miekkosci. Przygotowany wywar wlac do garnko do gotowania szparagów. Mój garnek jest waski, wysoki dwulitrowy. Przygotowac szpargi, to znaczy obciac im konce czyli skrócic o dwa do trzech centymetrów. Szpargi gotowac glówkami do góry. Zielonym do góry krótko mówiac. Do miekkosci. Pozostalosc wywaru przecedzic przez sitko. Pokroic odrobine czerstwa bulke kajzerke na cztery czesci i gotowac w zupie dodajac wczesniej odciete koncówki szparagów. Kiedy bulka z koncówkami szparagów sa miekka, przetrzec przez sitko albo uzyc Flotte Lotte. Powstaje krem szparagowy który serwuje sie w postaci zupy dodajac Profiterolle albo Backerbsen. Po polsku, w Gdansku nazywalo sie to Schneebalchen i najlepsze kupowalo sie w piekarni w Gdansku-Wrzeszczu. Niektórzy dodaja do tej zupy kremowej rózne inne przyprawy. Ugotowane szparagi podawac jako glówne danie na przyklad z sosem holenderski albo majonezem czy posypane przyrumieniona tarta bulka. Moze byc z ryzem albo makaronem typu tarchonia.
Przepis jest przypadkowy i zawdzieczam go nowemu sasiadowi, który wprowadzil sie przed kilku dniami. Jest tak zaaferowany, ze zamknal klucz od srodka i nie mógl wejsc do mieszkania. Ja swój klucz na wszelki wypadek nosze na sznurku na szyi i na ogól nie mam klopotów. Sasiad zatelefonowal do siostry, która pracuje w poblizu. Przyjechala z kluczem, pularda i szparagami. On niema jeszcze wyposazenia kuchennego i calosc operacji gotowania wykonala nowa znajoma w mojej kuchni. Byla milo zaskoczona stopniem wyposazenia i tak powstal wspólny obiad. Z bialym, ma sie rozumiec miejscowym, winem po która zostal wyslany nowonabyty sasiad.
Kosci z obranej pulardy otrzymala Muli wraz ze swoim towarzystwem.
Resztki miesa na potem, do pasztetu albo salatki drobiowej.
Sezon w pelni i jeszcze bedzie trwac.
Pan Lulek
Jak to przyjemnie, że jak ja wywęszyłem ten blog, to Pan Lulek już tu był. Bez Niego blogowej kompozycji zapachowej na pewno by czegoś brakowało! 🙂
Pyro, może spróbowałabyś kiedyś zupy rybnej przy ostrym katarze? Ani rybnego smrodku, ani najprawdopodobniej smaku – ideał! 😀
Heleny opowieść przypomniała mi podobną moich Rodziców. Spędzali kiedyś z przyjaciółmi lato na polskiej wsi. Sympatyczni sąsiedzi przynieśli im w prezencie potencjalny obiad,czyli kogutka. Zywego! Na pytane, co niby ma się z nim zrobić, sąsiedzi udzielili rzeczowej odpowiedzi: uciąć łeb, oskubać i do garnka! Mama natychmiast podniosła wrzask, że nigdy w życiu i żeby natychmiast stworzenie zabrali, ale przyjaciółka, lekarka, zapewne mająca już pewną wprawę w ucinaniu głów, zaprotestowała, że ona kurzynę lubi i podejmuje się własnoręcznie kogutka odgłowić. Ptaszysko wylądowało więc w komorze, gdzie oczekiwało egzekucji. W miarę jak zbliżała się jej pora, przyjaciółce mina rzedła coraz bardziej, zaczęła opowiadać, że właściwie jest jeszcze tyle zapasów, które trzeba zjeść wcześniej, a w ogóle to jakoś nie jest głodna, itp., itd. Na mężczyzn nie było co liczyć, bo przezornie uciekli z domu.
Skończyło się w sposób łatwy do przewidzenia – na drugi dzień wygłodzony nieco kogutek został z mętnymi wyjaśnieniami odniesiony do sąsiadów, gdzie zapewne i tak skończył w garnku. Z katowskich umiejętności przyjaciółki mama do dziś łagodnie się nabija. 🙂
Alicjo – prawie się obraziłam. No jakże bym mogła przegapić rady (doskonałe zresztą) Psiego Autorytetu? Jak homilii słucham Bobika.Moje głupiątko już nakarmione i wreszcie zadowolone. To, co mu dotąd kłuło w ząbki wzbogacone o lekko ściętą wątróbkę, nabrało smaku i aromatu.
JKury swego csasu , kiedy hodowałam jeszcze kilka niosek, mordowała mi z wprawą sąsiadka, ale mordowanie wigilijnych karpi, to był horror organizacyjny. Pyra z miską latała po sąsiadach narażając siebie i męski autorytet małżonka na kąśliwe uwagi. Zawsze ktoś tam te ryby w końcu zatukł, aż się wściekłam i korzystając z tego, że żadne dziecko karpia nie lubi, wyrzuciłam rybkę z menu. Teraz na wigilię jest pstrąg i dorsz.
Bobiku – ja nie mam nic prtzeciwko smakowi ryb gotowanych – w końcu takie się wkłada w galaretę. Ja nie toleruję zapachu i żaden wyciąg na to nie pomoże. Gotuję ryby do galarety otwierając okna na przestrzał i schłodzone w galarecie czy innym majonezie zjadam, aż mi się uszy trzęsą. Wszelkie wywary jednak i zapach gotujących się ryb, potrafią wyrzucić mnie z każdego pomieszczenia czy knajpy
Alicjo, dzień mi się dziś niezwykle przyjemnie zaczął, od Pana Listonosza z przesyłką z Kanady. Tak się ucieszyłem, że wyjątkowo nawet listonoszowskie nogawki zostawiłem w spokoju. Dzięki, dzięki serdeczne. Oglądać będę pewnie dopiero w weekend, żeby zrobić sobie ucztę, a nie tak na kolanie, ale wskutek tego będę przez kilka dni miał na co się cieszyć!
Od razu wysłałem Tatę na pocztę, żeby przekazał pałeczkę. Nemo też może zacząć się cieszyć! 🙂
Piękna przygoda oraz smakowita opowiastka kulinarna konsternuje mnie w zupełności. Po czymś takim brak mi całkowicie odwagi do naklepania czegokolwiek. Pozostaje mi jedynie jeszcze raz to przeczytać i parokrotnie oblizać się po zupie, która ma wszystkie inne zupy pod sobą. Dla mnie jakkolwiek nazwana zupa rybna to mistrzyni świata. O każdej porze dnia i nocy, w dowolnej szerokości geograficznej i konstelacji squadników.
Wyprawiajac rodzine i przyjaciól do Budapesztu nie omieszkalem przeslac drobnych prezentów dla moich tesciów. Tata dostal butelke likieru Amaretto natomiast Mama kilka puszek rybek z Morza Pólnocnego. Ma byc to morze a inne rybki nie smakuja. Taka wybredna, jak Muli. Przypomina mi sie opowiadanie rodzinne na temat Mamy jako poczatkujacej malzonki.
Po zawarciu i odbebnieniu stosownych uroczystosci rozpoczelo sie prowadzenie zycia rodzinnego w tym przyjmowania gosci. Oni mieszkali wtedy na poludniu Wegier gdzie tata zaraz po studiach zostal miejskim notariuszem. Takie wtedy byly czasy. Albo notariusz albo na front wschodni. Wybral notariat. Na pierwszy obiad zakupiono na targu kure bez piór. Cala, z pazurami, lbem i grzebieniem. Mama wlozyla calosc do garnka. Najwiekszego jaki byl. Wystawaly tylko pazury. Wszysto moze i byloby dobrze, tylko ptak powedrowal do garnka z calym wnetrzem. Sasiadka, która przypadkowo napatoczyla sie, zobaczyla dzielo i zaniemówila. Podjela wtedy racjonalna decyzje. Zaprosila Mame, Tate i przybylych gosci do siebie na pospieszny obiad a domowe psy mialy radosc na siedem fajerek. Potem ta pani zostala u nich gosposia a Mama juz nigdy nie zblizyla sie do kuchni. Zostalo tak do dzisiaj i ona nie zmienila pogladów do aktualnego 93 roku zycia.
Chyba do konca zycia nie nauczy sie juz gotowania.
Pan Lulek
Wróciłem cały i zdrowy nawet nie zmęczony bo i po czym. Zawitałem w pracy rano o ósmej jak Pan Bóg przykazał miałem wszystko od razu pozałatwiać ale wszyscy bardzo zajęci. Dyrekcja po wyjeździe do Szwajcarii mocno zaganiana i rozrywana.Formalności musza poczekać do jutra. Zwiedziłem za to całe muzeum wypiłem kawę i herbatę z mojego rodowego Rosenthala. Prosiłem tylko by przez przypadek nie został skatalogowany i włączony do zbiorów. Jutro zaczynam robić zdjęcia. zajęcie na kilka lat. Kilkanaście tysięcy eksponatów…
U mnie od rana księzycowy krajobraz prosto z Paryża
http://www.kulikowski.aminus3.com
Panie Lulku, ma pan więc własnego autorstwa książkę. Gratulacje !
Dawno temu, jak moja siostra była mała spędzaliśmy wakacje gdzieś na morzem koło Stegny Gdańskiej. Już nie pamiętam z jakiego powodu, choroba siostry chyba, rodzice wpadli na pomysł, żeby kupić od chłopa kaczkę. Kłopoty zaczęły się już od pierwszej chwili, czyli od próby transportu, bo kaczka czując chyba pismo nosem, żadnym sposobem nie chciała „wsiąść” do „samochodu” czyli Syrenki. Przez parę dni wodziła stado malutkich kaczek naszego gospodarza, bo oczywiście kupić jest łatwo, tylko potem jak z tymi homarami Heleny. W końcu gospodyni zlitowała się nad nami, szczególnie, że kończył się już nam pobyt tam. Siostra była namawiana na różne sposoby żeby coś zjadła, bo nie miała apetytu. Mama wpadła na „genialny” pomysł, ze spróbuje wmówić jej, ze ta kacza wątróbka to befsztyk, też z cebulką, kolor podobny. Dziecko z ufnością wzięło pierwszy kęs do ust…, a potem to już tylko potoki łez i wychlipane: Ja nie lubię takiego BEBSZTYKA!
Alicjo, mówił Ci ktoś że jesteś niezastąpiona? Twój wpis powinien tę książkę otwierać, Pan Lulek z pewnością się zgodzi. Wydawcy winni szykować propozycje umów, a tłumacze gotowić się do dzieła. Artykuł promocyjny w papierowej (jak i internetowej) „Polityce” autorstwa Gospodarza też mile widziany będzie. Może być?
Małgosiu, zrobiłem niedawno Twojego kurczaka w kawałkach. Był podwójnie smaczny: w pierwszy dzień z sosem słodko-kwaśnym, a w drugi, ponieważ kawałków nadmiar się usmażył, wrzucony do sałatki. Mój ludzki brat twierdził, że to najlepszy sałatka, jaką w życiu jadł. Trochę się obraziłem, bo moim zdaniem zrobiłem już niejedną pyszną sałatkę, ale niech mu tam. 🙂
O, przepraszam, Tereso, niezastąpioność Alicji była tematyzowana wielokrotnie, niech nikt nie mówi,że Jej zasługi nie były dotąd doceniane. Co oczywiście nie przeszkadza, żeby tematyzować dalej. 😀
Misium na tym moscie sie calowalam, w pelni swiadoma, ze fitografuje nas wycieczka japonskich biznesmenow jako typowa pare paryska. Wiec gdzies na drugim kontynencie to jest uwiecznione….
Alicjo,
piekna niespodzianka 🙂 Pan Lulek po sobie nie pokazal, ale pewnie ze wzruszenia nos rekawem wytarl na tej swojej wysunietej placowce. Od razu przypomniala mi sie nasza dyskusja o uhudlerze 😉
U mnie piekna majowa pogoda. Udaje sie na ekspedycje do sklepu ogrodniczego tzw. Landi – zaopatrujacego rolnikow i dzialkowiczow we wszystko do szczescia potrzebne, od narzedzi i sprzetu wszelakiego przez sadzonki i nasiona do plotow, lancuchow i powrozow dla cielat i karmy dla psow i kotow. Sklep jest odlegly o ca 4 km, ale po plaskim. Pojade rowerem z dwoma bagaznikami, z tylu i z przodu.
Heleno, przekaż proszę Mordechajowi, że mój nowy, letni look nareszcie zaczyna mi się podobać. Zwłaszcza że od wczoraj upały się zrobiły i zacząłem doceniać, że nie muszę nosić na grzbiecie dwóch wiaderek futra (tyle po strzyżeniu oddaliśmy ptakom na wyściełanie gniazdek). Wylazłem już całkiem spod łóżka i – lekki jak balonik i całkiem niespocony – odbijam sobie w dwójnasób chwile przymusowej bezczynności. Niech żyją nożyczki! Za kilka dni może nawet pozwolę się sfotografować 8)
nemo, tak się spieszyłem z przekazaniem pałeczki sztafetowej od Alicji, że nawet nie dołączyłem do niej kilku miłych słów. Niniejszym naprawiam – to dla Ciebie:
KILKA MIŁYCH SŁOW 😀
Wszystkiego mozna sie bylo spodziewac, tylko nie tego.
Autorstwo prosze oczywiscie podac odkrytym tekstem czyli „Pan Lulek”.
Ciekaw jestem tylko czy ktos z bylej lub aktualnej prominencji przypomni sobie moje i zapewne swoje grzechy.
Marek wystawil sie. Wystaw sobie Wacpan, to i wystawil.
Wysunieta placówka zbiera dowody prawdomównosci w tym uhudlery, wlasne przepalanki i co tam jeszcze wpadnie w rece.
Pyra zameldowala, ze nabyla droga kupna pierwsza poduche. Czyzbym musial zaczac zbierac groszek do podkladania. Czy tez moze szukac ksiezniczki która dokonawszy siadniecia skrzywi sie i powie, o groszku, pomiedzy poduszkami czy calkiem pod spodem.
Ja niczego nie chce donosic, tylko melduje, ze jednak z koncem tygodnia czyli w dniu 10 Maja Roku Panskiego 2008, Tuska bedzie zmieniac stan cywilny. Pozostanie Mama ale równoczesnie zamieni sie w swiekre. Pewnie dlatego zniknela z blogu, bo musi przygotowac pazury do swojej nowej roli.
Szkoda, ze Marek jest ostatnio tak zajety. Móglby wpasc na weselisko ze swoja rura i sprawozdac.
Pan Lulek
Dla Pana Lulka – życzenia dalszego owocnego blogowania w swoim własnym niepowtarzalnym stylu (to prawdę mówiąc życzenia dla nas 😉 ),
dla Alicji – WIELKI PODZIW!
Bobik, Mordechaj sle uklony, ale – jak twierdzi – znalazl dla Ciebie cos lepszego niz nozyczki, bo kompetnie bezstresowego. Nazywa sie to dematting comb for shaggy dogs. Wysle niebawem.
Bobik, czy mógłbyś przypomnieć przepis na kurczaka w kawałkach Małgosi, bo nie mogę się do niego dokopać?
Podziw to dla Pana Lulka, bo teksty Jego. Lekuchno uczesać, znaki diakrytyczne dodać – i gotowe do druku.
Tymczasem mówimy o zupie, a czy ktoś rzuci przepisem?! Bo wiem, że ryby i robactwo morskie, szafran, pasta z chili – a konkretniej?
Na dobra sprawę, jakby się człowiek uparł jak onegdaj Helena, to może niekoniecznie wiadro, ale gar bujabeza mógłby ugotować…
… a pomysł toście sami rzucili z pół roku temu, nie pamiętacie? Między innymi Pyra, Okoń i jeszcze parę osób odezwało się na ten temat – ja tylko pozbierałam do tyłu i na bieżąco.
Teraz proponuję lekutkie naciski na Pana Lulka, żeby coś z tym zrobić 😉
Chciałam popracować w ogródku, ale chyba poczekam do południa, bo jest dopiero 10C . Opieszała ta wiosna.
Alicjo – moge Ci podac kilka przepisow z zastosowaniem szafranu, ale nie znajdzesz pomiedzy nimi zupy opiewanej przez Guru. Tu solodarnie z Pyra stoje w szyku – no, nie jadam i juz. A jako ze nie jadam przepisow nie „prowadze”.
Panalulkowy blogowy jubileusz – pyszny. Panie Lulku prosze nie dac spoczac Alicji, a i nas czesciej zabawiac. Z gory dziekujemy.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
Szanowny Panie Lulku, prosze przyjac moje wyrazy uznania oraz zyczenia wszystkiego nalepszego z okazji jubileuszu.
Echidna już swoje dzisiaj odpracowała, Pan Lulek syt chwały pewnie usnął, Bobik zmienił fryzurkę na wiosenną, a Alicja mrówek nasz pracowity, nie może uwierzyć, że wiosna wreszcie siadła u płota. Cały czas jej mówię, że zamieszkała nie w tym Kingston, co trzeba. Na obiad Pyry zjadły kokardki makaronowe z twarogiem masłem i rumianą bułeczką, czyli pierogi dla leniwych.
MałgosiuW, sam teraz nie wiem, gdzie ten przepis Twojej imienniczki, ale podam tak, jak go zapamiętałem i wykonałem – najwyżej Małgosia poprawi albo zaakceptuje wariacje. Kurzy biust wychłostałem paskiem, tfu, pokroiłem w paseczki, na rany nasypałem soli, polałem sokiem z cytryny, która przypadkowo podeszła mi pod łapę, a potem jeszcze dołożyłem sporą łyżkę sosu sojowego, a co! Zeby nie było, że taki niewrażliwy jestem osłodziłem psaeczkom tę operację półłyżeczką cukru. Następnie wytarzałem to wszystko w pierzu, tfu, w chili, sproszkowanym imbirze, czosnku i wiórkach kokosowych. Potem zrobiłem ciasto z rozbełtanego jajka, łyżki mąki i odrobiny proszku do pieczenia (to na pewno było w przepisie) i przyprawiłem je solą, pieprzem i sezamem (tego na pewno nie było w przepisie). Ostatnim krokiem było wymieszanie kurzyny z ciastem i smażenie partiami na gorącym oleju.Wychodzą z tego kurze chipsy o wielorakim zastosowaniu.
Uwaga! Gotowych chipsów nie należy zostawiać na wierzchu bez dozoru, bo zaprzeczają wtedy znanej zasadzie, że nic w przyrodzie nie ginie!
Alicjo Najdrozsza !
Obys równiez byla najkosztowniejsza. Wszystkiego moglem sie spodziewac, tylko nie tego, ze zostane Jubilatem i to na starosc. No dobrze, skoro niema innego wyjscia proponuje Ci Alicjo, abys zdobyla Nagrode Nobla a do tego Oskara za najlepszy scenariusz. Przypadki chodza po Autora i Autorkach. Pozwole sobie przypomniec, ze Hemingway dostal cos za króciutkie opowiadanie o jednym dniu a Solzenicyn o jednym tygodniu. Napisz zatem, pod swoim imieniem i nazwiskiem, cos w rodzaju jeden rok „Pana Lulka”. Jesli Ci zabraknie watków bedziemy je stale podrzucac a Ty zrobisz z tego cos na stosowna miare. Ze swojej strony pozwole Tobie jako Autorce i Laureatce podrzucic niewielka sugestie. Proponuje zebys cale nagrody przebalowala w gronie najbardziej bliskich Tobie ludzi nie zapominajac naturalnie o blogowisku in corpore. Jesli to uczynisz masz zapewnione miejsce w historii jako ta osoba która dala wspanialy przyklad co robic z pieniedzmi, które nagle, lecz zasluzenie, pojawily sie.
Najblizsze dni jednakze, beda u mnie pelne róznych dziwnosci. Od jutra rozpoczyna sie urzadzanie Ogrodu Zimowego.
Wedlug zasady. Sanie szykuj latem a wóz zima.
Pan Lulek
PS.
Ledwo napisalem o prominencji a tu nagle obudzil sie dawno zapomniany kolega z pytaniem czy pamietam skandal przed nasza matura, kiedy zamiast walkowac matme poszlismy grac w pilke na stadionie „Ogniwa” na Polu Mokotowskim. Na fotografii opublikowanej w niedawno wydanej ksiazce, ten co jest kolo Pana Lulka, niedawno byl Ministrem Obrony Narodowej. W Polsce.
PL
Zanim pokażę swoją aktualną fryzurę, zdjęcie ze strzyżenia w trakcie, czyli Bobik jako Lew Nadreński:
http://www.wowil.coldlight.pl/rudera/img_dom/lew.jpg
A tu już po wymodelowaniu łebka na tyle, na ile na to pozwoliłem. To naprawdę ja, a nie Całkiem Inny Pies!
http://www.wowil.coldlight.pl/rudera/img_dom/469.jpg
Bobik, po pierwsze dziękuję za przepis, zaraz go skopiuję, żeby znowu nie przepadł.
Po drugie, fantastyczna lwia fryzura. Miałam kiedyś podobnego psa, tfu suczkę, która po takim strzyżeniu, tak się wstydziła swojej golizny, że schowała się w szafie i za nic nie można było jej wyprowadzić na spacer.
Alicjo jesteś szampańska. Będę o tym pamiętał na początku września. Pan Lulek zaś zapewne nawet nie wiedział, że uprawia prozę. I to jaką soczystą.
A do Heleny mam pytanie: a co pies na to, że w jego garnku gotowano jakąś tam zupe z homarami. Dostał co nieco?
Bobiku wyglądasz efektownie z tą bujna fryzura. Nie daj się ostrzyc. Pamiętaj o Samsonie!
I na koniec: rybna zupa nikogo nie ominie kto znajdzie sie nad Narwią!
O matko, toż to pyszczek mojej sagi sprzed lat! To był piękny mieszaniec : mama owczarek nizinny polski , a tata czarny cocker spaniel.
MałgosiuW, ja, jak pisałem już wcześniej, też tydzień siedziałem pod łóżkiem, ale teraz już mi przeszło. 🙂
Panie Piotrze, nie chcę się przechwalać, ale Samson przy mnie to jest neptek. Ta moja bujna fryzura to już PO ostrzyżeniu! 😀
Zebym to ja wiedział, kim był mój psi tata… 🙁
Rodzinna pogawędka:
http://pixdaus.com/single.php?id=360
Misiu, chyba nieszczególnie sobie dobrali personel… 🙁
Nie zawsze mozna wierzyc w czlowieka. W Pana Lulka zawsze. W miare mozliwosci. Jutro musze isc do banku i podziekowac Pani Bankierce, ze spowodowala wyslanie becikowego dla Radka. Na wszelki wypadek niechaj Ania nie wchodzi w kontakt z Urzedem, który wyplaca becikowe. Niech sami wlócza sie za lby z moim bankiem.
Nie bardzo wiem na co mamusie przeznaczaja becikowe. Byc moze na szczepionki i zaliczke na nauke malego. Z tym trzeba ostroznie i w calkowicie przemyslany sposób.
Podam historie rodzinna. Syn mój Grzegorz postanowil miec psa. Rasowego. W poblizu naszego domu na torach Wyscigów Konnych w Sopocie odbywaly sie wystawy psów rasowych. Przy najblizszej okazji wybralismy sie na taka wystawe. Grzegorzowi wpadl w oko czarny jak smola brodacz monachijski. Schnauzer. Byl wspanialym, znanym nie tylko w kraju reproduktorem. Taki ma byc powiedzialo dziecko. Juz podrosniete i z ambicjami. Wlasciciel zlotego medalisty mieszkal w Starogardzie Gdanskim. Rada w rade ustalilismy, ze bedzie to potomek tego medalisty i tez pieknej mamy z Katowic. Okazalo sie, ze przez przypadek zostalem swatem. Psy zapoznaly sie ale dama nie byla w danej chwili przy ochocie. Malo, ze nie pogryzla potencjalnego zalotnika. Wymienilismy telefony i adresy i czekalem kilka miesiecy na wiadomosc. Nagle telefon. Sa maluchy do odebrania. Ciach w samochód i jedziemy do Katowic. Znalezlismy mieszkanie hodowczyni w centrum miasta. Na poddaszu mieszkanie dla psów. Okazuje sie, ze dobre bo przewiewne i zapachy nikomu nie przeszkadzaly. Wybralismy chlopaka i w droge do domu. Krótka przerwa w Chelmzy u tesciów i dalej do Gdanska.
Zawodnik mial 8 tygodni czyli optymalny wiek na odstawienie od mamy.
Trzy miesiace trwala nauka czystosci. Nagle, w jeden dzien, wszystko ustalo. Za oknem byly laki i zadnych klopotów z zalatwianiem swoich spraw. Po tych trzech miesiacach, wszystkie parkiety do szlifowania i lakierowania. Tyle, ze potem calkowity spokój. Pierwsze wielkie przezycie, to pierwsza wystawa. Medal i pouczenie, ze jezeli chcemy zeby Troll wygrywal, to musi skonczyc szkole psów obronnych. Zadanie dla Grzegorza. Oficjalnego wlasciciela ze wszystkimi prawami i obowiazkami.
Tu wlasnie zaczyna sie kolejny czesc rodzinnej historii. Do szkoly tej, raz w tygodniu chodzila owczarka alzacka imieniem Heba i przyprowadzala panienke imieniem Krysia.
Dalej niema nic do opisywania. Psy przypadly sobie do serca, wlasciciele takoz. W jakis czas potem odbylo sie weselisko. Grzegorza i Krysi a potem normalnym rzeczy porzadkiem zjawila sie na swiecie Agnieszka.
Ja nie znam sie na jamnikach i nie wiem w jakim kierunku nalezaloby zapewnic mu wyksztalcenie. Sadze jedna, ze jest to chyba zadanie dla Ani czyli Mlodej Pyry. Dorosla Pyra niechaj tylko przygotowuje w miare potrzeb drobne poczestunki dla ewentualnych ludzkich uczestników szkolenia którzy zechce odwiedzic dom Radka.
Unia Europejska, jak gdyby, ma racje jesli chodzi o powszechne wprowadzanie w Europie becikowego. Ja nie znam jezyka francuskiego w którym sformulowano te derektywe. Usilowano mi przetlumaczyc o co chodzi. Zrozumialem to w nastepujacy sposób.
Czy sie stoi czy sie lezy, becikowe sie nalezy
Pan Lulek
Pan Lulek,
Nie zniknelam z powodu pazurow. komputer w domu „nie robi”, dziecko jest zabiegane swom zazone wyjsciem potem jada z marszu do Greji… Znaczytsja bede na blogu tylko chwilami.
Sukienke odebralam, wygladam …e….sexy!!! He, He!
Ucalowania dla wszystkich.
Matrona, Tuska.
Tuska !
Szykuj sie z komputerem na sprawozdawania z uroczystosci. Nocy poslubnej sprawozdawac nie musisz. Chyba, ze bedzie to dotyczylo Ciebie osobiscie. Strój sexy prosze bardzo, ze wszystkich stron. Kiedy juz bedziesz w stanie równowagi i doprowadzisz komputer do porzadku wracaj na blog.
Pan Lulek
Zajrzałam na chwilę bo nie mam czasu.Właściwie nie wiem na co liczyłam? Że będzie pięć komentarzy na krzyż i że uda mi się wszystko przeczytać w parę minut? Nie na tym blogu, stety! 😉
Historia poszukiwań zupy w Paryżu bardzo ciekawa i rzekłabym- ku przestrodze. Trzeba mieć nieraz dużo samozaparcia,czasu i niekiedy znajomości by skosztować tradycyjnej kuchni 😉 Tylko McDonalds jest wszędzie.
Bobik nie dość ,że elokwentny to jeszcze efektowny 😀 Ta fryzura na twardziela to po to by nikt się nie poznał jak miękkie serce bije w piersi? 😎
Przepis jak widzę Bobiku ,zmodyfikowałeś (zapisałam sobie twoją wariację na temat i sama przetestuję)
Małgosiu W.. u mnie było skromniej ale też bardzo smacznie.Kawałeczki kurczaka (nie musi być biust) potraktowane solą, pieprzem ,wiórkami kokosowymi i ew. glutaminianem potasu, potem maczane w cieście z jajka ,mąki i odrobiny proszku do pieczenia, smarzone jak frytki. Dobre z ryżem, sosem słodko-kwaśnym, jako przystawka itd
Alicjo, to bardzo fajny pomysł z zebraniem opowieści Pana Lulka.
Glutaminian SODU oczywiście, nie potasu!!!!
Lulek,
Wracam jak tylko bede mogla, pytanko, kiedy sie ta wielka ksiega Lulkowych opowiesci bedzie dodtepna w druku????
Alicjo i Pyrko BUUUUUUZKA!!!!
Tuska
Dzięki Małgosiu, Twój oryginalny przepis też już kopiuję.
Dzień dobry!
Witam Was wszystkich!
Panu Lulkowi ślę uścisk dłoni!
Jestem w domu.
Przesyłam krótki fotoreportaż o kaczorze Romanie.
Autorką zdjęć jest córka, Agata.
Ostrzeżenie !!!!
Jeśli ktoś jadł dzisiaj kaczkę z jabłkami niech NIE ogląda!!!
Jeśli ktoś planuje w tygodniu na obiad kaczkę, niech NIE ogląda!!
Jeśli ktoś lubi kaczkę faszerowaną też niech NIE ogląda!!
Kaczki jeść lubiących uprzedzam – oglądanie na własną odpowiedzialność.
Autorka zdjęć i producent albumu nie ponoszą odpowiedzialności
za stany ducha i ciała wywołane oglądaniem zamieszczonej tu historyjki!!
A ja idę na świeże powietrze.
Jest ono teraz dużą konkurencją dla blogu.
I dzień tak pięknie dłużeje…… 🙂
O szok!!! 😯 Wiem, Antek uprzedzał!
Bobik biedny, co oni z Ciebie zrobili?! Pudla? Fircyka w zalotach (tak nasza nazwala pewnego Czempiona Wystawy Krafts)? Rozumiem, ze tak jest chlodniej, ale co inne psy na to?
PS Moja Druga Matka E (a wlasciwie miedzy nami Pierwsza, jesli chidzi o moje afekta), wiele lat przechowywala wyciety z New Yorkera rysuneczek pokazujacy starsza pania, ktora wklada zimowy kubraczek na ratlerka i mwoi do niego: No, sa, powiedz co jest wazniejsze: czy ze sie nie przeziebisz czy ze z ciebie sie beda smiac?
PS 2: a moj kod jest: face. Powinien byc: morda
KONKURS KONKURS KONKURS KONKURS
ale tylko dla tych mieszkajacycj poza Polska:
Wytlumacz o co chodzi w ogloszeniu wywieszonym w oknie polskiego sklepu Mleczko w Zachodnim Londynie:
Balejarz, tipsy, malowanie frencz
Odpowiedzi nadsylac do wieczora. Nie wystarczy wyjasnic jedno haslo, np „balejarz”. Musza byc wszystkie . Nie beda sie liczyc takze odpowiedzi typu: „Pora umierac”.
Pickwicku, na tym drugim zdjęciu to już nie pudel, raczej w stronę sznaucera (przynajmniej tak mi się starają wmówić). Mordki opitolić do końca nie mogli, bo tam są wąsy czuciowe, od których wara, więc chociaż tyle mi zostało. Ale zobaczysz, jak prędko oni się natną. Pies śpi, a futro mu rośnie. I to w jakim tempie! Już tu i ówdzie zawija mi się w loczek – ani się nie obejrzą, a będę jak stary! 😀
Innym psom w tym najgorszym stanie w ogóle się nie pokazałem, a teraz już mi pewność siebie na tyle wróciła, że mogą mi nagwizdać! 🙂
Przed chwilą praciwicie nastukałam na zamówienie Alicji przepis na marsylską zupę rybną i to w dwóch wersjach!!! Głupia maszyna, że kod niepoprawny i zeżarło. To ja drugi raz nie piszę. W skócie to tak, że na oliwie się smaży (nie rumieniąc) posiekaną cebulę, potem do tego dodaje marchew i łodygę selera naciowego w plasterkach i 3 pomidory bez skóry i pestek, dusi się razem podlewając szklanką białego, wytrawnego winą. Po 15 minutach wrzuca się 1 kg mieszanych ryb morskich krojonych w dzwonka, nalewa wody tyle, żeby przykryło, dorzuca sól, 0,5 pęczka tymianku 2 liscie laurowe, szczyptę szafranu, dużą szczyptę rozmarynu, kawałek skórki pomarańczowej. Gotuje się na malutkim ogniu 0,5 godziny z tym, że po 20 minutach wrzuca się ok 1 kg mieszanych owoców morza. Poziom płynu należy uzupełnić. Ugotowane ryby i robactwo podaje się na półmisku, a czystą zupę popija zagryzając ciepłą bagietką albo grzankami czosnkowymi.
Heleno,
Nowoczesne Fryzjerstwo i Kosmetyka
Baleyage
Tipsy – paznokcie z klasą: stylizacja i przedłużanie paznokci metodą akrylową, porcelanową i żelową.
Francuski makijaż
Balejarz – kolorowe pasemka we wlosach
tipsy – naklejane paznokcie
malowanie frencz – to taki rodzaj ozdabiania paznokci rodem rzekomo z Francji
Heleno, taki szyld w Londynie z pewnością nie przysporzy klientów anglojęzycznych 😉
Heleno,
face może być, a mordę musieliby skrócić o jedną literę (bo kod jest 4-znakowy) i wyszedłby mord 😯
Tuśka cała w nerwach, za kilka dni nowa rola – teściowa! Ale widzę, że trzyma na nas oko.
Koniecznie jakieś fotki w tej sexy kiecce, na razie Ci odpuszczamy, ale w przyszłym tygodniu…
Panie Lulku,
rozgrzebanej roboty nie lubię. Było duże A (teksty), było małe b (zebranie do kupy). Następna litera alfabetu to techniczne sprawy – diakrytyki, literówki, interpunkcja, można ominąć niektóre wpisy, nie wnoszące nic do całokształtu, tu i ówdzie coś uczesać. Ale przy samym tekście bym nie majstrowała, bo Pan Lulek ma swój własny styl i nie ma tu co kombinować. Nie wiem, ile mi to czasu zabierze, ale w chwilach wolnych mogę się zabrać za literę c . Dam znać, jak leci i zaprezentuję.
Pyro,
zainspirowałaś mnie dzisiaj. Na obiad będą łazanki z kapustą kiszoną, zasmażaną z odrobiną boczku i kilkoma prawdziwkami Terescynymi. Lazanki kiedyś kupiłam w Bałtyku z myślą, że mogłyby być do zupy pomidorowej (dosyć drobne te łazanki). Samej mi się nie chce robić, innym razem, trochę wyskakuje na ogródek do prac.
Znalazłam przepis na tę bujabezę – nie da się zrobić w małych ilościach, to musi być gar. Trzeba zapisać i przypomnieć sobie, kiedy więcej ludzi się zapowie. I chyba jednak nie latem…A chramolę, że w przepisie mowa o śródziemnomorskich rybach i robakach. Będą, skąd się da.
O rany! Ta kaczka + mysz = mocne wrażenie. Nie jadam kaczek, tej myszy mi bardzo żal (z jednej strony) ale sytuacja na zdjęciach uchwycona świetnie + te podpisy (z drugiej strony – i chociaż może wyjdę na bezduszną osobę, przyznaję, że się uśmiałam).
Druga sprawa to to opowieści Pana Lulka. Na ten blog zaglądam od niedawna ale zdążyłam się zorientować, że te co pisze Pan Lulek jest bardzo sympatyczne i miło się czyta. Cieszę się więc, że Alicja zebrała je razem (przyznam, że siedzę teraz przy komputerze i powinnam robić coś zupełnie innego niż zagladać do tych PanaLulkowych wpisów, ale nie moge się oprzeć). W ogóle wydaje mi się, że Alicja lubi porządkować różne sprawy, bo także jej dziełem są przecież zebrane w jednym miejscu smakowite przepisy bywalców „Gotuj się” (z których jużmiałam okazję skorzystać).
Dzięki, Pyro.
Jak znajdę chwilę, przetłumaczę przepis, który ja znalazłam. Jest bardziej skomplikowany i dodaje sir tego r…, co to Helena wcześniej podesłała sznureczek. Owo r… trzeba samemu przygotować, Helena podała sposób marsylski i nicejski, a w moim przepisie jest jeszcze inny. Nie będziemy się kłopotać, który właściwy, coś wykombinujemy. Szafran na szczęście jest, o ziołach nie wspominam, bo to oczywiste. Nawet tymianek cytrynowy 😉 W sam raz pod rybę.
Heleno, to ogłoszenie jest wysoce intelektualne i ma kilka den. Dotyczy pracy, ale jak to jest wyrażone! Jaka praca jest tu oferowana? Po pierwsze barmana. A co robi barman? Leje. A więc ze słów „barman” i „leje” zrobiono jedno, dodając mu typową polską końcówkę zawodową -arz. Zauważ, jak świetnie uchwycony jest tu duch języka – konstrukcja neologizmu na wzór istniejących słów „bakałarz”, „kałamarz”, czy „kolejarz”. Balejarz zachwyt budzi. Very creative. Tipsy znaczy oczywiście, że zadaniem tego balejarza będzie ululanie gości, ale sugeruje też, że może on liczyć na obfite napiwki. Następnym proponowanym zajęciem jest malowanie – normalka, myślałby kto, ale nie jest to malowanie zwykłe, przeciętnością tchnące. Ono nie może się odbywać w jakimś malarskim, zachlapanym kitlu, nie, malarz przy pracy ma nosić frencz, co, jak najstarsi górale pamiętają, było pierwotną nazwą trencza.A pod tym trenczem – najlepiej nic. Rozchylamy frencz-trencz i… No, teraz chyba sama rozumiesz, czemu tak ogródkami sformułowane: przecież nie mogli napisać wprost, że szukają malarza-ekshibicjonisty. Ale jak z tego wybrnęli! Very creative.
Z całego tego tekstu przebija rzecz niewątpliwa. To ogłoszenie pisał ktoś, kto naprawdę miał pazur! 😀
Uwazam, iz Bobik to swietnie przetlumaczyl i jemu nalezy sie nagroda
…jeszcze jedno. ANTEK !
Zdjęcia świetne- no trudno, morderstwo w biały dzień, taka jest przyroda! Futrzany się spóznił, ale widać, że Roman przejął metodę futrzanego, najpierw doprowadzić pożywienie do maksymalnego stresu, pomoczyć i… tego tam. Popijał wodą z kubełka?
Alicjo to jeden z marsylskich przepisów.
BOUILLABAISSE
Ryby: karmazyn, konger, morlesz, żabnica, ryba Św. Piotra, witlinek, korys,
ostrosz, małe kraby
Rosół: 3 cebule 1 por (odcinamy wszystko co zielone), 5 ząbków czosnku, 1 bulwa kopru włoskiego, 5 pomidorów, kawałek skórki pomarańczowej, 2 listki bobkowe, mały pęczek natki pietruszki, łyżeczka ziół prowansalskich, sól, pieprz, 1/4 szklanki oliwy z oliwek, szczypta szafranu, grube (1cm) kromki białego pieczywa, podsuszone w piekarniku, dwie do trzech na osobę
Rouille (Rdza): czosnek, mała ostra papryczka lub spora szczypta cayenny, 2 żółtka, oliwa z oliwek, odrobina soli
Grubo siekamy cebulę, czosnek i koper włoski. Pomidory bez skórki kroimy
na ćwiartki, usuwamy pestki. Z ryb robimy niewielkie filety. Ości i głowy odkładamy. W dużym garnku rozgrzewamy oliwę, dodajemy cebulę, por, czosnek, koper włoski, nać pietruszki i pomidory. Smażymy przez 5 min i dodajemy ości i głowy, listki
bobkowe, skórkę pomarańczową, zioła, sól i pieprz. Zalewamy wrzątkiem,
zagotowujemy, przykrywamy i gotujemy na ostrym ogniu przez 45 min. Połowa
płynu powinna wyparować. Przelewamy przez gęste sito. Przygotowujemy rdzę:
Czosnek i papryczkę rozcieramy, dodajemy żółtko i sól. Kręcimy powoli dolewając oliwę. Do rybnego rosołu dajemy szafran, rozpuszczony w niewielkiej ilości ciepłej wody i kawałki ryb tak by te, które gotują się najdłużej pozostały w bulionie 10 minut, a te, które najkrócej 3-4 minut. Na półmisku układamy kromki pieczywa, zalewamy sosem. Na oddzielnym półmisku układamy kawałki ryb. Rdzę podajemy osobno w sosjerce.
Mam nadzieję, że Ci się przyda. Ale nie zapomnij o zimnym białym płynie do pipijania. Może byc np. sancerre albo w ostateczności chablis.
Wygrala chyba dorota l – „malowanie french”, to chyba francuski manikiur, czyli z bialymi obwodkami wokol wystajacego paznokcia. Ale ja sie dlugo temu „balejarzowi” przygladalam, zanim zaczelo do mnie docierac, chociaz co to sa „tipsy” i w jakim doklanie jezyku to sie nie domyslilam. Myslalam, ze chodzi o napiwki (tips).
Pamietam jak we wrzesniu 1979 r nie do konca legalnie i scigana przez SB zdolalam przekroczyc polska granice. Nazajutrz po przybyciu do Warszawy poszlam do sklepu kupic tusz do rzes, ktorego nie zabralam z Paryza.
Wchodze do znanej mi dobrze drogerii na Swietokrzyskiej.
– Chcialabym kupic tusz do rzes.
– Jaki? – szczeka w odpowiedzi sprzedawczyni.
– A jaki pani ma?
– A jaki pani chce?
– Nooo, najchetniej nie taki do ktorego sie pluje i pociera szczoteczka, tylko taki z okragla wsuwana szczotka – robie ruch reka, pokazujac o jaki tusz mi chodzi.
Sprzedawczyni z nieskrywana pogarda:
– To sie nazywa spiral!
Ja: – Tak? A w jakim jezyku?
Sprzedawczyni: W obcym!
Obstaje przy tym, zeby wygrana zaliczono Bobikowi, bo ja tak na powagie a on z wdziekiem
Heleno, 😀 😀 😀
Czy mozna odwolac wygrana doroty l? Bowiem w ostatniej chwiki nadeszla odpowiedz najbardziej przekonujaca ze wszystkich. Oczywiscie, oczywiscie – balejarz, tipsy, malowanie wrencz frencz. Brawo Bobik!
POplakalam sie ze smiechu i zapomnialam z tego wszystkiego doniescm ze Woyzek wrocil do gniazda.
Scenki ze sklepów lat minionych wystarczą za niezły scenariusz kabaretowy. Sama byłam świadkiem, jak M.Freitag, ówczesny dyrektor Domu Ksiązki pouczał nowo zatrudnioną panienkę, że kiedy skromna kobiecina pyta : „Pani, a Krzyżaki som?” to się nie odpowiada, że ostatni są w Wiedniu albo, że panienka boi się pająków, tylko grzecznie informuje, że „Krzyżacy” owszem, są. Mój niedoszły kiedyś zażyczył sobie gorącego rosołu w restauracji. Kelner przyniósł po małej półgodzinie, ale głodny i zmarznięty konsument odesłał kelnera z talerzem nawet zupy nie próbując, a tylko z lekka podnosząc głos domagał się żeby mu podać gorącego rosołu. Kelner wracał z talerzem jeszcze dwukrotnie, wreszcie wrzasnął : „Panie, sam Panj sobie rosół grzej. Ile razy mam przynosić?” Na to Janusz (tak było niedoszłemu) ze spokojem :”Drogi Panie, tak długo, jak Pan może trzymać palec w tej zupie, tak długo ona nie jest dosyć gorąca”
Brawo Bobik!
Jeszcze jedna anegdotka , która przypomniała mi się dzięki Bobikowi. Otóż w poznańskiej operetce był latami wspaniały baryton Jasio R. – potężny głos, wysoka , z lekka przygarbiona postać, ogromna siła komiki – i przypadłość – Jasio nie mógł wejść na scenę bez wypicia półlitrówki minimum. Prawie nie jadł, nie mógł jeść, męczył się długo z połówką jajka. Jasio pił. Pił od dziecka. Był synem karczmarzy z Mińska Mazowieckiego. Mieszkali nad swoją knajpą, kartony z wódką stały w mieszkaniu, jak dziecko marudziło, to garkotłuk usypiał malca gorzałą. Jasiu był czarującym człowiekiem. Trzeźwy nie bywał nigdy ale niezależnie od tego ile wypił, pozostawał szarmanckim, kulturalnym panem. Był kolegą z 5 pułku gen Jaruzelskiego. Mieszkali w jednym namiocie kiedy brali Pragę. W latach 70-tych żyło jeszcze czterech niegdysiejszych kumpli z namiotu, byłych poruczników ( w tym trzech generałów) i Jasio. Corocznie spotykali się co najmniej raz i Jasio mówił o nich tylko dobrze (chociaż Wojciech nie pił zupełnie). Jasio mimo całego życia w knajpach i teatrach spędzonego, był człowiekiem wstydliwym, a raczej bardzo powściągliwym. Ponieważ na scenie nie sypał się nigdy, koledzy wymyślili kawał. W kulisach porozstawiali kilka dziewcząt i chłopaków z baletu, wszystkich w trenczach, prochowcach itp, a pod spodem jak ich matka narodziła. Wchodzi Jasio na scenę, ktoś mu mówi „złam nogę”, Jasio chce podziękować za dobre słowo patrzy, a tu ktoś nagle rozchyla płaszcz i – nagusek. Jasio się zacukał, orkiestra grała przygrywkę dwa razy zanim wszedł w partię Freda, za chwilę przeszedł na stronę lewej kulisy, ktoś na niego zamachał, Jasio patrzy – golas. Gdziekolwiek spojrzał, widział nagie babki i nie tylko. Ze sceny wybiegł absolutnie spanikowany, pokrzykując nie będę pił! Nie będę pił, żeby to chociaż białe myszki, to nie. Gołe baby”
doroto l,. chyba nie ma przeciwwskazań, żeby ta nagroda poczekała do czasu, aż będziemy mogli wspólnie ją wyżłopać? 😀
Heleno,
a ja się spotkałam z „to się nazywa maskara!”.
Zanotowałam przepis Gospodarza na bujaną bezę i wrzuciłam do /Przepisów, bo potem człowiek będzie jak durny kartkował archiwa…
Czy ktoś z Państwa jadł chińskiego grzyba Pompon blanc ?
http://www3.ndr.de/ndrtv_pages_std/0,3147,OID2061976_REF2452,00.html
Interesujacy grzybek. U nas, na prowincji, nie widzialam 🙁 W czwartek będę w stolicy, to się rozejrzę i ewentualnie nabędę.
Nie wiem co na to powiedza moje koty, jeden bawi sie ze znajomymi mu psami a drugi jest bardzo zasadniczy i burczy toc wrog. Ale niezaleznie od menazeri (to tez taki wyraz jak spral czy maskar) nastawie wino w tym roku i jak mi sie wino niezbyt uda to przerobie go na grape i wyzlopiemy troszke, bo ja produkuje ale tylko degustuje.
Antku, gdybyś miał jakieś dąsy ąsy do tej kaczuchy, to spokojna głowa. Od dłuższego czasu chodzi mi po głowie chęć na zwierze domowe. A przecież może to być i kaczorek. Od czasu do czasu mam kontakt z myszą. A to, ze ona biała jest, nie powinno kaczorowi przeszkadzać przy konsumpcji.
Z kaczym pozrdo: kwa, kwa, kwa.
To jest taka jadalna purchawka, widzialam to w atlasach. Ja sie kraja na plastry, dopoki jest biala w srodku. Jak zbrazowieje, to juz nie jest dobra.
Po ang. giant puffball
Widziałem program w NZZ o chodowli grzybów w Szwajcarii. Pampon jest szwajcarską specjalnością eksportową . Trafia na stoły wielu krajów. Przyrządzany jest jak schabowy w panierce.
doroto l., ja jestem oficjalnie zatwierdzonym Honorowym Kotem, Pickwick świadkiem. Twoje koty musiały czytać o tym w kociej prasie, więc nie wyobrażam sobie, że mogłyby mnie potraktować nieprzyjaźnie. Tej grappy teoretycznie nie musiałabyś produkować, bo to przecież Helena stawia 😀 ale od przybytku głowa nie boli. No, czasem na drugi dzień, ale ja z natury jestem optymistą, więc o następnym dniu staram się nie myśleć. 🙂
Zdecydowanie ja stawiam!
Panie Marku, zaserwowano mi ten puffball jak schabowego, ale wyznam, ze schabowy zdecydowanie lepszy. Tez taki kaniowaty grzyb Portobello jest dobry panierowany. Puffball ma smak panierki.
Z tym pomponem jeszcze nie zawarłem znajomości, ale brzmi to, jak coś do bawienia. W opisie stoi, że w ramach leczniczego działania poprawia nastrój, więc prawie na pewno coś do bawienia. 🙂
Heleno,
giant puffball to purchawica olbrzymia. Ten pompon to cos innego, o walorach leczniczych.
Oczko mam w kodzie.
Toc przecież w jesieni pisałam o purchawicy olbrzymiej. Ona nie hodowlana i w Polsce pod ochroną, ale jaka smaczna. Tylko panierowana. W innych postaciach nie sprawdza się. I chyba ma niewiele wspólnego z tym szwajcarskim grzybem, chociaż też purchawka. Nasz grzybek (waga 2-8 kg) ma smak podobny do kotletów cielęcych.
To jest purchawica olbrzymia. Rośnie u mnie za płotem na łące i jest wielka jak ludzka głowa. Pyszna smażona na maśle. Ale pod całkowitą ochroną.
…krótka konsultacja z Jennifer – nie jest to to samo, co giant puff, czyli to, co ja znajduje u siebie na łące u sąsiada i przyrządza się tak, jak Helena mówi. A w Polsce purchawica olbrzymia jest pod ścisłą ochroną! Zbierając wpisy Pana Lulka napotkałam wyznania niektórych, że zbierali… nie wskażę palcem, mam litość 😉
To jest azjatycki grzyb, powiada Jennifer, wystepuje w postaci suszonej, importowanej z Chin. Ja tam sie nie znam… purchawicy się nie suszy. To mi troche wygląda na purchawicę, ale nie ma odniesienia, jakie duże. Tu jest moja, już kapeczkę wiekowa i pęknięta.
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Purchawica_olbrzymia.jpg
Obiecano mi dostawę z Kensington Market, za następnym przyjazdem dziecków. Obadamy! Da Bozia, przeżyjemy 😉
Takiego białego Misiopodobnego to chyba widziałem suszonego, podobny był do morskiej gąbki. W sklepie był, do kupienia wraz z innymi chińskimi grzybkami. Ale nie przypomne sobie jak się nazywał. Chyba że zażyję cuś.
Grzybka?
Może wtedy i białą myszkę dla kaczorka też złapię.
Arku! kwa, kwa!! Jak takiego chcesz to no problemo, tylko musisz zadbać o stały dostęp do białych myszek, a to może być szkodliwe dla Twojego zdrowia!! Dla wzroku też. 😉 kwa!
Hericium erinaceus
Tak nazywa sie ten azjatycki pom-pom zwany pomponem. Rosnie na drewnie i osiaga wage do 500g. Podobno smaczny nieslychanie, leczy rozne choroby i rozjasnia nastroj 🙂
Nie byłem niestety dotąd we Francji.
Torlinie, Francja też jeszcze nie była u Ciebie, niech ona żałuje! 🙂
W moim znakomitym atlasie grzybow Europy (Rogera Philipsa) Hericium erinaceus nie wystepuje wcale.
Pompon jest chodowany w warunkach identycznych jak boczniaki i szitaki. Na filmie było widać jak rosną obok siebie na podkładach z wiórów drewnianych i słomy. Grzyb pokryty jest czymś pośrednim miedzy łuską a grubymi włosami.
W szwajcarskiej restauracji był podawany obok warzyw i sałaty jako dodatek do mięsa.
Wszystko wyglądało niezwykle apetycznie.
HA!
Ja jestem gapa, a Wy mnie nie skorygowaliście! Owszem, to był maj (pachniała Saska Kępa szalonym, zielonym bzem!), ale nie 5-tego, tylko 7-go maja, kiedy Pan Lulek się pojawił!
Nic nie szkodzi…cóż to dwa dni naprzeciw wieczności 😉
Poprawiaja sie obyczaje. O tej porze, nocnej czy tez juz porannej wiele osób nie spi tylko komentuje. Dzisiaj, jak tylko odrobine sie rozwidni, zaczynam w mieszkaniu budowe ogródka zimowego.
Przedtem musze wskoczyc na sasiednia dzialke i zobaczyc przygotowania do piatkowego wbijania szpadla pod nowy dom. U nas wbija sie szpadel. Na ogól sa cztery szpadle po jednym na prominenta. W Polsce o ile sobie przypominam kladziony byl kamien wegielny. Potem juz róznie bywalo z dalsza czescia budowania.
Teraz specjalna ekipa wyrównuje przyszla plac budowy. Beda ustawiali namiot a pewnie chodzi o to zeby sie stoly nie kiwaly.
Przewiduje sie przemówienia, zakaski, napitki i oprawe muzyczna.
Zauczestnicze i sprawozdam, moze jednak dobranoc
Pan Lulek
Panie Lulku,
potrzebuję wyjaśnienia drobnego. „Most” z winogron to jest nasz „moszcz”? Tak się dorozumiewam…
Ale ja Bobiku naprawdę żałuję, słyszałem, że to jest najpiękniejszy kraj europejski. I piękne góry ma z obu stron.
Torlinie, Wlochy sa ladniejsze, gdyz jest wiecej pozostalosci kulturowych rozsypanych po drodze, nie tylko srogie katedry