Którędy prowadzi droga do…
Znane przysłowie „Przez żołądek do serca” wcale nie jest głupie. Sprawdziłem to wielokrotnie. I zapamiętałem, że znacznie łatwiej ulegałem wdziękom dziewczyn, które świetnie gotowały niż kulinarnym abnegatkom. Sam też szybciej odnosiłem sukces gdy potrafiłem kandydatce na narzeczoną zaimponować pięknie zastawionym stołem i własnoręcznie przyrządzonym daniem. Jestem pewien, że miłość zaczyna się na talerzu. A potem dopiero przemieszcza się w inną stronę.
Badania opinii też potwierdzają moją opinię. Aż co piąty mężczyzna i tyleż kobiet uważa, że randka z idealnym partnerem winna zaczynać się kolacją przy świecach. Znacznie mniej amatorów znajduje spacer lub wycieczka, a nawet dyskoteka.
Przy uwodzicielskiej kolacji najważniejszym elementem są kwiaty i świece. Wazon z kwiatami musi stać tak, by nie odgradzał partnerów od siebie i nie przeszkadzał podczas jedzenia. Rodzaj kwiatów zaś zależy od gustu dziewczyny. Ważne też by nie były to kwiaty zbyt intensywnie pachnące, zabijające przy okazji zapach potraw czy wina. Piękne świece, dobrane kolorem do obrusa, muszą tkwić w efektownych lichtarzach. I stać muszą raczej przy nakryciach. Ustawianie świeczników na środku zasłania obiekt pożądania.
Oto parę uwag na temat doboru win do potraw. Jeszcze do niedawna panowały w tej mierze bardzo rygorystyczne przepisy: do ryb, owoców morza, białych mięs (drób, wieprzowina lub cielęcina) podawano tylko białe wina; do mięs czerwonych (wołowina, dziczyzna) – wina czerwone.
Dziś rygory zelżały i w tej dziedzinie. Nie jest błędem podanie do befsztyka z polędwicy białego wytrawnego gavi di gavi czy też do sandacza z jajkiem wspaniałego czerwonego amarone lub gigondas. Wszystko to kwestia indywidualnego smaku. Choć przyznać muszę, że sam wolę tradycyjne reguły. Trochę być może z powodu konserwatyzmu ale przede wszystkim dlatego, że tak mi każą moje kubeczki smakowe.
Do pasztetów, foie gras a także serów pleśniowych podaje się wina słodkie jak np. sauterne z Bordeaux czy przeze mnie odkrytą ostatnio słodycz z Południowej Afryki – Klein Constantia.
Do moich faworytów wśród win słodkich zaliczam także polski szlagier czyli miody pitne. Są one równie doskonałe jak ich zagraniczna konkurencja lecz są niedoceniane. Jedynak, półtorak czy nawet dwójniak są doskonałym dodatkiem właśnie do pasztetów i serów. Mają zaś parę dodatkowych zalet: są znacznie tańsze, zawierają mnóstwo glukozy i fruktozy czyli dodają energii i sił witalnych.
Na koniec uwaga starego praktyka winnego – nie przesadzać z ilością. Każdy dodatkowy łyk wina ponad (indywidualną) normę może doprowadzić do klęski.
Komentarze
Blog nam się pięknie rozwija; już nie tylko o jedzeniu i przystrojkach stołu, napojach i napitkach, obyczajach i nieobyczajności gadamy sobie, ale i o remontach kuchni, spiżarniach i balkonach, ogrodach i tarasach – jednym słpowem odpowiadamy sobie pod światłym kierownictwem Piotra, jak żyć ładniej i przyjemnej w nieładnym i nieprzyjemnym świecie.
Nie wiem kiedy Pyra się własnego komputera doczeka. Młodzi, którzy „za wikt i opierunek” itd itd mają go zbudować, nie są mieszkańcami Poznania i gdzieś tam pracują, uczą się i kłócą na codzień. Kupowanie browarka na przynętę nic nie da, najwyżej własną latorośl w piwny alkoholizm może wpędzić. Trzeba czekać na wizytę.
Jak trzeba było wstać na zgadywankę, to mnie sie spało, a dzisiaj proszę – wstałam, nieproszona. Czytam powyższy tekst i zastanawiam się, kto kogo kiedy tak uwodził. Co najwyżej zeschnieta nieśmiertelna sałatka jarzynowa na jakimś dworcu, ewentualnie w Domu Kultury, dobrze chociaż, że nie płucka na kwaśno 🙂
Dopiero teraz możemy sobie powydziwiać z kwiatami, lichtarzami i innymi bajerami. A i chłop przez kuchnię dawno trafiony. Ciekawa jestem, czy dzisiejsza młodzież stosuje takie chwyty. Myślę, że wątpię 🙂
Ah! Zapomniałam wczoraj napisać, że będąc w sklepie monopolowym (tylko w takim można dostać u nas napoje procentowe!) rzuciła mi sie w oczy promocja win typu „icewine”. Wszystkie pochodziły z regionu Niagary jak zwykle i większość z winnic Inniskillin, ubiegłoroczny zbiór, bo tegoroczny jest w trakcie produkcji. Ludziska, gdybym miała czapkę, to pewnie by mi spadła z głowy. 200 ml butelka słodyczy (10 na skali, czyli lukier po mojemu) kosztowała 56.90$. Najtańsze wino tego typu (największa pojemnościowo butelka 375ml) to 30$ na dzień dobry. Ja mrożę nadwyżkę rabarbaru i potem robie z niego zajzajer. Czy to liczy się jako icewine?!
Co racja to racja Panie Piotrze. A takie nastrojowe kolacje czy pozne obiady, przy ladnie i romantycznie przystrojonym stole nie tylko podczas pierwszego spotkania odnosza efekt. Toz to cala przyjemnosc od czasu do czasu „zafundowac” sobie taki luksus. Na codzien nie da rady – bo to i czasu brak, i checi nie zawsze sie znajda, i znudziloby sie zapewnie.
Pozdrawiam w sobotni cieply wieczor
Echidna
PS
Panie Piotrze mily, prosze sprawdzic w redakcji czy aby jakas przesylka na Pana nie czeka. Wyslane bylo na ul. Słupecka. I wedlug moich obliczen dawno powinno byc na miejscu.
I przypomniały mi sie wizyty w akademiku. podejmowano mnie tam czym chata bogata, to znaczy jeśli rzucili pod Arkady krakowska suchą, to akurat byla, na przechodzonym przedwczorajszym chlebku, posmarowanym zjełczałym masłem. Czego do dziś dnia chłopa nie mogę nauczyć, że masło trzymamy w lodówce, a do spozycia „na dziś” wykładamy do pojemnika na masło, zamykanego, bo masło pozostawione ot, tak sobie – jełczeje biegiem. „Lodówka” studencka to było okno, bo tam najzimniej – powiadał luby. Guzik, wcale nie było najzimniej, bo słońce grzało tam jak licho i masło otwarte, nawet nie zawiniete w papierek, jełczało tam w oczach. Chodziliśmy też na przepyszny żurek do baru „Witaminka” (chyba jeszcze istnieje w Rynku), zwłaszcza po imprezach, w ramach leczenia tzw. zespołu dnia drugiego. W porywach (akurat stypendium odebrane) do Herbaciarni Herbowej na dobra herbatę i krem sułtański, ewentualnie chetnie zamieniany na „fulla wrocławskiego”, o ile akurat „rzucili”. Ale najczęściej były to obiady na stołówce studenckiej na Kuzniczej. Bez kwiatów, lichtarzy, nawet bez obrusów. Romantyka jak jasny gwint 🙂
Alicjo,
W tutejszym monopolowym:
http://systembolaget.se/Applikationer/Sok/ResultatLista.htm?Sok=e2&SokKriteria=icewine
Co przy kursie 6,50 SEK za 1 da od 115 do 215 CAD za litr tego słodkiego.
Też nie ma się z czego cieszyć. Przyznam jednak, że nigdy tego nie kupowałem, więc przeźywam jedynie w teorii.
Alicyjo – nie marudz. Pewnie ze bywalo tak, jak i bywalo, ze na stole ladowal bukiecik fiolkow, obrus z kolorowej chusty, swieczka w smiesznym sloiczku i cos wymyslnego do papu – np mikroskopijne kanapeczki na wcale nie zjelczalym masle. A do tego romantyczna herbatka „plujka”.
Ide wcale nie romantycznie nastawiona do kuchni. Szorowac gary i zrobic cos na goraco na zab.
E.
Alicjo !
Jak mozesz tak mówic o winie typu icewine. Po naszemi Eiswein. Toz to jest wino do kosztowania a nie do picia. Pisalem kiedys, ze wino to produkuje sie z winogron, które dostaly uderzenie mrozu co najmniej minus 10 stopni. Winogrona zbierane sa recznie i potem tloczone przy pomocy pras tlokowych. Inaczej mówiac stara tradycyjna metoda. Podczas tloczenia sok tylko kapie kroplami. Niema faz przejsciowych tego wina, tylko ciagnie sie od razu gotowca. Nie kazdy winiarz potrafi robic ten rodzaj wina. Ryzyko jest tez duze, zeby nie stracic calego zbioru. U nas pija sie to 1/16 czyli pól ósemki i tylko na zakonczenie biesiady. Nic dziwnego, ze i ceny ambitne.
Temat ostatniego wpisu Piotra uwazam za wspanialy. Wbrew pozorom, tradycja ta nie umarla a nawet ma rewitalizacyjna tendencje Znam to troche z obserwacji mojej 23 letniej wnuczki i jej chlopaka. Cala ichnia grupa jest zdania, ze dobrze wedrowac po wertepach i róznych kontynentach bo potem lepiej smakuje kiedy jest elegancko.
O dziwo, bardziej na forme zwracaja uwage ostatnio panowie anizeli panie. Chyba blogoslawione skutki emancypacji. Jesli zas chodzi o bardziej intymne formy jedzenia, polecam lekkie sniadanko podawane pani do lózka. Smakuje obydwojgu. Oczywiscie, ze kawa, na odpedzenie spiochów i lekkie slodkosci na podratowanie sil. Potem moze byc koncert przy goleniu a pani ma prawo do jeszcze króciutenkiej drzemki.
Co zas tyczy kwiatów przy stole jestem zwolennikiem stojaka na kwiaty stojacego obok stolu. Duzy swiecznik tez. Na stole moga byc tylko malutkie swieczki, tak by uczestnicy mogli spokojnie patrzec sobie w oczy i rozmawiac cichutko.
Innym rodzajem jedzenia we dwoje jest dlugi stól. Tu tez sa dwa warianty. Jesli jest sluzba do dyspozycji to biesiadnicy siedza na dlugim stole a potrawy podawane sa tak, ze pani próbuje jedzenie a pan napoje. Strój wtedy bardziej oficjalny. Jesli zas brak sluzby, to jedzenie w poprzek a jedno albo obydwoje przywozy z kuchni to co jest przygotowane. W takim przypadku na jednym koncu stolu stoja kwiaty a na drugim swiece. W bardziej nowoczesnym rozwiazaniu moze byc lampa naftowa a nawet elektryczny kandelabr. Regula, w zasadzie zelazna jest, ze pani ponosi odpowiedzialnosc za potrawy a pan za napoje. Chyba, ze pan uwodzi. Wtedy on odpowiada za caloksztalt.
Co zas tyczy doboru win, to nie tylko kwestia tradycji ale i upodoban na przyklad co do kolorów. Sa osoby, które pijaja tylko wina czerwone albo biale. Wtedy dobrze dobierac smakami wedlug zasady do ostrych dan ostre wina, do przekasek pólwytrawne do deserów slodkie i ciezkie.
Rozgadalem sie i zapomnialem, ze przeciez jestem abstynentem
Pan Lulek
Andrzeju,
przypomniałeś mi – to była ta Royal deMaria, 56$ za 200ml. No i sam powiedz, czy czapka z głowy nie spada, widząc takie ceny! Jest to uzasadnione – żeby takie cudo zrobić, trzeba zbierać grona zamrożone, mróz musi być najmniej -10C, im wcześniejszy mróz, tym lepiej. No i najgorsza zaraza, ptaki – żeby nie zdążyły zeżreć wszystkiego, zanim ten mróz. Winnice są tak rozległe, że siatek nikt tam nie zakłada. Co do mnie, piłam tylko raz u znajomych – i to takie tańsze, a ok.40$ malutka butelka. Wiecie, z czym mi sie smak kojarzył? Z naszymi polskimi miodami pitnymi, tylko deko słodsze.
Echidno,
toż ja nie marudzę, ja wspominam romantycznie! I konfrontuję z tym, co to Gospodarz zapodał – bądz co bądz ideał romantycznej kolacyjki. Takich nie było okazji, niestety, ale obiadom w stołówce na Kuzniczej należałaby się piosenka co najmniej taka, jak Młynarskiego poemat o kartoflance.
O, i tu następne wspomnienie, otóż duże wzięcie „w moich czasach” miały plackarnie/frytkarnie 🙂
Znowu miałAM NIe te cyferki.
W którymś klasycznym, angielskim kryminale przeczytałam, że mężczyzna po przekroczeniu 40-tki z równym entuzjazmem mówi o łososiu z rusztu, z jakim 2 lata wcześniej mówił o nogach panienek. Jest to pierwszy i niezawodny dowód osiągania męskiej dojrzałości. Coś w tym jest. Więc kiedy już osiągamy ten etap stabilizacji życiowej, że kwiatki, świece i dobre wino na stole, to właśnie przychodzi „fizjologiczny” czas . Jest więc nadzieja.
Pyra wyciągnęła z zamrażarki 2 pstrągi i będzie je robiła na dzisiejszą obiado-kolację.
Wszystko jedno, Panie Lulku – do kosztowania tez ono KOSZTOWNE !
A na temat produkcji to kto jak kto, ale każdy Kanadol, zwłaszcza z prowincji Ontario, zagłębia swiatowego icewine, wie, na czym to polega.
Rzuce Wam pomysł fajny (wydaje mi się) na stół, zamiast lichtarzy – otóż szklanica do martini, nalać wody, wrzucić fiołek albo jakiś inny niewielki kwiatek, do tego mała świeczka (krótka, a dość opasła). Zilustruję potem, bo nie będę nad ranem tłukła się po domu w poszukiwaniu akcesoriów. Na romantyczną kolację we dwoje wystarcza dwa martini tego typu. A na taka kolacje nigdy nie jest za pózno. Siermiężne czasy mamy za sobą, teraz możemy poużywać 🙂
Uslyszalam kiedys pewna pania w wieku tak 60+, ktora stwierdzila, ze teskni za komuna, bo byla wtedy piekna i mloda. Jak tak sobie czytam wspomnienia Alicji, to mi sie to stwierdzenie przypomina.
„Za moich czasow” witano w akademiku cappucino z paczki i ciastkami i jakos bardzo sie ciesze, ze nie polska sucha. Zeby nie bylo lata 80 pamietam i wiem jakim rarytasem owa sucha potrafila byc.
Tak sobie mysle, ze obecne pokolenie…mmm… i tu sie zaczelam zastanawiac czy ja jeszcze do mlodziezy naleze… a co tam… niech bedzie, ze mlodziez pracujaca…
Jak juz rzeklam mysle, ze obecna mlodziez poswieca duzo uwagi jedzeniu. Jak patrze na moich znajomyc, to A. Coraz czesciej gotuja i panie i panowie; B. coraz wiecej uwagi poswiecaja dobrym skladnikom; C. panuje moda na produkty regionalne; D. coraz czesciej wystepuja „obiady proszone”
Wszyscy na wszystkich kolumnach rozpisują się o lotnikach, to i ja się dołączę ale nie żałobnie. Podam anegdotkę sławną swego czasu w wojskach lotniczych i jak najbardziej autentyczną.
Otóż był sobie z-ca d-cy WL d/s operacyjnych, gen dyw.pil Piotr Z. Wiadomo, że na tym szczeblu wielu okazji do pilotowania nie miał, a latać kochał. Wykorzystywał więc każdą , nadarzającą się okazję. Jak takowej nie było, to ja sobie stwarzał. Była (pocztą pantoflową) zapowiedziana wizyta p.Generała w pułku w Jeleniej Górze i w szkole oficerskiej tamtejszej. Pucowano co tylko się dało, malowano, szefowie kompanii szkolnych dostali amoku – jednym słowem panika wojskowa nr 1.
Rano d-ca garnizonu zrobił swoim oficerom odprawę mundurową już o 7.00, oficer dyżurny warował na biurze przepustek, gabinety przewietrzone. Szyk i elegancja. Generał miał po południu wręczyć awanse i medale, bo było to tuż przed Dniem WP, a to jak wiadomo w tych słusznie minionych czasach przypadało 12-go październiak. Zaczynały pomaleńku spadać liście z drzew – jeszcze dość niechętnie, ale jednak… W pewnym momencie ok 10.00 w alejce prowadzącej do sztabu pojawiło się dwóch oficerów w lotniczch kurtkach skórzanych, rozpiętych chełmofonach, z pustymi rękami. Nikt na nich nie zwrócił uwagi. Przybysze ze zdumieniem obserwowali, że na każdym drzewie w alejce siedzi dwóch żołnierzy i trzęsie gałęziami, a kilku innych z grabiami i workami zgarnia to co spadnie. Zapytano co, u diabła robią? I jeden z sołdatów odpowiedział zgodnie z prawdą :
– A ma tu przyjechać jakiś ch… więc porządek trza zrobić, żeby liście na niego nie leciały.
PrZybysze weszli do budynku sztabu, a gospodarz zacukał się okropnie – jakże PAN GENERAŁ sam tu dotarł, a tam przy bramie czekają, orkiestra czeka i pluton powitania i w ogóle.
Pan generał stwierdził, że w porządku, żołnierze już go powitali w garnizonie. Miał facet na szczęście poczucie humoru. Wziął, jak się okazało samolot łącznikowy, 2-miejscowy, adiutanta ze sobą i przyleciał. Dystynkcji nie było widać nikt alarmu nie zrobił, a bo jeden raz łącznik coś przywoził?
Teczka z medalami została w samolociku i mundury galowe i po to się kogoś posłało. O grabieniu liści i powitaniu opowiedział adiutant dopiero przy gorzale, wieczorkiem. Że komendant nie dostał wtedy zawału, to cud boży.
Nirrod,
żeby nie bylo nieporozumień – żadnych tęsknot za komuna, ta pani po 60-tce chyba coś wypila, że tak powiedziała. Moi rodzice wspominali swoja młodość, przypadającą na lata powojenne, potem czasy stalinowskie – i to nie mialo nic wspólnego z nostalgią za tamtymi czasami. Po prostu – takie były czasy, w których nam przyszło żyć i żyliśmy, jak umieliśmy najlepiej, jak mówi stare przysłowie – wyżej d*** nie podskoczysz. A że wspominamy nasza młodość, nic bardziej naturalnego, każdy to robi.
Moje wspomnienia czasów akademika są ze środkowego Gierka, połowa lat 70-tych i potem. Zadne pokolenie nie ma idealnego, gotowego świata, ot urodzić się i wskoczyć w ideał. Zawsze trzeba sie z czymś zmagać. I na tym polega życie.
Pyro,
jak nic przypomina mi to opowieści mojego poznańskiego Lotnika 🙂
Na Głuszynie tez bywało…
Darujcie „chełmofony”, co?
Darowalim…
Alez Alicjo, ta pani nie za komuna tak wzdychala, tylko za mlodoscia. Tylko mi sie spodobalo jej sformulowanie. I ja te twoje wspominki dokladnie tak przeczytalam. 🙂
… byś się Pyro nie chwaliła, to nikt by nie zauważył 🙂
Do tych wspomnień jeszcze dodam, że nie mam w sobie nic takiego, że chciałabym jeszcze raz przeżyć, wcale nie. I nie uważam się za starą i brzydką (versus młoda i piękna) – każdy wiek ma swoje uroki i bolączki. Tragedią byłoby płakać nad tym, co minęło, bo przecież jeszcze tyle (nie wiemy, ile) jest do przeżycia. Pan Lulek i Pyra mogliby dodać coś do tego.
Wojtka z Przytoka mi brakuje, gdzie on się podziewa, psiakostka?!
Piątek. Dzień targowy.
Jeden zdechlasty karp, może zombie, a może poświąteczny jeszcze Tutenhamon – 11 zł. Jesli jedenaście, to znaczyć może, że wykitował na długo przed śmiercią, a reszta to balsamy!
Następne to:
nic,
ni mna,
the end.
Skrzynka „ratuj” to:
filet z okonia – 25zł.
filet z sandacza – 35zł, gdy w rybnym – 38zł.
Dalej już tylko śledzie, karmazyny, pangi i inne srangi! Mazury taka ich mać! To wszystko, myslę, przez te zimę i lód – za gruby by pływać i za chudy, by wleźć, a co dopiero niewód zaciągać. Czyli, że naród z chłodni rybne zapasy wyjada, a to znaczy, że na rybny obiad stół nie świecami, a gromnicami trzeba ozdobić. no i co? Sam nie wiem… sa całkiem zgrabne „łososiowe ogony” – 13 zł, ale łosoś w izykówce, to… No, tego jeszcze nie grali!
Iżyku, a jakbyś tak te karmazyny w rybne kotlety mielone przerobił? i dał w ostrym sosie kaparowym? Albo inne tańsze ryby? Ja lubię, tylko ryba źle się miele w maszynce, a ja nie mam cierpliwości na siekanie.
Echidno,
to jest piękne. Przed chwilą listonosz przyniósł kalendarz blogowy ze Zjazdu w Kórniku, który wszyscy mogli podziwiać w swoich komputerach. A ja mam wydrukowany PRAWDZIWY kalendarz na pieknym papierze. Dziekuję serdecznie. Dawno nie miałem takiej frajdy. Cała „Polityka” podziwiała. Niektórzy jęczą, że też chcą na Zjazd ale jeśli nie uczestniczą w naszym życiu blogowym to nie mają wstępu. Tylko Dorota czyli Pani Kierowniczka Muzyczna.
Jeszcze raz dziękuję, a listonosza zatrudniłem i wysłałem go na antypody.
Izyku, czy Ty aby na pewno na Mazurach byles na tym targu? Twoje sprawozdanie brzmi jak scenariusz Hitchcock’a, moze zasnales w autobusie i obudziles sie w Przemyslu?
Meem,
byłaś u mnie latem, byłaś jesienią, umawiłaś się na fieriowy weekend… miał być mróz i śniegu po pachwiny…
Przepraszam, ale chcesz kotlecika z karmazyna ??!!
Zrobiłam sobie po uwadze Alicji prywatną listę nieobecności i wyszło, co wyszło :
Wojtek z Przytoka (noga i daleko do komputera)
Helena – chyba w lepszym towarzystwie
Urszula z Danii – zgubiła się nieodwołalnie
Okoń – stracił do nas serce i cierpliwość
Marek Kulikowski – zapracowany
Meg-Mag (albo na odwrót) pewnie w kraju, więc nie pisze
Ana – może doszła do wniosku, że Nirrod z Kraju Wiatraków wystarczy?
Moguncjusz – też nieobecny
No i tak to wyszło.
przepraszam za te pachwiny.
Tak, Sławku, a nawet Przeworsk, jeśli nie ustrzyki, bo pstrąga łatwiej trafić.
Sławku – tak to już u nas jest. Jak wiesz Ryba mieszka w Świnoujściu a w sklepach rybnych i w smażalniach mrożone filety, hodowlane pstrągi (nie zawsze() i wybór duzo mniejszy niz np w Poznaniu. Świeżego dorsza albo bałtyckiego śledzia można spróbować jak się ma znajomego rybaka.
Szefostwu to dobrze.
Dostaje na papierze co mu sie nalezy. A my szare pospólstwo, to niby co. Gdyby tak walnac maly nakladzik za zaliczeniem na przyklad na konto Gospodarza. Do rozpicia, pardon do rozliczenia, na Zjezdzie. Ja reflektuje na dwa egzemplarze. Jak trzeba to moge uiscic i na antypody.
Co papier, to jednak papier.
Papierki to nawet i prokurator lubi, jak mawiali swego czasu w CCCP.
Nic nowego, poza cesarska pogoda. Ot stare wraca.
Pan Lulek
Toz to byl zart Alicyjo, bos tak smetnie zakonczyla: „romantyka jak jasny gwint”. Choc po prawdzie dodalas te rozesmiana twarzyczke!
Lata temu naszlo nas na takie jakies cudaczenie, w efekcie czego do tej pory mamy spore pudelko plywajacych swieczek wlasnej roboty. Doskonale prezentuja sie w duzej szklanej misie z platkami kwiatkow na powierzchni. Swieczki nie sa duze, kolorowe i plywaja sobie wdziecznie. Fakt – stol musi byc wiekszy by tak go przystroic. Twoj Alicjo pomysl z kieliszkiem martini jest bardziej praktyczny przy mniejszych gabarytach.
Acha, „czytnij” sobie moj ostatni liscik z przedostatniego wpisu Panapiotrowego.
Nakład rzeczywiście ekskluzywny i amatorski. Jak dotąd doliczyłam się 4 (czterech) egzemplarzy w tym mój i tak różni się nieco od pozostałych
Targi w Bolonii za trzy tygodnie i czas najwyższy zarobić jakieś pieniądze na zakup obrazów. Może zdążę. potem impreza w Paryż 17 18 marca. Londyn też się marzy…
Ciesze sie Panie Piotrze ze doszlo. A jak sie podoba radosc ma podwojna.
Bo Twoj Pyro – Promyku Poznanski, wzbogacony byl o pokornikowa wizyte podroznikow z Kingston w Twoich goscinnych progach. Co automatycznie odbilo sie na ukladzie szaty graficznej.
Z przykroscia musze doniesc iz naklad zostal wyczerpany.
Pozdrawiam w piatkowy, a nie w sobotni – jak nieco wyzej napisalam (ciekawe skad mi sie to wzielo?) – wieczor
Echidna
Nabyłam dużego homara mrozonego, pamietam że było cos osatnio o homarach , ale nie mam czasu szukać . Blogowicze ratujcie.
Latyrus
A szampana wie i kiep: można podczas, po i przed!
Marku K.
Rozumiem ze jestes corocznym bywalcem targow w Bolonii. Czy zima rownie piekna jak latem? Bylismy w tym miescie dwa lata temu, latem i zauroczyla nas szalenie. Jesli tylko okolicznosci pozwola chetnie tam wrocimy by pooddychac specyficzna atmosfera i powloczyc sie bez pospiechu uliczkami, pod kilometrami ciagnacymi sie arkadami, posiedziec w Porta Galiera czy na Piazza del Nettuno.
Echidna
Latyrus – podaję przepis na homara na gorąco (mam jeszcze koktajl z homara i sałatkę homarowo-groszkową)4
450 g mrożonego, gotowanego mięsa z homara
400 g groszku z puszki
40 dkg gotowanej marchwi
4 łyżki koniaku albo innego mo9cnego alkoholu
łyżka curry
2 ząbki czosnku
5 łyżek śmietany
sok z ćwiartki cytryny
sól, pieprz tłuszcz do smażenia
Marchewkę pokroić w kostkę i chwilę dusić razem z groszkiem na tłuszczu Wlać koniak, wsypać curry, posolić i popieprzyć do smaku, dodać homara pokrojonego w kawałki, sok z cytryny i przeciśnięty przez praskę czosnek. Pogotować chwilę razem i zaprawić śmietaną.
Skąinąd wiadomo, że najlepszy jest homar z grila. podawany z gorącym masłem./
Czy to u Miry Michalowskiej („Przez kuchnie i od frontu”) byla taka scenka, gdzie uciekinierzy czy rozbitkowie (pamietam, ze rzecz dziala sie na otwartym morzu), prawie padajacy z glodu, natrafili na lodzie rybackie wypelnione chyba jeszcze ruszajacymi sie skorupiakami, wracajace z polowu homarow? I nastepuje opis surrealistycznej uczty zlozonej z tych luksusowych frykasow…
Nie pamietam zbyt dokladnie, bo dawno juz czytalam, ale scena wbila mi sie w pamiec. Podobnie jak i wiele innych w tej smacznej (nie tylko kulinarnie) ksiazeczce.
Panie Lulku, i jak, zawalczyl Pan z Merlinem? Ciekawam…
Pozdrawiam blogowisko na czele z Gospodarzem.
Pyro i reszta Lakomczuchow!!
Ja tu „som”ino duchowo.Poczytuje wasze opowiesci i zazdrosc mnie sciska,ze nie potrafie tak „piknie”opowiadac 🙁
Teraz pichce cielecine po zurysku!! Zauwaz jak sie staram 😉
Zrobilam salatke i nadrabiam zaleglosci w czytaniu blogow!!
Zycze milego wieczoru i do uslyszenia 🙂
A ja ladnie powiem dobranoc i grzecznie potuptam spac. Polnoc wybila juz dawno.
Echidna
curiosa !
Dotarlem do Merlina i zapisalem sie. Otworzylem konto. Teraz musze dojrzec do zakupów. U mnie zawsze to idzie powolutku. Jak sie rozkrece, to wtedy leci jak z platka. Teraz musze doczekac do konca lexykonu pisma GEO. Jest to dosyc droga zabawa, ale obiecalem mojej wnuczce, ze jest to prezent swiateczny i musze konsekwentnie kupowac cale 15 tomów. Na razie mam 7 i ciagle cos dochodzi. Skoncze jedno, rusze na Merlina.
Dziekuje za przypomnienei, nie zapomnialem a co sie odwlecze. to nie uciecze.
Pan Lulek
Instrukcja dla Latyrusa – wystarczy w okienku z prawej strony u góry wpisać słowo „homar” i kliknąć rozkaz szukaj! Po sekundzie pojawia właściwy odcinek ze zdjęciami i przepisem. Smacznego!
Latyrusie, zakladajac, ze on niegotowany, a tylko zamrozony, wpusc zwierze do gara z zimna woda, wsyp jakies zielsko do smaku i gotuj ok. 15-20min. od momentu zawrzenia, poczem czerwonego juz ostudz i zjedz z domowym majonezem, nie znam Twojej szerokosci geograficznej, ale jesli warunki po temu, to opcja Pyry na grilla b. wskazana, po przecieciu robala wzdluz, mile widziana w tej wersji kropla anyzowego alkoholu po miesku przed wlozeniem na ruszt, ten robal po mojemu tak ma, ze im prosciej zrobiony, tym lepsiejszy,
Panie Lulek, jesli zapotrzebowanie istnieje, to wstuknij Pan Waszmosci adres pocztowy na: bmphoto@wanadoo.fr i zmajstrujemy cos z kalendarzem
na tym blogu problemy nie istnieja, tylko same ich rozwiazania
Mily Panie Lulku
Z wlasnego doswiadczenia wiem, ze zakupy w Merlinie wciagaja jak nie przymierzajac jakas czarna dziura, wiec prosze uwazac, zeby i Pana nie pochlonela! Chcialo sie kupic na przyklad slownik, a tu na koniec w koszyku 15 pozycji, a 150 innych cudow w poczekalni (nawiasem mowiac, wspaniala funkcja, mozna tam sobie odkladac artykuly interesujace, ale nie niezbednej potrzeby, wiec jak sie zakupowicz wzbogaci, moze zawsze do nich wrocic).
Ale co prawda to prawda, jak sie czlowiek rozkreci, to wtedy leci jak z platka.
A z kulinarnych harcow? Zachcialo mi sie tajsko-indonezyjsko, a to kojarzy mi sie z kolendra swieza, ostrymi przyprawami i mlekiem kokosowym. I pokucharzylam na te modle, wrzucajac na rozgrzana oliwe: 2 spore lodygi selera naciowego skrojonego na skos na grubosc pol palca, 3 papryki w paseczki, 1 por w talarki, 1 chili, pol peczka szczypiorku, 3 plastry imbiru, pol peczka swiezej kolendry, pol glowki czosnku w zapalki. Jak sie troche razem poddusilo i zaczelo wydawac wonie przyprawiajace o gwaltowne skrety (kiszek), dodalam puszke odcedzonej cieciorki (jakos mi pasowala) i mala puszeczke organicznego mleka kokosowego. Soli do smaku. Zamieszalam, podalam z ryzem.
Przypuszczam, ze kolo azjatyckich pysznosci nawet to moje danie nie postalo, ale podaje ten CURIOSAlny przepis, ktory okazal sie pyszny. Ofiar w ludziach nie bylo.
Marku K.
To pewnie bedziemy mieli okazje sie spotkac na targach w Bolonii 🙂 .
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie, serce mi sie kraje, kiedy czytam o pysznosciach, ale niestety teraz kompletny brak czasu narzuca koniecznosc potraw „szybkich”, testujemy np. omlety na 1000 sposobow, szybkie sosy do makaronu, itp.
I nadal zyje wspomnieniami Mamusinej kuchni…
O, wlasnie, sos do makaronu w wersji komplenie niewykwintnej: podsmazyc czosnek na oliwie, dodac cebule drobno posiekana, uwazac, zeby sie nie przypalilo. Potem dodac do tego tunczyka z puszki w sosie wlasnym, troche podsmazyc, dolac smietane i podgrzewac do zgestnienia, mieszac. Potem wylac na makaron i posypac serem takim, jak na porzadne spagetti.
Panie Piotrze,
Wielokrotnie stwierdziłem, że na funkcji przeszukiwania archiwum blogu blogu nie zawsze można polegać.
Na ten przykład szukając zawartego w pamiętnym pierwszym wierszu naszej wszystkowiedzącej nemo słowa „Kardiologu” otrzymuję niezmiennie odpowiedź, że „nima”.
A jest:
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=174#comment-4548
Może tam są jakieś ułomności albo ograniczenia?
Warto by spytać odpowiedzialnych za technikę.
Wybieram się do Bolonii po raz dziesiąty. Dwa razy byłem na targach we Florencji. Miło jest poczuć zbliżającą się wiosnę w środku naszej zimy. Znalazłem ostatnio negatyw z 2000 roku. Jakość zdjęć nie najlepsza bo robione małym Kodakiem ale zawsze…
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/BolognaFirenze
Piękna jest Italia, Marku.
Pisałam już, że wieczorem u nas będzie ryba. Pstrągi już się solą i nasycają ziołami. Do wieczora jednak daleko, a Pyra głodna, więc – więc sto przed Pyra w tej chwili talerzyk z dwoma parującymi, gorącymi ziemniakami (pyrami) stoi masło i sól i jogust w filiżance. Daję słowo, że całkiem przyzwoita przekąska.
Marek wąsaty 🙂
Co ty chrzanisz (żeby było kulinarnie) Marek, zdjęcia piękne! Jak to – wybierasz się do Bolonii po raz 10-ty, a byłeś dwa razy? Sójka za morze?
Panie Lulku,
nakład jest do pobrania u mnie:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Kalendarz 2008.pdf
Należy to zarejestrować na dysku typu CD i zanieść do najblizszego zakłau fotograficznego, wydrukują (przynajmniej u mnie tak jest). Mozna poprosic wnuczke, juz młodzi wiedzą, co-jak-gdzie nagrać. Przyznaję, że dawno temu dostałam egzemplarz autorski, jako że byłam w konspirze z Echidna i udostępniałam jej zdjęcia, niektóre trzeba było w oryginalnym, wielgim formacie. Echidna nie ma mocy przerobowych, żeby wydrukować dla wszystkich. Ja zamierzam (poczekam na ewentualne uzupełnienia) wydrukować sobie naszą książkę kucharską, która co rusz wzbogaca się o przepisy – i pewnie Echidna któregos dnia doda wiecej. W każdym razie Echidno, ostatnio przeszukiwałam archiwa i przy okazji wyłapałam pare przepisów po drodze, które wrzuciłam do /przepisy.
Zachowuję wszystko w oryginalnej pisowni, bo te *didaskalia* wiele mówia o naszym blogu 🙂
Byłem 9 razy …
Byłem też brodaty 🙂
Alicjo, to Ty tez zaczynasz pisac ksiazki !
Pyra podobno cos pisze o kobietach czy tez dla kobiet. Do tego Adamczewscy i Wojtek z Przytoka. Na troche inny temat napisala Dorota z sasiedztwa.
W takim razie zakladam Biblioteke Blogowa i oglaszam sie Generalnym Bibliotekarzem oraz na wszelki wypadek Kustoszem Muzeum.
Cos wreszcie trzeba zrobic dla ludzkosci.
Zaczynam rozgladac sie za stosowna siedziba. Jakis drobny zameczek najlepiej na górze wulkanicznej a przynajmniej wiejska siedziba do przebudowy.
Oczywiscie, rózne warianty kuchni, stolów od najmniejszych do caloblogowych no i sauna dla wypacania nadmiernych kalorii. Pokoje tylko dwuosobowe z przystawkami. Ceny nieumiarkowane.
Zbieram pomysly. Na razie brakuje tylko pieniedzy. Mam juz zlotego dolara
Pan Lulek
Pyro,
piękną historię opowiedzialaś o wizycie pana generala. Dawno już tak się nie śmialam i poplakalam się ze śmiechu też. Aż wieczór zrobil się jaśniejszy. 😆
Panie Lulku – już z półtora roku temu chcieliśmy z Misiem otworzyć sklep, jaki mi się marzył – pod hasłem „piękny stół”, ze stołami, kredensami i pomocnikami ale także szkłem i porcelaną z najwyższej półki, bielizną stołowa też najlepszą (ręcznie tkane adamaszki i ręczne hafty). W tym naszym wspólnym sklepie Miś miał prowadzić dział meblarski i antykwaryczny, a ja szmaty i skorupy. Potem jeszcze mieliśmy zrobić dział księgarski (tylko kulinaria)_ i oddać go Piotrowi na emeryturze, no, a potem nie wygraliśmy kumulacji w totku.
Tak, Panie Lulku
Pomarzyc zawsze pieknie. Pokoje dwuosobowe, a w kazdym pierzyna…. 😉
… o, i do tego interesu ja chciałam dorzucić parę kilimkow na ścianę, pamietam!
Mnie wtedy też lotto nie wyszło, ale do tematu wrócimy, jak fortuna przetoczy się odpowiednim kołem. Grywam, a co.
Panie Lulku,
ja książki nie piszę, tylko zbieram blogowe przepisy, a Echidna to pieknie graficznie oprawiła – i sama też sporo przepisów blogowych pozbierała.
Raz tylko pisałam książkę, i niech mnie Alsa kopnie w kostkę za publiczne wspominki, a co mi tam. Pisałyśmy książkę w I-szej klasie ogólniaka, na spółkę. Rozdział ja, rozdział Alsa, a każdy rozdział musiał byc tak zakończony, żeby ta druga miała niezły zgryz, jak z tego wybrnąć. Książka oczywiście była o nieszczęśliwej miłości nastolatki, a inspiracją była Halina Snopkiewicz, przecież żyłyśmy wtedy nie tylko „Marchołtem sprośnym a grubym”, ale także, i nawet przede wszystkim „Słonecznikami” i „Tabliczką marzenia”.
Cała Rzeczpospolita Babska (nasza klasa) zaczytywała się naszą twórczością, zazwyczaj na lekcji pod ławką się to czytało, bo było nas trochę, a czasu mało. Gdzie i kiedy to wiekopomne dzieło wcięło – pojęcia nie mam. Pewnie, droga Also, ukaże się po naszej śmierci i niechybnie zgarnie Nobla w dziedzinie literatury 🙂
Wlasnie przeczytalam felieton Pana Piotra i choc widze, ze blogowa dyskusja juz rozwinela sie „ogolnie”, pozwole sobie wrocic do tematu – mianowicie: swiece! Nastrojowe, romantyczne, ale – powinny byc bezzapachowe lub jakiegos specjalnego gatunku, bo wielu ludzi ma na nie uczulenie. I zamiast milej atmosfery mozna miec przy stole goscia ktory nagle zalewa sie lzami…..
Mam nieco podobne wspomnienia. Byłam w klasie 7-ej podstawówki czyli dochodziłam późnej starości lat 14-tu.Mama od sąsiadki pożyczyła „Trędowatą” tylko na 3 dni, bo wtedy był to biały kruk (gwoli ścisłości chcę powiedzieć, że tuż za naszym płotem mieściła się filia biblioteki publicznej ale bez Mniszchównej). Mama ksiązkę przede mną schowała, a ja ją cichcem zwinęłam, zabrałam do szkoły i czytałam pod ławką. O hańbo – książkę zabrał mi matematyk nie bez kąśliwej uwagi, że nie dziwi się moim osiągnięciom matematycznym i że ksiązkę odda mi na koniec roku! Pełna rozpaczy na następnej lekcji pod zeszytem do j.rosyjskiego rozłożyłam zeszyt z pisana właśnie powieścią dla dziewcząt i ze swadą odmalowałam matematyka i pół ciała nauczycielskiego w czarnych barwach. Najwięcej dostało się panom od matematyki i wf=u. Rusycysta zwinął mi zeszyt, a obszerne fragmenty mojej powieści odczytał na Radzie Pedagogicznej. Opowiedzieć resztę? Lepiej nie.
Kucharka !
Najlepsze we dwójke sa swiece woskowe. Z prawdziwego wosku. Przypominam intencje informacji Piotra. Chodzi przeciez o posilek we dwoje. Jesli ta druga osoba ma uczulenie na swiece, to lepiej zeby wyszlo to na jaw podczas pierwszego spotkania kiedy zamiast dalej tokowac mozna spokojnie obgadac na co kto ma uczulenia i potem zaakceptowac tego kogos takim jaki on jest albo zakonczyc jedzeniem nieobowiazujacym deserem.
Lepiej zalewac sie lzami od razu anizeli po niewczasie.
Pan Lulek
Droga Pyro,
Dokończ proszę swoją opowieść. Przecież pewnie i tak się wszystko dobrze skończyło.
Pozdrawiam Małgosia
Małgosiu – w czasie mojego dzieciństwa Rodzice mieli raczej mocne argumenty na przetłumaczenie pociechom tego i owego. Mama mężnie zniosła natrząsanie się pana od matmy z moich gustów literackich miała bowiem w perspektywie dłuższą „rozmowę” z głupią córką. „Trędowata ” mi uszła jednak płazem, bo Tato (który miał nie wiedzieć ale się dowiedział) ponuro stwierdził, że miał nadzieję na córkę mądrzejszą od żony. Cóż, zawiódł się ogromnie. Tu już Mama wzięła na ambit i ścierka służąca Jej w razie potrzeby nie została użyta w roli topora katowskiego. Gorzej z moją powieścią – polonistka na czerwono poprawiła liczne błędy interpunkcyjne, logiczne i każde inne i posadziła po lekcjach w pustej sali, aby przyszła noblistka dokonała korekty. Trzymała mnie tak kilka godzin sama poprawiając sprawdziany. Powieść tamta obrzydła mi dokładnie i na zawsze.
Piszcie dziewczyny i wydawajcie. Nie liczcie na Nobla pośmiertnego jak Alicja, bo regulamin nagrody to wyklucza. Można dostać tylko za życia i nie za całokształt ( a każda z Was za ciałokształt zasługuje!) jeno za konkretne dzieło. Proza to proza. Może być i kulinarna. Albo generalska. Lub o dorastających panienkach czytających pod ławką.
Tymczasem uczulam Was wszystkich na tekst, który ukaże się w poniedziałek. Czytajcie uważnie i komentujcie licznie.
Wprawdzie przeczytam to dopiero w środę po powrocie z Wiednia ale czekam na Wasze wpisy z niecierpliwością. Od tego co napiszecie wiele zależy! Auf wiedersehen.
Piotrze – udanej podróży. Nasi „chłopcy austriaccy” pewnie staną na wysokości zadania. Oby.
Pyro,
No cóż wielka szkoda, że świat stracił szansę na potencjalną noblistkę
Mam nadzieję, ze Twoja wspaniała Córka nie powtarza odwiecznych błędów naszych belfrów. Ja miałam też nieprzyjemnego matematyka, który co roku wybierał sobie jedna osobę na ofiarę i gnębił tak, że doprowadzał do egzaminów komisyjnych. Na mnie to padło w klasie maturalnej, ale nie dałam się. Niestety zniechęcił mnie do przedmiotu, którego musiałam się jeszcze długo uczyć, bo skończyłam politechnikę.
Od dłuższego czasu z wielką przyjemnością czytam ten blog i wszystkich serdecznie pozdrawiam.
Małgosia
Przykłady poniżej, jak obiecałam.Można wrzucic jagódkę, żurawinę… co tam pod ręką. Ja kulinarnie wrzuciłam kwiatki wiecznie od ponad 2 lat kwitnącego rozmarynu. Możliwości jest sporo, wystarczy się rozejrzeć dookoła. Chciałam zrobic zbiorową prezentację, ale ostała mi się tylko jedna świeczka 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Lichtarze/
Ja na Nobla nie liczę, tylko sie martwię, że ktoś to dzieło niewątpliwe zachachmęcił i wyda pod swoim nazwiskiem, a my z Alsą co? Figa z makiem?!
Nie zadbałyśmy, trudno. Przesiedziałyśmy w jednej ławce 4 lata i co tam pod ławką chodziło, to wypowiedzieć się nie da. Też czytałyśmy książki na lekcjach, jedna drugiej podsuwała wypracowania do przeczytania jak trzeba było, bo tu wywołana do tablicy niespodziewanie… jednym słowem, człowiek był bardzo zajęty w owych czasach. W trzeciej klasie zajmowałyśmy się uwodzeniem młodego matematyka, który świeżo po studiach został skazany na naszą Rzeczpospolita Babską. Swięty człowiek, że z nami wytrzymał i nawet tej cholernej matematyki (po 2-letnich zaniedbaniach poprzedniego belfra) chciał nas za wszelka cenę nauczyć.
Pyro,
Ty się lepiej wyspowiadaj do końca, jak powiedziałaś A, to dodaj B. Kto jak kto, my Ciebie zrozumiemy!
Machamy Piotrowi na drogę do Wiednia, wiadomo, że nie zginie, paOlOre się zajmie.
Małgosiu,
do ogólniaka przyszłam z piatką z matematyki na świadectwie i pierwszym moim stopniem z tego przedmiotu była również piatka. Zaraz następnym – dwója. Z perspektywy czasu dokladnie widzę, w czym rzecz. Moja pani od matematyki z podstawówki umiała przedmiot wytłumaczyć, matematyka była jej pasją i umiała nią zarazić. Pan w ogólniaku odpytywał przez pół lekcji, a potem stał przy tablicy i coś tam pisał, mamrocząc pod nosem. „Odwalał” robotę. Z całej naszej klasy chyba tylko dwie osoby rozumiały matematykę, ale bynajmniej nie dzięki „wykładom” naszego Edzia. Sięgały do książek, równie zresztą drewnianych jak Edzio, ale można było do nich wrócić, a Edzio powiedział swoje i tyle, finito.
Alicjo,
ja też do ogólniaka przyszłam z piątką jako laureatka olimpiady matematycznej. A problem z moim profesorem był inny, śmialiśmy się wszyscy, że on nawet krowy nauczyłby matematyki, tylko po prostu nas nie lubił. Wszyscy jego „najgorsi” uczniowie zdawali matematykę na studia doskonale.
Dosyć wspomnień, muszę w końcu zająć sie halibutem, który ma być na obiad.
Ha, jak opowiadamy sobie o powieściach szkolnych, to ja też! Było to w podstawówce, trochę późniejszej. Robiłam takie malutkie książeczki. Było to obyczajowe, z wyjątkiem z lekka kryminalnej powieści młodzieżowej typu Niziurski (akcent kulinarny: pamiętam do dziś, że typ negatywny nazywał się Kleofas Kiełbasiński, a pod koniec okazywało się, że naprawdę Kieł-Basiński) – zamiłowanie do kryminałów, jak widać na moim blogu, pozostało mi trochę do dziś 😀 Ale oczywiście było i o miłości, a jedna książeczka mówiła o smutnym życiu rozbitej rodziny (miałam to na świeżo, rodzice się rozstali, jak miałam 12 lat) i jeden z rozdziałów brzmiał: „Po rozwodzie”. Jakoś to zapadło koleżeństwu szczególnie w pamięć i do dziś mi wypominają, że pisałam „powieści o rozwodzie” 😆
Małgosiu. Nauczyciel się nade mną nie Znęcał; przeciwnie musiał znosić ogrom mojej ignorancji matematycznej. Każdy nauczyciel matematyki, który mnie czegoś z tego przedmiotu nauczył, od dawna powinien mieć proces beatyfikacyjny za sobą.
A tamten matematyk, to kierownik mojej SP nr 14 w Poznaniu TPD i prywatnie mąż polonistki. Wspaniała para nauczycieli z Warszawy, która po Powstaniu osiadła w Poznaniu – państwo Styanisława i Bolesław Aftykowie.
Panie Lulku,
ale czy swiece woskowe sa „ekologiczne”? Pszczoly sie napracuja ciezko nad produkcja wosku, pszczelarz musi im dostarczyc z tego wosku tzw. weze (powinny byc dwa ogonki w tym wyrazie) jako zaczatek przyszlego plastra – a ze swiecy kap, kap….
Witam !
Nie było mnie tylko chwil kilka, a tu już minął tydzień!! W tym czasie chodząc po bagnach ćwiczyłem swą asertywność i giętkośc fizyczną.
Moje losy zaprezentuje mój kolejny, jutubowy wynalazek.
Panowie Blogowi!! Może utworzymy taki ansambl?
Marzę o roli tego faceta z prawej. Ale nie jestem niestety taki miętki w kościach…..
Marynary w kratę też nie posiadam więc pozostanie mi jakaś bardziej statyczna rola. Może ten z trąbą?
W miejsce : Józek wstawić antek i jest OK!!
Uwolniłem się i będę Was zaszczycał swoją antkową postacią. Pewnie troszkę przeginam….. Zaszczycał???? 😯
http://pl.youtube.com/watch?v=v9MTGNaEXGM
A na łykend proponuję blogowisku koncik poezji.
Cykl nazwałem : Tyś jest lekiem na całe zło!!
Myślę że Pani Prońko się zgodzi. 😉
Lek , czyli dobre jedzonko i popitka.
Moje próbki :
Chcecie przeżyć piękne chwile??
Pijcie carmenere z Chile!!
Dusza jest Twoja pełna usterek??
Lekiem jest na to śmierdzący serek!!
Lubicie gadki, lubicie ploty??
Tutaj wskazane tylko merloty!!
Jeśli na wiośle nie grasz jak Zappa??
Talent podniesie Ci tylko grappa!!
Całe Twe życie w gruzach złożone??
W podwójnej dawce pij amarone!!
Czujesz się człeku jak pies zgoniony??
Zastosuj cabernet sauviniony!!
Mógłym jeszcze….. w tym takie które uszy wrażliwe mogą ukąsić.
Poprzestanę.
Ale może też się pobawicie?? Zajęcie w sam raz na łykend….
Jesli Cię męczy latanie TWA??
Pochodź po ziemi, dzień albo dwa!!
Znikam do poniedziałku. Pa!!
TWA – Trans World Airlines – Teeny Weeny Airlines.
http://blogs.dallasobserver.com/unfairpark/TWA-FA.jpg
Donoszę życzliwie – Helena nie udziela się na blogu, bo wzięła się za porządki. Nie, że boordel ma w chałupie, ale za archiwalne porządki. Ja też się zaraziłam i skanuję stare fotografie. To znaczy fotografie sprzed ery aparatów cyfrowych. Tego jest od groma, 5 pudeł od butów.
Pani Pszczola z sasiedztwa nie narzeka i daje tyle miodu ile potrzeba. Na najblizszy Zjazd obiecala znowu przygotowac zapas kremu miodowego. Wosku i tak jest zawsze zbyt duzo i trzeba podbierac zeby motywowac.
Z Pania Pszczola jest tak jak z krowa i budzetem.
Jak sie dobrze doi, to i wiecej daje.
Pan Lulek
Oooo!! Alicjo, przypomniałaś mi pudełkami od butów!!
Informuję uprzejmie wszystkich zagranicznych blogowiczów że w tym roku w Polsce będą rosły stopy. Może nawet i czterokrotnie, po 25 punktów bazowych!! Proszę pamiętać i zabrać w podróż do Polski większe, zapasowe obuwie !!!
Taki nadałem ważny komunikat. 😉
? propos butow, wiec sobie pozwole,
byl kiedys taki maly pan, co podbil pare ha, z paszczy gosciowi lecialo, wiec poprosil Roget i Gallet ( takich dwoch, co niczego nie ukradli ) coby mu wymyslili pojemnik na wode kolonska, uzywana w tym czasie zarowno zew i wew netrznie, praktyczny na jego eskapady, plecaki w mode jeszcze nie weszly, tym bardziej dla wysokich ranga wlascicieli polowy swiata, wiec chlopaki sie sprezly i urodzily flaszke do noszenia w bucie, co nawet podobno pomoglo zleceniodawcy posiasc pania Walewska ( pozostaje tajemnica, czy szla na but, czy flaszke, bo przeciez nie na wzrost ) Napoleonek wiec popijal, zdobywal to i owo, i chlopu rosla samosatysfakcja ku niezadowoleniu niektorych zdobytych, trwalo, ile moglo, potem trafil podobno na Helene, ale to juz inna bajka, w kazdym razie flaszek wykonano trzy, akurat trafil mi sie model, ktory udostepniam dla kultury ogolnej z satysfakcja podzielenia sie z blogowiczami
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Napoleonek
dla jasnosci, oryginal to nie jest, ale zawartosc dalej jest w stanie zamaskowac czosnkowy oddech, nie polecam, ale wiedziec mozna
Antek, nie strasz, toz to trzeba bedzie malolatom czlapac w pletwach, cale szczescie, ze mnie juz nic nie rosnie
Antek,
ja Cię zaraz do poziomu przywołam – zaglądasz do poczty?! No to niech raczy odpowiedzieć, psiakrew!
Aliszjo!!! Nie nerw się!!
Ja taki wyluzowany do domu wpadłem a tu obca kobieta na mnie napada!!!
Spoko loko, ormo czuwa!
Ja sobie wypraszam – jaka obca, jaka obca?!
Oko nie widziało, ucho nie słyszało. Obca więc!!
Ok! Blogowa kobieta na mnie napada!!
Za chwilkę bedzie jak w Seksmisji….
http://pl.youtube.com/watch?v=RyVBCnGSh6c
😉
Pisze już!!!
http://blog.aufeminin.com/blog/see_99677_5/1927-1930
to dla zglebiaczy tematow niepotrzebnych
Antek przyprawiasz mnie o spazmy, przestan, napisz do Alicji
Sławek, wszedł mój wpis z 21.42.
Moze zarymujesz?
kody….. jeszcze troszkę i będzie tak:
Aby otrzymać kod uprawniający do wysłania komentarza wyślij SMSa na numer 7265 ( 2zł + VAT).
Obym był złym prorokiem….. 😉
usta pelne zeberek,
po co mnie smierdzacy serek?
zdrowie w ruinie
coz mnie po winie?
nie na tyle zawiniony
coby spijac sauvignony
tylko bordeaux
nie skreci mordeaux
Wszystko napisane (do Antka), odpisane, ustalone, nie martw się Sławku. Teraz pracuje nad tym moim, zeby udał sie do sklepu za rogiem i zrobił stosowne zapasy, bo wszelkie saugvignony, bordeauxy i inne merloty wyszły. Ojej, co ja się muszę napracować! I sałatę stosowną zrobiłam, i jedzonko, a wina jak ni ma, tak ni ma 🙁
A pan J. siedzi przed komputrem. Skaranie boskie.
Rozebrać się, czy co?!
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/PLLLOT/photo#5159544310384278050
lecimy?
NO
to bylo po polsku, oczywiscie ze sie rozbierz, musi sie ruszyc
I zdjęcia Alicjo!! zdjęcia! 🙂
Napadło wszystkich na archiwizację. Trzecie pudło po butach pełne negatywów zeskanowane. zdjęcia powkładane w koszulki. W życiu nie miałem takiego porządku w zakresie. Ale jeszcze zostało trochę. Może dobrnę do momentu jak u sąsiada ,że w zeszycie zapisane gdzie leżą gwoździe trzycalowe i muterka trzy czwarte cala. Tylko gdzie leży zeszyt?
LOT-em latałam dwa razy. Ostatnio – 4 lata temu, dokładnie tego dnia, 25 stycznia, do Wrocławia.
Oczywiście lot nocny, tak że wylądowałam 26-go.
Pierwszy lot LOT-em natomiast, to było przeżycie nie tylko moje, ale także Alsy i jej rodziny. Bywa 🙂
u sasiada Misiu, u sasiada
O! W O!strołęce system calowy??
Cholercia….nie wiedziałem!
jutro zas szychta, ide sapnac
znaczy sie zarchiwic
3mta sie
no to nara!!!
Marek,
ja się uparłam, że zrobię z tym porzadek, żeby nie wiem co. Dłuuuuga droga przede mną, ale to trzeba zrobic. Zdjęcia, nawet te tutaj wywoływane niby porządnie przez firmę, żółkną i robią się paskudne, mimo że trzymane w ciemnościach.
Na szczęście dla Was, szanowni panowie, ruszył sie i pojechał do sklepu za rogiem. Obeszło się bez rozbierania. Osiemnastu lat to ja nie mam. ALE… ale robiąc te tam remanenty, znalazłam swoje stare zdjęcia. Będąc mniej więcej 28.
A co mi tam, pokażę 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/A-Kasia(Neusiedler_See).jpg
Ta w paski to ja.
A.. niedobry sznureczek!http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/A-Kasia(Neusiedler_See).jpg
95.
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/A-Kasia(Neusiedler_See).jpg
O dooopę rozbić. Jak ktos chce, to znajdzie.
Oj ! Nie chcesz się pokazać szerszej publiczności. 🙂
Ja dałem radę, złamałem ten szyfr..
Było, owszem, owszem….28, początek drogi!
I już nie jest!! 😯
Alicjo sory. 🙂
Miało być tak :
I już nie jest??? 😯
A ten Młody to syn?? Bo takiś podobny do Tatusia.
spadam. chcę wstać za 5h45m.
Alicjo – nie otwierasz się Słoneczko i tak już zostanę niedouczona? nie znająca? Siedzą po nocach kiedy to człowiek uczciwie śpi, a potem rankiem trzeba ze świeżym umysłem to-to wyczytywać. Co do porządków i archiwizacji, to ja mam sporo grzechów na sumieniu. Rok temu wysegregowałam z rodzinnych papierzysk to i owo, włożyłam w torby foliowe, przykleiłam kartkę „archiwum rodzinne” – i tak to leży A miało być tak pięknie i porządnie – segregatory, koszulki na każdy świstek, opis, numeer i oczywiście skorowidz tego wszystkiego. No, kiedy jakoś nie mogę…
Ania pojechała na eliminacje okręgowe swoich olimpijczyków i wróci pewnikiem wieczorem. Ja wyciągnęłam te „schowane” biusty kurze, jak się rozmrożą, to pokroję na sznycelki co to miały być już 2 tygodnie temu. Przyjedzie – dostanie. Tak czy owak będzie obiad na jutro i poniedziałek.
Jak zwykle nad ranem jestem na nogach. Panisko chrapie, ale niech się wychrapie, bo rano udaje się pomagać koledze w przeprowadzce.
Pyro, to ja coś pochrzaniłam w sznureczkach, a nie Ty jesteś niedouczona.
moze teraz wyjdzie? Nie gwarantuje, ale spróbuję…
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/A-Kasia%20(Neusiedler_See).jpg
zaraz wracam, muszę sprawdzić, czy wyszło 🙂
Alicjo,
próżny trud, WordPress nie lubi nawiasów w sznureczkach.
Pyro, do adresu, który pojawi się w przeglądarce dopisz jeszcze „(Neusiedler_See).jpg” (bez „cudzegosłowia”)
nein, nein – nie wyszło.
Nie wyszło, a poza tym napisałam i napisałam, kodu nie wpisałam, i teraz mam.
Sznycelki robię jutro, Bonnie i Roger przychodzą na obiad. Jaka zupę zrobić, Pyro?
Znaja juz krupnik, barszcz z uszkami i barszcz ukraiński, grochówke, a także kapuśniak (przebój roku w Złotym Stoku, tak im posmakował!), może pomidorową z ryżem, podpowiadał wczoraj kolega chrapiący? Zup tutaj nikt nie serwuje,oprócz nas, Polek. Podpowiedzcie coś. Moja synowa powiada, ze „po zupie poznać kucharza”, a z polskich zup uwielbia biały barszcz, czyli żurek, o czym juz pisałam w moich sprawozdaniach z podróży. Pyro, zerknij na ten sznureczek bo juz sama nie wiem, co i jak zapodaje. Chodzi o zdjęcie pierwsze.
http://alicja.homelinux.com/news/Austria/Social_life/
aaaa…. no to tez własnie sie dziwilam, bo wszystko prawidłowo wychodzi gdzieś tam, a nie tu. Czyli zawiasy. Sękju, paOlOre. Trudno, trzeba z tym wordpressem jakos żyć…
Mam. Ładna laska. Zupa – hmmmm. Może byc pomidorowa albo pieczarkowa (i tak będziesz dusioła pieczarki do sznycelków), grzybowa, ja wiem? Dobry rosół też nie jest zły. Teraz na godzinę się odmeldowuję, bo coś kupić trzeba.
No właśnie. Jak tu zrobić dobry rosół bez prawdziwej kury, taka co to polata sobie po podwórku?! Ostatni raz jadłam u mojej Bratowej ze 4 lata temu, bo ona jeszcze takie kury ma. To jest jedyna zupa, która tutaj zrobilam chyba raz czy dwa – i wiecej nie próbowalam, bo to po prostu profanacja, rosól z kurczaka kupionego w supermarkecie. Moja kolezanka (Polka) odkryła ostatnio zródło takich kur – amisze hodują kury tak, jak to drzewiej bywało. Niestety, w mojej okolicy amiszów nie ma 🙁
No to zrobię pomidorową, bo pieczarki i tak bedą w sznycelkach. Grzybową zostawie sobie na zaś – baza będzie pieczarkowa, a dodam trochę prawdziwków od Tereski.
Alicjo – doskonały rosół wychodzi z wołowej pręgi (podudzie) chyba najlepszy z wołowiny. Nadają się też wołowe żeberka i mostek
Kupiłam chleb, pieczarki i masło. Reszta już była kupiona wczoraj.Ach i jeszcze mam nowinę – miał być ślub mojego Wnuka w sierpniu, będzie w początkach czerwca. Coś się młodym zaczęło spieszyć. Czyżby nowy dzdziuś miał przybyć? Ja tam nie mam nic przeciwko. Stadło sprawdzone w życiu, mieszkać mają gdzie, pracują obydwoje w Toyocie, dziewczyna miła i z głową. Niech im się darzy.
Co jest? W Ganadziue zaraza? Wybiło całe towarzystwo?
Oczywiście miało być w Grenadzie.
Obiad jedzą alibo już trawią. Ja sobie dopiero robię…
Ja nic nie robię. Chyba Bonnie dzis gotuje dla towarzystwa przeprowadzkowego, więc ja się obijam i archiwizuję stare zdjęcia. Skanuję, segreguję i w ogóle mam juz dosyć, ale jak zaczęłam, to wypada skończyć.
Pyro, czyś Ty nie za młoda na prababcię?!
a Clyde dzwiga szafy, legenda schodzi na psy, czas zostac pradziadkiem
Dziendobry,
znakomity dzien,
syn wpadl z wizyta na week-end. Wiec synowskie przysmaki: zupa ogorkowa, nalesniki z serem, a na kolacje placki ziemniaczane (zainspirowane przez Alicje).
Poza tym w tygodniu minely moje i slubnego urodziny, jestesmy znowu starsi.
Mimo wszystko chce nam sie zmian i za 10 dni zaczynam nowa prace…
hallelujah, bo stara byla za nerwowa, czesto musialam pracowac w domu wieczorami i w week-endy…
Ogladalam piekny francuski film Moliere wieczorem, bardzo polecam.
Natomiast nie polecam brutalnego No Country for Old Men, ktory pewnie dostanie mase Oskarow.
Jest -5 C, w kominku sie pali, gazetki przygotowane, to dopiero bedzie week-end.
pozdrawiam,
a.
Komputer mnie przed chwilą wyrzucił i nie wiem dlaczego, chyba nie z powodu życzeń dla kanadyjśkiej Ani?
Jeszcze raz w takim razie : Aniu Z – Tobie i Ślubnemu wszystkiego najlepszego życzę, udanej wizyty pottomkla i powodzenia w nowej pracy.
A tak w ogóle co to jest za maniera żeby o urodzinach nie napisać? Przecież nas w ten sposób Aniu pozbawiłaś dwóch toastów! Jestem oburzona.
Wszystkiego dobrego Tobie i Slubnemu z okazji dopiero co minionych Urodzin, Aniu Z.!
U mnie około zera, w kominku rozpalam jutro, bo dzisiaj twardo siedzę przy maszynie i skanuję. W tej chwili Meksyk na tapecie. Niewiele z tych starych zdjęć uda mi się wydobyć, cierpliwości nie mam do próbowania, czy nie za ostro, czy kontrastu nie za dużo, a same w sobie zdjęcia są… no, pozostawiają wiele do życzenia. I pogody wtedy nie było, nie mam ani jednego zdjęcia ze słonecznego dnia! No trudno. Do roboty!
Dziekuje pieknie za zyczenia, Pyro… Poprawie sie w przyszlym roku
Te urodziny to taki obosieczny miecz, troche ciesza a troche strasza, prawda?
Wlasnie przejrzalam moje stare paszporty i prawa jazdy, a w nich te zdjecia, ach… nic dwa razy sie nie zdarza…
Moj ulubiony trunek toastowy to vermouth z tonikiem (bez dzinu) i biale wino (tez w formie szampanskiej) i to planujemy na dzisiaj, choc slubny pewnie bedzie pil czerwone…
Syn moj natomiast zaczal pic alkohol jak mial 19 lat a przestal (zupelnie, jak Pan Lulek) jak mial 20, wiec zostanie przy swoim ulubionym soku pomaranczowym z czerwonych pomaranczy.
a.
Sławek,
Tyś spec fotograficzny – nie znasz jakiegoś zręcznego tricku, żeby to wychodziło dobrze ?
Wszystkie zdjęcia są za ciemne, jak skanuje „by default”, to mi wychodzą ciemne, jak rozjaśniam i kontrastuję, to rezultaty różne. Jechać jeszcze raz i powtórzyć zdjęcia?! Nie wchodzi w grę, nie na moje zdrowie…
O, to syn lubi to, co ja – jeśli pomarańcze, to tylko z czerwonych. A poza tym czerwone grapefruity i żurawinowy, to lubię. Jednak maślanka stoi przed tym. Przyswajam litr dziennie, na zmiane z kefirem (właśnie… idę nastawic mleko na kefir!).
Poza tym Aniu Z. też chciałam Cię zrugać za te przebrzmiałe toasty, ale Pyra zrobiła to za mnie. Nic to, mam jakieś cono sur czerwone chilijskie, jak południe minie (resztki przyzwoitości trzeba zachować), to wychylę lampkę za Wasze. Może wtedy wzrok mi się poprawi i skanowanie zacznie wychodzić lepiej 😉
A Gospodarz z paOlOre lata po Wiedniu? Pewnie już u znajomej księgarki Heleny byli.
Alicjo,
juz pisalam kiedys ze niektorych polskich potraw nie da sie odtworzyc z amerykanskich surowcow, zeby nie wiem jak sie starac…. Do rosolu biore tlustego kurczaka organiczngo (smak ten sam, ale moze przynajmniej antybiotykow w nim nie ma), duzo warzyw „rosolowych” i znacznie wiecej przypraw zapachowych niz rozsadek nakazuje, np. sporo zielonego pieprzu. Ten pieprz, przynajmniej w czasie gotowania, zaglusza zapach kurczaka…. Gdy rosol jest juz gotowy, metoda mojej babci wkladam na chwile pare calych lodyg zielonej pietruszki. Potem na talerz takze znacznie wiecej zielonej pietruszki niz by sie wydawalo ze wypada. Jednym slowem, rosol perfumowany.
Dzisiaj ostatnia sobota karnawalu.
Czas przybalowac. Znajomi wyciagneli mnie na bal w restauracji „Pod Bocianem”. Najlepsze, ze partnerka przyjaciela wykrecila sobie noge w kostce i gipsuje. Postanowila jednak twardo balowac i bedzie miala dwu tancerzy a sama nie bedzie na chodzie.
Troche jak z tym pechowcem któremu nawet w drewnianym kosciele dachówka moze spasc na glowe.
Ciekaw jestem jak dlugo utrzyma sie nasza partnerka, która zapowiedziala, ze co prawda tanczyc nie bedzie ale i nie da zgody na zadne podrywy. Tak czy inaczej bede tak dlugo jak sil starczy.
Pozyjemy, zobaczymy.
Pan Lulek
Moja koleżanka, kucharka zreszta świetna, nie rozpoczyna gotowania rozołu bez gałązki lubczyku. Przyznaję, lubczyk daje „coś”. Mam krzaczysko w ogródku od lat, na zimę zamrażam listki, jeden pojemnik wystarczy na całą zimę. Chętnie dodaję listek do gotujących się ziemniaków.
Już jestem na ukończeniu tego Meksyku… przydałoby sie jakąś kromuchę wtrząchnąć.
Kucharko, juz tu kiedys opisywalam moj sposob na „zachodnie” kurczaki odpatrzony z japonskiego filmu „Tampopo”, w ktorym wdowa-kucharka, wlascicielka „zupnej” garkuchni dochodzi do perfekcji w gotowaniu rosolu. Z calego kurczaka wykrawam piersi i udka (do innych celow), a pozostaly szkielet ze skrzydelkami zalewam zimna woda, zagotowuje i te pierwsza wode odlewam. Wredny zapach znika. Kurczaka plukam zimna woda i wkladam do wrzatku z warzywami i przyprawami wedle uznania i powolutku gotuje, bez bulgotania. Sol na koniec, wtedy mieso jest delikatne i niewylugowane. Gotowy rosol posypuje zielona pietruszka i koperkiem ( w zimie mrozonym, bo ogrodowy mrozony ma wiecej smaku i aromatu niz swiezy szklarniowy). Rosol z wolowiny robie tak samo.
O, wlasnie! Lubczyk bardzo dobrze robi rosolom 🙂
Co ja wypisuję… a jeszcze toastu urodzinowego Ani i Slubnego nie spełniłam, to pewnie dlatego nie dowidzam. RoSołu, mialo być. Ten lubczyk robi lepsze zagłuszanie, niz wszystkie pietruszki razem wzięte. A Ela, ta od rosołu specjalistka i szczęśliwa prawie sąsiadka amiszów, hodujacych normalne kury, opowiadała mi niedawno poemat na temat rosołu. Jak to w całym domu pachniało, bo rosół sie gotuje. Przy supermarketowskim nic nie czuć takiego. No, coś tam ,ale to nie to. I Ela jak odkryła te normalne kury, jak ugotowała rosół, to właśnie po raz pierwszy od wielu, wielu lat poczuła ten wspaniały aromat. I zaraz mi się pochwaliła. A mnie pozostaje obgryzanie paznokci z zazdrości.
Panie Lulku,
niech Pan uważa na swoje kostki, tańcząc w karnawale. Zeby Pan nie musiał gipsować!
Wspaniałej zabawy życzę.
Właśnie wypiłam zdrowie Ani lampką czerwonego wina. Wszystkiego dobrego, zdrowia i optymizmu serdecznie życzę.
Chciałam pięknie podziękować Echidnie za fantastyczny przepis na wołowinę z grzybami przyprawioną musztardą. To rzeczywiście genialny przepis. Cała rodzinka była zachwycona.
Małgosia
Alicjo, trudno mi tak na odleglosc i bez znajomosci Twojego sprzetu i oprogramowania poradnictwa udzielac, zrobmy tescik, przyslic do mnie jakas fote z klopotem, zeskanowana w def. 300dpi ( ppi ), nie zmieniajac formatu oryginalu, wykonam uczciwa diagnoze
stolacisko Anine, podwojnie zasadne, spije szampanem
lece pic
Małgosiu W.
Skieruj mnie pod odpowiedni wpis, bo szukam tej wołowiny echidny i nie moge znalezć, a chciałabym do /Przepisów wkleić. Nie zrobiłam tego natychmiast i teraz mam . Pod którym wpisem Gospodarza szukać?
Sławek, zeskanuję wg. „by default”, a Ty oceń. Nic nie będę kontrastować ani rozjaśniać, jak maszyna ustawi, tak polecę. Robię w 400dpi, jakos tak mi się utarło. Za chwilę wyslę, a Ty tymczasem wypijaj podwójnie zasadne Ani Z.
Alicjo,
proszę bardzo.
Przepis pochodzi ze
?Zgadnij co gotujemy?(73)? z 16 stycznia
http://adamczewski.blog.polityka.pl/?p=407#comments>
Dziś dojadałam już tylko nędzne resztki w zapiekance warzywnej, bo sos wyjedzono mi do cna. Wyszło fantastycznie mimo, że nie miałam drugich grzybków i piekłam „tylko” 3.5 godziny.
Pozdrawiam, Małgosia
http://alicja.homelinux.com/news/Skany/
Nic nie *rusane* skany. Starość zdjęć – 22 lata. W powietrzu wilgoć i chmura, słońce nie pokazało sie ani-ani, zeby choć promyczek.
Alicjo
Nic nie poradzisz. Ruszysz kontrast > stracisz na ostrości. Ruszysz farby > stracisz na wyrazistości. Dokonasz kadrowania > stracisz na rozdzielczości. Trzeba było umyć ta hondzine przed pstrykaniem a nie zwalać na to, co nie ma głosu.
tyle nara od ara
Ciekawam, czym umyć hondzinę, jak wody na lekarstwo, tylko w powietrzu, a zresztą – umyjesz i po 50 metrach przejazdu po tych drogach masz za chwile taką sama do mycia. Jak zeskanuję wszystko, to Wam pokażę. Do Acapulco nie jezdziliśmy, tylko po Meksyku, gdzie gringos nie uswiadczysz.
Może w takim razie nie trzeba było jej brudzić?
A tak na poważnie. Pewnych korektor można dokonać. Pamiętać należy tylko by nie przegiąć pały. Max i to w każdych jednych własnościach to 8%!!!
Tyle tylko ze ostrości i tak to nie zmieni, a jeżeli już to kosztem kontrastu.
Polecam zrobić to w Pop Artstylu na Andy Worhola. Tak robią ci, którym foty nie wypalą a jest konieczność ich edycji.
Pozdro od przyjaciela
Odpozdro dla Przyjaciela od nas, Arkadiusu – ten przeprowadzkowy się był już wrócił z pracy społecznej.
Co do zdjęć, jest potrzeba żeby niektóre jednak rozjaśnić nieco. Troche sie nerwuję, ale trudno.
Wyjdzie jak wyjdzie, w kazdym razie zauważyłam, ze zdjęcia z roku na rok żółkną i czas najwyższy je utrwalić inaczej. Z Warholem świetny pomysł, jak mi starczy pary, to się powygłupiam 🙂
jeszcze raz dzieki za toasty…
Kucharko,
rosol to moja ulubiona zupa (swiezo ugotowany) i moja mama dopracowala go do perfekcji. Ile razy jestem w Warszawie (co roku) to wzruszam sie nad talerzem rosolu z domowym makaronem. Moj tato hoduje na swojej dzialce organiczne warzywa a kura jest od znajomej pani ze wsi. Coz to jest za uczta.
Najpierw pije kubek czystego rosolu, potem zajadam talerz owego z makaronem, doprawiony pieprzem i zielona pietruszka.
Ten zapach marchewki, pora, selera i pietruszki… Ach… Mama jest rosolowa purystka i nie dodaje vegety ani kostek rosolowych do rosolu. Listek bobkowy, ziarenko ziela i przypalona cebula…
Czasem szafran dla koloru…
No, to juz przeginka, dodawać kostke rosołową do rosołu, nie słyszałam! Natomiast listek albo trzy lubczyku bardzo rosołowi dobrze robi. Moja Mama gotowała rosół z kury i kawałek kości wołowej – to babciny przepis i ten rosół był chyba najlepszy.
Listek, ziarno, przypalona cebula to mus. Przypaloną cebulę dodaję także do krupniku. Niby nic, a smak inny, wyrafinowany, powiedziałabym.
Alicjo
Jeśli masz negatywy to daj je do digitalizacji. One znacznie bardziej są odporne na ząb czasu. Czas nie działa na negatywy tak mocno jak na papier. A roboty mniej i przyjemność większa.
Ja wydałem sporo na skanowanie kolorowych negatywów w labie. W maszynie jest niezły skaner i jakość nie najgorsza wychodzi. Sam się zdziwiłem po latach jakie fotki wyszły. Mimo ,że robione Kodakiem s500.
Zeskanowałem ostatnio negatyw z 1994.
Jak zobaczyłem skan to mnie zamurowało. Pomyśleć tylko ,że nie przyjąłem do pracy i nie pozwoliłem na zostanie artyską…
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/1994
Echidna Echidna Echidna
Extra dla Echidny relacja o bezdomnych z dzisiejszego spaceru po Berlinie.
Nie będę się powtarzał, jak ja zostałem bezdomnym. Dodam tylko: uznałem, że tak będzie lepiej. Był to mój świadomy wybór.
Czy jest on taki sam również w przypadku tych ´typowych bezdomnych´, którzy piją i ćpają i wyglądają na oberwanych?
Tego ja nie wiem, ale w Berlinie dla wielu pozaurzędowych organizacji nie ma to żadnego znaczenia. A jest ich sporo. Finansowane są przez osoby prywatne. Stowarzyszenia te, często działają przy instytucjach kościelnych różnych wyznań.
W pobliżu restauracji, o której pisałaś dawniej stoi Gedächtniskirche. Górna cześć wieży zburzona została w 1945 roku. Nie odbudowano jej. Zabezpieczono tylko przed dalszym zniszczeniem. W takiej formie ma przywracać pamięć. Miedzy innymi tam, raz w tygodniu zbiera się do wspólnego posiłku około setki osób. Dla nich pogoda nie ma znaczenia. W zimnocie czy deszczu jedzą na stojąco z plastików. Kto naprawdę nie jest w potrzebie ten nie przekroczy tego progu.
Ale trzeba powiedzieć, ze humor tych ludzi nie opuszcza. Byłem akurat świadkiem jak bliźni, z niebieskim okiem i potarganą fryzurą szarpał za drzwi.
Ich will rein, sonst rufe ich die Polizei. /Otwierać, ja chce do środka, w przeciwnym razie wołam policje./ Wołał.
Wcale mnie nie dziwi fakt, ze w okresach zimowych aktywność zwiększa się. Pocieszające może być to, ze tyczy się to obu stron. A cieszyć może fakt, ze wolontariuszami są przedstawiciele różnych dziedzin życia. Włączają się do tego typu działalności również wówczas, gdy brak jest lasu mikrofonów i gąszczu jupiterów kamer telewizorków.
W Berlinie da się żyć. I bez domu.
Kochane Panie Kanadyjki
Czy moglybyscie nastukac kilka slow wiecej na temat tej przypalonej cebuli w rosole? Pierwszy raz slysze, a temat mnie zaintrygowal.
Sama rosolu nie gotuje, chociaz sie przymierzam ostatnio, a u Rodzicielki odlawia sie cebule nieprzypalona z bukietu warzyw. Ciekawosc mnie wziela, co to za sposob wyrafinowany.
Bede wdzieczna za wyjasnienie nurtujacej kwestii.
curiosa, zanim panie Kanadyjki sie odezwa, to ja dodam, ze rowniez cebule przypalam, tzn. klade cala obrana cebule na goracej plycie (moze byc sucha patelnia), przyciskam lekko, az sie przyrumieni na brazowo (cukier sie skaramelizuje) i zacznie pachniec i dorzucam ja do rosolu. Tak robila moja Mama i Babcia i ten zapach mam zakodowany razem z zapachem rosolu. Taka cebula dodaje zupie smaku, zapachu i koloru. Z tym przypiekaniem nalezy uwazac, by nie przesadzic, bo wtedy cebula bedzie gorzka, tak jak zbyt ciemny karmel z cukru.
Berlin dla bezdomnych to zupełnie inna para kaloszy, niz na przykład bezdomny w Toronto, a jest ich od groma (nie chcę rzucać liczbami, ale zdaje się, że to jest paredziesiąt tysięcy na metropolitan Toronto, poszukam w statystykach).
I to jest wybór – i nic nikomu do tego. Nie wiadomo, dlaczego ludzie wybieraja taki styl życia. Na pewno część tych bezdomnych to ludzie lekko upośledzeni umysłowo, nie trzyma się ich w stosownych instytucjach, bo mają się „integrować” ze społeczeństwem, a jednak nie dają sobie rady. O tej „integracji ” ze społeczeństwem wymyślono z 20 lat temu tutaj, ale nie pomyślano o tym, ze wypuszcza sie bezradnych ludzi po prostu na ulicę. I oni tam zostali. Sporo (chyba) jest niebieskich ptaków, którzy po prostu to lubią, wysiadują na ulicach, zbierają całkiem niezłe datki, nic nie muszą, a na noc do noclegowni, które są w każdej większej miejscowości. Ale miałam o Berlinie versus Toronto. W Berlinie nie ma takich temperatur, jak w Toronto. Przychodzi nagle -10C, a potem -20C. Po mieście jeżdżą wolontariusze i zbierają bezdomnych do noclegowni. Sa tacy, którzy żeby nie wiem, jaki mróz – nie chcą, wolą swoje posłanie na kratach chodnikowych, gdzie jakieś ciepło jednak się uwalnia. Wolontariusze na siłę nikogo nie zmuszają, przywożą gorące posiłki, kawę, herbatę i maja na oku takich utrapionych bezdomnych, co to w mróz nie chcą do noclegowni. Bywa nawet często, że ktoś zamarznie w wielki mróz, ale to juz naprawdę na własne życzenie, kiedy się sprytnie ukryje przed wolontariuszami.
http://spacing.ca/wire/?p=1723
31,985 homeless individuals (including 4,779 children) stayed in a Toronto shelter at least once during 2002.
Droga Nemo
Jak zwykle jestes niezastapiona i ekspresowa w odpowiedziach 😉
Poprobuje.
Wielkie dzieki.
Pani Kanadyjka się odzywa na temat cebuli w rosole. MUS! Nie przypalona, tylko tak właśnie rumiana.
Lubczyk – nie do przecenienia. A ten trick z kurczakiem na rosół (zagotować, odlać) to już chyba kiedys podawałaś Nemo, albo ktoś inny. Ja straciłam serce do rosołu i prawie nigdy nie gotuję. Wolę pojechać do Polski i tam liczyć na dobra duszę, która ugotuje jak należy. Najlepiej Bratowa 🙂
Dzisiaj na żeberkach gotuję pomidorową na jutro, na życzenie pana J. No i sznycelki kurczacze według Pyry będą. Ma ktoś pomysły na sałatki? Jak zapraszam Kanadoli, to lubię im coś typowo polskiego. Mizerię juz znają i bardzo lubią, to samo surówka z kiszonej kapusty (+ marchewka, kapka oliwy, pieprz, pół łyżeczki cukru). Pomidory z cebulka i śmietaną? Nie podsuwajcie mi kapusty modrej, bo nie mam na składzie, muszę kombinować z tym, co mam. Rzodkiewki też mam. Sałate zieloną „romaine”. Szczypiorek. PORY!!! O właśnie, pory drobniutko pokroić w poprzeczne kółeczka, posolić, szczypta pieprzu i łyżka śmietany. Albo i dwie łyżki.
Meksyk zeskanowany, wrzucę za jakiś czas.
Nic spektakularnego, ale jak Arkadius rzuci okiem, to zrozumie, że auta nie szło umyć, żeby nie wiem co!
tescik dla Alicji, niestety Twoj scan, to nie to
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Tescik
Wybrałam trochę od dużego palca te skany, ale już mi się w głowie zajączkuje od tego ciągłego porównywania, który skan lepszy. Som jakie som.
Nie krytykujcie za mocno. Częściowo może.
http://alicja.homelinux.com/news/Meksyk/
Alicjo, dziekuje za odpowiedz.
A moze gosciom suroweczke z selera (korzen) startego na tarce z rodzynkami, chyba orzechami wloskimi, odrobina majonezu i jogurtu/smietany? Nie wiem, czy jest to bardzo polska suroweczka, ale serwowano ja jeszcze jakies 4 lata temu w naszym komercyjnym barku studenckim, co miescil sie w piwnicy budynku wydzialu, i miala szalone powodzenie. Jest pyszna.
Podobna suroweczka stanowila tez gwozdz programu wypadow do barku wegetarianskiego Vega na Krupniczej w Krakowie. I – tu uwaga, Pan Lulek – swietne nalesniki.
Mozna do niej wetrzec nieco marchewki dla kolorku. Jest slodkawa w smaku, ale naprawde bardzo smakowita.
Sławku,
a żeby Cię żaba w kostkę… No i u Ciebie nie ma tej żółci, co mi tu smuci, i nie wiem, jak sie tego pozbyć… Podpowiesz?
Jerz obraził się na *brudasa*. No ale po raz pierwszy przyznałam mu racje – widzisz te drogi?! No właśnie!!!
podpowiem: photoshop
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/NaSzybciasa
ide pospac,
swoja sciezka, jesli masz negatywy, to posluchaj Misia
Photoshop to jest Windows. Linux się kłania tutaj i nie zmienię dystrybucji. Niechby Młody sie za to wziął, bo jest dobry w tych rzeczach, ale jak wiadomo, bachory nic dla rodzicieli nie robią. Wredoty takie.
Negatywy mam i trzymam. Zanim co, to zeskanuję na ile mi cierpliwości wystarczy i jak mi wyjdzie.
… ewentualnie w GIMP-ie mozna to zrobic…
Pomyślim.
Moi goscie odjechali nasyceni deserami (nalesniki z serem i siasta) oraz plackami ziemniaczanymi…
Alicjo, zawsze bede pamietac jak moj syn pachnial surowka z porow gdy odbieralam go z przedszkola.
Bardzo te surowke lubie ( z jablkiem i marczewka oraz kropla smietany lub oliwy).
Dobranoc,
a.
Pogłupieli ze szczętem, rozpisują się o 2 w nocy, a za dnia nie ma do kogo ust – tj ekranu otworzyć.
Lubczk wiadomo – do rosołu, krupnika, galaret mięsnych. Ostatnio zginął ze stoisk z przyprawami nie wiem dlaczego i szukam.
Młoda wczoraj po całym dniu kokoszenia się z własną czwórką olimpijczyków przyjechała dumna i blada – jeden uczeń przeszedł do strefowych, a z 3 pozostałych dwie osoby znalazły się tuż, pod kreską (odcina się pierwszych 20 do 3-go etapu, reszta przepada. Było 78-iu kandydatów/ Teraz pojechała pilnować strefowych i twierdziła, że ok 15.00 powinno się skończyć.
Witam w Niedzielny poranek. Lubczyl mozna tez dodac zamiast koperku przy gotowaniu mlodych pyrek.
Musialam przed chila zrobic rachunek sumienia i policzyc ile to ja wczoraj wypilam. Wyszlo mi, ze calkiem nieduzo a zielone papugi za oknem nadal widze…
P.S. Pyro. gratulacje dla Mlodej!
Nirrod – jeżeli zielone papugi, to w porządku. Gorzej gdyby to były czerwone orły z perkusją w szponach.
Woda z cytryną córeńko. Dużo.
..i jajecznica 🙂
Nie da rady niczego skonczyc. Wichura taka, ze co chwila wysiada prad. Europa odcieta od Poludniowej Burgenlandii.
Potem, jak sie uspokoi
Pan Lulek
Troche dla wyjasnienia papugi, ktore spiewaja za moim oknem to Aleksandretta obrożna
http://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksandretta_obro%C5%BCna
siedza sobie na drzewie przed moim oknem i robia halas.
Jeszcze teraz filizanka kawy i bede mogla spokojnie zaczac niedziele.
Pyro Mloda uczy w podstawowce, czy w liceum?
Pyra uczy w mojej „rodzinnej” IV-ce (LO IV) I uczy tam od ukończenia studiów czyli już 15 lat. Czasem dodatkowo pracowała w innych liceach albo w Komisji Egzaminacyjnej ale zasadniczo właśnie w „czwórce”
Innymi slowy Pyra M. uczy u konkurencji 😉
Masa na trufle w lodowce, placek sie mrozi, wygldaa na to, ze bedzie dzis po poznansku kawa z plackiem.
No przepraszam, ale ja wczoraj od mojego ranka (10 – u Was 16-ta) wysiadywałam przy maszynie, skanując i gadając do siebie przeważnie, chyba że ktoś przelotem zawadził. Uczciwie sziedziałam i gadałam!!! A że Pyry druga to jest moja 20-ta, to co ja poradzę?!
A teraz jest 6:45, czyli prawie Wasze południe.
Nie prawie, tylko po, chciałam napisać…
A ja żadnego placka nie robiłam i teraz myślę sobie, że będzie łyso bez czegoś na ząb. U nas piekielnie wieje już drugi dzień. Ponoć jest nawet ofiara śmiertelna i kilku rannych, ale zimy jeszcze porządnej tego roku nie było.
Napisano w gazetach, że maja być orkany w Europie. Pan Lulek też narzeka na wichury. U mnie nieco pod minusową kreską, ale całkiem prawidłowo zimowo.
Ciasta też nie będzie, ale u mnie to tradycyjnie – pani domu nie jada i dla nikogo nie będzie piekła. Bonnie natomiast, dzisiejszy gość obiadowy, choruje na cukrzycę, a poza tym jest to Kanadyjka wymiarów jak najbardziej tutejszych. Nie zbiednieje, jak deseru nie zje. Co ciekawe, u niej może nie byc obiadu, a deser musi być. To jak to jest z ta cukrzycą ?!
A na ząb to może być jabłko albo pomidor. Gruszka, pomarańczka, mandarynka.
Ah! jeszcze Wam cos pokażę, to było ze dwie zimy temu albo jakos tak. Zamarzła Collins Bay nasza, był mróz spory i okropne wiatrzysko. A nastepnego ranka na zamarznietej zatoce takie oto, jak ponizej na zdjęciach. Jerzor jechał do pracy, zadziwował sie i wrócił do domu po aparat. http://alicja.homelinux.com/news/dziura/
Sami zobaczcie. I to cudo nigdy więcej sie nie pokazało, tylko wtedy. Cała zatoka, jak widać na zdjęciach, była tym „usiana”.
No tak – a teraz ja tu siedzę sama i gadam do siebie o bladym swicie, a potem Pyra nakrzyczy, że nikt nie gadał! Co jest!?
Alicjo,
jaka piękna okolica, ale wiatr to ma się gdzie rozpędzić.
A ma gdzie, ma. Za płasko mi tutaj, zeby chociaż jakis pagór na horyzoncie! Ale… jak sie nie ma co sie lubi, to sie lubi, co sie ma!
Dorzucam wiecej mojej zimy, sprzed 3 lat, dzisiaj lód za kruchy na jeziorku:
http://alicja.homelinux.com/news/Styczen-2005/
Alicjo,
dlaczego jesteś bez czapki? 😉
… a bo tak mam, Justyno M. W razie draki narzucam kapturek 🙂
Usprawiedliwia mnie, że wtedy nie wiało. Jak wieje, nawet lekuchno, zaraz się zakapturzam.
Teraz mi sie przypomniało, kiedy z ochotą nosiłam tak zwaną czapkę. Pamiętacie taki lukrowaty film pod tytułe, „Love Story”? Ryan O’Neil i Ali McGraw. No właśnie. To było chyba w mojej 3-ciej ogólniaka i wyplatałam na szydełku takie kapelutki, i nawet nosiłam. Ale to było dawno i nieprawda.
Wieje jak djabli !
U nas mozna jakos wytrzymac. Zaledwie 120 kilometrów na godzine. Gorzej jest na pólnocy a w górach zanotowano 166 kilometrów. Padaja rekordy. Straz pozarna i wojsko maja pelne rece roboty. Kotka uciekla do garderoby i próbuje przespac nawalnice. Ciekaw jestem jak bedzie jutro z zaopatrzeniem. Ludzie nie wpadaja w panike, bo jak zaczelo wiac to i przestanie. Ciekawe tylko jak bedzie z pociagami z Warszawy do Wiednia. Na razie niema zadnych negatywnych wiadomosci.
No i co bedzie z Balem w Operza. Ale to dopiero we czwartek.
Pan Lulek
Alicjo + co to jest na tzch lodowzch fotkach_ Takie dyiwowisko, jak đniene wafle lodowe Ani_ Wzglda jak kule bilardowe potnzch roymiarw pogubione na lodyie.
Wiatr ju mniejsyz, Ania wrcia y eliminbacji okrgowzch y 2+gim miejscem. Cyz pojedyie jej chopak na centralne )kwiecie}, Koyienice= to bdyie yaleao od wzniokw innzch okrgw. Ot max punktowe ya obzdwa dotzchcyasowe etapz, to 160 pkt. Jak wznika ye stronz internetowej dotychczas najwyższe wyniki były w okr.mazowieckim ze stolicą (8 osób powyżej 140 pkt) QWidzę, że powyżej znowu coś tam nacisnęłam, więc nie chcce mi się piosać. W każdym bądź razie Ani chłopak ma 119 pkt, przy czym dzisiaj zarobił max – 20 pkt, ale wczoraj dostał m.,in 8 mpkt karnych. Gdyby nie te karne, miałby 127, a tak? Może mu czasem jednego zabraknąć.
Witam po dwudniowej nieobecności! Wczoraj w nocy, gdy już miałam czas, żeby zasiąść do komputera, padł mi internet – pewnie ta wichura narozrabiała. Wczoraj jakiś sznycelkowy dzień się zrobił – ja też podejmowałam gości właśnie nimi. 🙂 Pyro, bardzo smakowały wszystkim, koleżanki poprosiły o przepis. 🙂
Smakowitego wieczoru (u mnie już ciemno prawie, ale na szczęście przestało tak paskudnie wiać).
P.S. Gratulacje dla Pyry M.
Czytalam i o bezdomnych w Berlinie, i o problemach Alicji, i o wichurze u Pana Lulka – zeby tylko wymienic te ostatnie tematy. Pogaddule z Wami jutro czy raczej dzisiaj lecz z rana ( teraz jest 2 w nocy). I jak wskazuje czas podany w nawiasie najwyzsza pora isc spac.
Alicjo – poczytaj i popatrz . Moze to cos Ci pomoze.
Echidna
Panie Lulku, wszyscy zyja teraz tym balem, toaletami balowymi i slynna striptizerka, ktora nie bedzie sie rozbierac. A co oni tam beda jedli? Ma Pan jakies przecieki zwiazane z balowym menu?
U nas tez wieje, nawet kot na spacer nie poszedl.
Pozdrawiam!
Pyra pisze szyfrem, potrzebna enigma 😉 Podobno gdzies w swiecie wichury i sniezyce, a u mnie spokoj jakis dziwny, sloneczko na blekitnym niebie i kolejne kilometry trasy biegowej na liczniku. Dzis trasa byla lekko oblodzona, wiec poszlo szybko, bez czapki i kurtki, bo cieplutko jak w marcu. W dolinie chlodniej i niebawem kres tego wyzu nad Alpami, od wtorku ma byc deszcz 🙁 Po biegu zupa z dyni z grzaneczkami z czosnkiem i ciasto francuskie z mrozonymi porzeczkami na warstewce mielonych migdalow z zalewa smietankowo-jajeczna. Na kolacje bedzie reszta wczorajszego pieczonego swinskiego karczku, co go grotolazi nie zmogli. Tym razem nie bylo soczewicy 😉 Na deser byl budyn waniliowy z tapioki i tez sie resztka uratowala na dzisiaj. Bardzo lubie kuleczki tapioki gotowanej na mleku. Wyglada troche jak zabi skrzek.
Dzisiaj mam urlop od fotkowania, bo goscie. zaraz idę rozprawia ć sie z tymi biustami kurzymi, zachęcona dodatkowo przez Alsę. Sniegu znowu napadało z 10 cm. A Pyry za cholerę nie moge rozczytać – okulary zapomniała na nos włożyć, czy jakiejs nalewki próbowała?! Enigma. No dobra, ja pod prysznic, pan J. do odśnieżania, około południa dzień czas zacząć 🙂
Panie Lulku,
niech Pan sie przywiąże do czegoś, żeby nam Pana nie wywiało!!!
Echidno,
przeczytawszy, dziękuje za podpowiedzi. A taki miałam narzekawczy dzień wczoraj, jak mi się skanowały foty, to gadałam do siebie na forumie. A Pyra mówi, że nikogo nie było!
Kochani,
Oj naczytalam sie, oj naczytalam. Duch w narodzie nie ginie, wszyscy sa bardzo pisaty, a ja zeby nadrobic siedze ponad godzine slepiac w komputer by przestudiowac wszystkie wpisy moich ukochanych przyjaciol. Dzwonilam do Pana Lulka, chalupa jeszcze stoi, on sie kurczowo trzyma blatu, bo wieje,a On jeszcze nie nauczyl sie fruwac, a to moze i dobrze.
Na BALU On byl, moze o tym napisze…
Buzia,
Tuska
p.s. wysylam juz drugi raz, bo dostalam wiadomosc, ze WYSYLAM ZA SZYBKO! Teraz przycisne „Dodaj komentarz” wooolno. Zobaczymy.
Alicjo,
może Bonnie swoją cukrzycę lubi nad wyraz i za nic nie chciałaby się z nią rozstać?
To nie enigma moi Kochani. To jak Pyrze palec się omsknie wchodzi jakiś obcy alfabet czy cóś. Trzeba wtedy nacisnąć na = , a potem „polski”. No, ale trzeba w porę zauważyć, że się pisze nie po polskiemu, a ja zauważyłam po 3 zdaniach. A chodziło o to, że chciałam się dowiedzieć co to za dziwowisko na tej tafli lodowej było – wyglądało, jak wielkie kule bilardowe. A, jeszcze pisałam, że być może uczeń Ani pojedzie na cetralna olimpiadę )Kozienice, kwiecień) razem z p.psor. Potem już się chyba poprawiła.
Cztery duze cebule? Niech mi zaraz ktos napisze (Alsa, Pyra?), bo moje cebule są wielkosci pomarańczy sporej.
Tereso,
raczej nie lubi, tym bardziej, ze doszły do tego inne choroby, łącznie z tym , co do tyłu chodzi i wszelkie diety są niewskazane. A Bonnie lubi kawał mięcha, najlepiej stek, do tego frytki, góra frytek, no i deser. I najlepiej pięć razy dziennie. Sałaty i inne duperele moga dla niej nie istnieć, o owocach nie wspominając. Jeśli owoce, to tylko jako dodatek do ciast i lodów. Ona sama przyznaje, że tak została kulinarnie wychowana i to jej pasuje najbardziej, chociaż rozum podpowiada co innego.
Jeśli mówię o typowych kontynentalnych gabarytach, to moze dodam, że pod Bonnie u mnie raz załamało sie krzesło, a raz fotel. Czułam sie paskudnie, że nie mam masywnych amerykańskich mebli. Teraz wiem, dlaczego nie moge w sklepach meblowych znależć lekkich kanap, tylko wielgie olbrzymy, które mi cały salonik zastawią.
Alicjo – jak takie wielkie, to może dwie wystarczą albo 2,5, tylko drobną kostkę pokroj.
Juz pokroiłam te 4 wielgie. Płacząc rzewnymi łzami, kroiwszy, pozdrawiałam Cię Pyro niezbyt parlamentarnie, przyznam sie bez bicia….
Alicjo – dobrze, że sobie ulżyłaś. Ja nic nie słyszałam
Jejku jej co się dzieje. Właśnie przeczytałam, że w Karyntii i Burgerlandii 37 tys domów jest bez prądu, płoną lasy od zerwanych przewodów, a w Wiedniu nie kursuje metro. Żeby nam czasem Gospodarza z PaoLORe i Panem Lulkiem nie porwało.
Oj, gadałam przez telefon i nie zaglądałam tutaj, Alicjo. Może odłóż trochę tej cebuli. Też zalewałam się łzami wczoraj, dlatego obrałam tylko trzy. Ciekawa jestem, jak Ci wyjdzie. 🙂 Moje koleżanki zjadły po trzy i jeszcze chciały na wynos, ale odmówiłam stanowczo, dzięki czemu miałam dzisiaj obiad i jeszcze córce dałam – to naprawdę ilość na pułk wojska. Odezwij się po.
Wichura troche zelzala, jest nie wiecej jak 120 kilometrów na godzine i od kilku godzin niema przerw w dostawie pradu. Pora zatem powspominac jak wczoraj przybalowalem.
Po poludniu zatelefonowala sasiadka, ta rzezbiarka od ceramiki, z zapytaniem co robie wieczorem i czy przypadkiem nie wybieram sie na Bal Towarzystwa Muzycznego. W naszej gminie jest takie Towarzystwo. Rózne inne tez ale to jest dostojne. Na czele od wielu lat stoi nasz organista. Wybierany w trzyprzymiotnikowych wyborach. Tak sie sklada, ze nie zglaszaja sie inni kandydaci i pod tym wzgledem jest typowy jednopartyjny system. Kto glosuje tez nie mam pojecia ale nikt nie protestuje. Co wiecej, trudno powiedziec jak dlugo trwa kadencja i jaka jest ordynacja wyborcza. Faktem jest, ze on osobiscie jest Panem Przewodniczacym. Moim zdaniem winna to byc funkcja dozywotnia. W sklad Zarzadu wchodzi ponadto Pani Profesor muzycznego Konserwatorium, które znajduje sie w miescie powiatowym. Absolwenci tego konserwatorium na ogól emigruja w swiat mniej lub bardziej daleki. Grywaja i spiewaja w róznych zespolach jek Opery na róznych kontynentach i graja w najrózniejszych orkiestrach, ze wspomne o Wiedenskich Filharmonikach, Covent Garden nie mówiac o Scali w Mediolanie. Pani hoduje kilka zespolów chóralnych. Raz do roku dawany jest Bal w salach restauracji „Pod Bocianem”. Przedostatnia sobota karnawalu, to i pora na bal. Brygitta. ta rzezbiarka powiedziala, ze pora wylezc z mojej klatki czyli ogródka przydomowego i trzeba pokazac sie ludziom na oczy. Bedziemy we troje. Ona, jej zyciowy partner i ja. Obowiazuje krawat i wyczyszczone, wygodne buty. Znalazlem zachomikowana w lodówce butelke sektu. Mojej ulubionej marki, przyodzialem sie i punktualnie o wpól do ósmej wieczorem zameldowalem sie u moich przyjaciól. Tu byly dwie niespodzianki. Prawdziwie balowe. Po pierwsze, przed trzema tygodniami Brygitta zlamala noge. Byli z przyjacielem na kuracji i tak dzielnie tanczyli rocka, ze zlamala noge w kostce. Noge zaladowali w gips, najpierw twardy a potem elastyczny, do chodzenia ale nie tanca. Po drugie, wczorajsza wichura zablokowala droge ze Steiermarku gdzie Gerhard musial pozostac do konca na kuracji. U nas jest taki przepis, ze jesli kuracjusz przerwie kuracje bez waznego powodu, zmuszony jest prywatnie placic cale koszty pobyty. Jak sie zorientowalem powodem dostatecznym jest zlamanie nogi i transport na koszt sanatorium do domu albo zejscie z tego swiata i analogiczny transport do kostnicy. Byc moze moga byc i inne przyczyny ale to jest mi nieznane. Jako prawdziwy kawaler oswiadczylem Brygicie, ze idziemy we dwoje a ten sekt wypijemy przy innej okazji. Odleglosc od domu byla niewielka ale pojechalismy moim samochodzikiem. Wstep na bal placi sie na miejscu. Miejsc jest dosyc i kazdy siada gdzie mu wygodnie. Wstep od osoby 7 Euro a dochód przeznaczony na pokrycie kosztów dzialalnosci Towarzystwa. Sadzilem w mej naiwnosci, ze za Brygitte powinienem zaplacic polowe wstepu ze wzgledu na jedna noge na chodzie. Okazalo sie jednak, ze kalkulacja oparta byla nie od nogi tylo od siedzenia. Mielismy szczescie jesli chodzi o miejsca. W poblizu malej scenki i zespolu muzycznego. Przy stoliku dyrektora banku powiatowego, który przyszedl z cala siemioosobowa rodzina i przy 10 osobowym stole byl trzy wolne miejca. Dwa dla Brygitty i jedno dla mnie. Brygitta potrzebowala dwa siedziska. Jedno dodatkowe dla nogi w gipsie. Ja zadowolilem sie jednym. Nogi mialem w porzadku.
Bal byl w pelni udany. Brygitta ciegle unosila wdziecznie dluga suknie balowa z kuszacymi koronkami i dumnie pokazywala gips. Jeszcze caly bialy. Wytrzymala na balu cale dwie godziny. Na zakonczenie naszego pobytu, wielu z wspóluczestników zlozylo podpisy na owym bialy gipsie jako dowód uczestnictwa. Mnie udalo sie nawet trzy razy zatanczyc, w tym z malzonka Pana Darektora Banku oraz jego córka. Jak ognia unikalem rocka. Na wszelki wypadek. Ta córka jest piekna dziewczyna, wysoka jak drabina albo zyrafa. Odwiozlem zmeczona Brygitte do domu i obiecalismy sobie, ze jesli Gerhard uratuje sie z tej wichury i wróci do domu, to przy okazji wypijemy razem te butelka.
Byc moze, ze tego Gerharda napewno zatrzymal wiatr wiejacy z predkoscia 120 kilometrów na godzine.
Co jednak jesli przyczyna nieobecnosci byla inna przyczyna. Nie moja sprawa.
Pan Lulek
Nie wiem, czego bardziej nienawidzę – tych kodów czy własnej sklerozy! Znowu mnie wcięło. Zmartwiła mnie informacja Pyry – w naszej TV nic nie mówili. Niechby Pan Lulek albo PaoLORe dali znać, co tam się dzieje i czy mają kontakt z Gospodarzem.
Zdecydowanie bardziej nienawidzę tych kodów! Minęłam się z Panem Lulkiem, którego opowieść jak zwykle zachwyca. 🙂 Balował krótko, ale jak mądrze! 🙂
Alicjo, możesz zajrzeć do poczty?
Jeszcze nie zerknęłam na opowieść Pana Lulka, bo lubie sie rozsiąść, nogi na biurko i delektować się opowieścią, a teraz nie mam czasu
Jak juz te 4 wielkie cebule, to dowaliłam 2 biusty, czyli mam całą michę mazi, właśnie stoi w „zimnym”. Trochę jeszcze pod adresem Pyry słów nieparlamentarnych padło, krojąc te biusty, i tu uwaga, pięknie się kroja te na wpół jeszcze zamrożone, ale dowaliłam dwa świeże – ojej, paskudztwo do krojenia!
No ale mam wszystko przygotowane. Oczywiście zdam sprawo, przezornie fotografowałam.
To nara i nerka, bo roboty huk przede mną.
Ciesze sie, ze Pan Lulek opisal caly BAL, a gdyby tam sie Alicja znalazla i porobila zdjecia, ho, to by byla frajda dla blogu.
Buziaki,
Tuska
Widze, ze u Pana Lulka kazdy dzien dostarcza silnych wrazen…
U mnie pies pogryzl skorzana kanape… Chyba nie do uratowania (kanapa, psu wybaczylam). Wlasciwie to nigdy nie lubilam skorzanych mebli…
Syn wyjechal a z nim i moja chec do gotowania.
Alicjo, serduszko, moze tak napiszesz po ludzku co Ty wyrabiasz z tymi cyckami i cebula??? Doczytac sie nie moge, za duzo wpisow.. Gdybym miala pralke Franie z wyzymaczka to…, ale po co mi cebula????
Buzka,
Tuska
Raport z wietrznego Wiednia:
w Austrii duje cały czas, prędkość do 130 km/h na nizinach, 150 km/h na wzniesieniach. Tysiące transformatorów trafił niejaki szlag. W samej Styrii 60 tysięcy gospodarstw musi przeczekać tę noc o lampie naftowej, bo przeprowadzanie napraw jest chwilowo zbyt niebezpieczne. W Burgenlandii też mówią o przerwach prądu, ale chyba naprawiają na bieżąco.
W Wiedniu zamknięto Ringstrasse przed Operą, bo jakiemuś plakatowi-olbrzymowi marzy się zostać żaglem. Tylko że nie kaftaniarze, a strażacy muszą mu to wybić z głowy. Stało też metro U4, bo jakieś kłody spadły na tory.
Piotr z Basią chyba już w drodze. Wiem, że na południe od Wiednia zerwało trakcję kolejową w wielu miejscach, więc jest zylc, ale nie słychać, żeby był problem z kierunku północnego. Do rana wiatr obiecuje, że się uspokoi, więc jest nadzieja, że Gospodarze dojadą bez awaryjnych przestojów. Będę ich wyglądał od 6 rano.
Leno,
to wyczyniam: http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/Sznycle_kurze_od_Pyry.html
Za jakis czas wrzucę fotki,bo wszystko dokumentuję. Z tego co Alsa napisała, moja ilość będzie na dywizję wojska.
Ludziska, ale Wam wieje! Teraz przysiadam na 10 minut ze szklanicą piwa i poczytam sobie Panalulkowe opowieści. Potem – kuchnia. I smażenie sznycelków.
Panie Lulku!
Kocham Pana!
(Lena, nie wściekaj sie, to jest miłość serdeczna od serca, pamietasz opowieści Pana Sułka?! No!). Dziękuję za opowieść 🙂
No, korespondenci na zagrożonych placówkach spisują się wspaniale. 🙂 Oby te wiatry zechciały posłuchać meteorologów i rzeczywiście zelżały. Od 6 rano to duże poświęcenie, więc toast za paOlOre wznoszę i liczę na bieżące wiadomości jutro. 😀
Wadłam tu na chwilkę, przez przypadek, oblizałam usta na myśl o tych przysmakach o których piszecie. Jestem nastepna fanką Pana Lulka. Ja nic na to nie poradzę – ma niepokojący talent. Pozdrawiam serdecznie.
A?propos blogowego konkursu. Jest tam w dziale ?Ja i moje życie? – http://www.blogroku.pl/kategoria_glosuj.html?catId=19 blog pn ?W Stronę Precla?, dla którego proszę o sms o treści A01871 (litera A i cyferki jak ?ukazano? bez spacji) na nr 71222. Koszt sms-a to 1,22 zł.
Precel, czyli Szymek, to wnuk mojej koleżanki.
Z góry dziękuję. Teresa
Alicjo,
Milosc, miloscia, ale o pierzynie prosze nie myslec…no opowiastki Pana Lulka tak , ale nic wiecej!!!
No jak tam Pani Basia i Pan Piotr???
Dowialo ich na miejsce czy jak???
Tuska
Witam wszystkich. Mam jak zwykle wszystko pomyliła ale stwierdziła że i tak nikt sie nie zorientuje w olimpiadach przedmiotowych w Polsce 🙂 Nie bedę wszystkiego prostować bo zaraz pędzę do szkoły (w ferie!) robić kronikę na targi edukacyjne i obchody 60-cio lecia szkoły. Reasumując wspominki Pyry – 4 uczniów zakwalifikowało sie di eliminacji okręgowych olimpiady (moich 😉 ) a jeden został ich finalistą i zakwalifikował się di etapu ogólnopolskiego.
Alicjo, jak Ci wyszły sznycelki? Mamie wczoraj bardzo – było pysznie.
Wieczorem rodzice delikwenta zaprosili mnie do fajnej knajpki na kawę, lody i wino w podziekowaniu za przygotowanie do zawodów. Czy można to uznac za łapówkę? Polecam to miejsce jeśli bedziecie w Poznaniu. Znajduje sie na ulicy Paderewskiego w Poznaniu (tuż przy Starym Rynku) i nazywa sie Zielony Taras. Naprawdę polecam. Atmosfera tam panuje naprawde wspaniała.
Mama juz mi stoi nad glową i chyba nie może się doczekac kiedy ja do tej szkoły pojadę – nic nie pomaga mówienie że Alicja nie napisała jak tam z piersiami kuraka i czy smakowało. To ja lece życząc wszystkim wspaniałego dnia.
Durna ta moja Córcia, że strach. Myśli, że jeżeli elimanacje zamiast okręgowych nazwie się strefowymi albo na odwrót, to to cokolwiek zmienia. Żadnej litentia poetica, dosłowność i ścisłość; biedni ci jej uczniowie, oj, biedni.
To musi być niezłe dziwo ten jedynak. Sfermentować miód bez dodatku wody — ciekawe kto to potrafi. Dla jeszcze nie rozumiejących — nazwa miodu określa stosunek ilości miodu do ilości brzeczki, czyli w trójniaku mamy 1 część miodu i 2 części wody (w sumie 3), w dwójniaku mamy 1 część miodu i jedną część wody (w sumie 2), w półtoraku mamy 1 cześć miodu i 0,5 części wody (w sumie 1,5), a w jedynaku byłby sam miód…