Zgadnij co gotujemy?(32)
Tym razem zwycięzca quizu będzie musiał wykazać się cierpliwością. O wynikach poinformuje bowiem w kolejnym tygodniu gdy będę już Warszawie. Teraz więc proszę rozwiązać trzy zagadki i wysłać odpowiedzi na stały adres czyli internet@polityka.com.pl
Kto pierwszy (a liczą się sekundy rejestrowane przez komputer) przyśle prawidłowe odpowiedzi otrzyma „Kuchnię polską na nowo odkrytą” pióra Barbary Adamczewskiej z autografami nas obydwojga i miłą dedykacją. Dziś zajmiemy się napojeniem spragnionego. No to do roboty.
1. Co to jest kruszon?
2. Poncz to napój niezbyt w Polsce popularny, a z czego się składa?
3. Sangria to kompot z gruszek czy co innego?
Jeśli sami nie piliście tego wszystkiego, to trzeba sięgnąć po pomoc do encyklopedii. Może to być Encyklopedia sztuki kulinarnej.
Komentarze
Niby proste, a jednak… Pozdrawiam.
Odpowiedzi wysłałam o 9.03. Na obiad u mnie dzisiaj „chłopskie frytki” czyli ziemniaki surowe pokrajane w grubsze plastry, macerowane 2 godziny w przyprawie do ziemniaków, a potem usmażone w oleju. Do tego surówka z kwaszonej kapusty. Zostało też od wczoraj trochę ogórkowej i 1/3 żytniego chleba tostowego. W razie takiego życzenia mogę zupę odgrzać. Pewnie się przyda, bo zimno i mokro.
Przy okazji chciałam z czystym sumieniem polecić wszystkim dwa wyroby naszego przemysłu spożywczego czyli właśnie przyprawę do ziemniaków i marynatę staropolską do mięs. Jedno i drugie f-my Kamis. Przyprawę do ziemniaków wzbogacam jeszcze sporą dozą mielonego kminka (bo w mieszance jest za mało na mój gust), a marynata staropolska dostaje dodatkową łychę majeranku i dwa ząbki czosnku. Wbrew opakowaniu jedna torebka marynaty wystarcza mi co najmniej na 2 – 3 razy. Dodaję też do niej sól, a potem już mięsa nie solę. Efekty bardzo dobre. Mięso na pieczeń przygotowuję co najmnie dobę wczesniej, a i kilka dni w lodówce nie zaszkodzi (to np na temat frykando Ancy). Ziemniakom wystarcza 1,5 – 2 godz. Doskonałe są np ziemniaki pieczone na grilu, owinęte boczkiem i zawinięte w folię, albo krajane na połówki, wtedy boczek i plaster cebuli w srodek złożonej na powrót bulwy. Wojtku, ja też jestem z rodziny „Mocnych”, a palę niestety, tak, jak kiedyś Alicja – jak komin.
A ja dopiero teraz wstałam 🙁
Ale grzecznie wysłałam odpowiedz, a jakże. Kruszon mieliśmy mieć na studniówce oficjalnie, we wrażych czasach komuny – to znaczy… miał to być kruszon, a wyszło jak zwykle, bo nie było wszystkich składników. Zaraz poszukam stosownego zdjęcia, gdzie Jadzka, skarbnik klasowy, wywija szampanem, a po Jadzki prawicy siedzi śp. już teraz nasza wychowawczyni, osoba bardzo nam utrudniająca życie w owych czasach. Ciekawe, gdzie są ci wszyscy ludzie teraz – o jednej wiem, że gdzieś koło Bydgoszczy, o drugiej, że niedaleko mnie w Syracuze, tylko wyszła za mąż, zmieniła nazwisko, ktos to nazwisko mi kiedyś podał w biegu i uleciało mi z pamięci równie szybko. Jest tam też Dagmara z Czarnego Dunajca – o ile wiem, nadal tam mieszka.
Nasza Rzeczpospolita Babska ( same baby w klasie) to była bardzo fajna klasa !
http://alicja.homelinux.com/news/Studniowka.jpg
Jeżeli „polski” poncz to mniej-więcej dwudziestopięcioprocentowa (zawartość alkoholu) mieszanka araku, cukru, soku cytryny wody i herbaty to dodam ciekawostkę:
W Szwecji poncz (punch) jest tradycyjnie pity albo zimny do kawy – jak koniak lub likier – albo gorący do grochówki !!!
Tradycja picia tego trunku. wywodzącego się z Azji ma korzenie w osiemnastym wieku kiedy to zaczęto sprowadzać arak z Jawy.
Jeżeli jednak to nie to samo, to proszę powyższe natychmiast zapomnieć!
Czy „mocne” to dawne extra mocne? Bo to były moje ulubione, do czasów, kiedy już nic nie było i na kartki brało się co się dało. Ja nie miałam aż tak zle, bo jako jedyna paląca w rodzinie, miałam kartkę niepalącego na dodatkowy karton. O cholera, że też mi sie z powodu kruszonu, którego nie było, zebralo na wspominki!
A na obiad? No właśnie… może ziemniaki inaczej? A propos ogórkowej, parę lat temu odwiedziłam mój dawny ogólniak i moja polonistka zaprosiła mnie na stołówkę, serwowali zupę ogórkową z… ryżem! Ty wiesz Pyro, jeden jedyny raz jadłam zupę ogórkową z ryżem i naprawdę była bardzo dobra! Prawdopodobnie rzecz w tym, że takiej ogórkowej nie sposob przekwasić, bo ryż zlagodzi kwaśność.
Za moich czasow nie było w szkole stołówki, ale to nic nie szkodzi, bo po drodze ze szkoły wstępowałam do przyjaciółki, a tam królowała Babcia Maryśka i gotowała tak, że nalezy Jej się całkiem osobny pean.
W szkole mieliśmy tylko gorącą herbatę i najlepszą na świecie herbatę parzyła pani Majerowska (też już śp.) i tę herbatę, bodaj za 50 gr szklanka, pijało się na dużej przerwie, zaraz po obowiązkowym papierosie wypalanym w kibelku (zima) albo na starym cmentarzu żydowskim za boiskiem szkolnym (znośniejsze pory roku). Jak w 15 minut dużej przerwy człowiek się z tym wszystkim wyrobił – pojęcia nie mam, a jednak! A co pani Majerowska do tej herbaty dodawała – nie wiem, smak był jednak niepowtarzalny, nie była to cienka, byle jaka herbatka, to była herbata co się zowie!
Tak właśnie myślałam, Alicjo, że mogłabyś być doskonale moją wychowanką (matury 66-72 r) Pewnie, że musieliśmy Wam utrudniać życie u startu, na tym m.in.polegała nasza rola, ale pomyśl, jaką miałyście frajdę kiedy udało się wykołować „ciało”. Już takiej frajdy potem nigdy w życiu mieć nie można; nawet wtedy, kiedy mąż pyta (podnosząc jeden but z nowej pary” „Ile wydałaś na to?”, a Ty zgodnie z prawdą podajesz mu połowę ceny, czyli należność za ten jeden but. (Moja psiapsiółka robiła tak notorycznie) Mąż się chwalił oszczędnością żony, a mój nie mógł się wydziwić, dlaczego ja płacę tak dużo. Widzisz, a na tym zdjęciu jest zatrzymany czas, zamrożone złudzenia, że wszystko możesz, wszystko jest otwarte,smoki i lęki dorosłości jeszcze grzecznie siedzą w kącie. Boże, jaki pięknie nierzeczywisty świat.
Do p.Andrzeja – tak właśnie, słowo „pancza” w sanskrycie znaczy „5” i określa te pięć składników. Polacy piją raczej poncz gorący w noc sylwestrową na prywatkach składkowych – rózni ludzie przynoszą różne potrawy, a pan domu robi poncz. Jeżeli ma być uroczyście, to wnosi się gorący poncz, a nad nim trzyma kilka kostek cukru nasączonych arakiem (ew, spiryt.) , które się podpala – płonący poncz, zgaszone światła, możemy się całować na Nowy Rok, nowe szczęście.
z tym ponczem to zgryz, do tej pory bylem pewien, ze jest z wysp Karaibskich i robi sie z rumu, soku pomaranczowego i cytrynowego, a tu masz, arak z Jawy, herbata i do grochowki:), cale zycie czlek sie uczy
pozdrawiam
a moze byc jeszcze poncz z La Reunion. Baza jest rum arangée czyli „wzbogacony” o zapach macerowanych w nim ziol, jakich? tylko mama mojej szwagrowej wie, i najlepszej w swiecie wanilii, niezly sam w sobie. Do tego dodaje sie pokrojone pomarancze, ananasy, moze byc kiwi i soki, z gojawy i pomaranczowy. Pije sie zimny. Od czasu gdy La Reunion „weszla” do naszej rodziny jest to podstawowy aperitif wszystkich familijnych spedow, a ja tradycyjnie wyjadam owoce. Nedlugo Swieta, bedzie wiec okazja…
Rocznik ’73 , Pyro. A powiem Ci, że ja dobrze wspominam moją szkołę i ciągle utrzymuję kontakt z moja polonistką, która chyba w tym roku już odchodzi na emeryturę, a do nas przyszła prosto po studiach, na nasze ostatnie dwa lata ogólniaka. Utrzymuję też kontakt z panem od fizyki, a z fizyki byłam noga średnio-rzadka. Odszedł już na emeryturę dobrych parę lat temu i ten kontakt to już raczej przez panią polonistkę, która donosi, co z nim, no i kartka na święta.
Pan od fizyki jeszcze na emeryturze będąc zajmował się nauczaniem specjalnym, bo nikt tego nie chciał robić, a zdarzył się taki uczeń niepełnosprawny, którego trzeba było nauczać indywidualnie, w domu. Ale to osobna historia.
Kilka lat temu wpadłam do szkoły i właśnie pan od fizyki zaprosił mnie do gabinetu dyrechtorskiego, taka mała kanciapa za pokojem nauczycielskim, otworzył okno, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. I mówi – o, ja teraz muszę sie ukrywać z paleniem jak wy kiedyś po kibelkach, bo nie wolno! Ale niech mi coś zrobią, toż ja już dinozaur, a oni mnie potrzebują!
Pani wychowawczyni była niestety, wyjatkowo wredna, bardzo by pasowała do dzisiejszego Giertycha. Natomiast inni nauczyciele utrudniali nam życie w ramach wzajemnego zrozumienia, że tak powiem. Im mniej kto utrudniał, tym bardziej się człowiek starał, żeby tak całkiem nie przeginać i od czasu do czasu się przyłożyć.
Sławek, przepisów na poncz, sangrię i kruszon jest tyle, ile ludzi, którzy te napoje przyrządzają. Wystarczy tylko znać podstawowy zestaw każdego z nich. Dla mnie poncz to taki grzaniec 🙂
W siermiężnych czasach póznego Gierka podstawą był tak zwany jabol, w innej postaci nie dało się tego pić przecież. O, juz widzę, jak Gospodarz się krzywi! A co biedny student miał robić?! Ze już nie wspomnę o braku laku w sklepach, toż porządnego wina na półkach sklepowych było tyle, co nic!
A gdzie Helena? Pindrzy się na ten swój fitness?
Zgoda,
Umówmy się jednak, że poncz musi zawierać pięc składników – bo stąd ta jego nazwa. (Z sanskrytem nie ma żartów!).
Może być nawet pięć butelek jabola…
OK. Jabol, gozdziki, cynamon, cytryna, miód, a zamiast tego araku czy czegoś chrzciliśmy … ehum, spirytusem, bo kolega mieszkający na stancji obok miał skład spirytusu na swoje wesele, mające wkrótce nastąpić. Trochę tego spirytusu poszło na cele, powiedzmy, wesołe, czyli weselne!
A jak się spirytus zapala, każdy wie 🙂
Zawierał składniki? Zawierał, nawet sześć w porywach, jak nie siedem! I jeszcze zapalic można było!
Alicjo
Niestety „mocne” to nędzna namiastka „ekstra mocnych”.Nie dają tego specyficznego kopa, właściwego „ekstra…”. Opakowanie też beznadziejne -czerń z elementem czerwieni, a „ekstra…” miały czerń z wyrazistą żółcią. Zaletą jest opakowanie zawierające 25 sztuk. No ale na higienicznym bezrybiu i rak ryba. A propos wspomnień z czasów kartkowych. A pamiętasz „carmeny” cięte z metra, które kupowało się na wagę w magazynach „Tytoń polski”? Pamiętam,że prawie zemdlałem po wypaleniu 30 centymetrowego „carmena”.
Co do kruszonu z tamtych lat nie mam uwag. Dodam tylko, że najlepszy jabol był z kapslem”Spółdzielnia Las”,bo podobno z owoców leśnych był pędzony. Jeszcze jedno mam wspomnienie związane z jabolami.Część mojego rocznika odbywała we Wrocławiu tzw studenckie praktyki robotnicze w rozlewni jaboli. Nie wolno było wińska wynosić w butelkach ale pozwalali wynosić w słoikach.Zabawnie to wieczorami wyglądało bo ludzie w akademiku upojeni siedzieli nad słoikami żółtego płynu.Jakby marynatę z ogórków konserwowych pili.Zresztą, prawdę powiedziawszy, to była klasyczna marynata. Mój Boże – tyle człowiek ma wspomnień z tamtych lat! Nic tylko pisać.
Pozdrawiam
Jednym słowem życie mieliście wesołe do obłędu. W latach 50-tych upojnych ochlajów damsko – męskich w akademikach jeszcze nie było, a jak były, to nie każdego dopszczano do rozrywki. Panienki podrywało się na słodkie białe wino „Lacrima Christi”. Sama pamiętam taką randkę gdy absztyfikant otworzył butelkę onej „Lacrimy”, wyciągnął słój z ogórkami od Mamusi i drugi z wiejskim masłem, postawił na stole musztardówkę dla siebie i „prawdziwą” szklankę dla mnie, przy czym popatrywał spod oka, czy wielkie wrażenie na mnie ta elegancja wywarła. Może by i wywarła, gdyby chłopak wywierał wrażenie, ale nie. Totalna pomyłka i strata wieczoru. Co było w takim razie w ramach rozrywki ? Kluby studenckie, a w każdym kabarety, zezpoły, dyskusje. Wstyd się przyznać, ale nas naprawdę kręciła polityka i filozofia. Że nie padliśmy masowo z przegadania, to w ogóle cud boski. Na obozy jeździło się na pace ciężarówki, na spodziewaną „gorącą” randkę ubierał pannę cały akademik, pożyczając strojniejsze ciuchy od pończoch, po stanik (naprawdę się to nosiło). Czy byliśmy bardziej pruderyjni, niż nasi następcy? Ależ skąd. 18 – letnia (wcześniejsza o rok matura), uczesnana „na Simoncę} i wbita w czarny sweterek miała się za kobietę wyzwoloną. Z dzisiejszej perspektywy to wyzwolenie było zresztą takie sobie, raczej gadane i totalnie obliczone na gorszenie starszego pokolenia.
No dobra. Wspominki w kąt, idę obiad gotować.
z tym sanskrytem, to specjalnie bym mu jednak nie czapkowal, istnieje duze prawdopodobienstwo, ze punch jest skrotem od puncheon- wielkiej beczki, na dzis w Szkocji ( nawet troche na temat wyszlo ) ma ona pojemnosc 454 do 500 litrow i najlepsze Malty sie w nich starzeja, swojego czasu uzywane do transportu m.in. rumu z Antyli. Dla anegdoty: pod koniec XVII w. na Antylach poncz robiono z rumu, do tego rafinowany cukier, mielony cynamon, galka m. i gozdziki, zoltko i skorka chleba, teraz na szczescie juz jest normalnie, wiec rum, zielona cytryna (sok) i syrop z trzciny cukrowej, no i ma byc zimny,
naduzywanie alkoholu szkodzi:)
do Wojtka z P.
jak napiszesz, ze to bylo w Labiryncie, to nie uwierze
Pyro
Mimo pewnego (hmmm…) nihilizmu w ktorym się wówczas z upodobaniem nurzałem jednak sporo przeczytałem, obejrzałem i doświadczyłem. W sumie na studiach dojrzałem.Pewnie też z racji owego nihilizmu słodkiego. A z win słodkich pamiętam(lata 70-te) „Mistellę”.Upoiłem na randce(ogólniak) tym trunkiem wybrankę i tak się pochorowała,że z randki były nici i ciężkie problemy z jej rodzicami. Rozczarowujące doświadczenie – może dlatego od tej pory gustuję w winach lżejszych,wytrawnych.
Pozdrawiam serdecznie
Sławku
W Parawanowcu.Fajnie,że w Labiryncie też tego zaznali!
Pozdrowienia
No to się nieco rozjaśnia:
Ja miałem (pomimo błędu w pisowni) na myśli:
http://en.wikipedia.org/wiki/Punsch
który jest jedynie odmianą fenomenu opisanego gdzie indziej. Tamże różne wersje możliwego pochodzenia nazwy tego napitku.
Dla usprawiedliwienia dodam, że dawno tego paskudztwa nie piłem, a żeby razem z grochówką, to już w żadnym wypadku a nawet wręcz przeciwnie!
W osiemnastym wieku jak ktoś (w Szwecji) zamawiał w restauracji punsch mógł również dobierać według uznania proporcję owych pięciu składników.
Później napój ten stał się modny w kręgach „nowej elity” czyli studentów.
Do dziś istnieje wiele tradycji z nim związanych a także poświęcono mu sporo tak tu popularnych przyśpiewek wykonywanych grupowo w trakcie opróżniania naczyń napełnionych napojem o zauważalnej zawartości alkoholu.
Więcej się już dziś nie będe wymądrzał…
Niektóre (przyśpiewki jak i napoje) całkiem wysokiej klasy.
Ale Andrzeju, to Ty masz rację. Punch jest nazwą pochodzącą z sanskryckiego słowa ?pancza” oznaczające liczbę 5, gdyż hinduska „pancha karma” składała się z 5 elementów: herbaty, cukru, araku, cytryny i wina. Pita była na gorąco, wolno, z rozmysłem i bez pośpiechu.
Kto ma rację – ten stawia kolację !!!
Pyro,
myśmy się też nurzali w dyskusjach do obłędu! To nie było tak, że upojne zycie, o nie, ale jakoś tak się zgadało o imprezach, więc pociagnęliśmy wątek.
Te imprezy też pamiętamy, a to coś znaczy, kompletnie upojeni to nie byliśmy, no, czasami się zdarzyło, ale i koń się potknie! Przecież nam sie gęby nie zamykały wtedy, o wszystkim trzeba było pogadać i o wszystkim się gadało, każdy próbował się jakoś okreslić, coś wyrazić, uporządkować ten burdel naokoło.
A co do ubierania na randkę czy inne imprezy… to samo, co w latach, które wspominasz! A jak myślisz, skąd się moje rękodzieło wzięło? Z tego, że jak nic nie było w sklepach, a człowiek chciał się jakoś ubrać, to parę osób pruło stare swetry, wełnę się zwijało w motki, prało, „prostując” w ten sposób, i z tego powstawały różne cuda dla paru osób. W tamtych czasach to ja królestwo za kolor, byle tylko nie spłowiałe beże i brązy, do dzis nie znoszę tych kolorów, dla mnie to naczelny wygląd lat 70-tych. Wprawy nabrałam, obrabiając siebie i koleżanki, a nawet sprzedając to i owo w tzw. komisach.
Na pace ciężarówki jezdziliśmy na wykopki każdej jesieni w ogólniaku. Tak było przez tydzień, aż ziemniaki w niedalekim PGR zostały wyzbierane.
Dostawaliśmy bułkę (za 50gr, bardzo dobrą) z masłem i kiełbasą na południową przerwę oraz kawę z mlekiem w cynowym garnuszku półlitrowym. W życiu ten smak się już nigdy nie powtórzył. Zbieraliśmy ziemniaki, a przy okazji pozostałe łęty, pod koniec zbierania ktoś oddelegowany rozpalał ognisko i pilnował pieczenia ziemniaków. Nasze doświadczenia z młodych lat nie są wcale takie odległe od Twoich. Gdybyśmy upojnie spędzali naszą młodość, nie byłoby o czym wspominać, bo kto by pamiętał…
O, a w Szklanym Domu to nikt nie bywał?! No!
Na wiosny progu
W szponach nalogu
Autorzy blogu
Marza o smogu
W ramach dialogu
Krzycze „jej bogu”
Chcecie zarobic dac
Kardiologu?
To bylo apel do palaczy, plomienny, wiec wybaczcie nowa gramatyke.
Ja tez pamietam wina Lacrima Christi i Mistella, ale pierwszy raz upilam sie wisniowka Cherry Cordial.
Poncz naszych czasow, czyli grzaniec, najlepszy byl z wina „Zlota Gran”, albo J-23.
P.S. Wojtek, Mistella. Fuj!
„Bo to dziewczyny lubią, słodkie”. Marny byłby los absztyfikanta z czymś takim!
Nie pamiętam carmenów na metry, nie przypominam sobie też czegoś takiego jak „Tytoń Polski” – to było we Wrocławiu? Carmeny w ogóle uchodziły za mocny papieros, wyobrażam sobie, jak można sie bylo czuć po takim 30 cm … oczyma duszy sobie wyobrażam!
A cużeś Ty Wojtku studiował, że na studencką praktykę zesłano Cię do rozlewni jaboli, ha? Pewnie coś niepoważnego!
Oj ten Wroclaw stele powraca……..
No ,wiec i mnie zebralo na wspominki.Moi rodzice brali slub we Wroclawiu.Ojciec studiowal na Politechnice.W dniu slubu stawil sie w USC ubrany elegancko,ze mame troche zaskoczyl.W tamtych latach(50-tych),studenci chodzili raczej goli i bosi.Po ceremonii wieczorem,gdy wrocili do mieszkania,co chwila wpadal jakis kolega i zabieral czesc garderoby.Jak opowiadala mama,ojciec zostal w samych gatkach,podkoszulce i skarpetach ;(
Sama przypominam sobie pierwsze tygodnie pracy.Zaraz po studiach trafilam do biura projektow.Kazdego dnia wracalam do domu na dobrym rauszu! Mama zaczela na dobre sie niepokoic.Razu pewnego spytala-A czy w tym biurze projektuje sie jeszcze?-
Ano projektuje,projektuje…………….ino w przerwach ;(
A zima ,zwlaszcza panie pily wzmocniona herbatke z Cherry Cordial.
Oj wesolo bywalo w tej komunie…….:-D
http://en.wikipedia.org/wiki/Punch_%28drink%29
Torlin napisz do nich, ze wolisz ta pierwsza wersje i jako wyrocznia popros o skreslenie tej nieprawidlowej
dla mnie moze stanac na wczesniej proponowanych pieciu jabolach, ach ta Mistella
Sławku! O co Ci biega?
Ja wprawdzie nie jestem angielskojęzyczny, ale z tego co zrozumiałem, piszą dokładnie to samo, co ja mam w książce o historii kultury Indii. Różnica jest tylko wino a woda. O jaką „tę pierwszą wersję” Ci chodzi?
Ja nie jestem wyrocznią, mam dużą bibliotekę w domu, umiem szukać, bo to jest moja forma pracy. Po co w blogu kulinarnym te przysrywki?
ok ciut przesadzilem, przepraszam, wiec dla jasnosci:
pierwsza wersja, to ta o pieciu skladnikach jako zrodloslow do nazwy, a ta druga od beczek (puncheon) tez prawdopodobna
postaram sie wiecej nie wyglupic
Słuchajcie, słuchajcie!
Przeglądając w moje wczesne popołudnie wpisy od początku, zwróciłam uwagę na Pyry wpis, który chciałam naonczas przytoczyć, potem się rozgadaliśmy na inne tematy, ale to jest po prostu doskonałe:
…kiedy mąż pyta (podnosząc jeden but z nowej pary? ?Ile wydałaś na to??, a Ty zgodnie z prawdą podajesz mu połowę ceny, czyli należność za ten jeden but.
Torlin, kapkę luzu by się przydało, nie traktuj wszystkiego tak poważnie. Napij sie wina! Wiosna!
Nieważne, co za oknem… brrrr….
no wlasnie Wiosna, a czy ktos z Was dzis wepchnal Marzanne do Odry?
a z tymi ponczami, to po glebszej lekturze okazuje sie, ze prawie co kraj, to poncz, moze to po prostu Pan Piotr chcial nieco pomieszac, coby nam sie nie zdawalo, ze latwe pytania zadaje pod swoja nieobecnosc?
pozdrawiam, ide na poncz, z piwa
O, i takie przesłanie:
Więc to nie tak, jak było w książkach,
więc to nie tak, jak na polanie
we włosy dumnie wpięta wstążka…
i tak dalej
ZMORY WIOSENNE
Biegnie dziewczyna lasem. Zieleni się jej czas…
Oto jej włos rozwiany, a oto – szum i las!
Od mrowisk słońce dymi we złotych kurzach – mgłach.
A piersi jej rozpiera majowy, cudny strach!
Śnił się jej dzisiaj w nocy wilkołak w głębi kniej,
I dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !
Śnił się jej śpiew i pląsy i wszelki ptak i zwierz!
I miecz i krew i ogień! Sen zbiegła wzdłuż i wszerz!…
A teraz biegnie w jawę, przez las na lasu skraj –
A za nią – Maj drapieżny! Spójrz tylko – tygrys-maj !…
Dziewczyna płonie gniewem… zaciska białą pięść…
A wkoło pachną kwiaty… Szczęść, Boże, kwiatom szczęść!
A wkoło pachną kwiaty, słońcem się dławi zdrój !
Purpura – zieleń – złoto ! Rozkwitów szał i bój !
Grzmi wiosna! Tętnią żary! Krwawią się gardła róż!
O, szczęście, szczęście, szczęście! Dziś albo nigdy już!…
Dziewczyno, hej, dziewczyno! Zieleni się nam czas!…
Kochałem nieraz – ongi – i dzisiaj jeszcze raz…
Dziewczyno, byłem z tobą w snu jarach, w głębi kniej –
Jam – dwaj rycerze zbrojni i aniołowie trzej !…
Jam – śpiew i pląs zawrotny! Jam wszelki ptak i zwierz!
Ja – miecz i krew i ogień! Sen zbiegłem wzdłuż i wszerz…
Sen zbiegłem, goniąc ciebie, twój wierny tygrys-maj!…
Ja jestem las ten cały – las cały aż po skraj !
w koncu Wiosna, wiec moze ten kawalek Lesmiana zalagodzi nieco niektore zgrzyty, wprawdzie o maju, ale coz to za roznica? maj gdzies zawsze jest przeciez, Alicjo, Heleno, Pyro, wasza komitywa sprawia mi duza przyjemnosc, schabowy, to istotny, ale tylko pretekst, do tego rodzaju wymiany przezyc i wrazliwosci, czuje wspolnej, chwala P. Piotrowi, ze moge Was czytac, palac oczywiscie stanowczo za duzo
Dzisiaj czwartek.
W Szwecji w czwartki jada się grochówkę a na drugie naleśniki z dżemem. W drodze do pracy rozmawiałem z szefem-Szwedem o tradycji grochówki i tego punschu.
Okazuje się, że niektórzy nie tyle popijają grochówkę gorącym ponczem co dolewają ponczu do grochówki. Podobno bardzo smaczne.
Ciekawe, kto i w jakich okolicznościach wpadł na ten – jak na nasz zdrowy rozsądek – bardzo egzotyczny sposób mieszania przyjemnego z pożytecznym.