Warszawa bawi się!
We wspomnianej i cytowanej już świetnej książce Mai Łozińskiej „Smaki dwudziestolecia”, znalazłem pyszne opisy przyjęć domowych suto zakrapianych, i organizowanych przez stołeczną elitę literacką, (choć lepiej by było nazwać ją półliteracką). Zimna pora sprzyja podobnym spotkaniom przy suto zastawionym stole. Warto spojrzeć więc na rózne wzorce.
Czytam więc, że: „Przed południem przy stoliku w „Ziemiańskiej” planowano wieczorne wyjścia, przekazywano zaproszenia, decydowano, kogo można dopuścić do kameralnych, elitarnych spotkań, a kto na takie wyróżnienie jeszcze nie zasłużył. Towarzyską nobilitacją był udział w przyjęciach urządzanych przez Ferdynanda Goetla, cenionego wówczas pisarza, prezesa polskiej sekcji PEN Clubu. Te alkoholowe libacje znane jako „łabardany” swą nazwę wzięły od ryby wspomnianej w Rewizorze Gogola: kiedyś Goetel podał na zakąskę dużą rybę, którą goście dla żartu ochrzcili łabardanem i odtąd wszystkie przyjęcia w mieszkaniu pisarza na Targowej odbywały się pod tą dla niewtajemniczonych zagadkową nazwą. „Prezes z Pragi urządza 21 XI 1931 II Łabardan” – widniało na drukowanym zaproszeniu, które otrzymał pianista i muzykolog, Roman Jasiński. A dalej: „Uczestniczyć będą: Choynowski, Gebethnerowie, Domaniewski, Jaroszewicz, Jasiński, Mackiewicz, Morstin, Parandowski, Słonimski, Skoczylas, Słapa, Staff, Stryjeński, Schiller, Tuwim, Wieniawa, Wierzyński, Wittlin. Na widowni: pani Goetlowa, dzieci, panna Hala i Marynia. Bufet: łabardan, wierozub, comber, pilaff i kawardale. Trunki: Jak ostatni raz. Muzyka: ryp-cyp-indzia-pindzia–hurrdana! Strój: w spodniach. Początek o 8 wieczorem – koniec w godzinę później”. Spotkanie rzeczywiście trwało niewiele dłużej. Jasiński pisał we wspomnieniach, że tempo zabawy było zawrotne: „Pito wyłącznie najlepsze francuskie koniaki i to tak szybko, jak gdyby przyjęcie odbywało się w czasie postoju pociągu na dworcu kolejowym. O żadnej normalnej konwersacji nie było nawet mowy, co przecie nie oznacza, by pito i zakąszano w milczeniu. Panowała atmosfera jakiegoś rejwachu, z każdą minutą rosnącego i przybierającego coraz gwałtowniejszą formę. Po godzinie wszyscy byli już mocno zalani, tak, że następne pół godziny poświęcono (…) na szukanie palt, kapeluszy, picie „strzemiennego”, pożegnalne śpiewy, zwykłe pijackie ryki”.
Ulubieńcem warszawskich salonów był Jan Lechoń, zapraszany przez sfery rządowe i dyplomatyczne, przyjmowany w Belwederze, na bankietach u ministra spraw zagranicznych Augusta Zaleskiego, a także u Goetla. „Czasami Lechoniowi udawało się pożyczyć tyle pieniędzy, że urządzał u siebie przyjęcie – pisał Jarosław Iwaszkiewicz. I zaraz dodawał nieco uszczypliwie – Oczywiście na przyjęcie to otrzymywali zaproszenie wszyscy, tylko nie ci, którzy dali ową forsę”. I choć spotkania odbywały się w niewielkim i skromnym mieszkaniu na warszawskim Nowym Mieście, to jedzenie i kelnerską obsługę sprowadzał Lechoń z najlepszych lokali w mieście, z Bristolu lub Europejskiego. Wśród gości znajdowali się pisarze starszego pokolenia, tej miary co Stefan Żeromski, a także arystokracja i sfery rządowe. „Atmosfera była sztuczna i niezdrowa – twierdził Iwaszkiewicz. – Mimo to Lechoń był mistrzem ceremonii wielkich przyjęć u jednego z księgarzy warszawskich, Ludwika Fiszera, które to przyjęcia cieszyły się w ówczesnej Warszawie wielką sławą”. W latach dwudziestych Iwaszkiewicza nie zapraszano ani do Goetla, ani Fiszera. „Wiedziałem o zbliżaniu się takiego przyjęcia dzięki temu – wspominał po latach – że Lechoń i Wierzyński zajmowali osobny stolik w Astorii i w niekończących się koncyljabulach (…) spisywali listy gości. Na listach tych nigdy nie widniały nazwiska Słonimskiego i Iwaszkiewicza. Lechoń się trochę nas wstydził i nie uważał za salon fahig”.”
No i teraz wszyscy rozumiemy skąd ta krytyczna opinia. Pan Jarosław nie bywał dopuszczany do towarzystwa.
Komentarze
Dzień dobry.
Koniecznie muszę dorwać tę książkę….!
Słonimski i Iwaszkiewicz „dosłużyli” się towarzyskiej nobilitacji w latach 30-tych. Potem, jak wspomina Maria Iwaszkiewiczówna , Jarosław spędzał mnóstwo czasu planując uroczyste obiady Pen Clubu. Zachowało się kilka egzemplarzy starannie wypisanych i ozdobionych rysunkami menu, które dostawał każdy uczestnik. Nie były to jednak ostre popijawy, jak u Goetla ale oficjalne fety, przypominające obiady Akademii Francuskiej. O dziwo, dwa takie obiady wydał Iwaszkiewicz w czasie okupacji, a menu przewidywało i koniak i kilka gatunków doskonałego wina. Nie ma to, jak się mądrze ożenić, proszę literatów.
Pyro,wahałam się co zrobić z ta garścią gąsek-czy za Twoją poradą kartoflankę czy inne danie.W końcu wykorzystałam cielęcinę (pokrojoną w kostkę,marynowaną w sosie sojowym i odrobinie wódki) posypaną kartoflanką i szybko smażoną na maśle klarowanym.Tym sposobem mięso jest zrumienione a w środku soczyste.Dodałam usmażone mięso do gąsek w sosie własnym+cebula+czosnek+trochę włoszczyzny mrożonej+ trochę kremówki.Pomieszałam i chwilę razem poddusiłam.Do tego kluski kładzione.Komentarz współbiesiadnika:to jest dobre,bardzo dobre. Może uda się znaleźć następne gąski i wtedy będzie kartoflanka.
Gostuś – to musiało być bardzo dobre. Cielęcina wyjątkowo zyskuje przy wyrazistych w smaku, twardych grzybach – kurkach i zielonkach (a także smardzach, tylko tych nie ma u nas). Musiałaś tych zielonek jednak trochę zebrać.
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/156133/1dc365364dd8b95aea61a97d623c9c60/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/46705/7cb4c69662e4e980769b7fa5e8aa5d93/
W co sie tez bawic w taki czas?
W zeszle dni nabluznilem sie tu na tnace po oczach slonce, a od niedzieli siedzimy pod kloszem mgly i wszystko do okola na ponuro, i + 6.
Opowiada kolega, ze w niedziele byl w pobliskich gorach, a tam na szczycie (ok. 1100 m) + 18 i ludzie w pelnym sloncu chodzili w koszulkach. Dookola, bialy ocean po horyzont i tylko jedna wylaniajaca sie szpica stacji przekaznikowej.
Oby lepiej,
pepegor
Pepe – u nas pełne słońce ale nad ranem już przymrozki.
Czeka mnie wyjście do apteki, co jest wyprawą, jak na Alaskę, pies się przy okazji przewietrzy. W pralce przepierka, a w garnku będzie kapuśniak taki, że łyżka stoi : na ogonach , kawałku boczku wędzonego i dla Młodej, która takiego mięsa nie jada (cieszysz się Radzio, prawda?) włożone w zupę cieniutkie kiełbaski śląskie. Na deser owoce.
Rozmawiałam z Jolinkiem. Nadal walczy z bólem w plecach, cierpi i ćwiczy. Wszystkich serdecznie pozdrawia i prosi o trzymanie kciuków, by ta wredota Ją w końcu opuściła.
Małgosiu – dzięki za informację. Biedny Jolinek.
Trzymam mocno kciuki za Jolinka – znam ten ból 🙁 .
Jolinku – trzymam 🙂 http://www.youtube.com/watch?v=TnkWBmhVj2Y&feature=related
Pyro,shttp://palcelizac.gazeta.pl/palcelizac/56,110783,10603171,Nie_tylko_frytki.htmlame pyry
Jolinku, pozdrawiam. Brakuje tu Twojego porannego przeglądu smakowitych blogów.
Jeśli nie widzieliście, powróćcie do 23:18, gdzie spontaniczne polskie dziewczęta bawią się, bo taki panuje na tym placu nastrój.
Nie musi sie to wszystkim podobać, ale chyba możemy uniknąć sarkazmów.
Coś nie wyszło a było:
Pyro,same pyry:
http://palcelizac.gazeta.pl/palcelizac/56,110783,10603171,Nie_tylko_frytki.html
Ciekawe pomysły na dania z ziemniaków. Ale i tak najbardziej lubię młode pyry z gzikiem i maślanką 🙂
Gostuś skorzystam z pewnością. Dostałam od Misia potężną książkę o potrawach z ziemniaka i już dwa razy po nią sięgnęłam. Dlczego tylko 2 x – bo my jesteśmy Pyry, które jadają b.mało pyr. 2 kg wystarczają na dwa tygodnie (w tym kluski)
Z apteki wróciłam ze znacznie lżejszym portfelem, co się na mnie zresztą mało odbija, bo leki podstawowe w całości refunduje mi Ryba, a dodatkowe i osłonowe – Młodsza. A nie każda starsza pani ma takie prywatne NFZ-ty do dyspozycji. Wiem i doceniam.
Krystyno, mam nadzieję, że tu zajrzysz. Wspominałaś o listach Osieckiej i Przybory. Czyta się je z przyjemnością i wcale nie z uczuciem podglądania przez dziurkę od klucza. Przybora wyraźnie powiedział Umer, że uważa je za częśc polskiej literatury. Z Osiecką wzajemnie się inspirowali. Napisał, że ich piosenki,jak ptaki, od dawna siadały na tym samym drzewie, więc nie mogli się nie spotkać. Świadom tego, że mówi jezykiem, który sobie wymyślił, spotykając ją, zdał sobie sprawę, że ona mówi tym samym pięknym jezykiem. Napisali w tym okresie wzruszajace teksty, niezapomniane piosenki. Zachęcam Cię do przeczytania.
Witam Blog,
ostatnie dni miałam dość zajęte, ale wszystko skrupulatnie przeczytałam.
Alino,
listy Osieckiej i Przybory przeczytałam już jakiś czas temu. Poleciła mi je zachwycona nimi koleżanka. A wspomniałam o nich po równie entuzjastycznej ocenie Nowego. Ja z kolei przychylam się do poglądu Cichala, że listy mają charakter bardzo osobisty i mozna by jeszcze poczekać z ich wydaniem. No, ale skoro jeden z autorów listów sugerował ich wydanie i traktował je czysto literacko, to książka się ukazała i zyskała spore powodzenie. W sumie to dobrze, a że część czytelników kręci nosem, to normalne.
A Twój wspis jest bardzo ładną króciutką recenzją.
A dziś na obiad barszcz czerwony z pasztecikami. Podziwiam Alicję za to, że sama kisi buraki i zakwas na żurek, ale odkąd Nisia poleciła gotowy barszcz czerwony z kartonika firmy Krakus, używam tylko tego produktu. Jest doskonały nawet bez żadnych dodatków. Paszteciki robię już jednak sama , ale tylko dlatego, że domowe są zdecydowanie lepsze od tych, które kupowałam. Wolałabym kupić gotowe i oszczędzić sobie pracy, ale nie znalazłam takich, które smakowałyby domownikom.
Mam to samo. Żurek dosmaczam Winiarami, barszcz Krakusa, paszteciki własną łapą. Dzisiaj polędwiczka indycza, pieczone ziemniaki i brokuły na sucho.
Jolinku, wyrazy współczucia od długoletniego plecowca. Oby Ci jak najszybciej odpuściło.
Zrobiłem.
Zupa z marchwi i pomarańczy…
Da się zjeść, z dużą łyżką śmietany, posypana parmezanem i grzanką własnoręcznego drożdżowca. Zostały do zrobienia jeszcze 94 soupes pour tous les gouts.
Może się nie wykończę.
Na razie smakuje.
Alino,Krystyno-Wasza rozmowa o listach Osieckiej i Przybory przypomniała mi
też bardzo sympatyczna lekturę wspomnień Agnieszki Osieckiej pt:
„Rozmowy w tańcu”.Czytałam już bardzo wiele lat temu,ale widzę,że jest nadal do kupienia.
Dzisiaj będziemy zatem toastować za zdrowie Jolinka.
Dzien dobry,
Danusko, jak ja zazdraszczam! Co prawda na Cyprze bylam na poczatku czerwca, ale jak to dawno bylo… Czy mialas czas zatrzymac sie w wioskach na Troodos? Sympatyczna, ale dosc ‚turystyczna’ to Omodos, slynne z monastyru i koronek (lefkara).
Jolly Rogers-zatrzymaliśmy się na trochę w Fikardou (stare domy z kamienia) i w Kakopetrii.
Marek-to do 9 lutego gotujesz codziennie nową zupę 🙂
Potem już pełen luz-gotujesz tylko drugie dania.
Pewnie na tę okoliczność też masz jakąś książkę 😉
Od kilku dni zaliczam wpadki kuchenne i to poważne, bo przesalam potrawy. Przedwczoraj za słone były kotlety schabowe i moja gęsta zupa jarzynowa. Udzieliłam sobie nagany z wpisaniem do pamięci, ale na wiele to się nie zdało, bo dziś przesoliłam farsz mięsny do pasztecików. Drugi farsz- z kapusty kiszonej z grzybami na szczęście był dobry. Mąż spytał delikatnie, czy ja tak specjalnie robię, czy tracę smak. Zła jestem na siebie bardzo. Może publiczne przyznanie się do winy coś da. Ale to jest chyba kara za zbytnią pewność siebie. 😉 Problem w tym, że zrobiłam tych pasztecików dużo , a wyrzucić szkoda.
Ktoś pytał ile kosztuje książka Pawlikowskiego „Wojna i sezon”. Nic, za frko! Jeden plus ujemny. Trzeba czytać w komputerze. Ewa nie znosi, mnie to ganz egal.
Pyro jak Ci ona smakuje? Jędrny język. Trochę „nie dzisiejszy”. Wiele wtrętów młodopolskich, Plackowatych. Lubię to ( jak i Placka). Ożywcze remediun na miałkość i ubóstwo teraźnejszości.
Przypominam link
http://www.pogon.lt/Fundacja/Biblioteka/Wojna_Sezon.html
Cichalu – ja też jestem przecież niedzisiejsza, chociaż i nie młodopolska.. Co do języka, to kiedyś zgodziliśmy się, że jest jedyną ojczyzną wspólną, jaką mamy. Masz rację, że ożywczo wpływa na nas, kiedy ktoś tego języka używa ze zrozumieniem jego bogactwa i wieloznaczności. Ludzie dzisiaj dążą do uproszczonej jednoznaczności – z lenistwa? Wygody? Braku umiejętności?
Krystyno
Kup sól morską, najlepiej kwiat solny. Dodając taką samą ilość masz gwarancję , że nie będzie za słono. Sól warzona w nadmiarze powoduje , że potrawy stają się gorzko słone.
Pyro,
A propos wykopalisk w Bałakławie
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2011/11/07/nie-tylko-kobieta-zmienna-jest/#comment-291072 – wcale mnie to nie dziwi. Toż całe wybrzeże Krymu greckimi kolonistami stoi. A jak nie Grecy, to Rzymianie, Bizancjum, Wenecjanie, Genueńczycy, Tatarzy, Turcy… Tam naprawdę jest co oglądać 🙂
Danuśka,
Mniejsza o te piękne widoki, ale dostałam ślinotoku… 😉
U mnie coś ostatnio grzybowo.W końcu zrobiłam ubiegłoroczne rydzyki,zebrane na działce. Były zblanszowane i zamrożone.Po odmrożeniu usmażyłam na klarowanym maśle .Smakowały jak świeże.No,prawie.Smaczna przekąska.W tym roku niestety również rydze nie dopisały.
A z zeszłego była tylko dla jedna paczuszka,zrobiona na próbę.
Marku,
spróbuję z solą morską, ale przede wszystkim muszę myśleć, kiedy sięgam do solniczki.
Pepegor rano wspomniał, że u niego mglisto. Wczoraj wieczorem wracaliśmy do domu , przebijając się przez ścianę mgły. Widoczność była nie większa niż 30 m, a może jeszcze mniejsza. Siedziałam w samochodzie z duszą na ramieniu. Na szczęście na drodze panował bardzo mały ruch i wszyscy jechali powoli. Nie była to przyjemna jazda. Ale to są uroki jesieni. Dziś już mgły ustapiły i znów było słonecznie.
Cypryjskie zdjęcia Danuśki zmobilizowały mnie do dalszych „sprawozdawczych” działań.
Sewastopol został założony pod koniec XVIII w z inicjatywy Grigorija Potiomkina jako baza marynarki wojennej, twierdza i ważny port handlowy. Podczas wojny krymskiej było przez 11 miesięcy oblegane, a następnie zajęte przez siły koalicji brytyjsko-francusko-tureckiej. W czasie drugiej wojny światowej port został zdobyty przez wojska niemieckie i rumuńskie w lipcu 1942 roku, tym razem po 8-miesięcznym oblężeniu. Sewastopol został wyzwolony przez Armię Czerwoną w 1944 roku. W 1945 roku otrzymał tytuł „miasta-bohatera” ZSRR. Tyle encyklopedia.
Dla nas to po prostu rosyjskie miasto na Krymie. Ten fakt, jakkolwiek z bólem serca, potwierdzają nawet Ukraińcy. Zresztą, miasto wraz z okolicą nie jest częścią Autonomii Krymskiej, a podlega bezpośrednio Prezydentowi Ukrainy. To tu, naprawdę poczuliśmy że „dobry deń” jest jakoś nie na miejscu …
Stara ale całkiem przyzwoicie zachowana architektura, brak bloków w centrum miasta, port wojenny, pomniki poświęcone bohaterom wojen krymskiej i II światowej, tow. Lenin na postumencie, stare cerkwie – ten miszmasz carsko-militarno-socjalistyczny składa się na całkiem spójną acz jedyną w swoim rodzaju całość.
https://picasaweb.google.com/112958196308416510634/Sewastopol
Ewo-na dodatek właściciel tawerny,w której jedliśmy półmisek owoców morza przysiadł się przy kawie do naszego stolika (było niewielu klientów)i wdał się z nami w pogawędkę pod hasłem „my Cypryjczycy jesteśmy naprawdę serdecznym i towarzyskim narodem”,co rzeczywiście sami zaobserwowaliśmy.Potem zastanawiał się,dlaczego Ci Rosjanie piją tyle wódki i dlaczego Brytyjczycy są jacyś mało rozmowni i nieprzystępni? I tak sobie dywagowaliśmy o różnych nacjach.
W rozmowie uczestniczył też bardzo sympatyczny kelner,który władał biegle francuskim i angielskim i jak się okazało był z pochodzenia Rumunem 🙂
Dzisiaj na obiad Osobisty Kucharz przyrządził indycze podudzie duszone
w czerwonym winie z dodatkiem jedynie słusznej musztardy z Dijon. Danie było boskie!
I jak tu nie wybaczyć tej awersji do cebuli ?
Niech nie je,ale niech dalej tak dobrze gotuje 😀
Nawet bez cebuli !
Danuśko,
na Krymie są sami nietypowi Rosjanie – piją WINO 😆
I wcale im się nie dziwię.
Ewo-ale ten Cypryjczyk pewnie jeszcze takich Rosjan nie poznał 🙂
Moja relacja z Cypru to pikuś z porównaniu z Twoim pasjonującym serialem
z Waszej ostatniej podróży.
Danuśko – mam nadzieję że NIE ostatniej 😆
Ewo – Bardzo ciekawe zdjęcia i sprawozdanie. Ukraińsko-rosyjski spór to zabawa z beczką prochu, a ja mogę tę sytuację uzdrowić. Otóż prawda jest taka, że owszem, Potiomkin był założycielem samej twierdzy Sewastopol (jak zwykle z inicjatywą wystąpiła kobieta), ale prawdziwym założycielem samego miasta był mój przodek – admirał szkockiego pochodzenia, Thomas MacKenzie, czyli Fomka Fomicz. Przystań Grafska to jego zasługa. Krótko mówiąc – Sewastopol powinien należeć do mnie 🙂
Skoro już o rodzinie mowa – czy miałaś okazję zobaczyć pomnik generała Edwarda Totlebena? To mój drugi atut w sporze. Roszczeń do Twierdzy Nowogieorgiewskiej nie mam, bo to Modlin, ale piasek z plaży modlińskiej zgrzyta mi w sercu 🙂
Placku,
Niestety niet. Zabradziażyliśmy w greckich ruinach i Sewastopol obejrzeliśmy pobieżnie i w biegu. Ale podałeś mi piękny powód by tam wrócić 😆
W spory ukraińsko-rosyjskie staraliśmy się nie mieszać. Oględnie wychwalaliśmy piękny kraj i dobrych ludzi 😉 .
Placku – Twoje roszczenia terytorialne też są wysoce ożywcze. Ja ostatnie kilka godzin poświęciłam (po raz pierwszy od miesięcy) polityce krajowej, parlamentowi itd. Niech będzie, poświęcę to towarzystwo po to, żeby wspierać Twoją inicjatywę! Co tam Magadaskar i Liga Morska i Kolonialna. Ja też chcę Sewastopola!
Pyro – Dowiodłem, że mógłbym mieć rościć, ale wolę popijać kawę Pod Pikadorem, czego i Tobie serdecznie życzę 🙂
Tola Mankiewiczówna, Tadeusz Raabe i jeden z Nich
Raabe to także część mego DNA, a parlamenty nie.
Pyro, Placku – dla Was:
http://www.youtube.com/watch?v=iRWbLeENmUc&feature=related
Albo klasyczniej:
http://www.youtube.com/watch?v=IIBxN6DwYKo
I dalej w klimacie czarnomorskim, szum starej płyty:
http://www.youtube.com/watch?v=A9YdoNdRvhM&feature=related
I po całości:
http://www.youtube.com/watch?v=Cp9FBMJSdCc&feature=related
Swoją drogą Ots był wspaniały.
Tanio i smacznie
(Każdy z gości obowiązany jest spoglądać na poetów z odpowiednim szacunkiem. Obelżywe okrzyki i bicie poetów krzesłami, laskami lub tzw. rękoma uważamy za niedopuszczalne ze względu na ekonomię czasu w programie)
Kamienicę przy ulicy Targowej widziałem na własne oczy. Zaciągnęła mnie tam moja sadystyczna ciocia. Gdy już tam dotarliśmy, wydusiła z siebie „Mój Boże” (3 razy) ale na szczęście zauważyłem kawałeczek ocalałej sztukaterii (w bramie). Jej twarz wypogodziła się się jak pogoda po wczasach wagonowych na Helu. To wtedy dowiedziałem się o tym Raabe. Wcześniejszych widziałem na paru ocalałych fotografiach. Jeden z nich miał brodę jak czarny szpadel, dobno byłem do niego uderzająco podobny. Miałem wtedy 5-6 lat. Profesor Kleks.
Nisiu – jesteś czarodziejką. Od godziny nucę w myślach „sewastopolski walc, zołotyje….” i za czorta nie mogłam sobie przypomnieć, co tam złotego było.
To teraz wiem, przypomniałaś mi. Placek wycofuje się, a ja nie… Może on nie chce Sewastopola, a ja chciałabym, chociaż moi antenaci nie w tamtym kierunku aktywni byli. No cóż – marszałek Moltke miał kuzyna Władymira Iljicza Ulianowa (Leninem zwanego) rodzina Bernadotte też takiego pociotka miała, więc Placek może też mieć stosunki międzynarodowe. Historia Europy nie takie dziwo oglądała.
Po estońsku też fajnie to brzmi:
http://www.youtube.com/watch?v=tg0ptNRYpSU&feature=related
I na dobranoc:
http://www.youtube.com/watch?v=rqHEkj0qyTU&feature=related
Przepadałam za nim dawno temu…
Bo widzisz, Pyruniu, te skojarzenia ma się pokoleniowo…
A jak miło przy okazji posłuchać Otsa, dawno niesłyszanego.
Dobrej nocy.
Jutro zajmę się produkcją wstępną likieru farmaceutów. Obiadu nie gotuję, bo dzisiejszy kapuśniak został w całości w garze. Będzie na jutro. Kto mnie odwiedzi w okolicy świąt zimowych, może zostać potraktowany najlepszym wymysłem politycznych zesłańców na Kaukaz w XIXw – było wśród nich sporo aptekarzy.
Dzień dobry,
Nie przyjechałem się tu wysypiać, oj nie, już dawno po pierwszej, a pobudka o 7:00.
Na pełne sprawozdanie musicie poczekać, robię zdjęcia, chadzam codziennie gdzieś tam, ale na razie nie mam możliwości nawet Was podczytać.
Będę wpadał w miarę możliwości.
Długie Polaków rozmowy znacznie skracają moje wpisy! 😉
Dobranoc 🙂