Udręki starego kucharza
Lubię czytać stare książki kucharskie. To już wiecie, bo wielokrotnie przytaczałem tu odpowiednie cytaty. Jest w nich przecież wiele czaru, tajemnic i niezamierzonego humoru. Jednocześnie niemało przepisów – mimo ich skomplikowanych zaleceń – udaje się zastosować i dziś z doskonałymi rezultatami. Choć czasem…
Sztokfisz przychodzi do nas tylko solony i suszony. Trzeba go w drewnianym naczyniu w mocnym ługu z drzewa brzozowego lub olszowego moczyć dni 4 w ciepłym miejscu. Wtedy zlać ług, pokrajać płaskie połcie na kawałki i zalać świeżym ługiem, w którym znowu niech moknie trzy dni, następnie zlać ług, wypłukać w zimnej wodzie i zalać wodą wapienną, którą się robi, kładąc w wodę tyle niegaszonego wapna, aby się woda zabieliła jak mleko. W tej wapiennej wodzie niech moknie dwa dni, po czym przełożyć go do innego naczynia, wypłukać kilka razy, nalać czystą wodą, moczyć w niej jeszcze trzy dni, kilka razy na dzień zmieniając wodę.
Gotować w czystej wodzie bez soli, bo stwardnieje, dopiero na samym dogotowaniu trochę posolić. Gotuje się krótko, dobrze z wody odcedza na sicie, a na półmisku polewa się młodym masłem z rumianą bułeczką.
Uff! I wszystko gotowe. Dobrze, że gotuje się krótko. Dzięki temu już po dwóch tygodniach przyrządzania mamy pyszną rybkę na talerzu.
Żeby nie być posądzonym o sadyzm, to podrzucę Wam przepis na inna rybkę, i to dużo prostszy. Zwłaszcza Sławek i Arkadius powinni być zadowoleni, bo to rybojady straszne!
***
Ryba na szynce
1 wędzony łupacz (może być pstrąg), 2 łyżki masła, 2 plastry wędzonej szynki, pieprz świeżo mielony.
Rybę gotować pięć minut we wrzątku przekładając z boku na bok. Ostudzić, zdjąć skórę, usunąć ości. Roztopić masło na patelni i opiec szynkę z obu stron. Położyć rybę na szynce i posypać pieprzem. Dusić na małym ogniu pod pokrywą przez 3 minuty.
***
Ryba w majeranku i jabłkach
1 kg filetów z ryby morskiej, 1 kg kwaśnych jabłek, sól, pieprz świeżo zmielony, majeranek, cytryna, 10 dag masła.
Jabłka obrać i pokroić w plastry pozbawiwszy pestek, filety posolić i popieprzyć, odstawić do lodówki na 60 min. W naczyniu żaroodpornym ułożyć warstwę jabłek, posypać majerankiem, posolić, położyć filety, skropić sokiem z cytryny i położyć na wierzchu masło. Wstawić na 25 min. do piekarnika w temperaturze 150 st. C. Podawać z zieloną sałatą.
Komentarze
Wyprawa byla udana.
Wstapilem do klasztoru. Nie jako nowicjusz, tylko jako gosc. Po raz pierwszy spalem w klasztorze. Jak zabity. Cala noc bez przerwy, do szostej rano. Podroz samochodem do Katowic to tez przygoda ale niewielka. Jechalismy przez Drasenhofen. W strefie wolnoclowej Beherowka w dwu gatunka i stosownych flaszach.
Za kolkiem osoba duchowna czyli ojciec Marceli. Samochod Renault, typu mikrobus z wymontowanymi siedzeniami zaladowany pod sufit roznymi rzeczami ktore w wiekszosci pojada dalej na Ukraine. Kierowca pierwszej klasy najwyrazniej Duchem Swietym natchniony. Za Cieszynem w kierunku Katowic dluga przebudowa. Beda gotowi z tym odcinkiem przed Mistrzostwami i bedzie dobry dojazd na Slask i do Warszawy. Wieczorem zaprosila nas znajoma pani na kolacje, Od bardzo dawna nie bylem na prawdziwej polskiej kolacji. Musze stwierdzic, polskie produkty to juz europejska klasa. Zadna zbieranina typu co sie dostanie tylko kupowane wedlug dobrego wyboru. Szczegolnie smakowalo mi slaskie pieczywo. Z pobliskiej niewielkiej piekarni. Zaden kombinat. Oczywiscie przywiozlem do domu bochenek pokrojonego pachnacego chleba typu cegla. Slonecznikowy. Najchetniej kupilby cala piekarnie. Inne produkty tez klasa. Nastepnego dnia tez wszedzie gdzie popasywalismy poza tradycyjna goscinnoscia doskonale jedzenie. Kuchnia polska stanela znowu na nogi. Dawno nie bylem w Polsce, kilka lat, ale to co widzialem to naprawde mozna swiatu pokazac. Chybe jeszcze ludzie nie bardzo potrafia dobrze pokazac co maja. Katowice to juz cos zupelnie innego anizeli dawniej. Oczywiscie, ulice wymagaje i dlugo beda czekaly na doprowadzenie do calkowitego porzadku ale czysto. Nawet powietrze. Znalazlem jednak cos co mi sie nie podobalo. Jakas skandynawska firma ulokowala w srodku osiedla odlewnie magnezu. Smierdzi wokolo i chyba piekielnie podtruwa wszystkich. Jak juz musi byc taka odlewnia to chyba gdzies daleko na odludziu a i technologia wyglada na przestarzala.
Jazda z powrotem, wczoraj, we czwartek inna droga, przez Slowacje. Duzo buduja i w wiekszosci dobre autostrady. Jeszcze kilka wezlow drogowych w przebudowie w okolicy Bratyslawy ale sympatyczne przejscie graniczne a w Austrii jak to w domu. Bezstresowo.
Polecam z czystym sumieniem poludniowa Polske, okolice Wegierskiej Gorki gdzie zafundowalismy sobie postoj.
Wsrod znajomych troche staromodny i juz zabawny obyczaj, proba dawania kanapek na droge. Biore tylko wode mineralna bo po drodze pelno dobrych przydroznych zajazdow w ktore przerodzily sie dawne budy z kielbakami z rozna. Mozna spokojnie cos zjesc, napic sie i rozprostowac kosci.
Przy okazji. Browar w Zywcu wygladem zewnetrznym nie ustepuje innym znanym markowym firmom. O smaku piwa nie mowie bo to kwestia gustu.
Cieszy mnie, co zauwazylem wczoraj wieczorem, ze blog Pana Adamczewskiego przestaje byc zbiorem recept kulinarnych stajac sie natomias forum ludzi, ktorzy wiedza co dobre do jedzenia i jak to jesc. Aczkolwiek niewyczerpana jest skladnica przepisow ale waznym staje sie nie tylko co, ale jak i kiedy jesc.
O czym donosi ze swiezym spojrzeniem na sprawe
Pan Lulek
Ta rybka pieczona z jabłkami ma jeszcze jedną wersję, ponoć kaszubską – otóż wchodzi trzecia warstwa – chrzan. Wygląda to wtedy tak :jabłka, ryba, chrzan i jeszcze raz to samo w odwróconej kolejności , wszystko zalane śmietaną, posypane wiorkami masła i zapieczone w piekarniku. Sama nie robiłam ale jadłam kiedyś w Kartuzach i dostałam taki przepis. Niezłe to było. Cieszę się, że Pan Lulek już po polskim treningu. Sam zobaczył, że Vaterland da się znieść przez kilka dni. Zaplusuje mu to w Kórniku.
Jestem ciekawa ryby z jabłkami. Przepis do zapamiętania i sprawdzenia. Dotąd zdarzało mi się piec rybę jedynie z pieczarkami i śmietaną, ale z jabłkami może być lepsza.
Pozdrawiam Gospodarza i Blogowiczów
Z tym moczeniem sztokfisza to najprawdziwsza prawda. Moja znajoma Norwezka, wychowana w okolicach kola polarnego (teraz mieszka w Bodö) wspomina, ze kiedy wracala ze szkoly wiedziala, w ktorym domu moczy sie sztokfisz, bo calymi dniami okrutnie tam „pachnialo”. Sam sztokfisz smakuje wspaniale i jest bardzo popularny w Hiszpanii i Portugalii (bacalao), gdzie w halach targowych moczy sie w dlugich wannach. We Wloszech to tez przysmak pod nazwa stoccafisso. W przepisach stoi zawsze: wziac sztokfisza dobrze namoczonego 🙂 Typowym widokiem na skalistych wybrzezach polnocnej Norwegii sa dorsze suszace sie na dlugich rusztowaniach z zerdzi. W klimacie subpolarnym takie ryby sie nie psuja i nie cuchna. Dopiero namoczenie takiej mumii wyzwala jej potencjal…
W Lizbonie (Alfama)trafiłem na uliczkę pełną sklepów z bacalao. Dech zapierał odorek suszonych i moczonych dorszy. Z jednej strony ciężkie powonieniowe przeżycie ale z drugiej to podniecający zapach egzotyki. Ach, jakbym chciał się tam znaleźć w tej chwili.
Pozdrawiam
Wojtku coś dla ciebie z Lizbony
http://youtube.com/watch?v=qqriVGtYUdk&mode=related&search=
Jeszcze kawałek . A Lizbony to ci zazdroszczę
http://youtube.com/watch?v=GdJYzzyO7nc
Zanim nam sie Wojtek calkiem rozklei niech mu Julio opowie, jak smakuje sztokfisz z ziemniakami
http://youtube.com/watch?v=hsOW8ZyPIoY
Czy ktos jadl rybe faszerowana.
Bo ja niedawno jadlem. Dorsza z pacyfiku. Faszerowany byl nadzieniem z ryzu i mielonego miesa cielecego z duza iloscie roznych przypraw. Przyprawy w nadzieniu. Agregat babuszki sie klania i na zewnatrz typu mieta. Moga byc inne ziola ale o ostrym zapachu. Rybe kladzie sie w podluzny garnek z rusztem, podlewa oliwa i bialym winem. Bardzo wolno dusi na malutkim ogniu az ryba bedzie calkiem miekka, rowniez w srodku. Probuje drewnianym szpikulcem. Potem wyciagam zwierze wraz z rusztem, pozwalam okapac. Przygotowuje sos z tego co pozostalo w garnku doprawiajac do smaku i przecieram w urzadzeniu typu Flotte Lotte. Taki kreciolek do przecierania roznych rzeczy w tym pomidorow i przejrzalych malosolnych ogorkow. Ryba laduje na polmisku polana mocnym alkoholem ktory tuz prze podaniem zapalam bo zwierzeciu zrobila sie zimno podczas przygotowywania sosu.
Sos podaje osobno w malutkim rondelku ze swieczka herbaciana pod spodem albo w podgrzanej sosjerce. Do tego mieszana salata typu ogorki, pomidory, salata porozrywana palcami, pietruszka i koper. Salata z oliwa lub dobrym dresingiem no i ziemniaki w mundurach podawane w nieobieranym stanie. Prosto z wody.
Zaleznie od stanu zdrowia gosci przed jedzeniem, do picia, cos mocniejszego, wino biale lub rozowe, soki i woda mineralna na stole salaterka lodu z kostkami do napojow. To jedzenie nie spowodowalo wsrod gosci Ostatniej Wieczerzy. Wszyscy przezyli, ryba byla zbyt mala. Zjedzono nawet glowe i skrzela.
Wracajac dzisiaj z urzedu w Güssing podprowadzilem duza dynie. Potem beda z niej, prosto na polu, wybierac nasiona na olej a reszta pojdzie na pasze dla bydla. Karmione tym swinie daja, oczywiscie niedobrowolnie, dobre chude mieso.
O czym donosze
Pan Lulek
Panie Lulku, „podprowadzilem:? A co na to ojciec misjonarz? 🙂
Na Kurpiach malon inaczej dynia zawsze był popularny i przyrządzano z niego zupy , ciasta, zapiekanki , nawet pierogi. Mam znajomą wyśmienitą kucharkę która na konkursie regionalnym zdobyła główną nagrodę za zapiekankę z malona.
Nemo
Ja, wbrew temu co piszę, do rozklejających się nie należę. Po prostu przyjdzie czas to znów wyląduję w Lizbonie. Poczuję nagle zew, wywalę papierzyska przez okno, zatrzasnę za sobą drzwi i odnajdę się gdzieś w Alfamie albo zaułkach Dolnego Miasta. I będę jeżdził starymi tramwajami po zaułkach albo przesiadywał z emerytowanymi hippisami, dezerterami jeszcze z Wietnamu w podłych knajpach. No i wąchał suszone dorsze! Jeszcze mam plany – mimo 50-tki na karku.
Misiu dużą przyjemność mi zrobiłeś filmami.
Pozdrawiam
Nemo
Ja, wbrew temu co piszę, do rozklejających się nie należę. Po prostu przyjdzie czas to znów wyląduję w Lizbonie. Poczuję nagle zew, wywalę papierzyska przez okno, zatrzasnę za sobą drzwi i odnajdę się gdzieś w Alfamie albo zaułkach Dolnego Miasta. I będę jeżdził starymi tramwajami po zaułkach albo przesiadywał z emerytowanymi hippisami, dezerterami jeszcze z Wietnamu w podłych knajpach. No i wąchał suszone dorsze! Jeszcze mam plany – mimo 50-tki na karku.
Misiu dużą przyjemność mi zrobiłeś filmami.
Pozdrawiam
Wiemy, wiemy, Wojtku, jestes twardy facet z siekiera 😉 Ale ja sie rozkleilam, bo kocham fado i Lizbone i nie mam siekiery pod reka. A na dworze nadal zimno, choc przed poludniem wyjrzalo na chwile slonce, a sytuacja powodziowa „pod kontrola”. Najblizsze jezioro wciaz przybiera i nie mozna za duzo wody wypuscic (sluza), bo zaraz wrzask w kantonach w dolnym biegu Aary sie podnosi. Oni juz sa zalani i nie chca wiecej. Trwaja wiec miedzykantonalne pertraktacje, ile i kiedy popuszczac.
Nemo i tak dobrze, że pertraktują. Pamiętam, że w 1997 roku w kraju zalewali bez pertraktacji. No bo i co mieli z wodą zrobić skoro wszędzie jej było pełno? Powódź to fizyka nie polityka – polityka zaczyna się gdy wody opadają.
Życzę słońca
Dziendobry,
ryba moim zdaniem powinna byc przyrzadzana szybko, zdecydowanie nie dwa tygodnie.
Jadam suszonego dorsza zima, ale mocze go w lodowce przez 24 godziny.
Zapiec go w portugalskim sosie z papryki i voila.
Nadziewane ryby pamietam z dziecinstwa. Dzis obawiam sie, ze wole szybko smazone lyb pieczone…
Dzisiaj mamy w domu dzien szczegolny.
Wyciagamy z zalewy upeklowana (mamy nadzieje) szynke… Troche boimy sie trzymac ja dluzej w zalewie. Takie igranie z ogniem (saletra).
Nie mozemy szynki uwedzic, wiec co dalej po obsuszeniu?
Czy po prostu upiec, kupic duzo musztardy i piwa i miec obiad na caly week-end?
Czy trzeba bedzie zabic smak saletry kapusta kwaszona?
Na razie biegne do pracy, ale za kilka godzin trzeba bedzie podjac jakies decyzje.
Licze na was drodzy Blogowicze…
a.
Panie Piotrze, sztokfisza, zostawie, co cierpliwszym, jablko i majeranek kupuje, od jutra jestem na ulubionej wysepce na wielkiej kaluzy, dwa tygodnie w rybackim kontekscie, bede robil za slepra (majtka) na kutrach, wiec kalosze, diesel i smrod, ale za to jak fajnie, sadze wiec, ze uda mi sie przetestowac przepis, z tym, przypisanym mi rybozerstwem, to owszem, ale, otoz ryb praktycznie nie kupuje, bo po prostu mi nie smakuja ze sklepu, poza nielicznymi wyjatkami, na ktore zreszta nie bardzo mnie stac, uwielbiam za to te, ktore sie jeszcze prawie ruszaja, a do nich mam dostep tylko na wyspie, no i tu daje sobie poszalec, Mlody po trzech dniach odmawia wspolpracy, Lepsza po tygodniu dostaje pryszczy od wysokobialkowej diety i tez wysiada, a ja dalej sniadanie, obiad i kolacja z pletwami, najchetniej na surowo, albo z grila, jak leje, to z pieca, a poniewaz pogoda ostatnio z ta tendencja pomysle o majeranku,
mam tez drobne doswiadczenie z bacalao, chyba jednak nie jestem fanatykiem
Wojtek z Przytoka,
na mnie podzialal podobnie Dubrownik. Kiedy wrocilem z wakacji nie marzylem o niczym innym, jak o powrocie do tego miasta i w ogole w te okolice. Teraz mi juz w sumie przeszlo – jesli chodzi o Dubrownik, ale chec wywalenia wszystkiego przez okno powraca nieznosnie….
Pozdrawiam.
Podpowiedź dla Ani Z.
Przesyłam przepis na szynkę pieczoną, który z powodu peklowania musi być trochę zmodyfikowany. Nie nacierać szynki solą, bo ma sól z peklowania. Wymoczyć ją przez godzinę z nadmiaru soli. Osączyć i dalej jak w przepisie. Musi się udać. Mówi mi to doświadczenie i kulinarny nos. A prawdę mówiąc tak mi też podpowiada Basia, a jej wierzę w tych sprawach (i nie tylko) całkowicie.
PS.
Z ananasa można zrezygnować. Też będzie pysznie. Smacznego!
Szynka z goździkami
Nieduża surowa szynka wieprzowa, 2 łyżki cukru, łyżka miodu, kilka plastrów ananasa z puszki, 20 goździków, sól
Szynkę umyć, natrzeć mocno solą i naszpikować goździkami. Włożyć do brytfanny skórą do góry i piec w piekarniku w temperaturze 150 st. C około 3 godz. Podczas pieczenia polewać sosem spod szynki, a gdy go mało to wodą. Po 2,5 godz. odciąć skórę, a tłuszcz na szynce ponacinać głęboko w kratkę. Odlać sos spod pieczeni. Wierzch szynki posmarować miodem, posypać cukrem, obłożyć plastrami ananasa i wsadzić do piekarnika na ostatnie pół godziny. Podawać pokrojoną w plastry z ziemniakami pieczonymi w łupinach w folii.
mt 7
Rozgrzeszyl, bez pokuty. U nas to normalka. Co na polu to i u sasiada. Plonow wystarczy dla wszystkich.
Wojtku z Przytoka.
Przed kilku laty, w Lisbonie, w tramwaju, takim wspinajacym sie na gorke, pewien gentelman wyciadnal mi z kieszeni portfel z dokumentami i pieniedzmi. Bylo to jeszcze przed wprowadzeniem EURO i mialem marki. Sposob polegal na tym, ze jadaca starsza pani nagle zaslabla, pochylilem sie zeby pomoc a jej towarzysz zalatwil mnie elegancko od tylu. Zorientowalem sie prawie natychmiast ale ta para wlasnie znikala za rogiem ulicy. W najblizszym hotelu pomogli mi zablokowac konto, karte kredytowa i zlozyc meldunek na policji. Pan komisarz powiedzial mi, ze dzisiaj to juz trzeci wypadek ale ci starsi panstwo sa niekaralni ze wzgledu na podeszly wiek. Na szczescie zona miala swoje dokumenty i pieniadze, urlop mial sie ku koncowi i przyjelismy wszystko z humorem. Po powrocie do domu upewnilismy sie, ze moje konto nie zostalo wyczyszczone i zamiarowalem zglosic odpowiedniej wladzy, co zostalo mi skradzione. Po kilku dniach nasze ministerstwo spraw zagranicznych przyslalo mi poprzez urzad powiatowy, za pokwitowaniem odbioru maja portmonetka ze wszystkimi dokumentami i karta kredytowa ale bez 200 DM.
Mysle, ze pomogla rowniez karteczka w portugalskim jezyku, ktora napisal moj przyjaciel, byly Radca Handlowy Austrii w Lizbonie, a ja wlozylem ja do portfela.
Tresc kartki byla nastepujaca: mily znalazco tego portfela, prosze zebys wyjal wszelkie pieniadze jako Twoje honorarium za poniesione trudy a portmonetke wraz z dokumentami wrzucil do najblizszej skrzynki pocztowej. Moja karta kredytowa juz jest zablokowana i kazdy bank i dom handlowy natychmiast powiadomi policje jezeli ktos sprubuje nia zaplacic albo podjac pieniadze z bankomatu. Jastem uczestnikiem najnowszego elektronicznego system zabezpieczeniowego wspolpracujacego poprzez GPS z miejscowa policja. Zycze Ci wszystkiego najlepszego ale jezeli chcesz, mozesz wziac udzial w przebiegu testujacym.
Z powazaniem, tu podpis ale tym razem nie Pan Lulek.
Niezaleznie od tego radze uzbroic sie w stosowny pas cnoty a pieniadze dzielic na czesci
Pan Lulek
ale pomilkli, trudno jade na wakacje z niedosytem, majeranek jednak spakowalem, odpoczywajcie zasluzenie
Zaczął lub zacznie się wkrótce weekend, dla innych szczęśliwców wakacje / wydaje mi się iż nic lepiej nie udaje mi się w życiu jak wakacje/. Wszystkiego najlepszego.
Prócz stokfiszy, których połówki związane za ogony i zawieszone na drewnie do schnięcia są jeszcze Klipfische, te również bez łbów i bebechów. Ich sylwetkę poprawia się za pomocą soli /puszczają soki/. Dawniej czyniono to na Felsklippen i stad pewnie ta nazwa.
Mam pewne doświadczenie jeśli idzie o jedne i drugie, ale o tym potem, jak dojdziemy do afrykańskiego gara, bo o kuchni w tym przypadku mowy być nie może.
Natomiast dziś pozwolę sobie jeszcze dokończyć przynajmniej częściowo myśl z dnia poprzedniego.
Sex i jedzenie to w zasadzie to samo i dlatego szczegóły są istotne…….
….jedno i drugie powinno się chcieć, a chcieć się nie musi. Jak przychodzi ochota to i apetyt rośnie w miarę jednego i drugiego.
W tym celu udałem dziś się cdn…. jak wkleję fotki
Hej Slawku, zagladam tu na chwile, by Ci zyczyc udanych wakacji, dosytu wszelkiego i zadnych sztormow. I pamietaj, zrob zdjec pare z tych oceanicznych okolicznosci! Kilo wody pod stopa!
Panie Lulek,
pomysł przedni – ten z portmonetką i notatką. Niezależnie od tego, faktycznie nie należy trzymać wszystkich jajek w jednym koszyku, zwłaszcza podróżując.
Ja tu nie urlopuję, Sławku, ja pracuję i ścigam się z czasem – jak zwykle okazał się nierozciagliwy, cholerka, a na jutro rano muszę być gotowa.
Wesołego zapiątku wszystkim życzę i wracam na galery.
Nie pamietam jakos tego sztokfisza z Polski. Bylo powiedzenie: ryz, mysz i sztokfisz, ale odnosilo sie do sytuacji: groch z kapusta, mydlo i powidlo itp. Suszonych dorszy tez nie pamietam. Byly wedzone.
cd…
…w tym celu udałem się dziś do sklepu….
http://s200.photobucket.com/albums/aa179/arkadius_album/?action=view¤t=IMG_3392.jpg
to te siedem albo osiem fotek na prawo
pozdrowienia
Okoniu, u mnie sie mowilo: ryz, mysz i pieczone zaby 🙂 A na obiad u mnie byla fladra na maselku i bialym winie. Na kolacje – prawdziwki w cienkich plastrach przyrumienione na oliwie plus roztarty zabek czosnku, sol, malo pieprzu. Do tego chleb razowy i salatka z pomidorow.
Arkadiusu, fajna waga!
Nemo,
Dopiero teraz pozbieralem to do kupy. W Polsce jadlem tylko dorsza wedzonego, bardzo byl dobry, zwlaszcza kiedy wedzil go w beczce, w Darlowie stary rybak, do ktorego przyjechala bardzo urodziwa wnuczka. Calymi dniami wedzilismy dziadkowi te dorsze i obzeralismy sie do utraty pamieci. Dlatego teraz nie pamietam, jak to sie skonczylo z ta wnuczka. Potem, na Florydzie, lapalem ciagle te white fish „na tony”, ale nie wiedzialem, ze lapie dorsze. Teraz, kupujemy dobra rybke do smazenia, ktora sie swietnie trzyma na patelni (podobnie jak pstrag), nazywa sie cod, ale teraz wiem, ze to tez dorsz. A moj przyjaciel z N.Y. zawsze sie domagal, zeby mu dac dorsza (wylacznie) tzn white fish. Tak mnie blog zagnal do slownikow, wyjasnil „sztokfisz”, i z Twoja pomoca podedukowal. Pozdrowienia.
Okoniu!
Wędzone dorsze z zamierzchłych lat 60-tych mniej więcej środkowych wspominam jak najmilej i nic mi tak nie smakowało, jak ta ryba, kosztowało to chyba 10 zł. za kilogram – mama wysyłała do sklepu i zawsze wypraszałam dorsza też! A była to ryba w dosyć dużej pogardzie – znane przyslowie: jedz chłopie dorsze, bo g…o gorsze. Pewnie dlatego, że wędzony dorsz był chudziutki i doskonały, a tłustość była chyba w cenie.
Dopiero parę lat temu trafiłam we Wrocławiu na wędzone dorsze, już nie pamiętam, czy to było w lodówce mojej przyjaciółki, czy znalazło się tamże, bo pan J. natrafił, zakupił i tam włożył. Niebo w gębie jak zawsze, suszonych nie jadłam, tutaj czasami kupuję świeże, ale dla mnie nic wędzonego dorsza nie pobije.
U mnie jambalaya na obiad (oprócz warzyw, ryżu, przypraw etc. dodałam italian hot sausages oraz kawałki piersi kurczaka – to było w lodówce) , właśnie dochodzi, do tego Casarsa merlot z rejonów Wenecji. I jeszcze mi trochę ciężkiej roboty zostało.
p.s. Dodam, że nie znałam nazwy sztokfisz, dorsz po tutejszemu to jest *cod* , natomiast whitefish to najtańsza i dość mało podniecająca ryba, nawet nie wiem, czy morska czy słodkowodna, i nie wiem, co by było jej ewentualnym polskim odpowiednikiem.
Niech ja zjem i zabiorę się do roboty!
Alicjo, ja pamietam, ze dorsze byly po 6 zl. Haslo tez pamietam. Byly tez wedzone makrele i tu przescigalismy sie w wymyslaniu hasel promocyjnych np. jedz makrele co niedziele, 3 makrele na wesele itp. Mianem whitefish okresla sie wiele ryb slodkowodnych min. sielawe lub sieje (lososiowata).
Sieja to jedyna ryba z której przy rozbiórce nic nie zostaje dla szewca. Jest zbyt delikatna by skórę oddawać do garbowania. Nie tylko plz…
A kiedy było: chleb po 8 a bulki coraz dorsze
Alicjo, witaj w rodzinie dorszowatych ! Zazeralem sie tym dorszem w Polsce tez. Nie byl chudy, przeciwnie – bialy, soczysty i prawie bez osci. Tutaj, jesli wedzony, mowi sie white fish, jesli surowy, w sklepie – cod( z rodziny dorszowatych, ale wiekszy). Rosjanie mowia – „tpecka'”. White fish, ryba zdecydowanie morska, ulubiona w kosher menu. Jest w sklepach – bistro typu New York Deli i moga ci nawet zrobic sandwicz na razowym chlebku. W Brooklyn, Chicago, St. Francisco i w South Miami Beach jest tego na tony. Ja musze zamawiac w grosery store i po dwoch – trzech dniach czeka skrzyneczka z szescioma pokaznymi rybkami, uwedzonymi jak trza – i smakuja jak te w Polsce. Niemozliwe, zeby nie bylo ich w Toronto. Zadzwon tam do dobrej sieci sklepow i sprobuj zamowic smoked white fish. Przysla szybciutko do domu. I – bedziesz palaszowac polskiego wedzonego dorsza ! Pozdrowienia. Okon (nie wedzony).
Przepraszam, Nemo, no way ! Zre to, karmilem ortodoksa Niume, zamawiam, lapalem – White Fish to dorsz ! A sielawa, przesmaczna, w polskich jeziorach, to zupelnie inna historia.
Alicja i Nemo, skoro przyplynely makrele: to tez mozna kupic wedzone, jak dorsze. Ale – straszne tlusciochy(po palcach cieknie…brr..), mieso z trudem odchodzi od osci, a tych osci – zatrzesienie ! I smak – kudy mu do dorsza !
W polanowie wędzony dorsz lub jak kto woli kabeljał to już prahistoria.
Co było i przeminie moczy się w winie.
Arkadius,
Kabeljal ??? A to co za zwierze ?
Ciekawa jestem co bedę jadła przez najbliższy tydzień. Żegnam się ze wszystkimi. Na tydzień jadę w góry by chodzić, siedzieć przy kominku popijając piwko, pośpiewać z przyjaciółmi stare piosenki … na takich wyjazdach jedzenie jest najmniej ważne 😀 ale pewnie nie obejdzie sie bez polędwicy po zbójnicku i tym podobnych. Pozdrowienia dla wszystkich
wydaje mi sie, ze white fish to sieja, nienadzwyczjna duza slodkowodna ryba…
Kudy jej do dorsza… Nowofunlandczyk moze tonac w lososiu i sieji, ale umrze z glodu bez dorsza…
dziekuje oanie Piotrze za znakomicie brzmiacy letni slodki przepis na szynke… Dam znac jak nam sie udala…
a.
No, to dziecko pojechało i ja mam klawiaturę na wyłączność na calutki tydzień. Dorsze lubię w każdej postaci z tym, że wędzone tylko bardzo świeże, bo potem są wiórowate i nadają się doskonale do sałatek (z ryżem, jabłkiem i majonezem) W odróżnieniu od wielu z Was rybę wędzoną lubię nieco bardziej tłustą, a któż tu wygłasza głupoty, że w makreli dużo ości? W Polsce się coś takiego dziwnego porobiło, że dorsz nasz proletariacki kosztuje dzisiaj więcej, niż pstrąg, a nawet łosoś. Zgłupieli czy co?
Dzień dobry Pyro!
Ja konczę dzionek – podpowiem Ci, że nasz dorsz proletariacki od tamtych czasów został tak przetrzebiony na łowiskach, że jest drogi – u mnie też jest to droższa ryba. Wiem cos o tym, bo tu się toczyły prawdziwe wojny dorszowe na początku lat 90-tych i przez jakis czas zabrobiono połowow, żeby łowiska sie odbudowały. A co do łososia, to nie jest taki drogi, bo po prostu sztucznie hodowany. No, chyba że sockeye albo coho, z północnego Pacyfiku u wybrzeży Alaski i British Columbii, ale to kosztuje rękę i nogę, jak tutejsi mówią.
Ja lubię wędzonego wiórowatego właśnie, suchego. Makrelę często kupuję (wędzoną) i zjadam od ręki i bez chlebka, a o ościach to musział któryś z panów, bo mój też czeka, aż ja obiorę. Problem w tym, że makrela jest tłusta i ości od szkieletu czasem sie kleją do mięsa i zostają, ale na wszystko jest sposób, tylko leniwcom się nie chce. Ościsty to jest mały okoń! Nie jestem pewna , czy z uchem, czy bez…
Ha ha!
Poczytałam wpisy do góry i sie obśmiałam z rady Okonia, żebym podzwoniła do dobrej sieci rybnej w Toronto… Okoniu, za kogo Ty mnie bierzesz, za milionerkę jakowąś?! Myslisz, że ja nie mam na co pieniędzy wydawać, tylko na takie zachcianki, żeby mi umyślnym z Toronto przysyłali ze trzy, a nawet niech będzie cztery wędzone dorsze?!
Ja jestem normalna, liczaca się z groszem kobieta, umiejąca powstrzymać zachcianki aż do stosownej okazji (toż Polska za miesiąc z niewielkim groszem) – i wtedy to lepiej smakuje, jak jest raz na jakis czas, w określonym klimacie i pejzażu, że o stosownym towarzystwie nie wspomnę. Poczekam!
Jeszcze powtórzę kawał nieco kulinarny, który mi się przypomniał podczas ścibolenia:
Wspina się krowa na drzewo, wspina mozolnie, przechodzący mimo pyta:
-Krowo, a po cóż to włazisz na drzewo?
-Zeby pojeść śliwek – odpowiada krowa.
– Ależ krowo – mówi przechodzień – przecież to wierzba, nie śliwa!
– Nie szkodzi, śliwki mam w torbie.
OK,
dla tych, co zaraz zaczną krzyczeć, że łososie nie w oceanach… otóż dla rozróznienia obszarów tak sie tu nazywają – atlantic salmon i pacific salmon (te pacyfy to rzeki British Columbii i Alaski)
To już idę spac.
No to lulu Alicjo. A swoją drogą większość panów jest rzeczywiście zbyt leniwa na wyciąganie ości. Miałam kiedyś sąsiada – nawet chętnie pomagał w kuchni – który ryby lubił, byle zupełnie bez ości. I nieszczęsna żona dawała mu np leszcza rozebranego na strzępki, a stary Pyrol mruczał „Za dość roboty, za mało przyjemnści”
Okoniu, kabeljau to niemiecka nazwa dorsza pelagicznego tj. zyjacego w otwartym morzu w odroznieniu od dorsza stacjonarnego, zyjacego w poblizu wybrzezy. Rowniez Norwedzy nazywaja dorsza przybrzeznego torsk a glebokomorskiego – skrei, Holendrzy – kabeljauw. W Baltyku sa tylko dorsze.
Pyro, no to sobie pouzywasz 😉 Juz od 6 przy klawiaturze!
Alicjo, losos jest jak najbardziej ryba morska, w rzekach tylko sie rozmnaza. Dlatego uparcie wraca na tarlo do miejsca, gdzie sie wyklul, a chytre niedzwiedzie tylko na to czekaja.
Okoniu, zobacz w wikipedii ile znaczen ma whitefish. W mojej okolicy mianem Weissfisch okresla sie gatunki ryb slodkowodnych, oscistych i o niskiej wartosci kulinarnej, glownie na karme dla kotow.
Od dorsza chudsze są chyba tylko białko jaja (0 % tłuszczu) i żelatyna (0 % tłuszczu). 100 g dorsza zawiera 0,3 g tłuszczu. Makrela 100 g zawiera 7,2 g tłuszczu, wędzona – 10,7 g tłuszczu, a wędzony węgorz (przepadam) – 19,3 g, surowy – 17,9g.
Pozdrawiam
Szanowny Panie Gosp[odarzu!
Z informacji ze spotkania TUSK i KACZYŃSKI wynika,że pili wino włoskie o nazwie Ocra Strozzi z 2005 r. Proszę o informację,co to za wino i na ile mogło uderzyć do głowy /podobno wypili 4 butelki/ bez jedzienia tylko popijali wodą mineralną.
Zwracam się do Pana jako znawcy win i potraw o charakterystykę osób w ten sposób spozywających wino i co po rodzaju wina /to serwował Prezydent/ można powiedzieć o jego gustach.Tylko szczerze.
Hej,kosmopolityczne rybozjady!
W miejsce wymoczonego ze wszystkich treści sztokfisza czy dostarczanego na zamówienie nawet z Toronto dorsza,polecam pogardzane,nadające się podobno tylko dla kotów,bezwartościowe „białe ryby”:
-płoteczki smażone na masełku nad ogniskiem nad „bużyskiem” koło Dubienki,
-karasie po żydowsku,smażone w domku pana Józka nad jez.Glinki,
-karpia po włodawsku,duszonego w kociołku nad jez.Białym,
-sielawę świeżowędzoną przez pana Wacka nad jez.Drawskim,
-pstrąga pieczonego w ognisku w liściach kapusty,gdzieś na Pomorzu!!!
Pozdrowienia!
Miłośnik karmy dla kotów!
Andrzej Jerzy – brawo kolego! A te okonki przerabiane w domu na kotlety mielone? A te liny duszone w czerwonej kapuście (czy liny jeszcze istnieją? Nigdy ich nie widzę od czasu, gdy straciłam w domu wędkarza)? A jeżeli trafi się święto i złapie się sandacz większy, którego się pół piecze, a pół wędzi nad ogniskiem? Ej, łza się w oku kręci.
Jak ktos bedzie mial czas i ochote na dobre baltyckie ryby to polecem na jesieni, wczesnej, wrzesniowej, wyjazd na Hel. Zaczyna sie we Wladyslawowie. Wedzone ryby kupowalem w plaskich drewnianych skrzyneczkach. Czesto wiozlem do Warszawy a znajomi szaleli do tych pysznosci. Z Wladyslawowa droga na Hel. Juz po sezonie ale na ogol dobra sloneczna pogoda i po drodze ladne male rybne zajazdy jeszcze czynne. Do tego dobre piwenko jak znalazl. Kiedys jechalismy z zona i znalezlismy malutki zajazd udekorowany sieciami rybackimi. Obslugiwala mloda dziewczyna ubrana w kaszubski stroj. Georgetta byla jak urzeczona i poprosila o pokazanie jak on wyglada. Dziewczyna rozpostarla czarna spodnice w zolto zloty haft i dygnela. Zrobila to tak pieknie, ze Georgetta zaczela klaskac w rece. Potem wytlumaczylem tej dziewczynie skad przyjechalismy. Nakarmili nas wspaniale. Na zakonczenie kelnerka zaprosila moja zone na zaplecze i po chwili moja slubna wyszla w prawdziwym kaszubskim stroju. Pieknie opalona a stroj pasowal jak na nia uszyty. Kilka osob ktore byla na sali zaczelo klaskac a potem zaczely sie toasty. Przenocowalismy w pobliski pensjonacie bo nie dalo sie jechac dalej. Na Helu jest o tyle dobrze, ze sa ryby od strony morza i od zatoki i kiedy juz niema wielu gosci a sezon byl udany, to i dobre humory i znakomite jedzenie.
Przy okazji. U nas w domu jadalismy zawsze wiele ryb. Oceanicznych, morskich i slodkowodnych z Balatonu, Neusiedlersee i innych. Moja zona zawsze miala klopoty z oscmi, ja nigdy. Albo moje egzemplarze nie mialy osci albo ja te osci polykalem i nawet tego nie zauwazalem. Wszystko jedno czy te ryby byly smazone, wedzone czy gotowane. Albo mam takie kamieniami wybrukowane gardlo.
Dzisiaj jest u nas po poludniu wioskowe swieto. Oficjalne uroczystosci rozpoczynaja sie o godzinie 17.00 i beda trwaly do rana czyli ostatniego uczestnika. Dwie kapele zamowily sie. Beda tance, uciechy, swawole lacznie z budami, ktore beda sprzedawaly rozne roznosci i miejscowe smakolyki. Jesli bedzie deszczowa pogoda, to uroczystosci przeniesione beda o kilkast metrow do Muzeum Maszyn Rolniczych, ktore na wszelki wypadek zostaly juz wyprowadzone na spacer.
Przyjemnego weekendu i pod rybke.
Pan Lulek
Panie Stefanie,
Ocra to wino zaliczane do tzw. supertoscanów. Są w Toskanii winiarze np. Gaja, którzy produkują wina mieszając szczepy i roczniki. Tak powstają właśnie supertoscany wśród których bywają wina wprost rewelacyjne. Są one też naogół dość drogie. Producent wina, którym prezydent poczęstował swego gościa z Platformy to Guicciardini Strozzi z regionu Bolghari. A Ocra to całkiem dobre wino (we Włoszech kosztuje niecałe 12 euro a w Polsce 85 zł) – mieszanka trzech szczepów ( w tym słodkawy merlot i znacznie ostrzejszy syrah). Wypicie czterech butelek (to wina o 13-14 proc. alkoholu)powoduje stan zbliżony do nieważkości. Wino pite bez jedzenia traci na smaku. Wiedzą coś o tym amatorzy wina marki wino lub alpaga. Wino z wodą pili co prawda apostołowie ale też mieli do tego chleb ( a może nawet ser i ryby). Dwaj panowie zaś, o których mówimy nie przypominają apostołów w żadnym wypadku.
Nie chciał bym się zagłębiać w dalszą charakterystykę osób pijących w ten sposób. A więc pijmy wino, które podkreśla smak potraw i jedzmy dania, które pozwalają odczuwać aromat i smak oraz głębię trunku.
Niech tam się Pan Lulek bawi, tańczy i tuczy w płd Burgenlandii, a ja zrobiłam zakupy na następny tydzień, umęczyłam się jak dzika świnia, bo nakupiłam warzyw, a to diabelstwo ciężkie. Dzisiaj zrobię sobie w charakterze obiadu „dorożkarską przekąskę” czyli przysmażaną z cebulą kaszankę + kapusta i kromka czarnego chleba. Wśród moich zakupów jest materiał na leczo po polsku, nózki kurczaka i dwa plastry słuszne karkówki. Cebula, czosnek, pomidory, cukinia, kapusta pekińska uzupełniają to wszystko. Część na razie, muszę uciąć krótką drzemkę, bo wtsałam przed czwartą.
Dzień dobry
Zaczynam urlop, wziąłem 10 dni roboczych co z weekendami i cudem nad Wisłą daje ponad dwa tygodnie na odespanie i lenistwo. Dziś obudziłem się po 8 i doznałem tego boskiego uczucia – nic nie muszę! Więc przewalałem się leniwie z boku na bok, potem kawa i gazeta. Później poczułem przypływ energii i zamontowałem Wojtkowej huśtawkę na konarze starego orzecha bo przymawiała się już od dawna. Teraz ona się buja a ja, w drodze do lasu, zatrzymałem się u sąsiadki i dzielę się z Wami moim nastrojem. W planach mam jeszcze pomidorową na świeżych pomidorkach z ryżem, drzemkę popołudniową a wieczorem wizytę w tutejszym barze i pogaduchy z sąsiadami-rolnikami. Jutro w Przytoku festyn z tańcami, piwskiem z beczek i loterią w której wygrać można koguta, kaczkę i inne niezbędne do życia nagrody. Trzeba będzie ślubną wziąć pod pachę i iść (gdy się już nasyci bujaniem). Festyn co prawda jest pod egidą proboszcza ale jego frakcja mocherowa ma tu niewielkie znaczenie i jak znam życie zdrowe, chłopskie podejście do życia oraz piwo i tańce uczynią imprezę malowniczo ekscytującą.I takie mam plany na inaugurację urlopu.
Pozdrawiam
Panie Gospodarzu !
Nie bede sie tak jak Pan wdawal sie w Polityke. Przypominam tylko, ze w Rzymie starozytnym pijano wino wylacznie z woda. Gdyby Pan cofnal sie nieco w czasie to w Iliadzie wyraznie napisano o tym jak to Achilles zmieszal w kraterze wino z woda a potem przystapil do rozmow. W tychze czasach o ile sobie przypominam tylko barbarzyncy pijali wino nie rozcienczone.
Dlatego, jesli na stole wspomnianej konferencji nie bylo stosownej Aqua to napewno przy nim zasiadali barbarzyncy. U nas tradycja spritzera z najroznieszymi wodami, ze wspomne o Romer Quelle, pochodzi z czasow kiedy Cesarz Marek Aureliusz lezal na lozu bolesci i oddawal ducha w centrum Wiednia gdzie jego doczesne resztki sa przedmiotem podziwu niezliczonych rzesz turystow ktorzy nawet nie wiedza dlaczego pija spritzera.
Wieczna chwala Cesarzowi Probusowi ktory zniosl zakaz hodowli i produkcji win na terenie owczesnego Carnuntum.
Przedswiateczne zyczenia pozwalam sobie przeslac
Pan Lulek
Panie Lulku,
nie chodziło mi o wodę wlewaną do wina lub pitą równocześnie. Cztałem zarówno Biblię jak i książki dotyczące historii starożytnej i Grecji, i Rzymu. Miałem na myśli fakt, że pito i nie jedzono. To jest – moim zdaniem – kardynalny błąd. Wino nie jest trunkiem do żłopania. Powinno towarzyszyć jedzeniu. I to czym lepsze potrawy tym lepsze dania. Wtedy jest zachowana harmonia smaku. Ale przecież de gustibus…
Dzindobry,
picie wina nalezy traktowac jak posilek… zaczac od lekkich bialych, poprzez lekkie czerwone jak Bordeau lub Chianti…. Potem ciezkie czerwone i przejsc do lekkiego nawet slodkawego na koniec jak szampan (symbolizuje deser).
Oczywiscie najlepiej jesli prawdziwe a nie wyimaginowane dania towarzysza piciu wina, albo wino towarzyszy zajadanym daniom. Punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia.
Kolejny piekny dzien… Dzien pieczenia mojej szynki w miodowo-cukrowej glazurze (dziekuje Panie Piotrze)… Trzeba zwolac towarzystwo do pomocy w jedzeniu…
a.
Aniu Z,
Dodaj jeszcze, co do tej szynki będzie pite – if You please..
Dzień dobry!
Nemo, o łosiu i łososiu kazdy Kanadol – w tym ja też – wie, z łososiem chodziło mi o początek i koniec, żeby mi nikt nie zarzucił. Wyobraz sobie, nawet na mojej Cataraqui River łososie (atlantyckie) maja jesienią tarło, oczywiście w miejscu progu wodnego, którego nie są w stanie przeskoczyć. Tam czyhaja na nie kłusownicy – wyławiają, rozcinają, zabierają ikrę i zostawiają resztę. Zeby nie wiem jak strażnicy pilnowali, rok w rok to samo – sa w zmowie?! A cholera wie.
To, co napisałáś na temat whitefish jak najbardziej zgadza się z tym, co ja kiedyś usłyszałam na temat mojej taniej whitefish, takie rybie byle co.
Płoci, karasi, siei , a zwłaszcza sielawy nie obrażać proszę, andrzeju.jerzy, bo to są znakomite ryby!
A propos wina pitego przez starożytnych Rzymian – podejrzewam, że dlatego dodawali wody, że inaczej nie dało sie pić! Pamiętam, jak Pan Piotr nam tu kiedyś wykład zrobił na ten temat, jakie to zajzajery Rzymianie produkowali! Myślę, że woda tylko dodawała temu wdzięku i dlatego dawało sie wypić 🙂
Być może wspominał coś na ten temat Tadeusz Olszański w „Kuchni Erotycznej”, nie mam czasu sprawdzać, lecę na Sheep Dogs Trials oddać wyroby wełniane i odebrać kasiorę, przy okazji może trzasnę jakieś zdjęcia, od dziś też biorę urlop i Wojtkowi z Przytoka wspaniałego urlopu życzę!
P.S. Nemo, a w pazdzierniku kiedy będziesz w Polsce? Bo ja o pierwszą połowę pazdziernika zahaczam, wracamy 15-go. Może cuś-gdzieś…?
To lecę!
Panie Piotrze,dziękuję za odpowiedź.Też mi się tak wydawało,co do picia.
Samo wino wydaje się przednie.Jeszcze raz dziękuję 🙂
Nemo i Alicja,
I Wikipedia – prawda, i wszystko pozostale tyz. Ale tutaj, gdziekolwiek nie poprosisz o white fish, dostajesz wedzonego dorsza. Dokladnie, jak Alicja mowi. A kiedy poprosisz o cod, dostajesz wielkie steaks surowej ryby. To, co bylo potrzebne Alicji do zakupow.
Nareszcie, po tylu latach, uslyszalem zwiezla pyrowa definicje mojego miejsca w domu: „a te okonki przerabiane w domu na kotlety mielone ?” Swieta prawda. Przerabiaja mnie na co chca. Dzis, w nagrode za posluszenstwo i trzymanie sie dewizy „obey !”, potraktowano mnie inna BEZoscista rybka. Karp w galarecie ! Dostane na obiad. Tez „proletariacka” rybka, tez trzeba zamawiac. Nikt nie lubi karpia, bo „podjezdza mulem”, bo sprzedaje sie tylko w biednych dzielnicach, dla minorities itd,itd, a dla mnie – delikates ! I – zeby byl prawdziwie „szampanski” dzien, Alicja potraktowala mnie od rana „krowa w sliwkach” – na takich dykteryjkach mozna zyc lepiej niz na rybkach, dziekuje !
Okoniu pozdrawiam i donoszę ,że okonie były ulubioną rybą mojego Taty. Zajadał się smażonymi na chrupko. Prawdziwy rarytas pod wódeczkę . Smakowały szczególnie dobrze gdy były samodzielnie złowione. Poza tym Okoń to waleczną ryba i ciągnie jak dużo większa.
No widzisz Okoniu – ja też jestem miłosniczką tej ryby. A karpie (żywe) powinny byc przed konsumpcją potrzymane 2-3 dni w czystej wodzie, to znacznie stracą na tym „mułowym ” zapaszku. Ja mam zresztą swój sposób na wszelkie zbyt intensywne rybie zapachy i smaki. Może to niezbyt wyjść z karpiem, bo jego filety są dość cienkie, ale już łosoś wychodzi znakpomicie Te sposoby są dwa :
1. oczyszczone , pokrojone w filety albo dzwonka ryby nalewam słodkim mlekiem i pozostawiam na 1-2 dni aż się mleko zaczyna zsiadać. Odcedzam rybkę, płuczę, osuszam w ręczniku papierowym i woniejący dorsz może po przyrządzeniu uchodzić za delikates.
2. Rzecz dotyczy ryb do smażenia, raczej dużych. Biorę filet rybny (nawet nie skrobię z łusek, bo po co) kładę skórą do dołu i ostrym nożem zcinam lekko z ukosa steki, starając się pozostawić ten nasycony fetorkiem szary tłuszcz przy skórze. W ręce zostaje mi czysty kawałek, który już tranowo nie „zajeżdża”
Uwaga – monit
Miś 2, Wojtek z Przytoka, Andrzej Szyszkiewicz – no , co jest chłopaki? Przyjeżdżacie do Kórnika, czy nie? I co z Heleną – kuruje się, czy pędzi do nas? Wiem, że Nemo, Ana, Ania Z i kilka innych osób są zupełnie poza zasięgiem, ale inni?
Pieniądze wysyłam w poniedziałek. Kogo jak kogo ale Misia z nalewką zabraknąć nie może 🙂
Trochę mi zeszło z przeprowadzką i dużą ilością roboty.
Kochani,
Jak my tak o udrekach, to posluchajcie.
http://kabarety.tworzymyhistorie.pl/167_chatelet_nie_czyn_drugiemu.php
Ucalowania
Pyro Najdrozsza, s t r a s z n i e chcialabym przyjechac, ale dalej nie wiem w jakim bede stanie, moja operacja, a wlasciwie 3 naraz jest zaplanowana na 21 sierpnia, mam pozostac w szpitalu ok 10 dni, pod koniec przyjedzie do mnie na 2 tyg. Renata, aby mi pomagac. Czy po tym czasie bede mogla latac samolotem. nosic nawet najlzejszy bagaz i czy nie bede musiala zaczac radioterapii badz chemii – nie mam tymczasem pojecia. Ide na pre-op we wtorek (14.VIII) i moze cos mi powiedza. Dlatego nie moge wlasciwie ukladac zadnych planow.
Ale bardzo Wam zazdroszcze. A ponadto uwazam, ze Redakcja Polityki powinna zrobic z tego reportaz – jak czesto ludzie z blogu i to jeszcze za calego swiata – organizuja spedy?
Lena, to jest genialne. Podaje dalej.
Doprawdy,
arogancja ukarana…
Nasza piekna zapeklowana 8 kilogramowa szynka po wyjeciu okazala sie miec jakis dziwny zapaszek.
A. nawet powiedzial, ze „smierdzi trupem”.
Szybka konsultacja z Mama w Warszawie: diagnoza; pewnie dalysmy za malo soli, co naukowo sie stwierdza wrzucajac cale surowe jajko do plynu z szynka, jajo powinno plywac. Nasze zatonelo natychmiast jak cegla…
Gotowanie jest sztuka bazowana na wiedzy i doswiadczeniu, a nam sie wydalo, ze na podstawie jednego przepisu z opakowania po soli do peklowania wyprodukujemy nadzwyczjna szynke o przedwojennym smaku, jakosci i czystej prostej wiejskiej technologii.
Szynka pochodzila z organicznej swini…
W zwiazku z tym na proszony obiad dzisiaj beda mrozone tortellini z cielecina w lekkim pomidorowo-bazyliowym sosie.
Do tego wino, Panie Andrzeju Sz., jakie badz. Wszystko pasuje do cielecych tortellini z pomidorami. Wloskie czerwone Farnese ma nie za duzo glebi, jest tanie i doskonale na upalne dni.
Potem arbuz, brzoskwinie i szampan…
Ugh…
a.
Heleno, mam nadzieje, ze sama operacja (e) upora sie z problemem.
Moze uda nam sie jeszcze brac udzial w nastepnych blogowych zlotach.
Pozdrawiam cie cieplo,
a.
Aniu, kiedys, kiedy jeszcze pracowalam, w drodze do pracy przechodzac przez hale targowa na Covent Garden znalzalam ku swemu niemalemu zdumieniu… szczupaki! Wielka rzadkosc od wyjazdu z Kontynentu. Zakupilam dwa ogrome,maney no object, owinelam w gazete i ublagalam mile panie w stolowce pracowniczej ( w tej samej, w ktorej kiedys w kaciku siedzial pewien pisarz i pisal powiesc pod tytulem Rok 1984), aby wsadzily do lodowki. Byl piatek wiec natychmiast obzdzwonilam znajomych i przyjaciol i zaprosilam na sobotni obiad. Wrocilam z pracy po polnocy, nazbyt zmeczona aby zaczac owe szczupaki sprawiac.
Nazajutrz raniutko wyciagnelam moje skarby z lodowki – mialy z tego byc skonsultowane z Larousse Gastronomique krokiety ze szczupaka. Rozwinelam je z gazety i poczulam lekki smrod. Postanowilam starannie to umyc. Smrod sie nasilil. Uznalam ze jesli wyplucze to n a p r a w d e, NAPRAWDE dobrze, moze jedmal zniknie. Jednalk nie zniknal. Zanioslam wypatroszone szczupaki na smietnik. I pobieglam pedem do rzeznika, u ktoprego nabylam duza droga noge jagnieca. Money no object noge jagnieca.
Wspolczuje Wam gleboko. Z tego powstaja rodzinne legendy i rodza sie koszmarne sny.
Heleno,
musiałabyś sie zorientować, jak to jest, pewnie na pre-op powiedzą, co Cię czeka. A co do latania, u nas na przykład nikt cić nie ubezpieczy, jeśli lekarz nie wystawi świadectwa, że jesteś już przynajmniej 6 miesięcy cancer free. Ale na własne ryzyko chyba nie zabronią… Od Twojej operacji do Zjazdu miesiąc. A nuż… widelec! Jak się zadeklarujesz w ostatniej chwili, to też będzie dobrze.
Tymczasem skup się na wiadomo, czym – 21-go będziesz miała wsparcie z całego świata.
P.S. Wróciłam z sheep dog trials, zaraz wrzucę zdjęcia, po drodze kupiłam sobie bardzo fajne cosik do kuchni, ale o tem potem!
Heleno, a co myslisz o tym?
http://kabarety.tworzymyhistorie.pl/346_stuhr_pralka.php
Heleno W dzień Twojego zabiegu możemy a/ trzymać kciuki (obydwa), b/ trzymać paluch lewej stopy w atramencie (przy egzaminach pomagało), c/potargować się trochę z losem (a nuż) Tak czy owak będziemy z Tobą!
Alicjo – zajrzałaś do poczty?
Arkadius – a co z Tobą wietrzny chłopaku? Na desce to Ty u nas nie popływasz ale przecież masz bliziutko – 160 km.
Lena – sto lat odpustu i 500 pkt na Oscara. Dzięki za ten link
Pyro, „Gula Korolowa” cos Ci mowi?
Mówi, cholera. Ale i tak – NASI GóRą
Kochani, odkrylam kabarety przez przypadek. Nie jadlam sniadania, ale zoladki kurzece sa juz w piekarniku, zjem za chwile.
Jestem NIEOSIAGALNA! No, wiecie co ogladam….
Jutro porozmawiamy, jak poodchamiam sie troszeczke jeszcze.
Buzka
No tp, Pyro, nalezysz do ekskluzywnego klubu tajnej wiedzy: Ty, ja,E. oraz Irena Lasota z Waszyngtonu. Prawie loza masonska.
Dobry wieczor wszystkim Europejczykom, dzien dobry wszystkim Zamorskim! Za mna dzien harowki w ogrodzie, gdzie najlepiej udaja sie chwasty i slimaki 🙁 Cebuli poharatanej przez grad gnija szyjki, na 10 krzaczkach ziemniakow, co im zielone odroslo – stonka! Pewnie Amerykany zrzucily, bo skad sie wziela, jak tu nie ma pol z kartoflami! Zasadzilam salate, jarmuz, kalafiory i wloska kapuste. Wszystko odmiany zimowe. Na jezynach niesmiale zielone owocki, jest nadzieja…
Okoniu i inni, przytaczana opinia o „bialych rybach” na karme dla kotow, to nie moje zdanie, ale tez nie lubie grzebania sie w oscistych rybach. Z dziecinstwa mam traumatyczne wspomnienia przymuszania mnie do jedzenia smazonych ploci, bo to zdrowe. Wspominalam juz o tym i nie bede sie powtarzac, ze przez Ojca – zawzietego wedkarza, mielismy w domu zawsze nadmiar ryb slodkowodnych, podczas gdy moja ulubiona ryba byl halibut – grube biale platy bez jednej osci! Mama rozdawala ojcowe ryby sasiadom, a nam kupowala morskie. A tak w ogole, to bardzo zdrowo jest jesc tluste ryby ze wzgledu na jakies tam omega3 – kwasy tluszczowe. W dziecinstwie dawano mi tran z rybich watrobek – lyzka, kapsulek jeszcze nie bylo. Kiedy wspominam lata 70-te, to stwierdzam, ze zapowiedzia kryzysu i upadku „komuny” bylo pojawienie sie w sklepach ohydnego morszczuka i kerguleny zamiast przyzwoitego halibuta, ktory przynajmniej mial smak. Lubie go dotad.
Nemo – o morszczuka mam taki sam stosunek, ale kergulena ? Toż to cymes – mięsko delikatne, zwarte, białe, bez ości – jedna z ulubionych moich ryb.
Heleno! Wszystkiego dobrego dla Ciebie, bądź zdrowa!
Kochani, byłam dziś kulinarnie nieaktywna- na obiad sałatka. Przytaszczyłyśmy sporo makaronu i dobrej kaszy ze sklepu, jutro gotuję wedle upodobania D.- niech wybiera. A teraz piwo, trochę burzowo pomrukuje z oddali. Dobranoc!
Proszę mnie tu nie rozpraszać kabaretami! Zasiadłam i mnie wcięło, zamiast robić, co należy. Ale ostatecznie… jest zapiatek, czy go nie ma?!
Pyro, zajrzałam do poczty, oczywiscie.
O, a kłopot będzie z atramentem 🙁
Mątwę upolować?! Z tym atramentem to nie było tak od rzeczy… jak zagrożenie, to atramentem mu w oko!
Heleno, ta noga jagnieca dla gosci (money no object) to nie byl raczej jagniecy poldupek? 😉
Alicjo, na powrot z Rumunii przez Pana Lulka mamy tydzien 8-13 pazdziernika. Umysliwalismy rozszerzyc luk trasy tak, by zahaczyc o Polanice, a nawet o Przytok (Wojtkowe orzechy), ale nie wiem, czy to realne. W zasadzie Wojtek tez moglby tych pare orzechow podrzucic Panu Lulkowi, jesli by ten mial miejsce w swoim automobilu. Tak tu sobie planuje, a Wojtek na wakacjach tzn. baluje w swojej okolicy, a i Pan Lulek na odpuscie, wiec trzeba by odczekac na ich zdanie. Ale bardzo chetnie Cie usciskam na ojczystej ziemi 🙂
Nemo,
no a jak, łycha tranu dla zdrowia… ugggghhhhh ! Bohatersko połykałam, wstrząsając się, nie pamietam, z czego to było, Tata opowiadał, że z wieloryba.
Moja starsza siostra miała krzywicę i niedobór wapna (wyjadała tynk ze ścian, dziecięciem nierozumnym będąc, jak głosi rodzinna legenda – ale wtedy nie mieszkaliśmy jeszcze na Bartnikach, mnie nie było na świecie i w ogóle Rodzicom cienko się przędło, te początki. Potem bardzo pilnowali, mimo kur, ogrodu i wszelakiego dobrodziejstwa własnemi ręcami wyhodowanego, plus serdeczni ludzie ze wsi donosili to i owo, żeby czasem nam tego, ugh… tranu nie zabrakło!
Posyłam Ci trochę słońca, bo u nas od cholery i deszczu by sie przydało. Czy tam na Górze nie moga tego rozłożyć równo?!
Pyro, karp jak zwykle byl doskonaly. I – ani jednej osci. Jeszcze trzy polmiski czekaja w lodowce. Pytanie gastrologu, moze tyz -kardiologu: ile czlowiek moze jesc karpia – wiiiilacznie ? Dwa, trzy dni ? Ile wytrzyma. Zapomnialem o dorszach. Karp, swieta rybka u Chinczykow. Symbol bogactwa i wszystkich dobr tego swiata. Dlatego jest tylko w sklepach z oriental food, wszedzie w ich legendach i malarstwie. Sprawdzam w lustrze, czy patrzalki juz stoja na ukos, czy dopiero jutro.
Misiu, karpisko to tez straszny wojownik, Twoj s.p. Tato wiedzialby lepiej. Kiedy mi sie jeszcze chcialo, w czerwcu – lipcu schodzilem wieczorkiem do doku i na plyciznie, 4-5 foot, na zwyklego robala, zaczynalem boks z karpiami. Zawodnicy trafiali sie do 3 – 4 foot. Zaden northern pike ani okon nie toczyl takiej wojny. Nawet monster catfish by sie skocil. 20 – 30 minut pojedynku bylo gwarantowane.
A potem wypuszczalem uparciucha, zeby jeszcze przyszedl i szwagra przyprowadzil. Rzucilem, bo to bylo jak kupowanie w sklepie. Upodobaly sobie miejsce rzadko porosniete wodoroslami i kotlowaly sie tam od rana do wieczora. Rano, o piatej juz bylo slychac, jak wyrzucaly sie nad powierzchnie. A teraz to juz tylko karp w galarecie i wyklady Nemo z ichtiologii.
Alicjo, dzieki za sloneczko, juz jest lepiej 🙂 W latach szescdziesiatych zasoby wielorybow byly juz tak przetrzebione i dzialala juz (od 1946 roku) Miedzynarodowa Komisja Wielorybnicza regulujaca kwoty polowow, ze tran robiono z watroby dorszy (wowczas jeszcze pod dostatkiem), flader i in. W tamtych latach jeszcze tylko Rosjanie i Japonczycy zabijali wieloryby bez umiaru. Nie sadze, bysmy tran importowali od Sowietow majac wlasna flote (chyba bez jednostek wielorybniczych).
Pyro, z ta kergulena moze sie troche zagalopowalam i wrzucilam do jednego worka z morszczukiem, ale nie jadlam jej od 30 lat, choc smak i wyglad pamietam. Pamietam te lata heroicznego podboju Antarktyki, eksploatacji jej zywych zasobow az do znikniecia pewnych gatunkow (nototenia) i planow zywienia narodu krylem, bo przeciez inne stworzenia w morzu moga sie obejsc smakiem 🙁 Po okresie Hel-traktorzystek i zawracania biegu rzek przyszla pora na odlegle „bezpanskie” morza, a teraz to juz i bieguny sa rozszarpywane…
To ja wtrącę sie do karpia – jeśli już, to królewski, i tylko około kilograma z groszem. Większe i dzikie – to paskudztwo smakowe. Dostałam kiedyś, niewiedząca, 5-cio kilogramowego, z ochotą wzięłam i… wyrzuciłam. Skóra była gruba, pal ją sześć, ale pod skórą tłuszcz na centymetr, o reszcie nawet nie chcę wspominać. Poradzono mi, żeby odfiletować, zamrozić, skropić obficie cytryną przygotowując… paskudztwo i już, nie dało się usunąć zapaszku mułu.
„Zapaszek” to mocne przegięcie, staram się być miła, niech tam karpiom będzie.
Alicjo,
Przepraszam, ze Cie wziely kabarety, ja dzis odrobilam 8 godzin i sie teraz poddaje. Gregg sie patrzy na mnie jak na niedorozwinieta, bo recholilam sie opluwajac monitor, a on biedny nic z tego nie rozumial (a tez nie musi z czego kobiety sie smieja). Ostatnio byl temat- kury, dostalam od Pana Piotra przepis na pieczone zoladki. Rewlacyjne. Mimo tylu godzin spedzonych „w kabaretach” rodzina znow mnie kocha.
Widze,ze sie wybieracie do Kornika na kilka dni, ZAZDRASZCZAM WAM.
Parę lat temu w Narwi złowiono karpia o wadze 25 kilo . W Ostrołęce mają świetne warunki . Są dwie duże elektociepłownie które zrzucają ciepłą wodę do rzeki , która nigdy nie zamarza. Facet biegał z rybą kilka godzin.
Lena, nic straconego. Za rok też zrobimy zjazd i może wtedy będziesz z nami. Razem z tym Twoim niekumatym. Nie bój nic – oni i tak bardzo rzadko rozumieją z czego się kobiety rechoczą.
Odczytalam wszystko z dolu w gore i natknelam sie na dyskusje o dorszach. Jesli chodzi o dorsze to najlepszy przepis jaki funkcjonuje u mnie w domu pochodzi ze Szwecji i jest zapozyczony z obiadu, na jakim bylysmy z E, u Malgosi i Andrzeja Kraszewskich. Jest to naperawde znakomity przepis i gotowanie trwa dokladnie 20 minut ze stanu zamrozonego.
I brzmi nastepujaco:
Filety mrozone z dorsza
1 puszka miesa z krabow wraz z plynem
2 pory – biala czesc pokrojona w cienkie plasterki
Pol cytryny
2 lyzki masla
1 puszka wloskich pomidorow, pokrojomuch w plasterki
1 spory peczek kopru
1 male opakowanie smietanki
W garnku ( w ktorym potrawa bedzie podawana, wiec niech bedzie ladny lub ze szkla zaroodpornego) ukladamy warstwami:
pokrojone na 7 cm kawalki dorsza, polowe kraba, polowe porow , pol puszki pomidorow, i lyzke masla, pol peczka posiekanego kopru- solimy te warstwae i powtarzamy cala operacje raz jeszcze.
Kiedy wszystko jest juz w garnku, wyciskamy sok z cytyny, wlewamy plyn z krabow, plyn z pomidorow i calosc smietanki.
Wstawiamy bez przykrycia na ogien na dokladnie 20 minut.
Podajemy z ugotowanymi ziemniakami.
Jest to rewelacyjny dorsz, w bladorozowym bardzo smacznym sosie, w ktorym smak koperku jest bardzo silny. Wszyscy zawsze prosza o przepis – tak jak ja w swoim czasie od Koraszewskich, ktorzy prowadzili szwedzka kuchnie. Ja dodatkowo dodaje bardzo cieniutko scieta skorke cytrynowa, pokrojona w julienne.
Tak dorsz jest dzis dosc droga ryba, a to dlatego, ze pochodzi z polowow, a nie z hodowli i dlatego ze wprowadzono ograniczenia polowow.. Kiedy jestem u Renaty, robimy to czesto dla gosci, bo ona dostaje dary w postaci dorsza od zaprzyjaznionego sasiada-rybaka. Obecnosc kraba w potrawie czyni z tej ryby bardzo wykwitne danie, niezwykle delikatne i aromatyczne.
Wysoce polecane.
Zapomnialam dodac – ogien musi byc pod ryba bardzo maly, minimalny, zeby nie gotowala sie wsciekle tylko lagodnie bulgotala.
Moze i byl to podupek. Nemo, ale my w towrzystwie nazywamy to „noga”.
A my gigot 🙂
http://wiadomosci.onet.pl/1587720,12,item.html
Widac, ze jest wiecej amatorow karpi i okoni.
Misiu, a Ty rybek nie lapiesz ? Pewno sie z Tata nalapales dosyc. Poza tym jestes zbyt aktywny, zeby siedziec godzinami i przewaznie nic nie zlapac. Kiedy plywalem, lub
chodzilem na rybki, pracowalem i musialem byc nad-aktywny. Teraz moge siedziec nad woda godzinami, bez rybkowego pretekstu i rozmyslac ile to rybek procentowo wiecej gromadzi sie pod elektrocieplownia w Ostrolece i ilez to kilometrow przeskakal za tym karpiem szczesliwiec za 25 kg. A pstraga albo szczupaczka na maselku lubisz ? Bardzo dobre. Obiecalem swojemu „kardiologu”, ze rybki zamiast swinki i frukta zamiast Winstonow. Po ostatnich jego wrzaskach i wygrazaniach piesciami zdjalem 15 funtow. Nic mi nie jest, ale ten paranoik wrzeszczy, ze moze byc. Nie wiem, jak ladnie przelozyc na angielski „nie strasz, nie strasz, bo…” Uparl sie, zeby mnie „wyprostowac psychicznie” po latach ciezkiej pracy. I prostuje, smark – 35 lat. Co on widzial ? Swinke doswiadczalna sobie ze mnie zrobil i sie wyzywa. Narazie mu przelozylem jeszcze przedwojenny wierszyk radiowy (chyba mowil Olsza ?) „Odczep sie rzepie ! A wlasnie, ze sie nie odczepie…”. A ja sie juz od Ciebie odczepiam, milej niedzieli zycze.
Okoniu, widze ze jestes tu jeszcze. Zobacz, co znalazlam w moim archiwum:
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/NaRyby
Nemo, ci imigranci na rybkach w parku to masowka w Chicago czy N.Y. Nie ma ich za co winic. W dni weekendu siedza Chinczycy, Rosjanie, byli Jugoslowianie, Polacy, Meksykanie, bo to najtanszy sposob na zabicie wolnego czasu a jeszcze mozna rybke do domu przyniesc. Po kilku latach powodzi im sie lepiej i przenosza sie gdzie indziej. Lepsze to niz knajpa, albo piwko pod latarnia.
Jezdze na rower do forest preserve i mam czasem okazje z nimi pogadac. Bardzo mili i spokojni ludzie. Szeryfowi nie przeszkadzaja, bo nie smieca, nie chuligania, nie kradna, a siedza calymi rodzinami w parku na rybkach. W dodatku napedzaja przemysl wedkarski. A ryb jest wbrod i starczy na zawsze. Ten reporter nie przemyslal sprawy do konca. Co innego, kiedy ukrecaja lby labedziom…
Okoniu,
przyjmij wyrazy, tak to jest z tymi lekarzami, a kardiologami zwłaszcza. Ludzkie pojęcie przechodzi, co to dochtory z człowiekiem robią i jakie wymagania mają, cholera by ich wzięła, i jeszcze straszą!
Przejmować się tym należy średnio, inaczej by człowiekowi życie obrzydło, a następnego dnia cegła w drewnianym kościele mogłaby spaść na łeb i zabić na miejscu i na śmierć.
A okoń podobnie jak szczupak, drapieżnik! Zeżera inne ryby, kanibal jakiś! Czyli dochtór ma rację, poniekąd… Swinia nie pływa, lepiej rzuć się na ryby i narybek, a frukta i warzywko nie zaszkodzą bynajmniej!
Nemo, ten reportaz jest zywy ! Polnoc i sloneczne cienie. Masz cos jeszcze ?
O, łajza minelli z nemo i Okoniem
– a propos, tutaj sprawy połowu ryb rozwiązano znakomicie – kupujesz licencję na rok za jakies 10$, wypuszczasz się na jeziora czy rzeki, masz prawo za każdym połowem zabrać do domu 6 sztuk wiekszych ryb, jak na przykład sandacze (wallyeye) i tak dalej, drobiazgu typu okonie etc. się nie liczy.
I tak powinno być, dla zawodowych rybakow są inne prawa, inne licencje i koszty.
Nie rozumiem połowów dla sportu – a niech ci ktos uczepi haka u wargi czy pod okiem, ciągnąc ciebie żyłka przez 10 minut na tym haku – i wreszcie w drodze ułaskawienia wypuszcza z powrotem…
Wezcie sobie wymyślcie inny sport – nic tak mnie nie wkurza, jak „walczyłem z rybą”. Przepraszam, jakie szanse ma ryba na haku, nieważne, jak mała czy duża?! Daj jej taką samą wędkę do płetwy i wbij sobie haka gdzie popadnie, szanse bedą wyrównane.
Rybę się łowi, zeby ją zjeść, to rozumiem. A nie, żeby ją męczyć. Też istota. Niech pożyje, aż jej ktoś nie spożyje. Co wszystkich nas czeka, prędzej czy pózniej 🙂
Alicjo,…a potem bede meczec, mleko dawac i rogi mi wyrosna. Wole nie.
Alicjo, wedkowanie rzucilem, kiedy zaczalem filozofowac, z powodow o ktorych piszesz. Ze szwagrem mialem na pienku, bo on byl zazarty mysliwy. Ale – byl w Baszcie, za kazdego SSmana wkladal zapalke do pudeleczka, to mu zostalo. A z wedkowaniem jest podobnie jak u Was. Moze mniej rygorystycznie, wiecej common sence.
Uch, ależ jestem przymulona,,,! Wczoraj ni czorta mnie w pościele nie ciągnęło, do drugiej w nocy urządzałam sobie kabareton, potem nie mogłam zasnąć nie wiadomo dlaczego i w rezultacie spałam dzisiaj jak Alicja – 3 godziny. A tu ranek ponury, mglisty, coś skrzeczy po wroniemu za oknem – jednym słowem zapachniało jesienią. Stosunek Anglików do zwierząt jest dla mnie mało zrozumiały : z jednej strony pogoń za lisem i polowanie na ptaki masowe, z drugiej „nie rusz ryby”, polowania w Afryce czy w Indiach to sport, polowania na muflony w Szkocji to barbarzyństwo.
Ooo, Pyreczko, bardzo dawno”smy” nie polowali w Afryce czy Indiach, zas polowanie na lisy zostalo niestety zakazane Ustawa Parlamentu. Niestety, bo lisy mnoza sie w zastraszajacym tempie i na moim trawniku przed domem w nocy odbywaja sie jakies krwawe pojedynki o wyciagniete ze smietnika kosci. Budza mnie i koty, ktore juz boja sie w nocy wychodzic. Rolnicy tez skarza sie na szkody wyrzadzane przez lisy. Cale szczescie, ze nie istnieje w tym kraju od ponad stu lat wscieklizna – dzieki do dzis surowym prawom. Wielu z nas ma nadzieje, ze jesli i kiedy torysi dojda do wladzy, prawo zakazujace polowan na lisy zostanie obalone.
Z klusownictwem POlakow jest tu faktycznie problem, poniewaz przekraczaja oni najczesciej dozwolone limity polowow. Niektore rzeki, slyszalam to wczoraj w radiu, maja z tego powodu bardzo uszczuplone zasoby rybne, zas rzeki bez ryb zamulaja sie i porastaja rzesa w czasie upalow.Naruszona zostaje rownowaga ekologiczna – jednym slowem. W wielu rzekach rybak moze wylowic gora dwie ryby – reszta musi wrocic do rzeki i tego wlasnie Polacy ( i inni wschodnioeuropejczycy) nie przestrzegaja. Mowi sie o tym wiele od paru dni.
Heleno – u nas też się energicznie zwalcza wściekliznę i w efekcie lisy tak się rozrodziły, że wyjadły niemal zające, kuropatwy i inne drobne zwierzęta. Jednak ogniska wścieklizny pojawiają się corocznie za sprawą lisów zza wschodniej granicy; głupie zwierzaki nie meldują się na kontrolę sanitarnę na granicach 🙂 Z problemem uporamy się, kiedy do zrzucania szczepionki zabierze się na serio Ukraina i Białoruś. I wtedy PZŁ zamiast pobierać słone opłaty od myśliwych za ustrzelenie Chytruska , będą pewno musiały same za tę przyjemność płacić. Chociaż z dzisiejszymi myśliwymi też bywa różnie. W Polsce z wielkim trudem introduktowano bobry wybite w czasie II wojny. W efekcie ścisłej ochrony i znajdowania dla nich nowych siedlisk, dziś jest ich z pewnością zbyt dużo – podtapiają łąki i pola, niszczą drzewostan, a co gorsza dziurawią wały przeciwpowodziowe – jednym słowem sprawiają sporo kłopotów. Po wielkiej awanturze władze pozwoliły odstrzelić ileś tam zwierząt. Od tej chwili minęły 3 lata i udało się zastrzelić 2 sztuki. Podobnie jest z krukami w Kaliskiem, a kiedy Słowacy rok temu wydali zezwolenie na odstrzał 15 niedźwiedzi w Karpatach, te niegłupie zwierzęta przeprowadziły się masowo do Polski i na Ukrainę, gdzie im nic nie grozi. Wydaje mi się, że ofiarą został jeden miś – inwalida. RTu, gdzie mieszka, jest w odległości kilku kilometrów wielki, komunalny, międzywyznaniowy cmentarz, którego granice przenikają się z lasami komunalnymi. Plagą tego cmentarza stały się sarny. Zamiast , skubane, zjadać trawki i gałązki, jak Bozxia przykazała, kilka stad tycfh ślicznych stworzeń znalazło sobie łatwą i lubianą stołówkę – obżerają wiewńce i kwiaty na mogiłach. Robią to tak bezczelnie, że zostają gołe płyty. Ludzie są wściekli, bo cmentarze nie są tanimi miejscami do hodowli roślin. Zapadła decyzja, żeby dzikich lokatorów iodłowić i wywieźć do puszczy. Łowy trwały trzy miesiące (straż leśna, straż miejska, ekolodzy, policja itp) i udało się złowić w siatki dwie sztuki, które zresztą po kilku tygodniach wróciły z lasu na cmentarz. Wydano pozwolenie na odstrzał wresZcie i co? O rezultatach głucho, a sarny się pasą.
Jeszcze raz powtarzam, ze jak ktos ma pecha to mu w drewnianym kosciele spadnie cegla na glowe. Wczoraj bylo Swieto Gminne. Wstep wolny, oczekiwane przy wejsciu dobrowolne datki, ida na dobro organizatorow. My jestesmy malusiency w porownani z olbrzymimi wiezowcami na przyklad w Katowicach. Tam, dokad mnie zaproszono podczas ostatniego wyjazdu, na Osiedlu Tysiaclecia, w domu, wiezowcu jest 274 mieszkan. Okraglo liczac ponad tysiac mieszkancow. Tyle mniej wiecej ile liczy nasza gmina. Tyle, ze u nas wszyscy sie znaja a tam nie wiedza ludzie kto mieszka za sciana. Wracajac jednak do swieta. Graly dwie kapele. Jedna wapniacka od 17.00 do 20.00 a druga mlodziezowa rozpoczela granie o godzinie 20.00.
W przerwie na zmontowanie aparatury byla loteria fantowa. Zawsze przed jakims swietem czy balem, organizatorzy zbieraja fanty. Daja prywatni ludzie i firmy robiac przy okazji reklame. Fanty sa rozne na ogol o wartosci kilku, kilkunastu EURO. Potem robione sa losy w dwu kolorach. Tym razem baly zielone i czerwone. Wiadomo, ze wygrywa tylko jeden kolor. W pozostalym kolorze wszystkie losy wygrywaja. Dlatego kupuje sie losy do pary. Los kosztowal 2 EURO a caly dochod z loterii idzie na dobro Towarzystwa Upiekszania Miejscowosci, ktore bylo organizatorem. Kupilem dwa losy. I tutaj jest moj pech. Wygralem na los numer 236 butelke gorzalki Doornkaat z Polnocno/Wschodniej Friestlandii, z autentycznej pszenicy. Zabieram na Zjazd Blogowy. Piekna butelka, jaki smak poprobujemy na miejscu. Na tej wygranej butelce napisano. ” Regt door Zee ” i sylweteka pieknego szkunera pod pelnymi zaglami.
Jeszcze sie Zjazd nie rozpoczal a ktos juz napisal o ewentualnosci nastepnego, za rok. Jest to piekny pomysl robic co rok spotkanie smakoszy w roznych krajach, na roznych kontynentach. Za lat sto albo wczesniej bedzie to impreza swiatowej klasy a o prawo goszczenia blogu beda ubiegaly sie wszyscy ktorza maja w kulinarii cos do powiedzenia.
Zabawa byla do polnocy. Zadnych mocnych trunkow, nikogo podpitego chociaz wszyscy pili. Dzisaj odsypialem.
Jutro rozpoczyna sie zbior gruszek i przygotowania do nastepneg sezonu,
o czym donosze
Pan Lulek
Heleno, o ile wiem, to w Anglii zabroniono polowan na lisy z nagonka i wiecej niz dwoma psami. Ten rodzaj polowan (konnych, ze sfora psow) nie sluzyl trzymaniu w ryzach lisiej populacji, a stanowil rodzaj sportu czy arystokratycznej rozrywki, o czym zapewne doskonale wiesz. Fenomen zasiedlania przez dzika zwierzyne obszarow miejskich jest znany z wielu krajow. Lisy (w Rumunii nawet wilki) czuja sie w miescie bezpieczniej, niz w golym polu, latwiej o kryjowke ,a jedzenia nie brakuje. Ogolny wzrost populacji lisow w Europie zawdzieczamy obok skutecznej walki ze wscieklizna rowniez modzie(!). Odkad obciachem stalo sie noszenie prawdziwych futer, nie ma popytu na skory i mysliwi nie maja zadnej motywacji, by na chytruska polowac. Chyba, ze dla sportu, ale takich krwiozerczych typow jest niewielu. Tak jest w Helwecji i obraz lisa grzebiacego w zuryskim smietniku, czy borsuka wyjadajacego kotom z miski, przestal byc sensacja. Poza tym lisy poluja na miejskie szczury, a sokoly mieszkajace na wiezach koscielnych i szczytach wiezowcow – trzymaja w ryzach populacje golebi.
Pyro, czy nie prosciej byloby ogrodzic ten cmentarz siatka? Znajac polskie cmentarze pelne plastikowych kwiatow, to te sarny az tak wiele tam nie pojedza 😉
A w Afryce południowej w ogrodzeniach i murach ludzie porobili specjalne przejścia dla pingwinów.
Pozdrawiam wszystkich jedzeniolubów! 🙂
Nemo – nic z tego. Poznańskie cmentarze mają plastikowe kwiatki tylko, jako „pomoc na wszelki wypadek” Aż kipią roślinnością, szpanują wystawnością, kwiaciarze robią szmal jak stąd, do Ameryki. Po każdym nawet skromnym pogrzebie pozostaje mogiła pokryta kilkunastomi wieńcami i wiązankami cesarskich rozmiarów, a wszystko z kwiatów żywych, świewżych i nie tanich. Taki koloryt lokalny.
Pyro, bez przesady, ile taki wieniec żyje dwa dni?
W innych częściach kraju też nikt nie kupuje na pogrzeb sztucznych kwiatów.
Nemo pisała o stałym wystroju grobów, na których rzeczywiście najczęściej stoją sztuczności, tyle, że teraz już nie plastikowe.
Do Helenki:
Sprawdź, może to Twoja zapomniana wygrana: 🙂
„Rekordowa wygrana – 35,4 mln funtów – padła w Wielkiej Brytanii na loterii „EuroMillions”, lecz posiadacz szczęśliwego losu jeszcze się po nią nie zgłosił.”
Pozdrawiam i pamiętam o dwudziestym. 🙂
Ależ zezłościłam się. Wczoraj kupowałam jedzenie na tydzień, wszystko wydawało się O.K., dzisiaj od rana zabrałam się za przygotowanie obiadów, a przynajmniej bazy do nich na kilka dni. W przerwach piszę do Was. Zrobiłam całe mnóstwo leczo i teraz stygnie w 2 pojemnikach przed zamrożeniem i na bazie tych samych składników materiał na farsz do pierogów. I jak dotąd było wszyściutko dobrze. Teraz zabrałam się za przyrządzenie 2 ćwiartek z kurczaka, co jak łatwo zroizumieć miało dać 2 porcje obiadowe, z czego jedna miała być z kapustą pekińską i brzoskwiniami, druga za kilka dni z maślakami (w lasku za moją „deską” rosną i czasem udaje mi się trochę zebrać. Tymczasem kurze zwłoki wyciągnięte pół giodziny temu z lodówki były w „stanie silnie wskazującym” ! Zgroza. Umyłam, wytarłam solą, natarłam ziołami, obsmażyłam i przed chwilą zajrzałam do rondla – chyba lisy będą miał wyżerkę. Jestem wściekła. Nikt mi nie wmówi, że przez kilkanaście godzin w lodówce dwa elementy kulinarne szlak trafił!. Sprzedać mi to musieli już nieświeże. Póki co , nie stać mnie na wyrzucanie jedzenia, a nawet gdyby mnie było stać, to pamiętam o ludziach głodnych. Do rzyci z takimi handlowcami.
Biedna Pyro !
Ta samo jest we wszystkich krajach Europy. Moja rada jest nastepujaca. Jesli kupujesz w supersamach to koniecznie patrz na date zdatnosci do spozycia. Na ogol staram sie nie przekraczac. Chyba oczywiscie, ze chcesz zaprosic gosci albo rodzine na Ostatnia Wieczerze. Po drugie, zawsze jade na zakupy z samochodowa mini lodowka . Nawet jak to jest kilka minut jazdy bo mozna wyladowac w korku. Niektore firmy pakuja mieso w folie a w srodku jest cos w rodzaju sosu konserwujacego. Jesli chodzi o kupowanie swiezego miesa, to albo od znajomego gospodarza albo wlasnej hodowli. Nie wyobrazasz sobie co potrafia robic dostawcy podczas transportu. Wedlug tego co wiem, swiezego miesa nie nalezy myc przed przyrzadzaniem. Dotyczy zwlaszcza wolowiny, wieprzowiny i baraniny. Myslalem kiedys, ze to glupota ale zawodowy kucharz przekonal mnie do tej metody. Mieso faszerowane mozna trzymac w domu tylko kilka godzin.
najlepiej mlec samemu tuz przed spozyciem. Na przyklad befsztyk tatarski.
Nacieranie tez tylko bezposrednio przed przyrzadzaniem, kilka minut zeby naciagnelo smaku i zapachu.
Koty nie lubia miesa niezbyt swiezego, mowie o Muli, natomiast psy zajadaja chetnie jak cos leci, mowie o psie sasiadki.
Dzisiaj mialem wlamanie do mieszkania. Pracowalem w ogrodku a sasiadka z domu po drugiej stronie ulicy wraz z ta ktora ma moj klucz wlamaly sie i zostawily polmisek smakowitych ciasteczek. To taka tradycja przygotowywania na niedziela malutkich ciasteczek z kremem. Zawsze robia tego zbyt wiele a potem rozdaja sasiadom.
No i znalazl sie taki
Pan Lulek
Lulek – ja staram się nie kupować mięsa pakowanego, przeciwnie – kupowałam na stoisku „Świeży drób”. No i Świeży to on był – przed stanem wojennym chyba. Mięsa czerwonego rzeczywiście myć nie należy ale musi być naprawde pierszorzędnej jakości.
Dzień dobry!
Do mnie się nikt nie włamuje, natomiast sąsiad Frank, Słoweńczyk, bywa, że nie zastawszy nas, zostawia pod drzwiami butelkę wina. Zdecydowanie wolę od ciasteczek, niechby nawet z kremem.
Pyro, przyjmij wyrazy z powodu „elementów kulinarnych” sztuk dwa. Przypomina mi sie jakis wpis Gospodarza o tym, jak poznawać świeżość jajek (a i na którymś filmiku ma „ten nawyk”) – otóż powiem Wam, że jak mieszkam w tym kraju 7-go pazdziernika będzie 25 lat, nie zdarzyło mi się kupić nieświeże jajo czy miąsko. Słowo daję!
Pamiętam, że ostrzegano mnie przed kupnem tak zwanych półproduktów, czyli mięsa już przyprawionego jako na przykład pepper steak czy jakieś inne kotlety w ziołach, bo na te wspaniale przyprawione i pachnące, kuszące wręcz półprodukty używa się miąska tak zwanej drugiej świeżości, żeby zamaskować zapaszek.
O lisach nie wiem, widziałam w okolicy ze dwa, ale wiewióry bym powystrzelała, tylko dwururki nie mam. Szopy pracze nauczyłam, że mają zostać w lesie, a nie przychodzić mi pod dom, walić w drzwi kuchenne i dopraszać się jedzenia w środku nocy (bywało, oj bywało!). Po prostu resztki jedzenia nie nadajace się do kompostownika wynoszę im od lat w jedno miejsce, na skraj lasu. Ze skunksami inna sprawa – na nie nic nie działa. Jeden taki, potrącony przez samochód, przywlókł się na ostatnich nogach, a raczej na pierwszych, bo tylne miał przetrącone,
no więc przywlókł sie na ogródek, położył między bujnie rosnącymi kwiatami – i oddał skunkszego ducha. W całym ogrodzie i okolicach pachniało intensywnie, a my przez dwa dni nie mogliśmy znalezć zródła. W koncu znalezliśmy i wbrew przepisom (trzeba powiadomić służby miejskie, które zbadaja sprawę, i dlaczego skunks padochł)
zakopalismy ścierwo w lesie. Niech się służby miejskie zajmą ważniejszą robotą, niz dochodzeniem w sprawie skunksa. Uzupełnię jeszcze: siedziałam na ogródku z moja przyjaciółką Niemką wizytującą, korzystałyśmy ze słoneczka, a tu nagle skunks. Ledwie się wlókł. Ale uprzedziłam Ullę – żadnych ruchów i odgłosów, siedzimy jak te żony Lotta. Ogród mały, niech nam tu nie napaskudzi. Poszedł w stronę lasu, no to my myk, do domu. Widocznie w lesie mu się nie spodobało i wrócił na rabaty, jako godniejsze miejsce do wyzionięcia skunkszego ducha. I zapachu przede wszystkim!
Pozdrawiam przedobiadowo- makaron się gotuje, cukinia pachnie.
Dziś mam dobry dzień- szykujemy niespodziankę, odbierzemy z lotniska wracającą do domu naszą koleżankę z jej nastoletnią latoroślą. Będzie transparent ( jak dla nieznających się ludzi), dobre jedzenie na wynos ( niech sobie zjedzą o dowolnej porze dnia i nocy). Mamy mnóstwo frajdy!
Pyro, zdarza się niestety, zwłaszcza w przypadku drobiu. Mam jednak nadzieję, że ta ( słuszna skądinąd) irytacja już minęła.
Smacznej niedzieli życzę, do transparentu i książek odchodzę. A obiad w międzyczasie.
O!
A zapomniałam o wczorajszym kulinarnym gadżetowym nabytku – tu się wytłumacze podwójnie, po po pierwsze, nie to, ze w sklepach nie bylo. Bylo, tylko albo miałam inny, albo było, ale bez pokrywki, albo jakaś jeszcze inna wymówka, po prostu wczoraj z rozmysłem udałam się po to-to i postanowiłam do domu bez tego gizma nie wracać. I chyba tak zawsze trzeba robić, a nie wymyślać powody, dla których… itd.
Po drugie, nie jest to prawdziwy chiński wok – nie muszę tłumaczyć, że o najprawdziwszych to ja już odpowiedni wykład u zródeł miałam, a nawet prawdziwy chiński wok też sprezentowany. Nie bardzo mi się sprawdził, za mały.
Ten jest wreszcie wielki! Spokojnie dla 6-8 osób stir-fry mogę zrobic bez obawy, że mi się nie zmieści albo coś tam. I pokrywka, pokrywka!
W sumie… mała rzecz – a cieszy 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/WOK/
hm… nawet nie wygląda na tak wielkie, jak powinno , ale wierzcie mi na słowo! Aż poszłam zmierzyć, średnica 35.5 cm
Gratuluję. Mam tak samo wielki alew bez pokrywki i nie mam pojęcia do czego służy ten mały ruszt nakładany. Do tej pory robiłam na tym „chińszczyznę” i smażyłam konfitury.
ten ruszt – wyjąć coś i odłozyć, niech jest ciepłe, albo warzywka na parze, albo cos w tym stylu, co potrzebuje ledwo-ledwo, czy niech sie coś osączy z nadmiaru oliwy czy czego tam. Konfitury – jak najbardziej, rzecz niezastąpiona!
O, taki wok ma wiele zastowowań, używam częściej, niż patelni i garów, w tym można robić wszystko, a jak jest pokrywka, to ho-ho! Jak mówię, mała rzecz, a cieszy!
Alicjo,
Moich sasiadow pies mial przepychanke ze skunksem. Skunks uciekl, a pies zostal byl smierdziec niemilosiernie. Kiedys gdzies tam wyczytalam, ze sok pomidorowy jest najleprzy na zniwelowanie odoru. Tak wiec zakupilismy 10 puszek soku i psa w to plum, i wiesz co kochanienka, pies przestal smierdziec. Jak o dobrze, ze jestem jeszcze czytaty.
Milej niedzieli!
O, zapomnialam kochane panienki,
Najleprze meskie perfumy sa na bazie skunsa, ze tak powiem pufff?
Piżma, Leno – a to raczej szczur wodny 🙂
Lena, chyba pomyliło Ci się z piżmem. 🙂
Witam wszystkich serdecznie na naszym Blogowisku, Kulinarnym – Uroczysku,
Ostatnio chorowalo sie nieco i zadnych przyjemnosci towarzyskich w glowie nie bylo. Ale ?zle? poszlo wreszcie se za gory i lasy (a moze morza) i moge sie odstresowac w milej Kompaniij.
Opoznionam okrutnie we wszelakiej tematyce – oj naczytalam sie ostatnio – totez wybaczcie me gadulstwo dzisiejsze. A gadolic sie chce okrutnie.
Zaczne od mego dzisiejszego poznego sniadania jakie przerodzilo sie w calkiem spory obiadek. Zamierzeniem byl niewielki spacerek po nabrzezu Yarry (miejscowa Wisla) w ostatnio modnym Dockland – nowo powstala dzielnica (czy raczej poddzielnica City) na miejscu starych zabudowan portowych. A po spacerku pozywny, drobny posilek w jednej z wielu restauracji.
Zamowienie zostalo zlozone, niewielkie, na 2 osoby, ale to co ukazalo sie naszym oczom przeszlo oczekiwania. Antipasto na olbrzymim polmisku ( i tu wymieniam sklad): platy wedzonego lososia, cienko jak bibulka pociete prosciutto, marynowane czarne oliwki, marynowane pieczarki wielkosci guzika, kostki fety, suszone na sloncu pomidory w ostrej zaprawie, marynowana papryka, zapiekana w ksztalcie trojkatow kasza manna na ostro, grzanki z pasta kawiorowa i to wszystko na bazie mlodych listkow szpinaku. Dalej nastepowal kolejny polmisek tym razem z salatka z lososia na bazie tegoz samego szpinaku, a dodatkowo z jajkiem i pomidorem pokrojonymi w cwiartki, czarnymi oliwkami i ziemnakiem. Cieply turecki chleb z nieodlaczna oliwa i octem winnym oraz opiekane cwiartki ziemniakow z ostrym sosem i kremem smietankowym dopelnialy calosci. Nasze zdumienie wywolal fakt ilosci potraw na polmiskach. Czesto racze sie roznymi slatkami (b. lubie losoiowa), ale nigdy dotad nie zdarzylo sie by ilosc przekroczyla mozliwosci i pojemnosc zoladka. Z reguly talerz (polmisek) olbrzymi, a posrodku artystycznie ulozone danie w ilosciach szczatkowych. A tu taka siurpryza. Nie powiem – mila. Do tego cena w normie – zatem zdziwienie tym wieksze.
Zas jako trunek przypadlo mi w udziale (no dobrze – sama wybralam) wino z kiwi. Bukiet dosc interesujacy, smak rowniez. Delikatny, aromatyczny zapach kojarzacy sie z lasem, jerzynami i owocami cytrusowymi. Pierwsze doznanie smakowe nieco kwaskowe lecz pozniej bogaty, lekko goryczkowaty smak ciezkiego wina. Ogolnie interesujace.
Kawa z ekspresu i delikatne lody z malin w bialej czekoladzie ufetowaly calosc. Ale te desery serwowalismy sobie juz w domu.
Ozdrowialam!
Reszte gadulstwa pozostawiam na pozniej.
Teraz szeroki usmiech w strone Alicji.
Mam kilka fotek z w/w Dockland, budynek Eureki – najwyzszego mieszkalnego budynku na swiecie, Wilsons Promotory (najdalej wysunietej na poludnie czesci kontynentu) oraz Cape Otway (circa 167km od Melbourne) gdzie podziwialismy Rain Forest z wysokosci 25 metrow, a takze migawki z Great Ocean Road i 12 Apostolow. Zaplataly sie tam tez nieprzypadkowo moje ulubione drzewa i jakies zwierzatko. Nie, nie jest to echidna. Ta zbyt plochliwa i nie da sie sfotografowac.
Alicjo, polecam sie Twej uprzejmosci i podrzucam rzeczone fotki via E-mail.
Pozdrowiatka od zwierzatka
Echidna
PIŻMO – wydzielina pozyskiwana z gruczołów kozła żyjącego w Tybecie, Chinach i Nepalu, w Japonii, na Syberii i w Birmie. Ma zapach amoniaku, ale po rozpuszczeniu w roztworze alkoholowym nabiera zmysłowego zwierzęcego aromatu. Znakomicie utrwala kompozycje zapachowe. Piżmo zastępowane jest syntetykami ze względu na ochronę gatunku.
Prawdziwe pizmo pochodzi nie od szczura pizmaka tylko od wysokogorskiego jelenia azjatyckiego z rodziny Moschidae. Jest to wydzielina gruczolowa, dawniej pozyskiwana przez zabijanie zwierzat, obecnie z hodowli. Uzysk: 25-30 g od jednego kozla. Stosowane w tradycyjnej medycynie chinskiej, przemysl kosmetyczny uzywa glownie pizma syntetycznego (galaxolid, tonalid, pantolid itp.). Synteza znana jest od ponad 100 lat. Pizmo syntetyczne gromadzi sie w tkance tluszczowej, w przyrodzie nie rozklada sie i mozna je znalezc w sedymentach rzecznych prawie calej Europy oraz w mleku kobiet karmiacych piersia. Eksperymenty wykazuja, ze 1/3 populacji kobiet uwaza zapach meskich kosmetykow z pizmem za pociagajacy, 1/3 za odpychajacy, reszcie jest obojetny.
Jeszcze może być:
wół piżmowy i piżmak ziemno-wodny gryzoń z podrodziny nornikowatych.
Czy u Was juz tez sliwkowo-jesiennie? Wczoraj zrobilam pierwsze tego roku ciasto ze sliwkami.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastoZMorelami/photo#5097840445229094722
Zniknelo blyskawicznie i dzis musialam zrobic nowe – jablkowe. Po poludniu bylismy na grzybach i nawet troche zebralismy. Jak zwykle – kurki i prawdziwki, ale byly tez piekne muchomory 😉
Woły piżmowe (musk ox) u nas, na pólnocnym zachodzie! Nie wyobrażacie sobie, jaka wspaniała wełna, i jak okropnie drogo kosztuje!
ALE,
Echidna nadesłała zdjęcia, szkoda, że takie małe, bezczelnie pozwoliłam sobie uzupełnić mapę z GoogleEarth (te foto-onet), mam nadzieje , że Echidna się nie obrazi!
Co to jest, to jadowite?!
linka tu:
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Aussieland/
Śliczny jest ten kawałek świata Echidny.
Heleno – jeżeli wejdziesz na http://www.gazeta.pl na plik nauka, znajdziesz jak raz artykuł o adaptacji lisów w mieście (badania Kraków, Poznań, Czempiń) No i popatrzcie – jakbyśmy MY wywołali publikację. Mnie zaś dzisiaj nawiedziła wnuczka ze swoim mężem i małym Igorem. Malec nauczył się mówić kilka nowych zwrotów i ma zdecydowane poglądy – zabrał z owocarki różowego grapefruita, przyniósł mi do stołu i powiedział „Niedobre.Rzuć). Nie wyrzuciłam. Lubię. Też mam poglądy ugruntowane
Pytanie do wszystkich posiadaczy wokow.
Czy mozna uzywac tego przyrzadu na plycie elektrycznej. O ile wiem jest to cos w ksztalcie kulistym. Czy pomimo punktowego kontaktu z podlozem da sie grzac. W przyszlym tygodniu jade do Grazu, gdzie toto mozna kupic. Na razie mam 6 patelni pochodzacych z roznych krajow i od roznych producentow. Najlepsza jest to najstarsza i cala powyginana. Popadalo i nie potrzeba podlewac. Ruszyly jak glupie jezyny. Mam jeden krzak ale starcza na codzienny uzytek. Gruszki juz opadaja, na sliwki trzeba jeszcze poczekac. W biezacym roku bedzie niewiele.
Pomyslnego nadchodzacego tygodnia
Pan Lulek
Kochani,
Jadac do i z pracy spedzam okolo 2 godzin w samochodzie wysluchujac wszystkiego co w eterze nadaja, perfumy ze skunksa wydzielin byly tez. Musi to byc znane, bo jak powiem do mojego niekumatego (w naszym jezyku), ze czuje skunksa, to on szczerzy zeby, robi glupie miny wskazujac wzrokiem na sypialnie…skaranie boskie!
Panie Lulku,
do prawdziwego chińskiego woka potrzebuje Pan podstawki, inaczej się Panu chybnie i omsknie.
Ten mój jest stabilny, ale nie jest to najprawdziwszy, chociaż w Chinach wyprodukowany, jak wszystko, co kupujemy ostatnio.
Za chwilę zamieszczę zdjęcia z ogródka – i między innymi, jak prawdziwy chiński wok wygląda.
Cierpliwosci, muszę załadować i „obrobić” zdjęcia!
Lena – póki ma jeszcze ochotę na robienie głupich min, to w pełni zasługuje na Twoje starania w kuchni, więc nie narzekaj A tak w ogóle i piżmo i ambra i inne „pachnidła” do zapachów subtelnych nie należą, a rezultat jest.
Pan Lulek – wok od spodu ma płaską powierzchnię. Moim zdaniem najlepiej sprawdzałby się na kuchni węglowej, ze zdjętymi fajerkami. Ja używam na gazowej i z pewnością boki czaszy dłużej się nagrzewają niż powinno być. Z Kuchnią elekktryczną będzie pewnie to samo. Cały pomysł woka polega na szybkim uzyskaniu b.wysokiej temperatury na wszystkich powierzchniach naczynia.
Pyro – nie ma płaskiej powierzchni, wierz mi 🙂
Dlatego potrzebna podstawka. Zdjęcia za 5 minut
Pan Lulek
Tak jest. Okragla powierzchnia kontaktowa jest za mala do utrzymania temperatury na elektrycznej kuchni. Wok ze splaszczonym dnem da odpowiednia powierzchnie kontaktu i stabilna pozycje, ale plaskie dno wyklucza „chinski” sposob gotowania n.p. „stir fry”, gdzie ciagle sie miesza, podrzuca i to jak najkrocej; temperatura na sciankach jest nizsza niz na dnie i nic sie nie przypala.
Podstawke stosuje sie na kuchni gazowej, dla stabilizacji woka. Wok nagrzewa sie wtedy znacznie dluzej (dystans plomien – wok). Bez podstawki, trzeba trzymac za raczke, zeby sie „nie wykopyrtlo”. Ponadto, lepszy jest plomien gazowy, silny, pod wiekszym cisnieniem niz w normalnej sieci domowej. Najlepszym rozwiazaniem jest burner (palnik) na trojnogu z butla gazowa pod spodem. Uzywa go sie na zewnatrz domu. Kosztuje grosze. Daje bardzo silny plomien (jet) i takie gotowanie to prawdziwa frajda. Ponadto dym (uzywac tylko roslinnego oleju) tez zostaje na zewnatrz. Seazoning (wypalanie) woka tez daje bardzo duzo dymu i lepiej to robic na zewnatrz. Dobrze jest zajrzec do kuchni w chinskiej restauracji i zobaczyc ich palniki, jak do spawania, i silne wyciagi dymu. Sa jeszcze woki elektryczne, ale tu nie mam zadnych doswiadczen; na pewno znacznie wolniej zmienia sie temperature w woku. I jeszcze: tylko wok z solidna drewniana raczka. Te z dwoma metalowymi raczkami utrudniaja operowanie spatula (lyzka) i wokiem, i parza dlonie.
Pyra
Tluszcz, sos sciekaja na dno z produktu. Wystarcza niewiele, zeby wszystko pokryc tym sosem czy olejem. W plaskim, co zjedzie na dol topi sie w plynie.
Temperatura z sciankach jest nizsza i dlatego nic sie nie pali.
No dobra. Specjalne zdjecie prawdziwego woka chinskiego dla Pana Lulka tamze, z zaznaczeniem. Bez podstawki nie rozbieriosz, bo sie chybnie!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Ogrodek-12-08-07/
Slowo daję, że mój wok (albo naczynie wokopodobne) ma solidną drewnianą rączkę, wewnątrz jest regularną czaszą, a od spodu ma płaską, małą powierzchnię wielkości talerzyka deserowego, a może tylko spodeczka pod filiżankę. Czyli z góry został przeZnaczony do gotowania na współczesnych kuchniach. Reszta się zgadza , trzeba non stop mieszać.
Pan Lulek
Jeszcze jedno: najlepsze sa zeliwne, dobrze wypalone, dlugo trzymaja temperature. Sa jednak bardzo ciezkie. Stalowy (powszecznie) uzywany w restauracjach, tez jest dobry, ale musi byc dobrze wypalony. Nagrzany z olejem przez dosc dlugo, potem olej wylac, nie wycierac, zostawic na boku, zeby resztki sciekly. Po kilku pierwszych gotowaniach nie myc, niech olej scieknie. Potem myc goraca woda i miekka scierka. Przy kazdym gotowaniu wok sie lepiej wypala. Jest dobrze wypalony – nic sie nie przyklei, kiedy scianki sa jednolicie czarne, a dno czarne z lekkim polyskiem blekitu. Trzeba uwazac, zeby nie zadrapac.
Panie Okoniu bez ucha chyba,
bo juz od samego początku opowiadam, żem w rodzinę chińską przez syna od lat, i o woku mogę opowiadać a opowiadać.
„Wypalanie” woka to osobna sprawa, owo „seasoning” , to sie robi na poczatku, i wcale nie ma dymu, bo to sie robi w piekarniku… posmarować badziewie olejem, wsadzic do piekarnika na 20 minut 200C, wyjąć, jak ostygnie wymyć, powtórzyć operacje dwa razy. A potem od czasu do czasu, co pare miesięcy, raz na jakis czas „wypalić”. Tyle.
I zawsze po użyciu wymyć, wysuszyć, pociągnąć warstewką oliwy, którą należy zmyć goracą wodą przed nastepnym uzyciem.
Pyro,
to moje wczoraj zakupione to jest woko-podobne i ze stali weglowej.
Okoń opowiada , że żeliwo – nieprawda. Najprawdziwsze woki są ręcznie wyklepywane z cienkiej blachy stalowej, a z żeliwa prawie nigdy, bo jak to wyklepać, poza tym Chinki są malutkie, przecież nie będą tymi ręcami przerzucać kilogramów żeliwa! A juz zupelnie nie ma nic do rzeczy, czy rączka jest plastikowa czy jaka tam – prawdziwy wok nie ma „rączki” jak patelnia. Zainteresowanych odsyłam do:
http://en.wikipedia.org/wiki/Wok
A, i do tego mojego woka na ogródku, gdzie spełnia swoje zadanie perfekcyjnie 🙂
Pyro, zgadza sie, sa takie, tylko ze jesli wyladujesz go n.p. kawalkami kurczaka, papryki, cebuli, pomidora, bok choy, bambusem i sosem latwo moze sie chybnac i nieszczescie gotowe. Ponadto, przy mieszaniu ta spatula (lyzka) krecisz tym zwierzeciem, a to idzie latwiej przy okraglym dnie. Naogladalem sie jak oni to robia przez kilkanascie lat, sam mam 6 wokow, bo co rok inny byl ciekawszy i zostalem przy zeliwnym, okraglym, na palniku obok domu, o srednicy ok. 40-50 cm. Musi byc duzy. A blyszczy sie na czarno, jak wszystkim kotom na wiosne. A nie byl myty. Przecierany olejem.
Alicjo, co robisz z macierzanką ? Ogórecznik to bardzo ładna roślińka i do sałaty mozna diodać. Słuchaj, jak postępować z begonią bulwiastą w jesieni? Widzę, że rośnie u Ciebie w woku, a u mnie w skrzynkach na balkonie.
Pyro,
Macierzanka pieknie pachnie i staram sie ja rozsiewac wszędzie – toz to tymianek w dzikiej wersji. Ogórecznika młode listki do każdej sałaty (starsze „kolą” w zęby), a kwiatki zamrazam w kostkach lodu do drinków, serio! Wyobraz sobie szklane białego wina z dodatkiem kostki lodu z takim kwiatkiem….
Begonię chyba trzeba do piwnicy na zime, a piwnicę stosowną mam, więc ją chyba na zimę razem z wokiem wyniosę. Nie mam w tym żadnego doswiadczenia, ale niedawno koleżanka zapytała, po cholere ja to kupuje co roku w maju, jak moge sobie własną mieć, byle schować na zime w ciemne chłodne miejsce.
No to schowam. Zapodam, co z tego wyszło – czy nie wyszło.
Lecimy na obiad do Bonnie i Rogera
Wy sobie gadu, gadu, jakies obiadki i itp, a WIELORYB plywa po Baltyku! Ilez tam moze byc omega 3? Okon by sie nawedzil oj, nawedzil…No cala wiara powstan, i na tego wieloryba (jak jest pod ochrona, to nie, siedziec nadal przy woku)!
Lena,
Jaki wieloryb, na jakim Baltyku ?
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,4384011.html
Czy Lena murzyński ćwiczyć?
Co to jest *murzyński*, mt7?
Teraz to juz niczego nie rozumiem.
Z czego jest patelnia i jak funkcjonuje to wiadomo. Ale wok, No to jaki ma byc. Stalowy, tloczony matrycowo, wyoblany, miedziany, cynkowany, zeliwny odlewany czy moze drewniany z zelaznego dzewa. I czy ma plaskie dno, czy kuliste, czy ma miec podstawke i czy mozna go uzywac na elektrycznej plycie czy moze, jesli jest z materialu magnetycznego, na plytce indukcyjnej. U nas niedawno wylecial dom w powietrze, byl to urzad gminny w sasiedniej miejscowosci. Wylecial w powietrze na skutek ulatniania sie gazu z butli. Przy okazji wylecial rowniez budynek strazy pozarnej. Niedawno bylo uroczyste oddanie do uzytku nowych, tym razem oddzielnych domow publicznych, pardon, objekto i odsloniecie stosownej tablicy kto pokryl koszty odbudowy. Wstrzymam sie zatem z eksperymentami gazowymi.
Zastanawiam sie, czy nie uzywac przyrzadu nad ogniskiem w ogrodku. Tyle tylko, ze znowu powstaje pytanie z podstawka czy bez, a moze zawiesic go na trojnogu uzywanym do gotowania gulaszu i niech sie buja jak chce.
Albo poprosic jakas chinska dame o lekcje wogowania.
W dalszym ciagu pozostajacy w rozterce.
Pan Lulek
PS. Begonie bulwiaste nalezy wkopac przed pierwszymi mrozami, oczyscic z ziemi, umyc czysta zimna woda i trzyma w chlodnej piwnicy w piasku. Od czasu do czasu zwilzac woda zeby nie wyschla. Na wiosne po przymrozkach jak znalazl. Najlepsze stanowisko sloneczne a ziemia lekka przepuszczajaca.
PL
Alicjo,
Jadowite to to jak diabli. Zwie sie waz tygrysi (Tiger Snake -dark banded form) i jesli w pore nie otrzyma sie surowicy (ponoc do 1 – 1.5 godziny od ukaszenia) mozna latwo zejsc z tego swiata. Spotkanie trzeciego stopnia (od zachwytu do bojazni) mialo miejsce w jednym z wielu rozrzuconych po okolicach Melbourne, parku naturalnego – circa 20 km od nas. A nie mieszkamy na obrzezach metropolii. Moj Wezyr tak oniemial, ze omal zapomnial zrobic fotografii. A dla odmiany to on trzymal aparat. Dopiero moj wrzask (tak to chyba byl wrzask): rob zdjecie, natychmiast rob zdjecie, pobudzil go do dzialania. Ogolnie nieczesto mozna nan trafic (weza nie mojego Wezyra) lecz fala upalow i panujaca od lat kilku susza pobudza gady do szukania pozywienia i wody – a tego raczej pod dostatkiem w rejonach osiedli ludzkich. Asymilacja z koniecznosci.
Dlaczego piszesz ze fotki za male? Generalnie 90 x 50, 150 x100 plus 72 dpi – wystarczajaca rozdzielczosc na ekran. Fakt musialam skompresowac odrobinke coby poszly via E-mail za jednym zamachem, ale to jedynie zmniejsza wielkosc dokumentu, a nie jego wymiary.
Panie Lulek,
Wok, jak pisze Alicja, powinien byc ze stalowej klepanej blachy. I zadne plaskie denka. To jest polowa czaszy. W zaleznosci od rejonu Chin posiadaja badz jedna dluga raczke (drewniana lub bambusowa – tez w koncu drewno) lub dwie krotkie. Dokladnie sprawdze w domu i podesle wyjasnienie bardziej wyczerpujace. Z powodu ksztaltu potrzebna jest podstawka by naczynie nie przewrocilo sie. Bo choc czesto trzeba nim potrzasac, od czasu do czasu nalezy zostawic na ogniu. Potrawy przygotowywane na woku wymagaja duzego ognia – „gotuje” sie krotko. Na tym polega caly wic. Dodatkowe uzupelnienia: pokrywka i polokragla platforma-siatka tez maja zastosowania.Ale to juz opisala Alicja.
Czy jest mozliwe uzywanie woka na kuchni elektrycznej i mikrofalowej – najlepiej odpowie producent kuchenki. A powieszenie na haku nad ogniem – toz to Drogi Panie Lulek nie gulasz wegierski ma byc gotowany wiec raczej odpada.
Pozdrawiam chinskim „Czu-Czu-Woku”
Echidna
Dziekuje za cala mase dobrych rad. Kupie sobie chyba elektrycznego woka. podobno takie sa w sprzedazy.
Przy okazji donosze, ze dokonalem kolejnej wplaty na prenumerate
” Polityki ” informujac dzial prenumeraty, ze Austria to nie jest Australia a Burgenlandia to nie jest Burgundia. Mam nadzieja, ze wszystko bedzie nalezycie funkcjonowalo.
Zyczenia pomyslnego tygodnia dla wszystkich
Pan Lulek
http://alicja.homelinux.com/news/Szczecin-2007/
To od niezawodnej Tereski, tej od grzybów.
Panie Lulku, słowo daję, że z tym wokiem to żadna filozofia. Kupić jak najtańszy i cześć. Mikrofalówka odpada – kto „gotuje” w mikrofalówce, toż to jest do podgrzewania, rozmrażania potraw!
Echidno, z tymi fotkami… otóż już to przerabiałam kiedyś z Olą z sąsiedniego blogu – przysłała piękne zdjęcia z Pragi, zgodnie z tym, co piszesz, rozdzielczość i tak dalej, ale… ale właśnie, jak ja u siebie na komputrze kompresuję, to zdjęcie wychodzi i tak na „cały ekran”. Ola podrzuciła oryginalny format, ja u siebie pomniejszyłam i wyszło, jak należy (możesz sprawdzić w Galerii Budy, u Oli – Zlota Praga).
Popatrz na zdjęcia Tereski – gdyby przysłała oryginalny format, a ja zmniejszyłabym u siebie, rezultat byłby inny, zdjęcie byłoby na cały ekran. Na czym to polega – nie wiem, ale sprawdzone, że tak to działa, a ja nie wnikam 🙂
A, i zajrzyj do poczty, Echidno!
Czy ja powiedziałam – dzień dobry?! Nie powiedziałam! No to mówię!