Ciepło znajdziesz tylko w kuchni
Już mam dość tego lata, które coraz bardziej przypomina późną jesień. Jedyne ciepłe i miłe miejsce w domu to kuchnia. Zamiast więc siedzieć (i marznąc pisać) pracować na werandzie, spędzam czas w kuchni, ku zadowoleniu rodziny. Ponieważ cały piątek będę sam (tym razem Basia musiała pojechać do stolicy), to postanowiłem znaleźć jakieś dawne przepisy, by je zrealizować (bez podpowiedzi i komentarzy) i zadziwić wszystkich. Jest to o tyle bezpieczne, że jeśli eksperyment się nie uda, to nie będzie świadków klęski a okoliczne psy będą miały wyżerkę.
Znalazłem dwa przepisy Pawła Tremo (kucharza króla Stasia czyli Stanisława Augusta Poniatowskiego), który znając gust swego patrona gotował – jak sam twierdził – zdrowo i lekko. Sądząc po przepisach oba te określenia znaczyły zupełnie co innego niż dzisiaj. I boeuf i kaczka może będą pyszne ale na pewno nie są to przepisy tzw. lekkiej, zdrowej diety. Ale postanowienie podjęte – ruszam do roboty.
Boeuf a la mode
Weź krzyżówkę albo zrazówkę wołową, naszpikuj ja głęboko szynką surową i słoniną, włóż w rondel, dodaj do tego cebuli sześć, marchwiów trzy, korzonków pietruszczanych trzy, liścia bobkowego, tymianu, bazylikum, potrosze wszystkiego, dalej wina butelkę, octu butelkę, rosołu lub wody dolej tyle, aby się mięso nie wszystko zalało w rondlu, nasyp soli trochę, przykryj pokrywą, oblep ją ciastem i gotuj na denarku, ale na średnim ogniu (aby się raptem nie gotowało mięso) przez siedm lub ósm godzin. Po tym otworzysz, mięso wyjmiesz, tłustość od niego oderżniesz, również i sosu, w którym się mięso gotowało, zdejmiesz, na półmisek mięso wyłożywszy, sos na niego przez sitko wylejesz.
Potrawa z kaczki po francusku z ryżem godzinie gotowana
Nalawszy kaczkę wodą, gotować ją. Jak się pienić zacznie, osolić po zebranej piance. Gdy już tej więcej nie wydaje, włóż parę cebul naszpikowanych goździkami, marchew, pory, pasternak, selery, pietruszczany korzonek lub dwa, ryżem dobrze wymytym zaraz zasypać i razem gotować. Włożysz masła przed wydaniem lub na wydaniu, lecz najlepiej, jak się ryż wpół ugotuje, zrumieniwszy masła, wlać w niego. I to masz także uważać, że jeżeli kaczka młoda, to ją tak będziesz gotował, jak się powiedziało, lecz jeżeli stara, to gdy wpóługotowana będzie, dopiero ją zasypiesz ryżem i włożysz do niej włoszczyzny.
Już mnie bawi lektura zapisków Imć Pana Tremo a co będzie przy wykonywaniu jego poleceń?!
Wszystko skrupulatnie (i w miarę prawdziwie) opiszę, by w poniedziałek móc zaprezentować gotowe sprawozdanie zaciekawionym smakoszom.
Komentarze
Ależ świetne przepisy! Uśmiałam się po pachy, co przed snem jest chyba zalecane, idę pospać.
Skąd te przepisy? Ja chcę więcej!
Dobranoc – i dzień dobry 🙂
„Nalawszy kaczkę wodą” 🙂
Tylko „octu butelke” bym nie wlewal. Pokrywek oblepiac ciastem tez juz nie trzeba, tylko, co to znowu ten denarek?
I tu pogoda kuchenna. Moze by to przejac do kodu blogowego?
W krotkich rekawkach przy biurku siedzac raz po raz spogladam na uchylone okno z mojej prawej.
Chyba je przymkne zyczac wszystkim znosnego weekendu,
pepegor
A denarek łaskawy Piotrze posiadasz?
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
pepegor
„Gieneralnie” demarek to taki „piniążek”.
Czy możliwe by imć pan Paweł Trem gotował potrawę 8 godzin na monecie? Wątpię. Może o dymarki chodzi, choć to z kolej piece hutnicze.
Ale … gotowano zupę na gwoździu to i Boeuf a la mode można na …
E.
denarek:
http://gmina-jawornik-polski.eu/index.php/atrakcje-turystyczne/izba-regionalna
🙂
denarek//dynarek dawny „mały trójnóg żelazny służący za podstawkę pod garnek lub kociołek” ( Praktyczny słownik współczesnej polszczyzny)
Wg Encyklopedii staropolskiej Zygmunta Glogera
Denar ma dwojakie znaczenie w staro-polszczyźnie:
1) Denar, dynarek, dryfus czyli trójnóg żelazny, na którym stawiają się w ogniu sagany, garnki, rondle i t. d. dla szybszego zagotowania. Karłowicz uważa tę nazwę za rdzennie polską, uformowaną od wyrazu dno, denarek bowiem podstawia się zawsze pod dno naczynia.
2) Denar, jako nazwa pieniądza, nie ma wcale polskiego pochodzenia, bo jest skróconą formą łacińskiego denarius, dziesiętny, od deni, po dziesięć. Prof. Józef Przyborowski powiada, że kiedy w r. 268 przed Chrystusem zaczęto bić w Rzymie pieniądze srebrne, ważące po 4 1/2 grama, nową tę monetę nazwano denarem (dziesiątakiem), gdyż wartością równała się 10-ciu ówczesnym asom.
Zatem Piotrze – a denarek posiadasz?
E.
i jeszcze: denarek „trójnożek”: Kocieł postaw na denarku (Podręczny słownik dawnej polszczyzny Stefana Reczka)
Dziekuje Asiu, ale z widocznych na zdjeciach sprzetow zadne (zelazek z dusza nie liczac), 8 godzin gotowania nie wytrzyma. Wiemy jednak teraz, ze do denarka naleza garnki, czy specjalne? Istnieja dwie mozliwosci, albo trojnog jakis, albo hak na garnek nad otwartym ogniem. Sa dalsze propozycje?
O, dlaczego nie zaraz!
Wiki.pl nie miala pomyslow.
Tak Echidno, mam denarek. Dostałem go w prezencie od Pana Lulka podczas II Zjazdu, który jak pamiętasz odbywał się u mnie na Kurpiach. Ten piękny trójnóg i miedziany duży kociołek był już wykorzystywany i to z dobrym skutkiem. Teraz też od godziny pyrkocze w nim wołowina zalana winem i niewielką ilością octu. Pokrywę przylutowałem ciastem. Staram się wprowadzić mało zmian w stosunku do zalecenień Pawła Tremo. Trochę kłopotów miałem z ustawieniem denarka na kozie, z której zdjąłem fajerki, by był żywy ogień. Zabawa przednia, tylko dom był pełen dymu. Ale wreszcie udało mi się skierować go komina.
Zabieram się więc pomału za kaczkę.
Odważny nasz Gospodarz; Pyrze stare przepisy służą do czytania, bo skąd wziąć taki kawał krzyżówki żeby i octu butelka i wina butelka do połowy tego kawałka starczyły? Furda tam mięcha ze 4 kg ale rondel skąd wziąć? Swego czasu i Gospodarz i ja otrzymaliśmy w darze od p.Justyny „kuchnię gdańską” Radości z czytania wiele, odwagi do wykorzystania przepisów ,a i środków na kosztowne do dziś owoce morza, ryby i dziczyzną w podanych proporcjach , raczej nie dostaje. Każdy sos zaczyna się od funta masła , a w mięsnych obowiązkowo kilka sardeli (?)
Alicja – no co Ty mówisz? Przecież ja nie biologiczny, tylko szkolny rodzic „moich dzieci”. Jestem od nich starsza o 12-13 lat. Miałam 27-28 kiedy oni, 15-latkowie zaczynali naukę w technikum chemicznym o specjalności technologia procesów chemicznych, czyli chemia przemysłowa
Wpis powyższy popełniłam o godzinie ósmej z minutami. Niestety – zanim wysłałam, wyłączyli w bloku prąd, bowiem nastał sezon remontów letnich. No i fajnie, ale lepiej byłoby, gdyby wcześniej uprzedzili, a nie post factum. Przy tej okazji wisi w holu zawiadomienie, że do 31.8. będą malowane piwnice i że administracja osiedla nie ponosi odpowiedzialności za cenne przedmioty w piwnicach przechowywane.
Na obiad Młoda będzie jadła wczorajszego kurczaka na czerwonej papryce, a seniorka godzinę temu skończyła filetowanie na poły jeszcze zamrożonego leszcza. Teraz pięknie oprawione kawałki pozbawione żeber płetw i innych atrakcji leżą w soli i cytrynce, a za dalszą godzinę zostaną usmażone i pożarte. Leszcz był spory – 840 g tusza bez głowy i wnętrzości i spokojnie wystarczyłby dla 2 – 3 osób; ja go jednak będę rąbała sama, więc żadnych dodatków typu jarzyna, ziemniaki nie przewiduję.
Witam Szampaństwo.
Ja bym tego leszcza na rosół, Pyro!!! Ale już go rozfiletowałaś, a na rosół powinien być w całości (bez wątpi). No i pierożki z mięsa leszczowego – i miałabyś jak w Nowym Warpnie 🙂
U mnie dopiero herbatka, za oknem słonecznie, ale rześko, co na obiad…wymyślę.
Przypominam sobie, że w denarku od Pana Lulka mieliśmy gotować jakąś potrawę, aleśmy zaniechali, tyle jedzenia było.
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5406.jpg
Denarek był z kopyścią odpowiednią, drewnianą, a jak! O ile pamiętam, Pan Lulek zakupił był ów denarek na Węgrzech. Za nic nie mogę sobie przypomnieć, co mieliśmy w nim warzyć, pewnie jakiś gulasz albo coś…
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5448.jpg
Alicjo, mam pytanie. Koleżanka mojej szefowej leci do rodziny do Kanady. Co można zabrać z żywności? Czy można zabrać np. suszoną kiełbasę pakowana próżniowo?
Alicjo – mieli gotować w zespół wespół Brzucho i Lulek prawdziwy gulasz węgierski.
Alicjo – nie toleruję zapachu gotowanych ryb – żadnej zupy itp. Wystudzoną gotowaną rybkę typu w galarecie – i owszem. Rosołek, pierogi itp nie dla mnie. Nie chodzi o smak, tylko zapach. Tak mam.
Zjadłam ok 1/3 tego leszcza na gorąco i miałam tylko jedno zastrzeżenie – tłusty gad niezmiernie, prawie do wędzenia. Resztę będę sobie pojadać do wieczora polewając sosami (chili z miętą, chili z ananasem, karmelowo -pieprzowy, itd)
O ile wiem, żywności nie wolno przewozić, chyba, że coś pakowane przemysłowo (puszka, słoik itp.). Moje dziecko raz przewiozło kiełbasę pakowaną próżniowo, ale nie wiem, jak by to teraz przeszło, przy odbieraniu bagaży chodzą psy, które niuchają, w czyim bagażu są narkotyki. Może, uczulone na narkotyki, nie wyniuchają kiełbasy? 😉
Najlepiej się dowiedzieć w biurze celnym, co wolno, a czego nie, ja nigdy nie biorę żywności, bo zawsze to stało w deklaracji celnej, że nielzia.
Wyjątkiem były pijane wiśnie od Pyry, ale co to za „żywność” 🙂
Na szczęście nikt mi nie sprawdzał walizki 😎
A słodycze? pakowane
Piotrze – jeśli próba będzie udana (w co nie wątpię), brak ww denarka stanie na przeszkodzie do eksperymentów domowych.
Może jakiś substytut?
E.
Słodycze pakowane i np. krówki luzem – nawet całą walichę 🙂
I ewentualnie litrowa butelka czegoś pitnego na osobę, oprócz spirytusu. Spirytus podobno ze względów bezpieczeństwa.
czy te słodycze trzeba zgłosić? W deklaracji?
Oczywiście można ryzykować – jak znajdą, to wyrzucą „zakazane”, a mogą w ogóle nie zaglądać. Tyle, że zawsze pytają – jeśli sprawdzają – czy sami pakowaliśmy walizkę i sprawdzają, czy zadeklarowaliśmy, co wwozimy. Nie wiem, jakie są konsekwencje prawne, może i nie ma, ale zabrać zabiorą.
dziękuję 🙂
W deklaracji trzeba niby wpisywać, co się zakupiło, jaka wartość, prezenty itd. bo jest jakaś kwota, od której płaci się cło, ale nie wiem, jaka to kwota. Ja dla porządku wpisuję sumę 50-100$, albo i wcale, jak wiozę tylko książki jako rzecz nabyta.
Słodyczy bym nie wpisywała, chociaż rzeczywiście, gdyby ich była cała walizka, to pewnie tak 😉
Asiu – wejdź na stronę GUC – tam jest wszystko napisane.
Kanada – informacje praktyczne, przepisy, porady to jest taka stronka na psz.pl
Wynika, że sporo można przewieźć. Sprawdź
Przeczytałam to jeszcze raz i okazuje się, że w przewozie żywności rzeczywiście są spore ograniczenia to samo dotyczy zwierząt i roślin – trzeba zgłosić do kontroli sanitarnej, a np odprawienie mojego jamnika to 40 CAD. Tu chciałam powiedzieć, że nasza Alicja jest – milcz serce – bo jakbym jej te wiśnie w słoik i zaparzyła, tudzież nalepiła etykietę z kompotu wiśniowego, toby się jej nikt nie czepił.
Asia,
Moj bratanek zabral pieczonego kurczaka zapakowanego w folie, otworzyl to to w samolocie i zaczal sie objadac zagryzajac chlebem. Ludziska sie dziwowali a on: no co? jestem glodny. Trzeba miec szczescie lub jak Pawel nie znac przepisow.
Ja osobiscie lecac do Polski wstalam i gromkim glosem zapytalam: czy ktos ma jakas wolna kanapke? Dostalam chyba piec, wszystkie dobre. Mysle, zeby nie przesadzac i liczyc na lut szczescia.
Buziaki,
Święta prawda, Pyro. Ale przypominam, że ostatnim razem to Jerzor kategorycznie się wzbraniał, że coś tam zabieramy, bo ja bym wzięła, co mi tam przepisy, dlaczego wtedy nie walczyłam z nim „o swoje”, to nie wiem, chyba pożegnalne wino odebrało mi język w gębie 🙄
Podejrzewam, że do tych wiśni wtedy też nikt by nie miał zastrzeżeń, zakręciłam je tak mocno, że nikt by nie miał siły próbować, czy to fabrycznie, czy inaczej. Ma się te łapy nie od parady 😎
Sama ledwie potrafiłam to w domu odkręcić 😯
Wysłałam do Tereski Pomorskiej maila w sprawie, niech weźmie pod uwagę Zjazd, jak jej z grafiku wyskoczy wolny czas. Może akuratnie się ułoży.
Piękna pogoda u mnie, a ja zajęciami obłożona.
Jerzor wpadł w trans, i bardzo słusznie, chce iść za ciosem i jeszcze coś okiennie-drzwiowo (z kuchni na ogródek) powymieniać, jak mnie nie będzie. Ja za, ale wiem, że i tak sprzątanie zostanie na mój powrót 🙄
Jak już o tym pisałam, to przepraszam, ale ja już żyję następną podróżą.
@Asia – pytanie co mozna, a co warto.
Alicja pisze co mozna przywiezc w teorii. Piesek jest, a jakze i nie tylko od narkotykow – przede wszystkim od jedzenia. Nam wywachal resztki walowki (lecielismy z Korei czy skadzis tam z piecioma przesiadkami); sasiadom Italiancom mortadele – skonfiskowli bez litosci.
Natomiast czy warto kabanosy, jalowcowa itd? W Toronto na Roncesvalles Ave (pozostalosci polskiej dzielnicy), albo Starsky (ale nie ten od Hutcha) Foods w Mississaudze mozna dostac absolutnie wszystko – polskie twarozki (blyskawiczny import LOT – tak jest napisane na kwitku); oscypki, bryndze, ser zolty krolewski itd; wedliny jakie kto chce, niczym nie ustepujace wedlinom kupowanym w Warszawie w malych masarniach – z zasady nie kupujemy w Leclercu i temu podobnych sklepach.
Wodki mozna przywiezc 1.14 L (cwierc imperialnego galona). Juz pisalem, ze ja Zubrowke (patrz wpis ponizej), albo cos czego nie ma tutaj – sliwowica itp.
Slodycze mozna – ale wszystko mozna dostac na miejscu – ceny czasami wyzsze, czasami nie.
Alicjo – od cla w tej chwili jest zwolnione – po dwoch dniach – $400; w tej chwili nie pamietam kiedy stosuje sie $750.
Bruckner podaje znaczenie denara/denarka ?XVI w – trojnog, podstawka z niemieckiego Diener – sluga; co innego lacinska nazwa monety, denar niby dziesiatak. Czy dzis bylaby dycha?
PS Dawno temu Pyra pisze: 2011-08-09 o godz. 18:22 Pietrek, Tambylka ? miło, że zaszliście, prosimy częściej.
Dzieki, ale czasami trudno przebic sie zauwazalnie przez rodzinno – towarzyskie pogwarki 🙁
Zubrówka in the United States
? Because bison gra-ss contains the toxic compound coumarin, which is prohibited as a food additive by the Food and Drug Administration, importing of Zubrówka into the United States was banned in 1978 by the Bureau of Alcohol, Tobacco and Firearms. When produced according to traditional methods (between one and two kilograms of gra-ss per thousand litres of alcohol), Zubrówka contains approximately 12 milligrams of coumarin per litre. In 1999, distilleries that were not connected with the Polish brand introduced lower quality reformulated versions of the product, sometimes using artificial flavors and colors, with the emblematic blade of gra-ss in every bottle but „neutralised” so as to be coumarin-free. In 2011 the American licensee of the Polish company worked with Rémy Cointreau to introduce a new American formulation, which they called „Zu”. (Zaczerpniete z Wikipedii).
http://www.zubrowka.com/pressroom/com/files/articles/Polmos_shortens_Zubrowka_for_US.pdf
Innymi slowy Zubrówka na eksport do Ameryki Pln wyglada tak samo, smakuje tak samo, pachnie tak samo ale oryginalnej trawki w niej ma. Chemia czyni cuda (w tym i wielu innych przypadkach). Mozna tez dostac Biala Zubrówke i tu i w Warszawie!
Wiele wodek jest modyfikowanych do importu do USA i Kanady. Wszystkie nieomal giny maja 40 %, podczas gdy oryginaly maja 45%, 48% etc. Wodka w Ontario ma miec 40% i juz.
Wpis jest opozniony 🙁 bo winna jest d-u-….. zielonkawa, bison czyli gra-ss
Dziękuję za informacje – wszystko przekazałam zainteresowanej Pani 🙂
Pietrek – będziesz częściej, automatycznie dosiądziesz do rozmowy. Pisujemy o jedzeniu, ale nie tylko chlebem żyjemy.
Piotrze, czy mogłabym spytać gdzie została zakupiona Paola z notesem?
pogoda super a ja nie do życia bo głowa mnie boli od rana ..
dzisiaj i jutro w nocy gwiazdy dalej spadają .. i księżyc świeci jak głupi ..
długi weekend się zapowiada to w Warszawie pustki będą i chyba sobie pozwiedzam stare zakątki ..
nic dzisiaj nie gotuję ..
Pietrek,
chciałam napisać o Ronceswólce i Starskym (tam wszystko i pyszne!), ale się powstrzymałam, bo czasami ktoś chce przywieźć „kiełbasę od Kumka”, domowej roboty,jak to moje dziecko właśnie przywoziło.
Ja bym ryzykowała, a co tam, najwyżej! Albo niżej.
Pietrek,
już o tym pisałam i wyjaśniałam miodziowi – to jest taki blog familiarno-plotkarsko-przyjacielski i od samego poczatku taki był. Gospodarz dał nam błogosławieństwo na samym początku – ten blog będzie takim, jakim go uczynicie. Rozmawiamy o wszystkim, starając się omijać politykę, czasami samo się wciska pod nóż i widelec.
Stali bywalcy zawsze zauważą nowych – i zawsze nowych zapraszamy, zazwyczaj Pyra się posuwa na ławie przy stole.
Wracam do zajęć. Z chęcią, bo to już nie porządki i takietam.
Alicjo – rzeczywiscie nazywamy (ja i magnifika) to Rączą Wólką!
Od nas – z centrum Toronto – znacznie blizej niz do Starskiego.
PS Nie kwestionuje formy tego, czy zreszta jakiegokolwiek innego blogu. Blog przyjmuje taka postac, jaka najbardziej odpowiada jego uczestnikom 🙂
Ja z kolei pedze kupic plyte ktora slyszalem przez radio pare dni temu.
Małgosiu, nie wiem bo dostałem od rodzinnej młodzieży a oni teraz daleko. Dowiem się i Ci doniosę. A teraz wracam do kuchni, bo bardzo przyjemnie pachnie.
Jolinku, przyjemnych spacerów 🙂
Pietrek, przyjmij wyrazy sympatii za magnifikę. Oryginalnie i czule.
Zdradź, o jaką płytę chodzi 🙂
Dzisiaj znów jesteśmy przy kuchni francuskiej bo oba przepisy wlaśnie z niej pochodzą. Ach te żabojady, jak to ktoś niedawno napisał 🙂
Święty ogień, koza, fajerki, trynóżek czyli dreifus. Za przeproszeniem Delfy 🙂
Odrobina szaleństwa, aromatyczna woń łaskocze nozdrza bogów. Zeus pyta – deser, a co na deser ?
Winne gruszki 🙂
Jolinku – Zarezerwuję parę gwiazd dla Ciebie.
Pan Tremo poleca
Nad nami „chodzi” burza – niezbyt groźna, ale dokuczliwa – co chwilę pada, co 10 minut grzmi i tak od 3 godzin. Zobaczę perseidy, akurat! Na dobrą sprawę przewidywanie atrakcji niebieskich, może w Poznaniu wystarczyć za przewidywanie niepogody – obojętnie, czy zaćmienie księżyca, czy koniunkcja planet, czy meteoryty – nieodmiennie duże zachmurzenie. Nawet Gwiazdy Wigilijnej nie widziałam już od lat
Nikt nie poszedł po pieczywo i będziemy musiały jeść grzanki – grzanka Schustera w domu jest. Nawet smaczne to, ale najeść się niepodobna. Dobrze służy z masłem i odrobiną dżemu czy powideł do porannej kawy, bo i tak po 10.00 zje się jakieś śniadanie.
Kupilam na lotnisku w Warszawie wodke pt. Debowa (?), piekna butelka i dobra w smaku, polecam.
Buziaki,
Leno – rok temu dostałam tę wódkę w prezencie. Przez kilka miesięcy służyła mi jako „męski” trunek dla odwiedzających nas panów. Butelkę zachowałam – wleję w nią tegoroczną orzechówkę, chociaż nie wiem, czy wyjdzie równie znakomita, jak w roku ubiegłym, kiedy to była zrobiona na destylacie z czarnej porzeczki od Żaby.
Lena ma usypiacza, dobrze że nie w w beczułce.
…na destylacie z czarnej porzeczki od Żaby?
http://www.youtube.com/watch?v=Iy-7b6UhpJY&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=f2eXAqaJR3o&feature=related
BK.
Yurku – co za insynuacje! Żaba nie produkowała, zleciła „firmie zewnętrznej” dostarczając tylko surowiec. A orzechówka najwyższy sort wyszła. Miałam 1,8 l – podzieliłam na 3 części – jedna po troszeczku dla przyjaciół, jedna została w domu (nader oszczędnie używana) a trzecią, obiecaną wysłałam przez umyślnego do Piotra. I ta trzecia porcja nigdy do adresata nie dotarła. Strata jest ewidentna, bo taka może się już nie trafić (w tym roku Żaba podkładki nie ma, bo rok temu nie było porzeczek).
A propos,
można zabrać śliwowicę łącką („daje krzepę, krasi lica nasza łącka śliwowica”!), która ma 70% mocy z plusem, ale kto by patrzył na procenty wódki, przyjęte jest, że mocniejszej od 40-45% nie ma.
Nie jestem pewna, czy śliwowicę łącką można dostać w sklepach, ja moją dostałam od góralki z Warszawy 😉
O, dobry pomysł, zakupię „Dębową” na powrót.
Pietrek,
są dwie szkoły – moi znajomi ze Scarborough mówią – Ronceswólka. O właśnie…aż się prosi, bo kulinarnie też…
(„..wybierasz się na targ do Scarborough, zakupić pietruszkę, szałwię , rozmaryn i tymianek?…”)
http://www.youtube.com/watch?v=BYQaD2CAi9A
Alicjo – linka u nas niedostępna , prawa autorskie
Pyro, ja? muzyki słucham do tematu.
http://www.youtube.com/watch?v=H6_CeUQJDjs&feature=related
Hej Yurek,
Ja jestem w pracy, spac sie tutaj raczej nie da, a ta butelka wyszla byla chyba 5 lat temu.
Buziaki,
Jeszcze coś stareńkiego wam nadam i spadam do zajęć.
Tekstu nie trzeba tłumaczyć nam, starym hippisom 🙂
Kurczę, ja byłam wtedy za młoda o kilka lat 🙁
Ale spodnie w kwiatki sobie uszyłam, o!
Z materiału, który miał być na zasłonki do kuchni czy coś w tym rodzaju. To był tani kretonik biały w zieloną łączkę, za mało zwariowany jak na mój gust, ale wybór w sklepie był bardzo cienki. Bardzo dopasowane od góry do kolan, a potem dzwonowate. Miał człowiek fantazję, jeśli chodzi o szmaty…coś z niczego zrobić, albo z byle czego, albo z kilku byleco. Stąd się wzięła późniejsza działalność na niwie. Ale się powtarzam pewnie, odwlekając zajęcia – nie wiem jak wy, ale ja sięgnęłam po zimne piwo i wznoszę toast za starych hipissów 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=EmyaDrAzq6o&feature=related
Prawa autorskie, cholera… to u mnie też powinno byc zabronione, bo Kanada to nie USA. Szkoda. Toast za Starych Hippies, piosenka Scotta McKenzie – „If You’re Going to San Francisco”.
„Jeśli wybierasz się do San Francisco, nie zapomnij wpiąć kwiat we włosy…”
O, pogooglałam – miałam wtedy 13 lat! I strrrrrasznie chciałam być hippiską!
Wakacje były, to czemu nie? Starałam się jak mogłam. Zajęcia krzyczą o uwagę.
http://en.wikipedia.org/wiki/Scott_McKenzie
W swetrach do kolan się chodziło, słuchało radia Luksemburg (wolnej europy-rodzice)
http://www.youtube.com/watch?v=V0UcQDUR-fU&feature=related
http://www.youtube.com/watch?v=V0UcQDUR-fU&feature=related
Łotr jest upierdliwy jak zobaczy śeks odrzuca. My tylko o jedzeniu.
Alino, dzieki za komplement za „magnifike”. Staram sie jak moge. Zazwyczaj zreszta chodzi jako „znaczaco lepsza polowa/ica. Po angielsku zreszta to brzmi lepiej „my significantly better half”).:-D No coz, po czterdziestu szesciu latach trzeba bylo sobie wyrobic jakies dusery, nie tylko jedzula czy cos w tym stylu 😉
Plyta jest Motety Bacha – wszystkie szesc – spiewane przez austriacki zespol Chorus sine nomine.
Sliwowice przywiozlem podbeskidzka – jak donosi nalepka „produkt regionalny”.
Od lat mam Pas-sover Slivovitz, ale nawet najbardziej zawzieci znajomi Izraelici raczej stronia od tego.
Zreszta ostatnio wiekszosc znajomych sklania sie w strone winka. Wodeczka idzie wylacznie na Wigilie do sledzika, na Wielkanoc do nozek w galarecie i to chyba wszystko. Reszta albo rozcienczane drinki, albo wino lub piwo. O tempora, o mores 🙂
Alicjo, spolszczen Roncesvalles slyszalem co najmniej pol tuzina. Zadne nie pretenduje do oficjalnego statusu.
Jerzor przesunął się o godzinę, cwaniak, będzie podsmażał ziemniaki jak się doturla (o to mu chyba szło, lubi!), to ja zasiadam tutaj.
Łącką darowaną wychlałam sama, raz na jakiś czas kieliszeczek. Doceniłam, jest w tym cuś, smak i zapach. Nie, żebym była skąpa, ale nikt tego nie chciał tknąć, jak powiedziałam, co to jest.
Na co dzień pić oczywiście nie, ale myślę, że do ciężkiego jadła typu smażone mięso z tłuszczykiem i takie tam – kieliszeczek na przetrawienie dobrze robi.
U nas też nigdy nie ma wódki, oprócz wymienionych przez Ciebie Pietrku świąt. Musi być do śledzika, od jakiegoś czasu moja synowa trzyma pieczę nad tym, żeby była butelka dobrze zmrożonej „łajborowej” w lodówce.
Wina kochamy. Piwo latem jak najbardziej.
To może dobrze, że czasy się zmieniają?
Piertek,
U mnie i wsrod przyjaciol jest Ronceswolka albo Ronces.
Nie bywamy tam za czesto, czasami daje sie namowic mojej synowej na wypad po ciacha do Granowskiej (zarabiam wieeeelkie plusy). Lat kilka temu pod koniec ich studiow kupilam tam piekny tort, mlodzi zawiezli na uczelnie i pod „opieka” znajomych wszystko zostalo wchloniete przez pol godziny ich nieobecnosci. I tak sie zaczela milosc z ta wspaniala cukiernia.
Buziaki,
Leno, nieslychanie mi sie podoba literowka Piertek – chyba bede musial sobie zmienic obecna ksywke 😀
Granowska jest i owszem, ale PANI domu wypieka sama. Chyba ze paczki – ostatni raz robila to tutaj tesciowa – w woku. Byly jak zwykle najlepsze na swiecie i ja od tego czasu generalnie z paczkow zrezygnowalem. Wszystkie sa dla mnie za tluste i za ciezkie.
Alicjo, na trawienie to obowiazkowo gorzka zoladkowa – mam na warcie w zamrazalniku.
Skończyłam zajęcia na dzisiaj, zaplanowałam na jutro (sporo) a popołudniu ok 17.00 spotkanie ze zjazdowiczami. Zaplanowali grillowanie na patio ośrodka, w którym mieszkają, a tu pogoda do kitu. Wiem, że przygotowali tomik Tuwima, żebym im poczytała – jak przed laty. Nie wiedzą, co czynią. Takie powroty do nastrojów nigdy nie dają dobrych rezultatów. Zostaje ćmiący niedosyt niespełnienia. Nie chcą słuchać? Odczują na własnej skórze.
Mały recital Jana Kobuszewskiego
2. http://youtu.be/ZHGkgKnvbcg
2.http://youtu.be/7do10sqQtL4
http://youtu.be/7do10sqQtL4
http://youtu.be/L3ZXqHPUvGM
I to by było na tyle
http://www.youtube.com/watch?v=nfp-DRAUN8E&feature=related
yurek,
ale utrafiłeś…też to znam, tylko raczej listopadową porą.
Trzecia (uaktualniam!) nad ranem…może sen przyjdzie…
dzień dobry …
wspominanie młodych lat przy muzyce bardzo miłe zajęcie …
Krystyna chyba została odcięta od internetu bo nie opisuje nam już wrażeń z urlopu ..
gwiazd spadających niestety nie widziałam .. ale jeszcze jedna noc z gwiazdami przede mną … 😉
Pozdrawiam Cię Jolinku, bo inni jeszcze chyba w pieleszach.
Zanudzę jeszcze tym denerkiem, Wspominając wczoraj trójnóg miałem na myśli coś na trzech nogach, ale coś na czym się ten garnek stawia, a nie zawiesza nad ogniem. Ktoś wczoraj dawał wskazówki na to. Ale, niech tam, skoro Piotr Gospodarz uważa, że ma denerek, to niech ma, byle jadło spełniło oczekiwania. No cóż, Nemo na czarnym i niema komu postawić sprawy na „basta”.
Jak na razie – piękny dzień. Czego i Wam życzę!
pepegor
Skąd znowu „w pieleszach”? Dawno na nogach, tylko przy obowiązkach, a nie maszynie. Słońce wygląda zza chmur, więc świat trochę pojaśniał.
Będę dusiła pieczeń wieprzową owijaną w wędzony boczek w sosie z ogórkiem kwaszonym, czosnkiem i cebulą – na dwa dni. Może kopytka do tego, a może ziemniaki i surówka z kalafiora. Wracam do zajęć.
Ja się jeszcze zastanawiam nad tym co zrobić.
W zamrażarce zdaje się jest jeszcze polędwiczka i ćwierć kilo zeszłorocznych grzybów. Do tego kopytka, też z zamrażarki, a w ogródku pełno fasoli szparagowej, co aż się prosi, aby ją zerwać. I to by było gdyby nie pomidory, Wczoraj zrywałem i z żalem musiałem stwierdzić, że już właściwie przejrzałe i trzeba dojadać, dojadać. Przywieźli dwa tygodnie temu z Polski dwa kartony takiego i myślałem, że najpierw trzeba by te zjeść, ale gdzie tam. Te w piwnicy są takie jeszcze jak je przywiózł, a te na krzaczkach zmiękły. W smaku ale niema porównania, więc smacznego!
Pepegor – znam ten ból. Ktoś Ci przywiezie oś ze swojej działki, coś dojrzewa właśnie u Ciebie, a tu wraca domownik obładowany, bo właśnie zobaczył na straganie coś, na co miał wielką ochotę, za bardzo rozsądną cenę. Robi się w kuchni tłok i wszystko jest naraz, a za tydzień okaże się, że nie ma z czego zrobić sałatki do kolacji. Takie życie latem. Młoda właśnie miała kupić mały kalafior – przyniosła taki, że jeść go będziemy tydzień i jeszcze pyskuje „Możesz iść i kupić mniejszy!”
Znowu burza nad miastem.
U mnie na dzisiejszy obiad zaplanowane jest leczo. Powinnam się już zabrać za szatkowanie warzyw 🙁
W przyszłym tygodniu powinien wrócić Stanisław; Nemo do końca miesiąca będzie podziwiała Afrykę, Alicja , Eska i Żaba zarobione po szyję, Haneczka i Krystyna bezinternetowe pewnie, Misio nie wyłazi z piwnicy, Barbara siedzi w krzakach, a Danuśka pije wina z doliny Loary. PaOLOre i Dorotol w poniedziałek zaczynają nowy rok szkolny ze swoimi dzieciakami, a Nisia cały czas nadrabia zaległości. I tak się bractwo porozbiegało, ale spokojnie – wrócą do stołu.
Jestem internetowa, ale zarobiona. W pracy, w domu i w ogrodzie. Ledwo mam kiedy czytać 🙄
dziś święto leworęcznych … 🙂
znowu dzisiaj śliwki się robią .. pod Halą Mirowską zakupiłam maliny do zjedzenia i pyszne słodkie pomidory z pola .. nie mogę się jednak opanować jak wejdę na taki pachnący tar i wszystkiego mam za dużo …
No to ja Jolinku świętuję 😀
Małgosiu, wobec tego za Ciebie i innych leworęcznych bliskich memu sercu 🙂
Młodsza też świętuje. Zupełnie zapomniałyśmy o poniedziałkowym święcie i nie mamy zapasów na poniedziałek. Będzie sztukowanie.
Piertek,
Oblapiam Twoje stopy i przepraszam.
Buziaki,
Alez Leno, prosze mnie nie zenowac. Mnie naprawde ta literowka szczerze zachwycila. Moglo byc Pierdek! 😀
PS Troche sie obawialem, ze wspominajac o tym narobie sobie i Tobie ambarasu.
PS2 Z tym podejmowaniem pod kolanami to gruba przesada. Buziaki wystarcza z nadmiarem.
Pan mąż i Młody też lewi 🙂
Pyro, przecież jutro dopiero niedziela, prawie wszystko pootwierane.
Witam Szampaństwo serdecznie i słonecznie.
Namawiam Jerzora, żeby na targ po ogórki, a on, że przecież za chwilę wyjeżdżam i kto to będzie jadł. No wiecie co?! Przecież jak znam życie, one jeszcze się nie ukiszą, a będzie po nich! To tylko 5-litrowy słój!
O, namówiłam. To lecę.
Piertek,
Dzieki i zycze milego dnia. Ja sie zbieram na „sluzbe” do mojego wnusia. Mam im kupic nasz chleb, „rurke z makiem”…i cos dobrego.
Buziaki,
Witam bardzo, bardzo serdecznie. 😀
Zostawić Was samych na chwilkę i już jokoweś ekscesy z obłapianiem stóp, podkolanek. 😉 😆 😉 😆
Nareszcie ja, lodówka i chałupa jesteśmy przygotowane na przyjazd Starszej z Osobistym. Na jutro zostało tylko do upieczenia ciasto drożdżowe ze śliwkami i posypką. Teraz się tylko kawałek kurczaka piecze na obiad. Głodna już jestem strasznie.
Oczywiście nocką włączałam komputer, żeby być na bieżąco i pomyśleć, że miałam postanowienie aby go wcale nie włączać. 🙂
Piotrze – Gospodarzu nasz – nurtuje mnie jedna rzecz – czy ten salceson był z kawałkami świńskiego ucha, czy nie ?
Lecę pilnować kurczaka.
Był Zgago. Dlatego właśnie on luksusowy. Ta chrząstka jest jeszcze pyszniejsza gdy w całości ugotowana i podana na grochu!
Już jestem w domu. Wprawdzie ostatnio nie wspisywałam się, ale to dlatego, że zajełam się zwykłymi domowymi i rodzinnymi sprawami. Ale wszystko na bieżąco czytałam.
Pozazdrościłam Pepegorowi i od kilku dni jem dość dietetycznie. Nawet nie sprawia mi to na razie żadnej przykrości. Po prostu jem dużo surowych i gotowanych warzyw, a prawie wcale pieczywa i w ogóle słodyczy. Ale żeby maż nie był z tego powodu pokrzywdzony, upiekłam mu ciasto drożdżowe w blaszce keksowej.
Alicjo,
śliwowicy łąckiej nie można kupić legalnie w sklepie. Sama kiedyś ją wypatrzyłam na straganie pewnego Górala w Gdyni. W Zakopanem można ją zamawiać w gospodach/ pewnie też nielegalnie/ na kieliszki, a nawet kupić całą butelkę, ale za trochę horrendalną cenę. To bardzo dobry alkohol według tych, którzy na tym się znają i jest atrakcją dla gości. Warunek – musi być bardzo zimny.
Zgago,
coż to za postanowienie, żeby nie włączać komputera, choćby w nocy. Przecież Ty należysz do grona osób, którym blog sprawia dużą przyjemność. Wiadomo, że nie zawsze jest czas na pisanie, ale choć poczytać warto.
Zerkam na niebo, żeby zorientować się, czy będzie padać, bo wybieram się dziś na Scenę Letnią w Gdyni Orłowie. Jutro kończy się już sezon, a bardzo wiele spektakli nie odbyło się z powodu deszczu. Jest szansa, że dzisiejszy się rozpocznie.
Pyro, bardzo celne jest Twoje spostrzeżenie, że powroty do dawnych nastrojów przewaznie rozczarowują. Nastrój chwili wynika nie tylko z miejsca, towarzystwa, ale i ze stanu ducha i pewnie jeszcze z czegoś, co trudno określić.
O , właśnie, chyba zaraz rozpocznie sie to czytanie Tuwima przez Pyrę. Ciekawa jestem wrażeń.
Krysiu, można! Pokazuję oryginalną butelkę Łąckiej. Wyprodukowana w Łącku i kupiona łońskiego roku w Zakopanem. Zalakowana i jeszcze ze złotym śnureckiem! Moc 70%. Powyżej nie można wwozić do Stanów i wywozić z Polski. Ewie odebrano parę lat temu w Krakowie na lotnisku – 75 procentową. Zostało jeszcze nieco i kropelkę wypijam na Wasze zdrowie, Blogowicze Mili! Przeczytajcie koniecznie „Certyfikat” na zadniej stronie flaszy.
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Sliwowica?authkey=Gv1sRgCNCes7bS6c-rzAE#
Cichalu,
można, ale nie z półki w sklepie i z paragonem kasowym. Chyba żeby coś się zmieniło, co byłoby bardzo dobrą wiadomością. A śnurecek złoty zwrócił właśnie moją uwagę swoją oryginalnością. Pamiętam, że nasi goście poczęstowani na powitanie właśnie Łącką, w tym także panie, nawet się nie skrzywili mimo tych 70 %. To znaczy, że moc, ale w małej dawce raczej nikomu nie zaszkodzi.
Ufff, głód zaspokojony. 🙂
Piotrze, ja się tak nie bawię, ostatni raz salceson z uchem jadłam ze 30 lat z okładem. 🙁 😥 Co „oni” u nas robią z tymi uchami ? Wszystkie wysyłają do Somianki ??? 😯
Jeśli chodzi o grochówkę z uchem, to przez całe dzieciństwo i wczesną młodość zajadałyśmy się z Mamą – Tata i Siostra jedli grochówkę tylko z grzankami a my się cieszyłyśmy, że dla nas zostaje więcej – oj na samo wspomnienie robi mi się błogo. 😀
Krystyno, gdybym włączyła komputer rano, to moja lodówka ziała by pustką, że nie wspomnę o reszcie przygotowań. 😉
Kapitanie Cichalu, przeczytałam i nie dziwię Ci się, że odmierzasz kroplomierzem. Ja w proporcji 1:4, stanęłabym natychmiast na „baczność”. 😀 Co nie przeszkadza, że zaraz potem zwaliłabym się jak kłoda. 😯
„Kurcak”, ale u mnie za oknem burza szaleje. 🙁
Piotrze, Gospodarzu wybacz, że Ci najpierw nie podziękowałam za odpowiedź – przepraszam – kładę to na karb błogostanu, który wywołała wspomniana grochówka z uchem (nie wspominając już salcesonu z owym). 🙁 😀
Zgago, spokojnie. Grunt to błogostan. Ja też się czuję błogo po szparagach z masełkiem, pieczonym indyku z borówkami i butelce gruner veltlinera. Czy dostarczyć Ci świńskie ucho na grochówkę?
Piotrze, przecież nie będzie Was na Zjeździe. 🙁 😥
Z borówkami vel brusznicą ? Muszę się przyznać, że od przeczytania Twojego przepisu na filet z kurczaka polany miodem pitnym, już tylko taki mi smakuje. Chociaż zamiast miodu pitnego polewam go ….. wszelkimi resztkami alkoholu (oprócz pigwówki i orzechówki), np. ociupinką Krupnika – efekt w postaci soczystego filetu ten sam. 😀
Zgago. Ta „kropla” na zdrowie Blogowiska miała wymiar czysto retoryczny! Poniżej 50 gram nie smakuje…
Wczoraj przypadkowo rozmroziła nam się lodówka-staruszka a w zamrażalniku loty pistacjowe z kawałkami orzechów. Żeby nie zmarnować polałem nimi sałatę lodową. Nic nie powiedziałem Ewie, żeby nie dostać bury za idiotyczny pomysł! Luuudzie! Połączenie okazało się genialne i obiad zyskał nowe barwy smakowe!
Cichalu, przecież większość wynalazków (rzeczowych i smakowych) zrodziła się „przez pomyłkę”. 😆 Gratuluję !!! 😆
Może to wpis Gospodarza sprawił, że i do nas czasowo zawitał deszcz!!!!!!!
Po miesiącu upałów przekraczających dzień w dzień 100F (38) nareszcie ulga i można wyjść z kuchni, 🙂 zaczerpnąć wilgotnego powietrza pełną piersią i nie usmażyć się natychmiast na wyschnięty wiórek.
Z nadzieją, że w zamian pragnący dostali nieco słońca – pozdrowienia z łaknącego deszczu Teksasu.
Wando TX, to cieszę się razem z Tobą. U mnie burza (na razie) sobie poszla i znów jest więcej błękitu na niebie, niż chmur (20 st.C). 😀
Idę się pobawić w „panią fryzjerkę”, trza poobcinać bo już zbyt urosły. 😀
Wróciłam z Targu – co to Cichal wie gdzie jest, dzisiaj tylko warzywny, starocie i nieco mniej warzyw to tylko w niedzielę.
Zakupiłam dwie kobiałki ogórków przyzwoicie malutkich za 10$ – pani sama z siebie darowała nam 2$,
bo to ostatnie kobiałki. W sam raz na mój słój (pognałam właśnie Jerzora do Helmuta po koper).
Wstąpiliśmy do Japonki po herbatę, a potem do No Frills po warzywa. Warzyw mało mi potrzeba, ale owoców zakupiliśmy nieprzytomną ilość, jagody, maliny, czereśnie i chyba jeszcze coś.
Niedaleko nas (z kilometr) otworzył się sklepik – ogłasza się, że sprzedaje produkty lokalne. Wstąpiliśmy. Rzeczywiście, sklepik nieduży, ale ma bardzo fajne produkty, co więcej, ceny są do przyjęcia. Jak widzę „lokalne produkty”, to od razu mi się kojarzy z wyższymi cenami, tak zwykle bywa, na Targu też różne ceny, ale na Targu można negocjować.
Na pewno się do tego sklepu przejdę niejeden raz – on jest w drugą stronę od mojego „Za Rogiem”.
Cichalu,
następnym razem jak wpadniecie, zrobię stek z bizona! Bizon nie bardzo lokalny, preriowy, ale w tych zwyczajnych sklepach bizona nie uświadczysz.
Poza tym były tam przedziwne grzyby, podobne do BARDZO wyrośniętych kurek – nazwę oczywiście już zdążyłam zapomnieć. Grzyby są też nie zza płota, tylko z British Columbii. Gdyby nie to, że mieliśmy już zakupione mnóstwo innych rzeczy, kupiłabym te grzyby, ale dzisiaj na obiad wygodne, kupione sushi, grzyby kupię innym razem. I sprawozdam.
Jakimś cudem (Jerzor mnie poganiał!) znowu nie zabrałam aparatu, a przecież na Targu zawsze są ciekawe rzeczy do sfotografowania, kulinarnie.
No i ten nowy sklep – ale tam podskoczę zaniedługo.
o Krystyna dietuje … 🙂 ..
Alicjo taki błąd .. noś w torbie ten aparat …
Wando przyszło ciepło ale duchota taka, że mi siły wyparowały ..
Zgago miłego czasu z dziećmi… 🙂 …
wypijmy dla zdrowotności … 🙂
Zdrowie!
Radwańska gra w Toronto…Jerzor mówi, że na razie przegrywa, ale to dopiero drugi set.
Jerzor wrócił z koprem – Helmuta nie było w domu, więc wdarł się na ogródek (mamy pozwoleństwo) i przyniósł akuratną ilość.
Jolinek,
ja chyba sobie kupię drugi aparat, który będzie miał permanentne siedlisko w TORBIE.
pewnie Piotr też coś napisze o tej książce ..
http://fitness.sport.pl/fitness/1,107702,10098981,13_zniewalajaco_prostych_zasad_zdrowego_odzywiania.html
Alicjo zażycz sobie pod choinkę lub na rocznicę ślubu bo wypada chyba wcześniej …
coś w powietrzu jest bo oczy mnie pieką i na dziś koniec z internetem …
No i po co poszedłem do sklepu na B ? No po co…
Patelnię czerwoną kupiłem , za jedyne 9,99… fi 24 cm , dość głęboka, ale bardzo ładnie wykonana . Kubki porcelanowe też są, po niecałe 4 zł. Ale za to jakie !!!
http://www.biedronka.pl/oferta/artykuly_przemyslowe/oferta_tygodnia/#
5:7 prowadzi, zanim Łotr przepuści będzie koniec meczu, ma szanse na zwycięstwo.
Niestety na półfinale się skończyło była świetna!!!
Wróciłam, zrobiłam dłuuugi wpis, jeszcze go nie skończyłam – i – jakoś skasowałam. To już może jutro.
W kuchnia.tv konkurs Ugotowani ,
Kto zgadnie kto bierze udział?
Piotr i Basia Adamczewscy …
Idę popatrzeć dalej.
Już się skończyło.
Program był z 2010.
Wygrali oczywiście… wiadomo kto 🙂
Piotr kroił cebulę jak lew.
Alicjo, bizon jest z hodowli.
Rodzice mojego ucznia mieli kiedys takowa. Dziczyzna nie przeszlaby przez weterynarza.
Se to znam…weterynarz weterynarzem, ale przepisy, przepisy 🙄
Lipiec 2011
http://alicja.homelinux.com/news/img_7360.jpg
Greenock, oczywiście (do powyższego)
Na dobranoc tym, którzy idą spać…
http://www.youtube.com/watch?v=0lgFLkUBh5Q
Ło… miałam wrzucić to.
http://www.youtube.com/watch?v=1vWnc-ALSGo&feature=related
Idę popłakać w kąciku.
Ale myślę sobie, że to nie był mój ostatni rejs!
http://youtu.be/6AGMDrU8fNE
Zrobiłam dzisiaj na jutro pojutrze polędwiczki wieprzowe krojone, utytłane w różnych, z czosnkiem, cebulą i papryką. O pojutrze mogę zapomnieć. Pan mąż próbował bez opamiętania. Najzabawniejsze, że sama nie spróbowałam ani kawalątka 😆
Panie Piotrze,
Co wyszlo z „Boeuf a la mode” i ” Potrawy z kaczki po francusku”? Nic sie Pan Panie Pogorzelski nie pochwalil, a ja czekam i gore.
Buziaki,
A Radwańska grała świetnie. Ona wreszcie zaczyna walczyć 😀
Znalazła się w czwórce najlepszych tenisistek świata. To wielkie osiągnięcie.
http://youtu.be/Fs4_0NJH200
Jestem zmęczona idę spać. Dobranoc
Łooooooo! Teraz chętnie bym wszystkich zaprosiła na mój ogródek!
Koncert świerszczy i takich tam z lasu, niesamowite!
Owszem, mieszkam przy drodze, ale o tej porze ruch prawie żaden. BAJKA!
Zapomniałam wam zapodać, że wygrałam dychę w lotto, oczywiście 3$ zainwestowałam w ewentualną następną wygraną, jak nie grasz, to nie wygrywasz. Ja wygrywam małe sumy, akurat tyle, żeby zagrać, albo zagrać i zakupić jakieś wino.
Zakisiłam ogórki, tyle tego było, że jeden słój dla nas, drugi dla Helmuta, w końcu koper jest od niego, i to „kradziony” pod nieobecność!
Teraz nie zapraszam… błyska się i wielka burza idzie, chyba Lena podesłała…
Umykam pod kordełkę!
http://www.youtube.com/watch?v=0ClotfhF6xA
Nic łotr nie puszcza, mówi, że już było. Nic nie było.
Dostałem to od bardzo bliskiej koleżanki, przekazuję moim blogowym kolegom, posłuchajcie. Takie życie 🙁
http://www.youtube.com/watch?v=3rX_S9eoV7I
dzień dobry ..
Nowy kilka koleżanek blogowych oglądało te występy na żywo .. życie nie jest takie złe jak je malują …. 😉
Radwańska bez tatusia lepiej sobie radzi …
jakaś awaria bo wyrzuca z systemu i ciągle ten sam kod daje .. od godziny ..
Jak obiecałam, sprawozdaję moje wczorajsze balety.
Wróciłam obdarowana naręczem czerwonych gladioli, wielką paczką osobistych wizytówek i breloczkiem okolicznościowym do kluczy, w eleganckim etui. O wizytówki i breloczki zadbali „sponsorzy” czyli absolwenci prowadzący małe, branżowe biznesy. I tych naszych absolwentów było dużo – 32 osoby z 39 osobowej klasy. To sporo, bo spotykają się od trzech lat co roku, a przyjeżdżają zewsząd, jak Polska długa i szeroka i z Niemiec. To, że są tak zżyci, to efekt tego, że to była klasa internacka, „import” szkolny. Najpierw przez 3 lata mieliśmy klasy „dębickie” (technicy dla f-ki opon w Dębicy) potem trzy roczniki dla Olsztyna (f-ka opon w Olsztynie). Przyszli pracodawcy w drodze negocjacji z władzami oświatowymi Poznania, zdecydowali się ponieść dodatkowe koszty – oprócz gwarancji zatrudnienia w zakładach. Tak więc rodzice nie musieli przyjeżdżać na wywiadówki, to nauczyciele w tydzień po poznańskich spotkaniach, jechali służbowo na drugi koniec Polski, żeby się spotkać z rodzicami, nadto każdy uczeń miał gwarantowane miejsce w internacie i stypendium w pełni pokrywające koszty internatu i dojazdów 4 razy w roku. Załatwiono jeszcze jedno – klasy olsztyńskie (oprócz wychowawców internackich) miały dwóch wychowawców każda – ogólnego i tzw „domowego” (Pyra). Rzecz w tym, że z domu wyjeżdżały dzieciaki 14-15 letnie, a do mamy, taty 600 km. W założeniu wychowawca „domowy” zastępował rodziców. Do niego skarżyli nauczyciele na „podpadniętych”, jemu wypłakiwali się w podołek nastolatki na niesprawiedliwości życia i szkoły albo klęsk sercowych (średnio raz w miesiącu) on sprawdzał warunki w internacie i stołówce, oceny na bieżąco itp. Takie półoficjalne stosunki uczeń – wychowawca pozwala
moje plany na dziś ulegają zmianie bo leje równo .. czyli do kuchni i rosołek gotuje …
a tu leniwy niedzielny poranek …
– uciekło, więc piszę cd
pozwalały na załatwienie mnóstwa spraw drogą też niezbyt oficjalną. Można było monitorować wszelkie zagrożenia wychowawcze na bardzo wczesnym etapie (jak się nie przyznał delikwent, to go koledzy wsypali i tak). Ja zawarłam z klasą układ mafijny : będę wam pomagała ile sił, broniła, jak lwica młode, pod warunkiem, że nie będziecie kłamać. Kiedy zrobiłeś (aś) głupotę życiową, podpadłeś milicji, szkole itd, to ja chcę wiedzieć natychmiast i od ciebie, a nie wezwana na dywanik przez dyrektora się dowiadywać. Wtedy może coś poradzę. I to działało. Bawiłam się z nimi w „teatr przy stoliku” odwiedzałam z aspiryną w razie grypy, stworzyliśmy niezły zespół „muzyki szarpanej”, szykowaliśmy „zimny bufet” na dziesiątki potańcówek, po maturze zorganizowaliśmy sobie prywatny obóz letni. Pomagali mi opiekować się Bliźniaczkami, fajnie było. I tak sobie dzisiaj myślę, że taki „wychowawca domowy” dla nastolatków, to jest świetne rozwiązanie. To tylko jeden dodatkowy etat, a ile mniej kłopotów wychowawczych, zwichniętych życiorysów młodzieży, zawalonej nauki.
Dzień dobry 🙂 Tu świeci, a wycieczki pracowicie drepczą 🙄
U mnie też świeci – Łysy w okno, i nie mogę spać 👿
Pyro,
rozumiesz chyba, że takie opowieści to według niektórych nie wspomnienia, tylko pochwała słusznie minionego systemu? Tak z wyprzedzeniem piszę, zanim się odezwie ktoś dyżurny…
Popatrz Jolinku, a u nas słonko świeci i na deszcz (tfu,tfu na psa urok!) się nie zanosi.
Leno ugaś pożar zimnym napojem. Poczytasz dopiero jutro!
Dzień dobry (Alicjo herbatka z melisy i spać 😉 ) z życzeniem wspaniałej niedzieli dla Blogowiska. 😀
Pyreńko, pedagogów z powołania zawsze było, jest i będzie zbyt mało, i to niezależnie od czasów. Dlatego ta garsteczka może się cieszyć dobrą pamięcią u wychowanków i to chyba jest jedyna, licząca się satysfakcja. Ogromnie mnie cieszy „dopieszczenie” Ciebie przez Nich.
Lecę teraz poczynić ostatnie przygotowania – do nocnego poczytania. 😆
Miłej i pogodnej niedzieli.
Melisa jest zielskiem inwazyjnym – raz zasiałam na ogródku, to ja mam i muszę usuwać, żeby mi nie właziła, gdzie nie trza.
Nie śpię, bo ten Łysy w okno, a poza tym to już parę godzin pospałam, mnie wiele nie potrzeba.
Pedagogów z powołania zawsze było mało i będzie mało. Bo tak naprawdę to nie chodzi o to, co w klasie na lekcji, tylko także co poza klasą pedagog zdziałał. Wychowawczyni mojej klasy być może miała dobre chęci, ale moim zdaniem pedagogiem była marnym. Do młodzieży miała podejście starej, apodyktycznej ciotki, która wie najlepiej.
A teraz chyba się udam, gdzie Zgaga mnie odsyła. Dospać 😉
Chciałabym przy tej okazji oddać sprawiedliwość dr nauk chemicznych Brunonowi P. – ogólnemu wychowawcy tej klasy, a kiedyś tam i mojemu nauczycielowi chemii w IV LO. Dziwak straszny, człowiek, który nie lubił rozmieniać się na drobne problemy („uczeń może pisać na papierze do zawijania śledzi, byle umiał”) na co dzień po szkole chodził w błyszczącym, brązowym kitlu-fartuchu, bo jak inaczej w pracowni technologicznej? Potem , do klasy nie chciało mu się go zdejmować; portierzy byli lepiej ubrani niż „Eryk” (taką ksywkę nosił). W tej chwili ma 85 lat i umysł, jak brzytwa. Wczoraj wziął za rękę tę panią profesor z klasy wyrosłą i mówi – O , Grażyna! Intelekt podziwiałem i to, że umiała wykorzystać i nie dała się zrobić na tępego prymusa. Bo widzicie – dał jej los zdolności, a nie każdemu dał. Każdemu jednak dał jakieś zdolności i jakąś cząstkę geniuszu. I cała rzecz w tym, żeby nie zmarnować tej odrobiny jaką natura dała. A , co ja będę pieprzył! To nie szkoła”. Dostał wielkie brawa. Dobrze, że miał Pyrę jako pomoc wychowawczą, bo bywał zupełnie nieporadny w codziennych, szkolnych kłopotach. Mądrość wielka, zasady niezłomne i zupełny brak poczucia rzeczywistości.
2323 taki kod
Właśnie wsadziłam dwie kaczki do piekarnika na pożegnalny obiadek z przyjezdną rodzinką, jutro bladym świtem odlatują do siebie. W założeniu to oni mieli ten obiadek robić w podzięce, ale właśnie telefon ‚włóż proszę te kaczki do piekarnika’, a wcześniej od rana sama je przyprawiałam 😉
Rodzina, ach rodzina ….
http://www.youtube.com/watch?v=b8Tc6hwM1dc
Małgosiu, aż tu mi zapachniało, głodnam 🙁
Rety, rety, znowu będzie wołanie; mamooo dlaczego to ciasto tak urosło !!! Przecież ciasta ma być tyci, tyci a reszta to owoce i grubaśna posypka. 🙂
Chyba po wyjęciu z piekarnika „przygniotę go co nieco. 😉 😉 😀
Jakby ktoś z Was miał wolny kciuk, to może „potsimać” – robię jeszcze tartę z kremem migdałowym i śliwkami (ten przepis od Alinki).
Małgosiu, jak widzisz i ja się cieszę rodzinką. 😆
Wczoraj wieczorem wybraliśmy się na Stare Miasto obejrzeć fontanny, najnowszą atrakcję Warszawy. Fontanny są ciekawe, ale pokaż był „unijny” i za dużo tam było obrazków i napisów laserowych, co spowodowało, że po 15 minutach stało się to trochę nużące. Na Ryku Nowego Miasta był kiermasz regionalny, gdzie kupiliśmy pyszny chleb żytni, przebojem wieczoru były pierogi i bardzo smaczna kiełbasa z rożna. Jedno ze stoisk regionalnych serwowało chińszczyznę 😉
Rodzinka zwątpiła 3 dni temu przy kolejnej atrakcji, czyli Centrum Kopernika, jak po bilety trzeba było stać 4 godziny!!!
Haneczko, mnie też pachnie i też już jestem głodna. 🙁
A u nas „dzień bez gotowania” i jutro też. Jest upieczona łopatka, Ania nie chce, zjem z Radziem. Ona może sobie zgrzać parówki albo nie jeść. Dla mnie i dla psa starczy na 2 dni
Małgosiu, to i tak mieliście szczęście, że turystom szkoda czasu na stanie w kolejce a mieszkańcy na urlopach bo niedawno szef CK mówił, że i po 6 godzin trzeba stać w kolejce po bilet. I pomyśleć, że minął prawie rok od otwarcia a nadal tak wielu chętnych. Mnie to cieszy. 😀 😀
Minutnik dzwoni, muszę lecieć. 😀
Errata,
Powinno byc Pogozelski.
Przepraszam i buziaki,
Zgago, smacznego biesiadowania 🙂
Od rana pada deszcz a ja przy domowych pracach, gotowanie i prasowanie. Upiekę chyba czekoladowe ciasto, na poprawę nastroju 🙂
Dla tych, którzy nie mają jeszcze dość filmowanych przepisów, proponuję ten z czekoladą a w środku niespodzianka w postaci malin. Porcje zmiksowanych owoców sa najpierw zmrożone a potem włożone do środka czekoladowej masy. Zamiast malin można dać karamel czy też inny owoc. Mam ochotę spróbować.
http://youtu.be/Xaer_rfzdUM
przepraszam, powinno być: karmel
Przy okazji robót ręcznych oglądam telewizję. Leci program o ostrygach. teraz rozumiem, dlaczego są takie drogie. Dzisiaj proklamuję dzień niejedzony – jest tyle malin i jagód, że trzeba je zjeść.
W kuchni pachnie koprem i ogórkami już lekutko zakwaszającymi się. Lubię ten zapach. Zapomniałam nadmienić, że wczorajsza burza wczesnowieczorna bardzo ładnie nam się rozwinęła, krótko było na szczęście, jeden pieron walnął tuż-tuż (ja z głową pod kordełką).
Wracam do zajęć.
Alinko, ile maki, masla i czekolady? Jakbys mogla podac z gory dziekujemy. Pewnie chef mowi ale po francusku jakos niezrozumiale 🙂
Jak zawsze smakowicie wygada wiec pewnie zrobimy sobie 🙂
Dziędobry na rubieży!
Przez ostatnie trzy dni jadłam haniebnie, czego, mam nadzieję, Blog będzie mi solidarnie współczuł. Za to mój hotel nazywał się Belllevue i okna (nie moje, na szczęście) miał na amfiteatr z festiwalem szantowym. Rozumiecie: trzy dni tarzania się w przyjacielskich objęciach oraz śpiewania krzepkich pieśni marynarskich. Do tego lekutkie nadużycie napojów rozrywkowych… ale skoro się mieszka de facto na festiwalu, to nie ma problemu z dotarciem do własnego łóżka.
Z tym jedzeniem to istna zaraza, nigdzie po drodze niczego dobrego! Obiad jedliśmy dziś w tirowym barze w Kaliszu Pomorskim na benzyniaku, bo tam było najbardziej do przyjęcia.
Za to wykupiliśmy jednej przydrożnej pani (niech się wstydzi, kto o tym źle myśli!) zbiorek kozaków zwanych krasnoarmiejscami. Zaraz się do nich dobiorę…
Chyba nie napisałam, że byliśmy w Charzykowych koło Chojnic…
O matko.
Krasnoarmiejce!
Nisiu – Ryba z Matrosem rozkochani w Borne – Sulinowo pojechali wczoraj na 3 dni na grzyby. Teraz się martwią, bo przez 3 godziny po przyjeździe zebrali tych sojuszników 3 wiadra i na dobrą sprawę powinni wracać natychmiast i coś z grzybami zrobić, a im tam dobrze i grzyby pewnie wylądują na kompoście
Po drodze z Charzykowych do Szczecina były głównie kurki, ale ja się z kurkami nie przyjaźnię, bo nie lubi ich mój woreczek (z wzajemnością).
yyc, szef nie podaje w tym filmie ilości ale na ogół do tego przepisu używa się 200g czekolady, 150g masła, 150g cukru, 50g mąki i 3 jajek. Smacznego 🙂
Grzyby, grzyby -przyjemnie się je zbiera, ale potem coś z nimi trzeba zrobić. Mnie na szczęście przeszła troche mania zbieracza, tym bardziej że mam jeszcze trochę suszonych i marynowanych grzybów z ubiegłego roku. No i tegorocznych zamrożonych kurek.Byłabym zainteresowana tylko borowikami, ale z tym są trudności.
Przygotowuję żeberka na jutro i pojutrze. Dla mnie jest tylko smaczny zapach, reszta dla męża. Ale buraczki zjem z apetytem.
Buraczki bardzo lubię, najchętniej ze sporą ilością chrzanu, ale i żeberka z piekarnika, wysmażone z tłuszczu ale soczyste – mniam! Kurek jak dotąd nie mam, bo są dość drogie i jak kupię, to pożeramy do zera. Może w tym tygodniu kupię podwójną porcję i jedną zamrożę? Utarło się u nas w ostatnich latach, że kurki duszone są częścią stołu gwiazdkowego.
Ja chętna na grzybobranie i chętnie się nimi zajmuję potem, słowo!
Kto nie lubi, a ma nadmiar – niech da Zn, się zjawię i zrobię porządek z grzybami 🙂
Kurki proszę do mnie, ja je marynuję (jak mam, a nie mam 🙁 ), to znaczy nadwyżki marynuję, a na pierwszy ogień podduszane na masełku, cebulka – i zajadam. U mnie nigdy nie ma nadwyżki grzybów, wszystko jestem w stanie znieść, ale bardzo pilnuję, zeby na Wigilię były zabezpieczone suszone prawdziwki. Zawsze przywożę je z Polski, uzbierane przez Szwagra albo jego żonę, Tereskę Pomorską. Ewentualnie kupione na trasie z Pomorza do Poznania „od baby” przydrożnej-przyleśnej.
Albo od znajomych Kurpiów-Warszawiaków , co to im prawdziwki pod sławojką rosną…
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5308.jpg
Sławojka tam z tyłu, odrobinę na lewo.
Budujemy wieczorny nastrój?
http://youtu.be/V0bD4YUGSw8
*zjeść, nie znieść 🙄
Uff, już po rodzinnym obiedzie. Pieczone kaczki i ziemniaki, buraczki, fasolka szparagowa, mus jabłkowy. Na deser makowiec i pascha. Wina i koniaki dla panów. Pusto się zrobiło 🙁
Małgosiu – teraz docenisz spokojny wieczór. Przyjemne są wizyty, byle zbyt długo nie trwały. W naszych mieszkaniach brak warunków na masowe spędy. A tak w ogóle bywają wizyty niezobowiązujące, przyjemne, skłaniające do wspólnej zabawy, wycieczek, współpracy w „obsłudze”. I bywają „wizyty oficjalne” kiedy to trzeba zapewnić gościom pełną obsługę i jeszcze rozrywkę. To rujnuje spokój domowy.
Panie nie piją? 😯
Kiszone ogórki produkcji Mamy PaOlO. Dwa słoiki poszły biegiem. Tak sobie nostalgicznie wspominam, a co…
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5407.jpg
Jadam niezbyt wiele z dwoma wyjątkami : szparagi i grzyby. Każdą ilość zmłócę. Odsapnę i mogę na nowo.
Przeczytałam nowy dowcip polityczny, to puszczam w obieg:
Premier D.Tusk zmęczony po dniu zarządzania rodzimym wariatkowem, zdrzemnął się przy biurku wieczorem. I śni mu się, że idzie pustym korytarzem w Semie, a naprzeciwko wychodzi Edward Gierek. P.Donald jako młodszy pierwszy się ukłonił i grzecznie (i ostrożnie, bo jak tytułować) mówi – „Witam kolegę Posła”. A gierek „Kolegą to mnie będziecie, Tusk nazywali, jak wybudujecie Polakom 1 mln 100 tys mieszkań”
Pyro, a jak tam psi psi po szparagach?
Zalaczam stosowna linke
http://www.websters-online-dictionary.org/definitions/asparagus?cx=partner-pub-0939450753529744%3Av0qd01-tdlq&cof=FORID%3A9&ie=UTF-8&q=asparagus&sa=Search#906
ktora przyznaje zasluge jednemu z najwybitniejszych polskich chemikow, Marcelemu Nenckiemu w odkryciu owego zwiazku, ktory jak to okreslil inny Marcel (Proust) claimed that asparagus „…transforms my chamber-pot into a flask of perfume.”
Nenecki zmuszal swoje obiekty do spozywania szparagow kilogramami. Szkoda, ze sie nie zalapalas.
PS jak donosilem jestem emerytowanym nauczycielem chemii – wpis jest powodowany zawodowym zboczeniem.
Nie, Alicjo, panie i panowie pili wina, a panowie na koniec degustowali różne koniaki. Wina też były zacne: Chablis na początek a potem Chateauneuf-du-Pape 2003.
Pietrek – przy chemikach spędziłam ładnych parę lat życia, a przyjaźnię się do dzisiaj. Asparginę latami brał w tabletkach mój nieodżałowanej pamięci, a ja przyjmuję w naturze (z całym dobrodziejstwem inwentarza) Jarek zresztą też lubił szparagi, nawet w ogrodzie posadził.
Małgosiu,
bo napisałaś „Wina i koniaki dla panów”, przeraziłam się, że panie o herbatce-kawce ewentualnie wodzie 😯
Ciekawe te uwagi Nenckiego o tym-tam…No ale kto teraz trzyma nocnik pod łóżkiem, żeby nie latać do łazienki?
Kawa oczywiście też dobra była 😀
Ostatnia laurka pod adresem zespołu szkół chemicznych w Poznaniu (połowa nauczycieli przedmiotowych z doktoratami -m.in.kierownicy pracowni)
PST – 5 semestrów, pomaturalna – specjalność technologia chemiczna
technikum 5 letnie- specjalność technologia chemiczna (w tym chemia ciężka()
technikum dla pracujących (na podbudowie ZSZ) 3 letnie – specjalność jak wyżej i analiza chemiczna
zsz – specjalność – aparatowy procesów chemicznych
Pracownie – laboratoria analityczne z ilościówką, jakościówką i obróbką szkła, technologia chemiczna, chemia fizyczna, biochemia,elektrotechnika, aparatury chemiczne. Upadek szkoły zaczął się w początkach lat 80-tych. Teraz jest tam gimnazjum i jakieś wygasające klasy fotograficzno – chemiczne.
Nocnik czy nie – ja jako ten od nauk scislych, czyli ignorant a dziedzinie „nauk humanistycznych” pragne wykazac sie posiadaniem inforamcji o Prouscie innym niz Marceli.
Joseph Louis Proust (September 26, 1754 ? July 5, 1826) was a French chemist.
To były piękne dni – i ja młodsza niż dzisiaj, więc z sentymentem wspominam
http://youtu.be/g3O3UL28PyA
Pyra pisze:
2011-08-14 o godz. 22:24
Ostatnia laurka pod adresem zespołu szkół chemicznych w Poznaniu (połowa nauczycieli przedmiotowych z doktoratami
Odpadam – mam doktorat z fizyki uj!
To tak, jak jeden ze starszych kolegów J.Kaczmarek – magisterki miał i z fizyki i z chemii, doktorat z fizyki. Zabiło go gardło – słowo, miał niezbyt silny głos, latami forsował, skończyło się nowotworem w krtani. Świetny nauczyciel
A, ja 10 lat pracowałam w Instytucie Biologii Doświadczalnej
PAN imienia M. Nenckiego 🙂
Małgosiu – mieliśmy wielu wspaniałych ludzi nauki – Nencki, Wróblewski, Banach – uczmy młodzież , że nie wszystko wymyślili obcy; nasi też to i owo.
A może odrobina Mozarta na koniec dnia?
http://youtu.be/ahBp5pZLO8U
Piertek, a nie „d”. Dopiero po klęczynach Leny zauważyłem o co chodzi.
Już starsi panowie ostrzegali o przedsiębiorstwie rybacykim ?Bosopudy?, ale nie przez ew. nieświeżą rybę, ale o ew. przejęzyczenie.
Ja bym Cię też nazwał jak Pyra: Pietrek. Ale, jak zwał tak zwał.
Dzisiaj, szkoda gadać. Lało od diesiątej do czwartej, ale może niekuchennie w tym sensie, że już nie było zimno, tzn. ok. 20°C uważam za OK.
Chciałem wnuczce Laurze zaoferować wycieczkę do Berlina, ale po piątkowej pogodzie zrezygnowała. Sobota za to była szyderczo piękna i żałowałem, za to dziś ponawiam wszelkie oszczerstwa w kierunku tego zjawiska pogodowego.
Na objad były trzy dorady i płastuga, pieczone bez jakiejkolwiek rafinesy, tzn. tak, jakby powiedziała Alicja, z dyżurnymi, tym co pod ręką, w brzuchu łodyżka lubczyku i tymianu. Do tego tłuczone kartofle z przysmarzaną cebulką – hit ostatnich tygodni i algi. Jakieś wodorośla z morza, co tak wyglądają jak taki kwiatek na oknie Alicji. Tego nie trzeba przyprawiać, bo ma doskonały, słony smak. Laura chciała i musiałem kupić. O deserze twarogowo-śmietankowym na malinach tylko wspomnę. Gdzieś w Księdze tak pisno: W zonju bedziesz jadł twój chleb powszedni.
Małgosiu,
słyszałem o kimś, co grał w kwartecie imienia Czastuszkieiicza!
Dobranoc
Przykro mi; w tym nagraniu fortepian „kryje” skrzypce w sposób utrudniający prawidłowy odbiór sonaty. Może jutro znajdę lepsze nagranie.
Przepraszam – kwartet byl IMIENIEM Czastuszkiewicza
Wydaje mi się, że jednak IMIENIA…
Aczkolwiek się nie upieram.
Tak muzykalną wśród dam
jest trudno spotkać nadzwyczaj
uroczo z nią było nam
kameralizując wciąż
Kochaliśmy wszakże ją
szanując Czastuszkiewicza
bo bądź co bądź
bezsprzecznie był to jej mąż
bo bądź co bądź
bezsprzecznie był to jej mąż
Aż nadszedł pamiętny dzień
smutnego była oblicza
jak gdyby ponury cień
ugasił oczu jej blask
i powiedziała wśród łez
Już nie ma Czastuszkiewicza
złowrogi los
położył jego na płask
złowrogi los
położył jego na płask
Nam serca zmiękły jak wosk
i jak chce dawny obyczaj
by ulżyć brzemieniu trosk
każdy pocieszać ją chciał
aż padła przysięga ta
imieniem Czastuszkiewicza
od tego dnia
nasz kwartet będzie się zwał
od tego dnia
nasz kwartet będzie się zwał
No, popatrzcie! Jak to człowiek, taka np Pyra, patrzy i nie widzi… Trzeba było oka Pepegora, żeby mi uzmysłowić, że Kolega PIERTEK.
Niniejszym składam samokrytykę i proszę o łagodny wymiar kary.
Q…a, nie dobranoc.
Bo pouczając sam się omsknąłem.
Proszrę o pardon ,ale niezmiennie idę spać
No, popatrzcie! Jak to człowiek, taka np Pyra, patrzy i nie widzi… Trzeba było oka Pepegora, żeby mi uzmysłowić, że Kolega PIERTEK.
Niniejszym składam samokrytykę i proszę o łagodny wymiar kary.
Dobranoc, Pepe. Śpij dobrze.
U mnie nadchodzi burza. W ogóle naokoło jest strasznie burzowato, a teraz i nad nami wisi czarna chmura i grzmi.
Ja też myślałam, że Pietrek, a to Piertek 🙄
Wracam do twórczości, przy okazji może obejrzę jakiś film w telewizorni.
Witam.
http://www.youtube.com/watch?v=g_E_5S6vv6o&feature=related
Tak jak zauwazyl pepegor
Pietrek – Piertek – ta sama bestia 🙁
Piertek wyszedl ze slicznej (jak nadawczyni) literowki Leny.
PS O jesiotrze drugiej swiezosci donosil tez bufetowy teatru Varietes, Andrzej Fokicz.
Dzień dobry Wszystkim,
Zapracowany jestem okropnie, nabrałem różnych dodatkowych prac za dużo, teraz na wszystko brakuje czasu. Jeszcze tylko 2 – 3 tygodnie i będzie po sezonie.
Nie narzekam, wszystko robię świadomie, bo bardzo chcę zmienić swoje zawodowe życie. Może coś z tego wiosną się wykluje. Nawet chyba za jakiś czas poproszę Zgagę, żeby za mnie potrzymała kilka minut, bo Jej trzymanie jest bardzo skuteczne.
W ostatnią środę byłem w City w konsulacie. Byłem już czwarty w kolejce przed drzwiami (stałem kilka godzin) gdy wybiła piąta. Wyszedł ogromny, łysy wykidajło i wszystkich nas wyrzucił. Nie pomogły błagalne prośby matki z kilkunastoletnią córką, przyjechały z odległego stanu. Wielkie łapska wymachując zamknęły drzwi od wewnątrz, bo – „Pani konsul kazała”.
Pani konsul może jest dyplomatką, ale nie w moich oczach i nie do swoich Rodaków. Czułem się bardzo upokorzony.
Przyjechałem do Stanów za komuny, po jakimś czasie wymieniałem paszport, ale nie musiałem stać godzinami w kolejce na ulicy, w środku Manhattanu, narażony na drwiące spojrzenia przechodniów. Dla mnie to wstyd. Dawno nie byłem w konsulacie i nawet nie wiedziałem, że jest tam tak źle.
Ale trudno, więcej nie narzekam.
Po tej nieudanej wizycie pochodziłem po ulicach. Za okazałą nowojorską biblioteką jest niewielki skwerek, jakich wiele w tym mieście. Wśród otaczająch wieżowców i wśród wielkomiejskiego zgiełku toczy się tam spowolnione na chwilę życie. Uwieczniłem. Jak zwykle ogląda kto chce, może wydać się nudne, bo wiele zdjęć ludzi.
Po skwerku poszedłem w dół Manhattanu, zawadziłem o „mój” park, pospacerowałem po kolorowym, tęczowym zakątku miasta i wróciłem do domu.
https://picasaweb.google.com/takrzy/SkwerekZaBibliotekaNewYork#slideshow/5639813151383971170
Ale się rozpisałem!
Dobranoc 🙂
dzień dobry ..
Nowy pospacerowałam z Tobą … 🙂 ..
Piotrze po deszczu przyszła piękna pogoda i u nas … a dzisiaj dzień zaczął się słoneczkiem …