Smak to także kwestia czasów
Jak można było przewidzieć uczta według przepisów królewskiego kucharza nie była udana. Mógłbym to zresztą spokojnie zwalić na mistrza Pawła Tremo, o którym plotkowali zawistni mu współcześni, że nie umie gotować. Na dowód przytaczali ważki argument: kucharz ten nigdy nie jadał, ani nawet nie podjadał, w pracy czyli w Zamku. Do posiłków siadał dopiero po powrocie do domu gdzie mu… gotowano.
Nie taka jednak jest przyczyna nieudanej kolacji przeze mnie zrobionej. To przez te trzy wieki całkowicie zmienił się gust i poczucie smaku. Przewidując to zmieniałem nieco proporcje dodatków, które szef kuchni króla Stanisława Augusta zalecał. Zamiast sześciu cebuli użyłem tylko dwie, butelkę octu zredukowałem do 100 ml, nie gotowałem też mięsa przez siedem godzin, bo bałem się, że rozgotuję je na papkę.
Gdy zobaczyłem, że wina (a był to całkiem przyzwoity merlot) znacznie ubyło a mięso daje się nakłuwać bez wysiłku uznałem, że wystarczy gotowania. Pokroiłem zrazówkę w plastry i podałem z sosem cumberland (też własnoręcznej roboty od galaretki porzeczkowej poczynając a na tartym chrzanie kończąc). Trochę to w smaku przypominało boeuf bourgignon ale było to danie, o jakim moje wnuki w dzieciństwie mawiały (zmuszane do próbowania czegoś nowego): dobre ale już dziękujemy.
Jeszcze gorzej wypadła kaczka gotowana z ryżem. Wydała się w smaku mdła i nijaka. Na szczęście była niezbyt młoda więc mięso było jeszcze lekko twardawe. Wyluzowawszy wszystkie kostki pokroiłem je drobno i wrzuciłem na patelnię z oliwą i przyrumienionym czosnkiem. Potem dodałem sporo mielonego rzymskiego kminu, rodzynki, grzybki mun, ostrą papryczkę i parę łyżeczek cukru. W tej postaci ptak był jadalny.
Nie wiem kiedy najdzie mnie ochota na kolejny eksperyment. Tymczasem jadę po naukę do Instytutu Żywienia w Stavanger.
Komentarze
o to i my się dowiemy co w Instytucie piszczy … 🙂
Witam.
Krótko o gotowaniu mięsa, 4-7 godz gotuję golonkę, nigdy po wyżej temp wrzenia wody.
Na dzień dobry i dobranoc Niemen śpiewa nam.
http://www.youtube.com/watch?v=pcNg7ZRv04Q&feature=related
Nie piszczy, bo ryby glosu nie maja. To pewnie bedzie znowu wizyta w okol hodowli ryb i im podobnych.
U mnie tu znowu trafilo w lato, ale co tam chwalic dzien przed zachodem slonca – wazne, by brac co dawaja, czego i Wam tu wszystkim radze,
pepegor
Yurek, nie znałam tego nagrania, piękne, piękne.
Nowy, dzień zaczynam przechadzką po NY, dzięki 🙂
Dzień dobry
Yurek – piękne nagranie Niemena – dziękuję i od nowa podziwiam to, co on potrafił zrobić ze swoim głosem.
Nowy – dla mnie to egzotyka i to miła egzotyka; to, co pokazujesz.
Pepe – u nas pochmurnie, ale nie zimno.
można gruszki w winie zrobić w słoikach na zaś …
http://kamila19851.blox.pl/2011/08/Gruszki-w-winie.html ..
pepegor u nas też lata jest teraz …
yurek śpi a tu pochwały .. chyba ma miłe sny .. 😉
U Pyr dzień lenistwa , laby, nic-nie-robienia; bez gotowania, bez sprzątania, bez gości. Rozłożyłam sobie kilka książek z przewoźnej biblioteki od Haneczki i czytam po rozdziale to z tej, to z tamtej. Dobrze mi.
Wczoraj odwiedziła nas jedna ze szkolnych jeszcze, a potem uniwersyteckich koleżanek Młodej i chciałabym kilka zdań na jej temat, o jest to kombajn wieloczynnościowy typu naszej Żaby, tyle, że o 20 lat młodszej. Możecie w to wszystko nie uwierzyć – też bym nie uwierzyła, gdybym jej nie znała od 30 lat. Bo na zdrowy rozum nie ma takich ludzi, nie zdarzają się. Nie może 1 osoba zastępować drużyny. A jednak.
Miała talent lekkoatletyczny ta Ania (też Ania), pochodziła z rodziny robotniczej z przedmieścia, krótko w domu trzymana, ganiana do roboty w domu i w ogrodzie, ale wykonująca swoje prace bez protestu. Bardzo dobrze się w liceum uczyła, chociaż mówiła dość nieporadnie, więc nie błyszczała. Na studia poszła też na geografię ale wybrała specjalizację w hydrogeologii, a jednocześnie zaczęła studia na AWF – lekkoatletyka i gry zespołowe z uprawnieniami trenerskimi. Jeden i drugi dyplom w terminie z bardzo dobrą oceną, na ostatnim roku już pracowała w szkole podstawowej ucząc dwóch przedmiotów – i – wyszła za mąż. Pracując cały czas urodziła dwóch synów, mieszkała kątem u rodziców zbierając skrzętnie każdy grosz, kupiła działkę w jednej z okolicznych wsi. Wybudowali się w znacznym stopniu własnymi rękami, a Ania nabywała umiejętności budowlanych – sama kładła parkiet i boazerię, sama malowała, szlifowała itp, bo mąż często wyjeżdżał w teren – taką miał pracę. Przy domu miała 1700 m ogrodu. Obrobiła. Dowoziła dzieci do szkoły, siebie do pracy. W domu dwa samochody, dojazdy ich zżerały. mĄŻ STRACIŁ PRACĘ (inż łącznościowiec) przez rok szukał odpowiedniej. Znalazł. W Warszawie. Ania pisała doktorat na AWF z turystyki. Obroniła doktorat, zlikwidowali szkołę w której pracowała, inna nie chciała jej przyjąć – za wysokie kwalifikacje. Ponad pół roku szukała etatu, znalazła na wsi – zespół szkół zawodowych przyjął ją jako wf i trenerkę. Jest zachwycona – ma stolarzy, tapeciarzy, mechaników maszyn rolniczych i zarabia sporo więcej niż w mieście. Jeździ z nimi na zawody, zbiera puchary. Jest zadowolona. W międzyczasie sprzedali dopiero co wykończony dom, wrócili do rodziców (ojciec po wylewie, w ciężkim stanie wymaga opieki, im nadojadły dojazdy) kupiła działkę przy rodzicach, wykończyła drugi swój dom (Ania tam była i jest zachwycona rozwiązaniami) przy czym w tym drugim Ania sama kładła granitowe posadzki o tynkowaniu i malowaniu nie wspominając. Starszy syn w tym roku szkolnym skończy gimnazjum, młodszy naukę w gimnazjum zacznie, a mąż? Mąż ma chyba trochę dosyć małżeństwa z jednoosobowym kombinatem. Trochę się miga od życia rodzinnego. Nieśmiała przed laty Ania oświadczyła twardo : chcesz, możemy brać rozwód. Sprzedam dom i ciebie spłacę. Dla siebie i chłopaków dom wybuduję. Wybudowałam dwa, wybuduję i trzeci. Wczoraj do nas przyszła po zwożeniu granitu ze starego bruku – drogowcy pozwolili zabrać, bo i tak by wywieźli. Sama tydzień ładowała, rozładowywała kocie łby. Wczoraj skończyła. Będzie wykładała podjazd i coś tam jeszcze. Wcale nie jest ani brzydka, ani zaniedbana – może tylko ręce. Matko pańska! Ja się jej boję, a to taka dobra dziewczyna.
Pyro, taki mąż jest jej chyba niepotrzebny i pewnie tak się biedaczek czuje.
http://youtu.be/ZsBuOnWE1-I
Czczę
I jeszcze jedna z moich ulubionych piosenek
http://youtu.be/mIV_SrPH6fM
Pyro, co tak marsowo dzisiaj, wojenka Ci sie marzy?
Witam Szampaństwo.
Wszyscy dzisiaj muzycznie nastawieni, to i ja jedną z moich ulubionych…
Wanda Warska i Czesław Niemen – Romanca Cherubina
Dzosoaj polędwiczki wieprzowe w sosie grzybowym.
Dziędobry na rubieży.
Eksperyment taki: trzy kapelusze kozacze na masełku, do tego dymka, czosnek, kilka plasterków chorizo, trochę madery, śmietana, po gałązce rozmarynu, tymianku i macierzanki cytrynowej. Spagetti się gotuje. Chyba będzie nieźle.
Pepe – wojenka mi się nie marzy (jedną widziałam u zarania życia) czczę Dzień Wojska . I nawet już uczciłam; dziecko na mnie krzywo patrzy „Już nie masz czego słuchać/” Mam czego ale tych chłopaków sprzed lat mi szkoda.
Niech mi się grzyby namoczą. Mam bazylię cytrynową, znakomicie się nadaje do ryb, ale Jerzor kręci nosem, że zbyt aromatyczna. Niech mu…
U nas dzisiaj pochmurno, mokro, 21C. Oj, czas zabierać się do roboty 🙄
Jeszcze Wanda.
http://www.youtube.com/watch?v=wsuRbAKgtF4&feature=related
Faktycznie, te stare przepisy na ogół można dziś traktowac już tylko w kategoriach ciekawostki. Nie ma co się dziwić, że Polacy współcześnie coraz częściej odchodzą od tradycyjnej kuchni, skoro jest ona pracochłonna, wymaga naprawdę dobrych składników, które bywają trudnodostępne, a efekt często jest niewspółmierny do włożonej pracy. Z drugiej strony mamy całe bogactwo prostej włoskiej czy indyjskiej kuchni, których technii kulinarne są stosunkowo łatwe do opanowania, a bogactwo smaków nieporównanie większe niż w kuchni rodzimej. Sam chętnie sięgam jednak po tradycyjne polskie przepisy, o ile nie mają nudnej gęby schabowego.
Witaj Bartek – zasiadaj przy stole.
Schabowego wolę upiec w całości, kotlet to raczej nuda już. Raz, dwa razy do roku to wystarczy. Namoczyłam sporą garść okruchów i paprochów z prawdziwków, ależ zapachniało!
W tym roku muszę uzupełnić na Pomorzu moje zbiory, został mi jeden słoik suszu grzybowego – niebezpiecznie mało!
Dzień dobry 🙂
Mam susz grzybowy, tegoroczny, z jednego prawdziwka 🙄
Schabowe kocham i już 😀
Ja już kilka razy pisałam, że to, co my uważamy za kuchnię staropolską, to przepisy z II poł XIX w i przełomu wieków. To są smaki oswojone, pamiętane z dziecitwa, jakoś tam wzorcowe. To, co się czyta u Tremo, Kitowicza, w kuchni gdańskiej, kuchni lwowskiej – najprawdopodobniej nikt z nas jeść by nie chciał. Nawet XIX wieczne przepisy na torty, to niemal bez wyjątku ciasta nugatowe, marcepanowe i bezowe przekładane konfitorami. Dopiero pocz. XX w przyniósł masy maślane, śmietanowe, owocowe itd. Na samą myśl dwóch warstw bezy przełożonych staropolską konfiturą (1 kg owocu na 1,5 kg cukru) – robi mi się dosyć niewyraźnie A tu jeszcze autorytatywne zdanie p. Ćwierciakiewiczowej – „źwierzyna bez octu używana nie bywa” (?) tzn , że ja piekąc zająca nie bejcowanego w occie popełniam błąd? Zmienia się kuchnia; pewnie, że się zmienia, ale dobrze est choć teoretycznie znać źródła naszych smaków.
No, no, no,
Prosze nie mowic nic zlego na temat schabowego (rym) bo bedziecie miec do czynienia z moim dziecieciem. RAZ W MIESIACU MUSI BYC!
Panie Piotrze,
Dziekuje za sprawozdanie, jak to smaki sie zmieniaja…
Buziaki,
Z gotowaniem to tak jak ze śpiewaniem.
http://www.youtube.com/watch?v=ENvAmLuj5ko
Alicjo. Kurylewicza znam jeszcze z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Bywaliśmy na tych samych prywatkach. Warskiej jeszcze nie zmał. Po paru latach spotkałem ich na Rynku, na AB. On szczupły i wysoki. Ona okrąglejsza o sarnich oczach. Szli przytuleni. Ręce mieli zajęte sobą…
Parasol więc ona zawiesiła mu na plecach, Rączką za kołnierz płaszcza…
Ta kaczka gotowana z ryżem od razu mi się nie podobała, ale byłam ciekawa rezultatu. W wersji gotowanej w potrawie pozostaje cały tłuszcz. Dobrze, że jednak ptak i praca nie poszły na marne . Pieczone kaczki, tak jak u Małgosi, są mi znacznie bliższe. Zawsze część resztek zamrażam do wykorzystania w bigosie.
Schab pieczony w całości – owszem, choć wadą jest duży ubytek mięsa w czasie pieczenia. Już kiedy mięso jest miękkie, kroję je na kawałki, ale nie do końca i między plastry wlewam sos wraz z cebulką czy ew. pieczarkami, tak aby i w środku mięso nabrało smaku. I tak jeszcze jakiś czas lekko duszę. W takiej postaci schab jest smaczny i może być daniem obiadowym także dla gości.
A schabowy jest nieśmiertelny, choć tak naprawdę nie jest już symbolem polskiej kuchni.
Cichalu – w latach 80-tych w miesięczniku „Ja i Ty” opowiadali, jaki maja świetny sposób na rozwiązywanie konfliktów małżeńskich (rzeczywiście rewelacyjny). Otóż mieli siatę pełną 200 szt piłeczek pingpongowych; kiedy się awanturowali, jedno z nich – to bardziej wkurzone – ciskało siatką z piłeczkami. Swoim zwyczajem piłeczki rozlatywały sie po całym mieszkaniu, nikomu nie robiąc krzywdy i niczego nie niszcząc. Teraz musieli je pracowicie, wspólnie pozbierać i przeliczyć. Zanim skończyli, złość im przechodziła. Skutkowało do czasu, bo jednak się rozwiedli.
Na wsi byłem , jabłek się najadłem najlepszych ze starego sadu. Papierówki , w sklepie takich się nie kupi. Miałem dawno temu na działce taką samą, ale centralne robili i drzewo trzeba było wyciąć.
Jutro skończę tynkowanie warstatu. Potem tylko farba i będzie ładnie.
Bardzo ładnie.
Kobietę pracowitą chętnie poznam.
Flizy muszę ułożyć , potrzeba zaszła…
Marek, kiedy skończysz, sprawozdanie foto mile widziane. Kobiety pracowite zajęte. Trzeba było szukać pracowitych, a nie urodziwych. Ładna miska jeść nie daje, mawiały babki nasze.
Marek II,
Zadzwon do Alicji, Ta Ona jest bardzo pracowita, wytynkuje, wymaluje, wydzierga a na koniec ugotuje smakowicie.
Buziaki,
Leno! Bez przesady! Za ładna!
Pozazdrościłam Piotrowi i też dam stary przepis na kaczkę (Gdańska książka kucharska) – 1 kaczka na 2 osoby, ile osób, tyle kaczek podzielone na 2
KACZKI W SOSIE KASZTANOWYM
Po dokładnym oczyszczeniu kaczek, włóż masło do rondla, postaw je na ogniu, zrumień. Włóż trochę dobrej, wędzonej szynki, pokrajanej na cienkie plasterki do zrumienionego masła, a na końcu włóż kaczki. Przykryj rondel i niech kaczki poduszą się na wolnym ogniu. Duś, obracając często, żeby się całe zrumieniły. Gdy zaczną się za mocno dusić, dolewaj zawsze trochę zimnej wody. Jeżeli jest to potrzebne, dodaj także nieco soli.
Do sosu weź zasmażaną mąkę, a kiedy będzie dobra, zdejmij ją z ognia, dodaj trochę drobno posiekanych szalotek i dobry bulion wołowy; następnie talarki cytryny, dobre, delikatne kapary i kasztany jadalne wcześniej obgotowane i obrane. Potem wyjmij kaczki, zdejmij z nich tłuszcz i wlej zasmażkę do sosu, polej nim kaczkę, a resztę sosu wlej do sosjerek. Możesz do wszystkich brunatnych sosów jeśli chcesz dodać miękkich, wysuszonych trufli (świeżych nie dodajemy) trzeba je przez noc namoczyć w wodzie, potem odciąć czarną skórę i wyczyszczone dodawać do sosu.
No, zrobi ktoś kaczki, jak w 183 w Gdańsku?
errata – rok 1803
No chyba nie Pyro, choćby przez te trufle 🙁
Małgosiu – jak rozumiem, trufle są tylko opcjonalne. Niekonieczne. Jest tam też przepis na indyka z ostrygami, który mi się niezmiernie podoba. A to dlatego, że wymaga nader oryginalnego zastosowania tasaka kuchennego. Otóż tasak musi być wprowadzony do środka tuszki indyka (na stołku, podwójnie złożona serweta, na to indyk) całość tak odwrócona na stronę brzuszną, żeby rozciąć kość mostkową bez uszkodzenia mięsa. Już ze dwie godziny dumam, jak oni to sobie wykalkulowali – jak dotąd, nie wiem.
Cichal,
Ja brzydsza, niezbyt „robotliwa” no ale moze Markowi II sie nadam jako NIEWIADOMOCO.
Buziaki,
Krystyno, następny pieczony schab tak właśnie zrobię (rozcięcie nie do końca i polanie sosem między plastrami) 🙂
Zapomniałem się przywitać. Toteż niniejszym witam wszystkich.
Odnośnie schabowego, to jest w zasadzie stosunkowo nowy wynalazek. Nie wiem czy nie powstał – a już na pewno zyskał ogromną popularność – dopiero w czasach Polski Ludowej. Przyłączam się do krytyków tego mało atrakcyjnego dania.
Natomiast przypomniałem sobie, że lubię jedno z autentycznie starych polskich dań – pieczeń huzarską. Wymaga jednak wołowiny zrazowej bardzo dobrego gatunku, o co w Polsce ciężko i w Warszawie udaje mi się taką dostać tylko w jednym miejscu. Mięso obsmaża się i dusi, a niedługo przed uzyskaniem oczekiwanej miękkości, nacina i wypełnia między nacięciami farszem z cebuli i razowego chleba. Zdecydowanie to lepsze od wymysłów Tremo. Wszak nie wiem jaki cel przyświecał tak hojnemu gospodarowaniu octem. Czyżby chodziło wyłącznie o zmiękczenie mięsa ? Tak czy inaczej, musiały na tym cierpieć walory smakowe.
Alino,
plastry upieczonego schabu na półmisku są już oczywiscie rozcięte do końca.Takie mięso jest bardziej soczyste.
Pyro,
kaczka na 2 osoby – ale niegdyś były apetyty ! Niby na kaczce nie ma zbyt dużo mięsa, bo właściwie tylko piersi i udka, ale spokojnie starczy na 4 osoby. Ta wędzona szynka może dodać ciekawego smaku. Ale ja i tak przygotuję kaczkę / pewnie dopiero na święta/ tak jak zawsze, czyli z jabłkami i suszonymi śliwkami, a jako dodatki podaję żurawinę oraz marynowane gruszki i śliwki.
Na razie mam ochotę tylko na lekkie dania.
Witaj, Bartku
Historia schabowego jest jednak dłuższa, bo siega XIX wieku. Pisze o nim Lucyna Ćwierciakiewiczowa w ” 365 obiadach…”. Ale szczyt popularności rzeczywiście osiągnął w PRL.
A przyrzadzanie pieczeni huzarskiej jest bardzo podobne do mojego sposobu na schab, co oznacza, że ten sposób jest bardzo dobry.
Schabowy to jest bardzo dobre jedzenie pod dwoma warunkami : 1/ jest z dobrej jakości niezbyt chudej wieprzowiny (świnie starych odmian o marmurkowym mięsie, 2/ jest dobrze zrobiony i podany prosto z patelni , świeżutko zrobiony. Inaczej przypomina starą zelówkę, na dodatek nieumiejętnie smażony opija panierkę w tłuszcz, jak gąbkę.
Witaj Bartku.
Mój kozacki eksperyment całkiem ładnie się udał.
Chyba nie pisałam Wam o moim spotkaniu z hebrydzkim jagnięciem?
To a propos kotletów (schabowy jak cię mogę, wolę karkówkowy).
Od razu powiem, że jagnięce kotleciki w Stornoway na Hebrydach były BOSKIE.
Chyba dlatego, że żaden barbarzyńca nie odciął od nich tłuszczu. Upieczone na grilu stanowiły cudo absolutne. Nie przesadzono z przyprawami, pachniały lekko węglem i taką pieczonką fajną.
Do tego były ziemniaki pieczone i jeszcze puree ziemniaczane, wymieszane chyba z jakimś serem typu cheddar (bez przesady) i podsmażone. Oraz wiadro surówki.
Porcja była tej wielkości, że nasz Mark Twain, nawet najbardziej spracowany i wygłodzony, najadłby się z pewnością.
Wypiłam do tego buteleczkę hebrydzkiego ciemnego ale.
Tu muszę Wam powiedzieć, że nie wiem, skąd się wzięły dowcipy o szkockim skąpstwie. Porcje wszędzie były jak dla hajera przodowego, nawet mojito dostałam w potężnej szklanie, a nie w koktajlowym kielonku jak u nas.
Bardzo przyjemny naród!
Poza jagnięciem jadłam ryby z frytkami, bardzo pyszne.
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/HebrydzkiObiadek
Oglądałam mięska różne w supermarketach – wszystkie miały warstewkę tłuszczu dookoła. Mądre Szkoty nie psują mięsa, pozbawiając go najsmaczniejszego…
hej .. hej Bartku ..
u mnie „schabowe” z reguły z piersi kurczaka ale raz w roku na Dzień Babci są takie prawdziwe ..
jutro będę miała fajny dzień bo Amelka wraca z wakacji się z babcią umówiła … 🙂
cichal aż chce się napisać „taka miłość się nie zdarza” …
Krystyno dzielna jesteś .. robić pyszne żeberka i obejść się smakiem ..
Nisiu to porcja dla jednej osoby? …
Nisiu – chyba 4 Nisie tym obiadkiem podjęto? Ślicznie to wygląda
Witajcie,
Nisiu, aż się oblizałam na myśl o TAKIM obiadku!
Weekend spędziliśmy rozrywkowo-pożytecznie. Po kilku miesiącach starań Mama dała się namówić na sanatorium. Wczoraj zawieźliśmy ją do Wysowej. To była ta pożyteczna część. Dzięki Basi a capelli mieliśmy również część rozrywkową. A mianowicie, wyskoczyliśmy po drodze do słowackiego Bardejowa, a przy okazji obfotografowaliśmy przydrożne cerkiewki. Rzecz jasna, nie obyło się bez obiadu. Polecam restaurację „Salaš Lesna” już za Bardejowem. Podają tam pyszny strudel wiśniowo-makowy. W Wysowej zajrzeliśmy do „Gościnnej Chaty” i to też był dobry wybór. Pyszna kuchnia łemkowska, piękny wystrój, muzyka ludowa w tle, przyzwoite ceny. Poza tym kwas chlebowy i podpiwek wytwarzane na miejscu. Można też kupić na zamówienie różne rodzaje chleba na zakwasie, rozmaite wędzone mięsa i wędliny. Zdjęcia będą, obiecuję.
Tymczasem podrzucam ciąg dalszy zdjęć ze skansenu w Wygiełzowie . Po ostatniej wizycie, przerwanej burzą, czuliśmy pewien niedosyt…
Ewo – Kwiaty w słońcu przepyszne. Chaty malownicze, ale mieszkac w takiej bym nie chciała.
To samo o Szkotach napisałam…a pamiętasz steki w Greenock pod kordełką haggies? Cała decha tego, micha pysznej sałaty dla każdej, ludzie! Nie zmogłyśmy 🙄
Pyro, ale dworkiem byś nie pogardziła?
W ogóle wkurza mnie Pikasa, bo chciałam Wam zrobić ładny fotoreportażyk z rejsu, a ta zołza rozrzuciła mi fotki jak sama chciała.
A może chociaż trochę Wam pokażę, jeśli poznajduję.
Rejs był taki: Dar wyszedł ze Szczecina na spotkanie statków biorących udział w Tall Ships’ Races. TYm razem początek był w Waterford w Irlandii, ale spotkaliśmy się w szkockim Greenock. Tam się wzruszyłam, bo mi się przypomniało Okrutne Morze i konwoje atlantyckie, które stamtąd wyruszały. Szkoci pamiętają je doskonale. Teraz w tych basenach siedzą statki z nuklearnym napędem – miejmy nadzieję, że dalej będą tam siedziały. O Greenock na pewno napisała Alicja.
Potem był tzw. cruise in company, czyli etap towarzyski. Statki popłynęły do różnych portów, niektóre powymieniały się załogami. Nas i naszego rosyjskiego bliźniaka Mira zaprosiło miasto Stornoway na Lewis (Hebrydy, najbardziej na północ wysunięta wyspa). Tam było śmiesznie, bo oni mają tylko jedną taką długą keję i postawili przy niej Mira (Rosjanie to dla nich większe egzoty niż my). A my staliśmy jak gwizdki na środku zatoki, na kotwicowisku. Dar spuścił trap do wody i stamtąd zabierała nas ratownicza łódka zwana RIB. To taka łódź na gumowym pontonie, co robi 40 knotów. Wymawiało się toto jak „RIP”, co mnie się głównie kojarzyło z Requiescat in Pace. I faktycznie, omal się tam nie utopiłam, bo wróciłam z wyspy strasznie zmęczona i nie miałam siły podnieść nogi mojej krótkiej na ten cholerny baniak. A tu deszcz pada, fala się wzmaga i ciemno. Dwóch Szkotów mnie pchało, a dwóch Polaków ciągnęło. Spora gromadka kibicowała na trapie. Było cudnie. Wszyscy bardzo się ucieszyli, że jednak się nie utopiłam.
Zawieźli nas z tego Stornoway autokarem, żebyśmy sobie zobaczyli krajobrazy Hebrydów, ichnie Stonehenge i brochy (broch to taka budowla, gdzie mieszkali Piktowie w czasach rzymskich). Aha, jeszcze taki mały skansenik. Kochani – Baaardzo klimatyczna wycieczka!
To teraz poszukam fotek.
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/SzczecinGreenockStornoway
Ciąg dalszy po kolacji…
Dworek tylko ze służbą, Ewo. i nie mógłby być zbyt rozległy, bo mi trudno chodzić. Chyba ładna organistówka albo leśniczówka by wystarczyła.
Niedowiarkom wszystkim mówię: tak, na tym talerzu, cożem mu szczeliła fotkę, była porcja dla jednej małej Nisi. Cztery kotleciska jak się patrzy i te pyry. Surówka była na innym półmichu. Szkoci nie są skąpi, Szkoci są HOJNI!
Nasze kotleciki z jagnięcia miewają po cztery gryzy – to tak dla porównania.
A tu jest podkład muzyczny do tego zdjęcia, gdzie są Hebrydy z daleka. Pieśń o wyspie Mingulay i o cieśninie Minch (płynęliśmy dwukrotnie!)
http://www.youtube.com/watch?v=WgkGrm5516k
Fajny rejs. Znowu pożółkłam odrobinę. I jak przy Piertku – Pietrku : co innego napisane, co innego przeczytane. Nasz miły majtek (majtka?) napisał „kawiarenka tam była”, a mnie się skojarzyło „kawalerka…itd”. Nawet się zdziwiłam – duże, jak na kawalerkę…
Smakowite to jagnie a zdjecia bardzo ladne, Nisiu.
Ladny kawalek swiata 🙂
Nisiu, to Ty nie wiesz, ze Szkotow juz dawno wyrzucono za skapstwo ze Szkocji do Holandii. Tak przynajmniej twierdzil znajomy Holeder, ktory mnie zaprosil na drinka a potem kazal placic za siebie 🙂
To za kogo toast dzisiaj? Za Maryśki, czy za chłopaków w mundurach?
Witaj Blogu!
Czy ktoś ma własne lub zasłyszane opowieści o dobrych miejscach z jedzeniem w Lizbonie? Wcale nie chodzi o drogie restauracje, tylko coś zwykłego, jakaś knajpa w zaułku, może bar.
Miejsce, ale takie żeby palce lizać.
Będę wdzięczny,
bardziej wakacjująca Agatka,
a najbardziej jej rodzice.
Antek – jutro powinien wrócić Stanisław – to chyba on był w Lizbonie w ostatnim roku, jak nie, to uśmiechniemy się do Pani Kierowniczki z sąsiedztwa. Raczej też jutro.
No właśnie, Blog jadł wszędzie, ale w Lizbonie jak pamiętam raczej nie.
Dla tych co nie byli i nie jedli podsyłam do poczytania :
http://janusz-st-andrasz.blogspot.com/
trwoga, to do bloga
http://www.routard.com/forum_message/1976694/restaurant__typique_lisbonne__claras_em_castello.htm
znajomy murarz twierdzi, ze ta pierwsza z listy godna uwagi, o innych nie wie nic, ale z komentarzy wynika, ze znalazloby sie paru zadowolonych rowniez, jesli chodzi o te inne wymienione
Jakieś 1,5 roku temu pisała u nas dziewczyna z Portugalii – Koteko. Miała jakieś kłopoty rodzinne i przestała pisać, a szkoda. Jedyny ambasador blogu na wysuniętej placówce.
Muito obrigado senhor Slawek.
Voc? deve ser uma ou duas garrafas.
Voc? é como um deus!
Moje polędwiczki wieprzowe wyszły znakomicie w tych grzybach (dałam jeszcze sporo splasteryzowanych pieczarek do tego suszu prawdziwkowego.
Teraz piję toast „za Maryśkę”, d’Abruzzo.
Przyjechał Andrzej od okiennictwa wstawiennictwa. Wychodzi na to, że wraz z Maciusiem Złotą Rączką wymienią nam jeszcze w kuchni (kulinarnie jest) okno i drzwi. Sugerowałam, żeby wymieniali w czasie, kiedy mnie nie będzie, niech kto inny sprząta 😎
Tylko jest możliwość, że Maciuś z Andrzejem posprzątają po robocie tyle, ile do nich należy, a reszta…no właśnie.
Reszta, Alicjo, poczeka na Ciebie. Bo Jerzor posprząta, oczywiście..na tyle, na ile mu talentu starczy. To jest talent – ma takowy Haneczkowy Pan Mąż i mój też miał. Ja nie – ja miałam tylko wprawę i sprzątałam biegusiem. Jarek sprzątał metodycznie, wolniutko, ale poprawiać nie było czego. Tylko gdybym ja stosowała taką „technologię” to obiad byłby pojutrze, a pranie w przyszłym tygodniu.
W „tym temacie” to on jest beztalencie. Jakoś dziwnie zawodzi go wzrok – no jak to, przecież jest czysto 🙄
Bartku, w temacie schabowego jestem w koalicji z Leną. Schabowy je cudo (Alicja 😀 ), ale co się człowiek stosownego mięska przedtem nawybiera, to jego 😉
Nisiu, jestem głodna na Szkocję 😀
Haneczko – grzybki były?
Pyro, zero grzybków, a co gorsza, zero tarniny 🙁 Żegnaj nalewko 🙁
A tak w ogóle, to co ta Stara Żaba sobie myśli? Rozwód z blogiem wzięła, czy co? Czy się nami zainteresuje dopiero, kiedy wełną porośniemy?
Żaba ma tak w ogóle spokój, czyli urwanie głowy 🙄 I nowy mikser 🙂
Haneczko,
Wreszcie spotkalismy bratnia schabowa dusze!
Buziaki,
Leno, u nas będzie w czwartek, z prażoną kapustą:D t7t7
Kapeć mi się wkleił 🙄
U nas też w tym tygodniu, chyba w czwartek. Teraz żegnam się do jutra.
Kurza twarz, zjadło mi to, co napisałam o Szetlandach i Norwegii. To tylko na razie fotki.
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/SzetlandyLerwick
Najpierw były Szetlandy z wełną owczą i maskonurami (Puffins). Był też łupacz z frytkami. Raz w barze portowym, a drugi raz w Queens Hotel (jagnięciny aktualnie nie mieli, innych rzeczy też). Oba doskonałe.
Staliśmy u czorta na kuliczkach i do miasta się jeździło specjalnym autobusem (załogi za friko). Wiało i było zimno. Miejscowi mówili, że to ciepło – 17 stopni… upał, hehe.
Z Szetlandów zapłynęliśmy do Stavanger. W takim rozklapanym fiordzie, bardzo miły, niewielki port. Wszystkie statki ustawili razem, więc robiło to wrażenie. 70 żaglowców na kupie!
https://picasaweb.google.com/108203851877165737961/Stavanger
Było miło, szantowo i NIE BYŁO wesołego miasteczka, co wszystkim się podobało. Dzieci bawiły się na stoiskach muzeum morskiego, plotły liny, robiły łódki i od razu je wodowały itd. Rodzice bawili się razem z nimi.
Co do jedzenia, to lepiej nie mówić. Tłok wszędzie po prostu wściekły. A po wyokrętowaniu Alicji nie miałam towarzysza do łasowania.
Bardzo ładną mają starówkę – schludne białe domeczki. Wszystkie ulice w górę lub w dół, bo na zboczach tego rozklapanego fiordu.
Zdaje się, że jedzenie deserów jest w Norwegii zabronione: to, czego próbowałam sprawiło, że oczy mi wyszły na wierzch na długi czas. Było to parfait orzechowe. Trufla koleżanki Miry była jeszcze słodsza.
Ale naprawdę było sympatycznie!
Na Islandii puffins serwują jako pieczyste, jedna z restauracji się reklamowała w Reykiaviku. Nie poszliśmy.
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/IslandiaKwiecien2011#5600933927704036082
Psiakość, jak ja zabiorę harkla na Zjazd – wszak mi się rozmrozi, zanim dojadę na lotnisko w Toronto, a podejrzewam, że nie można rozmrażać-zamrażać w nieskończoność 🙁
Nisia,
nie wiem, czy zauważyłaś, że Gospodarz udaje się do Stavanger…jakbyśmy chcieli, tobyśmy zawładnęli, forpoczta już była 🙂
Bardzo ładne to Stavanger, piękne fotki. Oj…żal!
Opracowalam jeszcze dwie pikasy, właśnie się synchronizują, ale wrzucę jutro. Dobranoc!
A co ja miałam dzisiaj robić??? Pisać, psianoga.
Znam ten ból…ale dzisiaj zachowywałam się wyjątkowo pracowicie i jeszcze lampki nie gaszę.
Przypomniało mi się, że w Twoich zdjęciach jeszcze z trasy Szczecin-Greenock są obłędne zdjęcia zachodu słońca. I ważka, ważka!
Trochę popracuję.
Nowy,
wyrazy przyjmij względem tego konsulatu, Murphy’s law.
dzień dobry ..
tyle zdjęć do oglądania a ja muszę iść zaraz … będę miała deser na wieczór … 🙂
Dzień dobry Jolinku.
Ja gaszę lampkę po tej stronie i przekazuję Ci pałeczkę. Umykam pod kordełkę. dobranoc!