Kot na stole
„Serdeczne podziękowania za piękne opisanie naszej gospody, bardzo wiele osób przyszło do nas dzięki Waszemu przewodnikowi… Serdeczne dzięki ponowne i do zobaczenia. Pozdrowienia z Botte Piena.”
Tak właściciele prawdziwie toskańskiej restauracji rodzinnej podziękowali Annie Marii Goławskiej i Grzegorzowi Lindenbergowi za entuzjastyczną ocenę i kuchni, i wystroju ich knajpki. Anna Maria G. jest poetką, Grzegorz L. menedżerem, specjalistą medialnym, a obydwoje stracili głowę (głowy) dla Toskanii. Rezultat tego szaleństwa można obejrzeć, przeczytać i udać się śladami ich wędrówek.
Brałem do ręki „Toskanię i okolice” z pewnym niepokojem. Sam bowiem byłem tam wielokrotnie i obawiałem się, że autorzy w przewodniku, o którym piszą iż jest subiektywny, będą zmuszali mnie do zmiany opinii o tej pięknej okolicy. Tymczasem ich spojrzenie na te regiony Toskanii, w których byłem, niemal całkowicie pokrywa się z moimi wrażeniami. Dzięki temu wzbudzili we mnie silną ochotę, by idąc ich śladem odwiedzić regiony, w których jeszcze nie byłem. Książka Goławskiej i Lindenberga wyróżnia się (oczywiście na plus) spośród wszystkich znanych mi przewodników tym, że w gruncie rzeczy omija przetarte szlaki i najczęściej odwiedzane miasta. (Z pewnymi wyjątkami, bo trudno ominąć Florencję czy Sienę.) Najczęściej jednak autorzy jeżdżą po tzw. opłotkach, czyli wsiach i miasteczkach ?stonce turystycznej? zupełnie nieznanych.
Największą frajdę zrobił mi rozdział dotyczący jedzenia. Mimo to, że autorzy „Toskanii” przejawiają nieco inny apetyt niż ja (mają wyraźną niechęć do ryb i owoców morza, o których nie ma tu zbyt wiele) lecz ich miłość do kuchni miejscowej jest równie wielka jak moja. A opisy dań i rodzinnych knajpek, które odwiedzili, są pełne poezji, a także zapachów i smaków.
Goławska i Lindenberg odwiedzają także Urbino, przecudnej urody miasto regionu Marche, Umbrię i Lazio. A wszędzie tam stosują swoją sprawdzoną metodę wędrówki poza utartymi szlakami.
Na koniec muszę uzasadnić tytuł. Para autorów równą, a może nawet większą, miłością jak do Toskanii, pała także do kotów. Dowodem tego – liczne zdjęcia, na których oprócz toskańskich pejzaży, uliczek, odrapanych acz pięknych domów, prezentują się różnokolorowe włoskie kociska. Zdjęcia jednak wywołują we mnie pewien niedosyt. Nie wiem dlaczego wszystkie fotografie pozbawione są słońca. W mojej pamięci (odświeżanej co roku) Toskania jawi się jako kraj żarzący się wręcz od słonecznych promieni. Tu ich brak. Nie wiem czy to zamierzone czy też kłopoty w drukarni.
Na koniec dodam – jako że sezon wędrówek już się rozpoczął – parę adresów znanych mi z autopsji. Wprawdzie przed rokiem już o nich pisałem ale przecież dobrego nigdy za wiele.
We Włoszech, a zatem i w Toskanii, należy jeść wszystko co podają. Tam nie ma kiepskich potraw. Nad morzem oczywiście wszelkie ryby i owoce morza.
Najpyszniejsza jest dorada z grilla. Z mięs oczywiście fiorentina czyli befsztyk z kością po florencku. Doskonałe są flaki czyli trippa alla fiorentina. Z zup (niekoniecznie wszystko) ribollita czyli jarzynowo-chlebowa.
Uwielbiam papardelle alla lepre czyli makaron w sosie z duszonego zająca. Baccala to suszony dorsz gotowany z czosnkiem i pomidorami. Nad morzem koniecznie cacciucco czyli gulasz z pięciu gatunków ryb, mątw, ośmiornic. W głębi lądu pollo alla diavola czyli kurczę po diabelsku pieczone w oliwie z oliwek na ogniu z węgla drzewnego z pieprzem i peperoncino.
A teraz knajpy. We Florencji – Za Za (Piazza del Mercato Centrale), Cibreo (Via de?Macci 118) flaki, móżdżek barani, nereczki, grzebień koguta, Alle Murate (Via Ghibellina 52) ravioli di gamberi. W Pizie Al. Ristoro ei Vecchi Macelli (via Volturno 49) podają tam zupę fasolową z owocami morza, której nigdzie indziej nie ma. To rewelacja. Pyszna dziczyzna. W Sienie najlepiej w Osteria Le Logge przy via del Porrione 33. To w pobliżu Il Campo ale nieco z boku więc lepiej i taniej.
W San Giminiano przepysznie w Il Pino tuż pod murami.
W Montalcino Fattoria dei Barbi kawałeczek na wschód od miasteczka ale za to i karmią, i poją bosko. Brunello di Montalcino to jest to!
Pienza w Da Falco Piazza Dante dają takie antipasti, że człowiek nie chce wychodzić.
Doskonałe są wędliny: prosciuto di cinghiale czyli suszona tylna noga dzika, soppressata prasowany salceson z głwowizny wieprzowej, salsicce to surowe kiełbasy (są dolce lub picante), mazzafegati słodka kiełbasa z wątroby wieprza z orzeszkami pinii, rodzynkami i skórką pomarańczową. Sery to ricotta i pecorino np. z truflami.
Wszystko to miasta okręgu Chianti. Pić więc należy tamtejsze wina. Nawet vino da casa czyli sikacz z karafki jest lepszy niż gdzie indziej markowe.
Komentarze
Taaak, Włochy to piękny kraj. 🙂
Dzień dobry!
Switem bladym ricotta z truflami, prosciutto na zagryzkę, a na popitkę chianti! To mi sie podoba, pełna dekadencja!
Drogi Gospodarzu, nie sadze aby mial Pan wplyw na techniczna strone tego blogu, ale moze zna Pan jego obsluge lub kogos, kto jest odpowiedzialny za to, ze serwer Polityki otwiera sie jak zardzewiale wrota od stodoly, a komentarze trzeba dopychac kolanem, zeby weszly…
U mnie zielonoswiateczna chandra, +3°C, uporczywy deszcz ze sniegiem (!) dobija w ogrodzie resztki ocalale po gradobiciu 🙁 Tradycyjnie w Zielone Swieta odbywamy ca 60-kilometrowa wycieczke rowerowa po blizszej okolicy np. wokol ktoregos z jezior, a tu taki klops. Nie pozostalo mi nic innego, jak zaprosic sfrustrowanych bezczynnoscia przyjaciol na pierogi z kapusta i grzybami. Przyjda po poludniu i pomoga w lepieniu.
A propos wloskich kotow, to najpiekniejsze i najtlustsze zyja w wielkiej liczbie w ruinach amfiteatru w Lecce w Apulii. Co wieczora przychodzi tam grupka starszych pan z pojemnikami pelnymi resztek spaghetti, ryb i owocow morza. Koty sa smakoszami i leniwie wybieraja co lepsze kawalki…
Wypada pogratulować wspaniałego pomysłu:
Dziś strony sieciowej „Polityki” ładują się u mnie po paru minutach od wywołania. Najpierw przedsiębiorstwo Gemius SA zajmujące się:
dostarczaniem rzetelnej wiedzy o rynku internetowym (cytat z ich własnej witryny)
przejmuje inicjatywę, zapewne w celu zebrania materiałów do tego dostarczania, potem dłuuuuugo nic a potem ewentualnie otrzymuję to co wywołałem.
Mam nadzieję, że nie wilka z lasu….
P.S.
Zastanawiam się na ile rzetelne te informacje będą biorąc pod uwagę ślamazarność transmisji. Przekierowanie i zebranie potrzebnych danych powinno zająć parę milisekund.
Upał włoski rozleniwia i komputery grzeją się niemiłosiernie.
Wkrótce będzie jak w Toskani ,gdzie pod drzewem oliwnym da się jakoś funkcjonować ale w środku domu jeśli nie ma marmurowej podłogi i 3.5 metra do sufitu żyć trudno.
Rano podlewałem ogród wodą z głębokiej studni i łaziłem na bosaka po trawie, mógłbym to robić przez cały dzień . Współczuję wszystkim blokowiczom.
Miś2. Lubię chodzić po zroszonej trawie, ale blokowiczom nie współczuj zbytnio. Od czasu kiedy ocieplili moją deskę, xczyli położyli pod tynk sporą warstwę izolacyjną, w moim mieszkaniu da się wcale nieźle funkcjonować. W ziemie nie zawiewa, w lecie (przy uchylonych oknach na przestrzał) nie jest zbyt gorąco – a przed oknami mam park z jednej strony, starą aleję klonową i ogrody z drugiej, po lewej stronie las ze starodrzewiem (to częś lasów nadmaltańskich) Natomiast fatalnie jest po wyjściu na ulicę – masa nagrzanego betonu i asfaltu stwarza atmosferę pieca martenowskiego, ale kto powiedział, że trzeba koniecznie wychodzić?
A nasz p. Piotr jak zwykle zarabia na tytuł „Pierwszego Pokusowicza” (od pokusy naturalnie)
A w Toskanii tez leje, tyle ze przy temperaturach 19-22°C. A jak leje, to mozna pod dachem obejrzec sobie np. swiezo odnowionego Dawida we Florencji. Okazuje sie, ze powstal z materialu niskiej jakosci i Michelangelo byl trzecim rzezbiarzem, ktory zajal sie tym blokiem marmuru. Przez 3 lata wykuwal w odosobnieniu swoj ideal meskiego ciala, ktore po 500 latach nadal przyciaga tlumy i kto wie czy nie propaguje…:) Ten dewiant Buonarotti pokryl swe dzielo patyna prawdopodobnie na bazie mleka i substancji mineralnych, dokladnego skladu nie udalo sie rozszyfrowac. Czy ktos z Was ogladal odcinek „Simpsonow”, w ktorym w Springfield na objazdowej wystawie ma byc pokazana ta rzezba?
Szanowny Panie Gospodarzu !
Nie wiem, czy dobrze zrozumialem, ze wybiera sie Pan do Toskanii. Jesli tak, to proponuje nastepujaca trase. Z Warszawy do Wiednia a potem na poludnie w kierunku Grazu. Od Warszawy bedzie do mnie okolo 850 kilometrow a zatem najwyzszy czas zrobic kilkudniowy popas. Wlasnie u mnie. Bez klopotow przyjmuje druzyne do 4 osob. Jesli liczniejszy sklad prosze zapodac, zarezerwuje pobliski tani i ladny wiejski pensionat. U mnie psy sa mile widziane, dzieci w dowolnym wieku tolerowane. Dalej ode mnie do Toskanii to tylko niewielki skok w jeden dzien mozna zrobic i osiagnac Firence albo Siene. Nie wszyscy chyba wiedza, ze zamek krzyzacki w Malborku budowali mistrzowie murarscy ze Sieny i jeszcze do dzis mozna na zamku znalezc motywy sienenskie. Po drodze mozna zwiedzic klasztor nad jeziorem Ossiach See gdzie krol polski Boleslaw Smialy dokonal zywota podczas pokutnej pielgrzymki do Rzymu. Niedawno w Krakowie byly jakies uroczystosci. Na temat tamtych wydarzen chodza rozne wiesci, niektore nawet pikantne. Podczes popasu u mnie mogloby Panstwo Gospodarzostwo wykonac ze mna skok w bok i poprobowac zachodnio wegierskiej kuchni przed rozpoczeciem biesiad przy lukullusowym stole. To jednak troche dalej w Rzymie i przed paroma tysiacami lat.
Pogoda bedzie zamowiona, piekielna mieszanka alpejskiej i pannonskiej.
Pieknego urlopu jak zwykle zyczy
Pan Lulek
Z wycieczek po Italii,mam na razie przewodnik 🙁
Ale jak przyszlosc bedzie laskawa, mamy zamiar kiedys ten piekny kraj zwiedzic.Ja poki co ucze sie wloskiego…………
A na obiad beda albo pierogi z miesem,albo nalesniki? Wszystko zalezec bedzie od weny.Farsz juz jest.Zrobilam dwa dni temu 😀
Ps.powitac mt7!!!!!!!A podobno kuchnia,to nie jej ulubiona dziedzina 😉
Pozdrawiam.
Nemo, nie , nie oglądałam Simpsonósw, ale czytałam „Kamień i cierpienie”Schultza (?). Owszem, ten blok mamrmuru miał poważną wadę, ale nie była to wada struktury kamienia. Prostokątny, dość długi blok miał „wcięcie ” dookoła i to dość głębokie, przypominał więc kiedy dostał go Michał Anił dwa ścięte ostrosłupy, złożone wąską podstawą do siebie. Genialny florentyńczyk potrafił sobie z tym poradzić, poprzez skręcenie postaci – Dawid sportretowany jest niejako w obrocie, zresztą po wiekach okazało się, że plecy, a raczej mieśnie pleców postaci wykazują pewne odhylenie od normy.
Koty na stole. Nie wiem jak żyją koty w Toskanii, bo nie byłem. Ale za to przypomina mi się wizyta u pewnej buddystki mieszkającej samotnie w podgórskiej wiosce. Umówiłem się z kontrahentem jadącym akurat na zagraniczny urlop, że spotkamy się u niej ( była jego koleżanką ze studiów) i przekażę mu pieniądze za transakcję. Przyjechałem przed czasem, pukam i drzwi otwiera udręczona życiem kobieta o gorejących oczach. Zmęczona twarz i oczy jak studnia głębokie. A ze środka domu wydobył się zapierający dech w piersiach koci fetor. Wszedłem ogłuszony, usiadłem i widzę kocury. Kilkadziesiąt ich było. Na łóżku, stołach, kuchni – śpią, łażą, wyżerają prosto z garów, kłębią się. Jedne agresywne, zdziczałe, drugie na kolana mi włażą – no i ten odór przeraźliwy. No ale co tam, siedzę grzecznie, czekam na warszawiaka i konwersuję z gospodynią. Zapytałem w końcu czym się zajmuje. A ona mi na to, że urynoterapią. Mówi – „Leczę moczem. Ludzie ze wsi przychodzą to im urynę do picia dawkuję i nacieram moczem jeśli coś boli. U mnie jak w aptece!” – i z dumą pokazuje mi słoiki stojące na półkach. Faktycznie jak w aptece, dziesiątki słoików z żółtą zawartościa. A między nimi skradają się kocury. Dwie godziny na gościa czekałem, a buddystka co chwila grzecznie pytała-„A może kawkę, herbatkę? Żaden kłopot, tylko szklankę znajdę”. I odganiała kociska wlażące do zlewu. Nie wiem zresztą po co ta szklanka, mogła mi przecież zaparzyć w słoiku. Mocne doświadczenie!
Do Pana Lulka,
dziękuję za zaproszenie ale chwilowo nie wybieram się do Toskanii. Pod koniec września chcemy z Basią pojechać dalej na południe. Naszym celem są Abruzze. Tuż za granicą regionu Marche. To są dla nas jeszcze tereny nieznane i dlatego tak pociągające. Do jesieni jednak nie możemy się ruszyć, bo trzymaja nas twerminy kolejnych książek no i oczywiście „Polityka”. Do piero od 1 września będę człowiekiem nie przywiązanym do sekretarskiego stołka tylko luzakiem, krytykiem kulinarnym, blogowiczem, szefem witryny i czym tam jeszcze zechcę.
Rzeczywiście mocne doświadczenie, Wojtku z Przytoka! Aleś i Ty człowiek mocny, skoro wytrwałeś aż dwie godziny!
Tak jest – zardzewiałe wrota stodoły to mały pikuś w porównaniu z otwieraniem się blogów „Polityki”. Mnie otwieranie zabiera jakieś 5-7 minut, czyli w dzisiejszych czasach to są całe wieki. Mam wrażenie, że z każdym dniem jest gorzej, tu już nawet popychanie kolanem nie pomaga. Coś z tym trzeba zrobić. Emila do redkacji? Niech naoliwią te wrota!
A u mnie, gdy chcę coś wysłać, wyświetla się napis, że połączenie z serwerem zostało przerwane. Denerwujące to nieco,
Znaczy sie, od wrzesnia Pan Piotr na emeryturze. Oj, niedobrze, moscipanowie, niedobrze… Emeryci na nic czasu nie maja, tacy zalatani. Pojada w Abruzze, a tam niedzwiedzie 🙁 ale i Montalcino, na dodanie animuszu 🙂
Pyro, u mnie na polce zolknie „Kamien i cierpienie”, chyba je znowu poczytam. Zaczyna sie mottem: „Mistrzostwa nie zdobedzie, kto wprzody nie dosiegnie sztuki i zycia krancow”. A wiec do dziela, ide miesic ciasto na pierogi. A na dworze nadal snieg z deszczem, dookolne pagory i gory bielsze niz w lutym!
Wystosowałam emila, bo jak sie nie zwróci uwagi, to skąd maja wiedzieć, że coś nie gra? Wykazałam też niestosowność – najpierw uzależnili nas od blogów, a teraz utrudniają. Nie dziw, że człowiek się gotuje!
U mnie 18C i tendencja zwyżkowa, wszak dopiero rano. Będą też wiatry. Surfiarze sie zapowiedzieli wstępnie. Jak potwierdzą, będzie rizotto na kolację, bo wcześniej niz około wieczora z wody nie wyjdą. Powiedzcie mi, jak trzeba mieć nierówno pod sufitkiem, żeby się taplać w wodzie, która ma 10C ? No dobra, nie taplać, tylko ślizgać, ale i tak do wody się wpada, a i trzeba do niej wejść, by zastartować. I jakoś wyjść. Ze w specjalnym stroju, to wiadomo. Ale co z tego?! Zimna woda to jest zimna woda!!! Gdzie tu przyjemność?!
A ja otworzyłam butelkę chianti i wspominałam z rozrzewnieniem swoją wyprawę do Kalabrii. Jakżeż tam pięknie! Powzruszałam się nad zdjęciami, próbowałam przypomnieć sobie tamte smaki i aromaty. Z Toskanii liznęłam tylko trochę Florencji, ale nie pamiętam, czy coś tam jadłam. Dobrze mi na duszę zrobił dzisiejszy wpis Pana Piotra.
Z tym surfingiem to takie proste, a to wyjasnie watpliwosci:
http://pic7.piczo.com/Arek01/?g=35811969
pozdrowienia
nemo,
ogladalem, surely-doodely-doo ! Jak zwykle zabawna satyra.
Nie znam Toskanii, nie znam Wloch. Moze kiedys…
Na razie – Polska za tydzien (bez przygod kulinarnych – glownie kuchnia donowa), a potem poludnie Francji oraz Bretania (w tym cztery dni na barce po kanalach bretonskich). Moze byc ciekawie pod wzgledem kulinarnym, bo bedziemy zwiedzac Francje „powiatowa” (najwieksze miasto w planie to Carcassonne), a w dodatku odwiedzac rodzine i znajomych mojej towarzyszki zycia.
Co do „…sikacz(y) z karafki (…) lepszy(ch) niż gdzie indziej markowe…” to zgadzam sie z Panem Piotrem w calej rozciaglosci: czesto takie wina, pochodzace od malych, lokalnych producentow, wina nie koniecznie zwiazane z ta czy tamta apelacja moga sprawic ogromna radosc dla podniebienia. I dla portfela rowniez…
POzdrawiam,
Jacobsky
O masz. Zadnego wyjaśnienia nie widzę i nie słyszę , Arkadius!
Mam włączony komputer, dzwięk… co jest grane?
Wiecie co, zdaje się, że zaczęło się szybko otwierać! Blogi, znaczy się. Sprawdzcie, jak u Was.
Nalezy troszke poczekac, az sie zaladuje.
Oraz cierpliwosci by to wysluchac.
Do Panstwa Adamczewskich,
do dnia 1 wrzesnia bede zapewne pelnoprawnym blogowiczem Polityki. Sadze, ze dzieki staraniom Pana Gospodarza i Pani Moniki Kaliszuk z dzialu prenumeraty bede otrzymywal poczta, papierowa Polityke. Kiedy otrzymam pierwszy egzemplarz natychmiast doniose. Do Abruzz mozna jechac roznymi sposobami. Mozna na przyklad poleciec samolotem do Rzymu i wziac samochod w krotki leasing. Niczego nie podpowiadam. Wpadla mi do glowy nastepujaca idea. Moj syn spotyka sie w Singapurze z przyjacielem i kazdy z nich przylatuje z innego konca swiata. Potem robia razem z rodzinami urlop w Malajzji. Gdyby Pan jadac lub lecac na urlop zapodal dokad, w jakim miescie, jakiej knajpie itp. to nie wykluczalbym zlozenia wyrazow uszanowania. Jak na razie trzymam kciuki za panstwa niewatpliwie znakomity urlop.
Przy okazji zapodaje, ze moja wnuczka Agnieszka zwalila sie z przyjacielem i olbrzymie psica rasy szwajcarskiej na krotkie ferie semestralne. Takie trzykolorowe strworzenie duze jak bernardyn ale bardzo przyjazne. Zabrali ze soba rowery i teraz buszuja po calej Burgenlandii. Tak zabuszowali, ze w ramach relaksu zabrali mnie do Heurigera gdzie jadlem potrawa pod nazwa Sautanz co w tlumaczeniu brzmi Swinski taniec. Pychota. Rozne rodzaje mies, kwaszona kapusta knedle i cos co nie wiem jak nazwac. Czarne w kolorze i smak podobny do platkow nalesnikowych. Do tego jablkowo gruszkowy most z ubieglego roku czyli tuz przed uplywem kadencji. Mlodziez byla zachwycona. Prawdziwa wies a w ogrodzie wspanialy wielobarwny paw. Na czesc gosci rozpostarl caly wspanialy ogon.
Pozdrowienia
Pan Lulek
No nie! Myślałam, że mnie trochę lubicie, a tu jedno po drugim znęcają się nad biedną, z żalu za ekskursjami szlochającą Pyrą A niech tam Wam będzie tylko przywoźcie z sobą nowe smaki i dobre wina. Dzisiaj mam obiad wczorajszy tylko szparagi trzeba dogotować (wczorajsze pożarte) Co będzie jutro to nie wiem. W śrdę albo czwartek placek szparagowy Nemo, a na komputerze nowy temat „A.Hitler i Niemcy. Mity i mistyfikacje czyli media w służbie ideologii” Tak się bawią starsze panie. Muszę Wam naskarżyć na Helenę – o nas zapomniała, wysferzyła się, a do Passenta zagląda, do p. Janiny takoż. Ot półdiable weneckie. Kiedy się wreszcie donasjdzie to nie wiadomo, czy nie będzie to „ciało obce”.
Akurat wpisywałem się Wachmistrzowi i postanowiłem „nadać” mu wiersz Kondratowicza/Syrokomli, a ponieważ jest on o jedzeniu, to celem uatrakcyjnienia blogu go zamieszczam. Jak się nie będzie podobał, to go moderator usunie (ale nie z literatury):
NAGROBEK OBYWATELOWI D.O.M.
„Bił chłopów pałką,
Poił gorzałką,
Miał sto chat z górą,
Jadł barszczyk z rurą,
Popijał piwo,
Zbierał grosiwo,
Czasem od święta
Ciął się w karcięta.
Miał arendarza
Z którym rozważa:
Czy będą wojny?
Czy czas spokojny?
Zjadł na śniadanie
Udo baranie
I witych w cieście
Kołdunów dwieście.
Tak z niestrawności
Doszedł wieczności
I w ciemnym grobie
Spoczywa sobie.
Nim wieki zbiegą
Tnie chrapickiego,
Aż głos anioła:
– – „… Wstawaj! – zawoła –
Bo już gotowa
Pieczeń wołowa”.
Dzięki za wierszyk, Torlin! Witych w cieście kołdunów dwieście sobie życzę, wstyd się przyznać, tylko raz w życiu jadłam. Restauracja nazywała się (i nazywa) Dwór Wazów, na wrocławskim Rynku, a owe kołduny spożywałam w towarzystwie (między innymi) osoby o litewskich korzeniach. Osoba nie wyraziła się pozytywnie o kołdunach, chociaż mnie smakowały. Ale podobno to było „nie to”.
Pyro, trudno. Wlazłaś do takiego blogu, że nie dość, że łakomczuchy z różnych kontynentów się tu spotkały, to jeszcze podróżują i się chwalą. Liczę na Polskę we wrześniu, ale liczyłam na Południową Amerykę w maju i nic z tego nie wyszło z różnych względów. Co się odwlecze…
W temacie „teściowa” – no i co, no i jestem od 3 dni, i ani dostojeństwa nie czuję, ani nic szczególnego. Czy ja mam, nie daj Boże, jakieś obowiązki z tego tytułu? Albo, daj Boże, splendory jakieś? Czy jest jakaś instrukcja, jak być teściową? Przejęta jestem, tylko nie wiem, czym mam się przejąć!
Broń Cię Boże, żebyś miała się przejmować. Mało Ci jeszcze dowcipów o Teściowych? Masz obowiązek być miła, nie wścipska, nie wolno Ci udzielać dobrych rad (chyba, że sami poproszą), ani opwowiadać, że Ty wszystko robisz inaczej. Gdyby Maciuś próbował swojej kobiecie kołki na łbie ciosać musisz stać za Synową murem, chociaż tez nie nachLNIE. cOŚ WIĘCEJ? nIC. mUSISZ PO PROSTU BYĆ OSOBA DO KTÓREJ WARTO SIĘ UŚMIECHAĆ. wIEM CO MÓWIĘ – JESTEM TEŚCIOWĄ OD NIEMAL 30 LAT. No i znowu coś nacisnęłam. Żadnych profitów się nie spodziewaj, ewentualnie może Ci wnuka na trzy dni podrzucą, ale chyba nie (bo jesteś nienowoczesna i jeszcze bachorowi zaszkodzisz tak na wyłączność).
Broń Cię Boże, żebyś miała się przejmować. Mało Ci jeszcze dowcipów o Teściowych? Masz obowiązek być miła, nie wścipska, nie wolno Ci udzielać dobrych rad (chyba, że sami poproszą), ani opwowiadać, że Ty wszystko robisz inaczej. Gdyby Maciuś próbował swojej kobiecie kołki na łbie ciosać musisz stać za Synową murem, chociaż tez nie nachLNIE. cOŚ WIĘCEJ? nIC. mUSISZ PO PROSTU BYĆ OSOBA DO KTÓREJ WARTO SIĘ UŚMIECHAĆ. wIEM CO MÓWIĘ – JESTEM TEŚCIOWĄ OD NIEMAL 30 LAT. No i znowu coś nacisnęłam. Żadnych profitów się nie spodziewaj, ewentualnie może Ci wnuka na trzy dni podrzucą, ale chyba nie (bo jesteś nienowoczesna i jeszcze bachorowi zaszkodzisz tak na wyłączność).
Holender jasny, a ja po cichu profitów się spodziewałam! Wnuki, powiadasz? Ja nie widzę, żeby oni się palili do prokreacji, pożyjemy, zobaczymy. Ciekawi mnie ta kombinacja genów!
Synową znam od 6 lat i wydaje mi się, że lepszej nie mogłam sobie wymarzyć. Z wykształcenia filozof, z wykonywanego obecnie zawodu programator komputerowy (informatykę też „przy okazji” studiowała).
Jak przyjeżdżają, wyganiamy chłopów do komputerów albo spać, a my przy winie pół nocy potrafimy przesiedzieć, filozofując oczywiście. Nie wyobrażam sobie, żeby Maciek jej ciosał kołki na głowie. Jeśli ja chcę coś od Maćka, wiadomo, że najlepiej załatwić to przez Jennifer. Ja mogę się dopraszać miesiącami, ona tylko powie słowo – i ciałem sie staje. Mądra dziewczynka, zuch!
A ja głupia baba raz podniosłam skarpetkę z podłogi za panem J. I podnoszę do dzisiaj, dobrze mi tak!
Arkadius – wysłuchałam.
Mnie nie zaimponujesz – ja to wszystko od Wojtka (nie z Przytoka, tylko surfiarza naszego z Ottawy) słyszałam sto razy 🙂
Przesłałam mu sznureczek – na deche przyjeżdża jutro, bo dzisiaj za mały wiatr, a i dopiero się z robotą uporał.
Anecka napisała:
„powitac mt7!!!!!!!A podobno kuchnia,to nie jej ulubiona dziedzina”
Nie zauważyłaś, Anecko, głębokiej ironii w moim komentarzu?
Pan Piotr podawał adresy knajp, a ja piszę o pięknie, nie o jedzeniu. Myślałam, że mój głęboki i jakże zwięzły komentarz wstrząśnie bywalcami tego jadalnego bloga. A tu nic! 😀
Wojtku z Przytoka!
Włoskie koty- a przynajmniej jednego takiego spotkałam- mają takąż cechę, a właściwie upodobanie, że przedkładają świeżo starty parmezan nad soczyste mięso. Przedni widok! ( Zwłaszcza bez tła urynoterapii…)
Serdecznie współczuję śmierci sarniaka. Śledziłam jego losy i trzymałam kciuki.
Do Alicji.
Był u mnie listonosz. Błyskawiczna odpowiedź od nas obydwojga – w drodze. A zakładka pachnie!
I o to szło, Panie Piotrze, żeby zakładka pachniała!
Cieszę sie, że doszło, bo nad tym egzemplarzem pracowało „ścisłe kierownictwo” Chez Piggy i Pan Chancho – ja tylko przekazałam, gdzie trzeba!
No i zakładki bladym świtem wyszukiwałam 🙂