Czym ostatnio zajmowałem się w kuchni
Sporo czasu w ostatnich dniach spędziłem w naszej kuchni. Mieliśmy kilka tur gości, częściej niż zwykle zaglądały dzieci (czytaj – wnuki), a i trzeba było wypróbować parę nowych przepisów.
Stałem więc przy maszynce do mielenia mięsa, potem przy garnku do gotowania makaronu, a także przy piekarniku i ruszcie lub patelni. Z całkiem nowych potraw, nieznanych wcześniej w naszym domu, zrobiłem syczuański makaron dandan. Kupiłem więc pieprz syczuański i papryczki chili z tegoż regionu, makaron z mąki pszennej i wody, pastę sezamową, olej arachidowy, marynowane warzywa, dwa rodzaje sosu sojowego (jasny i ciemny) i już. Przepis wziąłem z książki, którą tu bez przerwy omawiam i cytuję (jeśli zechcecie to podam precyzyjny przepis na ten makaron). Praca zajęła mi około godziny. Cały czas bowiem musiałem zaglądać do przepisu i korygować różne czynności, które normalnie robię niemal automatycznie. Ale nie przy całkiem nowym daniu.
Cały dom pięknie pachniał przypalanym pieprzem syczuańskim i pastą sezamową. No i oczywiście arachidowym olejem, na którym przyprawy, potem marynowane warzywa i wreszcie mieloną wieprzowinę podsmażałem w woku.
Makaron, ku mojemu zdumieniu, gotował się niemal kwadrans, mimo, że na opakowaniu zalecano zaledwie 3 minuty. Lekko zmiękł dopiero po 10 a dobry (czyli lekko tylko twardawy) był właśnie po 15 minutach. Odcedzony trafił do woka, zamieszany z mięsem i warzywami wylądował na talerzach. Sos z pasty sezamowej, oliwy i pieprzu podany był w sosjerce.
Kolacja była udana. Zwłaszcza, że dandan popijaliśmy chińskim piwem czyli zgodnie z syczuańskim obyczajem. Lekko pociliśmy się z powodu ostrości dania ale nie nadmiernie. Myślałem, że połączenie pieprzu i chili będzie jeszcze ostrzejsze.
Od czasu do czasu będziemy powtarzać ten eksperyment ale tylko w zimie. W upał dandan byłby trudny do zniesienia.
Kolejnym nowym przepisem był miecznik czyli po włosku pesce spada. Oliwę, sok z cytryny, sporą ilość oregano, siekaną pietruszkę i siekany czosnek wymieszałem w misce i doprawiłem solą i pieprzem. Potem dodałem siekane kapary i odrobinę startej skórki cytrynowej. Gruby plaster miecznika skropiłem oliwą i smażyłem na mocno rozgrzanej patelni grillowej. Gotową rybę polałem sosem zrobionym z oliwy, soku z cytryny, startej skórki cytrynowej, posiekanej natki pietruszki i oregano. Prawdę powiedziawszy pesce spada bardziej nam smakowała niż chińskie ostrości.
Nieźle udała się też kolacja w której królowały na stole pieczone perliczki(fot. wyżej i obok). Równie chwalona była też ośmiornica pieczona z kartoflami.
Myślę, że jak na jeden tydzień w kuchni to zupełnie przyzwoity wynik. W ferworze pracy nie zawsze jednak pamiętałem o aparacie fotograficznym. Na dzisiejszych zdjęciach więc niektórych dań nie ma. Nadrobię to przy kolejnych okazjach.
Na koniec dwa komunikaty. Zaczynam od lepszego:
Zmieniamy Bazar na lepsze – tak brzmi hasło tegorocznych, drugich już Kaziuków na Banacha. Zaprasza Inicjatywa Obywatelska Targ Banacha XXI.
Sobota, 12 marca, godz. 9-14, Bazar Banacha, ul. Grójecka 95
Kaziuki to tradycyjny jarmak urządzany w Wilnie z okazji uroczystości św. Kazimierza Królewicza, patrona Litwy i Polski. Nie obiecujemy, że przeniesiemy Wilno na Banacha. Niczego nie obiecujemy. Ale jesli sprawy ułożą się pomyślnie, na naszych Kaziukach będą łakocie i muzyka z Kresów, wiele ciekawych wyrobów i zabytkowe sprzęty gospodarskie. Miłośnicy targów i prawdziwej żywności na pewno znajdą coś dla siebie!
Drugi nieco gorszy, choć perspektywy są świetlane:
Z powodu montowania nowego serwera i wprowadzania nowego (podobno bardziej przyjaznego dla internautów) programu w nocy z niedzieli na poniedziałek (od godziny 24.00) wszystkie blogi będą niedostępne. Przepraszam (zwłaszcza tych zza oceanu) za chwilowe odebranie zabawki.
Do zobaczenia więc w poniedziałkowy poranek!
Komentarze
Pyrogród był szybszy – nasze Kaziuki (już siedemnaste) były – jak Pan Bóg przykazał – tydzień temu, czyli 4-5.03. W Poznaniu jest niezwykle aktywne Towarzystwo Miłośników Wilna i Kresów (założone przez Wilniuków powojennych, osiadłych u nas) i Kaziuki są tradycyjne – z sercami z piernika, palmami wielkanocnymi, daniami kresowymi, nalewkami i miodami, a także tradycyjnymi wędzonkami litewskimi (te ceny!!!) i parady są i tańce i występy zespołów – wszystko to na Starym Rynku i w okolicach. Przyjęło się w Pyrogrodzie.
Gospodarz zapowiada kłopoty z łącznością na niedzielną nockę, a ja już wczoraj wieczorem miałam kłopoty z wejściem na blogi Polityki. Tym razem nie była to wina mojej maszyny, bo dostęp do innych adresów internetowych miałam bez kłopotów.
Nie zdołam wszystkiego przeczytać. Wyrażę tylko podziękowanie dla Sławka za przytoczoną próbkę Eduarda de Pomiane. Bardzo smakowite.
Odnośnie (nie)gawędzenia przy stole wydaje mi się, że milczkiem jedli chołodziec litewski, który teraz budzi kontrowersje wśród uczonych. Na ogół się przyjmuje, że chodzi o chłodnik, jednak niektórzy marudzą, że o galaretę z nóżek. Aczkolwiek może to się skończyć kiedyś doktoratem, a może i habilitacją, to dla mnie nie jest to zbyt ważne. Osobiście wierzę w chłodnik. Ale ważniejsze jest milczenie. Nie ujmując nic wadze rozmów przy bigosie, nie pozwolę umniejszyć rangi milczenia. Któraż gospodyni (obojga płci) nie wyczekuje z nadzieją momentu, gdy po podaniu kolejnej potrawy nagle rozmowy ucichną i słychać będzie tylko sztućce przy pracy. To ważniejsze dla autora dania od słownych zachwytów.
Alicjio, kiedyś przepadałem za nartami. Moja Ukochana nie jeździ, a praktycznie nigdy się nie rozstajemy poza koniecznością wyniokającą z obowiązków służbowych. Po 20 latach przerwy spróbowałem sił jakiś czas temu w Norwegii na lodowcu. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że wprawdzie techniki się nie zapomina, ale po przejechaniu kilkuset metrów musiałem się zatrzymać dla odpoczynku. Kondycja zupełnie nie taka. Po półgodzinie miałem już dosyć.
Trochę to zależy, Stanisławie i od zwyczaju danej rodziny. Mój Ojciec, Ślązak zresztą, nie tolerował kłapania dziobem przy jedzeniu zupy. W moim domu rodzinnym był totalny zakaz rozmowy przed podaniem dania głównego. Miał fioła na tym punkcie. Pojechałam do domu na święta gwiazdkowe, młoda mężatka i młoda matka – jakby nie było osoba dostojna (?) i – wyleciałam od stołu świątecznego. Tatuś kazał mi natychmiast wyjść. Oczywiście obraziłam się śmiertelnie, ale potem już wiedziałam, że mężatka, nie mężatka, w domu panuje pax henricanum. I kwita.
Chyba u nas w domu rodzinnym tez się przy zupie nie rozmawiało. Nie pamiętam uzasadnienia. Ale co innego, gdy obiad był z proszonymi gośćmi, co zdarzało się nader często.
To takie prowincjonalne zwyczaje wyniesione chyba z przedszkola, gdy panie przedszkolanki chciały aby małe urwisy szybko zjadły obiad i zabraniały rozmów. Niektórzy najwyraźniej postanowili je zaszczepić w swoich domach. Nie ulega żadnej wątpliwości, że jedzenie w kontekście towarzyskim nie powinno się odbywać w takiej stołówkowej ciszy zaburzanej tylko szczękaniem sztućców. Jedzenie powinno pobudzać do dyskusji, choćby o nim samym. Powinno być bowiem warte tego aby o nim rozprawiać.
Wczoraj miałem okazję zapoznać się z kuchnią w Blue Radisson w Gdańsku na koszt Europejskiego Funduszu Społecznego. Uważam, że EFS wydał pieniądze bardzo racjonalnie, ponieważ jedzenie było doskonałe. Szkoda, że bardzo niewiele mogłem spróbować, gdyż bezpośrednio po lunchu byłem umówiony na obiad w pobliskiej Rosyjskiej.
Do kawy podawano herbatniki, jak sądzę włoskie. Znam je. Bywają róznej jakości. Te były najlepsze, jakie dotąd poznałem. Szczególnie marcepanowe i sezamki. Ale innym tez niczego nie brajkowało. Jeszcze rogaliki drożdżowe z dżemem niczym nie przypominające kluch sprzedawanych w supermarketach i niektórych cukierniach.
Zupa – krem, nie wiem z czego, ale pyszny.
Sola w formie przypominającej rolmopsy. Roladka owinięta przezroczystym płatkiem cytryny. W sosie oliwkowyo-cytrynowym. Pycha.
Krem Brule w najlepszym wydaniu. Uzupełniony plasterkami grapefruita, pomarańczy, kiwi i jeszcze czegoś tam. Ja ograniczyłem się do grapefriuta i pomarańczy.
W Rosyjskiej Ukochana wzięła bliny z mięsem, córeczka bliny z grzybami i kapustą, a ja pliemienie z wołowiny. Pierożki były trochę gorsze niż ostatnio. Tylko część z nich zachowała niebiański smak soku kołdunowego. Reszta była dziurawa i cały efekt poszedł w aniołki inaczej.
Stanisławie – miałeś przyjemny dzień (i smaczny). Gospodarz miał taki tydzień, a Pyry będą miały dzisiaj kaszę perłową wypiekaną z sosem borowikowym i jabłka pieczone z malinami. Tyż piknie.
Ostatnio jedna Chinka, Ju Duoqi zajmowała się w kuchni robieniem bigosu.
Nie wyszło jej.
Pesce spada to potrawa nie tyle włoska (ogólnowłoska), co sycylijska. Bardzo dobra, zaiste.
Chołodziec, co go milcząc – nie milczkiem (nie wiem, skąd wzięło się to przeinaczenie, to podobnie jak z rzeczywistością skrzeczącą zamiast pospolitości w „Weselu”) – jedli, to, jak z wszelkich przekazów wynika, chłodnik.
Matka Ziemia się buntuje.
Cyklon w Queensland i związane z nim powodzie w kilku stanach Australii, trzęsienie ziemi w Nowej Zelandii.
Dzisiaj trzęsienie ziemi w Japonii o natężeniu (w skali) 8.9. Tsunami jakie zalało olbrzymie połacie ziemi porywając z sobą i niosąc w głąb lądu domy, samochody, statki, zagraża również wyspom na Pacyfiku, Nowej Zelandii, Indonezji. Jest także mowa o Meksyku, Hawajach i Chile.
http://www.bbc.co.uk/news/world-asia-pacific-12709850
Natura pokazuje swoją moc i potęgę. W takich momentach czuję się jak pyłek. Byle podmuch podrzuci mnie do góry, zawiruje i ciepnie o glebę gdzie popadnie.
Pozdrowionka od zastraszonego* zwierzątka
*Przepowiednia Majów wspomina coś o roku 2012. Pociecha w tym, że nie do końca wiadomo kiedy to wg naszego kalendarza wypadnie.
Echidna
Ciekawe, że ośmiornica nie skurczyła się Gospodarzowi podczas obróbki. Kiedykolwiek próbuję coś ugotować z użyciem tego pysznego mięsa, ilość końcowa wychodzi conajmniej dwa razy mniejsza 🙁
Pyro, dzień przyjemny, ale nie zamieniłbym żadnych przysmaków restauracyjnych na Twoją kaszę borowikową i jabłka z malinami.
Trancia di pesce spada to grilowane steki z włócznika czyli ryby miecza. Ta druga nazwa lepiej przystaje do terminologii międzynarodowej. Steki można kupić na Sycylii za ok. 20 EUR za kilogram. Przyrządzane sa bardzo prosto, bez fanaberii. Nie wiem, co bardziej godne podziwu: smak steków, czy głowa zdobiąca większość kramów rybnych na Sycylii i w Neapolu. W wielu innych miejscach też.
Errata: nie zamieniłbym Twojej kaszy borowikowej i jabłek z malinami na żadne przysmaki restauracyjne. Co za głupstaw przedtem napisałem.
Chesel, to sprawa perspektywy. Na obu zdjęciach jest ten sam nóż. Porównując ośmiornicę przed i po z nożem widaż, zę średnica zmniejszyła się o połowę mniej więcej.
Echidno – Podrawiam Cię serdecznie. Tsunami w Australii nie powinno być tak groźne jak w Japonii. Tyle o prognozach, ale kolejna fala cierpienia jest niewyobrażąlna.
Nie jesteś sama, Zwierzątko, cheers.
Pesce spada najlepiej mi smakuje z rusztu z dodatkiem sycylijskiego sosu salmorigano.
Witam.
Echidno, sama słucham z przerażeniem komunikatów o tej (kolejnej już) tragedii. Wygląda na to, że nagrabiliśmy sobie u matki Ziemi i musiała pokazać, gdzie nasze miejsce. Groza i przerażenia ogarnia. Trzymaj się, mimo to, dzielnie. Tu gdzie jest mój dom, wystarczy trzęsienie w skali 3-4 a już będę miała sąsiadów z dziewięciu pięter u siebie. 🙁
Mimo wszystko życzę wszystkim dobrego dnia i takich pyszności na talerzach, jakie swoim gościom przygotował Gospodarz. 😀
W ostatnią sobotę gościliśmy niemieckiego grotołaza i jego japońską żonę. Wczoraj polecieli do Japonii.
Zgago,
matka Ziemia nie jest mściwa.
Spotykają się dwie planety.
– Marnie wyglądasz – mówi jedna.
– Ach, wiesz, mam Homo sapiens 🙁
– Nie martw się, samo przejdzie 😎
Nemo (11:33), 😆 😆
Też nie uważam, żeby była mściwa, ona tylko rozdaje klapsy. Gdyby była mściwa, to już dawno by nas z siebie zrzuciła. 😉
Nemo – co to za sos? Lubię ryby z rusztu (jak wszystkie proste potrawy uważam za najlepsze) i sosy do nich mnie interesują. Na dobrą sprawę do ryb pieczonych robiłam tylko sos cytrynowy (na bazie holenderskiego) i zielony, ziołowy z dużą ilością rzeżuchy. I finał – więcej nie umiem. Mam co prawda w książkach to i owo, ale i tak najczęściej gotuję to, co rodzina lubi jeść.
Matka!
jest tylko jedna
Echidna, to wypadnie w maju,
swoja droga, jest sie czego bac,
Placku – dziękuję za pozdrowienia i nie mniej serdecznie pozdrawiam.
Australi ponoć fala tsunami nie zagraża. Ale nadal wiele miejsc, wysp i oczywiście istnień ludzkich nieustępliwy żywioł nie ominie.
Porady typu: „ewakuacja na wyżej położone miejsca” brzmiałaby humorystycznie gdyby nie groza sytuacji. Bowiem płaski teren wyklucza takową alternatywę. Eksodus w głąb lądu ma większy sens lecz z nie tak znowu dawnej historii wiemy iż wiele osób nie chce pozostawić dobytku swego życia na pastwę losu i hien ludzkich, wierząc, że potrafią wydrzeć Naturze i ochronić swoje dobro.
Zgago – Ona – ta Matka Ziemia żyje i my dzięki niej. A że żyje daje o tym znak. Od czasu do czasu na większą skalę. Przepływ wiadomości jest obecnie batrdzo szybki dzięki technologii w jaką wdepneliśmy wraz z XIX wiekiem. To co kiedyś zabiertało kilkadziesiąt godzin obecnie trwa minuty jeśli nie sekundy.
To nie oważ Matka Ziemia pokazuje nam nasze miejsce, to my szybciej dowiadujemy się o wszystkim. I widzimy działania i natychmiastowe skutki.
I dlatego globalnie (czyż nie jest to ostatnimi czasy słowo-wytrych?) czuję się pyłkiem. Zatem „zdmuchuję” na herbatę.
E,
Sławuś – czy aby na pewno w miłościwie nam panującym Obecnym?
Pytanko – czy matka Ziemia brzmi lepiej?
E.
Z odrobiną szczęścia, bez milczenia przeżyję, bez strawy nie – chłodnik jest ważniejszy 🙂
Doroto z sąsiedztwa – wiesz jak to jest. Skromny zeszyt poety, całe ustępy wykreślone ołówkiem, o 3 w nocy, drukarze jak prymitywni rzeźnicy, oczywiste błędy drukarskie, stąd wzięły się przeróżne wersje. Moja ulubiona wersja to „chłodnik zabielany” bo i taka istnieje. O nóżkach historia milczy, chyba, że chodzi o nóżki Telimeny. We wszystkich wersjach jedno jest niezmienne – na samym początku mężczyznom dano wódkę, zaczem wszyscy siedli 🙂
Pyro,
salmorigano albo jak mówią Sycylijczycy – salmoriglio – to jest zimny sos (no, letni, bo oliwę można lekko podgrzać) z oliwy (8 łyżek), soku cytrynowego (2 cytryny), drobno siekanej zielonej pietruszki, troszkę (łyżeczka) suszonego oregano lub parę listków tymianku, drobno posiekanego czosnku, soli, pieprzu.
W mojej wersji dodaję czasem drobno siekane peperoncino, wtedy ma ładne akcenty kolorystyczne. Peperoncino pozbawić pestek.
Pasuje doskonale do tuńczyka i innych ryb, ale także do drobiu.
Echidno, mnie się wydaje, że określenie „matka Ziemia” brzmi bardziej swojsko i mniej bezduszne niż planeta. W końcu od milionów lat żywi wszystkie stworzenia duże i małe, które po niej skaczą, biegają, chodzą. 😉
Idę sobie zrobić naleśniki, na które mi właśnie przyszła ochota. 😀
Nemo – dziękuję. Wygląda obiecująco. Ja zimnych sosów akurat nie brałam pod uwagę. Spróbuję (co prawda nie do tuńczyka czy miecznika, ale do jakiejś dużej ryby).
Niektórzy czują się bezpieczniej w głębi Matki Ziemi 😉
Pyro,
ten sos pasuje do każdej ryby, np. pstrąga. Rybę upiec, ugotować lub usmażyć bez przypraw, podać z tym sosem.
glebia Ziemi zrobiona z poliuretanu, pchi, rozebralem kiedys lodowke i miala takie samo w srodku,
sos kupuje 🙂
Sławku, 😀
zdarłeś kurtynę, szwindel szlag trafił… Teraz wiadomo, gdzie utylizowane są wnętrza starych lodówek… 🙄
Sos podany przez Gospodarza jest też odmianą salmoriglio, ale ze skórką cytrynową i bez czosnku. Do mojego potrzebne są 3 ząbki. I parę własnych – do żucia 😉
Sprawdzam plany lotów z Hongkongu do Osaki i widzę, że latają. Tam mieli lecieć nasi znajomi. Wyruszyli wczoraj z Frankfurtu. Tokio zamknięte.
Z Paryża do Warszawy leci Air France z moją rodziną wracającą z Kuby, jak mniemam 🙄
Chyba pójdę pogrzebać trochę w Matce Ziemi i coś zasiać. Groszek już można. Na dworze +10, słońce na bezchmurnym niebie, susza…
groszek na bezchmurnym niebie, juz mi sie podoba,
Ciebie tez sushi?
Nie wiem jak Pan Piotr przygotowuje osmiornice, ale ja chyba 2 lata temu zakupilam tzw. mieszanke, gotowalam jak w przepisie, smierdzialo w domaszku, ze hej,no i to by bylo na tyle (wole juz prasowac dla Nemo). Teraz to ja juz robie tylko skok w samochodzik do „La Novita” i juz mam w pudeleczku osmiornice+kalamary+krewetki+mussels+inne takie. Pychotka. Troche to kosztuje, ale wiem, ze dobre. Jak ktos zna przepis bym nie mogla go nijak „spaprac” to bardzo prosze zapodac.
Trzymam kciuki za japonczykow.
Buziaki,
Leno,
pół cytryny, liść laurowy, cebula, woda, ew. chlust białego wina – w tym gotować ośmiornicę do miękkości (sprawdzać w najgrubszym miejscu przy głowie). Nic nie cuchnie. Potem można zrobić sałatkę albo wrzucić do sosu pomidorowego, albo zapiec z ziemniakami po galicyjsku (hiszpańsku) etc.
Zasiałam groszek, oskubałam brukselkę, która mimo zimy podwoiła objętość główek, wyrwałam trzy pory i zebrałam jarmuż. Zjadłam kilka pierwszych listków czosnku niedźwiedziego i teraz mam ochotę na chlebek z cieniutko krojonym boczkiem suszonym z ziołami i czosnkiem…
W ogrodzie widać już młody szczypiorek, szpinak ma nowe liście… Nie jest źle na przednówku 😉
Szkoda jednak, że nie zabrałam ze sobą aparatu fot. Białosrebrzysty kot sąsiadów wylegiwał się mianowicie bardzo malowniczo na rabatce z bladoliliowymi krokusami…
Sławku,
oj suszi… Gorąco było na tym słońcu 🙄
Opisywałem sposób pieczenia osmiornicy w białym winie i przepis chyba też podawałem. Jest bardzo prosty. I zupełnie bezwonny. Zresztą dla mnie zapach ryb, owoców morz czyli krewetek i ośmiornic to aromat miły sercu i smakowi. Aby Lena nie musiała długo myszkować po archiwum podaję:
Umytą i sprawioną ośmiornicę posolić i ułożyć w brytfannie z oliwą. Obłożyć pokrojoną w ćwiartki cebulą i obranymi, umytymi kartoflami, posypać roztartym rozmarynem, przykryć folią aluminiową i piec w piekarniku rozgrzanym do 180 st. C przez 60 minut. Po tym czasie odkryć, polać winem posypać świeżo zmielonym pieprzem lub pokruszoną papryczką oraz wyciśniętym czosnkiem. Piec jeszcze kwadrans. Po wyjęciu ośmiornicę pokroić, posypać posiekaną natką i podawać z białym winem.
A przy okazji odrobina autoreklamy: często pytacie o różne przepisy a one są w witrynie http://www.adamczewscy.pl
Smacznego!
Opisałam, jak to miałam zrobić kilka łyżek sałatki jarzynowej do kolacji i jak mi z tych kilku produktów zrobiła się spora micha jarzynowca. Łotr już 2 x uznał, że mam niepoprawny kod i żeby jeszcze próbować… To dlaczego zeżarł tekst? Na czym mam próbować ponownie?
kopiować, kopiować, kopiować…
Zamiast robić to, co jest do roboty, to ja patrzę na obrazy z Japonii ( a przedtem z Australii, Indochin, Indonezjii i innych nawiedzonych kataklizmami miejsc) i tak dumam, że grupa durnych wybrańców narodu, to wcale nie za wysoka cena za życie na ziemi jako tako stabilnej.
Mój ulubiony sprzedawca pesce spada na Sycylii. Znamy się od 20 lat. Co roku wita nas serdecznie i wypytuje o rodzinę, jeśli nie jesteśmy w komplecie. My zaś pytamy o zdrowie mammy, pięknej jak Zofia Loren. Dawniej królowała przy kasie, ale od czasu ekspansji rodziny Marotta pilnuje drugiego sklepu, a w Giardini przy kasie siedzi synowa. Też bardzo ładna. Do zakupionej ryby zawsze dokładają pęczek pietruszki na salmoriglio 😉
Tak, Pyro, póki tej stabilnej ziemi nie nawiedzi powódź stulecia… 🙄
Ciekawe, czy Japończycy chcieliby zamienić swoje wyspy na polską nizinę…
estradowy chlop, nawet mikrofon Mu wisi 🙂
Nemo – na samą myśl o podobnej katastrofie w kraju znacznie gorzej zorganizowanym i wśród ludzi znacznie mniej zdyscyplinowanych, mam stan przedzawałowy. Pamiętacie te tłumy gapiów w zalanym Wrocławiu? Żadnej osobie nie przychodziło do głowy stanąć w rzędzie i nasypywać worki… Tylko ekonoma ze skórzanym biczem mi tam brakowało.
Pyro, bylo gorzej, kumpel poszedl, chcial pomoc, ratowac, chocby worki piaskiem wypelniac, jakies sluzby poslaly Go na drzewo, ze przeszkada i dupe zawraca, a tu tyle wody, brat moj osobisty, hydrolog magister z inzynierem, tez chcial, bo sie zna na przeplywach, tez sluzby nie wykazaly zainteresowania
Zrobiłam sobie cafe Bailey’s, choć normalnie kawy nie pijam, i trochę mi lepiej. Ci, w drodze do Osaki, nie odpowiadają na SMSy, ale tam teraz środek nocy, to się nie dziwię…
Rodzina właśnie zameldowała się z drogi, w Warszawie korki, bagaż w Paryżu…
Gdyby ktoś chciał przepis: espresso, likier Bailey’s, bita śmietana, cukier ewentualnie. Dałam tyle likieru, że już nie dosładzałam 😉
Witam.
Mylisz się Pyro, oglądnij kronikę powodzi TeDe, może zmienisz zdanie. Byłem tam, w naszej dzielnicy( Stabłowice ) mieszkańcy ułożyli najdłuższy wał z worków. 6 km.
15/50 czyli równo 30 procent dzisiejszych komentarzy jest moich 😯 Jak dotąd. Nie wiem czy nadrabiam zaległości, czy może to na zapas, bo weekend będzie znowu bardzo aktywny, ale w realu 🙂 Dziś wieczorem przybędą na 2 noclegi Geolog z rumuńską żoną, do tego dwa walne zebrania klubowe i ekspedycja jaskiniowa w niedzielę… Na jutrzejsze śniadanie upiekę dziś chlebek z dynią.
Yurek, z pewnoscia masz tez racje,
pozdrawiam ze Srodmiescia
Mnie tam nie było, Chłopaki; ja takie wrażenie wyniosłam z reportaży telewizyjnych (strażacy czy żołnierze tyrają, jak głupi, a na mostach i pobrzeżach całymi rodzinami stoją gapie i patrzą, czy dużo wody). Być może, że ciężko grzeszę – takie miałam wrażenie.
Pyro,
Mialam takie same wrazenie, ale z drugiej reki jak by cos komus stalo, widzisz te sady i odszkodowania (przynajmniej tutaj za woda)????
No, ja siebie nie widze na walach, sa do tego specjalisci a nie Lenuska i Pyra z Radyjkiem.
Buziaki,
leciala mucha z Lodzi do Zgierza
🙂
Oj, strach patrzeć na wiadomości 🙁
W nadchodzących dniach zaczną napływać liczby. Maciek akurat rozmawiał via telefon z kumplem z pracy, który przebywa w Tokio…relacjonował na żywo, co się dzieje. Japończycy zwyczajni trzęsień ziemi, no ale takiej siły na skali Richtera nikt się nie spodziewał…. U nas ostrzeżenie dla zachodniego wybrzeża, nie przewidują nic drastycznego, ale nie wiadomo, jak rozchodząca fala sie zachowa.
A propos Wrocławia i powodzi ’97, oglądałam film z Wrocławia i Dolnego Śląska, potem byłam w terenie we wrześniu. Z tego filmu najbardziej utkwiły mi reportaże z Barda Śląskiego, no i z Wrocławia. A we Wrocławiu obywatele zachowali się obywatelsko, przynajmniej na filmie tak ich pokazano.
Ślady powodzi do dzisiaj są na Bartnikach (byłam we wrześniu), czyli moich terenach rodzinnych. Że Bartniki nie spłynęły Nysą, to cud…solidny kamienny mur „poniemiecki” ostał się, ale z potężną wyrwą kilkunastometrową, nigdy już go nie odbudowano, wstawiono siatkę. A budynek nie spłynął między innymi dzięki temu, że mur stawiał opór. I słynny garbaty most na Nysie też stawił opór 🙂
Ja jestem pod dużym wrażeniem książki wydanej w 1929r w Poznaniu, przez wizytatora szkolnego, dr M.Jabczyńskiego „Dziesięć lat szkoły polskiej w poznaniu” Otóż m.in opisany tam jest stan szkolnictwa u progu niepodległości i organizacja samorządowa za czasów pruskich. I chwała przodkom naszym. W razie jakiegokolwiek zagrożenia (powódż, nawalne opady śniegu, wichury) nikt łaski nie robił – to był obowiązek mężczyźni stawiali się w wyznaczonych punktach z łopatami, kilofami czy siekierami, kobviety pod wodzą księdza albo żony kierownika szkołóy dostawały prowiant żeby nagotować dla robotników gorącej zupy i gorącej kawy, dziadek wozem zaprzęgniętym w konika rozwoził potem to między pracujących. Każdy miał obowiązek w takim wypadku przepracować 5 dni po 4 godziny. Nikt za to nie płacił – przeciwnie, trzeba było zapłacić straff jeżeli nie stawiło się do roboty. Mężczyźni spośród mieszczaństwa i inteligencji, którzy nie stawali do pracy fizycznej albo mieli zadania organizacyjne, sanitarne itp albo opłacali zastępców. Kończyła się akcja – jeszcze dzień sprzątania znowu można było żyć w porządku i ładzie. Tęsknię do takich rozwiązań.
no i widzisz Pyro, ja tez
sa takie kraje, gdzie nawet glosownie jest obowiazkowe,
Pyro,
we wczesnych latach 60. obiło mi się o uszy pojęcie szarwarku. Pamiętam, jak mój ojciec i dorośli mężczyźni z naszej ulicy szli z łopatami odśnieżyć ważne skrzyżowanie. Może to była zima 1963, straszne mrozy i zaspy pamiętam. Nie wiem, jak zostali do tego wezwani, ale pamiętam, że nie było dyskusji, kto ma tę robotę wykonać, choć skrzyżowanie było odległe o jakieś 500 m od nas…
Hamulce w saniach…moze ktos chcial wiedziec?
http://www.iditarod.com/flashmap/free/video_54DA1BF2-FC20-5DBF-E9AD46303215DEFF.html?full=1
Z lotu ptaka w zamieci…
http://www.iditarod.com/flashmap/free/video_296F24AF-3FFF-1FD7-B2AE0A9E2190D815.html?full=1
No i na deser i na koniec…Iditarod XXXV i piekno Alaski
http://www.iditarod.com/flashmap/free/video_78EA243A-3FFF-1FD7-BC6B517792CEFF73.html?full=1
Sama odśnieżałam Al. Jerozolimskie w 1979 r.
Nemo, a co do Japończyków to myślę, że chętnie by zamienili tsunami na powódź, w której rzadko ktoś ginie i jest na ogół przewidywalna.
Discovery …moze ktos widzial a moze nie to polecam 🙂
http://www.iditarod.com/flashmap/free/video_493154D2-3FFF-1FD7-BF65C70E368C131A.html?full=1
Małgosiu,
moje pytanie nie dotyczyło wyboru ewentualnego żywiołu, lecz raczej położenia geograficznego (daleko od morza i od gór, za to w miarę bezpiecznie), a co za tym idzie – sposobu odżywiania się na przykład. I czy by się uchronili przed władzą Watykanu 😉
Zalety i wady izolowanego życia na wyspach, próby budowy imperium i podboju kontynentu etc. – historia Japonii jest bardzo interesująca.
Mój dziadek jako poddany cara brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej. Zanim jednak dotarł do Mandżurii, wojna się skończyła 😉 Chytry car ogłosił demobilizację i dziadek do domu wracał już na własny koszt 🙄 Zajęło mu to ponad miesiąc.
I od czego tu zacząć.
Chcialem się odnieść do miecznika, a tu link od Echidny – i jak tu dalej pisac o jedzeniu.
Co by nie włączyć, to te obrazki: koronkowa zabudowa, 110 procent cywilizacji, a od morza żywioł, co jak spachelka, wszystko to sunie przed sobą, przelewa ten złom i szrot przez nasypy drogowe jak przez próg od łazienki.
I komu tu jeszcze czego dzisiaj życzyć.
Dobry wieczor!
Tym się Pyro różnimy, Ty jesteś pod wrażeniem książki, telewizji… , ja pod wrażeniem tego co widziałem na własne oczy i w tym aktywnie uczestniczyłem.
Im dłużej żyję, tym jestem mocniej przekonana, że nawet najlepsze i najlepiej wyposażone służby nigdy same nie dadzą rady w razie kataklizmu na masową skalę. Musi istnieć obywatelska samoorganizacja. Niech kieruje ktoś ze służb choćby przez radio, ale ludzie są na miejscu. Patrzyłam na nieszczęście w Turcji i w Pakistanie; dojazdu do górskich wiosek żadnego, bo drogi zatarasowane. W końcu po kilku dniach ktoś tam dociera i ryk ogólny „a nam jeszcze nikt z pomocą nie przyszedł” A jak ma przyjść do dziesiątków takich wioseczek w górach? Natychmiast? I siedzą – nawet kamieni z majdanu w swojej wsi nie ruszyli, domów nie próbują odgruzować, swoich opłakują – i czekają, kiedy ktoś przyjdzie i zrobi. No, tak się nie da. Trochę lepiej było w Luizjanie, ale tylko w „lepszych dzielnicach”; biedota jak ci z Ałtaju : czekali, a tu nikt nie przyszedł….
To co widze co sie dzieje w Japonii…lzy kapia. Biedni ludzie.
Jurek – przecież przyznałam, że mogłam odnieść mylne wrażenie. Natomiast książce wierzę, bo to wszystko w dokumentach jest i we wspomnieniach najstarszych mieszkańców też. Jestem z mieszanki śląsko – poznańskiej i mam naprawdę emocjonalny stosunek do samorządności – nie tej dekretowanej, tylko tej rzeczywistej. Jest chyba podstawą sprawnego funkcjonowania najbliższego otoczenia człowieka. A jak okrzepnie, to i na administrację potrafi znaleźć sposoby.
Zmieniając temat – zamiesiłam ciasto na chleb „całotygodniowy”. Okazało się, że jedna ze znajomych Ani kończyła technikum piekarnicze i od 3 latpiecze z mężem co sobotę chleb na przyszły tydzień. Ciasto zrobiłam wg jej przepisu (podobny do przepisu Krysiade, troszkę inny) Teraz czekam 2 godziny, potem odłoże 2 łyżki ciasta do słoika na nowy zaczyn, a resztę włożę w 2 keksówki – będzie stało do rana, a rano upiekę. Jak będzsiemy miały za dużo, to Ania porozdaje psiapsiółkom.
Witam.
Pyro – życzę powodzenia. Jak się chleb uda – podaj przepis. Mój chleb też wytrzymuje tydzień. Zawijam go w lnianą ściereczkę.
Milczę i odchorowuję Japonię. Dosłownie.
Nemo,
ten Twój dziadek i ta chytrość cara to dobry kawałek. Niektórym dłużej zeszło, ale to nie ten konkurs.
Pod wrażeniem Twoich ogrodkowych dokonań rozpocząłem i ja działania w ogródku.
Pyro,
o to właśnie chodzi, o zaangażowanie obywatelskie. Mógłbym zanudzać całymi stronami na ten temat, ile tego tu, gdzie pracuję jeszcze się zachowało. Yurek ma jednak też rację, homo asecuranties uregulował na dzień dzisiejszy wszystko do tego stopnia, że pomagier, co nastąpił np na gwoźdź w desce wywołałby takie zawirowania w rozliczeniach za leczenie, że wszyscy ci, którzy uchodzą w takiej akcji za powołanych będą unikali odpowiedzialności za los wolontariusza.
A to co namienia Sławek o swoim bracie we Wrocławiu, powiem tylko: wszystkim się nam zdaje, że i tak wiemy co się należy.
Melduję posłusznie,że wróciłam na ojczyzny łono,chociaż wracać się nie chciało.Człowiek cały tydzień spędził w sandałach i bardzo to jest przyjemne! Jedynie wysoko w górach trzeba było przypomnieć czasem sobie o jakimś ciepłym odziewku.Obejrzeliśmy wiele z tego,co przewodniki na Teneryfie zalecają obejrzeć oraz posnuliśmy się też trochę bez celu i bez wytycznych z przewodników.
Kulinarnie było nadzwyczaj przyjemnie 🙂
Na wyspach,wiadomo,wszyscy jedzą ryby i owoce morza,zatem
też jedliśmy.Przez cały tydzień żadnego mięsa,chociaż może należało spróbować np.ichniejszej koźliny czy może króliczyny?Uznaliśmy jednak,że pescado ważniejsze !
Obowiązkowe papas canarias czyli młode ziemniaki w łupinach, gotowane w słonej wodzie,podawane z dwoma sosami zielonym(na bazie oliwy,pietruszki i kolendry) i czerwonym (papryka) też oczywiście gościły na naszych talerzach.
Sławny karnawał z Santa Cruz postaram się zamieścić w fotoreportażu.
Było ciepło,ale nie gorąco,słonecznie i smakowicie,ale się skończyło 🙁
Dobrze,że przed nami weekend.Na dodatek ma być ciepły,wychodzi zatem na to,że przywiozłam zapowiadaną wiosnę 😀
Teraz będę doczytywać.
Powódź 1997 przeżyłam od samego początku w Międzygórzu. Już tu o tym wspominałam kilkakrotnie. Bardzo dobrze pamiętam też dojazd do domu mojej siostry w ciemną noc i ulewę i polską samorządność i „współpracę” w postaci sąsiada z domu położonego poniżej, który na publicznej drodze zbudował zaporę, aby woda nie spływała do jego domu na prawo od drogi lecz do potoku po lewej. Zapory tej bronił wielką motyką i nie zgadzał się nas przepuścić mówiąc, że może już się nie „opłaci”, bo nie wiadomo, czy domy powyżej jeszcze stoją 😯 Sam sprawdzać nie poszedł, bo to przecież obcy. Dopiero kiedy Osobisty włożył kalosze, ruszył w ciemność i wrócił z informacją, że się jednak opłaca, pozwolił nam zrobić przejazd w zaporze…
Z tego wszystkiego wam powiem o moim pomyśle na konfitury. 6 niedużych mango meksykańskich (są mniejsze od tych zielonych), bardzo dojrzałych – one są żółte, maja nazwę jakąś, ale Jerzor nie zapamiętał był.
Do tego dwie cytryny ugotowałam w skorupkach, pokrajałam drobno wszystko, podsmażyłam na łyżce masła, dodałam sok z połówki grapefruita, do tego szklanka cukru. No i tak to się na malutkim ogniu żeniło.
Wyszła bardzo kwaskowata konfitura, dla mnie akuratna, ale ja jestem niesłodka – słodkim proponuje 2 szklanki cukru, a może i więcej.
Dałam mało cukru, bo ilość niewielka i w zasadzie można to robić na okrągło, w miarę potrzeby. 1/4 już poszła 🙄
Ośmiornica po galicyjsku z dzisiejszego (i wcześniejszych) wpisów Gospodarza figuruje w karcie prawie wszystkich restauracji,ale najczęściej jako przystawka.Ziemniaki oraz głowonóg są pokrojone w krążki.
Tak przynajmniej wynika z moich,krótkich jednak bardzo,obserwacji.
Współpracę sąsiadów można podsumować tak – są ludzie i ludziska.
W czasie naszego lodowego sztormu ileś tam lat temu wszyscy znajomi zjeżdżali się do naszej chatki, bo mamy kominek starej daty – taki na drewno, bez żadnych pomysłów i wymysłów, rozpalasz ogień – i jest. A nowoczesne kominki gazowe czy elektryczne działają inaczej. U nas nie było pradu 4 doby – myśmy palili ognisko w naszym kominku, znajomi zwieźli zapasy z lodówkowych zamrażarek (i tak by się zepsuło), i tak sobie biesiadowaliśmy wokół kominka przez te 4 doby. Przydała się wtedy żeliwna patelnia 🙂
A ja nie mam w czym upiec drugiego chleba (tzn nastawić do wyrastania) Nie ma drugiej keksówki – pewnie przyzwyczaiła się do Synowej, a tortownica w naprawie u Synusia! Będzie ta część ciasta stała w „dzieży”, a kiedy się upiecze pierwszy chleb, to nastawię drugi. Wrrrr!
Widzę, że wszyscy opuścili nasz salonik i nie ma z kim pogadać. To już też zostawię tę maszynę w spokoju.
Dobrej Nocy
Ja siedze. Rozmawiam
O, jak miło porozmawiać z Tobą, Alicjo zza Kałuży!
Te kałuże jakieś straszne rzeczy robią… już nie mogłam na to patrzeć, więc zapuściłam sobie starą, niezawodną pannę Marple. Jak połapie wszystkich zbrodzieni, to akurat pójdę spać.
Pięknych snów – mimo wszystko!
Porozmawialam chwileczke z dzieckiem i wrociam do zajec. W miedzyczasie chlop mi znowu cos ulepszal na komputerze, czyli pogorszyl, i znowu diakrytyki wsieklo i wsiaklo. Ale baba zywemu nie przepusci, zara sie za to wezme.
Nie zepsute, nie naprawiac!!!!
Wsiękło i wsikło. O proszę!Wyszło!
Alicjo, przecież wiadomo, że nie spoczniesz, póki nie będziesz miała naprawione. 😀
Nisiu, czy zamawiałaś u Łap-pola szynkę peklowaną, wędzoną ? Dzisiaj (a raczej wczoraj) zalogowałam się u nich a chciałabym wiedzieć, czy ona jest wędzona-surowa, czy parzona ?
Osobiscie wolalem Hercule Poirot. Glownie bo po swiecie sie krecil, jadal pysznie i z archeologami byl za pan brat co nie dziw jak sie ma meza archeologa. Trudno bylo nie umieszczac w tym gronie akcji. Czy po Nilu czy w Orient Expressie niezapomniany charakter. Inny powod to TV. Dla mnie David Suchet, ktory odtwarzal role Poirot’a byl wspanialy. Pamietam dwie rozne miss Marple ale zadna mi do konca nie odpowiadala. Przeczytalem co nieco ale znacznie wiecej ogladalem w TV jako, ze zrobili tego dziesiatki i dwugodzinne i jednogodzinne i mile do ogladania. Jak milo sie oglada filmy w ktorych nic nie wybucha i nie ma co 5 minut poscigow samochodowych. O jezyku juz nawet nie wspomne. Za to piekne miejsce, wytworne Damy i wspanialy stol. Czy w Polsce pokazywali ? Mysle o tych telewizyjnych (chyba BBC ale wlasciwie nie wiem kto robil)
Obudziłem się.
Usnąłem bowiem na rozgryzaniu ostatniego postu Nemo o powodzi 1997.
Mam tu jednak istotne pytania. Co do egoistycznej postawy sąsiada nie chciałbym się dalej wywnętrzać, ale co do wywodu jako takiego. Pisze Nemo mianowicie o domach powyżej, ewentualnie już zalanych i o wpływie na ich los działaniami inżynieryjnymi ww sąsiada poniżej spływu.
Tu sprawa zaiste misterna i o teren chodzi chyba płaski jak patelnia, tak płaski jak u tych nieszczęśników w Japonii.
Tam jednak, gdzie przypuszczam strony rodzinne Nemo, taka formacja jest właściwie nieznana.
Dobranoc
Gdy garnka nie widze to go nie trace,
czesto sobie zadaje pytanie,
czy to jest przyjazn czy kochanie?
Jednak gdy go dlugo nie ogladam,
gotowac rzadam.
Cierpialem nieraz ,nie jadlem wcale,
i glodny chodzac,mialem zale.
Dla twego zdrowia,
nie jedz kochanie…
pasibrzuszek
Dzień dobry – obie już jesteśmy po prasówce i obydwqie wyjątkowo zgodne : gdyby to zdarzyło się gdzie indziej, to ofiar byłoby nieporównanie więcej. A ten rząd, który nawet nie drgął w czasie trzęsienia, tylko obradował dalej? No, szapobasy (jak to pisuje jeden z naszych kolegów).
widzac ze gospodarz od rana z miotla lata 😆
U mnie środek nocy, zaraz się udaję na horyzontalną część doby.
Zawsze mnie rozśmieszają komentarze, jak powyżej (?), tak jakby Gospodzarz nie miał co robić w sobotni poranek, tylko zamiatać 🙄
Jeśli komentarz się nie ukazał, to pisz pan, panie, do wordpressa (na Berdyczów najlepiej), widocznie było tam słowo, które łotrpress ma na indeksie i automatycznie zablokowało wpis.
Dzień dobry, Pyry i ktokolwiek żyw przy maszynie 🙂
Alex,
coś mi się zdaje, że pożywić trzeba się, żeby żyć. Powiem dosadnie – jedzenie i seks to sól i pieprz życia 😉
Inne przyprawy pożądane według indywidualnego smaku.
Młodsza właśnie wraca z piesem i zaraz wychodzi douczać maturzystów, a ja upiekłam pierwszy chleb i wstawiłam drugi żeby wyrastał. Wygląda na to, że udany. Za czorta nie chce wyłazić z formy – mimo smarowania tejże, wysypania mąką itp. Namęczę się okropnie zanim wylezie. Na obiad będą mielone kotlety i surówka z marchewki pora i chrzanu. Do roboty…!
Pepegorze,
gdybyś tylko odrobinę dokładniej czytał, oszczędziłbyś sobie rozgryzania i dedukcji. Albo może gdybyś lepiej znał geografię Polski? 😉
Międzygórze leży w wąskiej i głębokiej górskiej dolinie w Sudetach u podnóża Snieżnika. Doliną tą spływa potok Wilczka, prawy dopływ Nysy Kłodzkiej. W czasie powodzi 1997 potok ten zniszczył pół wsi Wilkanów, a w samym Międzygórzu poniszczył mosty, drogę, część domów w centrum i trochę przemeblował górną część doliny. W normalnych czasach główną atrakcją Międzygórza jest wodospad na Wilczce, do 1997 roku najwyższy w Sudetach (27 m), po powodzi – drugi (22 m). Dom mojej siostry leżał w górnej części doliny, ca 100 m wyżej niż centrum wsi i jako jedyny – między drogą na Snieżnik i potokiem. Pozostałe domy w tej najwyższej części Międzygórza leżały na zboczu za drogą.
Ziemia Lubuska, z której pochodzę, też nie jest płaska jak patelnia, a Słubice (tam się urodziłam) co jakiś czas mają zaszczyt być pokazywane z okazji kolejnej fali kulminacyjnej 😉
Witam wszystkich.
Pyro – jak się już zaszczepisz pieczeniem chleba, to polecam kupić foremki plastikowe (zapomniałam nazwy tworzywa) których nie trzeba smarować i świetnie wszystko wychodzi. Są na Allegro.
A ja dzisiaj odpoczywam od obowiązków kuchennych jako że Wombat zastępuje mą skromną osobę przy „garach”. Serwuje porterhouse steak, ziemniki pieczone w folii oraz sałatkę z plonów ogródkowych (naszych).
Na deser lody.
Muszę popędzić do ogródka i utrwalić od zapomnienia gigantycznego pomidora jaki nadal zieleni się na wypalonym słońcem krzaczku. Będzie „tego” towaru z kilogram! O! I cytryna powoli nabiera odpowiedniego, żółtego koloru.
Alex – Mama opowiadała anegtotę o panu jaki z Nią pracował. Zapytał mianowicie ile błędów ortograficznych można popełnić w słowie „wuj”. I natychmiast sam odpowiedział – trzy. Po czym szalnie dumny z siebie napisał: fói.
„Nie wiem czego rzondasz,
Ale jak snam rzycie
Gdy hcesz byci na poezyi szczycie”
naucz się ORTOGRAFII należycie.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
foremki silikonowe.
Witam wszystkich i udaję się do zajęć -cytat wiadomo z kogo 😉
Żal się udawać,bo słońce piękne i ptaszęta śpiewają.
A okna brudne,że aż strach.
Działania inżynieryjne sąsiada nie miały wpływu na los domów położonych powyżej, bo potoku nie był w stanie tamować. Doliną płynęła hucząca rzeka niosąca całe drzewa i przesuwająca wielkie głazy… Sąsiad tamował spływ wody drogą, na której też utworzył się strumień o zmiennym natężeniu, zależnym od kolejnych oberwań chmury. Patrząc w dół rzeki i drogi to jego dom stał w dołku po prawej, droga zaś skręcała w lewo do mostu nad potokiem, poniżej kaskady, bo w tym miejscu dolina się zwęża i robi bardziej stroma. Powyżej tego progu jest lokalne rozszerzenie i spłaszczenie z miejscem dla kilku domów. Aby woda z drogi nie płynęła prosto na jego dom, zbudował powyżej zakrętu zaporę z kamieni i belek, co było zrozumiałe, ale że nie interesował go los sąsiadów 200 m dalej i kilka metrów wyżej… 🙄
Kochanieńcy! Wiosna! Sroka buduje gniazdo na dzikiej czereśni. Żurawie drą dzioby bez opamiętania, łażąc na piechotę po pastwiskach. Kawki jeszcze się nie biją na dachu, te pewnie czekają jeszcze trochę.
Krysiade – kupię sobie silikony, tylko drogie diabelstwo, więc odkładam zakup i odkładam… chleb zresztą też nie tani, ale pyszny, więc złotówek nie żal. A teraz podaję przepis p.Ewy, z którego piekłam :
Chleb mieszany na zakwasie :
1 kg mąki chlebowej, mieszanej (dałam 0,5 kg orkiszowej, 30 dkg pszennej razowej i 20 dkg razowej żytniej – takie miałam w domu)
1 szkl otrąb pszennych,
1 szkl. siemienia lnianego,
1 szkl słonecznika łuskanego ,
po 3 łyżeczki soli i cukru,
4 szklanki letniej wody (od razu się przyznam, że dolałam potem 3/4 szklanki jeszcze bo było za gęste/
0,5 szkl zakwasu i łyżeczka kminku jeśli ktoś lubi.
Wykonanie : wszystkie suche składniki wymieszać w jakiejś misce, w wodzie od razu rozpuścić sól i cukier, dołożyć zakwas i wsypać całość mąki z ziarenkami. Dobrze wymieszać (można mikserem. Odstawić na 2 godziny, potem dobrze przemieszać i nakładać w foremki. Pozostawić na 8godzin, potem piec w temp 180 stopni – godzinę 5 minut z termoobiegiem, godzinę 15 minut bez teremoobiegu. Jeżeli za szybko się rumieni, przykryć folią aluminiową. Studzić na kratce, przechowywać w lnianej ściereczce, nie wkładać w chlebek z innymi pieczywami, bo spleśnieje. Wytrzymuje tydzień do 10 dni. –
Zapomniałam zapodać – z gotowego ciasta, które wkładamy do foremek 2 łyżki odłożyć do słoiczka na kolejny zakwas.
Acha i Pyra na wszelki przypadek do ciasta dorzuciła małą torebeczkę drożdzy suchych – taką na 500 g mąki – jako wspomożenie. W przepisie tego nie było.
Danuśko – witam Cię serdecznie „na łonie” i bardzo dziękuję za podpowiedz. Ja kiedyś miałam coś dobrego, ale zapomniałam.
Pyro,a skąd pierwszy zakwas?
Gostuś – dostałam, ale w naszym archiwum jest przepis Andrzeja Szyszkiewicza i – o ile pamiętam – Nemo. Wystukaj sobie – Andrzeja był na 12 porci, więc duuużo.
Dziękuję,poszukam.Gdzieś czytałam,że mozna użyć zakwasu jak na żurek?
Zamiast foremek silikonowych polecam wykladac formy do pieczenia specjalnym papierem do pieczenia, tym samym ktory kladzie sie na blache.
Mój ukochany siostrzeniec mieszka teraz w Hongkongu (jest hongkongczykiem?), wczoraj miał urodziny. Podobno w Chinach też się trzęslo, ale nie wiem gdzie. U siostrzeńca spokój.
Teraz Nemo pokapowałem, ale dopiero po drugim wpisie.
To znaczy, że inżynierka sąsiada jaknajbardziej we własnym interesie, ale też znowu nie tak naganna. On Wam i wyżej położonym zabrał najwyżej dojazd, budując tamę na drodze, sam miał jednak więcej do stracenia. U nas na to mówią Güterabwägung i jakoś go rozumiem.
Piękny dzień – rozpoczynam sezon ogródkowy i biorę się za coś pożytecznego
(czego i Wam życzę!)
Żabo – daleko od krewnego – na pograniczu z Birmą. Obudził się zresztą cały „pierścień ognia” – 2 wulkany na Kamczatce, 2 w Chile i Kilauea
Ewo 47 – Dziękuję; myślałam o tym, ale nikt z naszych „piekarzy” jakoś nie stosował, więc myślałam, że „nielzja”
Pyro, Słoneczko Poznańskie –
czy słyszałaś coś na temat obozu zagłady w Żabikowie?
Stronę internetową widziałam.
E.
Echidno – mój Ojciec tam siedział w bunkrze śmierci; z wyrokiem. Miał szczęście i dobrego szefa – wyciągnęli go na dzień przed egzekucją. Ponadto mąż jednej z kuzynek Mamy, Leon Hoppel, budowniczy z rodziny budowniczch od 4 pokoleń (na ich terenach jest dzisiaj osiedle Piastowskie na Ratajacxh) no więc Leon wywoził śmieci z Żabikowa – wozem w dwa konie. Taką miał robotę i ciesazył się, że go tam nie zamknęli. W 1943 r wywiózł z obozu pod warstwa śmieci 4 letnią dziewczynkę – Tereskę. Jej Matkę zwinęli z dzieckiem. Hopplowie Tereskę wychowali jak swoją – mieli dwóch synów. To była niezbyt udana adopcja, albo ciotka nie umiała wychowywać dziewczynek. Matka Tereski przeżyła i osiadła w Nowej Soli, a panna z chwilą ukończenia szkoły podstawowej co się jakoś popsztykała z Hopplami, to uciekała do matki. Przez trzy lata; aż się Wujostwo zdrzaźnili i kazali jej wybierać – albo Poznań i powrót do szkoły (rzuciła) albo Mama i oni umywają ręce. Wybrała Mamę, wyszła wcześnie za mąż , rozwiodła się po niecałym roku, została z dzieckiem i była ogólnie nieszczęśliwa – wyrosła w zamożnej rodzinie, miała rozbudzone aspiracje, Matka dawała jej wolność i nic poza tym – bez kwalifikacji, bez materialnego oparcia, ot taki lumpenproletariat z pretensjami. Nie wiem co się z niądzieje. Na pogrzeb ciotki nie przyjechała.
Witajcie sobotnio 🙂 U mnie wietrznie ale już zdecydowanie wiosennie.
Danuśko, cieszę się, że znów jesteś obecna 🙂
Podobnie jak eva47, foremki wykładam papierem do pieczenia, ułatwia życie 🙂
Ptaszki śpiewają, chce się żyć. Życzę udanej soboty.
Pepegorze,
temu sąsiadowi nie groziło zmycie domu do rzeki, ale oczywiście bliższa ciału koszula 🙄 Nie mam o to pretensji. Chwilowe otwarcie zapory też nie spowodowało zalania jego posiadłości. W sytuacjach dramatycznych jak tamta powódź ujawniają się znakomicie ludzkie postawy i mentalność. Mój poznański szwagier natychmiast jak to było możliwe posłał ze swojej firmy ciężarówkę z transportem wody mineralnej, środków czyszczących, papieru toaletowego itp. do Kotliny Kłodzkiej. Moja przyjaciółka z Rybnika przedzierała się w poprzek zalanej Polski z samochodem pełnym kaloszy i ubrań zniesionych przez jej sąsiadów, to było dla nich oczywiste. Ale kiedy po trzech dniach grozy i niepewności zapanowała słoneczna pogoda, wody spłynęły w dół i mogliśmy się zabrać do porządków, drogą w kierunku Snieżnika zaczęły spacerować grupki ciekawskich turystów, kuracjuszy, mieszkańców miejscowości nie poszkodowanych kataklizmem i przystając komentować zaistniałe szkody oraz metody ich usuwania przez mieszkańców, żaden jednak nie zaproponował pomocy. Kiedy dla upamiętnienia najwyższego poziomu wody (6 m powyżej normalnego) w ogrodzie wkopaliśmy krzyż z pni przyniesionych i okorowanych przez rzekę świerków, zaczęły krążyć pogłoski o ofiarach śmiertelnych w tym miejscu, jedna straszniejsza od drugiej 😯
Dla kontrastu widzę, jak takie sprawy dzieją się w Szwajcarii. W niedalekiej okolicy (Diemtigtal) podobny górski potok po wielkiej ulewie zniszczył i zasypał żwirem, szlamem i kamieniami prawie całą górską wieś. Po akcji ratunkowej przeprowadzonej przez lokalne siły (służby i mieszkańców) z całego kantonu ruszyły zastępy wolontariuszy do pomocy w odgruzowaniu i uprzątaniu szkód. Moja przyjaciółka wygrzebawszy ze szlamu starą lalkę oddała ją do fachowej naprawy i restauracji i na koniec wręczyła właścicielce, której nie zostało nic z dobytku, o pamiątkach rodzinnych nie mówiąc… Wzruszenie i radość tej osoby wynagrodziło cały wielodniowy trud i zmęczenie…
Zaskoczenie
W górach nigdy nic nie wiadomo…
[*][*][*]
mieliśmy szczęście znać nietuzinkowego człowieka.
dziś w nocy Pan Lulek przeniósł się do nowego miejsca, gdzie już na niczym nie będzie mu zbywać…
tylko internetu tam jeszcze nie wymyślili…
pokój jego duszy [*]
Ba, nie tylko w górach…
Pyro dziękuję.
E.
Pokój duszy Pana Lulka 🙁
Żegnaj Przyjacielski Człowieku
PaOLOre – dziękuję za wiadomość. Smutna wiadomość.
Wieczorem dzisiaj wspomnijmy Lulka, uczcijmy Jego pamięć.
Ze mną Pan Lulek pozostanie jakoś tam na stałe. Nieznośny i czarujący, mądry i zbuntowany jak nastolatek, głodny życia i ceniący sobie jego proste uroki.
Pokój jego duszy!
Pan Lulek jak zwykle nas zaskoczył swoją nieprzewidywalnością.
Pokój mu.
Spokojnego snu, Panie Lulku.
Bardzo mi smutno. Żegnaj przyjacielu .
Tak. Nadszedł w końcu tak wyczekiwany ten sen nieprzerwany… A ja ciągle jeszcze widzę Pana Lulka w fotelu bujanym, wpatrzonego w płonącą na podłodze świeczkę, w środku nocy… Teraz się wyśpi… 🙁
Mam nadzieję, że Pan Lulek przeniósł się do lepszego świata.
Pokój Jego duszy!
[*][*][*]
Nie widziałem Pana Lulka od Zjazdu, który odbył się w moim wiejskim domu. Mam sporo zdjęć z tego wydarzenia. I chcę Jerzego zapamiętać właśnie w takiej formie jak podczas wycieczki do zamku w Pułtusku. Te zdjęcia są na werandzie.
Panie Lulku +
Ubył jeden z nas. Smutno.
Pan Lulek….
Ilez to wspomnien, telefonow, pamiatek. Zal, ach jak strasznie zal. Patrze teraz na ikone Sw. Jerzego ktora dostalam od Niego chyba 2 lata temu.
Mysle, ze jest juz w lepszym swiecie. Pokoj jego duszy.
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5366.jpg
Smutno będzie bez Pana Lulka.To była jedna z tych barwnych i niecodziennych postaci,która swego czasu sprawiła,że najpierw zaczęłam czytać,a potem również i uczestniczyć w życiu naszego blogu.
Cześć jego pamięci !
Smutny dzień na Blogu. Nie poznałam Pana Lulka, ale jego wpisy mówiły wszystko.
http://kulikowski.aminus3.com/image/2011-03-12.html
Oto Pan Lulek, własnymi słowami. Nie wiedział, że zbieram jego wpisy – no ale jak tu nie zbierać takich perełek…Popłakałam się i już 🙁
http://alicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Teksty/Rok_w_Burgenlandii/
Kurpie i Pana Lulka można powspominać pod moim adresem, dodać /Zjazd-2008
Sznureczka teraz nie podaję, bo dwa sznurki w kupie to poczekalnia.
Marku – dziękuję!
A tu rzeczony ganek…
http://alicja.homelinux.com/news/Zjazd-2008/img_5342.jpg
PaOlOre – smutna wieść.
Pokój Jego duszy.
Echidna
Przykra wiadomosc…
Zgago, a co do Twojego pytania (doczytałam…) – sama nie kupowałam, ale jeśli zadzwonisz albo zamailujesz do Łapota biuro@lap-pol.pl , to oni Ci wszystko powiedzą, co sami wiedzą, to bardzo mili i uprzejmi ludzie. Ja brałam szynkę i polędwicę z pieca – ta druga zwłaszcza była świetna.
Bardzo smutna wiadomosc. Pan Lulek byl tutejsza postacia. O, jak smutno.
Piszecie o spokojnym śnie Pana Lulka, a mnie natychmiast pokojarzyło się – chyba dla rozładowania smutku – wspomnienie z drugiego Zjazdu na Kurpiach. Pan Lulek dzielił z nami ścianę, spanie mieliśmy w domku w głębi ogrodu.
Basia ostrzegała, że myszki, i żebyśmy sie nie zdziwili, bo one takie udomowione prawie. Owszem, komitet powitalny zorganizowały, pokazały się, szurum – burum pierwszej nocy, ale Pan Lulek wespół w zespół z Jerzorem dał im taki koncert, że myszki skapitulowały.
Myszki zwiały, a ja wysłuchiwałam muzyki. A Dorota („możesz mi mówić wuju” powiedział Pan Lulek) pewnie też słyszała te koncerty ze stryszku 😉
I jak tu Pana Lulka nie wspominać z łezką, ale i z uśmiechem przede wszystkim….
Wciąż będziemy wracać, bo nawet cisza nas woła
Wtedy się nagle mój kraj komuś przyśni
Z chłopcem pod lasem i z koniem u studni
Spłoszona gałąź ucieknie od liści
Ptak zawoła przez sen leśne echo
Wieczorna zorza odchodząc zadudni
I nocne gniazdo uwije pod strzechą.
Wilga
Pokój duszy Pana Lulka. Wypijmy wieczorem za Jego pamięć. On zawsze pamiętał.
Opowiem Wam o Panu Lulku wg jednej przynajmniej wersji Jego opowieści (miał bowiem Pan Lulek w sobie coś z Sowizdrzała, Papkina, nawet odrobinę Munhausena).
Lulek wiedział, że Jego Ojciec jako 9-latek znalazł się ze swoją Matką w ogarniętym rewolucją Kijowie. O Dziadku nie było mowy – widać nie żył już wtedy, a oni nie pochodzili z samego Kijowa, byli uchodźcami. Chłopak całymi dniami ganiał sprzedając gazety – rosyjskie, ukrainskie, polskie, białe i czerwone – cui regio itd… Jakoś tam zarabiał na siebie i na matkę, a przy okazji nauczył się czytać w czterech językach. Należał do całych tabunów „dzieci ulicy” jakie wojna światowa i rewolucja po sobie zostawiła. Kiedy się wszystko uspokoiło, Matka załatwiła repatriację do Polski. Przyjechali do Warszawy goli jak święci tureccy i bez jakiegokolwiek zaplecza rodzinnego. Z czego żyli nie wiadomo, ale Pan Lulek urodził się jako syn ogrodnika z terenów torów służewieckich w listopadzie 1938r – był jedynakiem. Musiał być piekielnie zdolny, bo będąc moim równolatkiem, maturę zdał dwa lata przede mną. 16-latek zostawił dom rodzinny i pojechał studiować na Politechnice Gdańskiej budowę okrętów. Załapał się na studia zagraniczne i naukę (summa cum laude) ukończył na Akademii Leningradzkiej. Znamy anegdoty o tych studiach i o pobycie 3 letnim Jerzego w Leningradzie.. Dalej poszło piorunem : stocznia remontowa, stocznia gdańska, doktorat(w w wieku 28 lat) małżeństwo z drugą zdolniachą – dr nauk technicznych z Pilitechniki Gdańskiej, syn…Kiedy syn zdał maturę, Lulek prysnął po raz kolejny – tym razem od żony. Z lat pracy miał kontakty tu i tam, wyjechał do Niemiec, pracował, imał się wszystkiego, potem Austria – był sprzedawcą książek i encyklopedii, zaopatrzeniowem z sieci sklepów i czort wie kim jeszcze. W każdym bądź razie dorobił się drugiej już emerytury – po polskiej, austriackiej. W międzyczasie ożenił się z Węgierką i małżeństwo to było bardzo szczęśliwe. Śmierć żony wybia Lulka z kolein życiowych p- jeszcze przez dwa lata jakoś egzystował dzięki naszemu blogowi, potem pogorszenie stanu zdrowia i samotność, której nie umiał udźwignąć. Lulek się poddał.
Był nieprawdopodobnie hojny – kupował stare instrumenty (skrzyce XVIII z Cremony) dawał restaurować i darowywał zdolnym, a biednym studentom muzyki, kupował niezwykłe bohomazy od początkujących artystek, żeby pomóc. Przysyłał przez 1,5 roku pieniądze na odchowanie mojego jamnika (4 x po 100 euro na szczepienia i leczenie). Miał fantazję – na dwa lata przed śmiercią zrobił uprawnienia mistrzowskie w gorzelnictwie.
INNE OKRUCHY WIEDZY SĄ W jEGO TEKSTACH.
……..
Placku – rzeka Wilga do dzisiaj, miejscami tak wygląda.
zapalcie świeczkę o 20 .. Pan Lulek uwielbiał siedzieć przy palących się płomyczkach …
Pan Lulek miał siostrę .. ale mało o niej mówił ..
Jaka przykra wiadomość, smutno…
Jolinku, dzielę Twój smutek. Ty Go znałaś.
Smutny dzień na Blogu.
Też nie poznałam Pana Lulka i szkoda mi, że to nie może już nastąpić.
Pyro, pięknie go sportretowałaś.
Feralny weekend dopiero w połowie, mam nadzieję, że to już wszystko i że nie będzie japońskiego Czarnobylu.
Pamiętacie Kórnik? I Pan lulek – PIERZYNA musi być! Nie pamiętam, kto robił to zdjęcie.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_2424.JPG
Alinko pewnie wielu z nas czuje się jakby stracił kogoś bliskiego ..
Nie uporządkowałam na nowo tych zdjęć, są wielkie i nieustawione, jak trzeba…wyciagnęłam z archiwów, jak są.
http://alicja.homelinux.com/news/Kornik-2007-Moj/
http://www.youtube.com/watch?v=x_a5SM6OpeQ
Śpij spokojnie Panie Lulku [*]
http://www.youtube.com/watch?v=BGeDE3sMi9w
Nie jestem częstym gościem na Waszym blogu, ale dzisiejsza wiadomość szczerze mnie zasmuciła.
Zdarzało mi się czytać wypowiedzi Pana Lulka i byłem pewien, że mam do czynienia z nietuzinkowym, interesującym człowiekiem.
Na dodatek dowiedziałem się przed chwilą, że Pan Lulek był absolwentem Wydz. Budowy Okrętów PG, z którym to Wydziałem miałem wiele wspólnego.
R.I.P.
Bardzo smutno z powodu odejścia Pana Lulka.
Alicjo – zdjęcie w zakładzie pierzarskim zrobił Sławek. Jechaliśmy do Kórnika i zakład zamknięto nam przed nosem; Sławek, Miś i Lulek pojechali po pierzynę następnego dnia wozem Sławka. Miś z Lulkiem odbierali moje zamówienie, a Sławek uwiecznił.
W tym smutnym nastroju pocieszające jest to, Pan Lulek pozostanie długo w pamięci wielu osób, które go osobiście poznały ale i tych, którzy tylko czytali Jego wypowiedzi. A dzięki archiwum blogowemu oraz Alicji możemy przypomnieć sobie jaką barwną był postacią.
Czesc Lulek, (*)
to tylko rok temu:
https://picasaweb.google.com/slawek1412/NewAlbum1203111839?pli=1&gsessionid=RrHQFmnX8VygcMkmzSBGow#
Niezwykle mi smutno z powodu odejścia Pana Lulka!
Dziękuję Pyrze za ciekawą opowieść o nim i wszystkim, którzy zamieścili jego zdjęcia.
Boże, jak smutno bez Wuja… 😥 😥 😥
On coś przeczuwał, chciał umrzeć w Polsce – stąd ten numer, który wykonał… Jak zwierz, który chciał wrócić do matecznika.
Żegnaj, Lulku – a właściwie nie żegnaj, bo będziemy o Tobie pamiętać. 🙁
Do 20.00 pozostał kwadrans, nie; tylko 10 minut. Mam nadziję, że kieliszki przyszykowane i świeczki w lichtarzach. Wypijemy za Pana Lulka
Dawno się nie odzywałam; ale dzisiaj kieliszek i dobre wino czekają na toast – tak chcę pamiętać Pana Lulka – jego gruszkówkę i inne trunki, Myślę , że uśmiechnie się gdy o 20.00. wzniesiemy toast za jego pamięć.
Zamiast epitafiów, mały Lulkowy hymn na cześć życia z pierwszych miesięcy istnienia mojego blogu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=14#comment-213
🙂
Będę Cię zawsze pamiętać Panie Lulku; Twoje poczucie humoru, opowieści, a przede wszystkim te cuda, które wyprrawiałeś by wyprodukowac te wszystkie alkohole. Twoje „zdrowie”!
Nalewką pigwową, do dna.
Brak mi bedzie tych dowcipnych, inteligentnych wpisow p. Lulka, ktory nigdy sie nie wplatywal w zadne blogowe klotnie. RIP
Cóż ja winem ale nie znalazłam na prowincji austriackiego więc zdrowie – australijskim 🙂
Mam jeszcze trochę Panalulkowej gruszkówki z poprzedniego Zjazdu.
Panie Lulku!W naszej blogowej porze toastowej piję za spokój Panskiej duszy, dziekując, ze choć kawałek szlaku przewędrowałam obok Pana…
Właśnie sobie przypomniałam, że mam gdzieś w kącie austriacką gruszkówkę. W sam raz za Lulka.
Święta racja Stara Żabo; to był wielki człowiek – miał duszę
Za Pana Lulka !
Poczytałam dzisiaj z po raz kolejny,z ogromną przyjemnością panalulkowe wpisy przypomniane przez Alicję.
Lulku niech światełko się świeci tam gdzie jesteś …
Inna prześliczna, dłuższa już historia Lulkowa z mojego blogu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=16#comment-343
Żeby nie było za słodko… Duszę miał i upór stada osłów. Kiedy się przy czymś uparł, był upierdliwy do ostateczności. Ja sobie nieźle z Nim radziłam (albo nie spełniałam warunków estetycznych, Lulkowych) ale dwie Kobiety wystraszył z blogu skutecznie. Bo nie umiał być sam. A pamiętaxie co było z tą pierzyną, a potem poduszkami? Zamówiłam, wiedział, że są, że nie zdrożeją, że książkę kupiłam i dostanie – ale tam; codziennie monity. Cieszył sie potem tą pierzyną, jak dziecko, a potem stracił zainteresowanie i chciał wydać. Mój Ty Boże, Lulek! Co też Tobie po łepetynie chodziło…?
Panie Lulku,
Nie skosztowałem Pańskich nalewek, nie posłuchałem Pańskich opowieści, ale zawsze był Pan tutaj obecny i bliski… dla tych, co Pana znali i dla takich jak ja.
[*] [*] [*]
Co tu mają do rzeczy warunki estetyczne, Pyruniu, rogata dusza był i tyle, wszyscy to wiemy 😀
Ja juz popelnilam toast za Pana Lulka.
Spij Teodorze.
Pyro,
Ta jedna co wystraszyl na dlugo bylam ja. Jak chorowal, to znow dzwonilam, potem kontakt sie urwal..ale mialam szczescie jeszcze ponad miesiac temu powymieniac z nim poglady. Rogata i upierdliwa dusza, trafnie.
Kochalismy Go, jakim by nie byl.
Żeby już przejść do pogodniejszych opowieści : nie wszyscy wiedzą, że Pan Lulek to nie był nick wymyślony na potrzeby naszego blogu, a nawet internetu. To był stary pseudonim literacki Lulka. Wygrał kiedyś młody inżynier konkurs na felieton w Gdańsku i potem drukowali mu inne felietony – zawsze pod pseudonimem Pan Lulek.
O! Tego nie wiedziałam 🙂 Literat, panie dzieju…
http://www.youtube.com/watch?v=iBrQCCOfHD4
Pan jest moim pasterzem, niczego mi nie braknie,
pozwala mi leżeć na zielonych pastwiskach.
Prowadzi mnie nad wody, gdzie odpocząć mogę,
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po ścieżkach właściwych
przez wzgląd na swoją chwałę.
[*][*][*]
Bardzo jest mi smutno z powodu odejścia Pana Lulka.
Wierzę, że spotkał swoją ukochaną i nie jest już samotny.
Do spotkania, Panie Lulku!
Chyba Wszystkim będzie brakowało Pana Lulka 🙁
….
http://www.youtube.com/watch?v=9p0oH6OCXts
A na razie…
Pan Lulek miał też program w telewizji dla dzieci . Pamiętam jego pierwszy występ. Wspominał ,że nagrał kilka odcinków.
Dobranoc, Panie Lulku.
Pan Lulek, Niezapominajek taki.
Pan Lulek i Zaginiona Księga
http://kulikowski.aminus3.com/image/2011-03-11.html
[*]
Panie Lulku, miał Pan napisać kompendium nalewkowe w czynie pierwszomajowym, i co???
Księga zniknęła na trasie Londyn (Helena) i Kingston (ja).
Naprawdę zniknęła w czarnej dziurze.
Dzięki za zdjęcie, Marku
MałgosiuW,
tu znajdziesz trochę, a poaz tym w Burgenlandii, według Pana Lulka
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/06.NAPITKI_etc./
Smutno mi Alicji, to se ne wrati 🙁
Daje tylko znak, że zyję. Jestesmy w Oxcalak w Meksyku. Pogodaie psuje uciekamy za rafy
[‚]
Rzadko będę tu dzisiaj zaglądała, bo mi wczorajszy dzień wypadł z życiorysu (z przyczyn oczywistych) i praca mi się spiętrzyła. Słonecznie, a ma być b.ciepło.
Młodsza zobowiązała mnie, abym przyznała się przed pt Blogowiskiem naszym do popełnienia głupoty wszechczasów – nie ma sprawy, przyznam się. Upiekłam dwa chleby. Jeden jadłyśmy wczoraj. Wieczorem wyciągnęłam dwie piękne ścierki lniane, żeby pozawijać mój wypiek i zabezpieczyć przed wysychaniem. Z nadkrojonym nie było kłopotu, ale ten drugi był po prostu za długi (keksówka 35 cm) więc chciałam przeciąć na połowy. Naciąc się dało bez błopotu, przeciąć w żadnym wypadku! Sztywny taki kawałek, że ani nóż wielki od krajania chleba, ani noże z piłka – nic tego czegoś nie przekrawało. Chciałam złamać – bez efektu. Szarpałam się tak kilka minut wreszcie przy kolejnej próbie złamania błysnęło mi coś w srebrnym kolorze. Pewnie, że nie mogłam przeciąć jeżeli wzdłuż leżała pięknie zapieczona duża łyżka. Usunęłam rozrywając nieco chleb i tak myślę, jak udało mi się taką durnotę popełnić…
Witam wszystkich w słoneczny poranek.
Pyro – rzeczywiście śmieszna przygoda. Chciałam powiedzieć, że chleb można mrozić. Po rozmrożeniu jest świeży jak po upieczeniu.
Hej. dzisiaj świętują Krystyny i Bożeny. Nie zaglądałam jeszcze do kalendarza (wiem, że niektóre nasze Krysie są lipcowe) Jeżeli chociaż jedna jest „dzisiejsza”, to uściski i całuski. Zajrzę później.
Tak Pyro – ja jestem dzisiejsza i to takie dwa w jednym. Obchodzę imieniny i urodziny. Gdyby kto pytał, to po raz nie wiadomo który kończę 25 lat. Za życzenia dziękuję.
krysiade,
najlepsze życzenia imieninowe i urodzinowe 😆
http://www.youtube.com/watch?v=cMGl1cM-prc
Krysiade – czego się postarzasz? Na pytanie odpowiada się zawsze „18 lat skończyłam, jestem pełnoletnia” Toasty o zwyczajowej porze.
Krystynom, Krysiom, Kryśkom, Krysieńkom …. 😆
http://www.youtube.com/watch?v=pFValHYr_UY
Właśnie wyjąłem z piekarnika pieczone słodkie pierożki z konfiturami poziomkowymi. Będą na podwieczorek dla Krystyny. Do tego ostatnia butelka uhudlera.
Za zdrowie Krystyn!
O, to Krysiade jest w moim dusznym wieku 😉 Najlepszego, równolatko 😀
Krysiude, ja też mam imienino-urodziny. I przyznaję się do półwiecza….
Ale jak się dzisiaj obudziłam, nic mnie nie bolało. Umarłam?
Krycha, Krysiade – obydwie leniwce – baby – a dlaczegoż to nie wpisałyście się do Alicjowego kalendarza, hę? Poczekamy aż obudzi się Alicja, to Was dopisze, żeby Towarzystwo nie zostało pozbawione możliwości wznoszenia toastu (bez toastu picie – wiadomo, pijaństwo; z toastami – zacieśnianie więzi międzyludzkich). Do 20.00
Krycho,
na dwoje babka wróżyła czyli fifty-fifty 😉 Uszczypnij się. Jak i to nie zaboli… 🙄
Wszystkiego najlepszego!
Krysiade, Krycha – wiosny Wam życzę. Na dworze, ale jeszcze bardziej – w sercu 😀
sorry, but the show must go on…
magdalena von neitschütz, metresa(zreszta nie tylko) augusta mocnego
miala podobno niezawodny sposob na rozbudzenie energii swoich wielbicieli:
brala galke muszkatatolowa i polykala ja wieczorem…
rankiem „odzyskana” galke wkladala do szklanki wody…
procedure ta powtarzala trzykrotnie(sic!);
tak „spreparowany” orzech tarla bardzo drobnie i rozpuszczala w kielichu
wina, ktory ofiarowywala swojemu amantowi…
podobno sposob byl niezawodny…
ale przestrzegam, ze zmarla w wieku lat…dziewietnastu.
Wyglądała na więcej
Krycho – Tobie też życzę wszystkiego najlepszego i wszystkiego czego zapragniesz. Miło mi, że też jesteś trzynastka.
Pyro – rozumiem Ciebie, ale 25 to już dojrzale, a jeszcze młodo. I niech tak zostanie.
Krystynom, Krysiom, Bożenom i Bożenkom – wszystkiego najlepszego!
Krycho, przyznaję się do więcej niż półwiecza, ale każdego roku świętuję zwycięstwo ducha nad materią, czego Ci także najserdeczniej życzę 😀
U haneczki to rzeczywiście zwycięstwo ducha nad materią 😀
Czyżby to była żabluzja?
Krysiom, tego co im się zamarzy. Serdeczności!
I Bożeny i Krystyny
Mają dzisiaj imieniny,
A krysiade
Do urodzin też przyznała się!
Miłe Panie, Jubilatki,
Powkładajcie ładne szmatki,
A my wnet z kielichem w dłoni
Pospieszymy z miast i błoni,
Z życzeniami serdecznymi,
Z okrzykami wesołymi –
I Blogowo razem z Wami obchodzimy
imieniny! Uodziny!
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Krystynom i Kryside wszystkiego najlepszego!
Krysiade, Krycho i inne nieujawnione Krystyny i Bożeny, wszystkiego najlepszego
i jak najwięcej radości na co dzień.
Poszukam jakiejś muzyczki 🙂
Dla dzisiejszych solenizantek i dla Nisi 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=9lGE2zCogMI&feature=fvst
imieninowo-urodzinowe serdeczności dla Krysiade oraz dla wszystkich świętujących dziś Solenizantek – zdrówka i radości 😀
dziewczyny Krystyny wszystkiego najlepszego .. 😀
Zrobilam rybke z sosikiem od Nemo. Sos jest wspanialy! Zrobilam male misz masz bo z powodu braku zielonej pietruszki uzylam coriander.
Dzieki Nemo,
Buziaki,
Wszystkim Krystynom – Najlepszego w Dniu Imienin!
Krysiude,
dam Ci patent, jako że też urodziłam się w dniu imienin, tylko raczej rzadziej obchodzonej Alicji, 18 kwietnia (i była to Wielka Niedziela, nic dziwnego, że mam dwie lewe ręce do roboty 😉 )
Otóż przez lata obchodziłam dwa w jednym, a potem poszłam po rozum do głowy i obchodzę urodziny, a imieniny 21 czerwca 🙂
Przenieś imieniny na tę drugą Kryśkę 🙂
Krystyno z Rumii – Tyś dzisiejsza? Nawet jakbyś nie byłá, to jesteś 🙂
Zaraz powpisuję w kalendarz.
Krysiade, Krystyno i wszystkie dzisiejsze Solenizantki,
niech Was ciągle spotykają same duże i małe radości,
WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO !!!
https://picasaweb.google.com/takrzy/Roza#slideshow/5475796838283123474
Chciałabym jakoś zamknąć rozrachunki PanaLulkowe.
Rodzina blogowa okazała się bardziej lojalna, niż ta rodzona (do przyczyn wracać nie ma co). Tak, czy inaczej Jola, Miś i PaoLore jeździli tam za własne środki, ratowali uparciucha od śmierci głodowej, organizowali pomoc na miejscu. Nemo z Osobistym potrafiła nadłożyć niemal corocznie kilkaset kilometrów jadąc urlopowo po to, żeby odwiedzić starszego pana, nagotować mu zupy na zapas, pogadać, jak człowiek z człowiekiem. Odwiedziła go też Dorotol z Dagny i Magdalena.
Osobiście wierzę w to, że dobroć nie ginie bezpowrotnie – zostaje między ludźmi. Obyśmy częściej stykali się z jej nosicielami.
Pyro,
Dzieki.
Co do chleba – ja też zawsze zamrażam, bo do Bałtyku dostawa jest raz na tydzień, a ja uwielbiam polski chleb „Od Jędrka”.
Ważna rzecz – chleb musi być pokrojony i zapakowany szczelnie (na ile się da) w torbę foliową. Każdego dnia wyciągam parę kromek (jedna dla mnie, kilka dla chlebożercy), rozmraża się to w pół godziny najwyżej – i smakuje jak świeży, aczkolwiek nie prosto z pieca. Dwa bochenki wystarczają na cały tydzień.
Ostatnio w naszym sklepie „Za Rogiem” zaczęli wypiekać wspaniały chleb, ciemny, z nasionami słonecznika i Bóg wie czego, orzeszkami etc. Wspaniały! Tylko co załapaliśmy się na niego, przestali wypiekać 🙁
Panienka powiedziała, że „nie idzie” 🙄
Na wszelki wypadek przypominam Kanadyjczykom – od dzisiaj godzina do przodu
W naszym ogrodzie zakwitły krokusy. Żółte. Na polach wyśpiewują skowronki. O kluczach gęsi i czaplach nie wspomnę.
Wiosna panie sierżancie 😆
U mnie żonkile na parapecie wzeszły, jeszcze nie kwitną. Tulipany przekwitły, a gałązki forsycji, wsadzone do wazonu parę dni temu, już zaczynaja się zielenić. Na zieleń za oknem trzeba poczekać, na razie przebiły się przebiśniegi, coś późno w tym roku, poza tym spod śniegu wychynął barwinek, ale on zawsze zielony.
Skowronków nie mamy, ale przed świtem od jakiegoś czasu wydzierają się kardynały. Na klucze gęsi według mojego prawie trzydziestoletniego doświadczenia tutaj, trzeba poczekać około 4 tygodnie. Dopiero mniej wiecej w połowie kwietnia można je usłyszeć.
Dzisiaj popaduje mokry śnieg. A starego śniegu jeszcze sporo zalega.
Wczoraj było sushi oraz jakiś dziwny owoc, którego nazwy nie spamiętałam. Wietnamski ci on jest pono. Dobre, chociaż trudno określić mi smak. Ma coś w sobie z arbuza (ale miąższ znacznie bardziej zwarty), z chińskiego liczi (lychee), z tym, ze ten jest dużo większy od liczi, ale smakowo mi się bardzo kojarzy. Miałam to wczoraj w wikipedii, zapomniałam zaznaczyć. Ot, ciekawostka kulinarna. Zdjęcie paskudne, bo bateria robiła resztkami sił, zapomniałam naładować zapasową 🙄
http://alicja.homelinux.com/news/img_5718.jpg
O, pamietam. Dragon fruit, czyli smoczy owoc.
http://www.ifood.tv/files/images/dragon_fruit.jpg
@nemo: spasiba!
iluminarze jak to iluminarze:
gebe robia jak im sie kroi i podoba;
dzisiaj grzeszylem: zupa z tytki…
Alicjo,
bardzo ciekawy owoc 🙄
Południe u mnie.
Za Kryśki i Bożeny toast w okolicach 21-szej waszej, Lisa od Franka z Naprzeciwka (już nie 🙁 ) przychodzi na obiad. Schabowy z kapustą kiszoną własnoręcznie, ziemniaki, co do zupy – rozmrożę rosół i podam z najcieńszym makaronem, jaki tutaj można dostać – capellini.
Pokusiłabym się o zrobienie własnego makaronu kiedyś, przecież też część mogę zamrozić 🙄
Kapitanie Cichal,
pisz więcej, w końcu miałeś donosić! Albo zapędź do donosicielstwa tych na pokładzie 😉
Wspomnienia sprzed roku:
# Della pisze:
2010-03-13 o godz. 16:25
Dzien dobry Szampanstwu.
Wszystkim Krystynom, a szczegolnie naszej blogowej – wszystkiego najlepszego!
Toast wzniesiemy chyba rumem, bo przeciez piwem nie wypada.
Wczoraj uganialismy sie z Jerzorem po Key West. Pozarlam jakies niemozliwe ilosc ostryg, i jeszcze, i jeszcze. Mozna zbankrutowac, jak sie czlowiek zapedzi.
Pogoda byla okropna – upal i parowa, to, co znamy z naszego kingstonskiego lata.
Ale jakos sobie poradzilismy.
Kapitan zajmowal sie praniem ( 😯 ) i robotami pokladowymi. Ugotowal calkiem pyszne danie z wkladka. No a potem wieczor kulturalno – oswiatowy, jak zwykle. Zaczynamy od ogladania Teleexpressu, a potem film. Dziwnym trafem zawsze wybieramy jakies koszmary w stylu Kieslowskiego albo cos podobnego 🙄
W nocy zmienil sie wiatr na raczej nam niesprzyjajacy. Byl tak silny, ze zaczal spychac nas na brzeg. Kapitana cos tknelo i obudzil sie w pore – byla nocna akcja, a jak! Trzeba bylo wybrac kotwice, odplynac dalej i zakotwiczyc na nowo.
Przewialo duchote, mamy czyste powietrze i 22C.
Chlodno, powiada Kapitan. Dzisiaj mamy Dzien Leniucha, nikomu nic sie nie chce, w koncu sobota!
Jutro wyplyniemy, ale nie na poludnie, bo na Kube Fidel i tak nas nie wpusci, wszak plyniemy pod bandera amerykanska. Bedziemy powoli wracac – Bahamy odpuszczamy, bo mamy niesprzyjajace wiatry, nie ma sie co w to pakowac.
Pewnie zatrzymamy sie po drodze to tu, to tam.
Przyjemnego popoludnia i wieczoru zyczymy!
p.s. A kiedy ja uporzadkuje zdjecia, to nie wiem – co prawda tutaj mamy komputery, kazdy swoj, ale wejscie do internetu jest tylko jedno.
Dopiero teraz mam dłuższe połączenie w komputerze. Dopiero dzisiaj dostałem wiadomość, że Pan Lulek zmienił byt na lepszy…
Lulku! Ubiegłej jesieni udało mi się odwiedzić Cię. Nie sądziłem, że już nie zjemy jakiegoś kuraka i nie zaokrąglimy smaku obiadu jakim szlachetnym trunkiem. Nic to, przecież mamy szansę uczynić to jak ja będę się przenosił.
Wspomnienia zostatniej
wizyty z PaOLOrami https://picasaweb.google.com/cichal05/PaOLOreIPanLulek?authkey=Gv1sRgCNuqtN_SvqH0QQ#
Sezon jeździecki 2011 uważam za otwarty i to doskonale: Alicja z Palomą IV miejsce w Halowym Pucharze Warszawy i Mazowsza, oczywiście ujeżdżenie i w klasie kuców. W tej stawce to był szczyt możliwości Palomy i jej krótkich nóżek,
Krysiude , Krycho i pozostałe nieujawnione Krystyny i Bożeny – wszystkiego najlepszego !
Dziękuję bardzo za życzenia,bo ja także zaliczam się do dzisiejszych solenizantek. A świętuję zupełnie relaksowo. Zaraz po śniadaniu wybraliśmy się do Pucka, po drodze zabierając naszą serdeczną koleżankę, antydomatorkę/ jej mąż dziś pracował/. Lubię tam zaglądać poza sezonem, kiedy jest zupełny spokój i małomiasteczkowa cisza. Zatoka Pucka jeszcze w znacznej części pod cienkim lodem. Po pierwszym spacerze poszliśmy do restauracji mieszczącej się na końcu mola. Do herbaty zamówiliśmy racuszki nadziewane jabłkami . Okazały się bardzo smaczne, tym bardziej że nałożyliśmy na nie po trochu sałatki owocowej.
Stoliki stylizowane na stare przykryte są tak zwykłym szarym, a właściwie brązowym papierem, na którym dzieci ale też dorośli mogą sobie rysować albo coś napisać,bo są oczywiście też kredki. Z okien jest widok na Władysławowo i Hel, dziś trochę zamglony.
Potem obeszliśmy inne zakątki Pucka. Jest to dość małe miasteczko, choć powiatowe, więc tych ładnych miejsc jest znacznie mniej od szarych i trochę zaniedbanych, a pozostałości po zimie nie cieszą oczu. Na dodatek okazało się, że bardzo ładny pucki rynek jest właśnie w trakcie rewitalizacji i wygląda jak zryte pole, podobnie jak i dochodzące do niego uliczki. Uciekliśmy więc stamtąd szybko. Będąc w Pucku, koniecznie trzeba odwiedzić smażalnię ryb ” U Budzisza”, która mieści się w pomieszczeniach dawnej wędzarni ryb. Zachowane są wielkie kominy, którymi uchodził dym. Są też stare fotografie wnetrza. Szkoda tylko, że wystrój psują tandetne sztuczne kwiaty. Otoczenie też zachowało swój dawny charakter – ceglane budynki, jakieś składzikii komórki, stare łodzie, ale wszystko zadbane a latem ukwiecone. Jedliśmy flądrę i halibuta z surówkami. Menu oczywiście rybne. Jest tam bardzo dobra zupa rybna, ale z powodu zbyt wczesnej pory zrezygnowaliśmy w niej. Miłym zaskoczeniem były noże do ryb. To w końcu zwykła smażalnia, chociaż nie, nie taka wcale zwykła.
Krystynom i Bożenom dużo, dużo radości. .
U mnie zakwitla gardenia. Siedzi sobie spokojnie z kolezanka azalia i na swiat patrzy zdziwiona.
Krystynom wszystkiego najlepszego.
Pana Lulka brak bedzie na tym blogu ogromny. Kulturalny, przemily czlowiek. Szkoda.
https://picasaweb.google.com/Slawek.yyc/Gardenia?authkey=Gv1sRgCOvLiOqfjbTOwwE#slideshow/5583607746945620514
http://www.youtube.com/watch?v=Wmfa2XznVic
U Jotki zakwitły krokusy, a u mnie ledwo zaczęły kiełkować i to jeszcze nie wszystkie. A od strony północnej leżą jeszcze resztki śniegu, choć dziś było w dzień 13 i pół st.C. A w Pucku tylko 7 st. ale i tak było bardzo przyjemnie, bo bezwietrznie. Dodam jeszcze, że w Pucku rośnie bardzo dużo starych , pięknych drzew, przeważnie buków. Jest też bardzo wąska alejka – taka na trzy osoby idące obok siebie- a rosnące wzdłuż niej kasztanowce mają pewnie ok. 250 lat. Wygladają niezwykle imponująco .
YYC, czy tę gardenię masz od dawna ? Pytam, ponieważ wiele gatunków kwiatów kupowanych u ogrodnika potrzebuje specjalnych warunków, których nie możemy im zapewnić w domu i piekna roślinka zamiera albo nie kwitnie tak pięknie, jak powinna. A ta Twoja gardenia jest bardzo okazała i widać, że niczego jej nie brakuje.
Przy okazji mam pytanie, czy ktoś z Was uprawia w domu żyworódkę ?
Dowiedziałam się o Panu Lulku…
niech spoczywa w spokoju
Krystynko Pobrzeżna – oczywiście kielich godny i życzenia najserdeczniejsze w Twoją stronę skierowane zostaną już niedługo
YYC – gardenia imponująca. Mnie się nie udaje przetrzymać ani azalii, ani gardenii czy camelii do następnego roku. Już przestałam próbować; traktuję te rośliny jak jednoroczne, chociaż nie powinnam. Przyniesione jako kwitnąca doniczka nie mają prawie ziemi. Przesadzić od razu nie można, bo odpadają kwiaty; kiedy przekwitną, to po prostu padają.
Krystyno,
owszem. U mnie w tej chwili wygląda to tak:
http://alicja.homelinux.com/news/img_5724.jpg
Gardenia zakupiona dla Basi na swieto kobiet. Paki byly a od 3 dni zakwita. Co noc kwiatek a pakow jeszcze naliczylismy 7. Myslelismy, ze ma byc biala ale ona po 2-3 dniach zolknie nieco, robi sie taka kremowa. Czy tak ma byc? Wyglada ladnie.
Azalia juz ma ponad miesiac (Walentynki 🙂 ) i jest niemal taka sama jak przy zakupie. W tym roku takie drzewka zrobili co bardzo ladnie wyglada. Uprzednio takie krzaczki bardziej.
No to lecimy na nartki bo pogoda absolutnie wspaniala. Snieg swiezy w gorach a jest ok +2*C Nawet zaczyna byc za cieplo na biegowki…ale przecudnie 🙂
Niech i ja raz coś wkleję tutaj po znajomości, może się komuś przyda.
http://www.weranda.pl/archiwum/2008/02/5532-gardenia-biala-jak-snieg
Nowy – Twoja Ania wcale zgrabnie pisze (byłeś suflerem?) i dużo potrzebnych wiadomości. Dzięki
Alicjo,
chodziło mi o inną odmianę kalanchoe, czyli żyworódki- taką, na której grubych , podłużnych liściach wyrastają maleńkie zawiązki nowych roślinek. Tak właśnie się ją rozmnaża. Sok tej rośliny ma liczne właściwości zdrowotne, przydatny jest na problemy skórne ,m.in. przyspiesza gojenie ran.
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Za spokój tych, którzy już doszli!
Czy to mój komputer pokazuje czas o 10 minut do przodu w porównaniu z blogowym, czy inne też? Już kiedyś się pytałam.
Robię dżem pomarańczowo-mirabelkowy. Mam zamiar przełożyć nim biszkopty i polać gorzką czekoladą. Wyjdą „delicje żabiobłotne”. Istnieje też wersja kruchociasteczkowa.
Wszystkim bardzo dziękuję za życzenia. Dzięki.
Żabo – to blogowy zegar się pózni.
Za zdrowie Krystyn!
Pyro,
Dzięki również.
A. ma dużą wiedzę o roślinach, tylko niektóre ciekawostki zdobywa gdzie tylko się da. Dla niej rośliny to w pewnym sensie pasja.
A. żyje roślinami, a ja żyję z roślin – taka między nami różnica.
Wyjeżdżam posłuchać Czajkowskiego.
Toast za Solenizantki będzie za Kałużą później. 🙂
Dzięki, krysiade! Bo już zwątpiłam 🙂
Wszystkiego dobrego, Krystyny. Piję Wasze zdrowie smorodinówkę (nalałam sobie podwójną porcję ok 50 ml, żeby na 3 toasty starczyło po kusztyczku).
Wreszcie uało się okiełznać Picasę. Mam parę dość chaotycznie wybranych zdjęć z San Miguel i Cozumel oraz Xcalak gdzie diabeł mówi dobranoc i smażą najgorszą rybę na świecie. Kolacja (imieninowa) składała się z bryji ryżowo-fasolowej, do tego smażone 3 kawałki banana, sałatki pomidorowej w ilości mikro oraz wysuszonego kawałka kluchy zawierającej szczątki rybne. Śniadanie było na jachcie, owsianka, naleśniki z dżemem, kiełbaski zapiekane w jajkach.
https://picasaweb.google.com/cichal05/DlaBlogu?authkey=Gv1sRgCLH97Nv90aKC0gE#
Nie dodałem, że butelka (niewielka) tequilli była najbardziej strawna…
Krysie! Żeby Wam się! Szczególnie Nadmorskiej życzę wszystkiego naj.
Również Asi, chociaz dzisiaj nie Jej imieniny!
Kapitanie – to już wiadomo gdzie nie urządzać imienin. Też zysk z podróży.
Nim dzień minie:
Wszystkim Krystynom moje najlepsze życzenia. Wznoszę za zdrówko i za szczęście.
Dopiero wróciliśmy, taka smutna wiadomość…
Panie Lulku, szkoda że wtedy się nie udało.
Byłeś Pan fajnym człowiekiem, będziemy Pana pamiętać.
Pan Lulek odpowiedział.
Dzisiejszym Solenizantkom i Jubilatkom życzę wszystkiego najlepszego.
Szczególnie serdecznie ściskam dwie Krystyny,które miałam przyjemność poznać osobiście-Krystynę z Wybrzeża i naszą warszawską Krysiade.
Dziewczyny-całuję Was bardzo serdecznie i życzę Wam wszelakich smakowitości w dowolnie wybranych dziedzinach życia 🙂
I czekam na nasze kolejne,wspólne spotkania.
Antek – trochę się rozkleiłam (przeczytałam cały tamten dzień blogowy)
Solenizantkom – najlepsze życzenia!
😆
Alicjo – ten Wasz owoc smoczy nazywa się pitaja (pitaya). Od jakiegoś czasu mają go w Piotrze i Pawle i po wielu trudach w końcu się go nauczyłam. http://en.wikipedia.org/wiki/Pitaya
Alino – dzięki za piochnę! Akurat dzisiaj był u nas w radiu – tzn. w studio radiowym, ale na żywca – koncert Ryczących Dwudziestek: śpiewali i to, i kilka jeszcze pieśni bretońskich, których tytułów nie znam, i sporo irlandzkich, i swoje… Bardzo udana imprezka. Chłopaki już jadą na Śląsk, bo jutro od rana do pracy, rodacy. Mam jedną piosenkę z dzisiaj (moje dziecko realizowało), poślę Ci na priv, bo tu nie mam jak dołączyć.
Siedzę i nadrabiam zapóźnienia internetowe. Bar nieczynny, ale mam internet. Byłem w drugim na kanapce. Poznałem młodych Szwajcarów ze Styrii. Jedni jadą z Ziemi Ognistej (Patagonia) do Kanady a drudzy wręcz przeciwnie!
https://picasaweb.google.com/cichal05/Rest?authkey=Gv1sRgCOiIo8_G5-ib_gE#
Pyro Twój faszerowany chlebek wspaniale by korespondował z faszerowanym schabem, autorstwa narzeczonej syna mojej kuzynki. Młoda dama zaoferowała swoją pomoc w przygotowaniu proszonej kolacji. Dana miała przygotowany porządny, prawie dwukilogramowy kawał schabu, zamarynowany , dziura w środku odpowiednio wywiercona, śliwki odsączone, nic tylko napchać śliwkami , owinąć w folię i do piekarnika. Ponieważ musiała wyskoczyć pilnie do miasta , dokończenie dzieła pozostawiła Ance. W zasięgu wzroku i ręki tejże znalazły się śliwki w czekoladzie i tymiż to śliwkami został schab nafaszerowany . Upiekł się pięknie. Kolację podano…o smaku schabu lepiej nie mówić. Dana była wściekła ,że nie spróbowała przed wydaniem. Przypomniał mi się na tę okoliczność przepis na schab pieczony z mandarynkami i czekoladą ,serwowany jako regionalne góralskie danie.
Dobry wieczór, zaległe życzenia dla Krystyn wszelakich.
Pitaję można u nas dostać nawet w Tesco – choć, nie powiem, kosztuje. Niedawno właśnie przyniosłam ją jako wkupne na pewne przyjęcie – i wywołała sensację swoim wyglądem, zwłaszcza zupełnie niespodziewanym środkiem. Bo smak – bo ja wiem? Kiwi czy truskawka, ale bardziej mdła? Przezwaliśmy ją „owoc-makowiec”, z powodu wyglądu wnętrza oczywiście.
Doroto z sasiedztwa. Jak Ci się podobał instrument plażowy (marimba, ksylofon??) Brzmiał znakomicie! Wirtuozi mie wspólnie czyba z 200 lat…
mieli chyba
Jakby te śliwki były w porządnej gorzkiej czekoladzie, to kto wie, moze by to był ten tradycyjny góralski schab?
Niegdyś zażywna gaździna w TVP, w jakowejś audycji kulinarnej, z racji Wielkanocy i potraw regionalnych, i tradycyjnych, podawała przepis na schab z mandarynkami w sosie czekoladowym.
A nam, wychowanym na „Ksiedze Tatr”, niesłusznie wydawało się, że Górale tradycyjnie żywili się żętycą, kwasicą i niemaszczonymi grulami.
Dwie nazwy – dragon fruit i pitaya – jeden owoc.
I to wcale nie tani.
http://www.daleysfruit.com.au/fruit%20pages/Pitaya.htm
Dobrze schłodzony, przekrojony na pół i podany w oryginalnej skórce (z łyżeczką do wyjadania) nie taki znowu najgorszy. Można też pokrojony dodać do sałatki owocowej. Byleby nie przesadzić z innymi owocami, bo gubi swój specyficzny posmaczek przytłumiony nadmiarem innych.
Pamiętacie początki sprzedaży Coca-Col`i? Gdy powiało zgniłym zachodem w sklepach i z czerwonych skrzyneczkek wabiły szklane buteleczki z napisem znanym jedynie z filmów.
Pierwszy łyk świeżo zakupionego napitku wręcz odrzucał. Paskudna, bąbelkowa słodycz. No, ale dobrze schłodzona smakowała inaczej.
Nie znając owocu lub warzywa można popełnić podobny błąd – źle podany i przygotowany niekoniecznie zachęca do następnych prób spożycia.
Jackfruit – to już wiem, pachnie odrażająco po przekrojeniu. Ponoć, bo jeszcze nie próbowałam tego największego owocu świata. Okazowe sztuki mogą ważyć 36 kilogramów i w przekroju osiągać długość 90 centymetrów. Ale ziarna (może ich być od 100-500 w jednym owocu) ponoć smaczne. Chyba się skuszę. O doznaniach doniosę.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Stara Żabo –
nie śpisz? Czuwasz?
E.