Dwa dni z życia wzorowego ucznia Dionizosa
Było, minęło. Zostały wspomnienia, parę prezentów i ból kręgosłupa. Tak się czuje człowiek 65-letni. Czyli żadna kolejna granica nie została przekroczona. A prawdę mówiąc, czuję się znacznie milej niż kiedykolwiek, bo spędziłem wspaniałe godziny z najbliższymi, i to od wielu wielu lat, przyjaciółmi, a następnego dnia z całkiem nowymi, poznanymi dzięki blogowi i audycjom w TOK FM.
O przyjęciu na wsi nie będę się rozpisywał, bo te same historyjki powtarzają wielokrotnie tylko sklerotyczni staruszkowie. Menu przecież już przedstawiłem. Chwalić się zbytnio i pisać, że wszystkie dania udały się to nieelegancko. Może dodam tylko tyle: po sześciu godzinach ucztowania na półmiskach zostały tylko okruszki. A było tego niemało. Znaczy – smakowało.
Może więc napiszę parę słów o oryginalnych prezentach, a przede wszystkim o gościach. Największe zainteresowanie wzbudziła maszyna do otwierania butelek wina. Mam wprawdzie parę korkociągów, w tym jeden mój ulubiony, przywieziony z Laguiole, ale Wojtek Druszcz (najwspanialszy fotoreporter świata i okolic), który zawsze celował w podarkach niezwykłych, tym razem przytaskał w sporej walizeczce urządzenie wymagające przytwierdzenia do stołu (w tym wypadku było to okno werandy). Opisanie tego ustrojstwa jest bardzo trudne, ograniczę się więc do stwierdzenia: działa. A wygląda jak poręczna domowa gilotyna! Wkłada się butlę wina w metalowy uchwyt, wielką dźwignią wykonuje się ruch w górę i w dół i… w ręku zostaje butelka już bez korka. Tak to nas wszystkich zimpresjonowało, że ani się obejrzeliśmy, gdy otworzyliśmy 15 flaszę. Tu nastąpiła (chwilowa) przerwa.
na fot. wybór zakąsek, w głębi łosoś (gravalaks)
Drugi bardzo przydatny, a oryginalny podarek to rusztowanie pozwalające czytać książki kucharskie przy kuchni. Wygląda jak podstawka do nut dla wiolonczelisty lub dyrygenta. I ma dwie zakładki, czyli metalowe kulki wiszące na cienkich łańcuszkach. Cuuudo!
Przy stole i w całym ogrodzie było nie tylko smacznie, ale i wesoło, i ciekawie. Wyobraźcie sobie te żarty odgrywane przez Włodka Pressa, te spory wywoływane opowieściami Andrzeja Paczkowskiego (tak, tak, to ten historyk, o którym myślicie i przy okazji jeden z wybitniejszych polskich himalaistów), te riposty Maćka Wierzyńskiego (dziś TVN 24, a dawniej nowojorski „Nowy Dziennik”, a w zamierzchłych czasach „Kultura”) czy Gienka Smolara (niegdyś sekcja polska BBC – pozdrowienia dla Heleny!).
Nie opiszę całej trzydziestki, bo blog pęknie z nadmiaru atrakcji. Z mojego nastroju widać, że było fajnie. Zwłaszcza że pogoda dopisała, żurawie za płotem wrzeszczały, a wiewiórki hasały po drzewach.
na fot. moja córka Agata, żona Barbara i historyk, profesor Jan Kofman
Także udane było niedzielne popołudnie. Na Targach w Pałacu Kultury siedzieliśmy dwie godziny bez przerwy gawędząc z gośćmi i podpisując książki. Byli specjalni wysłannicy Alicji z Kingston (jak ona ich zmobilizowała przez ten ocean?!) i zrobili zdjęcia, które pewnie do niej dotarły. Było przemiłe spotkanie z Misiem 2, który przywiózł piękny prezent, czyli sztych włoski własnoręcznie oprawiony. Miś 2 jest bowiem doskonałym kucharzem (co widzimy systematycznie na podrzucanych fotkach) i równie doskonałym ramiarzem (co teraz także możecie zobaczyć). Wśród innych targowych gości byli gęsto reprezentowani słuchacze „Kuchni świata” w TOK FM, czyli słuchająca i czytająca publiczność znająca się na smakołykach.
Były to więc naprawdę cudne dwa dni maja. A ten ból kręgosłupa wspomniany na początku to zwrot retoryczny w celu epatowania czytelników (raczej czytelniczek) wiekiem. Choć – prawdę mówiąc – nic nie boli, a po Targach jeszcze pognałem do redakcji na dyżur, bo jestem wydawcą następnego (21.) numeru „Polityki”. Po powrocie zaś i krótkim śnie piszę tę relację (a jest 5.45 rano). Zaraz będzie śniadanie (oczywiście zrobione przeze mnie, i dopiero zapach herbaty poruszy Basię i zmusi do wstania), a potem praca, czyli redagowanie tzw. gorących stron „Polityki”. Do domu wrócę koło 19.
Na koniec więc krzyknę sam do siebie: Niech żyje wiek dojrzały! Nie bójcie się go. I tylko bądźcie aktywni.
***
PS.
Oczywiście serdecznie dziękuję za wszystkie życzenia.
Komentarze
Tylko mały sznureczek powtarzam, żeby ktos nie przegapił:
http://alicja.homelinux.com/news/52_Targi_Ksiazki_2007/
Panie Piotrze Dojrzały, drodzy Blogowicze
Gdybym napisała, że zupełnie, ale to zupełnie nie zazdroszczę uczestnikom przyjęcia, to zgrzeszyłabym ciężko. Nie dlatego, że frykasy, win obfitość i pogoda nawet letnia, dlatego, że TOWARZYSTWO. Zawsze mówię, że w niebie lepszy klimat, ale towarzystwo znacznie ciekawsze w innych rejonach wieczności. A ja cenię sobie towarzystwo. Fotorerortaż sobie obejrzałam. Na tym pojedynczym zdjęciu (Miś 2 pisze, że dostojne) kochany Gospodarz wygląda mi jednak jak te świątki frasobliwe spod wiejskiego kozika. Zmarnowany Piotr co nie co, zmarnowany. Porównanie mam z również portretowego zdjęcia Wojtka z P. z z jubileuszu Polityki. No i tak powinno być. Trudno, żeby wielki jubel zupełnie bez efektu mijał. Czy Pan sobie wyobraża jak musieli się czuć wyznawcy Dionizosa po Dionizjach? Nie chwaląc się Pyra także uczciła Julilatów, dla każdego osobno wznosząc czarkę. Czasu miałam dużo, więc skutki raczej nie były spektakularne, ale toasty szczere.
A teraz co z Manieczkami – zostały podzielone na kilka też wielkoobszarowych gospodarstw z wyjątkiem ostoi ptaków i zakładu nasiennictwa. Te zostały (na szczęście) na granuszku państwowym. Gospodarstwa tworzą spółki pracowniczo – menedżerskie i o ile wiem, wiedzie im się świetnie. Bardzo niewiele ziemi zasiliło chłopskie pola. Np gospodarstwo w Czempiniu specjalizuje się w mleczarstwie. Tyle wiem, boć przecież jestem jak ta Wojtkowej sarenka, co to już na swobodę nie wróci.
Pyro,
to pojedyncze zdjęcie wcześniejsze nie jest od Misia2, a od sekretnego innego wysłannika, który niech zostanie nienazwany – i to ja dodala, komentarz, że wygląda dostojnie. Gospodarz sie uparł, że na zdjęciach wychodzi zawsze ponuro, i jeszcze zapytał autora fotografii, czy wygląda WYSTARCZAJACO ponuro 🙂
Stwierdziłam, że dostojnie, ale masz rację, że zmarnowany lekko. Ale po baletach na 65-te urodziny kto by nie był?!
Pyro na jublu Polityki był Torlin, nie ja. Dopiero się zbieram do ujawnienia -wolno idzie bo już taki szybki nie jestem jak za młodych lat. Kręgosłup pobolewa, pamięć szwankuje. Jednym słowem zmarnowany utykam z kąta w kąt a fotek nie pstrykam. Ale w końcu się zbiorę, obfotografuję obejście i poproszę Alicję o prezentację.
Pozdrawiam
Przepraszam za pokręcenie autorów zdjęć, autorów komentarzy i pomylenie techno – z hip hopem. Ja tych dwóch kierunków muzyki deptanej nie rozróżniam, chociaż uważam, że każde pokolenie ma prawo do własnej odrobiny szaleństwa. W końcu ja się uczyłam tańczyć w rytm wesołego foxtrota „sześcioletni wielki, wielki plan….” (3 x)
Nie ma sprawy Pyro. Ja też uważam, że każde pokolenie ma prawo do odrobiny szaleństwa więc ogłuszany techno cierpiałem bez słowa skargi. Tak zresztą jak cierpiała moja Mama ogłuszana przeze mnie Dylanem i Sex Pistols.
Milego dnia
Wielce laskawy Gospodarzu !
Chcialbym miec tyle lat. Przeszlo, minelo. Wedlug rozkazow mojej zony bylem zobowiazany, na wegierska modle, kilka razy obchodzic moje 60 urodziny i dwa razy 65. Moja malzonka obchodzila cztery razy swoje 50-te
urodziny. Trzy razy pod rzad i raz z roczna przerwa. Gdybys Ty byl u nas to na pewno bylbys od lat wczesniejszym emerytem. Chociaz w Twoim zawodzie wszystko jest mozliwe. Ogladalem zdjecie czesci Twojej rodziny. Podpis byl jakis zamazany, czulo sie w tym damska reke. O ile dobrze zorientowalem sie to ta mlodsza Pani jest to Twoja malzonka natomiast ta druga jest jej mlodsza siostra.
Wszystkim Wam zycze nastepnych sto lat po ktorych wspolnie obejdziemy Twoje 70 – e urodziny.
Pyre pozdrawiam. Jutro napisze cos o Manieczkach bo w dalszym ciagu czekam na wiadomosc, czy w Manieczkach bywal Pierwszy, czy Ostatni Sekretarz.
Jakl zwykle ciekaw nowych wiesci
Pan Lulek
Gospodarzowi raz jeszcze pojubileuszowe: Sto Lat!
Z Alicjowej galerii widac iz spotkanie z czytelnikami bylo udane, a ze wczorajszy Jublilat nieco przemeczony… Kochani toz to nie tylko kulinarne przygotowania przed sielskim-wiejskim party urodzinowym. Cos mi sie wydaje iz na tych 15 butelczynach nie poprzestano. Majac tak wspaniala nowa „zabawke” nalezy ja dobrze wyprobowac.
Pyro, rozpoczynam serial pt: „Pyrowe przysmaki” dla Ciebie i innych wielbicieli szparag.
Odcinek I – Gorace przystawki
1 – Szparagi w sosie holenderskim (porcja dla 4 osob)
Skladniki:
1.5 – 2 kg bialych szparag, sol, szczypta cukru, 1 lyzeczka od herbaty masla:
Sos: 4 zoltka, 100 ml bialego wina, 100g masla, sol, pieprz, peczek szczypiorku
Obrane szparagi wrzucic na wrzaca wode z dodatkiem soli, masla i cukru. Gotowac okolo 15-20 minut.
Sos:Zoltka z winem ubic w misce nad para az uzyska gesta konsystencje . Dodac wiorki masla, przyprawic sola i pieprzem.
Odsaczone szparagi ulozyc na polmisku, polac sosem, przybrac szczypiorkiem.
Mozna rowniez podawac ze zrolowanymi cienkimi plastami szynki i gotowanymi (lub pieczonymi) w skorce ziemniakami.
2 – Salatka szparagowa z limonowym sosem (porcja dla 4 osob)
37dkg bialych i 37dkg zielonych szparag, sol, szczypta cukru
Sos: 2 lyzeczki od herbaty octu winnego, sol, pieprz, szczypta cukru, sok z 1 limona, skorka z limona, 3 lyzeczki oleju slonecznikowego;
Do przybrania: 1 jajko ugotowane na twardo, szczypiorek
Obrane szparagi pociac w 5 cm kawalki i wrzucic na osolony wrzatek z dodatkiem cukru. Gotowac: biale szparagi okolo 15 minut, zielone – 10 minut.
Sos: ubic ocet, sol, pieprz, cukier, sok z limona i olej.
Skorke limona cienko pokroic w paseczki dodac do sosu (ale nie cala skorke okolo polowy); zmieszac gorace szaragi z sosem i posiekanym jajkiem, przybrac drobno skrojonym szczypiorkiem.
Podawac z bagietka lub grzankami.
Zycze smacznego.
Mam nadzieje iz nie powtarzam przepisow jakie juz znasz…
Polnoc juz wychla skoltuniona glowe pelna strachow zza wegla – pora wskoczyc do bezpiecznego lozeczka. Tym bardziej ze jutro jak zwykle pobudka z samego rana. A ze u nas zima, jeszcze o 6:30 ciemno i z wielka niechecia czlek sie z cieplych betow gramoli. Aromatyczna kawa przepedza poranne niechciejstwo i juz sie jest gotowym do kolejnego dnia.
Pozdrowienia
Echidna – zaspany borsuk
Echidno, Twoje przepisy bardzo apetyczne, ale, na Dionizosa, SZPARAGOW! To nie jest ta szparaga i ta pora (Ty nie piszesz o porach, ale juz tak za jednym zamachem, bo w Polsce to czesto slychac). Ubiegam Helene, by jej starganych nerwow oszczedzic, bo po Urodzinach musi dobrze odpoczac, a nie chandryczyc sie o drobiazgi 😉
W ogrodzie wszystko jak sie patrzy. Kupilem nowa siatke, uszczelnilem ogrodzenie. Jak mowila Margit, Kaczory nie Orly nie wyleca. Ona teraz pewnie leci na te swoje Hawaje, Bog z nia.
Do szparagow, teraz sezon, swietny jest sos holenderski. Chociaz mozna robic wlasne przyprawy. Ja robie na winie. Co sie nawinie, to idzie do sosu. Nawet papryka. Szparagi mamy w trzech gatunkach. Grube biale, i ciensze zielone oraz fioletowe. Takim znowu smakoszem to ja nie jestem bo zjadam barbarzynsko cale. Niektorzy zjadaja tylko glowki. De gustibus et coloris.
W zwiazku z inwazja kaczek w moim ogrodku zaczalem studiowac moja biblioteka ksiazek kucharskich. Znalazlem dwie pozycje godne uwagi smakosza. Obydwie w jezyku niemieckim. Patrze na pierwsza a tam jak wol, podaje w tlumaczeniu,: ” Gotowanie, wydawnictwo dla kobiety”. O rany mysle sobie gdzie to wydali. Otwieram a tu na pierwszej stronie:
” Jedz tak, zeby uszy sie trzesly, pracuj tak by serce bilo” i komentarz
” stare rosyjskie porzekadlo „. Dalej wydawnictwo dla kobiet Leipzig, 13 wydanie 1989. Tu sie ziemia zaczyna trzasc, kolejki we wszystkich krajach zaprzyjaznionych a tu ksiazka kucharska w dodatku 13 wydanie. Pewnie pechowe. Szukam w indeksi potraw z kaczek. Znajduje 8 pozycji. Wszystko fajnie tylko skad oni brali w tym czasie te kaczki. Recepty jak to recepty, przyszlosciowe aktualne beda w czasach kieda przemina przejsciowe trudnosci i kaczek bedzie pod dostatkiem. Ksiazka nie miala jednego autora bylo to typowe dzielo kolektywu.
Biore do reki drugie dzielo. Tez w jezyku niemieckim. Autor Henryk Debski.
Tytul: Polska kuchnia dzisiaj. Wydanie Interpress Warszawa. Rok wydania 1982. Recepty, wspanialosci. Na samo czytanie cieknie slinka. Tyle,ze jakby z surowcami bylo wtedy tez nie najlepiej. Jezeli to miala byc kuchnia wojskowa to chyba chetnie zostalbym kapralem.
Sadzac po jezyku wydania byla ona zaadresowana do czytelnikow ktorzy nie mieli klopotow z nabyciem surowcow. Byl wtedy jeszcze system reglamentacji dorb doczesnych czy juz mial sie ku koncowi. Nie pamietam. Dzielo najwyrazniej bardziej ambitne bo zawierajace 21 przepisow.
W obydwu tomach ladne kolorowe obrazki bo przeciez nie kazdy musial wiedziec jak wyglad jakas potrawa. Tylko skad te zdjecia, przypuszczam, ze z podrozy sluzbowych lub zdobyte przez specjalnie w tym celu wysylanych agentow na przeszpiegi. Chyba chcialbym byc wtedy takim agentem. Mialbym teraz co zeznawac podczas lustracji.
Moje kacze towarzystwo zintegrowalo sie w zupelnosci i dalej dzielnie poluje na slimaki. Boje sie, ze bede jednak musil je czyms dokarmiac. Czy ktos wie co kaczki lubia najbardziej. Male sarenki dokarmiaja mlekiem, kaczki chyba kartoflami z platkami owsianymi albo jedzeniem dla kotow.
Co powie moja Carmen kiedy bedzie podjadac nie tylko znajomy kocur z naprzeciwka ale i domowe kaczory pod wodza mamusi. Gotowa wybuchnac wojna domowa.
W dalszym oczekiwaniu na odpowiedz Pyry jaki Sekretarz odwiedzal Manieczki, zwyczajny czy ostatni.
Pan Lulek
Panie Lulek,
przejrzałam dekadę ’70 w Kronice XX-wieku, niestety, nie było stosownej wzmianki o wizycie w
Manieczkach .
A ja tę dekadę najlepiej pamiętam i z gazet utkwiły mi entuzjastyczne reportaże z „wizyt roboczych” Pierwszego naonczas sekretarza. Szkoda, że wsród wielu sukcesów tej dekady nie wymieniono w Kronice takiej właśnie wizyty. Ze była to pewne, i chyba niejedna.
http://home.a-city.de/bruno.stubenrauch/laufenten/html/futter.html
Panie Lulek, tu radza, czym karmic te kaczory, ale nie wiem, czy to dobry poradnik, bo zaczyna sie slowami:
„Kaczki to swinie dla ubogich. Zezra wszystko…”
Kiedyś popadłem w konflikt z jedną z blogowiczek w sprawie kaczek a tu proszę o dokarmianiu. Dawno temu w moim domu rodzice hodowali oprócz innego drobiu Kaczki. Nawet było kilka dzikich wyklutych z jajek wysiedzianych przez kurę . Problem pojawił się gdy zaczeły latać . Podstawowym pożywieniem obok ziemniaków i zboża była rzęsa przynoszona z Narwi. Kaczki jadły tego całe wiadra i rosły jak na drożdzach. A jak potem smakowały 🙂 . Lubią też młodą komosę.
Ach kaczki… gdybym miala wybrac co zjesc na moj ostatni posilek, i gdyby nie bylo jajek na miekko i rosolu to zdecydowanie zazyczykabym kaczke z jablkami…
Karmic kaczki tylko dobrymi rzeczmi (zatem raczej odstawic kocie jedzenie) a i rezultat okaze sie dobry…
Pozdrawiam,
a.
Pyszną kaczkę po pekińsku na gorącym półmisku jadłem w Cesarskim Pałacu na Smoczej
Nemo, dzieki za korekte.
Panie Lulek, pamietam iz moja Bunia karmila kaczki ospa (tak to sie zwalo, a co bylo podstawowymi skladnikami niestety nie pomne), do ktorej dodawala posiekanej pokrzywy. To bylo jak salatka warzywna dla drobiu wszelakiej masci. Ugotowane ziemniaki podziabane z mlekiem lub woda, z dodatkiem ww ospy. No i dla kaczek obowiazkowo plaskie naczynie z woda – nie do kapieli bynajmniej, do picia.
A jesli chodzi o slimakowe paskudztwo – ktos mi poradzil by nalac piwa do podstawki pod doniczke – ponoc lubia ten trunek i „chetnie” w nim sie topia. Musi cos w tym byc bowiem w sklepie widzialam tzw pulapke na slimaki – plaskie naczynie z kopulowata przykrywka – wlac piwo i sukcesywnie oczyszczac naczynie.
Bo ja wiem? Chyba te Panskie kaczory lepiej poradza sobie ze slimakami w ogrodku, a i prezentuja sie zapewnie znakomicie.
Echidna
Drogi Gospodarzu, po przeczytaniu o Przyjeciu, wlasciwie dziwie sie dlaczego nie dostalam zaproszenia. Z wymienionych Gosci znam pare osob, choc nie dane mi juz bylo poznac bylego naczelnego Nowego Dziennika. Bo moim Naczelnym w tym pismie byla… Renata, ja bylam jej Deputy Editor – always a bridesmaid, never a bride, jak mowia Anglicy.
Gienkowie, domyslam sie, sa sdasiadami na wsi? Jakby sie Pan z nimi widzial, to mnostwo czulosci prosze przekazac – i ode mnie, i od Renaty – i dla Gienka i dla Niny, moich sasiadow z ulicy.
Mysmy byly w niedziele w wesolym gronie w tej restauracji, na ktora sie Pan nie zalapal – moje zamowienie: tatar z lososia, kaczka w burakach (nie, nie jest to dowcip polityczny! Autentyczne maigret de canard z buraczanyn jus) oraz ciasto. Inni jedli jakies ryby, nie pomne juz co. No i ciasta, choc moja diabetyczka odmowila. Wino – jakas znakomita rioja.Obioad byl wspanialy Potem – chez moi – wpadlismy jeszcze na bardzo wspanialego szmpana, prztyniesionego przez gosci .
Dzis – cudowne, cudowne przedstawienie In Extremis, wspolczensego dramaturga o Heloizie i Abelardzie w Shakespeare’s Globe – wiekszy nacisk na debate teologiczna i niz na romans tej niezwyklej XII-wiecznej pary intelektualistow – mysle, ze w Polsce takie przesdtawienie mogloby sie narazic na ataki wiadomych sil i obrazic t.zw. „uczucia religijne” paru debili. Chcemy wrocic w tym tygodniu do Globe’u – na Otella, jesli dostaniemy bilety (moja babcia byla wiejska nauczycielka literatury na Syberii i kazala dzieciom czytac Szekspira. POtem latami cytowala z jednego wypracowania ucznnia: „Otello sie wscieklo i zabilo Desdemone”)
Ledwo zyje. Dobranoc!
Drogi Gospodarzu, po przeczytaniu o Przyjeciu, wlasciwie dziwie sie dlaczego nie dostalam zaproszenia. Z wymienionych Gosci znam pare osob, choc nie dane mi juz bylo poznac bylego naczelnego Nowego Dziennika. Bo moim Naczelnym w tym pismie byla… Renata, ja bylam jej Deputy Editor – always a bridesmaid, never a bride, jak mowia Anglicy.
Gienkowie, domyslam sie, sa sdasiadami na wsi? Jakby sie Pan z nimi widzial, to mnostwo czulosci prosze przekazac – i ode mnie, i od Renaty – i dla Gienka i dla Niny, moich sasiadow z ulicy.
Mysmy byly w niedziele w wesolym gronie w tej restauracji, na ktora sie Pan nie zalapal – moje zamowienie: tatar z lososia, kaczka w burakach (nie, nie jest to dowcip polityczny! Autentyczne maigret de canard z buraczanyn jus) oraz ciasto. Inni jedli jakies ryby, nie pomne juz co. No i ciasta, choc moja diabetyczka odmowila. Wino – jakas znakomita rioja.Obioad byl wspanialy Potem – chez moi – wpadlismy jeszcze na bardzo wspanialego szmpana, prztyniesionego przez gosci .
Dzis – cudowne, cudowne przedstawienie In Extremis, wspolczensego dramaturga o Heloizie i Abelardzie w Shakespeare’s Globe – wiekszy nacisk na debate teologiczna i niz na romans tej niezwyklej XII-wiecznej pary intelektualistow – mysle, ze w Polsce takie przesdtawienie mogloby sie narazic na ataki wiadomych sil i obrazic t.zw. „uczucia religijne” paru debili. Chcemy wrocic w tym tygodniu do Globe’u – na Otella, jesli dostaniemy bilety (moja babcia byla wiejska nauczycielka literatury na Syberii i kazala dzieciom czytac Szekspira. POtem latami cytowala z jednego wypracowania ucznnia: „Otello sie wscieklo i zabilo Desdemone”)
Ledwo zyje. Dobranoc!
Wlasciwym podpisem jest oczywiscie Helena, nie Renata. Zapomnialam zmienic.
Panie Lulku – też masz Wasze wymagania. A skądże ja mam wiedzieć, o którego sekretarza Pan pytasz? w Manieczkach bywał każdy pierwszy (obowiązkowo chociaż raz) i każdy ostatni . Ospa zaś dla kaczek i innych stworów bożych, to po prostu otręby i wysiewki z sit młynów. Teraz podobno brakuje dla zwierząt, bo masowo wyżerają to-to osoby odchudzające się, weganie, wegetarianie i amatorzy chlebów domowych. A oprócz klasycznej kaczki z jabłkami, czerwoną (modrą) kapustą i drożdżowymi pyzami, bardzo lubię piersi kacze marynowane w czerwonym winie i ziołach, opieczone solidnie na grilu i potem duszone w sosie z marynaty. Echidna – za przepisy szparagowe dziękuję. Niektóre są podobne do tych, które sama stopsuję, inne nie. Jadam pod każdą postacią. A urodziny moi drodzy to taka uroczystość, która dotyczy tylko dzieci i mężczyzn. Tym sposobem Helena jest uzurpatorką.
Panu Lulkowi i innym.
W ważnej kaczej sprawie polecam mój ukochany przepis przywieziony z Tajlandii, bardzo smaczny.
Kaczka lakierowana miodem
Kaczka, 2 cebule, 1 nieduży seler, szklanka słodkiego wina, 1 łyżeczka cynamonu, 6 łyżeczek miodu, sos sojowy, cukier, sól, ocet winny, szklanka rosołu.
Wymytego ptaka natrzeć solą. Zagotować rosół, wrzucić drobno posiekaną cebulę,starty seler, wlać wino i 1 łyżkę sosu sojowego, dosypać cynamonu i cukru. Chwilę pogotować. Gdy roztwór nieco zgęstnieje wlać do wnętrza kaczki. Zaszyć ptaka i posmarować z zewnątrz mieszaniną miodu z octem winnym i sosem sojowym. Piec na wolnym ogniu ok. 2 godzin, co kwadrans lakierując ją miodem. Krojąc kaczkę zebrać płyn z wnętrza i podawać jako sos do ryżu lub makaronu ryżowego.
Albo nieco starszy, polecany przez ulubionego autora książek kucharskich przez Adama Mickiewicza, czyli Wojciecha Wielądko. Tez prioszę:
Kaczka z sokiem pomarańczowym
Kaczka,2 pomarańcze , sól ,pieprz .
Kaczkę posolić i upiec. Kiedy jest prawie miękka pokroić na ćwiartki, posypać lekko pieprzem. Wycisnąć sok z pomarańcz i polać nim kaczkę, pod przykryciem dopiec w piekarniku.
(według „Kucharza doskonałego” Wojciecha Wielądki 1808)
Co kto woli! Smacznego!
Lawina Pomocy ruszyla z calego swiata !
Nie zostawili Blogowicze kaczek wlasnemu losowi. Lza sie w oku kreci na wspomnienie dawnych znanych slow: otreby, ospa. nawet pokrzywa wzruszyla mnie do glebi.
A tak przy okazji. W ogrodku jest zakatek gdzie zagniezdzila sie pokrzywa. Wspaniala. Liscie jak male talerzyki, ostra przy tym, chyba jednak nie dla kaczek. Mowie z wyrachowaniem albowiem z pokrzywy robi sie wspaniale zupy. Kupuje sie kosci wolowe na zupe. Kosci sa porzadnie pociete przy pomocy pily a nie rabane. Jak sie ma chody u Pani sprzedawczyni to wybiera glowki. Maja lepszy smak po ugotowaniu i jest wiecej do ogryzania. Na kosciach gotuje sie wywar z wielka iloscia jarzyn. Do garnka wkladam zawsze zabytkowy gwozdz, ktory oddziedziczylem po babci ktora gotowala dla zolnierzy Armii Czerwonej a potem dla Kosciuszkowcow zupe na gwozdziu. Nauczyla sie tego wlasnie od nich jako zart ale gwozdz jej pozostal i ja otrzymalem go w spadku. Tez wedrowal ze mna po calym swieci a teraz osiadl na emeryturze chociaz sluzy mi wiernie. Pod koniec gotowania dokladam do garnka drobno posiekana pokrzywe i to jest naprawde wspaniala zielona zupa. No i co mam te pokrzywe oddawac kaczkom. Za jakie, pytam sie, grzechy. Pomyslalem o mniszku lekarski nieslusznie nazywanym mleczem. Po niemiecku mowi sie lwi zab. Tego jest wiecej ale z kolei smakuje w postaci salatki z majonezem i jajkami na twardo. Majonez, najlepszy jest 27 %. Niezbyt tlusty. Pomyslalem, ze przeciez nie bede oddawal moich skarbow nawet calej kaczej rodzinie. Tu robie przerwe i jade do apteki wykupic moje leki na nastepny tydzien.
Wrocilem. Sytuacja jest opanowana. Ratunek przyszedl ze strony sasiada i to dla calej rodziny. Sasiad ma w poblizu duza obore gdzie hoduje krowy i cieleta. Kazda krowa ma u uchu kolczyk z wybita data urodzenia i pochodzeniem spolecznym. W razie lustracj nie potrzeba teczki bo na numer mozna wywolac wszystki dana z komputera stojacego w oborze i podlaczonego do internetu. Zatrzymalem sie na podworku a to widze, ze sasiad na niewyrazna mine. Co jest pytam, choroba, kacor. Kacor, Katzenjammer, nie kaczor. Wspolnota Europejska powiada. Co takiego ?. Wyszly nowe przepisy, ze krowy nie moga caly czas stac w oborze tylko musza miec dostep do swiezej trawy i powietrza. Przeciez masz lake mozesz wypuszczac mowie. Nieogrodzona, pojda w szkode do sasiadow. Sasiedzi ubezpieczeni a ty mozesz wystapic o dotacje na postawienie plotu. Ozywil sie niesamowicie. Papiery mozna dostac w gminie a ja ci pomoge wypelnic. Sasiadka poprawi niemczyzne, w najgorszym przypadku uznaja, ze pisales dialektem. Dla przyspieszenia sprawy zrob Down Load formularza, nie musicz chodzic do gminy. Wypelniony nagra ci wnuczek na CD ROM. Rozwiazanie znalazlo sie. teraz on pyta co ja chce. Kaczki wytluka przeciwnikow do ostatniego slimaka i z czego beda dalej zyly mowie. Kotka protestuje, ze bede jej podbieral zarcie dla kaczki i kaczorow. Nie pomagaje apele o solidarnosci spolecznej. Kotka Carmen wie swoje i wystarczy, ze podkarmia kota przyjaciela z sasiedztwa. Nie przejmuj sie mowi ten kowboj. Mozesz przychodzc i podbierac pasze dla krow. Margit robi to samo. Przychodza prywatnie z bratem policjantem i podbieraja. Dalej pyta, czy moja kotka pije mleko. Oczywisci, to przychodz od czasu do czasu z banka i wez dla niej prosto od krowy. Jutro zaczynamy pisac wniosek do Unii Europejskiej o dotacje na plot. Na wszelki wypadek przygotowalem jako prezent ostatnia dwu litrowa butelke sliwowicy wlasnego wyrobu. Niech wie, on mnie mlekiem a ja jego gorzala.
Po powrocie do domu poszedlem za Wasza rada. Dla kaczek postawilem dwa naczynia. Plaska miseczke z woda do picia i balie z woda do kapieli. Nie pomylilem sie balia. Kupilem te balie kilka lat temu w Piasecznie kolo Warszawy. Podpadlem wszystkim mozliwym celnikom ktorzy wywrocili mi samochod do gory nogami szukajec tego kto moglby sie ukrywac to ta balia. Nic nie znalezli bo nic nie bylo a balia dlugo sluzyla do zbierania wody deszczowej. Teraz jest bedzie czyms w rodzaju Jeziora Labedziego dla kaczek.
Jak pisalem z kaczora nie bedzie orla, to moze przynajmniej wyrosnie jakis labadek.
Pomysl z lowieniem slimakow na piwo uznalem za niehumanitarny. Po pierwsze moga wpadac w alkoholizm a po drugie jak kaczor lyknie kilka takich slimakow to bedzie kwakal jeszcze bardziej od rzeczy.
Uratowany do nowych przezyc, przesylam pozdrowienia
Pan Lulek
Chyba dopiero jutro napisze cos na temat Manieczek
Pan Lulek o UE i lekarstwach ale tak jakoś, jakby zajrzał do butli ze śliwowicą, zanim ją ofiarował . Skąd ten luz?Ta empatia w stronę drobiu i kotów? A Manieczki przesuwają się z wolna w stronę krainy mitycznej. Tu ośmielam się przypomnieć, że J.Meisner swego czasu dzielił plany na marzenia i pobożne życzenia, przy czym marzenia się czasem spełniały, a czasem przesuwały w strefę pobożnych życzeń. Wojtku z P. jak tam osesek? Czy p. Ewa podkarmiła już znajdę?
Panie Lulek,
Tu gdzie mieszkam na mniszek mówią maskros czyli „robacza róża”. W siedemnastym wieku mówiono nań lejontand czyli lwi ząb – tak jak w pańskich stronach.
W osiemnastym stuleciu Carl von Linné czyli Linneusz zdenerwował się na te nieporządki i zaczął systematyzować . Zanotował wówczas cztery różne nazwy mniszka występujące w różnych regionach:
kopiss – krowiesiku
skallnacke – czereposzyja
monkhuvud – mnisiagłowa
smörblomma – kwiat maślanny
( tłumaczenie na polski moje – nie Linneusza )
Linneusz kończy właśnie jutro 300 lat chociaż już dawno nie żyje. Z tego powodu Uppsala wyfiokowana jak nigdy. Cesarz japoński z (bardzo fajną) cesarzową, nasz rodzimy miłościwie panujący z równie królewską małżonką zjawią się i będą czcić. Nawet w mojej fabryce udzieliło się – wczoraj została zasadzona jabłoń z odzyskanego z U.S.A. szczepu o wdzięcznej nazwie „Rambo” pochodzącego w prostej linii z nasion wywiezionych w 1640 roku przez szwedzkich do Ameryki emigrantów.
Przed dworcem na skwerku zasadzili tyle kwiecia z całego świata, że chyba bedę musiał wziąć aparat i zdjęcie zrobić.
Tyle o ogrodach….