Dwa dni z życia wzorowego ucznia Dionizosa

Było, minęło. Zostały wspomnienia, parę prezentów i ból kręgosłupa. Tak się czuje człowiek 65-letni. Czyli żadna kolejna granica nie została przekroczona. A prawdę mówiąc, czuję się znacznie milej niż kiedykolwiek, bo spędziłem wspaniałe godziny z najbliższymi, i to od wielu wielu lat, przyjaciółmi, a następnego dnia z całkiem nowymi, poznanymi dzięki blogowi i audycjom w TOK FM.
 
O przyjęciu na wsi nie będę się rozpisywał, bo te same historyjki powtarzają wielokrotnie tylko sklerotyczni staruszkowie. Menu przecież już przedstawiłem. Chwalić się zbytnio i pisać, że wszystkie dania udały się to nieelegancko. Może dodam tylko tyle: po sześciu godzinach ucztowania na półmiskach zostały tylko okruszki. A było tego niemało. Znaczy – smakowało.
 
Może więc napiszę parę słów o oryginalnych prezentach, a przede wszystkim o gościach. Największe zainteresowanie wzbudziła maszyna do otwierania butelek wina. Mam wprawdzie parę korkociągów, w tym jeden mój ulubiony, przywieziony z Laguiole, ale Wojtek Druszcz (najwspanialszy fotoreporter świata i okolic), który zawsze celował w podarkach niezwykłych, tym razem przytaskał w sporej walizeczce urządzenie wymagające przytwierdzenia do stołu (w tym wypadku było to okno werandy). Opisanie tego ustrojstwa jest bardzo trudne, ograniczę się więc do stwierdzenia: działa. A wygląda jak poręczna domowa gilotyna! Wkłada się butlę wina w metalowy uchwyt, wielką dźwignią wykonuje się ruch w górę i w dół i… w ręku zostaje butelka już bez korka. Tak to nas wszystkich zimpresjonowało, że ani się obejrzeliśmy, gdy otworzyliśmy 15 flaszę. Tu nastąpiła (chwilowa) przerwa.

wyborZakasekLososCzyliGravalaks.JPG

na fot. wybór zakąsek, w głębi łosoś (gravalaks)
 

Drugi bardzo przydatny, a oryginalny podarek to rusztowanie pozwalające czytać książki kucharskie przy kuchni. Wygląda jak podstawka do nut dla wiolonczelisty lub dyrygenta. I ma dwie zakładki, czyli metalowe kulki wiszące na cienkich łańcuszkach. Cuuudo!
 
Przy stole i w całym ogrodzie było nie tylko smacznie, ale i wesoło, i ciekawie. Wyobraźcie sobie te żarty odgrywane przez Włodka Pressa, te spory wywoływane opowieściami Andrzeja Paczkowskiego (tak, tak, to ten historyk, o którym myślicie i przy okazji jeden z wybitniejszych polskich himalaistów), te riposty Maćka Wierzyńskiego (dziś TVN 24, a dawniej nowojorski „Nowy Dziennik”, a w zamierzchłych czasach „Kultura”) czy Gienka Smolara (niegdyś sekcja polska BBC – pozdrowienia dla Heleny!).
 
Nie opiszę całej trzydziestki, bo blog pęknie z nadmiaru atrakcji. Z mojego nastroju widać, że było fajnie. Zwłaszcza że pogoda dopisała, żurawie za płotem wrzeszczały, a wiewiórki hasały po drzewach.

rodzina.JPG

na fot. moja córka Agata, żona Barbara i historyk, profesor Jan Kofman
 
 
Także udane było niedzielne popołudnie. Na Targach w Pałacu Kultury siedzieliśmy dwie godziny bez przerwy gawędząc z gośćmi i podpisując książki. Byli specjalni wysłannicy Alicji z Kingston (jak ona ich zmobilizowała przez ten ocean?!) i zrobili zdjęcia, które pewnie do niej dotarły. Było przemiłe spotkanie z Misiem 2, który przywiózł piękny prezent, czyli sztych włoski własnoręcznie oprawiony. Miś 2 jest bowiem doskonałym kucharzem (co widzimy systematycznie na podrzucanych fotkach) i równie doskonałym ramiarzem (co teraz także możecie zobaczyć). Wśród innych targowych gości byli gęsto reprezentowani słuchacze „Kuchni świata” w TOK FM, czyli słuchająca i czytająca publiczność znająca się na smakołykach.

Były to więc naprawdę cudne dwa dni maja. A ten ból kręgosłupa wspomniany na początku to zwrot retoryczny w celu epatowania czytelników (raczej czytelniczek) wiekiem. Choć – prawdę mówiąc – nic nie boli, a po Targach jeszcze pognałem do redakcji na dyżur, bo jestem wydawcą następnego (21.) numeru „Polityki”. Po powrocie zaś i krótkim śnie piszę tę relację (a jest 5.45 rano). Zaraz będzie śniadanie (oczywiście zrobione przeze mnie, i dopiero zapach herbaty poruszy Basię i zmusi do wstania), a potem praca, czyli redagowanie tzw. gorących stron „Polityki”. Do domu wrócę koło 19.
 
Na koniec więc krzyknę sam do siebie: Niech żyje wiek dojrzały! Nie bójcie się go. I tylko bądźcie aktywni.

***

PS.
Oczywiście serdecznie dziękuję za wszystkie życzenia.