Labrak to bośniacki okoń
Żeby nikt mi nie mógł zarzucić, iż ograniczam się tylko do kuchni włoskiej dziś zaproszę Przyjaciół z blogu „Gotuj się!” do dwóch bośniackich krcm. Nie dość, że dobrze tam karmią i poją, to jeszcze nie pozbawiają wszystkich oszczędności. Jest to więc niezła wyprawa także dla skąpców. I daleko nie trzeba podróżować. Wystarczy znaleźć się w Warszawie. Co się ludziom czasem zdarza.
W bośniackiej krcmie Banja Luka można zjeść olbrzymią gurmanską pljeskawicę, prebranac, cevapcici. To wszystko dla mięsożerców. Z ryb warto pomyśleć o labraku, doradzie lub soli. Można – jak kto woli – ograniczyć się tylko do warzyw: faszerowane pomidory, nadziewana papryka bądź warzywa pieczone na grillu.
W Bośni i Hercegowinie przepiękny krajobraz co i rusz zdobią szyldy rozlicznych knajpek i zajazdów. A każdy lokal szczyci się czym innym. Nas zachwyciły dwie proste potrawy.
Pierwsza to dolma sogan, czyli gołąbki mięsno-ryżowe zawijane nie w liście kapusty jak nasze i nie w liście winogron jak w sąsiednich krajach tego regionu, lecz w… cebulę. Nigdy nie udało się odtworzyć smaku tych gołąbków.
Druga – bosanski lonać – to rodzaj zapiekanki z czterech gatunków mięs: baraniny, cielęciny, wieprzowiny i wołowiny. Wspaniały smak tego dania powstaje dzięki białemu wytrawnemu winu, które należy obficie lać do kociołka przed wstawieniem go do piekarnika.
Przy ulicy Puławskiej pod numerem 101, vis-vis parku Dreszera, stoi samotna, stara kamienica. Przed wejściem, z boku, jest rozbudowany ogródek z niewielką fontanną w środku, starymi drzewami skutecznie ocieniającymi stoliki, które przed słabym deszczem chronią parasole. Stoliki i ławy z grubego, jasnego drzewa, wszystko ładnie zakomponowane. Świetne miejsce na ciepłe, letnie dni i wieczory.
Kuchnia bośniacka korzystnie wyróżnia się spośród kuchni bałkańskich. Przede wszystkim chyba dlatego, że Bośnia graniczy z Chorwacją, a to było okno na chrześcijańską Europę. Dodam, że na ogół pogranicza kulturowe mają interesującą kuchnię.
Polecam na początek talerz serbskich rozmaitości (16 zł) i, w tej samej cenie, faszerowaną paprykę. Talerz rozmaitości składał się z papryczek (ale nie przesadnie ostrych), pomidorów wypełnionych dwoma rodzajami pasty i sałaty. Papryka nadziewana specjalnie przyrządzonym ryżem i zapieczona podawana na ciepło intensywnie wzmogła apetyt.
Chłodnik (8 zł) i zupę rybną (10 zł) zamówiliśmy z łakomstwa i grzech ten nie został ukarany.
Z dań głównych wybraliśmy pljeskawicę (20 zł), czyli grubo mielone mięso wołowe, podsmażone i posypane świeżą cebulą, a podawane z sałatą. Polecam też rybę o nazwie labrak (35 zł), soczystą, w ziołach, a przyrządzaną na ruszcie. Po sprawdzeniu w atlasie ryb okazało się, że to znany mi okoń morski.
Wśród deserów była baklava (10 zł), klasyczne ciastko bałkańskie o tureckim
rodowodzie. Bardzo słodkie i tłuste. W karcie win sprowadzane z Macedonii wina stołowe podawane są w karafkach, w cenie 60 zł za litr, ale można zamawiać i mniejsze ilości.
Ogólnie rzecz biorąc, świetne miejsce na spotkanie z przyjaciółmi, szczególnie gdy pogoda pozwala na korzystanie z ogródka.
Mała Serbia to też lokal miłośników kuchni bałkańskiej. Nieduża sala, ale wysoka, w głębi spory i dobrze zaopatrzony bar, obok z osobnym wejściem związany unią personalną pub. Dekoracja wnętrza oszczędna, w dobrym guście, wygodne stoliki i krzesła, przyjazna zastawa. Do tego świetna lokalizacja (Emilii Plater przy Wspólnej). Samo centrum Warszawy, a jednak trochę na uboczu.
Podstawą tutejszej kuchni są ryby i mięsa z grilla, bogato traktowane ziołami, spożywane z chlebem i popijane lokalnym winem lub rakiją. Tuczące są tylko bureki (rodzaj naleśników z francuskiego ciasta) z mięsem lub serem oraz desery, czyli przesłodkie baklawy.
Do bezpiecznych (dla obawiających się utyć) przysmaków należy szynka suszona. Spora porcja cienkich plastrów kosztuje 20 zł. Równie dobrą gorącą zakąską jest ser panierowany (13 zł). Dwa dania główne, oba po 30 zł, to kalmary z grilla oraz herbowa potrawa serbska (a chyba i chorwacka) – pleskavica z kajmakiem, czyli wielki kawał tłuczonego steku wołowego przyozdobiony kremem z mleka. Do tego jako zimna jarzyna pieczona papryka (10 zł). Paprykę się piecze, zdejmuje z niej skórkę i wyrzuca pesteczki, następnie marynuje w lekkiej zalewie. Efekt jest oszałamiający. Dania smakują wspaniale przy ludowych pieśniach dyskretnie płynących z głośników.
Komentarze
Panie Piotrze
Dzisiejsza tematyka częściowo wiąże się z moimi podróżniczymi planami. Mam projekt jesienno – wiosennej wyprawy Słowacja, Węgry, Rumunia, Bułgaria, Turcja, Grecja wyspiarska i kontynentalna, Bałkany i do domu. Projekt jest ambitny i zakłada około 6 – miesięczną włóczęgę z plecakiem i kijem. Zaopatrzyłem się już w literaturę, mapy i wieczorami snuję plany. Nie wiem czy uda mi się ruszyć w drogę tego roku, bo dzieci wymagają jeszcze wsparcia i jest po co pracować, ale z momentem ich usamodzielnienia zostawiam wszystko w pierony, kupuję dobre buty i dalej przed siebie. Podróże na półwysep Iberyjski zainfekowały mnie na dobre bakcylem włóczęgostwa i ciężko mi w codziennej stabilizacji. Nie bez znaczenia jest również możliwość zebrania materiału do książki, bo nie ma nic tak inspirującego jak Droga. Intuicja mi podpowiada, że szczególnie inspirujące mogą być Bałkany z traumą wojny domowej w tle no a zarazem doskonałą kuchnią świadczącą o umiłowaniu życia przez ich mieszkańców.
Alicjo
Po ataku meszek (wieczorne rąbanie drzewa) przedramiona mam pokryte sinymi plamkami. Wygląda to jak ospa wiatrówka, tak samo swędzi i nic na to nie pomaga. Pozostaje tylko przeczekać i mieć nadzieję, że jestem już na to dziadostwo uodporniony.
Pozdrawiam
Wojtku!
Bałkany to Bałkany. Kocioł namiętności. Rozmawiałem ze znajomym Chorwatem, a bliska znajoma pracuje w Belgradzie i obydwoje twierdzą, że wyjazd do Serbii, Chorwacji, Macedonii, nawet Albanii – proszę bardzo. Ale do Bośni – Hercegowiny samotny wyjazd by odradzali, szczególnie poza większymi miastami.
Torlinie
Wiem, że na Bałkanach namiętności są silne, wiele o tym czytam ale to czyni podróż ekscytującą. Myślę zresztą, że po kilku miesiącach podróży, gdy tam dotrę, będę wyglądał na tyle zniechęcająco iż mnie nikt nie porwie dla okupu ani głowy nie utnie scyzorykiem. Poważnie mówiąc jestem dość ostrożny i daję sobie radę w różnych sytuacjach. Nie sądzę bym Bośniakom przeszkadzał podjadając ich przysmaki w wiejskich gospodach. Chyba podobnie ryzykowna jest w tej chwili Turcja a chciałbym ją gruntownie zwiedzić. Ostatnio czytałem reportaż mlodej dziewczyny z tureckiego Kurdystanu. Nachwalić się nie mogła ich gościnności a też miała niezłe korowody z dojazdem, policją i armią. Myślę, że jak tu sobie rade dajemy to i tam przetrwamy.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Balkan znam troche z podrozy wzdluz Dunaju od zrodel w Schwarzwaldzie do delty w Rumunii (2005) oraz z wczesniejszych pojedynczych wyjazdow do Slowenii i Chorwacji (wszystkie po wojnie). Uczucia mam mieszane. Najbardziej przygnebiajace wrazenie robi opustoszale pogranicze chorwacko-bosniackie z nieuprzatnietymi polami minowymi, spalonymi wsiami i nieufnymi ludzmi. Wyobrazcie sobie pojedyncze ocalale domy zamieszkale przez ludzi, ktorzy przepedzili lub wrecz zamordowali swoich sasiadow lub tez biernie przygladali sie czystkom etnicznym, by potem zajac majatek przepedzonych. Mnie sie to kojarzylo z pewnym okresem w polskiej historii. W tych wsiach nie ma na ulicy ani kota, ani kury czy psa. W ostrzelanych domach mieszkaja stare kobiety w czerni, nie odpowiadaja na pozdrowienie. Zdziczale sady sliwkowe pokryte kwieciem, jak panny mlode w bieli… Ten obraz przesladuje mnie kazdej wiosny. Ale kuchnia balkanska jest OK. Ja jednak wroce do wloskiej, bo moj ogrodowy sasiad, Wloch rodowity, wlasnie wrocil z wakacji na rodzinnej Ischii i dal mi 8 ogromnych cytryn z wlasnego ogrodu wraz z przepisem na Limoncello. Do tego potrzebny jest alkohol 95-procentowy, ktorego tu nie wolno sprzedawac. Znalazla sie jednak ostatnia butelka spirytusu przemycona onegdaj z Polski, wiec sie zaraz zabieram do roboty.
Wojtku, to wspaniały pomyśl, wędrowanie po Turcji. Byłem tam parokrotnie, za każdym razem odkrywam cos innego. Polecam szczególnie ?Der Lykische Weg? pisze to w języku Goethego bo pod tym hasłem z pewnością znajdziesz wiele interesujących wskazówek. Jest na mojej stonce również maczu kiczu z pobytu w Turcji.
Gospodarz jak zwykle wzbudza ciągoty, kusi, mami… A niech tam, już się trochę uodporniłam ( na to kuszenie, nie na powaby kuchni). Równie kuszące są plany Wojtka z P. Mam nadzieję, że podróż mu się uda, a my zyskamy kawał lektury i sporo porad praktycznych. Kuchnię bałkańskąą pamiętam z dawnych, socjalistycznych czasów i wtedy to dla mnie była caŁKIEM SMAKOWITA EGZOTYKA (NO, MOŻE TEGO CZOSNKU CIUT ZA WIELE). Przepraszam, znowu nacisnęłam niechcący
Nemo – podaj, proszę przepis, bo tu, gdzie ja mieszkam o spirytus zbyt trudno nie jest. Trzeba tylko poszukać taniego źródła, bo w sklepie trzeba by wydać fortunę.
Kochani,
z opóźnieniem (zapowiadanym) spowodowanym zamknięciem Polski na kilka dni na kłódkę podaję wyniki quizu. Prawidłowe odpowiedzi to oczywiście:
1 – Thomas Jefferson – prezydent koneser win;
2 – Gaspare Campari z Mediolanu;
3 – retsina wino polecane na gorące dni do picia pod drzewem tamaryszkowym.
Pierwszy odpowiedzi przysłał Sławek mieszkajacy we Francji i do niego leci książka „Historia świata w sześciu szklankach” Toma Standage. Gratulacje i miłej lektury!
Właśnie chodzi mi o to by zanurzyć się w klimatach o których pisze Nemo i które widziałem w galerii Arkadiusa – fotoreportaż z Turcji po sezonie turystycznym.
Arkadiusie wyczytałem wczoraj na blogu, że surfujesz. Miałem okazję kilka dni obserwować surferów na przylądku św. Wincentego. Świetna subkultura! Odpoczywałem w Sagres po wędrówce przez Portugalię. Był listopad, plaże puste nie licząc kilku zblazowanych amerykanek z ich młodymi kochankami no międzynarodowego towarzystwa z deskami czychającego na wiatr. Zjeżdżali na przylądek starymi busami w których mieli cały majątek, później godzinami, jak kaczki mokli w wodzie daleko od brzegu i nagle jak na komendę dawali się porywać fali. Wieczorami ogniska wino i skręty. Dużo w nich wolności było, przypominali hippisów z lat 60-tych. Kapitalny sposób na życie.
Pyro, juz podaje.
Limoncello
8 duzych (12 malych) cytryn (niepryskanych) dobrze umyc w goracej wodzie i cieniutko obrac, tylko zolty naskorek, bo biale jest gorzkie.
Skorki zalac w sloju 1l spirytusu, zamknac szczelnie, postawic na 8 dni (jeszcze sie upewnie) w ciemnym miejscu. Po tym terminie zagotowac 1 l wody z 1 kg cukru, lekko ochlodzic i zalac tym macerat cytrynowy. Po ochlodzeniu odfiltrowac, przelac do butelek. Gotowe. Podawac zmrozone w zimnych kieliszkach, czyste lub z lodem.
W mojej galerii beda ilustracje calego procesu, na razie jest poczatek. Robie z polowy surowcow, bo mam tylko pol litra spirytusu.
Niesamowite! Nauczyłem się robić ten napitek w 1981 roku, jeszcze na studiach we Wrocławiu. Nie miałem pojęcia, że nazywa się Limoncello. Pamietam, że problemem było zdobycie spirytusu na kartki. To dopiero nieoczekiwany dowód na przenikanie kultur (przez żelazną kurtynę!). Dodam iż cukier zastępowano wówczas miodem. No i okres leżakowania był krótszy. Kto by 8 dni wytrzymał?
Sławku ?gratuluję udanego występu w quizie. Jak przeczytasz to może wypożyczysz na parę dni. A tak przy okazji, pisałeś, ze ściemniam, chodzi mi to po głowie. Co to znaczy?
Opuncja to brzmi dźwięcznie i ładnie, a jak to jest w oryginale?
Heleno naturalnie nie robi się tego bez rękawic, kuchnia to sprawa męska ( to sztuka, kiedyś szerzej o tym) a służba to tylko kłopoty, znam to z filmów, Polański tez o tym kręcił.
Kręciłem się również po stronie Alicji, złoże zamówienie jak się będę wybierał w zimne strony tej planety. Lubię elementy nawiązujące do rejonu i tradycji, i jak jestem na wojażach to jem i piję co regionalne, najlepiej smakuje na wioskach, z dala od cywilizacji, im prościej tym lepiej, podobnie jak ze sztuką.
Wojtek z Przytoka to wspaniała sprawa. Nie będę się tutaj powtarzał, posłuchaj na mojej maczu kiczu słuchowisko w mp3 pt. ?o s….. i nie tylko… ?
Arku, opuncja figowa, figa indyjska, Feigenkaktus, fico d’India – to ten owoc, ktory jadles i ktory mozna zbierac na kaktusowych zywoplotach np na Sycylii lub kupic w sklepie (rowniez w Niemczech, gdzie zapewne mieszkasz). Kolce na owocach sa prawie niewidoczne, ale, jak wata szklana, wchodza w skore miedzy palcami i wychodza dopiero wraz ze zluszczaniem naskorka. Tak wiec obierac w rekawiczkach lub przekroic wzdluz na pol i jesc lyzeczka. Podawac dobrze schlodzone.
Limoncello – bradzo przyjemny alkohol. Przywiozlam sobie kiedys butelke z Genui od faceta, ktory to sam robil na sprzedaz.
W lecie pije sie mase przyjemnych alkoholi „letnich” – ulubiona margharita, campari z ginem i soda – tzw. blush czyli rumieniec, pimm, pinot grigio, dobre rose, szampan z malinami, mniam.
Jedziemy do Richmond, gdzie wpadniemy na lunch do ukocanej frankofilki Lindsey. E. zamawia zawsze galette ( z maki gryczanej, cieniutkie jak papier biblijny) z ratatuille, a ja galette z anduillette, i cydr w mrozonych glinianych filizankach. A na deser lody pistacjowe z polewa czekoladowa.
Arku, nie wiem, czy to ja zgarnalem pule, wszak Slawkow u nas dostatek, za to z pewnoscia jestem ten od sciemy, nie bylo w tym nic osobistego, a raczej dowod na moja niekompetencje interneciana, sciema miala znaczyc meandry i zawilosci obslugi, patrz, dostepu dla mnie do Twojego linka, bylem jak dziecko we mgle i bylo to wolanie o pomoc, teraz juz jestem bardziej na fali, :), na Godzili nie chodzi, ale za to na I.Explorer, jak zloto, pozdrawiam
ladna opowiesc z Turcji
Panie Piotrze, wiedziony jakims dziwnym przeczuciem, poszedlem sprawdzic moja, wyslana odpowiedz, przy stukaniu, ktorej rozmawialem ze znajomym o Rooseveltcie, no i oczywiscie to jego nazwisko wpisalem zamiast wlasciwego, Jeffersona, prawie odkrywcy chateau Yquem, prosze wiec o ponowne sprawdzenie, mnie sie nagroda za niechlujstwo nie nalezy,
pozdrawiam wszystkich serdecznie
Przyjaciółka z Chez Piggy zaprosiła mnie na lunch, więc gotowanie z głowy, niech się pan J. obędzie sałatą i co tam w lodówce, nie gotuję dzisiaj. Sugerował, żeby zamówić dużo i wziąć doggie bag – resztki dla „pieska” , tak to się elegancko nazywa. Resztki z talerza pakują na żądanie w specjalnie do tego zrobione tacki styropianowe z przegródkami, żeby sałata nie wymieszała się z ziemniakami czy ryżem i co tam jeszcze. Ani mi się śni, Hilara, moja pierwsza poznana tutaj Kanadyjka, zna moje możliwości pochłaniania pokarmów, spadłaby z krzesła, gdybym w południe zaczęła zamawiać góry jedzenia.
Pyro, wspomniałaś wczoraj o czarnych porzeczkach. Co ja się tutaj naszukałam tego! Cwierć wieku, a nigdy nie spotkałam tych owoców na żadnym stoisku z owocami, nigdzie też nie udało mi się kupić krzaczka, żeby zasadzić u siebie w ogródku. Kupiłam w zeszłym roku coś, co niby miało być sadzonką czarnej porzeczki, a okazało się jakimś badziewiem – jak kupowałam, to nie miało to jeszcze liści, taki patyk. A ja uwielbiam porzeczkę czarną, najlepiej prosto z krzaka. Mama robiła wspaniałe kompoty i dżemy, a Tata – przepyszne, choć moim zdaniem nieco przesłodzone, wino. Aromat boski! Znalazłam kiedyś w jakimś katalogu, że wysyłają sadzonki, ale raz się na to dałam złapać – i oczywiście sadzonkę szlag trafił, zanim do mnie dotarła. Królestwo za czarną porzeczkę!
Do Gospodarza: Te krwiste opowieści jeżą włos na głowie (niektóre z nich tutaj czytaliśmy, na przykład o grzebaniu w g… i co z tego wynikło). Bardzo fajnie napisana książka nie tylko kucharska. A przepisy są nieskomplikowane i na pewno będą w użyciu. No i zupa gulaszowa Tadeusza Olszańskiego też jest 🙂
Miłego dnia wszystkim życzę.
P.S. A Bałkany bardzo fajnie opisał Stasiuk w „Jadąc do Babadag”. Polecam.
Ciagle mi sie wydaje, ze mam na sobie opalenizne przywieziona z Chorwacji i z Czarnogory w zeszlym roku. Jadelm tam wysmienicie, nie tylko po restauracjach, ale gotujac samemu (w Czarnogorze mielismy wynajety dom nad Zatoka Kotorska, w poblizu Nowego Hercegu). Kupowalismy tylko produkty miejscowe, od chleba i sera poczawszy, poprzez jarzyny i owoce, a na winie i piwie skonczywszy. Zreszta figi, kiwi i winogrona rosly w ogorodzie, wiec nie trzeba bylo ich kupowac. Wysmienita jest czarnogorska szynka ? la proscuto, tyle ze mocno wedzona.
A z Chorwacji najlepiej wspominam burki. Na slodko i na slono – do wyboru. No i talez pelen smarzonych szprotek, jakie jedlismy w Dubrowniku.
W BiH bylem parenascie minut, tyle, ile zajmuje przejazd przez to bosniackie gardlo dochodzace do morza, i ktore rodziela poludniowy skrawek Chrowacji od reszty kraju. Moze nastepnym razem, bo jestem pewien, ze nastepny raz bedzie. W tym regionie jest zbyt pieknie, zbyt slonecznie i zbyt smacznie, zeby nie wrocic.
Pozdrawiam,
Jacobsky
Stasiuk robi w CH za najbardziej znanego wspolczesnego polskiego autora i jego sztuka „Ostmark” (Marchia Wschodnia) wystawiana w bernenskim Centrum Paula Klee zbiera pozytywne recenzje w stolecznych gazetach. Imigranci ze wschodu grani przez aktorow z dolepionymi wasikami z Grazu i Mariboru (aktorzy nie wasiki) – takie balkanskie typy z akcentem i zlotym lancuszkiem, czekaja na wymarcie ze starosci i bezdzietnosci zachodniego spoleczenstwa, by zajac jego miejsce, jesc z jego talerzy i spac w jego lozkach.
A w Babadag juz sama nazwa jest ekscytujaca, miejscowosc tak sobie, ale okolica ciekawa.
Szlachetność musi byc nagrodzona. Faktycznie nie zauważyłem pomyłki. Ale nagroda Sławkowi się należy za uczciwe przyznanie się do błędu. Pooszło!
A naprawdę nagrodę wygrała Pani Ewelina z Chrzanowa. Dostanie książkę Barbary „Polskie posty” wydaną przez Nowy Świat. Autografy i dedykacja już gotowe. I tez leci na pocztę. Gratulacje i przeprosiny za pomyłke.
jeszcze tylko przeprosze za zamieszanie, jestem do uslug Pani Eweliny
Popieram, Sławek powinien nagrodę dostać za sprostowanie pomyłki 🙂
nemo, Stasiuka „Podróż…” dobrze się czyta, bo nie jest to powieść, tylko
opowieści włóczęgi. Coraz bardziej lubię tego typu książki, tu byłem, to widziałem, pogadałem z ludzmi i tak dalej (niezastąpiony Ryszard Kapuściński, jak Jego się pięknie czyta!). Czytając książkę Stasiuka przypomniał mi się Kusturica i jego doskonałe filmy. Czekam na moją kolejkę do następnej książki Stasiuka, wyszła jesienią chyba, my tu na emigracji tak mamy, że jak ktoś coś, to zaraz się wymieniamy i zapisujemy w kolejkę. Moja przyjaciółka powiada, że czytamy bardzo ambitne rzeczy – ano, komu by sie chcialo za Ocean targać Harlequiny? To każdy może sobie tutaj kupić. Pisarzy zagranicznych można poczytać w oryginale, ale nas ciekawi, co tam w polskiej trawie piszczy. I gdyby tak zebrać pomiędzy nami co kto ma – to wyszłaby to całkiem interesująca biblioteka, i owszem, ambitna. A ja jeszcze mam półkę książek kucharskich!
Bar ou loup !
Le nom bar vient du néerlandais baers qui signifie perche ! La bar s’appelle aussi la perche de mer. C’est un prédateur vorace qui mesure de 30 ? 80 cm qui reste relativement rare et donc co?teux ? l’état sauvage ! Il existe du bar d’élevage mais la qualité est moindre.
Sa chair est tr?s fin et serrée, maigre et avec peu d’ar?tes. C’est parfait !
Griller, farci , vapeur ou sauté, c’est un véritable régal s’il n’est pas trop cuit.
pytanie do Pana Piotra i innych oczywiscie tez, kto wie, niech sie przyzna, nigdy nie bylem w b. Jugoslawii, czy chodzi o ta sama rybe?, co w tytule? nad morzem Srodziemnym wolaja na to wilk? a w Atlantyku bar? Adriatyk dorobil sie innej nazwy na ta wyborna rybke?
fote do konsultacji podesle Alicji, jesli, oczywiscie nie jest to natrectwo, chetnie ja ta droga udostepnie
Bar ou loup !
Le nom bar vient du néerlandais baers qui signifie perche ! La bar s’appelle aussi la perche de mer. C’est un prédateur vorace qui mesure de 30 ? 80 cm qui reste relativement rare et donc co?teux ? l’état sauvage ! Il existe du bar d’élevage mais la qualité est moindre.
Sa chair est tr?s fin et serrée, maigre et avec peu d’ar?tes. C’est parfait !
Griller, farci , vapeur ou sauté, c’est un véritable régal s’il n’est pas trop cuit.
pytanie do Pana Piotra i innych oczywiscie tez, kto wie, niech sie przyzna, nigdy nie bylem w b. Jugoslawii, czy chodzi o ta sama rybe?, co w tytule? nad morzem Srodziemnym wolaja na to wilk? a w Atlantyku bar? Adriatyk dorobil sie innej nazwy na ta wyborna rybke?
fote do konsultacji podesle Alicji, jesli, oczywiscie nie jest to natrectwo, chetnie ja ta droga udostepnie
Bar ou loup !
Le nom bar vient du néerlandais baers qui signifie perche ! La bar s’appelle aussi la perche de mer. C’est un prédateur vorace qui mesure de 30 ? 80 cm qui reste relativement rare et donc co?teux ? l’état sauvage ! Il existe du bar d’élevage mais la qualité est moindre.
Sa chair est tr?s fin et serrée, maigre et avec peu d’ar?tes. C’est parfait !
Griller, farci , vapeur ou sauté, c’est un véritable régal s’il n’est pas trop cuit.
pytanie do Pana Piotra i innych oczywiscie tez, kto wie, niech sie przyzna, nigdy nie bylem w b. Jugoslawii, czy chodzi o ta sama rybe?, co w tytule? nad morzem Srodziemnym wolaja na to wilk? a w Atlantyku bar? Adriatyk dorobil sie innej nazwy na ta wyborna rybke?
fote do konsultacji podesle Alicji, jesli, oczywiscie nie jest to natrectwo, chetnie ja ta droga udostepnie
Dicentrarchus labrax – okon morski, loup de mer, labrak, Wolfsbarsch (niem.) to ta sama ryba, bywa hodowana w akwakulturach. Zyje w Atlantyku i Morzu Srodziemnym
Loup de mer – okon zyjacy w M.Srodziemnym,
Bar – lowiony w Atlantyku. Wlosi nazywaja go branzino lub spigola. Bardzo dobra ryba, bo sie nie rozpada i udaje nawet kiepskim kucharzom 🙂
Ocean perch, tutejsza nazwa tego okonia.
Wychodze na lunch, do napisania, jakaś nowa trendowata (trendy) restauracja, co to nawet Hilara z Chez Piggy ją poleca. Zobaczymy, czuję się prawie tak, jakbym była krytykiem kulinarnym, no ale jak tu nie być, po miesiącach spędzonych na tym blogu!
Le nom bar vient du néerlandais baers qui signifie perche ! La bar s’appelle aussi la perche de mer. C’est un prédateur vorace qui mesure de 30 ? 80 cm qui reste relativement rare et donc co?teux ? l’état sauvage ! Il existe du bar d’élevage mais la qualité est moindre.
Sa chair est tr?s fin et serrée, maigre et avec peu d’ar?tes. C’est parfait !
Griller, farci , vapeur ou sauté, c’est un véritable régal s’il n’est pas trop cuit.
pytanie dla Pana Piotra i oczywiscie innych, ktorzy moga wiedziec, czy ryba w tytule, rozumiem, ze z Adriatyku, to ta sama, co „wilk” z morza Srodziemnego, i bar z Atlantyku? te przepyszne jednostki?, do konsultacji podesle fote Alicji, majac nadzieje, ze ja ogolnie udostepni i nie wezmie mnie za natreta, co powinien swoja obrazkarnie zalozyc, a nie chodzic po prosbie?:), pozdrawiam
ale sie narobilo, a pisali, ze nie poszlo, sorki
teraz juz wiem az za dobrze, dzieki
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/bar.bmp
To od Sławka. Jak odsapnę, to napiszę, jaki był lunch (i zilustruję), dopiero wróciłam!
http://pl.wikipedia.org/wiki/Labraks
No dobra. Knajpa jest nowa i położona w takim miejscu, że nikt by do niej nie zajrzał,barak paskudny, odkąd pamiętam, była tam tania jadłodajnia z wyszynkiem, a jest to spacerkiem ode mnie jakieś 1.5 km, nawet nie zwróciłam uwagi, że coś się zmieniło.
Jak to fajnie mieć starych przyjaciół! Siedziałyśmy dzisiaj z Hilarą i wspominałyśmy naszą ćwierćwieczną przyjazń. Właściciele knajpy biegali wokół nas, bo tak jakoś wyszło, że znamy się z pierwszych lat Chez Piggy, kelnerka usługująca to dziecię, któremu Hilara 20 lat temu pieluchy zmieniała. Miałam zamiar zrobić dużo zdjęć i miałam pozwolenie, ale tak się zagadałyśmy, że zrobiłam, co zrobiłam.
A gospodarze chcieli nas uraczyć na własny koszt a to deserem, a to winem, a to koniakiem.
P.S. do Gospodarza, Hilarę znajdzie na zdjęciu z Kuchni Chez Piggy, czarnobiałym, miała koński ogonek wtedy.
http://alicja.homelinux.com/news/Lunch_time/
No masz. Ze mnie taki krytyk kulinarny, jak z koziej… i tak dalej (na swoją obronę dodam, że dopiero praktykuję !). Zapomniałam napisać najważniejsze. Otóż te ostrygi były w sosiku całkiem ostrym, i wśród składników rozpoznałam mleko kokosowe, pasta curry żółta ( jest też czerwona), pomidor pokrojony, bazylia.
Ostry sosik dla mnie to mniam mniam, uwielbiam. Ten talerz był wielki i głęboki, i jak juz zjadłam te ostrygi, to został sos, w ilości mniej więcej talerza zupy. Chlebek był, żeby sosikiem sie zajadać, ale niestety, nie za dobry chlebek i starawy. Powinni się z Pan Chancho spiknąć, piekarnią wspaniałą od Chez Piggy, i stamtąd świeży chlebek pobierać.
A wino było shiraz australijskie z Adelajdy(Lindemans), pół kielicha, a drugie pół kielicha gamza z Bułgarii. Oba wspaniałe i w moim guście. Miało być białe, bo ostrygi, ale ja wybierałam, a jestem wielbicielką win czerwonych i esencjonalnych, mocnych w smaku. Hilara nie miała nic przeciwko.
http://alicja.homelinux.com/news/Ksiezyc_ze_tylko_w_morde_mu_dac/
Nie mogłam odmówić sobie, zeby nie wyjść na ganek i nie zrobić zdjęcia
( o północy) na jezioro.
Tak wygląda pełnia księżyca na Collins Bay, pięknie odbija się w wodzie.
Wczoraj wracając z Warszawy z kolegą zajechaliśmy do M1 po kawe Tchibo Wiener Melange (polecam bo świetna i z dobrego ekspresu smakuje jak w wiedeńskiej kawiarni Aida). Sieć kawiarni Tchibo się rozwija i ceny dobrej ziarnistej kawy do przełknięcia około 20 zł za pół kilo. Potem zgłodniali z kolegą poszliśmy na obiad do Sfinksa. Grilowany schab nadziewany boczkiem bardzo przyzwoity dodatki również . Kelnerują i przyrządzają sami panowie . Obsługa miła i szybka mimo tłumów w piątkowe popołudnie
Ps
Sfinks jakiś czs temu kupił od Pana Kościuszki sieć restauracji Chłopskie Jadło
A ja składam w Wasze ręce moje szparagowe sprawozdanie. Już pisała, że szparagi zapiekane w szynce i śmietanie były pyszne. Wczoraj natomiast robiłam szparagi pieczone z przepisu Anny Z. – te z jajkiem rozciapanym w oliwie. Uczucia mam po tym doświadczeniu mieszane. Nie wiem dlaczego, ale musiały piec się nie 10 , a 20 minut. Wcześniej były twarde zupełnie. Część wyszła pysznie, część pozostała dość łykowata. To jajko jako rodzaj dipu nie bardzo mi odpowiadało; jeżeli już, to wolałabym z łychą masła i siekaną pietruszką. Piłyśmy do tego białe wino półwytrawne, włoskie, stołowe. Pozostałe obłamane części szparagów nie przerobiłam na zupę tylko :
1. ugotowała al dente (ok 8 min) Potem przelałam na sicie zimną wodą, pokroiłam na 1 – 1.5 cm kawałki
2. dorzuciłam do tego 10 dkg ostrego, pełnotłustego sera salami w kostkach, 2 jajka na twardo , puszkę groszku zielonego i 2 łyżki majonezu.
3. wyszła b. interesująca sałatka. Na przyszłość dodam jeszcze ze 3 drobniutko siekane szalotki razem z zieloną czuprynką.
A teraz uwaga zasadnicza , dedykowana przede wszystkim Miś 2 : obłamywanie, nie obłamywanie , szparagi zawsze należy obrać, zaczynając 2 cm poniżej główki i ciągnąc nóż (najlepiej szczelinowy, ruchomy_do podstawy. Podeschniętą końcówkę odciąć. Gotować w osolonej wodzie zawsze ze szczypt ą cukru i małym kawałkiem masła albo łyżką oliwy ( zapach nie jest wtedy dokuczliwy) A wszystkim bardzo dbającym o zdrowie (Torlin) przypominam, że oprócz dużej ilości błonnika i mikroelementów, szparagi zawierają ogromne ilości asparginy – tego samego alkaloidu, który podaje się w tabletkach wszelakiej maści udarowcom.
Alicjo, jezeli jadlas to, co na zalaczonym obrazku, to byly malze (Mytilus edulis) a nie ostrygi 🙂
Pyro, masz racje z tym obieraniem. Nikt o nim nie wspomnial.
Chodzi oczywiscie o szparagi biale i fioletowe. Zielonych sie nie obiera, ale ja obieram ca 1/3 od dolu. Asparagina (produkty jej metabolizmu) wydalana jest przez nerki i jej charakterystyczny zapach zna kazdy jadajacy szparagi. Wiec sie Misiu2 nie przeraz przy siusianiu. Podobnie jak po rydzach czy buraczkach. Wtedy zmienia sie barwa.
Nemo, gratulowalam sobie, ze nie poprawilam tych „ostryg”, bo jest to meczace caly czas miec racje.
Dzieki, ze to zrobiles……
Witam i życzę smacznego.
Sławku, prezentowaną rybkę nazwę – sandacz, lub jak kto woli Zander.
Okoń występuje w morzach i oceanach na całej planecie, przybiera barwy w zależności od rewiru. Widać to na filmiku z wyspy Sal. To garupa tak to zwa.
Jutro zmieniam wyspę Wolin na West Berlin, tereny otaczające to prawdziwe zagłębie szparagowe. Świeże można śmiało jadać na surowo. Naturalnie nie żałować przy obieraniu, to poprawia smak po ugotowaniu w słonej wodzie. Polane sosem holondeze z dodatkiem wędzonego łososia rozpływają się na podniebieniu. Do tego -szary burgund- . Paluszki lizać.
http://images.google.ch/imgres?imgurl=http://www.sportanglerverein-bad-godesberg.de/assets/images/Wolfsbarsch.jpg&imgrefurl=http://www.sportanglerverein-bad-godesberg.de/html/wolfsbarsch.html&h=533&w=400&sz=33&hl=de&start=4&sig2=UiNeqthG1di9Hw2tpt1dyg&um=1&tbnid=aPWcshZMvoBfiM:&tbnh=132&tbnw=99&ei=5lw8RuvrJJHA0QTlu8mVAQ&prev=/images%3Fq%3Dloup%2Bde%2Bmer%26svnum%3D10%26um%3D1%26hl%3Dde%26sa%3DN
Arku, sandacz to ryba slodkowodna, znosi najwyzej lekkie zasolenie (Baltyk). Jego uzebiona paszcza siega swymi katami az za oczy. Poza tym jest poprzecznie pregowany po bokach i ma duze „psie” zeby, wystajace w przedniej czesci pyska.
Arku, sandacz to ryba slodkowodna, znosi najwyzej lekkie zasolenie (Baltyk). Jego uzebiona paszcza siega swymi katami az za oczy. Poza tym jest poprzecznie pregowany po bokach i ma duze „psie” zeby, wystajace w przedniej czesci pyska.
Chwilowo to okres ochronny na sandacze, jak się pojawi zrobię parę fotek. Do tego czasu naprawia mi obiektyw. Za 180Euro chcą go reanimować. O zgrozo.
Jedno jest pewne, okoń to nie jest. Ostrygi również, ich opakowanie jest koloru lawy wulkanicznej, znacznie większe, a wnętrze wypełnione masą perłową. Do tego szklaneczka ginu bez toniku, smak pozostaje na cały dzień. Wspaniała potrawa na cieple okresy.
Arku, zanim naprawia Ci obiektyw obejrzyj sobie dokladnie zdjecie Slawka. A teraz przeczytaj, co w mojej madrej ksiazce podaja: Er ist leicht an seinem unregelmässsig geformten, dunklen Fleck auf den Kiemendeckeln zu erkennen. Der WOLFSBARSCH, also OKON MORSKI. Przeciez Slawek pisze, ze to BAR. Po kolcach na pletwach grzbietowych poznac, ze to okoniowate. Sandacz tez jest okoniowaty. Slawek zlowil w morzu, pewnie gdzies w Bretanii. Najlepiej, jakby sam odpowiedzial, gdzie?
Twoj holondoze, to zapewne hollandaise czyli sos holenderski, do szparagow klasyczny, w rzeczy samej. Pod warunkiem, ze nie z torebeczki Knorra.
sorry za trzy „s” w unregelmässig 🙂
nemo, fotka wyemitowana przez Alicje wyraznie pokazuje rybe drapiezna, popatrz uwaznie na dwa grzebienie na grzbiecie. Zdjecie zostalo wykonane w rejonach nie nalezacych do cieplych. To widac po tonacji barw. Tlo rowniez na to wskazuje. Ubjor kulsownika jak wyzej. Z za okna dochodzi szum fal, to znaczy, ze wiatr rosnie na sile. Przy odrobinie szczescia zlapie sandacza, choc nie zalicza sie do ryb fruwajacych o ktorych na maczu kiczu, i przedstawie moja wersje.
pozywiosz uwidisz,
garupa to nie jest, sa bardziej owalna, niektore osobniki dochodza do 5kg widzialem na Cubie przed spozyciem rumu.
mfg
Okon, jak wiadomo nie jest drapiezny i nie ma kolcow, nie osiaga 40-70 cm i nie dochodzi do 15 kg wagi, a skaliste wybrzeza Bretanii slyna z blekitnego nieba i tropikalnych upalow. W zwiazku z tym klusownicy chadzaja tam w bikini z baraniego futra. Drogi Sherlocku, czekam na Twojego sandacza.
auch mfg
Nemo,
w karcie stało „oysters”, powtarzam za kartą, a mój kolega od surfowania nazywa to-to mule. Ja tam sie nie znam, ale dobre było, no i zapomniałam napisać, że na boku miałyśmy frytki, które smakowały prawie tak samo jak świetne frytki wg. przepisu Heleny – otóż były to frytki ze słodkich ziemniaków (jam). Chrupiące z zewnątrz, delikatniuśkie w środku, po prostu cudo. Yummmmmmie! Zapytałam panienki, czy jakoś specjalnie je smażyli, otóż nie – po prostu jak normalne frytki, na wrzący olej i już. Bardzo polecam, warto spróbować.
A ostrygi mają chyba całkiem inne upierzenie, grubą skorupę, z tego co pamiętam. Jak zwał, tak zwał, dobre było.
Ten okoń ze zdjęcia Sławka jest trochę większy, niż ocean perch, który tutaj nawet dosyć często kupuję. O ile to jest okoń, bo widzę, że zdania są podzielone, a ja się znam tylko na małych okonikach ze stawów w wiadomym miejscu.
p.s. do Misia2.
W restauracji Chłopskie Jadło w Krakowie na ul. sw. Jana (niedaleko galerii Mleczki)
pan J. zatruł się okrutnie żurkiem na białej kiełbasie, z jajem na twardo.
Od tego czasu omijamy – on, bo ma te wspomnienia, ja, bo ratowałam mu życie i całą noc nie spałam, ratując. Jadłam ten sam żurek i do dziś nie wiem, dlaczego ja nie miałam żadnych problemów, ani moja siostra, a J. miał.
http://tygodnik.fishing.pl/04/okon.html
No. To sobie poczytajcie! W końcu oni wiedzą, o czym piszą!
http://www.angeltreff.org/fischdb/wolfsbarsch.html
To dla Arkadiusa. Niech sobie poczyta i porowna drugie zdjecie z tym Slawkowym.
Alicjo, Twoja linka to o polskich okonkach slodkowodnych, ale tez ciekawa.
Masz rację nemo, ale ja te słodkowodne okonie znam z doświadczenia (łowiłam ryby!), a te oceaniczne ze sklepu 🙂
Ale za wielkie to one nie są, z tego co widzę/kupuję. Taka większa płoć.
To co kupujesz, ocean perch, wcale nie jest okoniem, tylko ryba skorpionowata, Sebastes marinus. Wystepuje w polnocnym Atlantyku i Pacyfiku do Honsiu. Ryba Slawka jest europejska.
http://en.wikipedia.org/wiki/Rose_fish
Alicjo, czy tak wyglada to co kupujesz?
tytulem uproszczenia, rybe z foty znam i chytam od lat, doskonale znajac jednostke i jej zwyczaje, moje zdziwienie i pytanie, dotyczylo tylko Adriatyku, nie spodziewalem sie, ze az tam dolazla, teraz juz wiem, ze spokojnie mogla, niewiele ma wspolnego ze slodkowodnym sandaczem, mimo zblizonego ksztaltu, a z okoniem, slodkowodnym chyba juz nic, pomijam oczywiscie jakies tam geny z przed milionow lat, i pewnie jakas klasyfikacje Linné,
jednostki, uwazane juz za b. duze to ok. 5kg, widzialem raz jedna, taka, co miala 12,8kg- monstrum, dla ciekawostki doloze, ze sa ostre jak brzytwy, kolce, skrzela itp, niejednego juz pokaleczyly, wybieram sie na nie za jakies dwa tygodnie, dam znac, czy dalej smakuja jak kiedys
A wiec Arku, juz nie musisz uganiac sie za sandaczem:)
Slawku, powiedz jeszcze, w jakiej okolicy zlapales Twojego okonia morskiego (perche de mer)? Nie musi byc dokladnie, ale region i morze by mi wystarczylo. Zycze owocnych polowow i dobrego apetytu!
l’ile d’Yeu, Vendeé (85), wiec Atlantyk, ryba ze foty nie moja, ale taka sama, tym razem pomysle o zdjeciach i pokaze moj polow, na shle
Chyba takie te okonie, nemo, tylko bez głowy!
W sprawie „oysters” (ostryg) się wyjaśniło – nie dało mi to spokoju, zadzwoniłam do Hilary, a ona na to, że to przecież ona zamawiała i czytała z karty dań, a ona wszystko tak wyglądające nazywa oysters (tylko wtedy, kiedy nie jest kelnerką). No to ja się czuję usprawiedliwiona częściowo, bo te ostrygi powtórzyłam za nią chyba – nie przepadam za takimi rzeczami (ryby kocham, krewetki ewentualnie w niewielkich ilościach), ale naprawdę wyjątkowo mi to smakowało wczoraj.
Pan J. poleciał do sklepu po jam na frytki, do tego będą kotlety z piersiątek kurczaka plus sałata.
na shledanou!
oj chyba poprosimy Pana Piotra o szybki kurs mycia czeresni na temat mieczakow, duza konfuzja kroluje na blogu, ostryga z malza sie miesza, do tego, ta malza, jakas dziwnie duza, skad ona? cieszy fakt, ze dobra byla, a gdyby tak o coques, palourdes, couteaux, St Jaques, amandes i innych malzach, tudziez pousse pied? ostrygowy sezon sie praktycznie skonczyl, no chyba, ze ktos lubi mleczne, ale zawsze lepiej wiedziec na zapas
co to jest jam na frytki?, po ktory to byl polecial P. J.
Jam (yam) to są słodkie ziemniaki, takie dosyć spore i pomarańczowawe w kolorze. http://en.wikipedia.org/wiki/Yam_(vegetable)
To co pan J. przyniósł ze sklepu, to są raczej słodkie ziemniaki, bo nie aż takie wielkie, ale tak sie utarła nazwa, i ja powtarzam nieznająca się, jak wczoraj te ostrygi za Hilarą. No ale chyba się o to nie pozabijamy?! 🙂
Zdam raport, jak te frytki wyszły. Póki co, w południe zjedliśmy nowalijki, z mojego ogródka tylko szczypiorek. Odwiedza nas też zwierz. Rzodkiewek nie chciał, ale orzeszki arachidowe i owszem. Pająk sam sobie poradził, jak widać na załączonym obrazku. Konwaliom potrzeba jeszcze parę dni, ale jak zakwitną, to będziemy się dusić od zapachu, jest ich milion i coś tam.
http://alicja.homelinux.com/news/05.05.2007/
POdobnie jak ostrygi to nie mule, tak jamy to nie slodkie ziemniaki czyli pataty. Jamy wygladaja podobnie, ale jest to zgola inna jarzyna, niz pataty czyli slodkie ziemniaki, ktore maja pomaranczowy miazsz i gladka skorke.
Przepis na mule parominutrowe (na 2 osoby):
Skladniki:
Kilogram malz,
1 duza cebula posiekana
1 puszka wloskich pomoidrow
1 lyzka masla
2 czubate lyzki zielonego pesto
1.Mule obrac z wasow.
2. W glebokim garnku zeszklic posiekana cebule w lyzce MASLA, nie oleju. Dodac puszke wloskich pomidorow. zagotowac.
3. Wrzucic mule. Przykryc garnek i trzymac na ogniu 3-4 minuty lub krocej, od czasu do czasu potrzadsajac garnkiem. az sie skorupki otworza.
4. Lyzka cedzakowa przelozyc mule do glebokiej miski, zostawiajac w garnku caly plyn.
4. Zgasic ogien i dodac do garnka dwie czubate lyzki pesto. Wymieszac i zalac tym malze.
Potrawa jest bardzo plynna i smaczna – najlepszy sposob na malze jaki znam i zdecydowanie lepszy niz ograne marinier w winie, cebuli i ziolach.
Robie mule cala zime, ale teraz juz nie jest sezon (miesiac bez R).
Jeśli miesiąc jest bez „r” to skąd to „r” w minutach?
No to w przyszłym tygodniu będzie o mięczakch. Nasz klient – nasz Pan!
W wyjaśniającym wpisie co do słodkich ziemniaków (Sławek prosił), jamów i tak dalej wtrąciłam 2 sznureczki i teraz wpis czeka na akceptację.
„Jam (yam) to są słodkie ziemniaki, takie dosyć spore i pomarańczowawe w kolorze.
To co pan J. przyniósł ze sklepu, to są raczej słodkie ziemniaki, bo nie aż takie wielkie, ale tak sie utarła nazwa, i ja powtarzam nieznająca się, jak wczoraj te ostrygi za Hilarą. No ale chyba się o to nie pozabijamy?!” (przytaczam, co napisałam, pewnie kiedyś się ukaże…).
Zapraszam do lasu za moją górką:
http://alicja.homelinux.com/news/Las.05.05.20007/
Forsycja kwitnąca w maju to tutejsze klimaty. Czarna wiewióra też.
jakby sie tu zabijac? podobno my czytate, ? propos, cos dawno Torlina nie widac, pewnie chlop zarobion, mnie tam to R sie podoba, brzmi swojsko, a te zolte na zdjeciu od Alicji, to juz prawie wyglada na wiosne, alleluja, Pan Piotr przychylny, poczytamy o mietkich, dzieki za cenne wiesci o kartoflach Helenie i Alicji, odmiany mnie totalnie nieznane, rozumiem, ze frytkowe, do tego celu jeszcze niedawno uzywalem binch, ale podobno, ostatnio sie zdegenerowala, obecnie zalecane, to: manon, lub mona lisa, ta ostatnia, mniej chetnie, bo nieco za slodka na fryty, taki madrala, to ja nie jestem, spytalem fachowca
Ja też nie jestem mądrala.
Wiem, że nic nie wiem, rzekł Sokrates
A wiedział wiele, jak wieść niesie.
To znaczy, że gdy się wie dużo
To jeszcze więcej wiedzieć chce się.
Wiem, że wiem wszystko, rzekł ktoś inny
Kto się wyrocznią chciał ogłosić.
To znaczy, że gdy się wie mało,
To myśli się, że wie się dosyć.
Wiem, że nie wiedzą, że nic nie wiem,
oświadczył kiedyś pewien cynik.
I jeśli to przynajmniej wiedział
osiągnął całkiem niezły wynik.
Najbardziej bowiem się ośmiesza
Ktoś swojej wiedzy bardzo pewien.
Kto mógłby rzec o sobie śmiało-
nie wiem, że wiedzą, że nic nie wiem….
Slawku, masz chyba na mysli bintje (wymawia sie tak jak sie pisze, ale moze nie we Francji, u nich to jest Mozaar, Bak i Ondel (niem. kompozytorzy))- dawniej najlepsze na frytki, ale tu sie ich unika, bo bez pestycydow nie urosna. Mam krotka znajomosc z odmiana mona lisa, przy ostatnim pobycie w Prowansji nie udalo mi sie ich znalezc, a byly znakomite (dotad najlepsze) na gratin z czosnkiem i ziolami. My sie tu czepiamy szczegolow u laikow-amatorow gotowania, a jak sie poslucha czy poczyta „fachowcow”, to wlos sie jezy. Towaroznawstwo sie klania.
O moluskach poczytam bardzo chetnie, jesc ich teraz nie bede (swiezych) az do wrzesnia, z wiadomych powodow, „r”.
P
Pataty, ipomea batatas, z rodziny powojowatych -convulvulaceae. Czesc jadalna – bulwy o gladkiej, cienkiej skorce. Wysoki poziom witaminy A (beta-karotenu). Miazsz bulwy wilgotny. Hodowane w Ameryce.
Jamy – dioscorea, z rodziny dioscoreaceae. Czesc jadalna – klacza o chropawej, luskowatej skorze. Bardzo niska zawartosc witaminy A. Miazsz klacza – suchy.
Hodowane w krajajch basenu Morza Karaibskiego.
Ja tam się nie znam… i wiem, że nic nie wiem. Smakowite było.
Alicjo nie martw się dla zwykłego śmiertelnika pstrąg potokowy , tęczowy, żródlany wyglądają podobnie . A jak położyć obok lipienia to wsio ryba.
Miałem kiedyś pojechać do Francji do Arcachon i wystawiać sie w słynnej wiosce jako artisan. Załatwiłem wszystkie formalności ale zostałem wykolegowany bo miałem za ładne wyroby. Impreza trwała trzy miesiące i najlepsze ostrygi na świecie zajadali moi koledzy . Przywieżli potem trochę skorupek 🙁
Dałem słowo, że nie będzie o polityce u Pana Piotra dlatego zagadkę Zgadnij kto to napisał ? zamieściłem u Daniela Pasenta w Rozmyślaniach pod pałacem . Nagroda CzeKa
http://passent.blog.polityka.pl/?p=260#comment-31656
Sławku!
Ja jestem, czytam blog, a że nie zawsze się wpisuję, bo … uważam, że wpisywać się należy, jak się ma coś ciekawego do powiedzenia. To nie jest żadna aluzja do wpisujących, tylko do mnie. Nie znam jamy, patatów, pstrąga tęczowego, muli, ryby skorpionowatej – to co ja mam napisać?
Mogę tylko dodać od siebie, że zakochałem się w potrawie teksańskiej i robię sobie ją na okrągło.
A jeżeli juz jestem przy głosie, to mam kilka pytań do Wojtka (jeżeli można:
1. Idziesz cały czas zu Fuss, czy podjeżdżasz autobusami, pociągami?
2. Bierzesz forsę na cały czas czy dorabiasz?
3. Bierzesz namiot, czy nocujesz na kwaterach?
4. Co Ty biedny będziesz robił w zimie na Bałkanach? Tam potrafią być groźniejsze zimy niż w Polsce!
Pozdrawiam wszystkich
Torlinie, lubie jak jestes, Misiu2- Kapusta? Ladniejsza krzyczy, ze sniadanie gotowe, ktore, zreszta sam zrobilem ( jest prawie 15h), wiec lece, dostukam pozniej, paka
Ryszard Kapuściński
Są jeszcze wiersze Tadeusza Kubiaka , Mieczysława Jastruna i paru innych. Jak kazali to pisali 🙂 Sławku napisz to wyślę coś fajnego mis_2@gazeta.pl
Szanowny Panie Gospodarzu !
Wyglada na to, ze jest Pan kulinarnym obiezyswiatem. Jezdzilem, kiedy jeszcze sily dopisywaly po roznych krajach i w roznych celach. Musialem sie zywic tym co serwowano, czasami nawet nie pytajac o nazwe potraw. Mam swoj sposob wybierania lokalu. Zaczynam od czytania karty dan od pozycji desery. Jezeli sa nalesniki, to niezaleznie co jest w glownym zestawie pozostaje. Jezeli nie, zmieniam lokal. Bywalo, ze po niektorych podrozach wracalem do domu jak po kuracji odchudzajacej, a zawsze zona witala mnie nalesnikami wlasnej roboty. Po kilkunastu latach malzenstwa jej nalesnik mialy wszystkie inne nalesniki swiata pod soba. Pamietam jak dzis jedna nalesnikowa historie ktora przytrafila mi sie w Hamburgu.
Bylem zaproszony do lokalu o ktorym chodzily pogloski, ze jest w stanie zaserwowac potrawy z calego swiata. Czasami tylko trzeba bylo czekac na sporowadzenie surowcow. Kelner przyjal zamowienie a potem zapytal co na deser. Wbrew moim przyzwyczajeniom nie moglem przeczytac karty zreszta i tak bym nie zaproponowal zmiany lokalu. Zatem deser. Poprosilem o nalesniki. W Niemczech i w Austrii jest to znana potrawa. W Hamburgu, przynajmniej tam, nie. Nalesniki powtorzylem po polsku. Kelner zapytal mnie z jakiego kraju jest ta potrawa. Z Polski powiedzialem. Wtedy poprosil mnie zebym byl laskaw to napisac. Napisalem. Po polsku.
Za minute przy stole zjawil sie kucharz. Calutki bialy w olbrzymiej czapie.
Najczystszym akcentem z Warszawy z okolic ulicy 11 Listopada zapytal: pan zyczy. Zycze. Nalesniki. Z jakim nadzieniem. Twarog z rodzynkami. Kopertowane czy zawijane. Kopertowana, jedna strona mocniej przyrumieniona a na gorze kropelka rumu Bacardi. Nad stolam zapadla cisza. Bylo wiadomym, ze spotkali sie dwaj znawcy przedmiotu. Nawet jak nikt z pozostalych uczestnikow biesiady ani w zab nie mowil po polsku. Z ogniem czy bez. Moze byc bez ognia, wszystko jedno, nie jestem az tak wymagajacy. Po kilku minutach w malej salce gdzie siedzielismy zgaslo swiatlo i Pan Kucharz, osobiscie, wniosl tace z trzema plonacymi nalesnikami. Wszyscy zamowili jeszcze raz deser wlasnie taki sam. Sam wlasciciel lokalu przybiegl w landsadach do naszego stolika. Powiedzial, ze swojego kucharza nie posadzal o takie umiejetnosci. Ja dostalem w prezencie butelke Trollingera, to takie wino z okolic Sztuttgardu a potrawa bedzie serwowana w przyszlosci jako specjalny deser kucharza.
Na Panskim blogu wystepuje Pan z patelnia w dloni. Czyzby odznaka nalesnikowa. Jesli tak, to gdzie mozna sprobowac Panskich smakolykow.
Kresle sie z wyrazami szacunku
Pan Lulek
no i mamy gulasz, czy ktos zna na to jakis dobry przepis?
Do Miś 2. – przepis Ci mogę dać, chociaż z węgierskim gulaszem ma niewiele wspólnego. Jest natomiast b. w polskim guście i moja rodzina za nim przepada :
75 dkg ładnej, miękkiej wołowiny, 2 łyżki smalcu (najlepiej, inne tłuszcze gorzej się sprawdzają), 2 duże albo 3 mniejsze cebule pokrajane w ćwierćplasty, sól, pieprz, ostra i słodka papryka.
Mięso pokroić w ok 2 cm kostkę, osmażyć na gorącym smalcu, przełożyć do rondla, osolić, wkręcić sporo świeżo zmielonego pieprzu, skropić wodą, dusić na malutkim ogniu ok 0.5 godziny. Wsypać w rondel cebulę, włożyć kawalądek ostrej papryki, uzupełniać sos gorącą wodą. Dusić do miękkości. Mięso z sosem osypać delikatnie mąką, (mała łyżeczka), energoicznie mieszać, żeby grudek nie było. Wsypać dużą szczyptę słodkiej papryki, jeszcZe chwilę pogotyować.
Jeżeli wieprzowina ma zastą pić wołowinę, to mięso przed osmażeniem osypać mąką, a potem często mieszać, bo lubi osiadać. Dodatkowo w połowie duszenia wsypać łyżeczkę majeranku i mały , usiekany ząbek czosnku.
Można stosować odmiany np z pomidorami, albo papryką, albo suszonymi grzybami (wtedy – do grzybów – dać kilka jagód jałowca)
Najlepiej smakuja z kaszą gruczaną albo perłową, ale może być z każdym innym wypełniaczem – np grubym makaronem.
Ale jeszcze lepsza jest zupa gulaszowa. Zwłaszcza gdy postoi dobę w lodówce i przegryzie się. A przegryźć powinno się wszystko. Zwłaszcza w polityce.
No to smacznego!
Zupa gulaszowa
50 dag wołowiny bez kości, 10 dag cebuli, ząbek czosnku, sól, 1 kg ziemniaków, 2 pomidory, strąk słodkiej papryki, ostra papryka w proszku, 5 dag smalcu
Posiekaną drobno cebulę podsmażyć na smalcu, dosypać (po przestudzeniu patelni) sproszkowaną paprykę, a następnie podsmażyć umytą i pokrojoną w kostkę wołowinę. Dodać drobno posiekany czosnek, obrane ze skórki pomidory, posolić i zalać wodą tak by zawartość garnka wystawała. Posolić do smaku. Dusić na wolnym ogniu uzupełniając wodę. Gdy mięso prawie miękkie wrzucić obrane i pokrojone w kostkę ziemniaki. Teraz zalać tak by wszystko znikło pod wodą. Doprawić solą i ostrą papryką do smaku. Gdy ziemniaki zmiękną podawać z czerwonym wytrawnym winem.
Chyba Sławkowi bardziej chodziło o gulasz po francusku …
Bardziej mu się podobała kandydatka niż kandydat.
Ja gulasz robię z dużą ilością marchewki i świezych pomidorów. Szklarniowe się nie nadają i na gulasz trzeba poczekac do lata
To jasne. Ale my go chcemy sprowadzić na dobrą drogę. Z polityki do kuchni. I tu jest pięknie, a nie tam na scenie politycznej. Nawet francuskiej.
juz jestem na dobrej drodze, z gulaszem poczekam do lata, na pomidory polne, nie sugerowalem zadnych opcji wlasnych, chodzilo mi tylko o obiad, pasujacy do wegierskich korzeni nowego wybranca narodu, przepisy mam, tylko za tym smalcem trzeba troche polatac, taki kraj
kupilem za to Aszu 1993, w koncu trza to jakos pokropic