Chleb nasz powszedni
Bieżąca historia dostarcza nam powodów do ekstremalnych zdziwień,
Mało co ostatnimi czasy zaskoczyło mnie jednak tak bardzo, jak
wiadomość, że na wpół gotowe pieczywo będziemy sprowadzać z
…Chin. Pewnie są powody cenowe, które przemawiają na korzyść
takiego rozwiązania, jednak produkt, który jak mało co wiąże się z
naszym ”tu i teraz” powinien, wydawałoby się, powstawać jak najbliżej,
na miejscu.
Od kilku już lat, jadąc drogą Warszawa – Wyszków mijam fabrykę
pieczywa, z której wywozi się całe tony gotowych do wypieczenia w
sklepach chlebów i bułek. I już to wydawało mi się bardzo dziwaczne, że
chrupiące pieczywo powstaje w wielkich przemysłowych halach, co jest
zaprzeczeniem całej historii piekarstwa. A teraz jeszcze to! Pewnie więc
stoją za tym poważne argumenty ekonomiczne, bo innych nie
dostrzegam.
Już kilkaset lat temu polscy snobistyczni bogacze sprowadzali transporty
ostryg, które pewnie nie zawsze im smakowały, ale stanowiły dowód
statusu. Sprowadzanie z Chin pieczywa, oprócz tego, że brzmi
dziwacznie, pewnie nie będzie oznaczało niczego ważnego dla snobów.
Nawet pewnie, jak bawełniane chińskie t- shirty , chleby i bułki wejdą po
prostu na nasz rynek ciesząc co najmniej podobnym smakiem i
konkurencyjną ceną. O tempora!
A teraz z innej całkiem beczki. Czy nie dziwicie się, przynajmniej ci
którzy się interesują tym problemem, że czas, kiedy pojawiają się w
lasach grzyby, przeniósł się na późną jesień. Koniec października, jako
czas obfitych grzybowych żniw to niezwykła zmiana. Ale dobrze że
wreszcie są. Suche lato i należycie mokra i ciepła jesień dały świetne
rezultaty. Mamy pewność, że nie trzeba będzie oszczędzać tego
pachnącego kuchennego skarbu ani na wigilię, ani w inne zimowe dni.
Grzybiarze mają pełne ręce roboty a amatorzy grzybowych przysmaków
wielką smakowitą frajdę. Czasami nawet do przesytu. Ale te
wspaniałości nie trwają długo. Trzeba zatem się pospieszyć i wymyślać
lub przypominać sobie różne grzybowe dania.
Oto zupa z gąsek, prośnianek, zielonek (niepotrzebne skreślić)
To starodawna, tradycyjna jesienna potrawa. Nazywano ją nawet
rosołem grzybowym, bo od pierwszej niemal chwili w garnku powstaje
niezrównany, esencjonalny smak. Różny od innych grzybowych zup.
Zupa z gąsek nie wymaga nawet włoszczyzny, wystarczą pokrojone,
pracowicie uprzednio umyte grzyby, posiekana cebula, dobra sól
(używam kwiatu solnego; nie przesadzam: ten smak jest naprawdę inny!)
i nieco dobrej śmietany, ew. szczypta pieprzu. W moim domu rodzinnym
do tej zupy jadało się zacierki. Ale jak brakuje czasu, ten dodatek nie jest
niezbędny. A dobra zupa to jest to. Smacznego!
Komentarze
Właśnie… tempora! Mores!
W nawiązaniu do poprzedniego wpisu, widzę, że nasze Zwierzątko z Down Under robi mniej więcej tak samo, jak ja – bo jak ugotować zupę dla dwóch osób? Jasne, że w ilościach i zamrozić w odpowiednich porcjach!
I jeszcze jedno – pod poprzedni wpis. Przecież polska kuchnia zupami stoi jak chyba żadna inna nacja! Zwłaszcza, jak wchodzimy w okres jesienno zimowy, rozgrzewające zupy to niebo w gębie!
Kapuśniak, krupnik, barszcze białe i czerwone , grochówka, król rosół…oraz oczywiście niewątpliwie pucio, czyli „przyprawiona z umiarem, acz pikantna, taka posilna, taka przymilna, kartoflanka, kochana kartoflanka!”.
Wypada przytoczyć cały tekst (a zwłaszcza tłumaczenie 😉 )
Gdzie są te chwile, kto mi wytłumaczy
Gdy do stołówki razem szliśmy miła
Za nami został dzień solidnej pracy
Przed nami na stoliku już dymiła
Kartoflanka, biurowa kartoflanka,
która mych pierwszych westchnień była świadkiem.
Zawsze w niej parę pływało skwarek,
ty je ze mną łykałaś ukradkiem.
Z wszystkich zup nam najlepiej smakowała
przyprawiona z umiarem, acz pikantna,
Taka posilna, taka przymilna,
kartoflanka, kochana kartoflanka.
Niestety, krótko miało trwać to wszystko
W innej stołówce dziś pod palmą siedzisz.
Przenieśli cię na dyrektorskie stanowisko
No a ja samotny płaczę nad talerzem…
Kartoflanki, biurowej kartoflanki
która mych pierwszych westchnień była świadkiem
widzę tych parę mizernych skwarek,
których ze mną nie przełkniesz ukradkiem
choć się zmuszam dokończyć jej nie mogę
nie uważam by była zbyt pikantna
ale wodnista i nienawistna
kartoflanka ohydna kartoflanka!
I nagle dzwonisz do mnie ukochana
Do swej stołówki mnie zapraszasz dzisiaj
Więc patrzę na te palmy i dywany
I w jadłospis a w tym jadłospisie…
Patato soup, pomdeter krem, tak napisano
Ja tu czytam i tak się denerwuję
Bo po raz pierwszy jestem w takiej Wytwornej restauracji dla dyrektorów Języków obcych nie posiadam Więc tak patrzymy sobie z tą najdroższą Panią dyrektor długo w oczy W tym czasie kelnerka przynosi nam Dwa talerze z tym całym pomdeter Nieważne, i ja się orientuje że to jest… Nic innego jak:
kartoflanka I tutaj kartoflanka znów jest
Twoich i moich westchnień światem
Znów w niej parę żegluje skwarek
Ty znów łykasz je ze mną ukradkiem
I jak dawniej jak dawniej nam smakuje
Przyprawiona z umiarem, acz pikantna
Taka posilna taka przymilna
Kartoflanka kochana kartoflanka!
Podaję mój komentarz do poprzedniego wpisu Gospodyni:
Dołożę i swoje małe co-nieco w odniesieniu do pytania Gospodyni.
Otóż Droga Basiu – choć powątpiewasz o tym znasz zapewnie domy „…w których najczęściej gotowałoby się „po polsku”, wedle nakazów najbardziej cenionych autorów starych książek kucharskich lub wedle rodzinnej tradycji” . Świadczą o tym nasze blogowe rozmowy o daniach przygotowywanych od „święta” i na co dzień.
Nie będę odpowiadać za innych lecz skupię się na naszych kulinarnych poczynaniach. Oboje, Wombat i ja, gotujemy polskie potrawy, niekiedy (szczególnie gdy pamięć zawodzi) sięgając do polskich książek kucharskich. Tej najpopularniejszej „Kuchni Polskiej” (wyd. 1958 i 1982) oraz innych pozycji, w tym Piotra i Waszych wspólnych wydań. Przepisy mojej Buni, tak jak je pamiętam, też niekiedy wdrażam do menu i chyba pamięć mnie nie zawodzi gdyż smaki przywołują wspomnienia doznań kulinarnych poczynań Buni.
Nie znaczy to bynajmniej byśmy nie szukali natchnienia w kuchniach świata. Włoska, francuska, hiszpańska, grecka, tajlandzka czy chińska kuchnia też znajdują uznanie. A ksiązki kucharskie pomagają odkrywać nowe dania i smaki. Internet też ma swe zasługi na tym polu.
Generalnie nie kupujemy dań gotowych czy półproduktów. Z przyczyn nie tylko prozaicznych, czyli braku takowych – mam w tym przypadku na myśli dania typowo polskie lecz również smakowych. „Chińszczyzna” przygotowana w domu wedle oryginalnego przepisu smakuje tysiąc razy lepiej niż tzw gotowce. I na talerzach prezentuje się zdecydowanie lepiej.
Lazania zawsze robiona w domu (choć muszę przyznać, że ciasto nie zawszę robię sama i kupuję gotowe), ale już pierogi to wyroby moich białych rączek. Kluski, choć kupne zawsze są na podorędziu, chętnie robię sama w ilościach nadprogramowych, które suszę i trzymam w pudełkach.
Wiele potraw jak np bigos, sosy, rosół wołowy czy wywar na wędzonce też gotuję „na wyrost” – dzielę na porcje i zamrażam.
Nie znaczy to w 100%, że nie kupujemy wyrobów już gotowych. Śledzie w occie (rolmopsy) i oleju (Matiasy – podstaw szybkich sałatek itp) do nich należą. Choć na święta Wobat zawsze doprasza się śledzi przygotowanych tradycyjnie czyli śledzie z beczki (dostępne w Deli – odpowiedniku dawnych Delikatesów) w oleju i z cebulą oraz dania z domu Wombata – śledzie w zalewie z octu i przetartego mlecza z cebulą i typowymi dodatkami. Przepis podała mi Teściowa – to wspomniana przez Ciebie tradycja rodzinna przekazana kolejnemu pokoleniu, tradycja jakiej nie znałam.
Bazę do pizzy robiliśmy sami aliści ostatniu kupujemy bardzo dobrze wykonaną i zamrażamy. To co na wierzchu to już nasza działalność smakowo-twórcza.
Dania gotowe od tych najprostszych do bardziej wymyślnych i tu mają swych zwolenników lecz odnoszę wrażenie (choć możliwe że jestem w błędzie) iż gotowe dania przywożone do domów znacznają przeważać, szczególnie na rynku młodych konsumentów.
W Polsce wyrobów garmażeryjnych i dań gotowych jest do „wyboru, do koloru i do smaku”. Nic więc dziwnegi, że chętnych nie brak. Łatwość przygotowania … upps… odgrzania też nie pozostaje bez znaczenia.
Odosze jednak wrażenie, że postępujące zmiany ekonomiczne zarówno w Europie jaki i u nas niejako zmuszą większą część społeczeństwa do powrotu do tradycyjnego gotowania. Nie wszystkie potrawy wymagają wielogodzinnej działalności w kuchni. Ot choćby spagthetti o jakim była niedawno mowa. Trzy posiłki gorące w cenie jednego to pokaźny bodziec ekonomiczny.
Rodzinny obiad, ach jakże tu popularny (niestety nie mogę znaleźć najnowszej reklamy, ale prawdę mówiąc menu niewiele się zmieniło, cena też pozostała ta sama):
https://www.youtube.com/watch?v=FVpk4OJlv6g
Niedawno byl temat grzyba o nazwie szmaciak, leśny kalafior i chyba inne nazwy. Kilka dni temu zobaczylam tego grzyba w cieniu sosny. Trudno by bylo go nie zauwazyc ze wzgledu na rozmiar, kolor i ksztalt.
Po zerwania, praktycznie po delikatnym oderwaniu od czesci korzenia sosny, grzyb mierzy chyba 30-40 cm srednicy. Czyli byl duzy.
Grzyba ostroznie wlozylam do duzego kartonu w samochodzie aby bezpiecznie przewieźć do domu. Grzyb jest delikatny i łatwo jest uszkodzic korone.
Z braku doswiadczenia z tymi grzybami upewnilam sie ze to jest “cauliflower mushroom”. Wyslalam zdjecie to osoby ktory sie zna na wielu malo spotykanych grzybach.
Troche czasu zabralo czyszczenie tego grzyba. Igly sosny, kawalki mchu i piasek byly w pofaldowanej koronie grzyba. Wyplukalam ile moglam.
Z braku znajomosci przepisow pokroilam korone na kawalki i usmazylam jako przystawke na lunch.
Jest tego tak duzo ze wiekszosc grzyba w kawalkach zamrozilam. Reszte trzymam w lodowce az poczytam o przepisach.
Leśny kalafior ma bardzo przyjemny smak. Okazuje sie rowniez ze ma duze wartosci zdrowotne.
Tu jest informacja po polsku o lesnym kalafiorze.
https://podroze.onet.pl/ciekawe/siedzun-sosnowy-wyglada-jak-kalafior-ten-dziwny-polski-grzyb-jest-jadalny/2jtw9h2
Glean dominujac jablka. Ostatnio byly orzeczy wloskie i laskowe.
Owoce na drzewie jarzebiny sa duza atrakcja dla ptakow i rowniez dla saren.
…orzechy…
Co do chleba naszego powszedniego to mamy przyjemność przebywać teraz w kraju, w którym w każdym miasteczku jest przynajmniej jedna piekarnia. Codziennie, w tym również w niedzielę rano można kupić świeże bagietki i croissanty 🙂 Tak, tak, jesteśmy we Francji i przy okazji odkryliśmy lokalną tradycję związaną ze Świętem Zmarłych. Otóż na Korsyce wypiekany jest specjalny chleb związany z tym dniem, po korsykańsku zwany u panu di i morti : https://tiny.pl/wwhwg
To raczej drożdżowa brioszka z bakaliami niż tradycyjne pieczywo, składa się bowiem z mąki, cukru, masła, drożdży. jajek, mleka, rodzynek i orzechów.
Jako że jesień to nie tylko czas grzybów, ale również kasztanów, to napomknę przy okazji, iż na korsykańskich rubieżach mąka kasztanowa i wszelakie wypieki na jej bazie to również chleb powszedni.
Ale, ale….nie samym chlebem człowiek żyje podrzucam więc jeszcze kilka zdjęć z imprezy pod hasłem-dziecięcy Halloween w plenerze:
https://photos.app.goo.gl/YaxngdBhV1Fn7hDQA
Elapa-to miło, że Wasz spektakl cieszył się powodzeniem wśród publiczności.
Skoro znow o grzybach chcialem nadac, ze pierwszy raz zjadlem to: https://pl.wikipedia.org/wiki/Sarniak_dach%C3%B3wkowaty
Wiem od lat, ze jadalny, lecz nigdy nie znalazlem wiecej niz jednego, najczesciej marniutkiego i robaczywego. W zeszlym tygodniu, gdy szukalismy z wnuczka glownie rydzow, trafilo nam sie tego bez liku. Nabralismy tyle ile potrzebowalismy (rydzow bylo tyle ze tylko wyobraznia o tym, ile czasu zajmie zagospodarowanie tego powstrzymalo nas od dalszego zbierania) i sprobowalem. Wiec: to jest grzyb trwaly, nie tak delikatny jak rydz, dluzej mozna go trzymac w lodowce, nie rozpada sie i nadaje sie do smazenia wprost na tluszczu, tak jak kania. Zostaje przy tym caly i nie rozpada sie tak jak kania.
Dobry!
Zanim doczytałam do końca komentarz Pepegora, zerknęłam na podany sznureczek i pierwsze skojarzenie – kania!
Orca,
nie obraź się, ale ten „glean”…
Podpowiadam – zbiór owoców, grzybów i czego tam jeszcze.
Zbieramy grzyby, orzechy, jabłka i tak dalej. Jeszcze raz przepraszam, ale myślę, że takie poprawianie trochę pomoże wzbogacić Twój język polski 🙂
Danuśka,
u nas popaduje, a i tak nie jest najgorzej w porównaniu z latami ubiegłymi, kiedy to zazwyczaj przymrozki albo pierwsze śniegi i w ogóle zimno!
A tu korsykańskie dzieci „na letniaka”!
Nasze dzieci, teraz już staruchy po czterdziestce, biegały w zimowych kurtkach „po prośbie”! A potem zjadały łakocie i niektóre z nich niestety, zwracały słodkości w niezbyt estetyczny sposób (fakt autentyczny!).
A tak w ogóle to jest to paskudny zwyczaj pogański, wyczytałam w dzisiejszej prasie internetowej z Polski. Sam prezes powiedział, że „my nie potrzebujemy takich szaleństw z Zachodu”! Co prawda, nie akurat to szaleństwo miał na myśli…
(to wyczytałam w wydaniu GW – „Abecadło prezesa” – gdyby to był kabaret, można by się śmiać, ale…).
To natomiast z „Polityki”:
„Sama Edyta Górniak rok temu podzieliła się z fanami niechęcią do tej paskudnej celebracji, która przywędrowała do nas wprawdzie z USA, ale chyba z podpowiedzi i na plecach diabła. Przestrzegała i przestrzega. Kilka dni temu gwiazda przekonywała na Twitterze, że gości na Ziemi już 4 tys. lat, licząc czasem linearnym – więc wie, co mówi. Co racja, to racja. Nie wszystko, co amerykańskie, musi być dobre: czołgi, owszem, ale obyczaje już niekoniecznie. W swoim przekazie pani Edyta rozebrała na części „halloween” – wyszło u niej „hell i win”, czyli mniej więcej „piekło wygra”. Po prostu obnażyła istotę diabelskich harców w wigilię Wszystkich Świętych.”
No!
Reszta rozbioru tradycji halloweenowej na czynniki pierwsze na blogu Jana Dziadula:
https://dziadul.blog.polityka.pl/2022/10/29/koniec-z-szatanskim-halloween-niech-zwycieza-niebo/?sso_ticket=nweSp44Zs854Z8muyeRWuBX9D4b1mlZ3qHHQoyLkoroHJlBLMwP6CxfHgAGs-4YfdR8w7wq7uv_Ns2gGZNJRE6cOTLAplywLcpHB_IabwNLWUJfAwOzuOKbl_3GgXl9T
Alicja,
Nie obrazam sie. To z rozpędu. Postaram sie zapamietać.
Coraz mi mniej do śmiechu. Stocznia, zakłady samochodowe, E. Wedel… lista długa. Teraz jeszcze Chleb. Nie bez kozery piszę z dużej litery.
[„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą
z ziemi przez uszanowanie
dla darów Nieba….
Tęskno mi Panie…
C. K. Norwid„]
Tyle poeta, a przekazy historyczne, zapisane wspomnienia i te opowiedziane przez rodzinę oraz znajomych świadczą o roli Chleba w życiu codziennym.
Moja Bunia która przeżyła dwie wojny światowe zawsze mawiała: „…dwie profesje zawsze przetrwają, czy to w czasie pokoju, czy wojny: piekarz i grabarz”. Obie babcie szanowały niezmiernie chleb – zawsze przed ukrojeniem pierwszej kromki kreśląc krzyż na spodzie bochenka (jak wiele osób z Ich pokolenia). Chleba się nie wyrzucało. Bunia rozbijała suche pieczywo w moździeżu na bułkę tartą, a to nienadające się do tego zbierała w pojemnik i oddawała panu od „czy jest suchy chleb dla konia”. Dziadkowie posiadający gospodarstwo wykorzystywali resztki chleba w karmie dla zwierząt.
[„Polskie pieczywo to coś więcej niż jeden z produktów o wspaniałym smaku. Posiada stałe miejsce w świadomości Polaków, jest wkomponowaną cząstką obecną w wieloraki sposób w naszym życiu. To naturalna i integralna część naszej kultury, tradycji i religii. Chleb obecny jest w symbolach, języku, sztuce i literaturze, a jego historia sięga dawnych czasów.
… przez wieki stał się nie tylko symbolem pożywienia, ale i symbolem życia. Jego brak oznaczał głód i śmierć. … chleb darzony jest szczególną czcią. Wiele osób nie wyrzuca pieczywa, a to, które upadnie, podnoszone jest z ziemi z należnym szacunkiem i całowane…:
„Chca Wom łopedzieć, jak to się jiedyś trzeja było narobić, żeby kromka chlyba wrazić do gymby. Pierwyj jak konsek chleba komu upod na ziymia, zarozki tyn z szacunkiym go dźwigoł i całowoł. Pomna, jak nom w doma wdycki tata z mamą tublikowali: Szanujcie, dzieci chleba, abyście kiedyś suchej skórki niy szukali…” Monika Bednorz, Swojski Chleb
Chleb traktowano jako: w domu – włodarza, w pracy – przyjaciela, w drodze – towarzysza. „]
Tekst w nawiasach kwadratowych i cudzysłowiu pochodzi ze strony Instytutu Polskie Pieczywo.
O ile mnie pamięć nie myli pieczywo (głęboko mrożone ciasto do wypieku) z Chin już dawno trafiło na półki polskich sklepów. Martwi co innego: już w roku 2015 piekarze nieprzychylnie wyrażali się o sprowadanym z Chin mrożonym cieście do wypieku chleba i prorokowali upadek małych piekarni. I choć niejednokrotnie poruszano ten problem na wysokim szczeblu, jak widać nic w tym zakresie nie zostało zrobione.
Wychodzi na to, że metoda „lepiej sprowadzać niźli inwestować we własne przedsiębiorstwa” ma się dobrze i w zaciszu wyłożonych puszystymi dywanami gabinetów rośnie jak … „na drożdżach”. Zgroza!
O grzybobraniu mogę sobie jedynie pomarzyć. Grzyby suszone przywieźliśmy z Polski (wolno jeśli są zapakowane firmowo).
Tak sobie też pomyślałam, że Danuśka gdzieś wojażuje. Bagietek zazdroszczę szczególnie. Korsyki również. Choć sama wyspa ponoć skalista, plaże cudowne, a widoki urokliwe. A że u nas teraz panoszy się La Niña pogpda niestety wstrętna. Wieje, pada, leje, ponuro i niestety powodzie zalewające farmy, domostwa, osiedla i miasta.
Odnośnie Halloween – nie jestem zwolenniczką jego świętowania. Nie potępiam, nie zabraniam, po prostu nie jest ono w moim stylu. Drażni mnie szczególnie fakt, że świętujący nie potrafią zrozumieć tych co do rozrywki ich dzieci odnoszą się obojętnie i nie biorą czynnego udziału w ogólnych harcach. Tolerancja w obu postawach mile widziana i „tyla”.
Orca 🙂
Czytam teraz SPATiF (Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatralnych i Filmowych) Aleksandry Szarłat – i polecam, bo mam z tego beczkę śmiechu. Do tematu meduzy i lornety stosowny cytat z w/w książki:
„Popularne jest (w „Kameralnej”) zamawianie „lornety”, co oznacza dwie setki wódki oraz „inwalidy”, czyli tatara z jednym jajkiem”.
Nie mniej zabawny cytat z żartu bodaj Marii Dąbrowskiej (tu luźno opisuję) – po śmierci Bieruta (zmarł w dość tajemniczych okolicznościach w Moskwie) zastanawiano się, kogo wysłać do Moskwy po ciało, każdy oficjel się bał…
Gremium orzekło, że najlepiej wysłać Cyrankiewicza, bo temu to włos z głowy nie spadnie 😉
Dla młodszej generacji – Cyrankiewicz był kompletnie łysy.
I jeszcze jedno – „więcej schabu niż Ochabu”! Czasy tego pana też pamiętam…
A halloween? Niech se ta… nasza chata z kraja i tutaj dzieci nie chodzą (jeszcze nie odkryły nowego, bezpiecznego chodnika!). Domy, które sobie nie życzą odwiedzin dzieci „po prośbie” nie oświetlają swoich podwórek, a w blokach całe towarzystwo jest „załatwiane” na parterze, kto chce, to wrzuca łakocie do zbiorczego wora.
Halloweenowe, korsykańskie zabawy mogły rzeczywiście bez problemu odbywać się na świeżym powietrzu, jako że w ciągu dnia mamy tu temperatury w granicach 22-26 stopni, co jest zjawiskiem nietypowym, jak na tę porę roku. Mieszkańcy narzekają na suszę, podobnie jak w innych częściach Europy czy świata.
Wyspa, jak napisała powyżej Echidna, jest skalista i wśród osób, które lubią górskie wędrówki słynie z trudnej trasy GR20:
https://outdoormagazyn.pl/2018/09/gr20-przejscie-korsyki-w-praktyce/
My nie zamierzamy pokonywać tych prawie 200 kilometrów przez góry, ale zaplanowaliśmy różne spacery, które są przeznaczone dla mniej wysportowanych czy też dziarskich wędrowców. Zainstalowałam zatem już kilka dni temu w telefonie stosowną aplikację, która podpowiada niezbyt trudne trasy dla piechurów, którzy przyjechali z nizinnego Mazowsza 🙂
Punktualnie co do dnia i co do święta 🙂
kości zostały rzucone – – > https://photos.app.goo.gl/g6jPukLxA9eTjG997
I pomimo ponad 30° C w cieniu smakowały w wyśmienitym towarzystwie cudownie.
Właśnie tak jak potrafi smakować iberyjska świnia która spożywana jest na miejscu, bez turystyki pośmiertnej jakiej miały możność skosztowac resztki Ronalda Reagana
Takie życie https://photos.app.goo.gl/MP9iNL1beR6BRhT8A
jest zacznie przyjemniejsze niż w Madrycie 🙂
Co ma Ronald Reagan do iberyjskiej świni? Pytam poważnie…
U mnie ciepło (14c), ale mokro. W czytaniu nadal SPATiF i przeróżne dykteryjki środowiskowe.
Może istotnie, jak pisze echidna, pieczywo kupowane w supermarketach ma chińskie pochodzenie, przynajmniej jego część. Na miejscu wypieka się bułki ciasta głęboko mrożonego, a skąd ono jest, raczej nikt nie wnika.
Słuszne są obawy o los małych lokalnych piekarni, bo ceny energii poszybowały do góry.
Temat grzybów jeszcze aktualny.
Orca,
ciekawe doświadczenie z siedzuniem sosnowym. Miałaś rzadką okazję poznania tego grzyba. Ciekawe, czy będzie smaczny po rozmrożeniu.
Pepegor pisze o sarniaku – tego grzyba jeszcze nie spotkałam. Ale to co pisze o wielkiej ilości rydzów świadczy, że ten sezon był wyjątkowo dla nich dobry, bo nawet ja na nie trafiłam i wcale nie w lesie, ale przy bocznej drodze przy niewielkich sosnach.
Ewo,
kaszubskie opowieści czytam ze szczególną uwagą, bo znam wiele z odwiedzanych przez Was miejsc. Ale sprawa pomylenia kurhanów w Odrach i Węsiorach zbiła mnie z tropu, bo wydawało mi się, że wcześniej byliście w obu miejscach. Jak widać autosugestia wiele może namieszać. Przejrzałam Wasze relacje i przypomniałam sobie, że pisaliście o kurhanie w Leśnie, a że tam nie byłam, to i umknęło mi to z pamięci. No i to Leśno nie jest zbyt ciekawe w porównaniu z Odrami i Węsiorami. Na mnie duże wrażenie zrobiły kurhany w Węsiorach, kiedy byłam tam pierwszy raz. Urok, tajemniczość miejsca, piękne położenie nad jeziorem – to pobudzało wyobraźnię. Ale działania szczególnych mocy nie doświadczyłam. Odry, choć większe podobały mi się mniej. A drugim odwiedzinom w Węsiorach towarzyszyły odgłosy pracy jakichś maszyn, więc nie było mowy o jakimś skupieniu.
Z przyjemnoscia i ze smakiem przeczytalam opis echidny na temat szacunku do chleba.
Kiedy jestem w okolicach sklepu niemieckiego kupuje razowy chleb i pszenne rogale. Przechowuje w zamrazalniku.
Krystyna,
Mam nadzieje ze mrozone “kalafiory” beda rownie aromatyczne i smaczne jak swieze.
Chyba pisalam kiedys o grzybach ktore rosna na trawniku przed budynkiem banku. Wokol tego banku rosna brzozy (birch) a wokol prawie kazdej brzozy rosna grzyby o angielskiej nazwie porcini. Google mowi ze to borowiki. Dzisiaj zatrzymalam sie przy tym bydunku i zebralam kilkanascie grzybow roznej wielkosci.
Dzisiaj wygladalo to podobnie do tego zdjecia tylko nie w takich ilosciach 🙁
https://www.ebay.com/itm/322318451052
Wiem ze tu niektorzy choduja grzyby. Okazuje sie ze “kalafiory” sa popularne wsrod azjatyckich konsumentow ktorzy prowadza farmy tych grzybow.
Dopiero teraz zauwazylam ze zarodniki borowikow sprzedawanych przez ebay sa wysylane z Serbi.
Informacja na dole strony.
U mnie już powoli się sprząta jesień – liście do ekologicznych worów papierowych, ja mam prościej, bo wystarczy je uprzątnąć na Górkę i do lasu. Jeszcze parę dni i będzie pusto na drzewach. Ale tak ciepłego przełomu października/listopada nie pamiętam, na dzisiaj znowu zapowiedzieli 15c, chociaż dopiero jest 12c, przedpołudniowo…
A zwykle o tej porze byliśmy już po pierwszych przymrozkach.
Co na obiad? Resztki zamrożonego indyka, o!
https://photos.app.goo.gl/XQ9XTvdMvmARg1BR6
Mak znowu zasiali… 🙄
Na zachodzie bez zmian, ciepło, dzisiaj wielka mgła, ale tak bywa, jak tu jest ciepło, a tam zimno (Wielkie Jezioro), albo odwrotnie.
W czytaniu kryminał Wojciecha Chmielarza – daję mu szansę, chociaż od czasu Joe Alexa i Joanny Chmielewskiej lepszych kryminalistów nie było, i pan Chmielarz w mojej ocenie nie dorównuje tej dwójce, ale daje się znieść. Przeczytam do końca wierna zasadzie – zapłaciłam, to przeczytam 😉
A może jednak nie zasiali…..
Skończyłam wczoraj „Lata” Annie Ernaux. Trudno mi było oderwać się od tej książki. Jest w niej życie kolejnych lat powojennych, a ponieważ urodziłam się 8 lat po wojnie, to i moich lat. Może nie do końca, bo w „Latach” jest życie we Francji, a moje życie było w Polsce, ale jednak wiele było/jest (?) wspólnego. Podobne obrazy życia rodzinnego za stołem, te same wydarzenia w dalekim świecie (choć czasem trochę inaczej postrzegane). Oczywiście całkiem odmienne to najbliższe, czyli krajowe, bliskie otoczenie polityczne, bo w książce jest Francja. Ale dla mnie spojrzenie na 1968 rok i na kolejne wybory prezydenckie, kolejnych prezydentów – z perspektywy francuskiej, czyli młodej Francuzki, było niezwykle ciekawe.
Spotkałam się z opinią, że jest to najsłabsza książka tej autorki. Może. Nie znam innych, ale sposób splatania życia osobistego z tym co publiczne, a także sposób przeprowadzania czytelnika przez to, co się dzieje i zmienia, przemawia do mnie i wciąga. Nie znałam wcześniej żadnej jej książki. Nawet nie słyszałam o tej autorce. Dawno Nobel literacki nie sprawił mi takiej przyjemności.
Annie Ernaux czeka w kolejce, a my nadal wędrujemy. Dzisiaj jednak zdecydowanie mniej, bo mocno wieje, a wiać ma jeszcze mocniej, ot i urok wszelakich wyspiarskich rubieży. Podczas wczorajszej eskapady trafił nam się polski akcent. Wszyscy podróżnicy na pewno potwierdzą, iż gdziekolwiek człowiek nie dotrze tam zawsze byli lub są rodacy. My dotarliśmy do niewielkiej wioski na Cap Corse i po dosyć wyczerpującej wędrówce wstąpiliśmy na piwo(lokalne, korsykańskie!) do tutejszego baru. Byliśmy jedynymi gośćmi zatem właściciel chętnie wdał się w rozmowę i oczywiście okazało się, że był w Polsce 🙂 Swego czasu pracowała u niego Polka z Sosnowca i to ona namówiła swojego szefa na podróż do naszego kraju. Polka już nie pracuje w tym barze, ale nadal mieszka na Korsyce jako, że wyszła za mąż za mieszkańca tej wyspy. Natomiast miejsce, które wczoraj odwiedziliśmy wygląda tak:
https://photos.app.goo.gl/fefTqQiTbowttRWX9
Czuję się zachęcona do lektury – książkę już mam, jak skończę (lada chwila) tego Chmielarza, to wezmę się za „Lata”. Również nie słyszałam o tej autorce.
Szykuje się kolejny ładny, jesienny dzień – wczoraj po południu była mgła jak mleko.
Lena ,
Twoje refleksje po lekturze ” Lat” są ciekawą i zachęcającą recenzją, tym bardziej że jesteśmy prawie rówieśniczkami. Podobno polski przekład jest znakomity.
Książki jeszcze nie czytałam, ale ukazało się wiele wywiadów z Annie Ernaux, nawet jeszcze przed otrzymaniem nagrody Nobla. W jednym z nich autorka stwierdziła, że jej popularność we Francji wzrosła wyraźnie po tym , jak pisarz młodego pokolenia Eduard Louis podkreślił, że inspiracje znalazł właśnie w jej twórczości.
W naszych bibliotekach ” Lata” znalazły się dopiero teraz.
Dzisiaj mielone – sporo tego bęðzie, bo mam 1.3kg mielonki wieprzowo-wołowej. Mielone również zamrażam w porcjach i potem podgrzewam w mikrofali potrzebną ilość.
Tegoroczna nagroda ładnie się spina z pierwszym literackim Noblem, w 1901 roku dostał ją Francuz, Solly Prudhomme. Nazwisko znam jeszcze ze szkoły średniej, ale nic nie czytałam. Sprawdziłam listę laureatów i wyszło mi, że nie za wiele z tego zestawu autorów przeczytałam… 33 , ale niektórych prawie całą lub całą twórczość.
Idę męczyć te mielone 🙄
Jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń po lekturze „Lat”. I trochę niespokojna. Wiele lat temu po powrocie z kina, próbowałam przekazać swój zachwyt filmem „Czarny kot, biały kot” swoim dużym dzieciom. Przesadziłam. Usłyszeli ode mnie tak wiele, że chociaż często podobne rzeczy nam się podobają, z pójścia na ten film zrezygnowali.
A kotlety mielone też robię hurtowo i mrożę. Wiele lat temu trafiłam na przepis T. Capponi i jestem mu (z małymi modyfikacjami) wierna: mielona pierś kurczaka, mielony boczek, twaróg i jajka. Tym razem rodzina podziela moje upodobania. Może dlatego, że kotlety smażę, a nie opowiadam o nich.
Lena,
” Czarny kot, biały kot” pokazywany był przed laty kilka razy w telewizji. Ta historia nie jest łatwa do opowiedzenia, ale film jest świetny.
Z mielonego robiłam dziś gołąbki. Udało mi się kupić odpowiednią kapustę, dość płaską i miękką, z łatwo oddzielającymi się liśćmi. Wczoraj piekłam pasztet i pierniczki. Kilka dni byłam na Mazurach i odpoczęłam od gotowania, więc po powrocie miałam zapał do pracy. Trochę przesadziłam z tym zapałem. Wiele osób piecze pasztety i pierniczki na święta, ale ja wolę przygotowywać je pozaświątecznie. Lepiej wtedy smakują. Pierniczki / bez żadnych ozdób/ przechowuję w blaszanych pudełkach – można je jeść od razu, a pasztet częściowo zamrażam w małych porcjach. Wystarczy na długo.
„Czarny kot, biały kot” Kusturicy? Znakomity film! Oglądałam go lata temu, nie w kinie, a w ramach wymiany filmów między znajomymi (DVD i te rzeczy…).
Kotlety mielone też smażę, a na blogu kulinarnym da się o nich opowiedzieć, Lena – może po to jest ten blog?
Co do zachwytów to wiadomo, nie każdy musi się zachwycić filmem czy książką, którą wskażemy, ale ja liczę na takie wskazówki, są pomocne. Jak do tej pory, utknęła mi w pamięci „Dziady i dybuki” Jarosława Kurskiego, a inne książki lekkie, łatwe i przyjemne („muzyka lekka, łatwa i przyjemna” – Lucjan Kydryński) przelatują, zapominane szybko. Ale są do przeczytania i to jest ważne dla mnie. Niekoniecznie dla wszystkich.
Alicja, oczywiście, że ten blog jest właśnie po to, by opowiadać na nim także o dokonaniach kuchennych i kuchennej codzienności. Lubię o nich czytać nie tylko dlatego, że czegoś się uczę, znajduję podpowiedzi i pomysły. Takie opowieści, a nawet krótkie informacje (jak Twoja o kotletach) uchylają drzwi do kuchni, czyli do domu. A ja to lubię.
Przeciwstawiłam smażenie kotletów opowiadaniu o nich tylko w nawiązaniu do moich nieefektywnych starań o zainteresowanie rodziny „Czarnym kotem, białym kotem” . Widocznie zrobiłam to niezręcznie, skoro mogło być odczytane jako przytyk do Twojej relacji. A wracając do literatury, Twoja Alicjo rekomendacja rozwiała moje wątpliwości i organizuję sobie „Dziady i dybuki”.
Krystyna, czy Twoje pierniczki są tylko „na już”, czy także na Święta? Co roku zamierzam piec pierniczki na choinkę je z dużym wyprzedzeniem, tak by robić to w spokoju i bez pośpiechu, ale nigdy mi się to jeszcze nie udało. Może Twój przykład na mnie podziała
Śniadanie w mobilku może nie dorównywać śniadaniom u Tiffany ale taki bajeczny poranny nastrój można mieć tylko w mobilku 🙂
https://photos.app.goo.gl/5ywr4UMgjHuHH3T3A
Przytyk? Nie odebrałam tego tak 😉
A propos „Białego kota, czarnego kota”, zachęcił mnie do obejrzenia mój belgijski kumpel, przysyłając mi (spiratowaną oczywiście) dyskietkę. Obejrzałam ze trzy razy, zwijając się ze śmiechu i zachęcam wszystkich do obejrzenia. Chyba na youtube jest.
Zdecydowanie przedkładałabym śniadanie mobilkowe nad tym u Tiffany.
A propos kotletów mielonych, przypominam sobie, że ś.p.Piotr radził, żeby dodać do masy mięsnej drobno pokrojonego ogórka kiszonego – jest to całkiem dobra odmiana zwyczajnego mielonego, ale jak robię „w ilościach” i zamrażam, to wolę nie dodawać.
Zamrażane odgrzewam w mikrofali.
Co do mikrofalówki, bardzo ją sobie chwalę w sensie – odgrzać, podgrzać, rozmrozić.
Dotrwałam do końca kryminalnej powieści Chmielarza i utrwaliłam się w postanowieniu, że nie będę czytać polskich „kryminalistów”. Czasy Joe Alexa minęły, nikt nowy się nie pojawił. A propos Joe Alexa, polecam „Nie mogłem być inny” – Macieja Słomczyńskiego. Tak, to on przetłumaczył „Ulisessa” 😉
Ładna jest ta wiocha do której przykleiliśmy się z południowej strony. Mało tego, jest jedną z piękniejszych dotychczas odwiedzanych w Andaluzji
Dwa ujęcia by nie zanudzać
https://photos.app.goo.gl/rUvZN76QFhX4Jgqa6
Gadu gadu a to już czas na tapasa.
Tym razem w znakomitej scenerii, bez mgły która osiadła po jakims czasie
https://photos.app.goo.gl/2nV6yg7de1exfBP5A
Do tego po szklaneczce chłodnego, białego soku (przefermentowanego) z winogron
Buen provecho 🙂
Alicjo,
jaką książkę Chmielarza przeczytałaś?
Joanna Chmielewska i Joe Alex chyba nie są już wznawiani; na szczęście ich książki są w bibliotekach.
Zanim całkiem porzucisz polskich autorów kryminałów, nieśmiało i z pewną obawą / 🙂 / zasugeruję Ci czteroczęściową serię małżeństwa Małgorzaty i Piotra Kuźmińskich: Śleboda, Pionek, Kamień, Mara. Ona jest z wykształcenia antropologiem kultury, on dziennikarzem, a główne postaci także wykonują te zawody. Widać, że autorzy solidnie przygotowali się do napisania tej serii. Książki nie są pisane na kolanie, byle szybciej, poruszane są watki społeczne i przemilczana historia. Mnie całość bardzo się podobała. Ważna jest kolejność czytania, bo oprócz wątków kryminalnych, ważny jest wątek osobistych perypetii bohaterów.
Notuję sobie polecane na blogu książki. Teraz czytam polecane przez Danuśkę ” Polki na Montparnassie” Sylwii Zientek – dzięki wymianie sąsiedzkiej. A potem z tego samego źródła czeka na mnie ” SPATiF”, o którym wspominała Alicja.
Lena,
pierniczki są na teraz, choć może wytrzymają do świąt. Można je jeść od razu, a przechowywanie im nie szkodzi. Korzystam z przepisu z blogu Kuchnia nad Atlantykiem/ z podpowiedzi Salsy/: http://www.kuchnianadatlantykiem.com/2006/12/pierniczki-na-christmas-sale.html
Dodaję więcej przyprawy do pierników i cynamonu; kawy też kilka łyżek/ nie musi być rozpuszczalna/. Ważne, żeby ciastka nie były zbyt cienkie i żeby ich za długo nie piec. Wtedy też są smaczne, ale mniej piernikowe.
Każdy pewnie ma swój przepis; ten jest dość łatwy i nie trzeba czekać tygodniami, aż pierniczki będą miękkie. Jest wart polecenia.
„Przejęcie” – Chmielarza. Zmęczyło mnie, zamiast być rozrywką, ale może źle trafiłam. „Polki na Montparnassie” mam za sobą (ciekawe!), SPATiF – również, a co jeszcze… acha, powieść „W służbie Madame Curie” – Weroniki Wierzchowskiej, nie jest to biografia Marii, ale zgrabnie wplecione wątki, do czego w czasach I wojny światowej przydały się osiągnięcia naszej podwójnej noblistki. Szału nie ma, ale dobrze się czyta i przy okazji dowiaduje się to i owo.
Zanotowałam Krystyno Twoją sugestię, też sobie cenię podpowiedzi blogowe – wydaje mi się, że w dziale „kryminalistów” kilku wiodących autorów jest przereklamowanych, na przykład Mróz i Bonda, oni faktycznie piszą na kolanie, bo np. Mróz według ostatnich danych napisał i wydał 49 pozycji, a przecież nie minęło mało wiele, kiedy zaczął pisać…
„Prowokatorka – fascynujące życie Marii Dąbrowskiej” – też polecam, teraz zabrałam się za „Lew w salonie. Jak koty oswoiły człowieka i przejęły władzę” 😉
O, widzę, że o lekturach. Dzisiaj, odkamieniając ekspres do kawy, co trwało i trwało, skusiłem się by skorzystać z akcji czytajpl.pl — czyli pobrać darmowego (do końca miesiąca) ebooka na aplikację woblinka (brrr… nie lubię aplikacji woblinka, ale piszę wszystko uczciwie, jakby ktoś się skusił — gorące książki za darmo, tylko trzeba do końca listopada przeczytać!). Wybrałem Liczby nie kłamią Vaclava Smila, a tam prawie od razu trafiłem na poniższym kompleks emigranta ze słodkiej Europy za Atlantyk:
Przykładowo zawartość węglowodanów i białek w 100 gramach produktu może być bardzo zbliżona, ale to, co sprzedawane jest jako chleb w supermarkecie w Atlancie (miękkie kwadratowe kromki zapakowane w foliowy worek), nie ma zbyt wiele wspólnego z chlebem upieczonym przez maitre boulangera czy Backermeistera i sprzedawanym w piekarni w Lyonie albo w Stuttgarcie.
Co oni z tym chlebem mają? Bo Smil, Smilem — w Pilźnie miał lepszy, wierzę — ale to nie jest pierwsza publikacja akademika zza Atlantyku, który narzeka, że prawdziwy chleb to tylko w Europie. Prawda-li to?
Ha, gąbczaka anglosaskiego to na pewno od dekad prefabrykują w Chinach!
https://basiaacappella.wordpress.com/2007/10/31/gabczasty-chleb-nasz-przejsciowy/ …a jakie się wówczas chciało wypisywać komentarze!… 😮
Nb, glean ❓ – kłóskobranie?… 😉
(Tam jedna sylaba wyjaśnia wszystko, tu ani cztery ani czterdzieści cztery nie uderzą w punkt… – ot, taki język, paniedziejku, taki klimat… w kraju, gdzie kruszynę chleba… 🙄 )
Pak4,
z takim chlebem miałam do czynienia 40 lat temu i zastanawiałam się, czy by wpław nie wracać do kraju tego , gdzie kruszynę chleba… itd.
Ja mieszkam w małowielkiej miejscowości, ale wybór chleba w supermarkecie jest dużo większy, niż te 40 lat temu. My zaopatrujemy się w Baltic Deli w chleb żytni, a czasami kupujemy cgleb półżytni z różnymi nasionkami. Albo pszenny!
Co robiliśmy z tym chlebem, który „zastaliśmy”? Usłużni tubylcy poradzili nam (i sprezentowali) opiekacz. Chleb to było to, czego nam tutaj naonczas najbardziej brakowało. Teraz bagietki i różne inne frykasy – bułki takie i siakie, rogaliki… chleby do wyboru i wypęku, ale trzeba było lat, żeby to się zmieniło.
I myślę, że w supermarkecie w Atlancie też dostanie się dobry, zwyczajny chleb nasz powszedni 😉
PAK4 coś w tym jest co napisałeś w komentarzu 🙄
Dwa miesiące temu bylem jeszcze w okolicach Stuttgart dokładniej rzecz ujmując w Heilbroon.
Fantastycznie miasteczko. Ma niewyobrażalną ilość ogólnych medyków. Poznałem ich poprzez rozmowę telefoniczną w 90%. Zaden lajdak nie chcial mnie przyjąć tłumacząc się jak krowa na rowie. Wszyscy jednakowo 😛
Potrzebowalem recepty na medykament który biorę od paru lat i bylem załamany ze nikt mi nie chce wystawić recepty.
Przyjaciel uświadomił mnie ze jest jakaś tajemna zmowa lekarzy by nie przyjmować nowych pacjentów na znak protestu przeciw czemuś lub komuś.
I tym argumentem, że to nie moja wina, ze ja tego nie wymyśliłem, przyjął mnie jakiś lapiduch i wystawił receptę na nastepne miesiace.
Bylem zniesmaczony. Ale kiedy przechodziłem przez tamtejszy rynek i wchodzilem w posiadanie wspaniałych szwarzwaldzkich gruszek i sliwek, rzodkiewek i tamtejszego chleba to nabieralem ponownie zaufania do tamtejszego spoleczenstwa.
Chlebów kupilem dwa. Pewnie że na zapas. Wiedziałem co robie a i nie robilem tego po raz pierwszy.
Chleb ze szwarzwaldu ma wszystkie chleby pod sobą. Ale to tylko wiedzą ci którzy takowy choć raz w życiu mieli możliwość skosztować na miejscu.
Prawda-li to!
🙂
Naturalnie ze dwa bochenki to dużo ale wystarczyły bez zamrażania na jedynie dwa tygodnie.
Dziś pozostal jedynie smak i wspomnienie którym zyc można długo 🙂
Coś podobne do bagietki w Kruger Park w RPA…
https://photos.app.goo.gl/qEgSuqrkfNveAL5P9
Szukam w zakamarkach pamięci, świata trochę zwiedziłam i chyba nigdzie poza Ameryką Północną nie natknęłam się na taki chleb, jaki pamiętam sprzed 40 lat na tym kontynencie (północnym). Ale też go nie widuję, bo wybór jest wielki nawet w takiej wsi jak moja, a co dopiero w dzielnicach wielkich miast, jak Nowy Jork, Toronto („Ronceswólka”!) czy Montreal, gdzie są dzielnice zamieszkiwane przez emigrantów i wypiekają swoje chleby.
Kiedy ten „akademik” spisywał swoje wspomnienia?
A to kapitański chleb!
https://photos.app.goo.gl/VSQXHBPjm3ktEAuS6
W Polsce z reguły wszystkie chleby mi smakują, ale najmilsza sercu jest piekarnia rodziny Białasów w Kamieńcu Ząbkowickim. Trzymają formę odkąd pamiętam!
W ukraińskim sklepie sprzedaja chleb Borodino. Bardzo smaczny. Tam rowniez sprzedaja sliwki w czekoladzie made in Poland. Bardzo smaczne.
A, te śliwki są i u nas w sklepie, z Nałęczowa! Słodyczy nie jadam, ale śliwki w czekoladzie – jak najbardziej!
Wlasnie, to sa chyba sliwki z Nałęczowa. Muszę odwiedzic ten sklep.
Pamięta ktoś Brzucha? Ja pamiętam , a nawet wypiekłam według Brzucha przepisu chleb (troszkę mi się zapiekł…):
https://photos.app.goo.gl/zSkDC6bvJpb3DfEn8
…a, i wina wiadomo kogo! Opcji niemieckiej…, tej wrednej, która która rządzi Europą (miałam to nieszczęście, że zachciało mi się posłuchać tego, co prezes wiadomego klubu, łubu dubu (film „Rejs”) ma do powiedzenia w Ełku)
https://photos.app.goo.gl/7V8p1pbUQV8VZuNM7
Alicjo 🙂 skoro Ty orzekach że ten trunek jest calkiem niezły to jest to już bardzo dobra opinia 🙂
Na zachodzie bez zmian. Zaufanie do drugiego ludzia nie osłabło co mnie bardzo cieszy 🙂
Poniżej tekst od osoby której w życiu jeszcze nie widzialem na oczy ale to ulegnie zmianie bk stoi tak w otrzymanym telegramie 🙂
Heyhey!
My name is Charlotte from Soul Casas 🙂 Sarah told me you will arrive at 12:00.
I won’t be there but please enter with the code ON 1111 OK.
The camper spot is on the left, there is a little camper Icon. In the blue house on the parking there is a toilet and next to that a shower.
Electricity is next to the gate.
You can use the gardens and 2 pools! At the first pool you also find a fountain with drinking water!
When I come back I will come to say hello 🙂
@Alicja:
Smila łatwo mogę namierzyć, ale tej drugiej książki… Szukam w pamięci. W każdym razie, w obu przypadkach nie były to „wspomnienia” — po prostu narzekania na amerykański chleb były ilustracją jakiegoś społeczno-ekonomicznego problemu. Ale to musiał być opis ostatniej dekady XX wieku.
@bezdomny:
Zdarzyło mi się odbić po chleb do Włoch z drogi (no, ale blisko było). Faktycznie jednak, o Niemczech bym nie pomyślał…
Pak4 – to bardzo możliwe, bo moje narzekania na tę „watę”, jak nazywaliśmy powszechnie dostępny chleb sięgają właśnie mniej więcej tego czasu, lata 80-te ubiegłego wieku. Potem było już tylko lepiej, do mojej wsi zaczął przywozić chleb z Toronto Pan Bronek (nie żartuję!), a potem właściciel mojej ulubionej knajpy Chez Piggy otworzył piekarnię… i stał się cud!
https://www.google.com/maps/uv?pb=!1s0x4cd2aaff35148ce9%3A0x6c31d7b299b3c364!3m1!7e115!4shttps%3A%2F%2Flh5.googleusercontent.com%2Fp%2FAF1QipPyDbVRoJAH47yTxpMIZcnMvRcS4OhqQ3yz_KPU%3Dw260-h175-n-k-no!5schez%20piggy%20bakery%20-%20Google%20Search!15sCgIgAQ&imagekey=!1e10!2sAF1QipPyDbVRoJAH47yTxpMIZcnMvRcS4OhqQ3yz_KPU&hl=en&sa=X&ved=2ahUKEwjt9-TS9Zn7AhW-lIkEHQixA-kQ7ZgBKAB6BAgkEAI
O matko… sznureczek poszedł niezły 🙄
Ale działa!
Lena2
4 listopada 2022
22:09
Jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń po lekturze „Lat”. I trochę niespokojna.
—-
Dotrwałam do 9% (według mojego kindla) tegorocznej noblistki w dziedzinie literatury i dalej ani-ani. Dlaczego? Bo to jest wyliczanka, bieg, brak oddechu, a dla mnie książka to jest mniej lub bardziej dobrze opowiedziana historia. Ja bardzo dużo czytam i być może dlatego mam nisko zawieszoną poprzeczkę, no ale jak ktoś mi serwuje takie, z przeproszeniem, gluty (tu cytuję):
„Francoise C., której zazdrości tego, jak umie się wygłupiać w swojej czapce przypominającej kocią głowę, raz tamta poprosiła ją na przerwie, żeby jej pożyczyła chusteczkę do nosa, nasmarkała w nią obficie, zwinęła w kulkę i oddała, a potem odbiegła, jej poczucie zbrukania i wstydu, gdy trzymała tę chusteczkę w kieszeni przez całą przerwę”
– i na tym przerwę, bo nie chcę nikomu odbierać apetytu i nie chcę sprawdzać, co jest dalej.
Sama się podziwiam za to, że dotrwałam do tego momentu. Jeśli to jest 9% książki i ja nie widzę tu żadnej opowieści tylko nerwową wyliczankę, to mi się dalej nie chce czytać. No ale może to jest mój niewyrafinowany gust czytelniczki 😉
Po Noblu spodziewałabym się czegoś… bo ja wiem? do czytania? To jest jedna z bardzo niewielu książek, którą odłożyłam i chyba już nie sięgnę. Nie rozumiem też kryteriów komisji noblowskiej, która tak zdecydowała:
Wyróżnienie przyznano za „odwagę i kliniczną ostrość, z jaką odkrywa korzenie, wyobcowanie i zbiorowe ograniczenia pamięci osobistej”. „W twórczości bezustannie i pod różnymi kątami przygląda się życiu naznaczonemu licznymi problemami związanymi z płcią, językiem i klasą społeczną” – dodała Akademia.
Francuzka Annie Ernaux otrzymała Literacką Nagrodę Nobla 2022 – poinformowała Akademia Szwedzka. Wyróżnienie przyznano za „odwagę i kliniczną ostrość, z jaką odkrywa korzenie, wyobcowanie i zbiorowe ograniczenia pamięci osobistej”. „W twórczości bezustannie i pod różnymi kątami przygląda się życiu naznaczonemu licznymi problemami związanymi z płcią, językiem i klasą społeczną” – dodała Akademia.
Rozumiem – to ja się nie znam 😉
o, i się powtarzam, wklejając 🙄
Czytam „Lata”. Potrzebowałam chwili by zrozumieć konwencję, po przyjęciu tej formy spojrzenia z zewnątrz spodobała mi się ta książka, niedużo już mi zostało.
,,, a ja dostałam zadyszki 😉
Nie lubię eksperymentowania z formą, przez co ciężko mi dzie takie czytanie. Ale może wrócę, po przerwie.
Kolejny słoneczny, ciepły dzień.
Krupnik na żeberkach. Sezon zup rozgrzewających uważam za otwarty!
Dobrze, że Alicja przypomniała o krupniku. Kupiłam wędzone żeberka i jutro będzie krupnik. A dziś ” bałagan” z kaszą gryczaną.
Już po sezonie grzybowym, ale nadal można natknąć się na ciekawostki. W niedzielę widziałam grzyby bardzo podobne do tych, o których pisał Pepegor – sarniaki. Nie zrywałam ich, bo to był teren rezerwatu, ale nawet gdyby wolno było je zbierać, to zostawiłabym je w spokoju, bo były twarde. Obok znalazłam szmaciaka; ktoś go wyrwał i odłożył. Był już stary i pociemniały. Ale ucieszyło mnie, że te grzyby jednak występują w naszej okolicy.
Przepis na pierniczki podany przez Krystynę jest rzeczywiscie prosty podobnie jak inne przepisy Krystyny.
Zupy u nas nie sa popularne. Jeśli to raczej krem z dyni lub odmian squash. Krem z butternut squash jest smaczny.
Pisalam ze zamrozilam szmaciaka. Jemy prawie codziennie na sniadanie z jajecznica. Bardzo smaczny.
Duze ilosci jablek “zmusiły “ mnie do zrobienia “apple sauce “ (mus jabłkowy). Jest juz tego duzo. Zima wszystkie owoce lepiej smakuja. Niektore zmieszalam z gruszkami, inne z kawalkiem cynamonu w calosci. Cukru do jablek nie uzywam.
Rowniez jest sezon na papryke. Kiedys kupilam sloik marynowanej papryki made in Poland. Zachowalam skladniki i te same skladniki wykorzystolam do mojej marynowanej papryki.
-bay leaf
-Vinegar
-mustard seeds
-garlic
-sugar
Jest tego duzo. Dwa sloiki sa z jalapeño peppers czerwonego koloru.
Borowiki zbieram do kolekcji i zamrazam.
W piatek byl u nas silny wiatr. “Sustained” 70 mil na godzine. To jest okolo 100 km. W porywach mozna dodac 20 mil.
U nas wiatr przewaznie wieje z zachodu na wschod. Tylko czasami z poludnia na polnoc.
Wiatr z zachodu “wpada ” przez “tunnel” z Pacyfiku przez Strait of Juan de Fuca miedzy Vancouver Island i Olympic Peninsula. Po drodze naniesie piasek aby przedluzyc Vancouver Island i Dungeness Spit. Najlepiej to widac na mapie.
Oczywiscie byly duze zniszczenia. Dobrze ze w naszej okolicy kable elektryczne sa zakopane pod ziemia wiec nie stracilismy pradu. Wszystko sie uspokoilo po 24 godzinach.
Dungeness spit to cos jak polwysep Helski. Dungeness mierzy troche ponad 5 mil dlugosci i przyjemnie jest przejsc caly spit. Na koncu jest latarnia morska.
To tyle na dzisiaj 🙂
Ja jeszcze w kwestii chleba naszego powszedniego jako, że podczas korsykańskich peregrynacji odkryliśmy migliacci czyli chlebki z serem owczym lub kozim:
https://tiny.pl/ww23r
Z wyglądu i w smaku przypominają gruzińskie chaczapuri, a ich wykonanie nie jest skomplikowane:
-500 g sera owczego lub koziego
-400 g mąki
-60 cl wody
-10 g drożdży
-szczypta soli
-2 łyżki mleka
-1 jajko
Drożdże wymieszać z ciepłą wodą, dodać mąkę i szczyptę soli, wszystko wymieszać na gładką masę. Ser pokroić w drobne kawałki i wrzucić do ciasta.
Całość pozostawić do wyrośnięcia w ciepłym miejscu przez 2 godziny.
Z ciasto formować kule i następnie rozpłaszczyć je dłonią na placki wielkości średniego talerzyka. Układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i smarować jajkiem wybełtanym z mlekiem. Piec w temperaturze 250 stopni jedynie 8-10 minut. Można jeść bez żadnych dodatków albo np. z ratatują.
Tośmy wczoraj mieli całkowite zaćmienie Księżyca kąpiące Lunę w krwisto-rdzawym blasku. Fotografii nie zrobiliśmy. Niestety. Przy bezchmurnym niebie widok niesamowity.
Poniżej link z artykułu „Zaćmienie Księżyca: zdjęcia dzisiejszego „krwawego księżyca” z całej Australii” [ABC News; https://www.abc.net.au /]. Fotografie pochodzą od czytelników. Podpisy podają lokalizację, zatem nie będę wymieniać miejsc gdzie zostały wykonane.
https://www.abc.net.au/news/2022-11-08/lunar-eclipse-blood-moon-photos-astralia/101631738
Całkowite zaćmienie podczas którego Księżyc całkowicie jest w cieniu Ziemi było widoczne w Ameryce Północnej i Środkowej, części Ameryki Południowej oraz Azji, Australii i Nowej Zelandii.
W Europie nie był widoczny, kolejne całkowite zaćmienia Księżyca w tej części Globu będzie można oglądać 14 marca 2025 roku.
Dziś końskie sniadanie 🙂 na końcu Europy
https://photos.app.goo.gl/hPYNCFuTYzvEo3APA
Biały lubi chleb. Raz otrzymal suchą bagietke i teraz chodzi za mną tak długo jak nie dostanie ponownie.
A może to końskie zaloty tak wyglądają 🙄
Ciepło pozdrawiam
Postawiłeś te konie na głowie (prawie), przekręć tę fotkę 😉
Łysy niestety, tak jak go lubię oglądać i czasem fotografować, nie jest moim przyjacielem – kiedy nadchodzi pełnia (i trwa), nie mogę spać, bez względu na to, czy jest zachmurzenie, czy czyste niebo.
Obecnie czytam bardzo zajmującą książkę „Lew w salonie. Jak koty oswoiły człowieka i przejęły władzę nad światem” – Abigail Tucker. Ładnych rzeczy się dowiaduję 😯
Krupnik jedliśmy przez 2 dni, miałam nadzieję, że coś zamrożę, ale gdzie tam!
Takie zupy zyskują na smaku na drugi dzień. Co dzisiaj – jeszcze nie wiem…
To musiał je koń kopnąć i nic na to nie poradzę.
Może w takim razie te bez koni lecz z wycieczki rowerowej są poprawne.
https://photos.app.goo.gl/7JF5keZh2wouLMFR9
Miło jest tutaj 🙂
🙂
echidno,
wspaniałe są te widoki z księżycem; jakość zdjęć, ciekawe ujęcia i samo zjawisko tworzą niesamowite wrażenie.
U nas nie tak oryginalnie, ale wczoraj wschodzący księżyc pojawił się w ” lisiej czapie”. U mnie księżyc wyłania się zza drzew, więc prawie zawsze jest bardzo malowniczy.
Krupniku zostało trochę na jutro.
Ten jest bardzo malowniczy. Stanisław Masłowski ” Wschód księżyca” https://commons.wikimedia.org/wiki/File:Stanis%C5%82aw_Mas%C5%82owski_-_Wsch%C3%B3d_ksi%C4%99%C5%BCyca_(ol_n_p%C5%82_1884).jpg
Jeszcze raz : https://www.facebook.com/muzeum.narodowe.krakow/photos/stanis%C5%82aw-mas%C5%82owski-wsch%C3%B3d-ksi%C4%99%C5%BCyca-1884-olej-na-p%C5%82%C3%B3tnie-dzia%C5%82-nowoczesnego-pols/1237558799601476/
krystyno,
Twoje linki nie działają. Pierwszy – nie ma takiej strony, drugi – error (być może naprawiają coś?).
Fotografie jakie podałam rzeczywiście oryginalne lecz pochwała należy się autorom zdjęć nie mnie. To tak gwoli wyjaśnienia coby ktoś nie podejrzewał mnie o plagiat jakowyś.
Alicjo,
Luna piękna pani choć niektórych potrafi wybić ze snu gdy odkrywa swą „pełną” krasę. Współczuję.
Jako dziecko lunatykowałam o tej porze przestawiając różne rzeczy i gadając. Rodzina pilnowała i ponoć procesja domowników krążyła po całym domu wraz ze mną. Z czasem mi przeszło.
Biały czekał na mnie aż powrócę z rowerowej wycieczki 🙂
I się nie zawiódł, dostal swoją porcje suchego chleba. Teraz chrup chrup chrupie trawe 🙂
https://photos.app.goo.gl/sk68hL9nebJvdNdu5
Miło jest tutaj 🙂
Jest troche za wczesnie na swiateczne menu ale widze liste ulubionych w Europie dan swiatecznych.
W sobote bede w Trader Joe’s i tam co roku sa lebkuchen i panettone.
Tu jest lista
https://www.travelawaits.com/2716897/must-try-european-christmas-foods/
Stollen tez jest. Z marcepanem i bez.
Panettone przyleci z Wloch. Leb i stollen z Niemiec.
W TJs będa jeszcze inne produkty z Europy.
Kiedys zapytalam sasiadke ktora tu sie przeprowadzila z Austri gdzie kupuje ciastka. Odpowiedziala ze sama piecze. Nie pytalam o przepisy bo na pewno sama bym tego nie upiekla. 🙁
echidna,
u mnie drugi link działa. Trudno.
Ciekawe doświadczenie z lunatykowaniem. Dobrze, że to minęło.
Orca,
do świąt jeszcze daleko, ale w sklepach ozdoby świąteczne już są. I o ile w ostatnich latach pojawiały się tuż po Zaduszkach, to teraz handel rozpoczął się już w końcu października. Handlowcy nie znają umiaru.
Na pewno potrafiłabyś upiec coś prostego, a ciastka z reguły są łatwe do wykonania. Ale sama też coraz mniej chętnie piekę. Kupuję nieraz w sklepie różne ciastka ulubione przez męża, jedno- dwa, szybko i bez roboty. No ale jutro upiekę ciasto marchewkowe. Te ciasta przywożone z Włoch i Niemiec są na pewno smaczne, ale konserwantów mają chyba sporo.
W związku z tematem świątecznym przypomniało mi się, że powinnam kupić mielony mak. Makowce to u mnie tradycyjne/ i jedyne/ ciasto świątecznych, a mielony mak ułatwia pracę.
Zdecydowanie nie lubię „stollen”, który u nas chyba nosi nazwę fruit cake albo Christmas cake. Zresztą, i tak nie przepadam za wypiekami, a piec nie mam dla kogo, bo ja nie jadam, a Jerzor udaje, że „trzyma linię” i zabronił mi piec, bo potem on musi zjeść. Musi? Ano chyba musi, bo nie zostawi nic na jutro!
Piekłam czasami najłatwiejsze ciasto świata, które polecam, bo jest pyszne i faktycznie łatwe, a przy tym lekkie:
https://mojewypieki.com/przepis/najlatwiejsze-ciasto-w-swiecie
Piekłam zazwyczaj, jak jacyś goście przychodzili, ale od jakiegoś czasu Jerzor, ten od trzymania linii, kupuje lody w formie deseru 🙄
Opakowanie 2 litry, a co zostanie, musi dokończyć. O kaloriach jednego i drugiego nie muszę wspominać chyba…
Lunatykowała moja starsza siostra, lunatykował Maciek. Pamiętam, jak Baśka (ok 12 lat wtedy) podeszła do okna, otworzyła je i wpatrywała się w księżyc, akurat była pełnia, wyglądało to dosyć upiornie, a wyobraźnia dziecka bywa rozbuchana! Obudziłam ją wtedy – ona obudziła mnie, otwierając okno dość hałaśliwie. Zdarzało jej się to rzadko, ale zdarzało, dlatego jak Maciek zaczął, to byłam już ekspertka 😉
Pewnie już opowiadałam o tym – miałam zwyczaj wysiadywania długo w noc, jak jeszcze robiłam na drutach. Pewnego razu siedzę sobie, a tu nagle drzwi sypialni Maćka się otwierają i koleś (lat wtedy z 11-12) zmierza do drzwi wyjściowych, a mieszkaliśmy wtedy na 4 piętrze długiego bloku, z windą pośrodku. Otworzył drzwi z zamka, wyszedł na korytarz (długi), więc ja za nim. A on prosto do windy, nawet nie zwrócił uwagi, że ja za nim idę. Podszedł do windy i już miał zamiar nacisnąć guzik, kiedy go zatrzymałam – i wtedy się obudził, chociaż oczy miał otwarte, tylko w czasie tego lunatykowego transu oczy są jakby zamglone, a przecież oczy mają swój blask. Później już takich ekscesów nie było, ale że lunatykował po chałupie, to owszem, z tym żę już byłam czujna. Nie zwróciłam uwagi, czy to się działo w czasie pełni…
Wiem, że wyrósł z tego po dwudziestce, ale Jennifer zauważyła parę takich epizodów, jak zamieszkali razem. Nie wiem, czy to reguła, ale ani Baśka, ani Maciek rano nie pamiętali nocnych wycieczek.
Krystyna,
Odpisze za kilka godzin. Jest jedno ciasto ktore piekę wedlug Twojego przepisu. I zawsze jest smaczne 🙂
Keks Krystyny – taki ma tytul ten przepis 🙂
Z dan na zamieszczonej liscie zrobilam buche de Noel. Mam ksiazke Jacques Pepin i tam jest duzo przepisow ktore robie.
Przede wszystkim chodzi o czas. Lubie przyrzadzac rozne dania kiedy jest to jedyna rzecz ktora robie w danej chwili. Robienie kilku rzeczy jednoczesnie nie wychodzi. Kiedy moge zajac sie tylko pierogami z grzybami i kapusta to to dobrze wychodzi. Jesli nie mam czasu to tego nie ruszam. Uwazam ze to powinna byc przyjemnosc a nie obowiazek.
Stollen w TJ na pewno ma skladniki o ktorych nie chce wiedziec. Ale to jest najblizej dostepny stollen. Niemiecki sklep jest za daleko. Tam maja wlasnego piekarza ktory piecze chleb, bulki, rozne ciasta i ciastka. Kiedy tam jestem robie zakupy.
Wracajac do pierogow z kapusta i z grzybami. Lubie video gdzie pracownicy ambasady amerykanskiej i ambasador robia polskie pierogi.
Tu jest video jesli ktos tego nie widzial:
https://youtu.be/GvjZubLibKo
Miałam ostatnio (i jeszcze trochę mam) mocno galopujący czas i nie mogłam go dogonić, dlatego ze wszystkim się spóźniam.
Krystyna, dziękuję za podpowiedź piernikową, a przede wszystkim za przypomnienie, że to już pora. Robię zwykle dużą porcję, tak by starczyło do puszki i na choinkę. Mimo starań, nigdy dotąd nie udało mi się tak zorganizować, by były pięknie udekorowane – z reguły tylko polukrowane w sposób taki, by był biały akcent i smak.
Alicjo, Małgosiu, chociaż właśnie ten specyficzny styl „Lat”, o którym piszecie, jest jednym z zarzutów wobec książki, to po krótkim czasie przyzwyczajania się do niego, stał się dla mnie nie tylko akceptowalny, ale spodobał mi się. Nagromadzenie w jednym zdaniu tylu tak bardzo różnych zdarzeń, jest dla mnie bardzo bliskie temu, czemu jesteśmy poddawani w realnym życiu. To wszystko się w nas kłębi i jest raz bliżej, a raz dalej naszego osobistego świata i w jakiś sposób go buduje. Poza tym są w książce fragmenty mniej lub bardziej trudne do przeczytania, jak ten przywołany przez Alicję.
A w najbliższych dniach ” nastawiam” piernik – z książki „W staropolskiej kuchni i przy polskim stole”. Robię go od lat i jest to początek przygotowań świątecznych. Szykuję się też do kapusty kiszonej, ale jest tak ciepło, że boję się powtórki z 2018 r., gdy w listopadzie wyjechałam na tydzień, kapusta została na balkonie, a po moim powrocie musiała wyjść do śmietnika. Zbyt ja przygrzało. Myślę o zrobieniu w mniejszych porcjach, tak, by mogła być w lodówce. Czy dobrze pamiętam, że na blogu ktoś pisał o takim sposobie?
Lena2,
tutaj jest przepis, jakiego chyba szukasz:
https://www.youtube.com/watch?v=nT7ozjWzrIY
Nie daję się załapać na eksperymenty językowe – to nie dla mnie, te swoje 9% odczytałam z zadyszką i tak mnie to zniechęciło, że książkę odłożyłam – trafnie zauważyłaś, że ten styl jest bliski codziennemu życiu. W realnym życiu też już nie biegam, tylko chodzę, przy książce chcę trochę odpoczynku 😉
I chyba dlatego świetnie mi się czytało „Okruchy dnia” Kazuo Ishiguro, zwłaszcza gdy sobie wyobraziłam, żę opowiada to Anthony Hopkins, który w filmie grał główną rolę.
Myślę, że pewnie wkrótce pojawią się tłumaczenia polskie innych książek noblistki, dam im szansę – a tę zostawię na czas, kiedy już naprawdę nie będę miała nic pod ręką do czytania. Z moich październikowych lektur zdecydowanie numer jeden to „Dziady i dybuki” Jarosława Kurskiego. Oraz „Prowokatorka…” o Marii Dąbrowskiej.
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177342,22656002,panna-o-oczach-co-lsnia-radem-kim-byla-mlodsza-z-corek.html
Powyższe podaję dlatego, że z październikowej listy moich lektur przeczytałam „W służbie Madame Curie” Weroniki Wierzchowskiej, to nie ta książka, o której wspomina się w powyższym artykule.
To czysta beletrystyka, ale zahacza o postać naszej noblistki – wspominałam chyba blogowo. Dobre czytadło, polecam.
Nadal ciepło, 15c – rzecz bardzo nieoczywista o tej porze roku i ta anomalia cieszy mnie i jednocześnie budzi niepokój.
Te anomalie pogodowe niepokoją chyba wszystkich na całym świecie, na korsykańskich rubieżach też cieplej niż zwykle. W tychże słonecznych klimatach odbyła się dzisiaj feta Świętego Marcina, który jest tutaj patronem winiarzy. Sprytnie połączono trzy w jednym- uroczystości kościelne, państwowe święto zakończenia I wojny światowej oraz święto młodego wina z regionu Patrimonio.
Podrzucam przy okazji garść informacji o korsykańskich winach, które według nas nie rzucają jednak na kolana:
http://viniculture.pl/wino/regiony-winiarskie-na-swiecie/francja-regiony-winiarskie/korsyka/
A poniżej krótki fotoreportaż:
https://photos.app.goo.gl/bSUQo6SVLjRn3eXN7
Ciekawa jestem czy ktoś z Was jadł dzisiaj świętomarcińskie rogale lub gęś w godnym towarzystwie czerwonej kapusty?
W święcie, o którym napisałam brali udział licznie mieszkańcy okolicznych wiosek, turystów było niewielu. Wokół nas toczyły się rozmowy po korsykańsku, a nie po francusku.
https://www.youtube.com/watch?v=mMAx4Syqg40
Przypadkiem, i nie świętomarcińskie, jedliśmy wczoraj coś, co tutaj nazywają croisant – ja zjadłam z trudem tylko jednego i wyraziłam opinię, że Francuzi by skazali na chłostę albo i coś gorszego śmiałka, który to „coś” tak nazywa.
Orca 🙂
to jest ” keks znakomity”, a ja bardzo się cieszę, że udało mi się go trochę spopularyzować. Teraz rzadko go piekę. Ostatnio syn dopomina się o niego, a ja nie mogę się zabrać za jego upieczenie.
Zgadzam się całkowicie z tym, że powinno się skupiać na jednej potrawie. Wtedy można zrobić to starannie i nie zmęczyć się za bardzo.
Kapusty kiszonej sama nie robię. Nieudane próby zniechęciły mnie skutecznie. Zresztą można u nas kupić całkiem dobrą kapustę. Ale moja koleżanka sama kisi kapustę. Kupuje już poszatkowaną, uprzednio zamówiwszy ją u rolnika, który sprzedaje na targowisku. Kisi kapustę w kamionkowym naczyniu. Ostatnio część, która się tam nie zmieściła , włożyła do zwykłego słoika. Twierdzi, że kapusta z kamionki jest o wiele smaczniejsza od tej ze szklanego słoika.
W ubiegłych latach w Gdyni sprzedawano oryginalne rogale świętomarcińskie, ale zawsze były po nie długie kolejki. Są też w sprzedaży rogale bez certyfikatów, ale pod innymi nazwami, np. w cukierniach Sowy rogale bydgoskie będą w sprzedaży co najmniej do końca listopada. Ale dziś obyło się bez rogali. Upiekłam za to brownie z paczki. Składniki są dobre, bez oleju palmowego i syropu glukozowego. Proste w wykonaniu i bardzo smaczne.
Obyło się też bez gęsiny. Mąż nie przepada za nią, nawet nie wiem, czy w naszych sklepach można było ją kupić.
Rogale świętomarcińskie jadłam. Gęś przyprawiona i nadziana jabłkami i żurawiną czeka na sobotnią wizytę dzieci.
Mam trzy sloiki kapusty kiszonej: Belveder sourkraut with carrots. Belveder to rowniez producent marynowanej papryki o ktorej wczesniej pisalam gdzie zachowalam skladniki do “mojej” papryki. Jedno i drugie kupilam w ukrainskim sklepie.
Poczytam co to jest rogal świetomarcinski. Na pewno jest smaczny i na pewno nie ma go w TJ 🙂
Nie pamietam czy jadlam gęś.
Troche uporzadkowalam zamrazalnik po duzej producji musu jablkowego. Znalazlam torebke 12 zamrozonych zielonych kul. To wygladalo jak zielone pomidory. Niestety nie podpisalam tej torby. Dopiero po otwarciu okazalo sie ze to sa figi. Znajomi maja drzewo figowe I latem dali nam duza ilosc fig. Oni rowniez maja wysoki plot przez ktory sarna nie przeskoczy.
Zamrozilam czesc tych fig.
Kiedy byly swieze najsmaczniejszy byl srodek. Skora jest dosyc gruba. Idealny na dzem. Czesc zjedlismy i kilka zamrozilam. To rozmrozone wnetrze z malymi pestkami jest bardzo smaczne. Pasuje do lodow lub ciasta. Na przyklad do ciasta “keks Krystyny “ czyli “keks znakomity “ .
Nie wiem jak sie nazyw ta odmiana fig . Dojrzale owoce sa zielone wielkosci okolo 7 cm.
Tu jest info i zdjecia fig z Pacific Northwest. Okazuje sie ze proces trwa dwa lata.
https://www.cloudmountainfarmcenter.org/education/grow-tips/growing-figs-in-the-pacific-northwest/
Pierś gęsi była, rogale świętomarcińskie też. Zabrakło kapusty czerwonej lub modrej, w zależności od tego, kto stwierdzał jej brak.
Alicjo, dziękuję za link do słoikowej kapusty. Daje mi szansę na własną, nawet jeśli klimat nie będzie sprzyjający. Jeśli jednak się ochłodzi, to zrobię jak zwykle, tzn. w kamionkowym wysokim garze. Ma on bardzo długą historię. Przyjechał do naszego domu z wakacji gdzieś na kielecczyźnie, gdy byłam jeszcze w podstawówce. Były dwa gary, ale dotrwał tylko jeden. Mieści się w nim ok. 22 kg kapusty. Zwykle robię w końcu października i dno pojawia się w początkach stycznia.
Gęś była , piekła się długo w niskiej temperaturze, wyszła bardo dobra. Była też czerwona kapusta i inne surówki z białej rzodkwi , sałata z winegretem. Wcześniej był rosół na kupionym oddzielnie korpusie z gęsi i innych mięsach, pyrkotał na gazie ładnych parę godzin, wyszedł bardzo esencjonalny.
Dzisiaj „piękny jaś”, do którego zrobię sos bazujący na pomidorach, żeby wyszła tak zwanazwany „fasolka po bretońsku” (z góry Bretończyków za to wyrażenie przepraszam 😉 )
Nie pamiętam, żebym jadła gęś, aczkolwiek za moich szkolnych (podstawowych) czasów pamiętam, że na środku wsi panoszyło się stado gęsi przy strumyku i nie dały przejść – niemiłosiernie szczypały, cokolwiek uchwyciły, i nie było to bezbolesne!
Moja niechęć do gęsi jest słusznie usprawiedliwiona.
Gęś kanadyjska zupełnie mi nie przeszkadza, bo zwykle chwilowo popasa w Kingston, lecąc z północy na południe (Północna Karolina) mniej więcej w październiku. Ta gęś lubi chłodny klimat, ale zimy nie lubi!
https://photos.app.goo.gl/cnnmCSQ2T2KBxb8Z8
Małgosiu,
mam pytanie – byłaś kiedy w Arabii Saudyjskiej?
Alicjo, nie byłam. Kraje arabskie jakoś mnie nie pociągają, a i tak byłam w Egipcie i Jordanii.
Alicjo, ta gęsina zrobiła się dopiero od kilku lat popularna u nas. Padło kilka lat temu hasło „Gęsina Św. Marcina”, bo okazało się , że hodujemy dużo gęsi, a właściwie wszystko idzie na eksport. Gęsi w odróżnieniu od reszty drobiu nie dają się hodować w klatkach, a nawet zamknięciu i dzięki temu to mięso jest stosunkowo zdrowe. Ja wolę piec same piersi, ale rodzina się rozrosła , zresztą w tym roku jakoś nie trafiły mi się te części tylko cała gęś, zostało jedno udko.
Małgosiu,
zapytałam, bo czytam teraz „Kłamstwa arabskich szejków” – Jerz twierdzi, że do Arabii Saudyjskiej nikt nie mógł pojechać turystycznie, tylko ewentualnie pracowniczo, a i ten pobyt był (jest) restrykcyjny. Czytam (już kończę) i włos mi się na głowie jeży („jerzy” 😉 ), ale ten władca ma chyba przerost ambicji…
Wprawdzie 11 listopada już za nami, ale może warto przypomnieć skąd gęsina i rogale właśnie w tym dniu:
https://recenzujem.pl/dzien-swietego-marcina-czyli-rogal-swietomarcinski-i-gesina-na-sw-marcina/
W Europie, wzorem sławnego Szlaku Świętego Jakuba, wyznaczono również Szlak Świętego Marcina i Poznań znalazł się również na tej trasie.
https://www.poznan.pl/mim/main/skad-swiety-marcin-w-poznaniu,p,221,222.html
Rogale świętomarcińskie/ i im podobne/ miały to marketingowe szczęście, że imieniny patrona przypadają w tym samym dniu co obchodzone święto odzyskania niepodległości. Kiedyś był to wyrób typowo regionalny; bardzo długo nie wiedziałam o ich istnieniu. Dopiero od czasu, od kiedy dzień 11 listopada jest uroczyście obchodzony w całym kraju, rogale powoli zyskały krajową popularność. I bardzo dobrze. Nie jest to wprawdzie wyrób cukierniczy, który można szybko i łatwo upiec w domu, ale od czego są cukiernicy?
No tak, zapomnialem o gesi, ale rogale mialem choc te niecertyfikowane czyli „bydgoskie” kupione u Sowy, jak wspomniala wyzej Krystyna. Poniewaz ostatnio jestem filohellenem to zamiast na ges poszedlem do restauracji „Paros” w budynku Marriotta na zupe z soczewicy i dorade popita bialym greckim winem. Bede jeszcze kilka dni w Warszawie to moze gdzies jeszcze znajde piers z gesi. Przed laty kilkakrotnie mialem „Martinigansl” podczas jesiennych wizyt w Wiedniu. Moze za rok?
No wlasnie, zgadzam sie z Krystyna, od czego sa cukiernicy. 🙂
Danusce dziekuje za opowiesc o rogalach.
Przeczytalam przepis na te święte rogale i nie mam watpliwości ze sa smaczne. W TJ kupilam puff pastry z Francji i na tym jest moj poczatek i koniec robienia rogali świetomarcinskich.
TJ sprowadza kazdego roku puff pastry z Francji. Wykorzystuje to na niektore przekaski z serem.
W TJ kupilam 8 paczek lebkuchen polane czekolada. Sa rowniez polane cukrem ale ja wole czekoladowe. Bardzo smaczne. Nürnberger Lebkuchen-taki jest napis na opakowaniu.
Stollen przyleci na poczatku grudnia.
Były tez wafelki w czekoladzie sprowadzone z Polski.
W piekarni Sowa o ktorej pisze Krystyna i Kemor kupilam kiedys świeżo zrobione pierniki przekładane powidłami. Jaka szkoda ze nie mozna tego zapakowac do samolotu. Bardzo smaczne.
Korekta: mozna zabrac do samolotu tylko nie mozna z tego samolotu wyjść z swiezymi piernikami z powidłami. 🙂 trzeba wszystko zjeść, a czasu jest dosyć na konsumpcje .
Miło jest tutaj – – > 🙂 i bez pierników i bez gesiny i bez żadnych świątecznych obowiązków 🙂
https://photos.app.goo.gl/jNvXPLXuF165FU2U9
Ciepło pozdrawiamy 🙂
Alicje podwójnie bo również od Ditmer który też w tych pięknych okolicznościach przyrody przebywa.
Wyobraź sobie że on zostanie ponownie ojcem 🙂
Ostatni raz został dwukrotnie ponad trzydzieści lat temu
Chleb nasz powszedni (najczęściej z kminkiem i czarnuszką) piekę ostatnio częściej (jeszcze częściej!) gdyszsz Jeden Taki wykombinował, iż w ramach deseru możemy zjadać cały świeży bochenek… z nutellą…
…A-PO-KA-LIP-SA…
…Na szczęście ruszamy się trochę… 😆 😆
https://basiaacappella.wordpress.com/2022/11/14/trzy-nader-atrakcyjne-dni/
Jerzy Połomski zmarł… zawsze zadziwiała mnie ta lekkość w jego śpiewaniu. Jakby po prostu oddychał, bez wysiłku. Piękny wiek…
O tej porze roku migruja gęsi, Canada geese. Najpierw slychac ich odglos. Wtedy trzeba spojrzec w niebo aby zobaczyc setki tych ptakow zmieniajacych formacje jak wstażki na wietrze. Piękny widok.
https://youtu.be/zts8ijMVyGs
Orca
piękny widok, u nas też można obserwować gęsi i żurawie jak lecą. Jak ptaki są z przodu krótkie i z tylu krótkie to gęsi, z przodu krótkie z tylu długie to żurawie. Żurawie zawsze najpierw słychać. Też stoję i się gapię.
https://youtu.be/GtnHISI-7uo
@a cappella:
> …A-PO-KA-LIP-SA…
Noale w wersji dla zbawionych, a nie potępionych…
PS.
Było o n(N?)oblistce — a Alicja nic nie wspomina, że A.E. pisze o wylizywaniu pieczywem talerzy do czysta, w chudych latach tuż po zwycięstwie. Tak, żeby zmywanie było zbędne. No jakże, tak to pominąć?
Pod wplywem bloga postanowilem kupic sobie cos dobrego do czytania w podrozy. Niewielka ksiegarnia na Dworcu Centralnym miala tyle znakomitych powiesci oraz literatury faktu, ze spedzilem tam pol godziny nie mogac sie zdecydowac. W koncu wybralem nobliste 2021 czyli Abdulrazka Gurnah. Przerzucilem kilka stron i wyglada to zachecajaco, tym bardziej ze interesuje mnie Afryka Wschodnia. Co prawda blogowicze beda rozczarowani bo chyba nie bedzie tam nic o kuchni wschodnioafrykanskiej, ale zobaczymy.
Być może tutejsza ferajna będzie ponownie moim wpisem zniesmaczona bo często gęsto mowa o mielonych w różnych postaciach.
A to o zupach na zwędzonych kościach czy innych tłustych potrawach typu gęś +coś tam do tego.
Jestem uparty i na dodatek mocno przekonany że to co wyprawiam od czasu do czasu na moich trzech palnikach wewnątrz i dwóch zewnętrznych, służy znakomicie nie tylko mi ale przede wszystkim przyjacielowi 🙂
Żeby eny nie przedłużać będzie teraz w telegraficznym skrócie 🙂
Salmonete pomimo ze nie pochodzi Pułtuska to jest półtłustą rybą skalną o uderzającym pomarańczowo-czerwonym zabarwieniu. (widać w naczyniu podczas marynowania w tajemniczej miksturze 😉
Jest przez wielu ignorowana, ku mojemu zadowolenju, pomimo ze ma kilka drobniejszych ości niż standardowa hodowlana dorada to ma swój smak, którego o wielu białych rybach nie można powiedzieć.
Ja przygotowuje ją w mgnieniu oka. Ta ryba nie jest purystką i nie trzeba termicznie obrabiać jej na spieczonym maśle.
Zwykły olej słonecznikowy wystarcza.
Do tego mundurowe ziemniaki + mizeria na kozim jogurcie no i jak tam komu pasuje, nam akurat sok z sfermentowanych białych winogron
Smacznego i jeżeli ktoś z was jest w pobliżu to niech da znać 🙂
Zrobimy powtórkę z rozrywki tzn z salmonete 🙂
Żeby nie zanudzać tylko trzy obrazki 🙂
https://photos.app.goo.gl/4wuiZhGuVA6sE7W16
Eva47,
To dobra porada z rozpoznaniem ptaków w locie.
Ten link ktory podalas sie nie otwiera. “This video is not available” 🙁
PS.
No to cytuję:
Spuścizna niewidoczna na zdjęciach, która ponad indywidualnymi różnicami, dobrocią jednych i złym charakterem drugich, łączyła członków rodziny, mieszkańców dzielnicy i wszystkich tych, o których mówiło się, że są takimi samymi ludźmi jak my. Wachlarz przyzwyczajeń, suma gestów ukształtowanych przez dzieciństwo spędzone na wsi i wiek młodzieńczy w warsztacie, poprzedzone innymi dzieciństwami, aż po epoki, których się nie pamięta:
jeść głośno, w otwartych ustach pokazując stopniową metamorfozę pożywienia, wycierać wargi kawałkiem chleba, wyczyścić nim talerz tak dokładnie, że bez zmywania można by go schować do kredensu, dzwonić łyżeczką o dno kubka, przeciągać się po skończonym posiłku. […]
Annie Ernaux, fragmenty z książki Lata, tłum. Krzysztof Jarosz, Magdalena Budzińska, Czarne, 2022
Eva47
“unavailable” NIE “not available” czyli nie gra.
„Gieneralnie” – Orka – to „una” strona z linku podanego przez eva47 podaje informację, że film już dłużej nie jest dostępny „this video isn’t available anymore”, gdzie „isn’t” = „is not”, zatem niepotrzebnie się poprawiasz.
Orca,
szkoda że się nie otwiera. Jak chcesz zobaczyć, a warto, to wpisz może tytuł
Kraniche auf dem Zug im Herbst 2022.
Echidna,
Chcialam dokladnie zacytowac tekst ktory pokazal sie na ekranie. To wszystko.
Eva47,
Teraz to widzę. Piękne.
https://youtu.be/GtnHlSl-7uo
Kiedy @kemor napisal o Afryce przypomnialo mi sie ze mam na liscie do przeczytania ksiazke “I dreamed of Africa”. Widzialam ten film. Ksiazke napisala Kuki Gallmann. Film jest powszechnie znany i nie bede streszczala. Ksiazka jest rowniez znana.
Kiedys poznalam “business consultant” ktorego praca wymaga czestych podrozy do Afryki. Podczas jednej z tych podrozy poznał Kuki Gallmann.
To on mi poradzil abym przeczytala tę ksiazkę co z duzymi zaległościami muszę zrobic.
Liść opadł i w miejsce kolorów zrobiło się biało. Dzisiejszy poranek tak nas przywitał:
https://photos.app.goo.gl/C7DKBjG1hKqJ3jWt9
Bezdomny,
trochę daleko, ale ja się piszę na mullus surmuletus, na pogodę także. Niestety, zawieja, a na lotnisko daleko 🙁
Ale żeś się narobiła Alicjo posypując całe otoczenie mąką. Albo to jest zukier puder 🙂
To niemożliwe by był to tzw śnieg. Wszędzie trąbią o ociepleniu klimata. Zatem śnieg to już jedynie historia. A tak nieraz było pięknie i nastrojowo 🙂
Dziś była iberyjska świnia na posiłek. No naturalnie nie cała. Ale gdyby nawet była cała to też byśmy ja zjedli.
Tego mięsa nie można porównać z wieprzowiną.
Jest ona wiele delikatniejsza, smakuje inaczej i ma piekny ciemnoczerwony kolor.
Smak i aromat mięsa iberyjsiej świnki jest orzechowy i przypomina dojrzałe orzechy włoskie.
Najlepszym dowodem że jest toto znakomite, to to że je się bez popijania nawet dobrym trunkiem. Szkoda popsuć smaka.
Jeżeli komuś narobiłem choć lekkiego ślinotoku 🙂 to oto właśnie chodziło 🙂
Jest miło i przyjemnie. Afryka cały czas widoczna i do ogarnięcia ale jakoś oddala się w naszych planach,przynajmniej chwilowo 🙂
Orca,
wpisałam na listę książek do przeczytania ” Marzyłam o Afryce” Kuki Gallmann. Jest dostępna w bibliotece, niestety nie tej najbliższej.
O ile książka tegorocznej noblistki pojawiła się już w bibliotekach/ choć od razu przechwycona przez czytelników/, to ubiegłoroczny laureat wspomniany przez Kemora – A. Gurnah jeszcze nie. Przejrzałam gdyńskie katalogi, z których wynika, że książki są dopiero w opracowaniu bibliotecznym. Dobrze, że ktoś sobie o nim w końcu przypomniał. Czy książka ciekawa czy nie, to jednak noblista powinien być obecny w każdej bibliotece.
Takich tłumów żurawi jak na filmie od Evy/ Orki nie widziałam, ale to możliwe jest tylko w miejscach ich grupowania . Ale żurawi w mojej bliskiej i dalszej okolicy jest całkiem sporo. Te nasze jeszcze nie odleciały, dziś jeszcze słyszałam z oddali ich krzyki. Natomiast przeloty gęsi już chyba się kończą.
Jest piękny film o gęsich wędrówkach- ” Makrokosmos”.
Krystyna,
Ja widzialam tylko film. Ksiazke przeczytam. Z tego co wiem film dobrze przedstawia ksiazke. Kim Bassinger w roli Kuki jest bardzo dobra. Ale moim zdaniem Kim Bassinger jest bardzo dobra aktorka.
Jak zwykle napisze wiecej pozniej 🙂
Pojawiła się już kolejna książka tegorocznej noblistki „Bliscy”
O ociepleniu klimatu mówi się już od dobrych paru/parunastu lat, a w moich krzakach ciągle zima to zima. Ten śnieg już zniknął (+1c), ale bywało tak parę razy (pamiętam przynajmniej 3 razy, a to mój 40-ty rok we wsi), że pierwszy śnieg spadł 14 listopada i leżał do kwietnia CAŁY CZAS, a co lekko się stopiło, natychmiast zima uzupełniała, na powierzchni tworzyła się zamarznięta skorupa lodowa, po której niegdyś Józefina stąpała (fotki osobno).
Tymczasem nasze kanadyjskie gęsi już dalej, na południu, dolatują do północnej Florydy, a najbliżej zatrzymują się w Pn. Karolinie. Lecą wielkimi stadami z północy i robią przystanki po drodze, Kingston jest jednym z takich przystanków, pasą się przed odlotem w dalszą drogę na trawnikach przyjeziornych. Pozostawiają po sobie guano, sporo tego – co użyźnia owe trawniki 😉
Klęgor gęsi słychać najwięcej w połowie października, zazwyczaj lecą kilkoma „falami”. Żurawi tu nie widziałam, ale gęsi nie da się nie zauważyć czy nie słyszeć.
Swego czasu jeden przyrodnik wybrał się ze stadem gęsi w podróż samolocikiem, nie pamiętam już szczegółów, ale gęsi go przyjęły do stada – niestety, nie mogłam znaleźć tego filmu.
Cała formacja to jest praca zespołowa, gęsi lecą w ten sposób, by ta za nią miała łatwiej i prowadzące się zmieniają. Stąð ten kształt V stada w locie.
Co ciekawe, z tego krótkiego filmiku poniżej dowiedziałam się, że jeśli jakaś gęś jest zmęczona i nie daje rady, dwie gęsi jej towarzyszą i czekają z nią na ziemi, aż nabierze sił. Jeśli jest z nią źle, czekają do końca i nie odlatują, dopóki nie umrze.
Powiedzenie „głupia gęś” to obraza dla mądrości tych gęsi…
https://www.youtube.com/watch?v=B_srebiBueM
Tutaj nasza Górka – i Józefina w połowie marca zawitała – jeszcze było sporo śniegu, jakieś 30-40cm i na wierzchu skorupa lodu, a kopytka Józefiny nie przebijają tej warstwy. A za chwilę zrobiło się ciepło… Dokarmialiśmy Józefinę, nie wiedzieliśmy, że jest ciężarna, po paru tygodniach przyszła pochwalić się maleństwem, a ja nie miałam pod ręką aparatu 🙁
Zauważyłam, że jest już następna książka noblistki, ale na razie daję sobie spokój, zraziłam się tą pierwszą, którą odłożyłam i nie mam zamiaru (na razie) sięgać po nią.
Napisz Małgosiu swoją opinię, jak przeczytasz „Bliskich”.
https://photos.app.goo.gl/BMniT8h8iN9Zj3qL9
Alicjo, jeszcze nie kupiłam, zastanawiam się.
Kim Basinger NIE Bassinger
Film z żurawiami przyslala Eva47. Ja nie moglam tego otworzyc i Eva przyslala tytul tego filmu. Wtedy poszukalam i otworzylam bez problemu.
Jesli w naszych okolicach sa zurawie to nie wiem gdzie. Teraz oprocz gęsi migruja łabedzie rodzaj “trumpeter swan”. One sa biale i większe od tych ktore tradycyjnie widzimy w parkach.
U nas “trumpeter swans” lubia spedzac czas na skoszonym polu kukurydzy. Widocznie to im smakuje. Zwykle na tym polu widze okolo 100 łabedzi. Po miesiacu odlatuja.
Obejrzalam film “makrokosmos” o gęsiach. Bardzo ciekawy i ciekawie zrobiony.
Instrukcja jak zrobic żurawia origami
https://youtu.be/Ux1ECrNDZl4
Kiedy pisze czy u nas sa żurawie mam na mysli zachodni stan WA. Wiem ze setki zurawi zatrzymuje sie w okolicach Kearney, Nebraska. Krewni odwiedzaja to miejsce kazdego roku podczas migracji.
Explore.org ma kamery na zywo do wielu ciekawych miejsc gdzie mozna obserwowac zwierzeta i rozne miejsca.
Alicjo-poniżej historia „człowieka-ptaka”:
https://epochtimes.pl/czlowiek-ptak-lata-na-motolotni-z-migrujacymi-gesiami-chetnym-oferuje-doswiadczenie-lotu-z-ptasim-kluczem/
oraz jeszcze ten film:
https://www.filmweb.pl/film/Ch%C5%82opiec+z+chmur-2019-839938
Dzięki,
te widziałam, one są stosunkowo nowe, a tamten był stary, z 10-15 lat, kanadyjski.
Może się gdzieś natknę.
Wczoeajszego śniegu już nie ma prawie, ale jutro obiecali, że dowiozą w ilościach.
Już się cieszę 👿
Ja też Alicjo cieszę się że będziesz miała świeżą dostawę.
Pierwszy śnieg to tak samo jak pierwsze śliwki, robaczywki 🙂
Drugi śnieg i na dodatek skoro ma być go w odpowiednich ilościach to już poważa sprawa i bagatelizować tego nie wolno.
Jestem przekonany ze podchodzisz do zagadnienia z całą powagą i ogromnym czterdziestoletnim doświadczeniem 🙂
Jakby do tego nie podejść to i tak okazuje się że białe jest czyste i świeże i piękne.
Pomimo to nie zazdraszczam 🙂
Jak najbardziej z powagą… dla porównania w nocy dopadało nam jeszcze, ale chwilowo jest nawet słońce! Chwilowo, bo następna dostawa już wieczorem, tym razem 30-45cm, jak mówi nasz dyżurny góral z telewizorni. Nasi sąsiedzi (prawie…) z Bufallo tradycyjnie dostaną swoje 2m (słownie: dwa metry), ale to taka ich uroda.
Śnieg i temperaturę okołozerową toleruję, zwłaszcza jak słońce śœieci, no ale mrozy nadchodzą.
Tymczasem pytanie – co gotujecie? U mnie wczoraj był ryż, warzywa w nim i pierś kurczacza w paseczki wcześniej podsmażona, do tego trochę ostrego sosu indyjskiego. Na dziś nie mam jeszcze pomysłu.
https://photos.app.goo.gl/feZLzJKx3dJscimW7
Temu panu zapewne mniej się podoba, ale „the best is yet to come”, na co wskazuje ciemna chmura z prawej strony, dostawa już w miarę blisko….
https://photos.app.goo.gl/eetLEqqmncs5znW56
Skoro o chmurkach mowa to też mam parę do pokazania.
Obrazek z przed minuty ale za to trawa trzy milimetry wyższa niż trzy dni temu w tym samym miejscu
https://photos.app.goo.gl/rvKNtLD4dBnQ2T1V6
Zdaje się że trawa wyżej nie będzie rosła. Widać wyraźnie że czworonogom apetyt rośnie w miarę jedzenia 🙂
https://photos.app.goo.gl/YvVSAnRLQS8c6SxD6
Czy to tylko ja widze felieton redaktora Passenta Zaraz wracam?
Teraz znikł.
Teraz przyszły konie a w kolejce czekają już słonie 🙄
U nas pierwszy dzien zimy. W kazdym razie, dachy samochodow lekko przypruszone.
Klangor zurawii slysze od paru dni. Leca na zachod, do ok 40 km oddalonego blotnego jeziora o nazwie Steinhuder Meer, o powiezchni ok 30 km². Tam towarzystwa ochrony przyrody wykupily, albo zapewniaja rolnikom odszkodowania za szkody wyrzadzane na polach przez dziesiatki tysiecy ptakow wedrownych.
Dość często zdarza się, że niektóre żurawie nie odlatują na zimę.
Dziś pogoda raczej im nie sprzyja, bo u nas także zrobiło się zimowo. Prószyło od rana i sporo naprószyło. Widziałam kolejki do wymiany opon na zimowe , ślizgające się samochody, a jeden w rowie.
Kupiłam dziś pstrągi na jutrzejszy obiad. Niedaleko są stawy hodowlane i czasem tam jeżdżę po świeże ryby.
Tu też poprószyło, na trawnikach jeszcze troszkę biało, drogi i większość chodników już czarne. Słońce czasem wyjrzy zza chmur. W lesie ścieżki zrobiły się dosyć śliskie, trzyma mały mrozek -3.
Na obiad w planie duszone udo indyka z żurawiną.
Może to nie jest obiecane 40cm, ale ciągle pada…
Przy okazji zauważyłam, że data w moim aparacie jest o jeden dzień do tyłu. Nic nie szkodzi, będzie „jeszcze dzień dłużej” 😉
https://photos.app.goo.gl/2tTyaVud9qrDcHHGA
U nas zaś ciągle wiosna choć wcale nie radosna. Ciągle pada, pochmurno, ponuro i wietrznie. Wczoraj po raz pierwszy od kilku dni zaświeciło słońce na błękicie nieboskłonu, temperatura podskoczyła aż do 24 stopni, ale już dziś powrót do stanu poprzedniego. Mokro, chłodno i ponuro. Anomalie pogodowe wszędzie jak zauważyła Danuśka.
Wczoraj na obiad zrobiłam klasyczną pieczeń rzymskąpodaną z ziemniakami z wody oraz fasolką szparagową. Dziś ciąg dalszy pieczeni. Tym razem w sosie grzybowym.
Alicjo – podawałaś niedawno, że przygotowujesz od razu większą porcję kotletów mielonych, których nadwyżkę zamrażasz, a gdy potrzeba, odgrzewasz w mikrofalówce. Pytanie – czy nie tracą chrupkości (co podejrzewam) i nie są nieco „kapciowate”?
Echido, ja najpierw obsmażam delikatnie z obu stron, jak potrzebuję to potem wrzucam na chwile na patelnię i dosmażam.
Echidno,
nie są kapciowate, ale myślę, że jak komuś zależy na chrupkości, to po odgrzewaniu (rozmrożeniu) można je jeszcze wrzucić na rozgrzaną patelnię i podsmażyć – sama tego nie robiłam, ale tak to sobie wyobrażam.
Kotlety mielone dla 2 osób?! O nie! Jak robić, to w ilościach! Mam jeszcze na 2 obiady dla dwojga 😉
Ale placki ziemniaczane (polecam na tę porę roku!) to insza inszość i nie polecałabym zamrażania.
Drzewiej (2008) bywało i tak (właśnie przeglądam skany starych zdjęć):
https://photos.app.goo.gl/74FF2Kn6DP6xg8d79
…a sprzed chwili tak:
https://photos.app.goo.gl/8XD2vxWPCHJJNobF6
p.s.
Co to znaczy „chrupkość” kotletów mielonych? Mielone nigdy nie są chrupkie, bo to są mielone… zmielone mięso, bułka tarta, jajka, bułka tarta do obtoczenia kotletów.
Albo mówimy o czymś innym, echidna 😉
Rzeczona „chrupkość” dotyczy zewnętrznej skórki w panierce. I o to pytałam Alicjo.
U nas specem od kotletów jest Wombat. Jego mielone to złociasta, chrupka skórka i delikatny, soczysty środek. Często, podobnie jak wspomina MałgosiaW, lekko obsmaża nadwyżkę kotletów i po wystygnięciu wkłada do lodówki. Następnego dnia lub po 2-3 dniach dosmaża i są jak powyżej – chrupiące na zewnątrz, soczyste w środku. Kotletów nigdy nie zamraża, a dania z mięsa mielonego jakie lądują w zamrażalniku, to klopsy w sosie.
Ja zaś już przed laty zauważyłam że czasami, szczególnie gdy zależy mi na czasie, wrzucając mrożone warzywa (sama przygotowuję ze świeżych produktów) do mikrofalówki, a potem na patelnię lub wok otrzymuję nieco „skapcaniały” dodatek warzywny. Nie jest zły, ale nie posiada owej „chrupkości” co świeże.
Ale gdy gotuję mrożonki na parze i potem wrzucam na patelnię efekt jest inny, lepszy. Warzywa nie są zmacerowane.
Dlatego też pytałam czy odgrzewanie mrożonych mielonych kotletów w mikrofalówce nie wpływa na końcowy efekt smakowo-wizualny.
Tak więc, jak widzisz, mówimy o tym samym. Ale zapewnie moja nieprecyzyjność w wyrażaniu myśli spowodowała nieco zamętu.
I nawzajem 😉
A propos precyzji, czytam teraz znakomitą książkę Adama Bieleckiego (tak, tego wspinacza!) „Spod zamarzniętych powiek” – od stu lat jestem wielbicielką ludzi, którzy się wspinają, przepływają oceany na tratwach, żeglują samotnie i tak dalej, a książka Bieleckiego we wstępie ma „…przeczytałem książkę Lionela Terrya’a pod tytułem „Niepotrzebne zwycięstwa”. Ja też i do tej pory stoi na mojej półce, czytana ze 3 razy albo więcej.
Sama bym nie śmiała być śmiałkiem („śmialczynią”?), ale czytać o tym to jest prawdziwa przyjemność.
Zaszczepił to we mnie w latach podstawówki Thor Heyerdahl – Kon Tiki znałam na pamięć. Oraz kawałki książki Edmunda Hillary’ego. W czasach, kiedy Edmund Hillary i Szerpa Tenzing wspinali się na Mount Everest, nie było takich cudów techniki jak dzisiejszy GPS.
Precyzja ma to do siebie, że wspinając się w naprawdę wysokich górach, mając 5 par rękawiczek na dłoniach, musisz wyczuć, jakiej skałce, występkowi możesz zawierzyć, że cię utrzyma. GPS ci nie pomoże… a bywa, że zasięgu nie ma.
Świetna lektura.
Precyzja jest lub bywa potrzebna w różnych dziedzinach, w kuchni również 🙂
Jak mawiają zawodowi kucharze najstaranniej należy odmierzać składniki do deserów. Ongiś też odmierzano:
https://photos.app.goo.gl/ugQFzP3ZNAtishW78
Zajrzeliśmy dzisiaj na nadbużańskie włości. śniegu już niewiele, ale co najdziwniejsze kwitły jeszcze niektóre aksamitki. Mam różne odmiany tych kwiatów-niskie, wysokie, o drobnych oraz o większych główkach. Te drobne wydają się być najbardziej odporne na minusowe temperatury.
Natomiast gdyby ktoś chciał rozgrzać się temperaturami i korsykańskim słońcem to proszę uprzejmie: https://photos.app.goo.gl/PtgCRRfwur3n7Mjh6
U nas śniegu nie dowieźli (a mieli 40cm!), za to wrzucili parę minusów (-4c).
Okoliczności niebios korsykańskich bardzo ciekawe – malarza wynajęli czy co? 😉
Ale nie widzę chatki w Ajacco, w której przyszedł na świat mały Wielki Człowiek, Napoleonem zwany…
Mam pytanie – próbowaliście owoców drzewa truskawkowego? Jeśli tak, to jaki smak? Do jadalnych kasztanów się nigdy nie przyzwyczaiłam, są takie jakieś mdłe…
Na obiad powtórka z rozrywki, czyli mielone, surówka z kiszonej kapusty oraz ziemniaki (wczoraj były pieczone z oregano i innymi przyprawami).
https://photos.app.goo.gl/67eWBZZRh5VtWDdt6 😉
Dzisiejszy dzień nie był dobry na przygotowywanie posiłków. Szkoda czasu na te czynności tymbardziej ze mozna spędzić ten czas znacznie przyjemniej https://photos.app.goo.gl/CpwyoEaNeawJ78LPA
Czekamy w gospodzie na rogu az nam przyniosą coś do uzupełnienia kalorii oraz plynow w organizmie 🙂
Alicjo-byliśmy na Korsyce już po raz kolejny. Ajaccio zwiedzaliśmy, kiedy odwiedziliśmy tę wyspę po raz pierwszy, teraz kręciliśmy się jedynie po jej północnych rubieżach. Poczytałam przy okazji o kulinarnych zwyczajach tego najbardziej znanego Korsykanina:
” Na śniadanie jadł najczęściej jajka: gotowane, sadzone lub omlet. Z warzyw najchętniej fasolkę szparagową, lubił zupy jarzynowe.
Był znany z niechlujnego sposobu jedzenia, pochłaniał posiłki w piętnaście minut, jedząc palcami, nie gryząc dokładnie gorących kawałków mięsa. Zapewne z tego powodu cierpiał na skurcze żołądka i dolegliwości jelitowe. Wielu jego biografów podaje, że nie znosił czosnku, toteż dziw bierze, że w jego ulubionym menu znalazł się kurczak po prowansalsku, który jest mocno przyprawiony czosnkiem.
Zwracał dużą uwagę na jakość i świeżość pieczywa. Na deser lubił świeże migdały, ciasteczka i nugaty. Owoce jadał chętnie, lecz w niewielkich ilościach. Podczas drugiego wygnania jego ulubionym deserem był banan w cieście marynowany w rumie. Kiedy był młodszy pijał dużo kawy, nawet nocą, ale za namową lekarza zarzucił ten zwyczaj na rzecz picia herbaty i różnych ziółek, a zwłaszcza naparu z liści drzewka pomarańczy, który uważał za remedium na wszelkie dolegliwości, przede wszystkim żołądkowe. Do posiłków pił zawsze jeden gatunek czerwonego burgunda z Chambertin, który rozcieńczał wodą. Z czasem zaczął gustować w szampanie, który również, o zgrozo, rozcieńczał wodą! Tej mieszaniny wypijał najwyżej jeden kieliszek dziennie.
Jeśli chodzi o szampana to cesarz miał niezwykle praktyczną zasadę: „jeśli wygrasz bitwę pij szampana, jeśli przegrasz… tym bardziej.”
Fragmenty artykułu Bogdana Boruckiego z czasopisma „Mówią wieki”.
Alicjo-owoców drzewa truskawkowego nie próbowaliśmy, rosło w czyimś ogrodzie.
Muszę jednak przyznać, że chętnie byśmy spróbowali. Smak przypomina podobno liczi, owoce są często używane do konfitur czy likierów,
Coś takiego – drzewo truskawkowe. Kilka razy widziałam w ogródkach przydomowych lecz nie wiedziałam co to za drzewo. Poszukałam i na oficjalnej stronie (wykaz chwastów w Australii) znalazłam:
„Arbutus unedo, wiecznie zielone drzewo truskawkowe pochodzi z części Europy (Irlandii, Francji, Portugalii, Hiszpanii, Włoch, Albanii, Grecji i Jugosławii), północnej Afryki (Algierii, Maroka i Tunezji) oraz Turcji.
Naturalizowany głównie w południowo-wschodniej Australii (tj. w Victorii, południowo-wschodniej Australii Południowej i ACT). Również w południowo-wschodnim Queensland w głębi lądu i prawdopodobnie naturalizowany we wschodniej Nowej Południowej Walii.
Drzewo truskawkowe (Arbutus unedo) jest uważane głównie za chwast środowiskowy w Wiktorii i Australii Południowej. Jest również jako potencjalny lub pojawiający się chwast środowiskowy w szerszym regionie Sydney i Gór Błękitnych oraz w regionie Southern Highlands w Nowej Południowej Walii. Gatunek ten wymknął się spod kontroli z uprawy jako roślina ozdobna w ogrodzie.
W Australii Południowej truskawka (Arbutus unedo) jest wymieniona jako inwazyjna roślina ogrodowa w regionie Greater Adelaide i jako gatunek problemowy w buszu w okręgu Adelaide Hills Council. Został również odnotowany na obszarach chronionych w południowo-wschodniej Australii Południowej (np. Eurilla Conservation Park). W Victorii, gdzie jest bardziej rozpowszechniony, pojawia się na kilku lokalnych listach chwastów środowiskowych.”
Choć zaliczane do chwastów, jak rozumiem dość ekspansywnych, można je kupić w sklepach ogrodniczych (nursery = szkółkach ogrodniczych) co nieco dziwi.
Nie znając drzewa i jego owoców poszukałam dogłębniej. I oto co znalazłam:
Smak – owoce drzewa truskawkowego emitują słaby aromat przypominający anyż i mają subtelny owocowy, słodko-cierpki i drzewny smak z nutami mango, moreli, guiawy i brzoskwini. Powszechnie świeże owoce nie są spożywane ze względu na ich ziarnistą konsystencję i stonowany smak, ale dodaje się je do sosów, dżemów i galaretek.
Stosowanie – Owoce to także naturalny środek na zwalczanie stanów zapalnych dróg oddechowych i jelit. Napary z drzewa truskawkowego, bogate w przeciwutleniacze i garbniki, mogą być stosowane jako środek odkażający układ moczowy, a wywar z liści i korzeni drzewa truskawkowego pomaga w zwalczaniu bólów reumatycznych.
No i proszę. Ile informacji zapoczątkowanych jedną fotografią Danuśki z Korsyki.
A może ktoś z Was miał okazję skosztowania owocka z drzewa truskawkowego?
Z przyjemnością wysłuchałam tej rozmowy:
https://www.youtube.com/watch?v=lea3ZZ5yOsU
A opowiastka o gotowaniu rosołu przednia 🙂
I Andrzej Mleczko rysuje: https://tiny.pl/wd7xf
…przy okazji dość niedyskretnie reklamuje apple 😉
Śniegu nadal nie dowieźli, nasi nie popisali się na Mundialu, fajnie było usłyszeć ogłoszenia obu drużyn, że nie przegrali 😉
Alicjo,
pamiętasz przepis na ” kawior” z bakłażanów wg Heleny ? Wspominałaś o nim kiedyś. Dostałam kilka bakłażanów i teraz przydałby mi się ten przepis, więc jeśli masz go gdzieś, to chętnie skorzystam.
W Polsce drzewko truskawkowe / nazwane chruściną jagodną – botanicy mogliby nadać mu ładniejszą nazwę/ można uprawiać w szklarniach lub latem w donicach. Nie zachwaści nam przyrody, bo nie jest mrozoodporne. Pierwszy raz na zdjęciach Danuśki zobaczyłam taką piękną roślinę. Ale sadzonki można nabyć.
U mnie zima nadal się trzyma.
Krystyno,
pytasz – masz, zilustrowałam to kiedyś, a informacje są z prawej strony zdjęć.
Ja to zawsze robię w ilościach, bo znika szybko. Lubię bardzo czosnkowe i ostre, jak to ja, ale to już każdy musi doprawić po swojemu, podaję składniki na oko, no ale przecież nie takie my tu cuda wyprawiali 😉
Skórki z warzyw ściągam po upieczeniu, czosnek wyciskam ze skórek, podsmażam w dużym woku, bo to wygodnie. Z podsmażaniem chodzi o to, żeby pozbyć się nadmiaru płynu – pomidory z puszki dodaję odsączone z soku. Podając, można posypać natką pietruszki.
https://photos.app.goo.gl/z5iN1nwS9FXburPEA
Alicjo,
dziękuję bardzo. Wezmę się za to jutro.
Ponieważ mam 4 spore bakłażany, więc wystarczy i na ” kawior” wg Heleny, i na wersję z farszem. Znalazłam dobry przepis, trochę długi, ale za to bardzo dokładny :
https://aniagotuje.pl/przepis/baklazan-faszerowany .
A w sobotę w planach jest restauracja azjatycka w Gdańsku. Rzadko ostatnio bywam w restauracjach, więc mam już ochotę na jakąś odmianę.
Co do azjatyckich restauracji – moja synowa zawsze mówi, żeby iść do takich, gdzie znajdziesz najwięcej azjatów 😉 Oni wiedzą, co autentyczne.
U mnie warzy się 5 litrów rosołu z wieprza, wołu i kury. Na razie sobie mruga. Mam do tego kupny polski makaron, który skusił mnie tym, że jest bardzo cieniutko krojony. Rosół za mną chodził, a nad-ilości oczywiście pójdą do zamrożenia w porcjach 😉
Tam, gdzie się wybieram, kucharzami są sami Azjaci, zdaje się, że z Nepalu. Już wcześniej byłam w gdyńskiej restauracji, gdzie pracują kucharze w tego samego rejonu. Miejsce to cieszy się cały czas wielką popularnością, dlatego powstała gdańska filia.
Jeżeli rosół, to oczywiście z 2-3 rodzajów mięsa. Przeważnie daję kawałek z indyka, wołowiny z kością i kurczaka. Ale wieprzowina też dodaje smaku. Oj, zapachniało mi rosołem.
Dodałam jeszcze gałązkę lubczyku 😉
Oraz dwa goździki, bo tak mi się kojarzyło, że coś ktoś kiedyś napomknął…
Ja akurat przeczytałam parę książek himalaistów, więc w temacie kuchni nepalskiej, ale wiadomo, w bazie pod szczytami gotuje się to, co się ma przywiezione przez wspinaczy, zakupione „we wsi” mąka, cukier i takietam, no i z reguły z karawaną idą kozy ze dwie, jest mleko, a jak już wychodzi się na lodowiec Baltoro, to kozy idą pod nóż, bo przez lodowiec nie przejdą.
Piękne wspomnienia ma z takiego trekkingu pod Broad Pik Ewa Dyakowska Berbeka w wywiadzie – rzece „Jak wysoko sięga miłość”.
o, pomyliłam ! Broad Peak to Karakorum (Pakistan, Indie i Chiny), a Himalaje to Nepal !!!
Krystyno-lubię bakłażany na różne sposoby. faszerowane również, a z farszami można poszaleć. Powodzenia! Pamiętam, że kiedyś w gruzińskiej restauracji jadłam bakłażanowe roladki z pastą orzechową, świetna przekąska. W kuchni gruzińskiej to chyba to chyba jedno z ulubionych warzyw, ale więcej na ten temat wie zapewne Ewa.
Kupiłam wolnowar. Już od jakiegoś czasu czytałam w internecie informacje o różnego rodzaju urządzeniach, które ułatwiają pracę w kuchni i w końcu podjęłam męską decyzję. Zima sprzyja przyrządzaniu dań, które wymagają długiego gotowania, a stanie przy kuchni, mieszanie i pilnowanie, by się nie przypaliło bywa uciążliwe, szczególnie w dobie internetu 😉 Na nadbużańskich włościach długie gotowanie rozwiązujemy stawiając garnek na kominkowej kozie, ale w warszawskim mieszkaniu takich możliwości nie mamy.
Dzisiaj odbyła się wolnowarowa premiera i zgodnie z prośbą Osobistego Wędkarza przygotowałam żeberka w sosie sojowo-miodowym. Kochani, delicje, a fakt, że wszystkie składniki można wrzucić do garnka, ustawić czas gotowania i zapomnieć o sprawie jest na wagę złota 🙂 Na przyszły tydzień zaplanowana wołowina po burgundzku.
Wombat jakiś czas temu nabył do domu i przygotowuje różne dania. Włoży, nastawi czas i po jego upływie gotowe. Co ciekawe warzywa nie rozgotowują się na papkę i nawet pieczarki pozostają jędrne.
Powodzenia Danuśko w dalszych poczynaniach. Jeśli mogę podpowiedzieć – Wombat mięsko najpierw podsmaża na patelni co dodaje swoistego posmaczku potrawie.
I masz rację. Delicje!
I jeszcze dodam, że wspaniały pomysł dla dietetyków.
Echidno-słusznie z racją 🙂 Dziękuję za podpowiedź w sprawie wcześniejszego podsmażania, piszą też o tym w książeczce z przepisami, jaka zostala dołączona do urządzenia.
Wolnowar dostałam 40 lat temu na powitanie w Kanadzie. To rzecz jasna jest przedpotopowa, ale warto wspomnieć. Do metalowej obudowy była wkładka kamionkowa – ciągle ją mam, działa jako donica 😉
Ale to były inne czasy, 40 lat minęło (jak jeden dzień). Poczekam na Danuśki achy-ochy, czy warto.
Ja zachwycona jestem patelniami „Rock” – mam już dwie i chyba trzeciej potrzebuję, na mniejszej można usmażyć jajka, na większej naleśniki, spróbuję i zapodam.
p.s. „anżej? to ja emanuel”
To są chyba jaja na mientko. Procedur nie ma????
W sprawie wolnowara (slow cooker) specjalnie się nie wymądrzam, bo to ustrojstwo Wombatowe i on przygotowuje w nim potrawy. Aliści od czasu do czasu opowiada o nowym daniu lub widzę jego poczynania w kuchni. No i oczywiście degustuję z wielką przyjemnością.
Instrukcji obsługi wraz z przepisami nie przeglądałam, książki kucharskiej nabytej z tejże okazji też nie. A że „garnuszek” wielce popularny – bezproblemowe gotowanie, żarełko doskonałe i dobre dla dzieci, dietetyków, cukrzyków itp, wiem przepisów w sieci sporo.
Kiedyś bodajże Krystyna pytała o przepisy do nabytego/otrzymanego(?) wolnowara. I chyba wyrażała wątpliwość czy to dobry pomysł na gotowanie.
Odpowiadam jako spożywacz-pożeracz — dobry.
Alicjo – nie wiem z czego ten owalny gar jest zrobiony (kamionka to chyba nie jest), ale ciążki jak diabli.
Acha, do czego odosi się Twój p.s.?
Kulinarnie – zrobiłam wczoraj pierogi z nadzieniem serowo-ziemniaczano-cebulowym. Ciasto jak zwykle wg receptury wloskiej: na 100 g mąki jedno całe jajo. Zamiast wałkowania – maszynka do klusek, zamiast szklanki – wykrawacz do pierogów z funkcją lepienia. Robótka przechodzi w tempie raz-dwa-trzy i łapięta od wałka nie bolą. A jest ci ten mój wałek przystojny, malachitowy w kolorze i ciężki jak pieron bo z marmuru chyba.
A pierogi żółciutkie, ciasto delikatne, nadzienie prawidłowo pieprzne i skwareczki z własnoręcznie zrobionej wędzonej słoninki pysznościowe.
Ostatnimi czasay zrobiłam ciasto pierogowe z wody i mąki. Nie podobało się ani Wombatowi ani mnie. Szare jakieś, twarde. I choć nadzienie mięsne było bardzo dobre to jakoś nam jedzonko nie szło. A że pierogów nieco zostało, były na drugi dzień odsmażone. Przegrały na całym froncie z tymi z jajek i mąki. Dodatkowo stwardniały.
Echidno,
mój p.s odnosi się do tego, że podnoszę słuchawkę i dzwonię do Anżeja, albo Emmanuela, albo do kogo z przywódców państwowych mi się chce. Przecież taki telefon głowy państwa do innej głowy państwa obowiązują jakieś procedury? Anżej dał się ruskim pranksterom wkrcić po raz drugi. Śmiechu nie ma, bo jak wiemy, Anżej lubi gadać, często bez sensu. Ktoś go powinien pilnować…
https://photos.app.goo.gl/JG9XN3foLAe2GcUX9
A teraz humor kwaśny:
https://photos.app.goo.gl/zoe54WQwTrjJLNZZ7
echidno,
to ktoś inny pytał o przepisy do wolnowara, bo ja go nie posiadam, ale też nie pamiętam kto. Choć pamiętam dyskusję na ten temat. Moja koleżanka została kiedyś obdarowana przez córkę tym sprzętem i bardzo chwaliła sobie konfitury w nim przygotowane. Zapytam ją przy okazji, czy nadal korzysta z tego urządzenia. Jako osoba ostrożna miała obawy, żeby zostawiać włączony wolnowar na czas swojej nieobecności. Ja też tam mam.
A co do ciasta na pierogi : przepis włoski / 1 jajko na 100 g mąki/ jakoś nie jest u nas popularny, bo proponuje się ciasto bez jajek albo z jednym jajkiem, bo niby jajka powodują, że ciasto jest dość twarde. Twoje doświadczenie pokazuje, że jest zupełnie inaczej.W każdym razie na pewno ciasto bez jajek jest szarawe. Teraz robię pierogi dość rzadko, trochę mi się znudziły, ale na Wigilię będę je robiła. Spróbuję z jajkami.
Mąka, jajko – roztrzepać jajko w mące, a potem stopniowo dodawać wrzątek/gorącą wodę „ile mąka przyjmie”. Pomagać sobie widelcem. Zawsze tak robię, ciasto jest bardzo elastychne i łatwo się klei. Dużo jajek = ciasto jest twarde i trudne do rozwałkowania.
Przypomniało mi się, że w Warszawie pewna pani (chyba kucharka w kuchni hotelowej) robiła pierogi ruskie dla Micka Jaggera – kilogram mąki i 4 jaja, woda. To było podczas ich ostatniego pobytu.
Ciasto bez jajka … to już lepiej kupić w sklepie azjatyckim gotowe i skrojone ciasto na wontony, mrożone. U nas można dostać okrągłe i kwadratowe wykrojone, ale to jest nieelastyczne ciasto, nie da się rozciągnąć.
Byłam na spacerze z kijkami, po śniegu w zasadzie nie ma śladu. Pogoda z gatunku zgniłych.
+9c, słońce. Trza się przejść.
10c, ale wiatry niespokojne, a więc Wojtek w naszych rejonach śmiga na desce.
Ponieważ wiadomość z ostatniej chwili, więc rozmrażam barszcz ukraiński, powinien rozgrzać wodniaka.
Dobrze, że nasi wreszcie wygrali mecz – jeden się popłakał, a drugi „wydobył nas z piekła”, jak krzyczą nagłówki w elektronicznej prasie. Chyba założę coś na kształt „Humor z zeszytów szkolnych”…. czyli tytuły e- relacji prasowych 😉
Krystyna, powinnam dodać, że proporcje jakie podałam doskonałe są dla posiadaczy maszynki do klusek. Sama nigdy nie wyrabiałam i nie wałkowałam ręcznie. Podstawa, czyli 1 jajo na 100 g mąki, połączona w dużej misce tak by ciasto „trzymało”, bez wyrabiania. Potem maszynka wałkuje (6 razy na najszerszym odstępie) by w końcowej fazie wałkować na pożądaną grubość. I Alicjo – ciasto jest elastyczne, rozciągliwe, piękne w kolorze i delikatne. Z klejeniem też nie ma problemu.
Nie mogę ręczyć jak przygotować ciasto według w/w przepisu tradycyjną metodą wałka i wyrabiania.
Po to kupiłam lata temu włoskie ustrojstwo – pomysł podał nasz blogowy kolega ASzysz – by ułatwić sobie pracę i nie męczyć się zbytnio. Maszynka co prawda ręczna (są wersje elektryczne) lecz pracuje się szybko i bez wysiłku. I o to mi chodziło. A resztki ciasta przerabiam na kluski i suszę.
PS
użycie maszynki pozwala na skrócenie czasu przygotowania, minimalny wysiłek i niewielką powierzchnię do pracy.
A każda gospodyni ma swój sposób i przepis. Ja podzieliłam się moim.
Gdybym więcej tych pierogów…. też swego czasu rozważałam ten zakupek, ale jakoś tak zeszło i się rozeszło.
Echidno,
po trzykroć Ci będę wdzięczna za i wszystkich namawiam!!!
https://photos.app.goo.gl/pTDuyrfpcpwq9g6a9
Ja urodziłam się w Katowicach i dla mnie kluski są z ciasta ziemniaczanego, okrągłe z dziurką na sos, a makaron to makaron.
Wiem że w innych regionach Polski nazywają makaron „kluski”. To jak nazywają makaron? Się nie czepiam jestem tylko ciekawa.
Eva, makaron to makaron, a kluchy i kluski to ogół (pyzy, śląskie, kopytka, leniwe i makaron). Ja to tak klasyfikuję.
Na zdrowie Alicjo. Cieszy że przypadłó do smaku.
Kluski, makaron, pasta, noodle…
” żeby rzecz wyjaśnić wreszcie
tak czy owak, tak czy siak
czy to kluska czy makaron
powiem tobie NIE i TAK
powiem tobie po namyśle
nie na oślep, byle jak
mówiąc: NIE, rzecz jasna skłamię
by nie skłamać, mówiąc: TAK”
mówiąc: TAK zaś skłamię po to
by nie skłamać mówiąc: NIE
mam nadzieję, że już teraz
nie zrozumiesz słów mych źle”
(lekutka parafraza wiersza Wyjaśnienie, Z. Ginczanka)
Słowo makaron (angl. pasta) pochodzi od włoskiego pasta co zasadniczo oznacza „klej” lecz także „ciasto”, „makaron” lub „ciastko”. Współcześnie, słowem „pasta” nazywa się w krajach anglojęzycznych makaron wytwarzany na wzór włoskiego, zaś kluski (angl. noodle) mają bardziej ogólne znaczenie, dotyczące także wielu podobnych produktów azjatyckich. Słowo kluski (noodle) pochodzi z niemieckiego „nudel”, co oznacza makaron…
Określenie makaron może także oznaczać potrawę, w której makaron jest głównym składnikiem podawanym z sosem lub przyprawami.
A jak kogo interesuje semantyka kluski vel makaron, to proszę:
https://jemywlodzi.pl/makarony-noodle-i-kluski-prawie-wszystko-co-musisz-wiedziec/
przypadło NIE przypadłó oczywiście
Coby nie narazić się na plagiatorstwo, podaję iż teks pod wierszem nie mój, a jedynie zapożyczony ze strony Food-info.net.
U mnie w domu makaron to makaron z zaznaczeniem odmiany ( rurki, nitki krótkie itp.), a kluski to te śląskie, bo w zasadzie tylko takie robię, bo wszyscy je lubią. Ciekawe, że w rodzinnym domu takich klusek mama nie gotowała, królowały pyzy i kopytka. Mama pochodziła spod Warszawy i tam widocznie ich nie znano. Kluski śląskie poznałam dopiero, kiedy zaczęłam bywać na Śląsku. I od razu wprowadziłam je do domowego jadłospisu. Syn gotuje je także swojej rodzinie i muszę przyznać, że jego są lepsze od moich .
Przypadło i smakuje, echidno, a można to jeszcze przyinaczyć, to znaczy dodać cieniutkie ścinki papryki czy czegokolwiek.
Makaron to makaron, a kluski to kluski- oso chozi? Nie pamiętam robienia kopytek ani żadnych innych typu kluski na parze (a uwielbiam!) czy innymi pyzami. Najadam się onymi w Polsce.
A propos makaronu do rosołu, moja Mama robiła tak zwane lane kluski, znienawidzone przede wszystkim przez tego tu zięcia, który do teściowej nie raczył nic powiedzieć, za to do mnie – ho ho ho! O ile pamiętam, jajko rozbełtane z łyżką mąki i lane na wrzący rosół. Powoluteńku lane, cienką stróżką. Proszę o wypowiedź tych, co znają ten „myk” 😉
Jedlismy te znienawidzone lane kluski co niedziele na sniadanie. Nie pamietam w ktorym momencie Mama przestala je gotowac.
Kopytka bardzo lubilam, pyzy nie a klusek slaskich u nas w domu nie bylo.
Mama robila makaron i wszedzie byly porozkladane scierki na ktorych sie ow makaron suszyl.
Oczywiście, że znamy myk z lanymi kluskami w rosole 🙂 Dla mnie to smakowite wspomnienia z dzieciństwa. Mama przygotowywała ciasto na lane kluski zawsze w tym samym, dużym kubku i mam ciągle ten kubek w pamięci….U nas w domu owe kluski były też czasami dodatkiem do zupy pomidorowej i w tym towarzystwie lubiłam je najbardziej.
Echidnie dziękuję za sznureczek do ciekawych opowieści makaronowo-kluskowych. Teoretycznie już sporo wiemy na ten temat, ale zawsze warto sobie to i owo przypomnieć, a poza tym to dziedzina miła memu podniebieniu 🙂
Ostatnim kulinarnym pomysłem naszej Latorośli był czerwony barszcz podany z drobnymi kluseczkami, własnej roboty, przypominającymi niemieckie knöpfle.
Muszę przyznać, że to było całkiem udane połączenie.
Alicja, chodzi o to że Echidna robiła kluski w maszynce do produkcji makaronu.
Dlatego chciałam wiedzieć dokładnie i dziękuję Echidnie za link do makaronowo kluskowych opowieści. Nie wiedziałam że makaron po angielsku też nazywa się pasta.
W jęz.niemieckim kluska to Kloss, makaron to Nudeln, ale już kluski na parze to Dampfnudeln, Racje ma chyba Małgosia nazywając wszystko kluchami. Ważne że nam smakują, lane ciasto też pamiętam z domu.
…e, to ja spadam…. ja ciasto na pierogi i te insze uszka wyrabiam temi ręcami już bardzo niesprawnymi z racji długogoletniego robienia na drutach rzeczy niekoniecznie konwencjonalnych – trza było zapodać, że chodzi o maszynę!
Tak czy owak, ciasto to ciasto, mąka, woda i jajo, a w takiej maszynie pokusiłabym się o 4 jaja, jak dla Micka Jagerra 😉
Se przypomnę Wam częściowo moje robótki, a co!
https://photos.app.goo.gl/lSoyZF3AZ7jqZSVZ2
(łoklaski….)
W co się bawić…
Dać tu odpowiedź nie tak łatwo,
Bo chciałbym w końcu raz ustalić:
Czyśmy się trochę nie zanadto
Ostatnio rozdokazywali?
Mieni się wkoło śmiech perlisty,
Grom i zabawom końca nie ma,
Szczerzymy się jak u dentysty,
Aż w końcu zrodzi się dylemat:
W co się bawić? W co się bawić,
Gdy możliwości wszystkie wyczerpiemy ciurkiem?
Na samą myśl pot zimny zrasza zaraz czoło
I mniej wesoło pod czerwonym ci kapturkiem
W co się bawić? W co się bawić?
Tych wątpliwości nie rozwieje żadna wróżka,
Kopciuszek dawno przestał grać w inteligencję,
Inteligencja już nie bawi się w Kopciuszka
Niedobrze jest, gdy czyha nuda,
Gdy nie chcesz grać już w berka czy czarnego luda,
A kiedy nawet już nie będą miały wzięcia
Szare komórki do wynajęcia
W co się bawić? W co się bawić?
Daleka pora na pytanie to czy bliska,
Lecz w końcu przecież trzeba będzie je postawić,
Chociaż na razie w oku tli się śmiechu iskra
(instrumental)
Więc, chociaż wszyscy są szczęśliwi
I nic nie sugeruje zmiany,
Niech, proszę, jednak Was nie zdziwi,
Że jestem trochę zadumany
Bo płynie czas, jak rzeką woda
I może kiedyś tak się stanie,
Że będę chciał pobaraszkować
I zadam sobie sam pytanie:
W co się bawić? W co się bawić?
Daleka pora na pytanie to czy bliska,
Lecz w końcu przecież trzeba będzie je postawić,
Bo chleba dosyć,
Lecz rośnie popyt na igrzyska
…
https://wyborcza.pl/duzyformat/7,127290,29180816,skrzywdzeni-robotnicy-z-ameryki-lacinskiej-lazaro-z-gwatemali.html?token=zTwCkLU1YUi3vjNrWfldTav1O5ErTFSAdfMUjaIo33w
Alicjo, oczywiście wielkie oklaski, żeby nie powiedzieć „burnyje apłodismenty”. Pokazywałaś już kiedyś swoje niektóre Dzieła. Zawsze budziły mój podziw i zachwyt. A dzisiaj, gdy patrzę na tę galerię, czuję jak oba te moje uczucia wzrastają – dla mistrzostwa w wykonaniu i dla piękna wzorów. Po prostu mnie przytyka, ale jest to miłe uczucie.
Restauracja znajdowała się tuż przy asfaltowej ulicy, w miejscu gdzie na ogół bywa chodnik. Takiego nie było 🙄
Był natomiast pan, ten z lewej co skonstruował na ogniu to co jest z prawej strony (kawałki ryby z papryką i zukinią oraz inną zieleniną)
Do picia, zgodnie z częścią planety miętowa herbata, można się przyzwyczaić bo innej możliwości nie ma 🙄
:))
https://photos.app.goo.gl/GMG1YKe7FxQecrEBA
Tradycyjnie wzywają pięć razy dziennie po arabsku do wspólnej modlitwy. W tej chwili jest już po ostatnim śpiewaniu i zapowiada się cicha spokojna noc. 🙂
https://photos.app.goo.gl/zXD8npftdEAHM1jt7
Cicha noc? Nie za wcześnie?
To fakt Alicjo, ze życie nie polega na spaniu. Ale po pełnym wrażeń dniu należy się odpoczynek by do życia nocnego być jeszcze dobrze fit 🙂
.
https://photos.app.goo.gl/HHVqzF5J2S9pECoU6
Essaouira, port rybacki nie jest najlepszym miejscem by wejść w posiadanie owoców morza 🙄
Zaległy obrazek z Europy który z pewnością zadowoli wielu oglądających.
https://photos.app.goo.gl/TfVhxqAE3SK17Bkw6
Śmiało mozna go podpisać: woził mobilek lat kilka, powieźli i mobilka 🙂
A cóż to się stało? Zastrajkował??? Chyba jeszcze się podniesie?
U nas prawdziwie Staffowski dzień.
… o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
i pluszcze miarowo, jednaki, niezmienny…
dżdżu krople padają i tłuką w me okno,
jęk szklany, płacz szklany i szyby w mgle mokną,
i światła szarego blask sączy się senny…
o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny….
p.s.
Proponuję przesiąść się na dromadery – to dość popularny środek transportu w tamtych „okolicznościach przyrody” 😉
Istnieje jeszcze taka możliwość:
https://photos.app.goo.gl/ePQGf6AM3qfCnLkVA
To było Alicjo w Europie. Najpierw stalismy jedną noc w parku narodowym. Zezwolenie z uwagi na niedyspozycję mobilka wydał szeryf 🙂
Było już zbyt późno i nic nam by nie poradzono we wiosce. Następnego dnia części została zamówiona i po 12 godzinach zamontowana.
Nic wielkiego a dzięki temu jednak jedna przygoda więcej 🙂
Opuściliśmy wieczorem Essaouira i stoimy teraz na całkowitym zadupiu gdzie nikt nie zaśmieca światłem przestrzeni. Jest pięknie ciemno i szkoda ze nie mozna tego wyraźnie zaobrazkować 🙂
Przyjemnej podróży bez niespodzianek ze strony mobilka!
Na zadupiu na południe, domyślam się? Poproszę o zdjęcie o poranku.
Bezdomny,
Chociaz nie ze wszystkim sie zgadzam co tutaj klawiaturowo klepiesz, to z jednym na pewno sie zgadzam –
Z Twoimpoczuciem wolnosci, bycia wolnym i niezaleznym od praktycznie niczego. Ja, chociaz w nieco inny sposob, ale takim samym sie czuje.
Dlatego Pozdrawiam.
Niekoniecznie trzeba byc na surfingu czy jak to sie nazywa, by wiatr bycia wolnym wypelnial zagiel codziennosci. Nigdy tego uczucuia sobie odebrac nie dam!
Nowy 🙂
Życie mnie cały czas zaskakuje zupełnie nowymi cząsteczkami z których się składa. Chcesz czy nie, to te cząsteczki i tak, i mnie i innych samodzielnie bombardują.
My i tak nie mamy na to najmniejszego wpływu.
Te cząsteczki które spadły na mnie z dzisiejszych Twoich obu wpisów są miodem po którym z uśmiechniętą twarzą można oblizywać się bez końca.
Dzięki wielki 🙂 coś takiego może jedynie napisać ktoś, kto wie że coś takiego jeszcze istnieje i też toto dostrzega i też toto go cieszy.
Dobrego dnia wszystkim 🙂
Alicjo 🙂 wziąłem do serca rady które przekazywałaś i zacząłem rozglądać się za zapasowym napędem 🙄
Moim zdaniem nie najlepiej patrzy im z oczu i póki co pozostaję przy naszym 🙂
Ale oceń sama – – > https://photos.app.goo.gl/oGBsmJLHYNhiqBSU8
Z pewnością Wasz dromader jest wygodniejszy 😉
Zrobiłam dzisiaj muzyczne odkrycie i jest to wiadomość przede wszystkim dla Echidny i Wombata Otóż słuchałam w radiu muzyki zespołu The Wombats:
https://www.youtube.com/watch?v=9MHmx9nvHqU
Nic nie wiedziałam o istnieniu tej grupy, a okazuje się, że pierwszą płytę nagrali już dosyć dawno, bo w roku 2006. Ciekawa jestem, czy Wombatowi będzie podać się ich muzyka.
Moje kolejne odkrycie z ostatnich dni to malarstwo krajów Północy, a wszystko dzięki bardzo ciekawej wystawie w Muzeum Narodowym:
https://www.mnw.art.pl/wystawy/przesilenie-malarstwo-polnocy-18801910,249.html
Wystawę oglądałam z przewodnikiem i było interesujące doświadczenie, bo człowiek uczy się zwracać uwagę na detale, które zapewne by mu umknęły. Jest to przy okazji drobny wykład z historii sztuki, a to co zapamiętam zapewne na długo to określenie, iż malarze skandynawscy postanowili w pewnym momencie „zrzucić francuskie rękawiczki”. Wyjeżdżali prawie wszyscy odbywać nauki w Paryżu. gdzie akurat królował impresjonizm, ale po powrocie do swoich krajów nie zawsze chcieli nadal malować w tym duchu.
Przy okazji sympatyczna opowieść o chmurach w malarstwie Północy:
https://www.youtube.com/watch?v=kjkosEChZL8&t=33s
U nas nie ma nic nowego do odkrycia 🙄
Życie toczy się w zwolnionym tempie, szczególnie w piątek który jest tutaj świętem.
Poza tym sprawnie i solidarnie, każdemu tyle samo https://photos.app.goo.gl/oCesruCH4L7cMkGJ7
Prawie wszyscy wyjeżdżali wtedy do Paryża, tak jakby francuscy malarze byli (niczego im nie odejmując) wiodący naonczas w „tryndach”. Ale to nie przeszkodziło nikomu z wielkich malarzy, którzy tam bywali.
Cholerka, nie było wtedy internetu 😉
U nas dzisiaj +5c, wiatry niespokojne, udałam się Za Róg w celu zakupienia wina, na pierwsze primo. Oraz na drugie primo, żeby ruszyć tyłek, czasem trzeba.
Po na trzecie primo, 2 piwa dla cyklistów, którzy udali się w teren na ich znakomitych wehikułach. Prawdopodobnie zakończenie sezonu, ale to nigdy nie wiadomo.
No i tyle, na zachodzie bez zmian, czytam książkę o wspinaczce na Nanga Parbat – Sandy Millera – Mazino Ridge się nazywa ta ciężka droga, ciężka sprawa to przejść, ale fajnie się czyta, siedząc na wygodnej kanapce przed kominkiem. Lubię czytać książki o wyprawach czy to górskich, czy morskich, czy przez pustynię.
Tyle na zrazie.
…a, i to, bo śledzę wiadomości z kraju…
Następnym razem niech ten malutki trzyma chłopaków w pogotowiu, kiedy na mównicę wstąpi niejaka Klaudia J.
😉
https://photos.app.goo.gl/DnTqBjs51YowTkVj6
U nas piąta nad ranem i +6 c
Dzień dobry!
Danuśka,
bardzo ciekawa ta wystawa malarstwa skandynawskiego, które u nas w zasadzie jest zupełnie nieznane; może tylko Edvard Munch i jego ” Krzyk”.
Do Paryża, który był kulturalną stolicą świata, zjeżdżali młodzi malarze z bardzo wielu krajów. Istniały tam też szkoły tylko dla kobiet, gdzie uczyły się także Polki. Pisze o tym wspominana niedawno Sylwia Zientek w książce ” Polki na Montparnassie”. Z tej książki dowiedziałam się też o istniejącym obecnie w Konstancinie- Jeziornej prywatnym muzeum – Villa la Fleur ze zbiorami malarzy szkoły paryskiej : https://villalafleur.com/zbiory/
Może byłaś w tym muzeum?
O cholera… miało być niepolitycznie „na jedzonym” (jak mawia Jerzor), ale polityka ciała tyka.
„Jarosław Kaczyński zachęcał do rozmów z rodziną i przyjaciółmi oraz zapowiedział „wiele przedsięwzięć zmierzających do tego, by właśnie tą fałszywą świadomość milionów ludzi w Polsce zmienić”. Prezes Prawa i Sprawiedliwości dodał, że należy utworzyć korpus ochrony wyborów. „To będzie pełne zabezpieczenie tego, aby przyszłoroczne wybory przebiegły spokojnie” – powiedział Jarosław Kaczyński.”
A za nim zespół wzespół w strojach ludowych, jak za czasów Gomułki, wieś tańczy i śpiewa oraz słucha radia, co ma ryja (to jedyne, czego za Gomułki nie było).
Ale bogowie się zmieniają…
Uprzejmie proszę o ulgę na moje wredne wpisy ze względu na to, że jestem meteopatą i aura na mnie działa nieprzyjemnie. +9c w grudniu i tak dalej. No.
p.s.
W dzisiejszych czasach wystarczy kliknąć w wujka G i wpisać „malarstwo skandynawskie”. Tam jest wszystko, prawie – Szwedzi jak wiadomo, jeszcze nie zwrócili nam zagrabionych dóbr z czasów potopu szwedzkiego, ale to akurat nie jest malarstwo skandynawskie.
ALE – zauważcie, czytelnicy skandynawskiej literatury, że ta starsza różni się od dzisiejszej. Skandynawia leży na obrzeżach Europy.
Niech żyją Dzieci z Bullerbyn!
Ja się z nimi bardzo identyfikowałam, mieszkając w środku NIGDZIE i mając do szkoły 2 km. Tej książki nikt z Warszawy czy Krakowa, będąc w moim wieku, nie zrozumie.
Żeby było też choć trochę kulinarnie , to zobaczmy co można zjeść na jarmarku bożonarodzeniowym w Gdańsku: https://kulinaria.trojmiasto.pl/Na-wiekszy-glod-co-zjemy-na-jarmarku-w-Gdansku-n173211.html
Byłam w Gdańsku tydzień temu w nowej azjatyckiej restauracji ” Haos” w pobliżu Placu Węglowego, który jest tradycyjnym miejscem tych jarmarków. Kolorowo i głośno, dużo ładnych straganów obleganych przez turystów, ale nie ciekawiła mnie ich oferta, zwłaszcza że z ” Haosu” wyszłam najedzona egzotycznymi pysznościami , których nazw nie pamiętam właśnie z powodu ich egzotyczności :). Zresztą w bezśnieżnym końcu listopada trudno poczuć świąteczną atmosferę.
Alicjo,
obejrzeć na ekranie komputera można wszystko, ale stać blisko obrazu, widzieć jego fakturę i ślady pędzla- to zupełnie co innego.
” Dzieci z Bullerbyn” są, zdaje się lekturą szkolną, ale w wymiarze jednego rozdziału. Pamiętam, że wnuk to przerabiał i przeczytał tylko zadany rozdział. Zgroza!
Jest świetna i bardzo wierna ekranizacja tej książki, ale dawno nie pokazywano jej w telewizji.
Prawda, ale na przykład będąc w Luwrze (1997r) nie mogłam się przyjrzeć z żadnego bliska słynnemu obrazowi, bo był mały, za pancerną szybą, a do tego oddzielały tłumy paliki z powrozem na mniej więcej 3 metry, no i te tłumy przy palikach…
Nie wolno było robić zdjęć, co rozumiem, ale tak byłam wściekła na wszystko inne, że zrobiłam… co prawda nie Monie, ale innej panience 😉
Widziałam wiele muzeów, ale Luwr, oprócz całościennych i wspaniale widocznych malowideł Davida rozczarował mnie.
https://photos.app.goo.gl/TEW2PfuQUwVVq7Um6
Zgadzam się z Krystyną i Danuśką, że przewodnik przy zwiedzaniu jest przydatny (tu wspomnienia z pierwszego Zjazdu Łasuchów, która bardzo profesjonalnie podeszła do zadania). Ale jak się nie ma czasu, przewodnika (musi być grupa!) i tak dalej, to zawsze można polegać na internecie. Teraz zdjęcia dzieł sztuki można obejrzeć w naprawdę dobrej rozdzielczości.
Tak samo sztukę teatralną – czy ktoś pamięta poniedziałkowy „Teatr telewizji”, albo lżejszą czwartkową „Kobrę”? (są na youtube różne takie…)
Do odległego Wrocławia raz na jakiś czas można było się wybrać dzięki ” pani od polskiego”, która te wyjazdy organizowała na teatralne sztuki w Teatrze Polskim (wtedy zakochałam się w Janie Peszku, a on do dzisiaj o tym nie wie!) albo do Opery Wrocławskiej na ciekawe spektakle typu „Jezioro łabędzie” i tak dalej.
„Dzieci z Bullerbyn” na zawsze w moim sercu mają poczwórnego Nobla literackiego, ja po prostu to czułam, mieszkając na Bartnikach, mając po sąsiedzku czterech urwisów niezbyt rozwiniętych umysłowo niestety, żadni partnerzy do zabawy, rozmowy i tak dalej. Ja będc w 3-ciej klasie byłam poproszona przez nauczycielkę, żebym tych dwóch (bliźniaki!) nauczyła czytać – oni byli w klasie 5-tej.
Rozumiem wnuka i dzisiejsze dzieci – oni mają wszystko, po cholerę mają czytać jakieś stare książki o świecie, którego już nie ma. Mają tv, komórki, iPhony i co tylko, aż nawet za dużo tego. Już nie dowiem się, czym zaowocowała ta dostępność do wszystkiego, bo to będzie po latach-latach.
Alicjo – chyba nie do końca tak jest. Mam na myśli książkę „Dzieci z Bullerbyn”. Wystarczyło mieć rodzinę na wsi lub wyobraźnię by utożsamiać się z bohaterami. Niekiedy nawet zazdrościć swobody biegania po lesie, pastwisku, kąpielach w jeziorze itp. A zabawy i problemy dziecięce są jednakie i w mieście i na wsi.
2 kilometry do szkoły to niewąski kawałek drogi. Szczególnie podczas szarugi czy śnieżnej zimy. Niestety wiele dzieci przed laty miały daleko do szkoły. I to czasem więcej niż Ty.
W miastachi miasteczkach też nie wszyscy mieli szkołę na sąsiedniej ulicy. I nie wszędzie dostępna była komunikacja miejska. Trzeba było pokonywać kawał drogi by dotrzeć do przybytku wiedzy wszelakiej. Że o wczesnym wstawaniu i porannej pomocy rodzicom nie wspomnę.
Nie wiem kiedy byłaś w Luwrze Alicjo, ale pewnie w zbliżonym czasookresie jak my, bo słynna uśmiechnięta dama była za szybą, po obu stronach obrazu stali strażnicy, a zwiedzający grzecznie podziwiali dzieło stojąc kilka metrów dalej, oddzieleni od dzieła Leonarda czerwonym sznurem.
Fotografować było można, zakaz dotyczył flesza.
Osobiście Luwr i zgromadzone w nim dzieła zrobiły na mnie wrażenie.
Podobnie jak Krystyna uważam, że obrazy i rzeźby oglądane z bliska różnią się od tych w albumie czy na internecie. I nawet te o wysokiej rozdzielczości nie oddają 100% wizerunku. Kwestia nie tylko faktury farby czy śladów dłuta lecz i kolorystyki. Najlepsza fotografia nie odda prawdziwych kolorów, a monitory komputerów też różnią się kolorystycznie.
W Muzeum Narodowym w Warszawie bywałam jako młoda osoba bardzo często, bo pracowała tam moja Mama. Wtedy najbardziej podobał mi się dział starożytności. Nie tylko w Luwrze najcenniejsze obrazy są za szkłem. Rozumiem to, ale jednak mi przeszkadza, bo jednak są odbicia, brak faktury.
Dzieci z Bullerbyn czytałam swojej siostrze, potem synowi, teraz słuchały jej moje wnuki. Ich wakacyjny wyjazd był właśnie do Szwecji do Parku Vimmerby. To jest wyjątkowa książka.
Na po pierwsze primo – Zdrowie Gospodyni – Barbary! Stówa i dzień dłużej!
Oraz zdrowie wszystkich Barbar, w tym pieska słowackiego Barbory, towarzyszki życia mojej siostry Barbary 🙂 Której rodzice zrobili kawał i biedna, ma dwa w jednym, czyli urodziny i imieniny.
Przeca piszę, że byłam w Luwrze i nawet datę podaję….1997r
https://photos.app.goo.gl/UAeqm8InjcGVoBe42
Wspomnienia z młodości i tych kilometrów do szkoły w latach 60-tych (a wtedy były zimy, były!) wspominam jak najlepiej i wcale mi nie żal , że nie miałam internetum iPada czy innej komórki (zamierzam tak trzymać do końca swoich dni względem komórek!) – jedynie, czego żałuję to brak aparatu cyfrowego, bo to swoisty pamiętnik.
Wracając do książek, moje dziecko jest czytelnikiem od oseska, bo jeszcze nie
chodził, a już musiał wysłuchiwać, co starzy czytali, udając, że zajmują się małym. W ten sposób wysłuchiwał wieści z Guardiana, a z drugiej strony podstaw paleontologii.
prof. Franciszka Biedy (wielka kobyła!).
A poza tym obchodzimy dzisiaj Dzień Górnika, Geologa, Nafciarza i Gazownika – ci to dopiero dają w szyję 😉 Wasze zdrowie – i oby nam zimą ciepło było 🙂
https://photos.app.goo.gl/39L1K5L9Nz7wBrzo8
Gospodyni, Basiom i Barbarom dużo zdrowia, wszelkiej pomyślności, wszystkiego najlepszego!
Za chwilę wyruszamy do wnuków, wczoraj były piąte urodziny wnuka a dziś imieniny wnuczki. Świętują razem.
I ja też MałgosiuW., a feski z Faras na zawsze pozostaną pod powiekami. Szczególnie wizerunek św. Anny.
Dla zainteresowanych:
https://artsandculture.google.com/story/qAWRFOp2_BDeIg?hl=pl
Gospodyni i a cappelli – najlepsze życzenia imieninowe ! 🙂
Barbara wydaje się dość popularnym imieniem, ale kiedy zastanowiłam się, ile tych Barbar znałam, to okazuje się, że niewiele. Na naszej ulicy była jedna, ale dużo młodsza. W mojej klasie nie było żadnej, pamiętam jedną z klasy równoległej. Ze studiów/ na roku było ok. 120 osób/ – jedną, najbliższą koleżankę; może o kimś zapomniałam, ale to i tak bardzo mało.
Jest trochę małych Baś, np. wnuczka Małgosi, ale też niedużo. Może to i dobrze, bo imię ładne, ale nie powszechne.
Ja chce dolaczyc do powyzszych zyczen specjalne zyczenia dla naszej blogowej Salsy – zeby kazdy dzien ukladal sie w duzej czesci po meksyksnsku – czyli radosnie i z doskonalym meksykanskim jedzeniem. Niech sie szczesci!
A ja dorzucę prezenty
https://photos.app.goo.gl/v8d8iUhJhBw3Ttkf8
Bezdomny, podaj koordynaty, bo ja Cię śledzę 😉
Właśnie wychyliliśmy butelkę „Primitivo” za zdrowie Baś, w tym mojej siostry, z którą sobie przy tych toastach pogadałam. Nic nowego pod Krakowem, oprócz tej Barbary, która z jakichś przyczyn padła w deszczu na krakowskim Rynku na kolana, ale cóż, niektórzy tak mają 😉
https://krknews.pl/barbara-nowak-o-slowach-donalda-tuska-glupie-to/
W moich okolicznościach geograficznych wszyscy już w butach startowych, ozdoby świąteczne na zewnątrz i wewnątrz. Też się z tym trochę zmagam, ale właściwie są to gotowce, więc tylko wyjąć, odkurzyć i powiesić, gdzie się da.
Drzewko będzie kaktusowe, jako główna dekoracja. Choinek mamy pełno wokół domu, ale ich nie ubieramy.
Jerzor zapodał, że Humane Society wystosowały liczne apele z prośbą, żeby ludziska adoptowali koty – czytaj: Kanadole udają się na kubę, bo święta i nie ma co z kotami zrobić. O nie, ja już z tą instytucją nie chcę mieć nic do czynienia, opisywałam tutaj, jak chciałam zaadoptować kota po śmierci Mrusi.
Inna sprawa, że w razie wyjazdów nie mielibyśmy komu kota powierzyć, a hotele odpadają – widziałam, wystarczy. No to raz jeszcze – zdrowie wszystkich Barbar, Baś i Basieniek!
Blogowej Gospodyni oraz wszystkin naszym i podczytującym Barbarom w Dniu Imienin dedykuję
W Dniu Imienin Barbary
dziś Baś i Barbar imieniny
zdrowia, szczęścia im życzymy
niech Fortuna – jasna szczera
wrota gaju im otwiera
gdzie marzenia się spełniają
kurki złote jaja dają
kwiecie pachnie, słońce świeci
nie ma wiatru i zamieci
gdzie zły humor i smutki
mają żywot krótki
echidna i Wombat
echidna©2022
Dopiero co zauwazylem (tu wlasnie) ze dzis dzien Barbary.
Szanowna Gospodyni i wszelkie inne Basie: najserdeczniejsze zyczenian zn okazji imienin!
https://photos.app.goo.gl/sfQfWDyNSXr52Z6eA
Alicjo 🙂 jest bardzo ciemno i nie wiem czy nas znajdziesz. Stoimy jak zwykle na odludziu tuż nad oceanem. Tym razem nie był to najlepszy pomysł. Chodzą bardzo duże fale, wydają przerażające dźwięki i kiedy załamują się trzecie się nasz mobilek a my razem z nim. Sztućce dzwonią w szufladzie a stołowa porcelana już popękała. Jest zbyt ciemno by się ruszyć bezpiecznie w inne miejsce i do wschodu słońca zaciskamy zęby bo innej możliwości nie ma 🙄
( 30.546205,-9.726796) mam nadzieję że dojdziesz do ładu z tą konstelacją cyferek 🙂
Krystyno tudzież Inni Dobrze Życzący — 😎 😀 ❗
Pani Gospodyni i Innym bohaterkom hymnu narodowego 😉 — zdrowia, radości, wszelkich spełnień! 🙂 🙂 🙂
Co do mód i upodobań do takich a nie innych imion nadawanych nowonarodzonym – wczoraj „zorientowałam się”, iż do łask wraca miano Alicja… 🙂 …w pewnych kręgach wraca (tam, gdzie nieco wcześniej królowały Zosie,Marysie, itd. – teraz już w szkołach średnich rezydujące)… bo są i okolice, gdzie same Miszelki, Dajanki, Oliwki…
Spóźnione, ale bardzo serdeczne życzenia dla naszych Barbar i Basieniek dużych i małych : https://tiny.pl/wf152
Mimo, iż nie oglądam żadnych futbolowych zmagań to wczoraj zerkałam na ekran telewizora podczas meczu Francji z Polską, bo przecież była to w naszym domu wyższa konieczność 🙂 Jak tu nie wspomagać duchowo, a to Francuzów, a to jednak patriotycznie naszych. Rezultat meczu chyba wszyscy znamy zatem nie będę rozwodziła się nad umiejętnościami polskiej drużyny. Mecz oglądaliśmy w towarzystwie naszych przyjaciół i połączyliśmy przyjemne z pożytecznym, to znaczy emocjom sportowym towarzyszyła wspólna kolacyjka. Przed przyjściem naszych gości musieliśmy pospiesznie zmieniać koncepcję dotyczącą drugiego dania, ale po kolei:
w ramach przekąsek przed telewizorowych wystąpił tatar ze śledzi (w wersji dla Osobistego Wędkarza bez cebuli jedynie z korniszonami!). Po meczu podaliśmy zupę rybną, a potem w planach były mule w sosie śmietanowo- czosnkowym. Niestety zawartość muszli okazała się niezdatna do użycia, chociaż data na opakowaniu mówiła o przydatności do spożycia do 7 grudnia. Ktoś, gdzieś musiał cokolwiek zachachmęcić i wszystkie mule wylądowały w koszu na śmieci. Lądowaniu w koszu towarzyszyły nasze mocno nieobyczajne komentarze, a kuchnię z powodu mocno nieprzyjemnego zapachu należało intensywnie wywietrzyć. Po pospiesznej dyskusji na temat: co w takim razie podamy na kolację wyjęliśmy z zamrażalnika filet ze szczupaka, który był na tyle duży, iż spokojnie wystarczył dla czterech osób. Odetchnęliśmy z ulgą, ale to nie koniec wpadek. W ramach emocji związanych z meczem zapomnieliśmy o podaniu sałatki wielorakiej składającej się z sałaty lodowej, cykorii i suszonych pomidorów. Dzisiaj była na obiad jak znalazł 🙂
Jak to Was nie znajdę (nawet po ciemku) jak znalazłam?! Co tam dla mnie konstelacje cyferek, w końcu się pływało na statkach wdzięcznych rozmiarów… 🙂
https://photos.app.goo.gl/cXv7wDG6YTg1Dyi4A
Trochę nudny ten kawał okoliczności, który przejeżdżacie, ale go tylko przejeżdżącie, więc nie zabraknie przygód takich i owakich, czego Wam życzę 🙂
U mnie „zima trzyma”, czyli +3 z rana i słoneczko. Deka śniegu nie ma, ale że się pojawi, to raczej pewne.
Choinka też już prawie-prawie….
https://photos.app.goo.gl/7Hmb3vjrabCsz6vTA
Danuśka,
„Lądowaniu w koszu towarzyszyły nasze mocno nieobyczajne komentarze,” – czyli rozumiem, kur.amaciami” ściany leciały? 😉
A było zwykłe grule z piekarnika podać 😉
Dla jednych śledzik ze śmietaną i cebulą, dla drugich bez (cebuli, śmietany – do wyboru).
Po trzecie primo – Francuz nie jada cebuli? A zupa cebulowa to pies czy kot? KIedyś wyczytałam, że Francja z niej słynie i zrobiłam według przepisu – zapiekana pod kordełką z sera, nie myślcie sobie!
Mam przyjaciela, który nie zje sałatki jarzynowej, jeśli do niej jest dodana cebula. Zawsze zajada ze smakiem, wcześniej się upewniając, czy dodałam cebulę (zawsze dodaję!). Z jego żoną mamy ubaw po pachy, bo oczywiście sałatki robimy takie same i zawsze wmawiami Lechowi, że cebuli tam ani-ani. I on to łyka 😉
Jerzor z kolei jakieś pół wieku temu ośœiadczył, że nie znosi koperku. 🙄
Pół wieku prawie mija, a nie zauważył, że ziemniaki koperkiem posypane i tak dalej.
Wcale nie uważam Alicjo że w Maroko może panować nuda 🙄 pomimo że jesteśmy tutaj dopiero dwa tygodnie jestem innego zdania.
Na szerokich piaszczystych plażach można odpocząć lub pokaitować i się mega wyluzować bo do tego są tu odpowiednie warunki.
A i podczas jazdy podziwiać krajobrazy, które w Maroku są również wspaniałe. Pierwszy raz jak tutaj byliśmy, około 20 lat temu, to właśnie one zwróciły naszą uwagę. Pustynia graniczy z ośnieżonymi szczytami. Są wspaniałe małe berberyjskie wioski, gliniane fortece w wysadzanych palmami wąwozach i zielone oazy przez które przejeżdżamy.
Na samym początku ogromne i na dodatek pozytywne wrażenie zrobił na nas Tanger. To bardzo interesujące miasto dla takich jak my, szukających przygód co chcą jeszcze coś odkryć dla siebie 🙂
Mało jest takich miejsc na planecie gdzie
Muezzini i dzwony kościelne wzywają wiernych do modlitwy niemal jednocześnie i z niemal taką samą głośnością. Jest i synagoga też czynna i to w kraju ukształtowanym przez islam.
Nie wiem czy wiesz ale tutejszy król szczyci się bezpośrednim pochodzeniem od proroka 🙄
Wiele słów ma tutaj internacjonalne znaczenie. Haszysz wymawiany jest tutaj bardzo miękko i proponowany na każdym rogu.
Nie trzeba chodzić, jak Ty za róg 🙂
Przewodnicy oprowadzający po mieście doskonale wiedzą i pokazują gdzie kto mieszkał, kto dużo palił i regularnie zapraszał do swojego pokoju zawoalowane muzułmańskie prostytutki.
David Bowie i M Jagger inspirowali się też tutejszą swobodną i lubieżną atmosferą w Tanger. Jimi Hendrix natomiast lubował się w Essaouira w której też nam się podobało.
Dziś byliśmy w Agadir. Jest pięknie. Przed laty byliśmy tutaj jedną noc. Zaczęło dziś padać i uciekliśmy na wiochę. I też nie będzie nudno. Od czasu do czasu należy się oprać 🙂 niech no tylko zaświeci słońce i powieje suchym wiatrem to zrobi się w koło mobilka kolorowo.
Zielono to już jest tu gdzie stoimy 🙂
Sama popatrz 🙂 – – > https://photos.app.goo.gl/SYUhd6NAKHh6Fay56
Dobra dobra… sama przejeździłam niejedną pustynię i po pewnym czasie jest to niestety, nudny pejzaż 😉
Ja nie haszysz ani żadna marycha, jak już, to wino (po to chodzę Za Róg), ewentualnie piwo
Jak daleko w dół zamierzacie? Mam znajomych na samym końcu kontynentu:
https://photos.app.goo.gl/m53N5qJK4emwdYAGA
https://photos.app.goo.gl/8oPSzMM9rmkxWeJL6
Tam mobilkiem nie dojedziecie, ale wystarczająco blisko, trochę trzeba per pedes, jakieś 2 km.
Nie nie, te Twoje obrazki nie są naszym celem. W zasadzie to nie mamy żadnego celu i nawet go nie wyznaczamy.
Naturalnie chodzi mi po łepetynie Dakhla, to na samym końcu zachodniej Sahary ze względu na warunki wiatrowo falowe. Temperatury też są tam ok.
Dzisiaj widziałem nawet drogowskaz. Jedyne 1190km jeszcze i dodac należy powrót 🙄
To fakt że mamy czas do końca życia 🙂
Może jedynie na wysokość wysp kanaryjskich?
Nikt tego nie wie.
Dziś jest tutaj już też pięknie. Krzewy przemyte z kurzu chwilowym deszczem.
Wypijemy browara, posłuchamy Muezzinia z wieży która jest widoczna z mobilka (rano pstrykne obrazka), prześpimy się i, i, i ……. wszystko przed nami.
Nowy dzień nowe pomysły 🙂
Czy to nie wystarcza za cel?
Ja po cichutku namawiam na sam dół kontynentu, a co Wam szkodzi? 😉 Macie czas!
Ja nie tak dawno czytałam książkę Arkadego Pawła Fiedlera (tak, wnusio znanego A.F.!) „Pod Prąd” – o wyprawie elektrycznym samochodem przez Afrykę. No, trochę trzeba nie mieć wyobraźni, bo to jak szukanie wody na pustynii, ale się udało 😉
Książka ciekawa, emocje były 🙂
Tu opis:
„Arkady Paweł Fiedler, wnuk jednego z najsłynniejszych polskich podróżników, lubi zaskakiwać. Po spektakularnych wyprawach Maluchem przez Afrykę i Azję, osiągnął kolejny, równie ryzykowny cel. Jako pierwszy człowiek na świecie przejechał Afrykę, z południa na północ, samochodem elektrycznym. Pokonał ponad 15 tysięcy kilometrów, odwiedzając 14 państw, m.in. Angolę, Nigerię, Kongo, Senegal, Mauretanię. W poszukiwaniu źródeł prądu, które przypominało niekiedy szukanie wody na pustyni, przemierzył bezkresne pustkowia, szutrowe drogi pośród buszu, tradycyjne wioski i pogrążone w chaosie wielkie miasta. Był bacznym obserwatorem nie tylko bujnej afrykańskiej przyrody, lecz także życia mieszkańców, z którymi rozmawiał o ich problemach i zagrożeniach związanych z wewnętrznymi konfliktami.
Jak poradził sobie z ograniczoną dostępnością prądu, z afrykańskimi bezdrożami i przede wszystkim, jak reagowali mieszkańcy Afryki na widok elektrycznego auta w miejscach, gdzie elektryczności często nie ma? Czy mógł liczyć na ich pomoc?
Reportaż Fiedlera to nie tylko relacja z niezwykłego podróżniczego wyczynu, to również próba wyjścia poza utarte schematy i ważny głos w sprawie ochrony środowiska.”
p.s. Nie mieć celu – to też, było nie było, jakiś cel (nieokreślony)
Z pewnością masz rację Alicjo 🙂 i dlatego żadne akcjonizmy typu przejazdu przez określone obszary hulajnogą bądź innym wehikułem elektrycznym traktuję olewająco 🙄
Żadne statystyki typu :
*)już jest to 11kraj
*)x kilometrow w x czasie
*) x krajów w ciągu roku
Nie z nami te numery 🙂 chciałoby się powiedzieć : Brunner 🙂
Robimy razem to co lubimy, tak jak potrafimy i bez wzorowania się na kimkolwiek.
Luuuuzik 🙂
Teraz ponownie nawołuje do modlitwy. A w tych krzakach co stoimy wtórują Muezzinowi przeróżne ptaki. Zupełnie niezłe ta kompozycja wychodzi 🙂
O matko z córko…. tylko nie modlitwy! Choinkę mam, w trzech odsłonach – wczorajsza przedwieczorna (Łysy się wtarabanił w kadr), wczorajsza wieczorna i dzisiejsza okołopołudniowa. Niech się kaktus na coś przyda!
https://photos.app.goo.gl/dUDwnpfGabENYTGM6
No co Ty, bezdomny…. czy ja mówię o wzorowaniu się na kimś? Ja tylko podsyłam pomysły 🙄
Ja też nie jeździłam po utartych szlakach, żadne wycieczki zorganizowane, ale jak ktoś podpowiedział, to byliśmy wdzięczni, chociaż niekoniecznie skorzystaliśmy.
Ach nie przesadzaj Alicjo 🙂
To nie jest nic złego. Przynajmniej jak się temu przyglądasz z boku to mam wrażenie że oni ćwiczą yoga 🙄
Raz na kolana, potem parę razy skłony czołem do planety, ponowny wyprost na prostych nogach, pomachanie raczkami w różnych kierunkach.
I tak parę razy.
Czym to się różni od mojej porannej gimnastyki?
🙄
Gdybym potrafił też bym podczas gimnastyki śpiewał 🙂
Pewnie też by nikomu nie szkodziło 🙄
Alicjo 🙂 na to co robimy nie potrzeba żadnego pomysła.
Od pomyślenia tylko łepetyna na….. la. A to nam nie na ręke.
Bez bólu i do przodu 🙂
Zapomniałem pochwalić się ze tez chadzam do muzeów, tutejszych.
Dziś byliśmy w ogromnym muzeum a Agadi. Wystawiane są głównie eksponaty hiszpańskie i francuzkie. Ale jęk się dobrze porozglądasz to znajdziesz sporo tutejszych eksponatów. I to są bardzo ciekawe dzieła w większości stworzone przez naturę przy pomocy ludzia.
Nam się toto podoba do tego stopnia, że wchodzimy w posiadanie wielu egzemplarzy.
Dzis na przykład zakupiliśmy marynowane cytryny 🙂 Echidna meczy się biedaczka i zapodaję co i jakiś czas przepis, a tu u nas rach ciach ciach i już leżą w koszyku, bez roboty. A jakie dobre.
Podobnie z oliwkami. To jest mistrzostwo świata z ich strony wykonać oliwki marynowane o takim smaku który mi odpowiada 🙂
Oj, dużo mają znakomitych eksponatów i na dodatek bardzo smacznych.
Sniadaniowalismy dziś też na ulicy. Rano jeszcze nie padało.
Kawę robią znakomitą. Tutejsze pieczywo jest zjadliwe. Pewnie dlatego że nauczeni zostali przez Francuzów i śmiało mogę dziś powiedzieć że ich już prześcignęli.
Starczy na dziś klepania. W końcu nie do nas Alicjo blog należy
Jak to?
A… to spadam 😉
Danuśka,
czy w tą niedzielę był Dzień Morza?, czy tylko pościcie przed świętami?
Dla śledczej Alicji i nie tylko 🙂
30.198537,-9.638105
https://photos.app.goo.gl/946tiC3quqRh2V8N7
Alicjo- owszem, Osobisty Wędkarz nie jada cebuli, o czym już wspominałam na blogu. Ten model niestety tak ma, choruje po jej zjedzeniu. Wiem zatem dobrze, że nie mogę dodawać cebuli do żadnych dań, które jemy wspólnie.
Zupę cebulową, którą bardzo lubię gotuję, kiedy nie ma go w domu 🙂
Evo47- to nie był ani Dzień Morza, ani post przed Świętami. Po prostu mieliśmy ochotę na ryby czy też owoce morza, a nasi przyjaciele też bardzo je lubią.
Dzisiaj Mikołajki, a Warszawie mocno ponura i deszczowa pogoda zatem ku rozrywce mikołajkowe kartki:
https://d-art.ppstatic.pl/kadry/k/r/1/ea/f0/5fcb7473b09a7_o_full.jpg
oraz https://tiny.pl/wfnmk
Cote Noir Parasoles
Przed południem kropiło trochę. Na tyle że było nieprzyjemnie „na rogu” wypić herbate.
Teraz już leje jak z cebra i herbate dalej pijemy w mobilku patrząc na roga 🙂
https://photos.app.goo.gl/87ZtWhNBepcVojsf8
Każdy deszcz ma początek i koniec 🙂 To nic złego tutaj, dzięki niemu słychać jak rosną kaktusy 🙂
Chleba naszego powszedniego upiecz nam Mohamed dwa bochenki na śniadanie 🙂 https://photos.app.goo.gl/2cZWE59sqZvJASMq8
Nie jest źle
Podobny chleb jadlam w Jordanii, bardzo mi smakowal.
A jak o chlebie to bede musiala isc do piekarni i kupic troche inny chleb na kolacje.
Nam też smakuje 🙂
I jeżeli tylko widzę że takowy jest w pobliżu wypiekany to wchodzę w posiadanie ciepłego bereta 🙂
W piecu jest cała masa rozgrzanych kamieni na które kładzie się ciasto. Rozgrzane kamienie formują każdy bochenek na inny sposób 🙂
Co kraj to obyczaj, co obyczaj to chleb, co chleb to inny piec 🙂
Poniżej piec, jaki niegdyś używany był w wioskach korsykańskich. Piec był do dyspozycji wszystkich mieszkańców:
https://photos.app.goo.gl/mDGwcMYc6SPbseiN9
Kiedy rozmawiamy o dawnych tradycjach z Osobistym Wędkarzem to w jego wspomnieniach pojawia się zawsze piec udostępniany przez lokalnego piekarza.
Otóż mieszkańcy owerniackich wsi (ale myślę, że nie nie tylko owerniackich) mogli korzystać z pieca w piekarni. Piekarz piekł w nim chleb, a okoliczni mieszkańcy wstawiali do owego pieca swoje ciasta, mięsa czy jakieś zapiekanki. Piekarnia i piec spełniały zatem przy okazji rolę naszego magla 🙂 jako, że to było miejsce spotkań i wymiany wszelakich wieści i plotek.
Ech, magla i pieca żal…….
W moim rodzinnym miasteczku nosilo sie ciasto do pieczenia do piekarni. Byly to duze brytwanki. Moja Mama piekla w domu i zapach rozchodzil sie po mieszkaniu. Niektore ciasta znikaly szybko, makowiec czy piernik a drozdzowe bylo zjedzone na koncu. Na swieta bylo zawsze kilka ciast.
Do piekarni nosilo sie przed swietami, piekarze pewnie dostawali jakis banknot w podziece.
U mnie było podobnie jak u elape, ale to zamierzchłe czasy. Pamiętam, że blachy z ciastem nosiło się do piekarni chyba PSS Społem, odległej o ok. pół kilometra od domu, ale tylko przed świętami. Pewnie też była jakaś opłata za te usługę. A to by znaczyło, że poza okresem świątecznym ciasto piekło się w domu, ale zupełnie nie pamiętam, jak to się odbywało. Kojarzę, że na początku mieliśmy kuchnię na węgiel, dopiero potem gazową. Święta kojarzyły mi się z zapachem ciasta i wypastowanych podłóg.
Do świąt zostało jeszcze trochę czasu, ale zanosi się, że będą białe.
Pamiętacie tę świąteczną piosenkę ? https://www.youtube.com/watch?v=BNNvQqkE2H4
Wypastowane podłogi – ale to już po wszelkich wypiekach, dlatego przede wszystkim pastowane podłogi świętami mi pachniały.
Dzisiaj zrobiłam mielone w ilościach, z 1.2kg mielonego mięsa wołowego i wieprzowego pół na pół. Taki już był gotowiec, skorzystałam. Dodałam do tego 3 spore zmielone cebule i 3 ząbki czosnku, ok pół litra już namoczonej i odciśniętej bułki tartej, 3 jaja, łycha majeranku i dyżurne. Wyszło mi z tego 26 kotletów takich w sam raz na bułkę.
Dosmażam je do końca, mrożę, a odgrzewam w mikrofali – nie lubię odsmażania, bo to dodatkowy olej się „doczepia”, a mikrofala jest znakomita do wszelkiego podgrzewania. Do popicia Primitivo.
Chleb nasz powszedni kupuję w polskim sklepie, żytni, na zakwasie, pokrojony.
Bochenek wystarcza mi na cały tydzień – świeży jem „dzisiaj” i resztę mrożę, a odświeżam po kromce w mikrofali (9 sec. na kromkę). Smakuje znakomicie.
Na święta nie piekę nic od lat, bo po pierwsze nie ma dla kogo, a po drugie Jerzor zabronił – bo niestety, jak jest słodkie, to wszystko zje i potem narzeka na obwód w pasie. Prawdopodobnie kupi makowiec w polskim sklepie, bo to lubi najbardziej, a i ja nie pogardzę.
Uszka i pierogi z kapustą i grzybami na przyszły tydzień zostawiam, a zakiszony barszcz u mnie w zasadzie jest przez cały rok w lodówce, więc to mam z głowy.
Co jeszcze zrobię pod koniec przyszłego tygodnia? Kapustę z grochem, tradycyjnie.
I tyle.
Nam podobno też się szykują białe święta, ale kto wie… Z pewnym rozbawieniem czytam w polskiej prasie, że czekają straszliwe opady śniegu, może być AŻ 40cm…
U nas to normalka i odpowiednie służby stają w blokach startowych już od 15 listopada. Ale to nasza specjalność i pod tym względem rozumiem troski służb polskich. Na razie jest -1c, było słońce i nic poza tym.
Tak, pasta do podlog.
W naszej wsi, przedmiesciu Zabrza, Maciejowie, 5 tys mieszkancow, z 5 piekarzy pozostal jeden jedyny, co to na codzien wypiekal wszystko, a o 13.00 kiedy sprzedawal swoj chleb, stala dluga kolejka. Mowie o latach 50- 60-tych. Kiedy on „dostal wyjazd”, a to bylo chyba w polowie tychze lat, niczego podobnego juz nie bylo.
Kiedy bylem przedszkolakiem (51-52) to pamietam, ze chodzilem z mama jeszcze z chlebami do piekarza, ktory tylko jeszcze okazjonalnie rozpalal piec. Mama pod pachami dwie okazale slomianki, a ja mniejsza. Trzeba bylo tam pojsc z niecale pol kilometra. Potem, po godzinach je odbieralismy. To z tymi chlebami nie trwalo dlugo. Nie wiem co na to wplynelo, ale nie zapomnijmy, jak restrykcyjna byla polityka wladz wobec prywaty. Niewykluczone, ze nasze matki doszly do wniostu, ze chleb z „Piekarni Gigant” jest prostszy w zbobyciu, tanszy nawet moze i – tez jakos zjadliwy.
Pamietam jednak tez, ze przed oboma swietami chodzilo sie z blachami do piekarza jeszcze do konca lat 60-tych. Slaskie wesela nie odbywaly sie bez 30 – 60 blach drozdzowego, makowego i sernika.
To wtedy wszystko fonkcjonowalo tak, ze stara piekarnia jeszcze byla i byl jeszcze ktos, ktory potrafil ja uruchomic na zamowienie.
Krystyno,
oczywiście – ale dla mnie przede wszystkim bardzo wigilijna, którą zawsze tylko wtedy słucham:
https://www.youtube.com/watch?v=QBF0F3haAZM
To są dawne lata i piosenka była jeszcze za moich dni z Bartnik. Pachnie pastą do podłogi, świeczkami na choince i całym tym dawnym, znakomitym we wspomnieniach harmiderem przedświątecznym. No i po kolacji można było odszukać pod choinką jakieś paczuszki…
U nas w domu nie kupowaliśmy prezentów – poza Babcią, która co roku mnie i siostrze (my smarkate wtedy, 10-12 lat) kupowała barchany, bo „o nerki trzeba dbać!”
My z Baśką robiłyśmy malutkie paczuszki z drobiazgami, które mogłyśmy zrobić same. Właśnie czytałam wczoraj wspominki Magdaleny Samozwaniec „Trzymajmy się. Życiowe rady dla starych i młodych”. Polecam 🙂
p.s.
Co do kolęd, bardzo polecam także z zaprzeszłych czasów Skaldów i ich „Oj bedzie będzie kolenda…”
To też jest dla mnie „obowiązkowe z serca” do wysłuchania w tych przedświątecznych dniach.
https://www.youtube.com/watch?v=YbcAVQakpgk
Czytam (Łysy spać nie pozwala) Michała Rusinka „Pypcie na języku” – właśnie skąd się wzięlo słowo „burdel” w polskim języku 😉
Ano – nie wskazuję palcem, ale stamtąd 😉
Idę czytać dalej, tylko przy Rusinku nie da się tak od razu… anegdota za anegdotką 🙄
Alicjo, Skaldowie, wigilijna piosenka Czerwonych Gitar w czasie ostatnich przygotowań w dzień Wigilii, pasta do podłóg i zapach świeczek – to są też moje skojarzenia. Dzisiaj nie pachnie pasta, bo – mimo pierwotnych zamiarów, by w nowym mieszkaniu nie lakierować podłóg – lenistwo/rozsądek zwyciężyły. Na choince lampki, a świeczki, choć mam je w domu, raz na kilka lat i tylko na chwilę. Te wspomnienia z dzieciństwa napędzają mnie do tego, by tworzyć dla siebie i innych nowe wigilijne skojarzenia.
Ostatnie zdanie w komentarzu Leny jest bardzo ładne i bardzo prawdziwe. Zachowując różne wspomnienia i skojarzenia myślimy również o tym, by przekazać je kolejnym pokoleniom. Teraz to już nie będzie zapach pasty do podłogi, ale zapach ciast czy gotujących się grzybów, mam nadzieję, pozostanie w pamięci następnego pokolenia.
Etymolodzy i historycy francuscy wywodzą słowo burdel (po francusku bordel) od słowa bord, które w średniowiecznej Francji znaczyło chata poza murami miasta, bo tylko tam prostytutki mogły uprawiać swój zawód. Dziewczyny zwane były filles bordelieres. Na dodatek ich chaty leżały często nad wodą czyli au bord de l’eau (czyt. o bor de lo). Do końca nie wiadomo, czy do Polski to słowo dotarło dzięki Francuzom, bo jest też teoria, która głosi, że przybyło do nas razem z królową Boną i jej dworem(po włosku mamy bordello).
Rozważania powyższe są może mało świąteczne 🙂 ale co by mówić, historia języka to rzecz niesłychanie ciekawa.
By było bardziej grudniowo to jeszcze historia francuskiego słowa Noël czyli Boże Narodzenie. Uważa się, iż pochodzi z łacińskiego natalis dies czyli dzień narodzin. Potem było używane przez kler słowo al Naël Deu, które w XIV wieku przekształciło się w Noël.
Na deser świąteczne inspiracje: https://i.ytimg.com/vi/6nlXFMxZcp0/maxresdefault.jpg
Alicjo-mam już na czytniku polecane przez Ciebie książki, dzięki za podpowiedzi.
To jeszcze jedna – „Pypcie na języku” Michała Rusinka, on tam też tłumaczy to słowo i skąd się wzięło. Lubię czytać Rusinka, są to rzeczy zwykle o języku, a i z humorem napisane. Świetna jest „Zero zahamowań” (ostatnia, z 2020), oraz jeszcze lepsza „Nic zwyczajnego” o zwyczajnej Szymborskiej, której był osobistym sekretarzem.
Przyjemnej niedzieli!
U nas -5c i bezśnieżnie.
U nas -3 i coraz bardziej śnieżnie, sypie i sypie.
Pomysł na Rusinka też podchwyciłam, bardzo go lubię .
Ja byłbym za tym by każdy ludź mógł wybierać to co jest dla niego najlepsze a nie to co inni chcą przekazać następcom 🙄
Jeżeli następne pokolenie pozostanie niezależne i samo odpowiedzialne to będzie to ogromny sukces
…….
Nie wierzę bym doczekał takiej chwili 🙁
———-
Miło tutaj w Tan-Tan 🙂
Ja za przekazywaniem – a co oni z tym zrobią, to ich sprawa. Ja też miałam wybór i wybrałam, co chciałam, tak też zrobił i Maciek, wolna wola 😉
I od kiedy „wyszliśmy z domu”, tak ja jak i on byliśmy niezależni pod każdym względem, także finansowym. W końcu każdy z nas wychodzi z domu z jakąś wiedzą o świecie i sam wybiera, co z tego mu się przyda.
Właśnie mi się przypomniało, że tradycyjną poinsetię, czyli grudnik, czyli drzewko Bożonarodzeniowe jest krzewem bardzo popularnym w Hanga Roa – Rapa Nui (Wyspa Wielkanocna – sic!). W tym roku kupiłam miniaturkę w malutkiej doniczce, a w naturze wygląda to tak:
https://photos.app.goo.gl/FvuFuMdFBng6tvj78
p.s.
Bezdomny, Ty teoretyzujesz, a my w większości jesteśmy praktykami, mając potomstwo 😉
Alicjo, w zasadzie to mamy podobne spojrzenie gdybyś nie klepnęła czegoś takiego :
„W końcu każdy z nas wychodzi z domu z jakąś wiedzą o świecie i sam wybiera, co z tego mu się przyda.”
Z domu to wychodzi się po to, im prędzej tym lepiej, by zobaczyć i doświadczyć co na planecie jest do zaakceptowania w życiu
Piękna pustynia jest wokół Tan-Tan
Oczywiście że z domu wychodzi się z jakąś wiedzą – chyba, że wyrzucono Cię na bruk oseskiem będąc 😉
Nie zaprzeczysz, z domu też coś wyniosłeś. Jak i z każdego innego przedszkola, szkoły etc.
p.s. Wsadziłam nos w książkę i ani się obejrzałam, jak zrobiło się biało… i sypie!
Też jest pięknie, nawet może piękniej jak na pustynii wokół Tan Tan, ale nie będziemy się chyba licytować, co?
Owszem, owszem… trochę sucho, ale może być.
https://photos.app.goo.gl/3GkMC7XsyxKWCpReA
Poinsettii jeszcze nie kupiłam, ale zawsze ozdabia dom w okresie świątecznym.
Grudnikiem nazywa się u nas inną roślinę, też zresztą pochodzenia tropikalnego: https://muratordom.pl/ogrod/rosliny/kwiaty-doniczkowe-grudnik-zygokaktus-jak-pielegnowac-grudnik-w-domu-aa-Z2p2-zFix-BAm4.html Mam własne w kolorze różowym i białym.
Zanotowałam książki Michała Rusinka. W bibliotece jest chyba wszystko, co napisał, w dodatku dostępne.
Mój błąd, bo mam też i grudniki dwa, jeden różowy, a drugi pomarańczowy. Stoi obok poinsetii 🙄
https://photos.app.goo.gl/xMBzgYsi6DGLCKU19
Nikt nie gotuje? Ja wyciągnęłam z zamrażąrki barszcz ukraiński i czytam. Nabieram sił przed przyszłym tygodniem – gotowanie, sprzątanie… a i tak będzie luzik.
-14c rano (brrrrr!) , teraz -4c i słońce.
U mnie też barszcz ukraiński 🙂 Gotowałam wczoraj, ale wiadomo jak jest z tym barszczem – zawsze jest go za dużo, więc był także dziś i trochę zamroziłam. Jutro mielone, czyli króluje pospolitość.
Świąteczne przygotowania będą skromne ilościowo, bo młodzi z dziećmi wyjeżdżają w słoneczne rejony. Spotkamy się u nas w niedzielę na przedświątecznym obiedzie.
Choinki w ogródku zostały dziś świątecznie ubrane – spora jodła kalifornijska i mała jodełka nieznanego pochodzenia. Dekorowanie zostało zawłaszczone przez męża; słusznie, bo to dość uciążliwa praca fizyczna. Ja doceniam i chwalę.
W kwestii mielonych podrzucam pomysł na ich nową odsłonę:
gotujemy brukselkę, ale tak, by nie rozpadała nam się w rękach. Każdą główkę brukselki zamykamy w kokonie z mielonego mięsa. Tak uformowane pulpety obtaczamy jedynie w mące i dusimy w sosie grzybowym. Nawet osoby, które nie bardzo kochają brukselkę polubią to danie 🙂 Tego rodzaju pulpety przyrządziła w niedzielę nasza koleżanka i wszyscy zajadali się nimi z wielkim apetytem. Do pulpetów podano kaszę gryczaną, co było bardzo udanym zestawieniem.
W kwestii przygotowań świątecznych to dzisiaj przed wejściem do naszego domu zawiesiliśmy dekorację bożonarodzeniową. Zakupiłam też mrożonego dorsza oraz mirunę, które to zakupy posłużą w przyszłym tygodniu do zrobienia teryny oraz ryby po grecku.
Danuśka – odpowiadam: grupy The Wombats nie znaliśmy. Forma muzyczna jaką „uprawiają” nie odpowiada ani Wombatowi, ani mnie. Ale jako ciekawostkę zanotowaliśmy. Dziękuję.
Alicja o temperaturze minusowej, było-nie było u Niej zima „za progiem” (21 grudzień jest oficjalną datą o ile się nie mylę).
Ale dlaczego u nas???!!! Wczorajszej nocy, około 200-stu km od nas było -7 stopni i pół metra śniegu. A przecież od 14 dni króluje tu lato!
Zimno w domu, zimno na dworze, pada, wieje i generalnie o kant stołu okrągłego potłuc.
Dla urozmaicenia, w zeszłym tygodniu jednego dnia było 15 stopni, a następnego 34. Po czym znowu 13-cie. Wiosnenna aura niewiele się różniła od obecnej.
Tak nam wychodzi, że przeżywamy najdłuższą zimę naszego żywota, którą rozpoczeliśmy przyjazdem do Polski w zeszłym roku zimą. Wróciliśmy podczas tutejszej zimy, potem nadeszła „zimowa” wiosna i podobne lato.
Jakby tegorocznych uroków —wątpliwych — Matki Natury było mało, nawaliła maszyna do szycia. A uszyć musiałam firanki na około 14 metrowe okna (długość nie wysokość). Podczas prania rozeszły się w dłoniach. Musiałam prać ręcznie, bo kilka miesięcy temu firany z tego samego materiału nie przeżyły prania w pralce i po delikatnym praniu bez odwirowania, wyjęłam z bębna pralki durszlak firankowy. A pralka, że się delikatnie wyraże, z tych co to „naj-” tu i „naj-” tam; bęben w tzw plastry miodu i jakieś tam jeszcze inne cuda niewidy sprawdzające się doskonale od lat kilku.
Szyłam więc sobie zadowolona, że znalazłam coś odpowiedniego nabywając je jedyną i właściwą drogą. Zostały mi jeszcze tylko dwie do zakończenia całości, a trzeba było wszystkie skrócić i doszyć taśmę, gdy nagle do normalnego terkotu dołączyło się delikatne stuk-pu, stuk-puk jakie po niedługim czasie zostało wzbogacone o mysie popiskiwanie.
Sięgnęłam do instrukcji by sprawdzić co powoduje i jak usunąc nieplanowe trio i doznałam szoku.
Instrukcja wyraźnie mówi, że maszyna była „namaszczona” w produkcji i nic więcej nie potrzebuje… no może kroplę, dwie oliwy. Niestety, nie podano gdzie owe krople wkropić. Spędziłam pół dnia zanim znalazłam odpowiedź. Nie do końca satysfakcjonującą, ale dobre i to na początek. Dostać się do tego miejsca też nie było łatwo. Tak – zgadliście: instrukcja swoje, a rzeczywistość swoje. Na szczęście w serwisie do którego zadzwoniłam udzielono dość przejrzystej informacji. Przy okazji dowiedziałam się, że za wszelkie oliwienie i smarowanie odpowiedzialny jest serwis, zaś informacje w instrukcji nie są do końca całkowite.
Praktycznie nowa maszyna. Posiadając poprzednio trzy inne wiem gdzie olejem „pokropić”, gdzie smarem „pomazić”, ale w tej nie. Nawet nie ma schematu gdzie i co rozkręcić aby to zrobić.
Najlepsza była przedwojenna maszyna Buni (co z tego że na pedał) oraz polski walizkowy Łucznik (do tej pory szyje znakomicie, niestety jest w Polsce). Konserwacja nie była skomplikowana, instrukcja jasna nawet dla początkujących, a dostępność do wnętrza łatwa. I tylko raz była w serwisie bowiem niechcący urwałam sprężynkę w bączku do regulacji nici, a tylko tym sposobem mogłam zniszczoną część wymienić. W sprzedaży nie było, przynajmniej w owym czasie.
Danuśka, podany przez Ciebie przepis wielce podobny do jajek po szkocku. Tyle tylko, że zamiast brukselki ugotowane na półtwardo jajko owija się w mięso mielone, otacza bułką tarta i smaży w tzw głębokim oleju lub na patelni. Smakowite i proste danie. Kilka razy podawałam.
Echidno-jajka po szkocku przypominają trochę pieczeń rzymską:
https://aniagotuje.pl/przepis/pieczen-rzymska-z-jajkiemu.
Zamiast kotletów smażonych na patelni jest pasztet pieczony w piekarniku, też smaczny 🙂 Trzeba przyznać, że wariacji z mięsem mielonym w roli głównej mamy w różnych kuchniach bez liku.
Ja również tęsknię za walizkowym Łucznikiem, chociaż diabelstwo było okropnie ciężkie, tym niemniej proste w obsłudze i niezawodne. Teraz mam maszynę z supermarketu, teoretycznie lekką i przyjemną. Produkcja „make in China” i prosta czynność pt. nawlekanie igły jest drogą przez mękę. Maszyny używam rzadko zatem staram się jakoś zdzierżyć te niedogodności.
Echidno,
przyjmij wyrazy. Jako była szwaczka rozumiem, co masz na myśli. Najprostsze jest najlepsze – chyba piszesz o tym samym Łuczniku, co to Ty wiesz, a ja go również czule wspominam, tylko mama nie pozwalała nam na nim szyć, bo zepsujemy. Nasz był szafkowy, więc chyba starsza wersja niż walizkowy, ale praktycznie to samo. Wykradałyśmy kluczyk i szyłyśmy podczas nieobecności rodzicielki, która maszynę miała, uszyła kilka rzeczy na niej i na tym koniec. A my jako nastolatki miałyśmy swoje potrzeby! Pracowałam też na przedwojennym chyba Singerze – chodziło to-to jak złoto. Pracując u Helenki, też chyba był Singer, ale nowszy model, dość prosty.
Teraz mam najprostszy model Brothera (prod. japońskiej chyba), też bezproblemowy, bo PROSTY. Helenka dostała kiedyś cudo wielofunkcyjne, tzw. surger, do tego BFM (Big F**king Manual, czyli instrukcja obsługi). Przekazała to cudo mnie, bo przecież jak coś potrzebowała, to ja jej na moim Brotherze szyłam, więc jej maszyna niepotrzebna, niech ja mam nowoczesność w domu i zagrodzie.
Na całe szczęście nie pozbyłam się Brothera, a techniczne cudo, co miało ze sto funkcji, zostało przeze mnie przekazane znajomej. Podejrzewam, że ona też przekazała to dalej…
Tak, do oficjalnej zimy jeszcze tydzień u nas. na razie (10 rano) jest -8c i mocne słońce. Taka zima mogłaby być, ale na jutro gwarantują nam zawieruchę i z pół metra śniegu. Ba – w Kalifornii śnieg i zawierucha, okolice Sacramento… no i różne anomalia typu huragany w miejscach, gdzie ich nie powinno być.
Ja lubię brukselkę i na pewno któregoś dnia wypróbuję takie klopsy (czy jak to nazwać). Gorzkawy smak niwelowałam dodaniem do wody mleka i kapki cukru. Gotowałam krótko i bez przykrycia, wszak chyba każda z nas ma już kuchnię z pochłaniaczem zapachów. Brukselkę podawałam klasycznie – masło+bułka tarta.
Dzisiaj zrobię porządek z dynią (mam ogromną! 6,3kg) – przerobię na pulpę, podzielę na porcje i zamrożę, będzie na zupę.
Idę czytać, mam niezły kryminał (Harlan Coben, jeden z moich ulubionych autorów).
To było to = w jasnym wydaniu. Szafkę się zamykało (na kluczyk 🙁 ), rzucało na to jakąś serwetkę i stawiało kwiatek 🙂
https://sprzedajemy.pl/maszyna-do-szycia-lucznik-sprawna-liszki-2-7897fb-nr66788976
Danuśka, klops czyli pieczeń rzymską z jajkami w środku robiła moja Bunia. Ja od przypadku do przypadku też. Ale jajka po szkocku, szczególnie te smażone w głębokim oleju mają nieco inny posmaczek. A jak jeszcze bułka tarta jest „japońska” – pyszota.
Alicjo, pierwszą maszyną do szycia jaką obsługiwałam był Singer Buni. Podobny jak na podanym linku lecz z innym motywem graficznym
https://tarnowskie-gory.lento.pl/przedwojenna-maszyna-do-szycia-singer-1928,9470156.html
Wszystkie części, łącznie z zapasowymi (w tym skórzany pasek napędowy) były oryginalne. Bunia bardzo dbała o nią i pozwalała na używać lecz pod Jej czuwającym okiem.
I wcale mi ie przeszkadzało, że trzeba było napracować się nóżkami. I ten charakterystyczny turkot.
Ta obecna też Singer lecz nie elektroniczny. W tej to już na pewno nie miałabym pojęcia o konserwacji.
A Łucznik walizkowy to wypisz-wymaluj:
https://archiwum.allegro.pl/oferta/walizkowa-maszyna-do-szycia-predom-lucznik-466-i7369069614.html
Danuśka – zapomniałam dodać, że klopsem nazywała moja Bunia pieczeń rzymską
Dla mnie klopsy są z mięsa mielonego, okrągłe i stosunkowo niewielkie, najczęściej lekko obsmażone i duszone w jakimś sosie. O, takie:
https://www.mojegotowanie.pl/przepis/klopsy-kotlety-mielone
Klopsami zajadają się Szwedzi (słynne „swedish meatballs”) – pieczeń rzymska jest dla mnie też taka, jak to Danuśka zilustrowała. Z mielonego można tyle dań przyrządzić, że głowa mała! Zapomniałam o klopsach i pieczeni rzymskiej – ta ostatnia przyda się na przykład, gdyby tak zaprosić kanadyjskich gości… oni chyba tego nie znają. No tak, ale ja ich zaprosiłam już na mielone, których też nie znają w polskim wydaniu, bo dla nich hamburger to jest jałowe mielone, a nie tak jak u nas z jajkiem, zmieloną cebulą, bułką i przyprawami…
W moim wpisie powyżej miało być rzecz jasna ” made in China”….
Echidno-masz oczywiście rację pisząc, iż jajka po szkocku w chrupiącej panierce panko mają zupełnie inny smak niż pieczeń rzymska.
I jeszcze coś dla wegetarian- pasztet warzywny z jajkiem: https://tiny.pl/w551d
Dla zdolnych krawcowych znalazłam sukienkę świąteczną 🙂 https://tiny.pl/w5555
Danuśka,
kupiłam dziś brukselkę do jutrzejszych klopsików. Zrobię je przynajmniej dla siebie, a mąż pewnie będzie wolał mielone.
Przypomniałaś mi też o rybie po grecku, którą bardzo lubimy. Do tej potrawy kupię rybę mrożoną. A świeże pstrągi zamówiłam dziś w jednym z pobliskich sklepów, który od kilku lat przyjmuje zamówienia na pstrągi i karpie. Odbiór dwa dni przed Wigilią, tyle że z góry nie wiadomo jak duże będą te ryby. Z karpia zrezygnowałam, bo to byłoby za wiele dla nas.
Szafkowa maszyna do szycia/ marki nie pamiętam, ale chyba Łucznik/ była także u nas w domu. Mama szyła mnie, siostrze i sobie prawie wszystko. Po latach kupiła sobie łucznika walizkowego. W tamtych czasach umiejętności Mamy były nieocenione, a nauczyła się wszystkiego sama.
krystyna robi klopsiki — no właśnie KLOPSIKI.
Klops podług mojej Buni to przyprawione mięso mielone ułożone w rynience i pieczone w piekarniku.
Klopsiki (też wg Buni) to niewielkie kulki z mięsa mielonego, przyprawione, obtoczone w bułce, podsmażone na patelni i duszone na wolnym ogniu w sosie własnym, grzybowym, śmietankowym.
I takie określenie powielam. Ano „z domu wyniosam”. Co kraj to obyczaj, co region to inne nazewnictwo. Co – zaznaczam – nie znaczy że nieprawidłowe. Warto poznać inne podejście do słowa czy też inne określenie.
A szyć też nauczyłam się sama. Mam na myśli sztukę krawiecką, nie obsługę maszyny. Doskonałą pomocą była Burda w języku polskim.
Tak samo – szyć nauczyłam się sama (technicznie rzecz biorąc), ale wykroje to nie Burda (to wiele lat później, bo nie miałam dostępu do takich rzeczy), tylko coś w rodzaju „Wykroje i wzory”, które dawały pojęcie o kroju i szyciu. Jak się zdobędzie podstawy, to potem można samemu kombinować. Podobnie jest z drutami – najpierw oczko w lewo, oczko w prawo, a potem stopniowo, w miarę jak oczko w lewo, oczko w prawo się znudzi – kombinuje się dalej 😉
Dzisiaj z rana -5c, widzę, że w Warszawie tylko stopień cieplej. U nas do południa ma przekroczyć 0c, potem kapkę cieplej i wieczorem te obiecane centymetry śniegu. Sporo ich ma być, Jerzor będzie miał gimnastykę w piątek.
Miałam się wziąć za dynię wczoraj, ale zapadłam w kryminał, więc może dzisiaj, tyle, że zdążyłam już zacząć następny kryminał 🙄
Jakie kryminały teraz czytasz Alicjo?
Nasypało nowego śniegu i dalej sypie, ale marne szanse na białe Święta, prognozy sugerują +7 i deszcz. Fuj, nie lubię takiej chlapy.
„Zachowaj spokój” – Harlan Coben.
To jeden z moich ulubionych autorów „kryminalnych”, bo oprócz wiadomej akcji dodaje jeszcze coś, co wystaje poza zwykłą narrację „zabili go i uciekł”.
Kryminały jako gatunek literacki był poważany za czasów Agaty Christie i paru innych pisarzy, a jak rzuciła się do tego masa sprawnych w piórze, to już nie było to.
Nasza znajoma blogowa, już św. pamięci niestety, Nisia, miała malutki domek, a w nim tyle książek, że głowa mała. Piwniczna izba do jedno, ale zejście do niej po schodkach to też były półki z książkami, a tam kryminały! Nisia pokusiła się na jeden – „Powtórka z morderstwa” bodaj. I tym trochę zbliżyła się do królowej polskiego kryminału, Joanny Chmielewskiej 😉
https://photos.app.goo.gl/K4Ggm1LuNp8igsKj6
Oj, Nisia… a propos, mój ulubiony Król Artur został na powrót kapitanem Daru Młodzieży i skoro tak, to ja zamierzam latem zapisać się na jakiś odcinek rejsu. Pewnie trochę sobie popłaczę na rufie wysiadując, ale takie jest życie, a jak go nie ma, to nie ma i już.
U nas też były opady mokrego śniegu, Jerzor klął, bo taki śnieg jest najcięższy do odśnieżania, ale spodziewał się większego nawału. Ale bez problemu dał sobie radę.
https://www.youtube.com/watch?v=pXezLv_5RaY
http://www.rykoszetka.com/2017/09/zloty-stok.html
Takie okoliczności pogody towarzyszyły mi dziś na spacerze z kijkami, było – 4 i okresowo prószył śnieg.
https://photos.app.goo.gl/99ekzwvK7mXoTouQ9
No to masz śniegu więcej, niż nam tu naobiecywano, Ale sypnię, wcześniej czy później, sypnie!
-1c i pochmurnawo, czyli coś spadnie, ale niewiele.
Dzisiaj robię śledzie, nachodzi mnie pomysł na rolmopsy. Jak nie, to mogą być zwyczajne „po mojemu”, ale rolmopsy estetycznie i smakowo,,, to byłoby TO!
Czytelniczo przykleił się do mnie niezbyt przystojny Cormoran Strike (fascynujące imię), ale przystojniaków to ja się już naczytałam/naoglądałam.
James Bond dla mnie skończył się na Rogerze Moore’u i nic na to nie poradzę. No, jeszcze Pierce Brosnan był do przyjęcia, ale ten mydłek Daniel Craig? On powyszym Bondom mógłby buty czyścić, w najlepszym wypadku….
Przyjemnej soboty!
No dobra – Cormoran Cormoranem, ale łaskawie zwlekłam z kanapki zewłok i zrobiłam rolmopsy. Zrobiłam z majtasów Lisnera, bo myślałam, że nie będzie śledzi w beczki (raz są, raz ni ma…), a akurat były, tylko dyżurny zakupowicz zakupił to, co zwykle. A komórę ma 🙄
Majtasy są fajowe, ale nie ma to, jak te zasolone z beczki.
https://photos.app.goo.gl/xu9Bd9PiJMPQgBjB7
Dynia czeka. Może jutro? Ale nic pewnego. Na razie niech zdobi.
Obok na krzesełku taki florystyczny „myk”, jak to mówią. $-litrowy dzban wody do podlewania kwiatków ze skórami bananów. Podobno dobrze tym podlać kwiatki po 2-3 dniach „odstania”. Zobaczymy. Moje kaktusy piją wszystko, a jak nie piją, to też nie narzekają. Wracam do Cormorana.
https://photos.app.goo.gl/VRAyFGPkZHZQ56GG8
U mnie też jest biało, a w dodatku wszystkie drzewa i krzewy są pokryte szadzią. Widoki piękne. I to wszystko na wkrótce zniknąć.
Wielka dynia ozdobna nadal stoi na tarasie pod bukszpanem ; takie połączenie jesienno- zimowe. Szkoda ją wyrzucić.
Odżywka za skórek bananów jest dość znana, ale miałam obawy co do zapachu tej wody. Z reguły skórki zakopywałam w ogródku, teraz to niemożliwe, więc je wyrzucam.
Zachwyciłam się….
https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,29265785,remontuje-lazienki-a-odpady-zamienia-w-miasteczka.html
Wielka dynia może długo stać, a w końcu sczeźnie.
Ja swoją rozkrajam, pestki płukam i suszę (wiewióry mają wyżerkę), a resztę przerabiam na pulpę do zupy. Znakomita jest dynia marynowana i jak mi coś zostanie, to zrobię w małych słoiczkach.
Mnie zapach skórek bananowych nie wadzi, zawsze można wynieść do drugiego pomieszczenia, a podlanie i tak nie ma zapachu.
Alicjo,
tymi domkami i miasteczkami rzeczywiście można się zachwycić. Talent plastyczny nie dostrzeżony ani w domu, ani w szkole.
Czy lepsze są korki do wina naturalne, czy wykonane z tworzywa sztucznego? Jednak te drugie. Wczoraj po otwarciu butelki Chianti okazało się, że końcówka naturalnego korka jest zepsuta – ciemna i krusząca się. Wino nadawało się do picia, choć jako nieobeznana z tym gatunkiem, nie jestem w stanie ocenić jego jakości. Wino było prezentem przywiezionym z Włoch. Ale to pierwszy znany mi taki przypadek.
Jednak odleniam się, zrobiłam ciasto na pierogi/uszka.
Ciasto wygodnie wyrabiam w misce – mąka + jajo, + gorąca woda i przypomniało mi się, że ktoś kiedyś radził dodać łyżkę-dwie oleju, ciasto się łatwiej rozwałkowuje. Już raz tak zrobiłam i byłam zadowolona. Namoczyłam grzyby, w większości podgrzybki z Polski, ale zapach jest cudny, z resztkami prawdziwków. Jutro wielkie lepienie 😉
Jerzor coś napomknął, że przecież można kupić, ale źle bym się czuła, dopóki mam sprawne ręce, mogę zrobić!
Teraz rozdziewiczam dynię – część na pulpę, a część zamaarynuję, bo lubię przecież!
Krystyno,
od dawna kupuję butelki zakręcane albo sztuczny korek – po prostu wino muzi być szczelnie zamknięte, a korek jest porowaty i jak się do butelki dostanie powietrze – po winie! Wino korkowane powinno mieć stale ten korek nawilżony (stąd butelki mają leżąkować), a i to nie daje gwarancji szczelności. Znani winiarze proponują zakrętki i ja lubię to wyjście. Szczelne, dokładnie zakręcone.
Dęby korkowe – no cóż, jest ich coraz mniej….więc ekologiczniej, gdy używamy metalowej zakrętki.
U nas śniga więcej, niż (OBECNIE) w Bukowinie czy Białce… – korzystamy!
➡
https://basiaacappella.wordpress.com/2022/12/18/chwytajcie-przedswiateczne-klimaty/
A tzw. przygotowania? – bezszelestnie, aproposowo, gładziuchno, przy okazji – a to zakupy, a to zapakować, karty świąteczne zredagować (kalendarze przyszły z drukarni już parę dni temu)… Mesjasza odsłuchać, Oratorium Bożonarodzeniowe… (teraz leci tzw. Msza Lipska, Epiphany Mass McCreesha*) …pół słoika „pierwszych” śledzi właśnie zjedliśmy (rybka obowiązkowa na niedzielny lunch; normalnie to łosoś lub tuńczyk, noale w tym okresie)… Nie muszę dodawać, że po odśnieżaniach i spacerowych chwilach na mrozie lancze smakują niebiańsko… obiady zresztą też… i deserki 😀 😀 😀
_____
* https://rotkiewicz.blog.polityka.pl/2007/10/20/wielka-i-male-msze-bacha/
3 litrowe pojemniki puree do zamrożenia, 3 spore słoiki dyni marynowanej w occie. Trochę było roboty, bo to trzeba obrać, pokroić i gotować, ale przecież dyni nie wyrzucę, całą 5$ kosztowała!
https://photos.app.goo.gl/5H4JjkRv2TaSFNqNA
Owszem, zwierz też się ucieszył z obrzynków i nasion. Na zdrowie! Nic się nie marnuje. Teraz herbatka i posterunek na kanapce.
https://photos.app.goo.gl/9c4TVNpQy5sgTorL8
-2c, lekki śnieżek.
Poza tym od rana u mnie kuchnia rozgrzana – dogotowują się grzyby na farsz do uszek, zaraz będę gotowała kapustę kiszoną do farszu na pierogi z kapustą i grzybami. Lepienie po południu, jako że ciasto mam już od wczoraj zrobione.
W tył zwrot – kapustę trzeba drobniej pokroić i ugotować!
Dziś przygotowałam rybę po grecku do zjedzenia przed świętami. Jest przy tym trochę pracy, ale warto, bo to smaczna potrawa. Niestety, nie obejdzie się od pryskania oleju i czyszczenia całej płyty.
Do pierogów/ jeszcze poczekają/ gotuję razem kapustę kiszoną i grzyby; potem wszystko siekam bardzo drobno. Kiedyś wszystko przepuszczałam przez maszynkę do mielenia, ale wersja siekana jest o wiele lepsza. Do zwykłych pierogów farsz/ ugotowana kapusta , grzyby i mięso/ jest mielony.
Namoczyłam grzyby na uszka. W sumie przygotowania bardzo spokojne; tylko te dni takie krótkie…. Jeszcze jest sporo śniegu, ale mniej niż na zdjęciach a cappelli.
Na noc zapowiedziana jest odwilż.
Krystyno, jakie mieso dajesz do farszu : grzyby, kapusta i mieso ? Ja daje tzw rosolowe, moja Mama tak robila w domu. Zostala mi jeszcze paczka zamrozonych pierogow ktore zrobilam w sierpniu. Trzymam je dla corki.
Jutro musze sie zdecydowac co bedziemy jedli 25/12 i zamowic. Pewnie bedzie perliczka z farszem, bo inne ptaszyska sa zbyt duze jak na nasza rodzine.
U mnie dzisiaj bylo + 15C ale z deszczem. Dwa dni temu – 4.
Choinka kupiona, umocowana na stojaku i nieubrana stoi na razie na balkonie.
Osobisty Wędkarz poustawiał już natomiast wszystkie postacie i zwierzęta, które
składają się na bożonarodzeniową szopkę. Niektóre figurki pamiętają czasy alainowego dzieciństwa.
Wczoraj w towarzystwie naszych przyjaciół oglądaliśmy mecz Francji z Argentyną. Ach, czegóż się nie robi dla zaprzyjaźnionych fanów futbolu! W zasadzie nie oglądam żadnych piłkarskich zmagań, to był chyba trzeci mecz, jaki obejrzałam w swoim życiu. Pod koniec rozgrywki emocje sięgały zenitu, a rezultat meczu wszyscy znamy. Dla uspokojenia nerwów zjedliśmy po meczu wspólną kolację składającą się z wędlin i pasztetu domowej roboty oraz francuskich serów zakupionych specjalnie na tę okazję. Owerniacki, delikatny w smaku fourme d’Ambert smakował wszystkim najbardziej: https://tiny.pl/w5v2s
Jest do kupienia w różnych supermarketach. Czerwone portugalskie wino, które okazało się mieszanką trzech lokalnych szczepów całkiem zacnie uzupełniło, by nie powiedzieć ubogaciło 😉 nasz wieczór.
W sprawie pierogów z kapustą i grzybami – ponieważ jest to danie wigilijne, a więc jako takie powinno być bez mięsa (chociaż tradycyjna ryba to też mięso 😉 ), ja robię tak:
Gotuję kapustę kiszoną odcedzoną z soku, a podlaną niewielką ilością wody, pokrojoną drobno, jak się da – z zielem, listkiem i przygarścią kminku (ziele i liść wyjmuję po ugotowaniu).
Osobno gotuję grzyby do miękkości, odcedzam. 2 cebule szklę na maśle, dodaję drobno posiekane grzyby, dyżurne (zwłaszcza pieprz), dodaję pokrojoną kapustę i chwilę podsmażam. Odstawiam do ostygnięcia i to się powinno dobrze pożenić. Moje już się pożeniło, zaraz zabieram się do klejenia uszek, farsz się też żenił parę godzin.
Zawsze dodaję do grzybów suszonych trochę pieczarek, bo grzyby suszone mają bardzo mocny smak, a że nie zawsze mam ich pod dostatkiem, dodatek pieczarek dodaje objętości.
Odpoczęłam i zabieram się za lepienie uszek.
https://photos.app.goo.gl/sA6KZJsmCNaDVriq5
elapa,
do pierogów dodaję mięso pozostałe z rosołu; zawsze trochę zostaje. Proporcje z kapustą są różne, ale mniej więcej pół na pół. No i suszone grzyby; ponieważ sami je zbieramy, więc nie muszę oszczędzać. I mimo, że farsz zawiera kapustę kiszoną, to lubimy do takich pierogów surówkę z kapusty kiszonej.
Danuśka,
pyszna była na Wasza kolacja pomeczowa. Ja też trochę kibicowałam Francji. Nie zazdroszczę prawdziwym kibicom, bo to zbyt wielkie emocje.
Ucha są , poszło mi olimpijsko, 1.40 minut!
Grunt to ciasto – musi być łatwo rozwałkujące się i dobrze lepiące się. Myślę, że wrzątek do mąki plus 2-3 łyżki oleju to jest idealna sprawa.
https://photos.app.goo.gl/J7KEq6WMX6XwReNt8
Chłe chłe… te dwa pilznery naprawdę przyspieszyły robotę 😉
https://photos.app.goo.gl/p3wKt97c9HtW8mx36
p.s.
Krążki na uszka wykrawam kieliszkiem do likieru, taki 4cm średnicy. Łatwo, prosto – wychodzą z tego moniaturowe pierożki, których sklejam końce i uacha jak malowane!
Powiem Wam na ucho i w największym zaufaniu, że dzisiaj kupiłam gotowe uszka.
Mam zamiar je podjadać w tym tygodniu, jeszcze przed wigilijnie. Na Wigilię do barszczu przewidziane paszteciki, które wykona i przyniesie mama Ukochanego naszej Latorośli. Z mamą już mieliśmy okazję się wcześniej poznać, sympatyczna osoba i na dodatek lubi gotować oraz eksperymentować w kuchni.
Krystyno-miło, że kibicowałaś Francji 🙂
Danuśka,
dziś przy lepieniu uszek pomyślałam, że dobrze byłoby znaleźć sklep z dobrymi uszkami. W zasadzie uszka domowe i sklepowe nie powinny się zbyt różnić w smaku, w końcu farsz to grzyby/ przeważnie podgrzybki/ i cebula. Nie jest to trudna praca, ale wolałabym ten czas spędzić przyjemniej. Ciekawa jestem Twojej oceny zakupionych uszek.
Miałam okazję jeść kupione pierogi z kapustą i grzybami, ale dla mnie były beznadziejne. Natomiast pierogi z mięsem z tego samego źródła były niezłe.
Nie jestem aż tak ortodoksyjna, żeby nie kupować gotowych produktów. Piekę niektóre ciasta z paczki, np. brownie, które jest znakomite i łatwe w przygotowaniu. Producenci często zamieszczają na opakowaniu informacje, że dany produkt nie zawiera oleju palmowego, syropu glukozowego itp., więc się rozgrzeszam 🙂
Zrobione:
https://photos.app.goo.gl/xEcqKFMcu7Zogffx7
Nie są to ilości powalające, zazwyczaj robię więcej – ale wystarczy. Zrobiłam 90, z czego 10 poszło „na spróbowanie”. Wyszły godnie, że tak powiem.
Teraz idę się przejść Za Róg, na jutro zapowiadają deszcze, mokre śniegi, a potem zawieje jakieś, więc pora ruszyć w drogę póki pogoda japońska – jakataka.
Ja bym też kupiła gotowe, tylko nie mam wymówki przed samą sobą – sprawia mi to przyjemność raz do roku, bo raz do roku robię uszka i pierogi z kapustą i grzybami. Coraz sprawniej mi to idzie, jak dobiję setki, to ho-ho, uwinę się w pół dnia z całym majdanem 😉
Alicjo, uszka imponujące i zachęcające także do własnej „uszkowej” twórczości. Dzisiaj przede mną to zadanie. Podobnie jak Ty, lubię raz do roku szykować farsz i lepić. Jest to dla mnie jeden z momentów (dosyć długich) przedświątecznych wprowadzających w świąteczny nastrój. Zawsze robiłam je razem z Mamą. Od kilku lat siedzę przy nich sama. Moje uszka mają inny kształt, bo powstają z kwadratów. Robię je w dwóch wersjach: zwykłe i bezglutenowe.
Dzisiaj też zaczynam robić kapustę i przekładam piernik kajmakiem i powidłami.
Lubię to wszystko.
O, to-to właśnie! Świąteczny nastrój.
A propos wykrawania uszek – robię to małym kieliszkiem (średnica 4.5cm), równiutko, a po zlepieniu tylko łączę końce i wychodzi jak widać na wyżej zamieszczonym obrazku.
Dzisiaj robię sobie labę i w czytaniu jest Młynarski i światowe życie. Za oknem pochmurnawo, +1c i śnieg jak był, tak leży. I niech leży!
O świętach na wesoło:
https://kobieta.onet.pl/wiadomosci/coraz-blizej-swieta-te-memy-rozbawia-was-do-lez/pbv5mr0
Lecę do kuchni, będę robić placek makowy z dodatkiem jabłek. Przepis już chyba kiedyś podawałam.
Jerzor kupi makowiec w Baltic Deli, a ja myślę o babce łaciatej, bo prosta i szybka.
-2 i pochmurno, ale ma się rozhuśtać do +3, a wieczorem śniegi niespokojne.
Wczoraj przeleżałam z Młynarskim na kanapce, przypomniały mi się lata 60-70, które dobrze pamiętam i artystów scen tamtych czasów. Takich już nie sieją…
Dzisiejszej muzyki nie słucham – Młynarski nazywał ich „dyktaturą wyjców”.
Każda epoka ma swoich idoli, moi rodzice nie znosili Czesława Niemena, a ja nie przepadałam za Mieczysławem Foggiem 😉
W książce mnóstwo tekstów, które znam na pamięć jeszcze z tamtych czasów. Sporo też przypomniałam sobie, szczególnie teksty, które pisał dla innych.
Dzisiaj spacer przed śnieżycą, czy co tam będzie, poza tym kapusta z grochem – kupiłam groch suszony zielony, kolorystycznie będzie ciekawiej 😉
Jutro sałatka jarzynowa i po robocie. No owszem, odkurzę po kątach…
p.s. Ten powszedni chleb z października już pod koniec grudnia bardzo spowszedniał…
W czasach, kiedy trudno było kupić świeży chleb, mówiono, że ten nieświeży jest zdrowszy. Szczęśliwcy, którzy mieszkali w rejonach z prywatnymi piekarniami i mieli w rodzinie kogoś dysponującego czasem i chętnego do postania w kolejce o określonej godzinie, mogli delektować się tym mniej zdrowym.
Danuśka,
jakie są proporcje jabłek do ilości maku w Twoim cieście ? Ja piekę zwyczajne makowce, dziś przygotowałam masę z 0,5 kg maku. Wykorzystam tylko cześć, na 2 makowce, resztę zamrożę. Starłam tylko jedno jabłko, ale to chyba mało.
Drogi Blogu,
Jako że wybywam dzisiaj do Wrocławia i przez najbliższe dni będę na bezinterneciu, pozwolę sobie złożyć życzenia zdrowych i spokojnych Świąt Bożego Narodzenia. Sądzę, że te dwa mocno wyświechtane słowa, na nowo nabrały znaczenia w ostatnich latach. Wszystkiego dobrego!
+3c i leje jak z cebra, blizzard nadchodzi – ostrzegają ci z meteo, już zaczyna mocno wiać i niedługo deszcz się zmieni w śnieg. Pogoda barowa, a u mnie kuchenna.
Gotuje się kapusta, groch za parę godzin, niech się „domoczy” jeszcze,
warzywa na sałatkę się chłodzą.
W czytaniu „Trzecia miłość Marianny Orańskiej” – polecam, a zaciekawiła mnie ta pozycją, bo przez 20 lat mieszkałam w cieniu pałacu, który Marianna sobie wymarzyła i za cenę 3 ton złota wybudowała. Nie był to jej jedyny pałac, bo posażna była. Bardzo ciekawa postać, wystarczy wspomnieć, że była mocną osobowością i skandalistką na skalę europejską, bo przeprowadziła rozwód z mężem – utracjuszem i hulaką (książę Albert Pruski), co na europejskich dworach 19-wieku nie było dobrze widziane. To pan, jak się panią znudził, odsyłał ją do jakiegoś pomniejszego zamku czy zameczku, a nie odwrotnie!
https://photos.app.goo.gl/Y8RTxdARmMMUY3eU6
Idę dopilnować kuchni.
Dla tych ktorzy lubia seafood na tym video jest kopanie i przyrzadzanie na plazy razor clams w Grayland, WA
Jest grudzien, low tide o 10 wieczorem. Na głowie latarki 🙂
Za kazdym razem mozna wykopac 15 razor clams. Wczesniej w sklepie trzeba wykupic roczna licencje na shelfish. Okolo $20.00.
Licencja pozwala na kopanie wszystkich shelfish. Osobna licencja jest na ryby.
Kopanie shelfish i przyrzadzanie na plazy to popularny zwyczaj spedzania swiat i nowego roku.
Enjoy,
https://youtu.be/SY4oTUvaj-8
Krystyno-zatem po kolei:
uszka, które kupiłam nie były rewelacyjne -za dużo grubego ciasta w stosunku do nadzienia. Część już zjadłam, część zamroziłam na kiedyś….po Świętach.
Placek makowy, który robię ostatnio jest szybki i bardzo prosty:
10 dkg masła wyjętego wcześniej z lodówki należy zmiksować z 5 żółtkami i zawartością jednej puszki masy makowej. Do niniejszego dodajemy trzy utarte na grubej tarce kwaskowe jabłka oraz na końcu pianę z białek. Pieczenie też nie trwa długo, bo ok. 30 minut w temperaturze 180 o C.
W oryginalnym przepisie był jeszcze cukier, ale moim zdaniem masa makowa jest już wystarczająco słodka i żaden dodatkowy cukier nie jest potrzebny.
Osobisty Wędkarz wykonał samodzielnie i bez żadnego nadzoru 🙂 tradycyjną buche de Noel, jutro ją tylko udekorujemy.
Poniżej podrzucam, jak co roku, bożonarodzeniowe delicje w wykonaniu francuskich cukierników:
https://frenchmorning.com/wp-content/uploads/2021/12/trio-whole-1-1-1.jpg
Co cukiernia to inne, nowe i ciekawe pomysły.
TV5 wczoraj w dzienniku pokazywała cuda w wykonaniu nie tylko francuskich cukierników – perełki po prostu! Niestety, Macron jedną z tych perełek naruszył, czyli zjadł. To jest sztuka wyższa, zrobić coś nadzwyczajnego. Ile roboty to kosztuje, to tylko artysta wie.
Oj, duje u nas, duje…
A propos grubego ciasta – jak kupne, to wiadomo, nie dogodzisz! Dla mnie najważniejsze jest, żeby ciasto było miękkie, a nie twarde jak podeszwa. A poza tym żeby było czuć farsz w tych uszkach! Grzyby!!!
https://photos.app.goo.gl/kUmf5cn2Smzk8mjP8
Orca,
szukanie małży i ich przyrządzanie to zajęcie dla osób doświadczonych, ale wygląda to bardzo ciekawie, zwłaszcza to nocne kopanie przy świetle latarek. Ponieważ małże są duszone na maśle/?/, to nie miałabym oporów, aby je zjeść.
Danuśka,
co do uszek – tak właśnie myślałam, że ciasto może być za grube.
Przepis na ciasto makowe zapisałam; może mi się przydać, bo zamroziłam sporo masy makowej. Moje makowce udały się bardzo dobrze, choć trochę popękały, bo ciasto było zbyt cienkie. Mąż twierdzi, że są pyszne, zwłaszcza że sam je polukrował. Ja nie jestem zwolenniczką lukru, ale nie oponowałam.
Wczoraj przygotowując masę, musiałam ją smakować; w sumie trochę a nawet więcej niż trochę jej zjadłam. I może z powodu maku doskonale spałam w nocy. Dziś dla eksperymentu druga próba makowa, sprawdzę, czy działa tam samo 🙂
Krystyna i wszyscy mieszkancy bloga: wesolych świat 🙂
Pierniki, pasztety upieczone, teraz w piecu makowce, sałatka już przetestowana, śledzie też.
Śnieg znikł, deszcz i dodatnia temperatura bardzo przyspieszyły ten proces. Zamiast białych Świąt zapowiada się deszczowa jesień. Na pocieszenie dzień zaczyna się wydłużać.
https://www.youtube.com/watch?v=hFGZNVBS83E
https://www.youtube.com/watch?v=fOKSMXDBalc
Spokojnych i pogodnych Świąt wszystkim –
Alicja i Jerz też 🙂
https://photos.app.goo.gl/jCGRSsAQcVa6NWtUA
A powyższe to a propos pogody 😉
Milych Swiat .
Elapa
Zdrowych, spokojnych i pogodnych Świat.
Zdrowych i spokojnych Świąt !
Pogodne raczej będą, bo wprawdzie śniegu już nie ma, ale jest lekki mróz i słońce. Można będzie wypatrzyć pierwszą gwiazdkę.
Ewom – najlepsze życzenia imieninowe ! 🙂
Wigilia 2022
https://photos.app.goo.gl/FqMHFGFBd3CznbQV8
Zanosi się na to, że nawet nasz gość się nie zjawi na kolację, bo w taką zawieruchę nawet stosowne służby nie raczyły ruszyć maszyn do odśnieżania 🙄
Owszem, poetycko-malarskie to jest, ale…
Ewom i Adamom najlepszości!
Kochani- miłego i smakowitego świętowania !
https://tiny.pl/w1rrt
Uściski dla Solenizantów, ale nie wiem, czy nasza podróżniczka Ewa obchodzi rzeczywiście swoje imieniny 24 grudnia. Ewo-czy Ty nie jesteś czasem Eweliną?
https://tiny.pl/w1rrj
A poza tym podobał mi się dowcip usłyszany dzisiaj w radiu:
-Mamo, tak do końca nie wiem, co podarować Ci pod choinkę…?
-Kochany synku, nie przejmuje się prezentem. Dla mnie najważniejsze, abyś nie miał jedynki z matematyki. Popracuj nad tym!
-Mamo, za późno…już kupiłem Ci perfumy.
Wszystkim nam tu zycze pogodnego dalszego ciagu swiat. Niech nam sie wiedzie, mimo wszystko.
Wlasnie wrocilem od corki. Bylo wlasciwie jak zawsze. Stanela na wysokosci zadania i trzeba bylo ja pochwalic, niczego nie brakowalo, szystko wszystkim smakowalo. Oprocz tego, ze jedno miejsce pozostalo wolne.
Pozdrawiam i zycze dobrej nocy.
Zdrowych, radosnych i miłych Świąt.
Ewo i Adamom wszystkiego najlepszego!
Wróciłam z rodzinnej Wigilii. Dań było znacznie więcej niż przepisowo, ponad 20. Moje były uszka i zupa grzybowa, trzy rodzaje śledzi, piernik i makowiec, który mi w tym roku zupełnie nie wyszedł. Dzieciaki jak zwykle nie mogły doczekać się prezentów, ale potem wyglądały na zadowolone. Jutro u nas świąteczny obiad.
Na Zachodzie bez zmian – śnieżyca. Ale nic to – zjedliśmy trochę, pogadaliśmy trochę,
napoczęliśmy makowca, który moim zdaniem ma co najmniej 3 tygodnie… Chętnie bym spróbowała Małgosinego 😉
Może jutro coś się zmieni i nasz gość będzie mógł dotrzeć na porządny świąteczny obiad. Uszka, barszcz i pierogi zostawiliśmy na jutro.
Nie wiem, czy jutro pogodowo będzie lepsze. Meteo mówią, że nie. Trudno. Nie takie my ze szwagrem…
https://photos.app.goo.gl/v1UceLLndJxreshCA
https://www.youtube.com/watch?v=cmJ61vJmU2E
Na Zachodniej Saharze życie toczy się w umiarkowanym tempie. Nic na siłę, zrobić można jedynie tyle co potrzeba albo jeszcze mniej bo robota przecież nie zając i nie ucieknie. Nawet nie ma gdzie 🙂
Piasku mamy pod dostatkiem. Caly czas następuje świeża dostawa z centralnej Sahary. Z tego powodu stanelismy na klifie bo mają tutaj problemy z odpiaszczaniem dróg. Świeżo nawiany piasek na drodze w ilościach większych nie tylko utrudnia przemieszczanie się ale również w wielu przypadkach uniemożliwia dalszą jazdę.
Poza tym jest ładnie, ciepło i przyjemnie i powoli dostosowujemy się do tutejszego rytmu życia. Po sześciu tygodniach to nic dziwnego a zawsze to lepiej później niż wcale co byłoby katastrofą 🙂
https://photos.app.goo.gl/8K5Sqpk1jYhuZFnz9
Jeszcze jeden obrazek odkopany z piasku 🙂 https://photos.app.goo.gl/wWXuy6NCfEoR2qMS7
Zamiast piasków Sahary wspomnienie po zimie, którą mieliśmy na Mazowszu jeszcze dwa tygodnie temu:
https://photos.app.goo.gl/C3TfmZCpPaQjNoiX9
Teraz aż szkoda wyjmować aparat z szuflady, jako że za oknem melancholijna szarość. Tę melancholię rozświetlamy, jak tylko się da, lampkami na choince oraz….zawartością lodówki, jak na rasowego Łasucha przystało 🙂 Po wczorajszej Wigilii mamy jeszcze do zjedzenia:
tatar ze śledzia, sałatkę śledziową z dodatkiem czerwonej fasoli, rybę po grecku, sałatkę jarzynową, pierogi ruskie, pierogi z kapustą i grzybami oraz ciekawostkę kulinarną pt: pierogi z farszem ze słodkiej kapusty oraz suszonych śliwek. Jest jeszcze rybna teryna i kotlety z dorsza. O ciastach już nawet nie wspomnę.
Te wszystkie wymienione przeze mnie dania to owoc pracy trzech gospodyń, które wspólnie, aczkolwiek każda w swoje kuchni, przygotowały nasze wczorajsze wigilijne menu. Przy stole toczyły się różne opowieści i nie dziwota, że dotyczyły też wielorakich świątecznych tradycji. Była np. mowa o siemieniusze zwanej też siemieniotką czyli zupie wigilijnej ze Śląska i Wielkopolski: https://www.slaskiesmaki.pl/dish/512120/siemieniotka-zupa-wigilijna
Ciekawa jestem czy Pepegor wie coś więcej o tym daniu.
Ja bym na pustynię, czemu nie… ale tymczasem tu trzeba aury pilnować, bo z naszą zimą bywa ciężko, dobrze, że na elektryka nie padła…. Latem łatwiej, gaz się odłączy, kaloryferów nie trzeba pilnować, ale zima stawia wymagania.
Przesyłajcie częściej jakieś widoki pustynne 😉
U nas dzisiaj kolacja wigilijna, bo wreszcie na tyle się rozjaśniło, że koleś będzie mógł przybyć.
Zzarlo mi, wiec krotko od nowa.
Danusko, Twoj dolaczony przepis zasadniczo odpowiada temu co pamietam. Pomagalem mamie czasem przy bardziej nudnych a wyczerpujacych pracach. Gotowanych konopii sie nie mielilo a tluklo drewniannym tluczkiem, odcedzalo znowu gotowalo i ponownie tluklo, i tak raz jeszcze. Tluczenie uwazam za zdecydowanie lepsze, bo tluczona luska nie przejdzie przez zadne sitko, jesli natomiast chodzi o zmielona mase, to mam pewne watpliwosci.
Jagla, tylko jagla a zadna maka pszenna. Jaglannej maki wtedy nie bylo wiec sie gotowalo i tluklo. Czy tak dlugo i dokladnie jak wyzej nie pamietam, raczej nie. A zagescic zagescila ale jak? Na pewno bez masla, bo w potrawie scisle postnej w naszym owczesnym pojeciu dla masla nie bylo zadnego miejsca, wtedy stosowany byl dla tych celow tylko olej.
Zagescila tak, ze w czasie jedzenia na jezyku i podniebieniu mozna bylo wyczuc lekko ziarnista, drobna strukture. Moze ta jagla byla tylko krotko podgotowana, a dokladnie rozbita, byla jeszcze w stanie wiazac i zagescic.
Lubilem ta zupe, owszem lecz tylko raz w roku, a mama nazywala ja zupa pokutna.
Jutro jeszcze swiata.
Zimna pozostaje kuchenka w mobilku 🙂 a to z tej przyczyny, ze nikt z nas nie potrafi lepiej obchodzić się z darami ozeana. Wprawdzie ryby dominują w naszej kuchni od dziesięcioleci ale daleko mi do kunsztu mistrzów marokańskich. I to nie w wyszukanych drogich w dużych miastach restauracjach ale również w pipidówie takiej jak Akhfenir.
Osada leży bezpośrednio nad ozeanem ale przecięta została symetrycznie drogą z polnocy na południe. Nie byle jaka droga. W kazdym kierunku po dwa pasy i dodatkowo pas na parkujące samochody w dowolnym kierunku (albo bokiem albo przodem albo tyłem, a jak kto woli to po przekatnej)
Zabudową i charakterem przypomina miasteczka westernowskie. Niska piętrowa zabudowa przy czym parter na ogół z podcieniami w których mieszczą się cafejki, restauranty i garaże które służą za sklepy bądź warsztaty o przeróżnych specjalnościach. Całość, jak przystało na dziki zachód, pilnują policjanty z giwerami ciętymi z metra i z palcem osadzonym na spuście 🙄
Nie jest źle a i kolorowo 🙂
https://photos.app.goo.gl/mqZ7crQpJkhRkZseA
Jeszcze parę zdań o rybakach łowiących ze skał. Tutejsi nie potrzebują żadnych zezwoleń na połów darów ozeana. Król Maroka Mohammed VI jest wystarczająco bogatym i nie musi rzeźbić jak u Orki 😛 władcy demokracji
Dziś rozmawiałem z, jego imię brzmiało strasznie dziwnie i sprawiało mi ogromny kłopot by wypowiedzieć je poprawnie, pracującym w pobliskim parku narodowym. Wyjaśnił mi parę tutejszych faktów w sposób bardzo przyjazny. Dzięki temu mogę spać spokojnie i czuć się bezpieczny.
W ogóle to jestem bardzo miłe zaskoczony tym z czym się spotykam. A to że przyjechałem z Niemiec ma ogromne znaczenie. Wspominają na każdym kroku Angela Merkel i robią przy tym ukłon w jej stronę.
W piekarni nie chciano pieniędzy za poranne pieczywo skoro jestem z Niemiec. Takich jest bardzo dużo ale nie będę nimi zanudzał. Muezzina właśnie skończył. Jeszcze tylko raz i do rana pozostanie jedynie słuchanie muzyki falowej z ozeana 🙂
W oczekiwaniu na gościa – wszystko już gotowe, pogoda uspokoiła się, w kominku ogień huczy (gazowy, ale zawsze to…).
Pepegor, Twoja LP już nie zasiadła przy stole, a przy moim, choćby telefonicznym, też parę osób odeszło na ostatnią wartę. I nic nie da się z tym zrobić, nic odwrócić 🙁
Ale dopóki możemy iść, idźmy dalej.
Idę dopilnować kuchni, Jerzor pojechał po gościa.
Zupa pokutna, to ci dopiero! Pepegorze, podoba mi się ta nazwa.
Jak wszyscy wiemy, w ostatnich latach wróciła do łask kasza jaglana jako jeden z produktów zdrowej diety.
Pokutować nie planujemy, a nawet wręcz odwrotnie, jako że wybieramy się do kina na tę komedię:
https://premiery.pl.canalplus.com/film-online/a-oni-dalej-grzesza-dobry-boze,3157
Z przyjemnością oglądaliśmy poprzednie odcinki zatem sądzimy, że tym razem też będziemy się dobrze bawić.
Właśnie minęła północ, dni świąteczne u nas można uznać za zakończone. U Was nadal jeszcze królują.
Wyjechaliśmy z domu nad Ocean Indyjski (ujście) jeszcze przed Świętami i nie wzieliśmy pod uwagę tego drobnego faktu, że mogą być spore kłopoty „na łączach”. Dopiero dziś uzyskałam jako-takie połączenie. Mam nadzieję, że choć z dużym opóźnieniem dotrą do Was nasze serdeczne życzenia świąteczne choć to już prawie koniec obchodzenia tegorocznych Świąt.
Serdeczności imieninowe dla Ew, Ewuś, Ewitek oraz Adamów.
Wombat i echidna
PS 1
Jutro zapowiadają 38 stopni. Zważcie, że w cieniu. Choć do oceanu mamy kroków kilka siedzenie na plaży odpada. W domku naszych gospodarzy jest klimatyzacja i mniemamy iż pomoże przeżyć upał.
PS 2
Wytwór mych białych rączek – pierogi i uszka – był wyborny. Ciasto pierogów i uszek cienkie, żółciótkie i delikatne; farsz taki jaki winien być; rubinowy barszczyk w smaku wyśmienity. A bigos – marzenie. Zrobiłam też śledzie w oleju z cebulką tak jak je robiła Bunia – śledzie z beczki, moczone i po obróbce podzielone. Tak lubię. I okazuje się iż nie tylko ja.
Bigosik prima sort, pieczone boczek i karkówka kruche i delikatne. Przy okazji podzielę się mym nowym sposobem przygotowania przypraw. Przyprawy: majeranek, paprykę wędzoną, czosnek, sól i pieprz ucieram razem i dodaję oliwkę truflową. Tak przygotowaną miksturą nacieram mięsko owinięte siatką lub obwiązane sznurkiem, wsadzam do folii aluminiowej i kładę do lodówki na minim 2 godziny. Po tym czasie nagrzewam piekarnik do 200 stopni i wsadzam mięsko prosto z lodówki (na brytfannie z kratką). Piekę 30 minut, zmniejszam temperaturę do 180 stopni i piekę 40 minut – boczek, karkówkę krócej), odkrywam folię i piekę 15 minut lub do uzyskania efektu podpieczonej skórki.
Z ciast piernik według przepisu Piotra. No cóż, będę chwalipiętą do końca – palce lizać!
Zza okna dochodzi usypiający szum fal, pora spać. Dobranoc z mojej połówki.
To ja też się pochwalę. Piekłam wczoraj łopatkę jagnięcą, też wcześniej zamarynowaną w czosnku , rozmarynie i dyżurnych i oliwie. Piekła się chwilę w 250 stopniach C, a potem ponad 3 godziny w 150 stopniach. Wyszła soczysta, rozpadała się pod widelcem. Do tego były pieczone ziemniaki i bataty. Buraczki i cykoria z musztardowym winegretem.
Też uważam, że skoro trzeba spędzić sporo czasu w kuchni, to nie powinien to być czas zmarnowany; efekty powinny być bardzo dobre.
Trochę trudno mi wyobrazić sobie pyszności wykonane przez Echidnę / pewnie przy udziale Wombata/ w takich upałach, no ale skoro jest tam lato, to musi być gorąco.
Po wczorajszym obiedzie i kolacji u kuzynki męża i obfitości kulinarnej, dziś z przyjemnością zjedliśmy pozostałości wigilijne – grzybową i barszczyk z uszkami i ryby.
Pogoda dziwna, rano obudziła mnie ulewa, na szczęście krótka, ale wycieczka do lasu odpadła, bo drogi gruntowe zrobiły się błotniste. Trzeba było znaleźć inne miejsca do spaceru.
Czytam wspominaną tu niedawno książkę Jarosława Kurskiego ” Dziady i dybuki”.
A, prawda.
Byloi dla Ew i dla Adamow, a doszli: Stefany, Szcepany:
Dla nich wszystkiego najlepszego!
As for other noteworthy cuisines (ranking najlepszych kuchni świata), Taste Atlas ranked these 10 countries as the best of the best in 2022:
Italian
Greek
Spanish
Japanese
Indian
Mexican
Turkish
American
French
Peruvian
Wypisuję się z polskiej kuchni 👿
A nasza Pani Matka nawet na stronę nie zajrzała ze zwykłym „wesołych świąt..”, żę o życzeniach dla Barbary nie wspomnę….
U mnie w czytaniu „Alfabet Tyrmanda”.
Właśnie wróciliśmy z Wrocławia, a jutro do pracy. Z rzeczy przyjemnych: Witek właśnie zyskał zaszczytny tytuł dziadka – dzień przed Wigilią przybyła na świat mała Lucia.
Gratulacje dla na pewno dumnego Dziadka. Zawsze miło powitać nowego członka rodziny.
Ewo,
to rzeczywiście dobra wiadomość :), a bycie dziadkiem to wielka przyjemność, co widzę, obserwując rodzinnych i znajomych dziadków.
Do rankingów kulinarnych/ innych zresztą także/ podchodzę z dużym dystansem. Mamy mnóstwo smacznych potraw, co widać doskonale także przy okazji mijających świąt.
Dziękujemy!
Dziadkowanie odbywa się niestety przez Zooma, bo Młodzi mieszkają we Francji.
Ewo-wnuki czy też wnuk we Francji? To też ma swoje plusy 😉
https://tiny.pl/w1fxf
Bez względu na geografię gratulacje dla dziadka i rodziców.
Ach te nieustające pytania o Święta:
https://img22.dmty.pl//uploads/202212/1672044084_u9eec0_600.jpg
Danuśko,
Pierwsza wnuczka! Obrazek cudny 🙂
Witek wszystkim dziękuje za gratulacje.
https://www.youtube.com/shorts/d6LI_TnCJSM
Bigos bulgocze, tylko gdzie ten mróz co by mu dobrze zrobił. Muszę się z kimś podzielić , bo wyszedł wielki gar , chociaż kapusty było tylko 1,5 kg.
Dzień był piękny i słoneczny, ale całkowicie wiosenny, przypomina to mi niezmiennie ten wybryk natury , kiedy jako nastolatka w latach siedemdziesiątych zbierałam stokrotki nad Wisłą 1 stycznia. Teraz to już nie wybryk, tylko zmiany klimatu.
U mnie +7c, chociaż pochmurno.
Bigos proponuję zamrozić w porcjach – nie od dzisiaj wiadomo, że bigos z czasem nabiera smaku, a zamrożony też jest lepszy, niż ten dzisiejszy. Z reguły wszystko, co robione z kapusty kiszonej jest lepsze pojutrze, niż dzisiaj.
Potwierdzam – kiedyś (lata 60-te i chwila potem) zimy to były zimy, nawet czasami zamykano szkołę u mnie na wsi, bo tak trzaskający był mróz. Nie wiem, jak w większych miastach bywało.
Pamiętam też zimę stulecia (przełom 78/79), bo wybraliśmy się z Wrocławia na spotkanie z naszymi niemieckimi przyjaciółmi do Karpacza… Z Sylwestra były nici, bo Karpacz zasypało po pachy, a w hotelu spaliśmy w ubraniach, bo ogrzewanie wysiadło. Wracaliśmy do Wrocławia (środkami komunikacji, czyli autobusem) po 2 dniach przez cały dzień, chociaż to blisko przecież… ale służby nie dały rady.
https://jeleniagora.naszemiasto.pl/zima-stulecia-na-dolnym-slasku-i-w-worku-turoszowskim/ar/c7-8611863#zima-stulecia-na-dolnym-slasku-i-siedmiometrowe-zaspy-sniegu
Na Kiribati (tej „mojej wyspie”, bo atol jest wielki) już od paru godzin panuje Nowy Rok. U Was bliżej niż dalej, my za Wami 6 godzin – dlatego już teraz życzę dobrego Nowego Roku, niech będzie bez wielkich fanfar, zwyczajny, ale niech będzie spokojny.
https://www.youtube.com/watch?v=xMtuVP8Mj4o
Nie lubię ostatnio takich granicznych dat, kiedy to podobno coś się kończy, a coś zaczyna. Bo tak naprawdę życie trwa wciąż. Nie lubię też urodzin i okrągłych rocznic 😀
Mimo to na najbliższe miesiące życzę nam wszystkim, żebyśmy mogli śmiać się i cieszyć, by nie groziły nam i światu wszelakie kataklizmy, by skończyły się wojny, a ludzie mogli wrócić do swoich domów, by nikt nie umierał w lesie na wschodzie Polski i na Białorusi, by prawa człowieka, kobiet. mężczyzn i dzieci (bo dziecko to też człowiek tylko mały, jak mówił Korczak) były przestrzegane. I w Iranie, i w Afganistanie i w Polsce. Aby mimo kryzysów udało nam się spokojnie, godnie żyć. By pomoc innym nie była zabroniona i aby udało się nam, tu w Polsce, wreszcie posprzątać ten siedmioletni bałagan. I żebyśmy byli zdrowi.
Ściskam Was mocno. 🙂
Piekne zyczenia Asiu!
Bardzo, bardzo chce, zeby sie spelnily. Najbardziej zalezy to od nas samych. Nieprzekonanych przekonac! Arcytrudne zadanie, w wielu przypadkach nie mozliwe, ale probujmy ile sie da.
Dziekuje Asiu! Badzmy dobrej mysli!
Alicjo 🙂
Nieźle się uśmiałem czytając to co pamiętasz z tamtych czasów.
Pewnie ze to nie do śmiacia ale tak na dobrą sprawę nie mozna było się gdzie pozbyć zawartości pęcherza moczowego ani tego co w kiszce stolcowej zalegało.
Ale nie ma problema bo nie jest i dzisiaj lepiej niż bylo 45 lat temu bywalo
Tutaj też nie jest lepiej.
I pewnie lepiej też nie będzie bo wiara czyni jedynie cuda których ludź nie widzi a jedynie wydaje mu się że doznaje 🙂
W przyszłym roku wracam do mojej Europy 🙂
Chetnie dolacze sie do zyczen Asi!
Ludzie, wszystkiego dobrege na nastepny rok 2023!
Mój optymizm wyparował ze mnie prawie zupełnie, ale pewne sprawy zależą od nas, więc zróbmy to, co możemy zrobić. I bądźmy zdrowi przynajmniej na tyle,żeby doczekać trochę lepszych czasów.
I nie pozwólmy, żeby ten blog umarł, a to akurat zależy tylko od nas.
Życzę by Nowy Rok upłynął nam w dobrym zdrowiu, spełniły się różne marzenia i byśmy mieli powody do radości !
…jak to mówił Mistrz Młynarski – róbmy swoje 😉
Bezdomny,
nam wtedy nie było do śmiechu, oj nie było! – o ile myślisz o opisanym przeze mnie Sylwestrze z Karpacza i Zimy Stulecia.
Krystyna,
toż staram się, staram! I często mam wrażenie, że przynudzam, ale prawie nie bywam i nie mam nic ciekawego do napisania poza tym, co za oknem i co gotuję 🙁
Poza tym wiosna, panie sierżancie…
Życzenia noworoczne Asi są kwintesencją życzeń wielu ludzi, życzeń – oby się spełniły. Obiema rękami podpisuję się, podobnie jak pepegor, pod Jej życzeniami.
Ze swojej strony mogę jedynie dodać:
skromne moje są życzenia
życzę zdrowia, powodzenia
bo gdy zdrowie się nie psuje
humor zwykle dopisuje
echidna©Nowy Rok 2023
„Na finał w roli deseru wystąpiło foie gras (59 zł). Towarzyszyła jej malutka, lukrowana włoska baba drożdżowa panettone ze smażonymi w cukrze wiśniami, a jak od zawsze wiadomo gęsie wątróbki w słodkościach się lubują. Słów, by to opisać, potrzeba wielu, choć w rzeczywistości cały ten fenomen to zaiste kunsztowny drobiażdżek, un petit bijou.
I takich właśnie radości życzę Państwu i sobie jak najwięcej w nadchodzącym roku. Małe przyjemności to, zdaje się, jedyny realny cel do osiągnięcia w naszej przerażającej epoce.”
To jest fragment ostatniego felietonu Macieja Nowaka zamieszczonego w „Gazecie Wyborczej”, a dotyczącego jego wizyty w restauracji Dock 19 mieszczącej się w Warszawie w Elektrowni Powiśle.
Podpieram się tym kulinarnym tekstem, bu złożyć Wam wszystkim najlepsze życzenia noworoczne, bo tak jak napisał Maciej Nowak oraz wyżej Krystyna, na pewne rzeczy jednak mamy wpływ i możemy cieszyć się choćby niewielkimi przyjemnościami. https://tiny.pl/w12xw
Wyobraźni mi jeszcze nie brakuje. W zasadzie to niczego 🙂
Ale ze będę jadł śniadanie noworoczne na Westsahara z polskim akzentem to nie bylbym w stanie wymysleć nawet po paru browarach 🙂
Parę dni temu w jednym z tutejszych garaży w którym mieści się no sklepem nazwać tego nie mozna. Mniejsza oto, tam właśnie były dwa rodzaje dżemów. Jeden morelowy mdły, już taki jedlismy, wiec naszą uwagę zwrócił od razu wisniowy z Łowicza 🙂 który to dziś uroczyście otworzyliśmy i wraz z marokańskim fromagem oraz z beretem (tutejszy wypiek) spożyliśmy z uśmiechem.
Lekko kwaskowaty dżem znakomicie neutralizuje pyły noszone wiatrem z zentralnej Sahary.
Dżemy kupilismy dwa pomimo że były znacznie droższe od tutejszych. Jak szaleć to na całość z dwoma słoikami wiśniowego dżemu z Łowicza 🙂 gdzies w Afryce nad atlantykiem 🙂
Nowy Rok powitaliśmy w gronie naszych przyjaciół we włoskiej restauracji mieszczącej się na Starym Mieście. To była bardzo udana impreza (wróciliśmy do domu o 3 nad ranem). Udana towarzysko, muzycznie i kulinarnie 🙂 Bardzo smakował nam rosół z kaczki z ravioli, a przede wszystkim risotto z borowikami i oliwą truflową. Osobistemu Wędkarzowi, chociaż nie tylko jemu, ogromną radość sprawiły owoce morza w sosie winno-maślanym. Włosi, tak jak Francuzi, znają się doskonale na dobrej kuchni 🙂 Właściciel restauracji bawił się razem z nami i śpiewał włoskie przeboje wspomagając, od czasu do czasu, duet, który zapewniał, jak to się wdzięcznie mówi, oprawę muzyczną.
A przeboje, jak ten poniżej, cała sala śpiewała razem z muzykami:
https://www.youtube.com/watch?v=oyWNAJJ1WBI
Gospodyniom i Blogowiczom wszystkiego najlepszego w Nowym Roku .
U mnie pada i wieje trzeci dzien z rzedu. To siedzenie w domu jest meczace.
W tej chwili na termometrze jest 17 stopni, w południe były 22 stopnie, jak na styczeń to przedziwna temperatura. Było słonecznie, chociaż wiatr trochę dokuczał. Zniknęły czapki , szaliki, rękawiczki, pojawiły się lekkie kurtki albo bluzy.
Tłumy na spacerach, dzieciaki szalały, chętnie potem jadły obiad.
Lekki mróz może pojawi się za dwa tygodnie.
Danuśka,
miłe powitanie Nowego Roku, a menu można pozazdrościć.
Pogoda rzeczywiście dziwna. Przed południem poszłam na spacer w kijkami, było plus 15 st. C, to i tak mniej niż w stolicy. Widziałam jednego lecącego żurawia. Zdarza się dość często, że zostają u nas na zimę, tym razem bardzo słusznie.
Nic dziś nie gotowałam, od wczoraj były rumsztyki, zrobiłam tylko surówkę z selera. Te rumsztyki przygotowałam wyjątkowo, bo jednak wolę zwykłe mielone; są bardziej delikatne i soczyste. Rumsztyk to tylko grubo zmielone mięso z przyprawami, bez żadnych dodatków.
Krystyno 🙂
Mistrzynią kotletów mielonych jest mama mojej koleżanki-Pani Hania. Kotlety robi tylko i wyłącznie z osobiście zmielonej karkówki. Zgodnie ze starym obyczajem do mięsa dodaje najpierw posuszoną, a potem namoczoną w wodzie i odciśniętą kajzerkę. Pozostałe składniki, jak zwykle. To są najlepsze kotlety mielone na Mazowszu 🙂
Póki co czas jednak przede wszystkim na noworoczną herbatę:
https://tiny.pl/w18t4
Obchodzimy:
Światowy Dzień Introwertyka
To nie ja, ale jak obchodzimy, to obchodzimy, dostosowuję się.
Ja do mielonych dodaję „kupną” bułkę tartą, już to czystą, już to „italian style”, czyli z dodatkiem typowych dla Italii ziół. Bardzo lubię ten dodatek.
Najlepsze kotlety mielone robiła Babcia Marysia mojej przyjaciółki Alicji.
Ja robię z wołowego/wieprzowego pół na pół, kupuję zmielone mięso i nie wnikam, co tam jest. Wieprzowe ma trochę tłuszczu, co jest wskazane, bo z kolei wołowe jest dość „suche”.
Nowy Rok przeszedł spokojnie, popijaliśmy wino, gadaliśmy, czytaliśmy. TV włączona tylko na spadające Jabłko, bo tam wieje nudą. Oby nam się dobrze działo!
https://photos.app.goo.gl/2gYWvP5NNG86CuVd7
p.s. Zapomniałam, że to ma być intro, a nie extra 🙄
https://haps.pl/Haps/7,167251,29320960,polska-w-czolowce-najlepiej-ocenianych-kuchni-obcokrajowcy.html#s=BoxOpImg10
Kinomanów bardzo zachęcam do obejrzenia filmu „Fabelmanowie”:
https://www.novekino.pl/kina/atlantic/wiadomosci.php?id=31
Wspaniałe spojrzenie na rodzinę, na kino, na sztukę i świetna Michele Williams w roli matki. To były naprawdę niezwykle udane dwie godziny w kinie (a nawet trochę więcej niż dwie).
Na ekranie ukazał się napis „The end”, a my wraz z mą towarzyszką odbyłyśmy krótkie konsultacje społeczne i postanowiłyśmy rozejrzeć się za drobnym co nieco. Wiedziałyśmy, iż z głodu nie umrzemy, bo ulica Chmielna(tu właśnie byłyśmy) i tamtejsze okolice to zagłębie gastronomiczne przyprawiające wręcz o zawrót głowy. Możliwości kulinarnej rozpusty tu nie brak, ale stanęło na skromnym acz pożywnym lanczyku w niewygórowanej cenie, który składał się z rosołu oraz niewielkiej pizzy, obydwa dania w wersji wege. Solidarnie postanowiłyśmy zakończyć babski wypad do miasta w sklepie C&A, ale jakoś nic nam nie wpadło w oko i szczęśliwie nie ogołociło portfela 😉
Aktorka to Michelle Williams.
Naszło mnie na rybę po grecku, warzywa już się duszą, zaraz dodam rybę.
Pogoda zdecydowanie barowa, wieje i co rusz pada. Parasol słabo zdaje egzamin, wiatr go wyrywa.
Małgosiu,
mnie też niespodziewanie naszło na rybę po grecku 🙂 Potem trochę żałowałam tej nieco pochopnej decyzji, ale skoro słowo się rzekło, a rzekło się je przy mężu, to nie mogłam się już wycofać. Ale praca już wykonana, a ryba przegryza się z warzywami. Tym razem zrobiłam tej ryby dużo, bo oboje bardzo ją lubimy, więc i roboty było sporo.
Pogoda u nas niestety taka sama.
Jutro rano zamierzam upiec ciasto drożdżowe z rodzynkami i skórką pomarańczową, ale bez kruszonki. Żadnych poświątecznych zapasów ciasta w zamrażarce nie mam. W styczniu na pewno usmażę faworki. Starszy wnuk już pytał o nie.
Danuśka,
czytałam recenzje chwalące ” Fabelmanów”; a Twoja opinia zachęciła mnie jeszcze bardziej do wybrania się do kina.
Ubiegły rok był dla mnie nieciekawy filmowo, ale też wielu dobrych filmów nie obejrzałam, bo terminy mi nie pasowały; unikam też tematów pesymistycznych, ale i komedie, zwłaszcza polskie, rozczarowują. I mam problem, ale to najmniejszy z moich problemów 😉
Oj, spowszedniał mi już ten chleb, mocno suchy (w sam raz dla konia!) od października…
Wczoraj nasmażyłam naleśników, w nadzieniu młody, lekko sparzony szpinak, cieniutko krojone surowe pieczarki, na to pokruszona feta i czosnek drobniutko krojony – całość złożona „w chusteczkę” i zapieczona lekko na patelni.
Dzisiaj z kwaśnawą konfiturą z żurawiny, ja na zimno, Jerzor na ciepło. Jeszcze kilka zostało.
Przeszła mi ochota na oglądanie filmów, a oglądałam wszystko, jak leciało w tv w czasach, kiedy robiłam na drutach. Od serialowych soap oper w południe do ostatniego filmu po ostatnim wydaniu dziennika. Niektóre były stare, bo oczywiście w zwyczajnej telewizji premier filmowych nie było.
Teraz tylko czytam – ostatnio nabyłam wszystko, co było do nabycia w wydaniu ebookowym mojego ulubionego kryminalisty, Marka Krajewskiego. Serię o Breslau i parę innych mam w papierze.
Pogoda niezdecydowana – pochmurno, +5c ale nie pada i raczej nie będzie.
Noworocznie chlebem podzieliłam się z naszą stałą stołowniczką:
https://photos.app.goo.gl/vCdMsxrrax4LUstJA
Ryba po grecku była u nas na Wigilii i jedliśmy ją również podczas Świąt zatem na razie nie mam jej w najbliższych planach kulinarnych. Też bardzo lubię ten sposób podawania ryby, to w sumie taki zdrowy i kolorowy eintopf.
Naleśniki ze szpinakiem, fetą i pieczarkami uwielbiam! To był zresztą nasz ulubiony naleśnik, kiedy wraz z koleżankami zamawiałyśmy jakiś obiad w pracy. Dzwoniłyśmy do naszej naleśnikarni, gdzie pani już poznawała nas po głosie i mówiła: to co, jak zwykle obiadowy nr 23? Taki był i jest nadal numer tego naleśnika w ichniejszym jadłospisie. Do farszu dodawano jeszcze cebulę.
Sama też chętnie robię tenże farsz do naleśników.
W telewizji, chyba bez względu na to czy polskiej, francuskiej albo…i tu kraj do wyboru, jest co raz mniej ciekawych filmów do oglądania stąd zapewne popularność Netflixa czy innych platform streamingowych: https://tiny.pl/wj7l2
Wiem, wiem, w tym momencie Alicja znowu będzie się zżymać 🙂 na angielskie zapożyczenia, ale cóż począć…? Polskiej nazwy nie wymyślono.
Oglądam (szczególnie w długie jesienno-zimowe wieczory) trochę filmów na Netflixie, czasem, by sobie przypomnieć jakiś tytuł, a czasem, by odkryć nowości.
Bywa, iż seriale wciągają człowieka niesłychanie i tak było np. w tym wypadku: https://tiny.pl/wj74h
Bardzo ciekawa opowieść rodzinna wpleciona w polityczne tło słabo znane nam nad Wisłą. Tym niemniej wyjście kina zawsze pozostaje dla mnie przyjemnością, jeszcze innego rodzaju przyjemnością i urozmaiceniem.
Lecę, bo umówiłyśmy się z Małgosią na zwiedzanie kolejnego kawałka Warszawy wraz z przewodnikiem.
Danusiu – Królowa piękna z Jerozolimy też mnie wciągnęła. Czekam na trzecią serię. Bo podobno akcja dzieje się do pierwszych lat państwa Izrael.
Czytałam też, że książka jest jeszcze lepsza. Zwłaszcza postać Luny jest doskonale opisana.
Ostatnio wybieram raczej pozytywne filmy do obejrzenia. Dzisiaj na przykład obejrzałam typową produkcję amerykańską pod tytułem „Kuleczka” z Jennifer Aniston. 🙂 Bardzo przewidywalna fabuła, ale miło się ogląda.
Niestety skończyła się kolejna seria serialu „Vera” z moją ulubioną bohaterką kryminałów. Skończyłam też właśnie ostatni przetłumaczony tom z tej serii. Równolegle czytałam książkę z Czarnego o życiu kobiet w Korei Południowej, a teraz zaczęłam o życiu kobiet w Japonii. Przygnębiające. No i tak, niby pozytywne rzeczy, ale jednak sięgam też po te mało optymistyczne.
Początek roku, chciałabym coś pozytywnego, a czy tak będzie…
Chleb nasz powszedni jest zawsze świeży i wysmakowany.
Podobnie wędrowanie.
➡
https://basiaacappella.wordpress.com/2023/01/02/sylwestrowo-noworocznie-przy-okazji/
Właśnie zobaczyłam na instagramie, że kręcą trzecią serię. 🙂
A propos naleśników ze szpinakiem – szpinak w mojej wersji ma być młody, ledwie-ledwie sparzony, a do tego sporo bardzo drobniutko posiekanego czosnku, bo mi się zawsze dobrze szpinak z czosnkiem smakowo kojarzy. Zawsze myślę, że znakomitym dodatkiem byłby drobno kokrojony i zesmażony na rumiano boczek – ale jeszcze tego nie robiłam, bo jak robię te naleśniki, to nigdy nie mam boczku pod ręką 🙄
Dzisiaj pierogi z kapustą i grzybami z wiadomego zapasu.
A gdybyś tak założyła rączki na bioderka to moze by coś wyczuły 🙄
Asiu, Danusiu,
dziękuję za cenne podpowiedzi serialowe i książkowe.
Asiu,
czy chodzi o „Verę” Anny Sward ? Bo jest jeszcze ” Vera” innej autorki, ale wydaje mi się, że chodzi o tę pierwszą. W dodatku obie pozycje są do wypożyczenia w bibliotece.
Danuśka,
oczywiście napiszesz nam, jaką część stolicy zwiedzałaś 🙂 ?
a capella niestrudzenie przemierza piękne małopolskie zakątki. Zimy tam nie widać, może dlatego i kominy nie dymią 😉
Rozumiem, że ciągle jecie własny domowy chleb 🙂
U nas pogoda poprawiła się, skończyły się plusy , przyprószyło trochę przed południem , więc można było obejrzeć okolicę. Wszystkie zmiany wiążą się z budową nowych domów . Po południu nadal padał śnieg i mamy znów malowniczą zimę.
Jutro chcemy wybrać się do Rewy, więc już dziś ugotowałam gołąbki.
Bezdomny,
jakieś współrzędne geograficzne? Bo się zatrzymałam na tym na Akhfenir i dalej ani rusz. A propos jazdy przez Afrykę, bardzo mi się podobała książka Arkadego Pawła Fiedlera „Maluchem przez Afrykę”, już chyba tu wspominałam. Wyszło 16tys. km, myśmy w RPA zrobili nieco ponad 10tys.km, ale wypasionym samochodem z klimą, a nie maluchem (dzięki Bogu!).
Moje bioderka są słabo wyczuwalne, bezdomny. Raczej talia (też mało wyczuwalna, a to źle!), ale talia to nie boczek 😉
Krystyno,
nie ma dymów (bez ognia!), bo już nie wolno palić byle czym, na przykład śmieciami, oponami i tak dalej. To działania UE – i są kary za kopcenie. Oczywiście nie wszyscy się stosują, ale w końcu jak prezes pozwala…
Czy ja pisałam, że Jerzor sezon rowerowy rozpoczął 2 stycznia? A dzisiaj pojechał znowu, chociaż 4c, ale pochmurno i wilgotno, moim zdaniem nieprzyjemnie.
Krystyno – „Vera” Ann Cleeves. Serial na Ale Kino. Kilka serii. Książki ukazały się w polskim tłumaczeniu niedawno. 6 tomów na razie. Bohaterka Vera Stanhope. W filmie gra ją świetna Brenda Blethyn.
Ann Cleeves jest też autorką kryminałów tzw. serii szetlandzkiej. Teraz pisze serię kornwalijską. Ukazał się ostatnio 2 tom.
Niedawno przeczytałam, że zmarł Peter Robinson, autor kryminałów o nadinspektorze Banksie, moim ulubionym detektywie obok Wallandera i Harry Boscha.
Krystyno-zwiedzałyśmy wraz z Małgosią i z bardzo liczną grupą osób osiedle „Przyjaźń”-wiejską enklawę w stolicy. Klimaty jak z Podlasia, a historia tego miejsca ma mocno polityczny wydźwięk i sięga lat pięćdziesiątych:
https://kobiecaintuicja.com/2020/11/16/warszawa-osiedle-przyjazn-kolorowe-oblicze-stolicy/
Drugim sielsko-wiejskim osiedlem w Warszawie jest Jazdów, miejsce położone w samym środku miasta:
https://culture.pl/pl/wideo/osiedle-jazdow-wiejska-enklawa-w-centrum-warszawy-wideo
Z reporterskiego i kulinarnego obowiązku 🙂 przypomnę, że mieliśmy dzisiaj Święto Trzech Króli, a bracia Francuzi i Hiszpanie też(!) jedzą w tym dniu Galette de Rois i Roscón de Reyes:
https://madameedith.com/przepis/ciasto-trzech-kroli-galette-des-rois/
Wszyscy znani mi Francuzi kupują to ciasto w cukierniach lub supermarketach, jedynie kuzynka Magda w Warszawie piecze je od początku do końca sama(łącznie ze zrobieniem ciasta francuskiego). Magda-chapeau bas!
Hiszpańskie ciasto ma inny skład i inny kształt:
https://elcocinerocasero.com/imagen/receta/1000/1000/2017-12-26-19-29/roscon-de-reyes.jpeg
Kiedyś w na południu Francji, w Langwedocji widzieliśmy w cukierniach obydwa rodzaje tych wypieków-wersję francuską i hiszpańską.
Ann Cleeves mam przeczytaną, Vera Standhope i serię szetlandzką. Niezłe czytadła.
O Jazdowie dowiedziałam się przy czytaniu jakiegoś kryminału, ale nie pamiętam, jakiego. W każðym razie jakiś dom wyleciał w powietrze (w kryminale oczywiście).
Ale przy okazji poszukałam sobie tego miejsca na GoogleEarth i połaziłam trochę.
Byłam na spacerze z kijkami. Trudno mi było uwierzyć, ze po wczorajszej śnieżycy a potem deszczu da się przejść, ale chociaż trochę bardziej błotniście niż zwykle dałyśmy radę. Nawet na chwilę wyszło słońce. Z wielką radością zaobserwowałam małe kałuże w rowach, które kilka lat temu były pełne wody, a ostatnio całkiem suche i pięknie wysprzątane.
Krystyno 😀
a capella niestrudzenie przemierza piękne małopolskie zakątki.
Dziś też byliśmy „przy okazji” 🙂
Zimy tam nie widać, może dlatego i kominy nie dymią
Zima nas dopadła w listopadzie i grudniu. Teraz poszła sobie (na jakiś czas?) …a dziś było iście przedwiosennie ❗ 😎
➡ Mniej więc dymią (np. kominy Skawiny 🙂 ) …dokładniej mniej parują (ciepłownie i elektro-)
Rozumiem, że ciągle jecie własny domowy chleb
Tak. Od prawie trzech lat (pocz. pandemii) nie kupujemy chleba, co więcej, często nam się zdarza używać własnego „podarunkowo”… A potem „proszę natychmiast/koniecznie o przepis”… po czym modyfikują twoje proporcje i wskazówki (już w pierwszym podejściu… w pierwszym!!! – wszak mi, piekarce pojętnej i doświadczonej [ 🙄 ], dojście do powtarzalnego sukcesu zabrało kilka prób… znaczy smak i tekstura od razu były bardzo dobre, ale na początku wypiek się troszkę zapadał 😉 )… noi płacze, że nie wyszło od razu, i czemu… że może w zimie jeszcze raz spróbują upiec… albo w lecie… 🙂
Teraz jemy z czarnuszką i żurawiną. Poza okresem bożonarodzeniowym najczęściej robię z czarnuszką i trzema (do pięciu) łychami kminku, potem z siemieniem, słonecznikiem i ziołami, najrzadziej z przesmażoną cebulką i odrobiną czosnku (ta ostatnia wersja często gości na stole Mamy – ze sklepu – dawniej też go sobie „zamawialiśmy” przed wizytą u niej).
Jako, iż piekę trzy keksówki – oczywiście mrozimy w połówkach a rano używamy dwóch taktów bardzo fajnego programu mikrofali do rozmrażania chleba. – Pyszny jest taki świeżutki-gorący, na szczęście przed szóstą ma się ochotę na jedną kromkę, wyjątkowo na dwie… 😀
A cappello-nam zdarza się rozmrażać w mikrofali bagietkę i też mamy wrażenie, że jest świeżo wyjęta z pieca u piekarza. Z bagietką jest tylko ten problem, że kawałki rozmrożone w ten sposób trzeba zjeść od razu, bo już po godzinie cały urok chrupkości i świeżości znika. Trzeba zatem z góry dokładnie określić kto ile zje, co na ogół daje się zrobić.
a capello,
podarunek chlebowy to rarytas 🙂
Pamiętam, że kiedyś Małgosia piekła chleb; razowy jej wypieku miałam okazję jeść.
Ja sama nie piekłam nigdy chleba poza ” chlebem” z siemienia lnianego i ” chlebem zmieniającym życie”, ale do ich wypieku nie używa się ani drożdży, ani zakwasu, więc to chleby tylko z nazwy. Ich zresztą też dawno nie piekłam.
Mnie się prawie zawsze zdarza odmrażać chleb w mikrofali – bochenek pokrojonego chleba „Góralskiego”, żytniego z polskiego sklepu zamrażam w czwartek (dostawa z Toronto!) i mam na cały tydzień. Jerzor kupuje dla siebie chleb niemiecki, suchy i tłusty moim zdaniem, ale to jego gust chlebowy.
Ostatnio zrobiłam ser ze starszawego białego sera, nawet go chwilę postarzyłam, to znaczy posypałam łyżką sody oczyszczonej, żeby nabrał odpowiedniej konsystencji, to znaczy zgliwiał. Tak posypany, odczekał dobę w ciepłym miejscu.
Następnego dnia powolutku podsmażyłam go na łyżce masła, dodałam kapkę rozkruszonego ostrego chili, a po zdjęciu z ognia dodałam jedno żółtko, szybko mieszając. Wyszedł z tego całkiem niezły ser (wg. Ania gotuje) – a wszystko dlatego, że ser biały, czyli twaróg, leżał w lodówce prawie miesiąc, bo przez okres świąteczny było wiele innych rzeczy do jedzenia.
Na długo przed modą wtrącania do książek przez różnych autorów przepisów na potrawy i piwsaniu o kuchni, Marek Krajewski wspominał w swoich kryminałach o jedzeniu, bo sam jest smakoszem – ostatnio utkwiły mi w głowie ostrygi z cytryną i smażonym czosnkiem.
Kuchnia przedwojennych lwowskich restauracji, nawiasem mówiąc. To się naonczas popijało „rektyfikatorem Baczewskiego”, a nie szampanem 😉
Nostalgicznie…
https://adamczewski.blog.polityka.pl/2007/09/25/notatka-sluzbowa-skrupulatnie-spisana-z-nielegalnego-zjazdu-obzartuchow-wyksztalciuchow-ukrywajacych-sie-przez-dwa-i-pol-dnia-w-korniku/
Na temat fejsbuka opinie są bardzo podzielone, chociaż zdanie naszych dzieci i wnuków jest w tej sprawie raczej zgodne i pochwalne. Wszyscy macie przed oczami tych pasażerów metra, tramwaju czy autobusu, którzy nie odrywają wzroku od telefonu. Czasem usiłuję dyskretnie podejrzeć, co tak ważnego(!!!)przeglądają na swoich ekranach. Ostatnio chyba bardziej zdjęcia na Instagramie niż wiadomości na FB. Nie piszę powyższego po to, by narzekać i pomstować, to nie jest żadne o tempora, o mores! Piszę o tym, by po prostu powiedzieć, iż takie czasy nastały.
Ja dzisiaj dzięki fejsbukowi spędziłam bardzo miłą niedzielę, bo dzięki tej platformie odnalazła mnie dawna koleżanka. Nie widziałyśmy się od około 30 lat, a niegdyś pracowałyśmy w tej samej firmie. To było piękne, wzruszające i ….. smakowite spotkanie, bo Łucja zawsze świetnie gotowała i tak zostało do dzisiaj. Nigdy nie przepadałam za zupą jarzynową, ale dzisiaj zjadłam ową zupę w nowym i mistrzowskim wykonaniu, będę próbować odtworzyć te smaki.
Bazą były cebula, kolorowe papryki i zagęszczony sos pomidorowy, te składniki zostały rozgotowane. Pod koniec pyrkotania został dorzucony makaron i drobne różyczki brokuła. Chodziło o to, by na pomarańczowym i wręcz muślinowym tle brokuł pozostał chrupki i wyraziście zielony. Udało się osiągnąć ten efekt, było smacznie i radośnie kolorowo.
U mnie też dzisiaj makaron – kokardki, a na to rzucone odmrożone nadzienie do pierogów z kapustą i grzybami (z grzybami w przewadze).
Kiedyś „na internetach” był taki serwis – Nasza Klasa. Tam odnalazłam, lub odnaleźli mnie, starzy znajomi. Serwis zlikwidowano parę lat temu (za mało reklam), ale odnalezieni znajomi zostali w e-mailach.
Facebook mnie odrzuca, podobno mój adres mailowy nie istnieje. Niech ta, przeżyję.
Przyzwyczaiłam się już do pasażerów komunikacji wpatrzonych w ekran iPada czy innych ustrojstw tego typu – gorzej, gdy ktoś taki wpada na przechodnia, a to mi się zdarzyło parę razy w Warszawie i innych wielkich miastach. A jeszcze gorzej jest, gdy ktoś w środkach komunikacji wrzeszczy przez telefon, bo mu się wydaje, że skoro w autobusie czy tramwaju jest głośno (motor itd.) to trzeba ten hałas przekrzyczeć. Nie trzeba, można mówić normalnie do słuchawki, odbiorca usłyszy, a podróżni nie muszą wiedzieć, że Kryśka rzuciła Adama, bo…(itd.)
To trochę na temat (chociaż dzisiaj niepoprawne polityczna):
https://www.youtube.com/watch?v=Chaq9AhJq-Q
Chłe, chłe, chłe… tego jeszcze nie słyszałam!
https://www.youtube.com/watch?v=QZaGUROlZ0A
Chwalą nas…
https://haps.pl/Haps/7,167709,29338381,krakowska-restauracja-najlepsza-w-polsce-i-jedna-z-najlepszych.html#s=BoxOpImg8
Dobrze, że chwalą.
W lokalu po zamkniętej restauracji Amaro ( 1-sza gwiazdka M, niestety przeżył gwałtowne nawrócenie) otworzył swoją Włoch Andrea Camastra czyli ten od drugiej zamkniętej gwiazdki w Warszawie (Senses). Nosi nazwę Nuta, patrząc na menu, chyba znów celuje w to pożądane wyróżnienie.
Danuśko, Krustyno 😀 😀
Bagietki…
W Krakowie, na Grzegórzeckiej, zainstalowano na początku lat 80 maszynerię do wypieku najprawdziwszych paryskich… A może i wcześniej zainstalowano, boć moda na paryskość podsycana była propagandą dobrobytu a i życiowymi doświadczeniami + bieżącą konsumerą obojga państwa pierwszych sekretarzostwa (PZPR). Ale ja poznałam lokal, zapachy i kolejkę w latach 80. Szkoła średnia była nieopodal, jeszcze bliżej wf w ksosie*, lecz nawet gdy już oddano nasz własny** przepiękny obiekt sportowy, cotygodniowy obowiązek pozostał… Oczywiście licealistka niezbyt rozumiała, co za różnica (chleb to chleb, zwłaszcza pszenna buła podobna do buły… świeże bardziej tuczy, niż podsuszone (mawiano)… a jeśli już koniecznie coś tuczącego, to lepiej pójść na całość, czyli na bezy z kremem (na rogu Mogilskiej) po szkole… W okolicach 3. klasy dziewczyny zaczęły się zakochiwać i obyczaj bezowy wygasł… 🙄
Ten zapach bagietkarni… ten dotyk gorącego pieczywa… pokusa, by skubnąć na przekrojonym (ludność najczęściej życzyła sobie rozpołowienia, wygodniej się wiozło w przepełnionym ikarusie…)
A wujek 2x w tygodniu biegał rano kilka przystanków do kolejki po „lepszy” chleb i bułki-czwórki z prywatnej piekarni.
Niestety, żadne z tych doświadczeń (ani zadawanie się w Londku z licznymi Francuzkami) nie skłoniło mnie do porannych wyskoków po świeże pieczywo tylko-dla-mnie (w poprzednim miejscu jest wręcz nadobfitość bliziutkich dobrych piekarń); czasem robił to P., spotykając po drodze lub w punktach liczne panie sąsiadki 😀 …a potem przyszła przeprowadzka, pandemia…
___
*Krakowski Szkolny Ośrodek Sportowy
**oki, wspólny z podstawówką do której później chodził przyszły b.b. znany kierowca rajdowy
A cappello-na temat bagietek mogę snuć opowieści chyba bez końca
Najpierw był mój pierwszy, studencki pobyt we Francji. Pamiętacie, jak to było-człowiek lądował na obczyźnie praktycznie bez grosza i usiłował tanio przeżyć. Bagietka ratowała życie-wystarczyło trochę masła (zupełnie jak u nas-świeży chleb najlepiej smakował po prostu z masłem), jakiś jogurt i trochę owoców. To wszystko starczało za śniadanie, obiad i kolację.
Potem była dawna francuska kolonia, bo podczas mojej pracy w Algierii okazało się, iż bagietki można kupić w każdym tamtejszym mieście. Francuzi wszędzie tam, gdzie zaznaczyli swoją obecność(pozwalam sobie na to neutralne i delikatne określenie) pozostawili po sobie spadek w postaci piekarni i umiejętności wypiekania bagietek. Tu przypomnę od razu naszą podróż do Wietnamu(Jolinku-hop, hop!), gdzie do dzisiaj, na każdym rogu ulicy można kupić kanapki z bagietką z roli głównej.
Aż w końcu wybuchł w Polsce kapitalizm, a wraz z nim pojawili się między innymi Francuzi oraz ich mini piekarnie i licencje do zainstalowania i wykorzystania w kafejkach czy sklepach.
Jednym z ogromnych atutów tej zwyczajnej i wcale niewyrafinowanej Francji są piekarnie obecne w każdym najmniejszym miasteczku, w każdej dzielnicy i co chwila gdzieś na rogu ulicy. Okoliczni mieszkańcy wiedzą i od razu chętnie podpowiedzą, gdzie pieczywo jest najlepsze. Zresztą łatwo to samemu zaobserwować, bo rano, przed południem oraz wieczorem do tych piekarni ustawia się kolejka. Bagietka powinna być świeża i kupiona właściwie codziennie. Baguette to jeden z symboli francuskiej obyczajowości, na pewno większy niż ślimaki czy żabie udka, bo obecny w codziennym życiu każdego Francuza.
Aha, a kto idzie do piekarni po bagietkę? ON! To jest męski obowiązek
https://tiny.pl/wjlw1
Hmmm, męski obowiązek? 😀
Jak najbardziej:
https://pl.pinterest.com/pin/92394229842543209/
Asiu 🙂
Kiedy suszy to nie czekamy tylko uzupełniamy płyny w organizmie od razu 🙂
https://photos.app.goo.gl/6a8aoUjtimNhLyFF6
Potwierdzam – tygryski to lubią, o wiele bardziej niż michę!
https://photos.app.goo.gl/q1bBzFQNy2K9iFJ6A
https://photos.app.goo.gl/w72DFCLtVTSNddpdA
Tez bardzo lubilam bagietki na poczatku mojego pobytu we Francji. Jak juz pisala Danuska , bagietka powinna byc swieza. Na drugi dzien jest albo sucha albo jak z waty. Pozniej znalazlam chleb podobny do polskiego i taki kupuje. Oczywiscie bagietka tez jest czesto na stole, szczegolnie jak przyjedzie corka. Bagietka tradycyjna lub z roznymi nasionami. Czasami zanim dojde do domu to juz nie ma pol bagietki. Kawalek swiezej bagietki, ser i kieliszek wina !
Mam juz dwie galettes des rois za soba, beda jeszcze dwie w tym tygodniu a w nastepnym tez dwie.
Moj paryski kot, a raczej kot corki, ktory jest chwilowo u nas tez pije wode z kranu.
Dawniej, mmoje koty uwielbialy piuc wprost z akwarium.
elapa 🙂 wielokrotnie stosuję rady którymi się podzieliłaś jakiś czas temu, kiedy to zajadalem się francuzkimi ostrygami.
Wyobraź sobie że ta zasada by zlac wodę, skropić cytryną i ponownie zlać 🙂 funkcjonuje również z marokańskimi ostrygami.
Nawet 10 stycznia obecnego roku.
Wielkie dzieki.
A teraz do sedna sprawy.
„Kawalek swiezej bagietki, ser i kieliszek wina !”
Nawet bez sera jest to super tapas.
Ale problem w tym, że tutaj świeżego bereta rozwożą rano. Kupuję go prosto z koi przez okno kiedy pan podjeżdża mopetem.
Jutro zaobrazkuję jak nie zapomnę 🙂
Kiedyś probowalem do śniadania kieliszek czeronego wina i to nie byl zły pomysł 🙂
Niestety klimat marokański z takimi kompozycjami nie bardzo jest sobie w stanie poradzić i nie ma innej możliwości niż uszanować toto 🙂
Z jakiejś przyczyny koty lubią wodę w ruchu. Nasza Mrusia wskakiwała do wanny i wręcz się domagała, żeby jej puścić strumyczek wody z kranu. Trochę popijała, a potem lubiła długo-długo obserwować, jak woda ciurka z kranu i znika w otworze odpływowym.
Pepegor,
a czy Twoje koty nie chciały się czasem dobrać do Twoich rybek? 😉
Jak powszechnie wiadomo, rybką kot nie pogardzi…
https://www.youtube.com/watch?v=ZO2Ukm6-sX4
https://www.youtube.com/shorts/pbwX31gu1Dk
Pora na drugie śniadanie? Lunch czy dejeuner ? Zatem zapraszam na kanapki, oczywiście wersje dla wegetarian też zrobimy bez problemu albo znajdziemy gdzieś „na mieście”. Przygotowanie kanapek nie jest rzecz jasna żadnym odkryciem ani też skomplikowanym zadaniem, ale zwróćcie uwagę na informację o tym, dlaczego bagietka ma takie, a nie inne wymiary:
https://www.youtube.com/watch?v=ZUCuUKZN7M0
Danusiu, z przyjemnością obejrzałam filmik, ale kanapka tej wielkości to nie dla mnie 🙂 Jak Ci Francuzi trzymają wagę jeśli jedzą te bagietki pełne masła, zawsze mnie to nurtuje.
Małgosiu-bo wino wspomaga trawienie!!!
Jak jesteś bardzo głodna, a bagietka świeża i chrupiąca to zjadasz taką kanapkę bez mrugnięcia okiem. Chi, chi, wiem coś na ten temat… Tyle, że ja już od dawna nie trzymam właściwej wagi. Wygląda na to, że piję za mało wina 🙂 🙂 🙂
Kupuje takiego sandwicza jak jestem na wycieczce i nie chce tracic czasu jedzac w restauracji czy nalesnikarni. Czesto biore tzw amerykanski; mieso z kurczaka, plasterki jajka, pomidora, troche salaty i majonez. Rzadko udaje mi sie zjesc za pierwszym podejsciem, czesto koncze w domu. Teraz jest duzy wybor sandwiczow a i bagietka czesto jest z roznymi ziarenkami. Popijam woda !
W czasach, kiedy nie było w Polsce bagietek, popularna była długa bułka wrocławska. Może nadal jest wypiekana, ale ja jem mało białego pieczywa, więc nie mam w tej sprawie dobrej orientacji. Bułka miała zupełnie inny miąższ, była gruba i kroiło się ją na kromki. Dobra była na domowe zapiekanki.
Alicjo,
wypróbowałam odżywkę ze skórek bananowych, o której pisałaś, a ja miałam obawy co do zapachu. Całkiem niesłusznie, bo zapach jest całkiem przyjemny, jak u bananów. O skuteczności dopiero się przekonam, ale przepis jest wart polecenia.
Krystyno – bułkę wrocławską nadal można kupić. Jest idealna do kanapek. Właśnie, tak jak piszesz, krojona na kromki. Czasami kupuję.
Też kupuję czasem bułkę wrocławską, jest świetna na grzanki.
Dzisiaj odkryłam na Ursynowie sklep z artykułami spożywczymi z Ukrainy, chociaż są tam obecne również inne, wschodnie kuchnie. Rozmaitość towarów ogromna: https://best-market.pl/
Obejrzałam z zainteresowaniem wszelakie mrożone pierożki, pielmieni, chinkali itp. Poza tym przekażę dobrą wiadomość jednemu z moich kolegów, który jest fanem słoniny zza wschodniej granicy, bo wybór tejże niemały. Myślę, że ucieszy go ta nowina. Kolega przygotował nam kiedyś małe kanapki z razowego chleba, obłożone cieniutkimi plastrami słoniny kupionej na Litwie, to była doskonała przekąska.
Zauważcie, iż mimochodem historia zatoczyła koło 🙂 – wróciliśmy do tematu chleba powszedniego, który to nasza Gospodyni zaproponowała 31 października!
Też lubię grzanki z tej bułki, zwykle pojawiają się po świętach .
Dziś na obiad rybne curry ( łosoś, owoce morza) i sporo warzyw.
Sało – ta słonina.
Czy jest ktoś na pokładzie, kto czytał książki/książkę Macieja Siembiedy?
Poza tym wreszcie spadł śnieg u nas.
Grochówka na boczku. Solidna zupa na zimowe dni.
Macieja Siembiedy nie czytałam; raz coś wypożyczyłam- tytułu nie pamiętam- ale szybko przerwałam lekturę, bo historia była zbyt sensacyjna jak dla mnie i nie chciało mi się w nią zagłębiać. Tak więc nie mam żadnej opinii w tej sprawie, ale podobno jest to bardzo poczytny pisarz.
W ofercie ukraińskiego sklepu zaraz na samym początku są suszone ryby. Kiedyś we Lwowie widziałam takie ryby w sklepie spożywczym; sprzedawały je też kobiety na chodnikach ulicznych. Nie było jednak okazji do spróbowania, a podróż do domu była daleka. Przeczytałam, że taka ryba jest bardzo popularna jako zakąska do piwa i wódki.
„W swoich książkach Maciej Siembieda po mistrzowsku wykorzystuje elementy prawdziwych historii, nadając im sensacyjną ramę i tempo, co sprawia, że jest jedną z najoryginalniejszych postaci literatury kryminalnej i sensacyjnej w Polsce. W maju 2022 ukazała się najnowsza powieść Macieja Siembiedy „Katharsis”, będąca spełnieniem jego marzeń o prawdziwej sadze.”
(opis z „Lubimy czytać”)
Ja przeczytałam jedną, potem drugą… a potem zakupiłam wszystkie, które były do „na internetach”. I teraz czytam. Znakomite czytadła z najwyżśzej półki, a przy okazji można się czegoś nauczyć lub przypomnieć ze zdarzeń historycznych. Owszem, jak w każdej współczesnej książce są tam w miarę liczne kulinaria 😉
To lepsze niż wymyślone kryminały (jako że część postaci i wydarzeń jest autentyczna) – i warto przeczytać posłowie każdej z tych powieści. Polecam każdemu, kto lubi tego typu literaturę.
– do „na internetach”
Widze, ze dzieki grupce oddanych blogowiczek ten blog jeszcze istnieje choc to juz rok 2023. Z dwutygodnowym opoznieniem skladam wiec najlepsze zyczenia noworoczne przetrwania.
Wydaje mi sie, ze i w tym roku spedze sporo czasu w Polsce i w ogole w Europie od czasu do czasu chodzac do tych restauracji, ktore nie zbankrutowaly z powodu kosztow energii. W Warszawie do moich ulubionych „Tre Orsi” i „Mykonos” dodalem wlasnie mini-lokal z ostrygami, mulami i „seafood chowder” przy wejsciu na uniwersytet (nazwy nie pamietam). Do dyskusji o bagietkach dodam pytanie do Danapoli: jaka jest roznica miedzy bagietka a ficelle? Czy ficelle to po prostu mala bagietka?
Kemor-tak, ficelle to szczuplutka i leciutka, młodsze siostra bagietki 🙂
Bagietka: https://tiny.pl/wpq9t
Oczywiście może być bardziej wypieczona. We francuskich piekarniach toczymy regularnie boje z Osobistym Wędkarzem, jako że on lubi mniej wypieczone bagietki, ja natomiast wolę, kiedy pieczywo jest bardziej rumiane.
Ficelle czyli sznurek: https://tiny.pl/wpq97
Ficelle, jak właśnie doczytałam, powinna ważyć od 100 do 150 g czyli dwa razy mniej niż bagietka. Tę odmianę francuskiego pieczywa kupuje się przede wszystkim na śniadanie. Kroimy ją wzdłuż(koniecznie!) tak, by każdy mógł schrupać i nacieszyć się skórką. Owszem, jedliśmy takie śniadania-tylko ficelle, dobre, bretońskie masło i kawa. Nic więcej do szczęścia nie potrzeba 🙂
Byłam dzisiaj w Białymstoku, postaram się opowiedzieć w najbliższych dniach o tej podróży.
Kemor,
miło Cię widzieć na łamach. Jak słusznie zauważyłeś, niektórzy są tutaj od wieków – przyzwyczaiłam się i trwam. Tak mam.
Miejsce, gdzie się można spotkać ze znajomymi i popisać niekoniecznie o kotletach mielonych. Ale jak przestanie istnieć, to przeżyję.
W końcu poznałam osobiście dzięki Zjazdom wiele osób i utrzymuję z nimi kontakt, i są to, ośmielam się powiedzieć, związki przyjacielskie.
Ten blog, jak zapewniała „Polityka” po śmierci Piotra, nigdy nie będzie zamknięty.
I nie jest – tylko ani Basia, ani Agata nie piszą żadnych artykułów wprowadzających temat. Nie mają do tego serca i nie ma ich co obwiniać, nie to nie.
Proponowałabym nieśmiało (nie wiem, komu to zaproponować!), żeby ktokolwiek z nas raz na miesiąc napisał wiodący temat, który spowodowałby jakieś komentarze.
I zmienić „Gotuj się! Piszą Barbara i Agata Adamczewskie” na „Gotuj się!Na nowo”,
albo jakoś tak. A jeśli formuła się wypaliła, jak podsuwają mi niektórzy, no to ja nic nie poradzę. Tylko koni żal…
Nie mają chleba? — To niech jedzą ciastka!
Moja nawrotowy romans z croissantami to relacja przesyt albo wcale.
A wszystko przez londkowe letnie poranki czarowne, kiedy to po sutym śniadaniu typu English breakfast z wszelkimi możliwymi dostawkami kontynentalnymi (boć frogs stanowili/stanowią pokaźny procent gości, to niech mają jak u siebie… 😈 ), dostawał człowiek – na lunch, na obiad, na drogę, w plener, do biblioteki, na wywiady z… – kilka-kilkanaście rogali tak ulubionych (rzekomo) po drugiej stronie Angielskiego Kanału…
I co lato było tak samo: najpierw reakcja typu good idea (jak wszystko, co spadnie gratisowo z kuchni akademika przekształcanego natenczas na b&b ), po kilku dniach zmęczenie, po czym przesyt i odrzut. Bo na ileż sposobów można toto jeść… z mazidłem czekoladowym, orzechowym, itp., z dżemami i marmoladami (niech nawet włącznie z dość lubianym gorzkawym pomarańczowym ze skórkami), z peanut butter (lubię w UK, nawet bardzo; w Polsce się wciąż zdumiewam, iż jakoś nie drożeje… i wciąż nie kupuję), z lemon curd, z…
❓
To, że już po paru tygodniach obwody zaczynają niepokojąco puchnąć (nawet w sytuacji codziennego-całodziennego wielokilometrażu pieszego i rowerowego) jest tu kwestią drugorzędną. – Przecież wiemy, iż wróciwszy do kraju tego (gdzie kruszynę naprawdę dobrego chleba… 😉 ) szybko wrócimy do normy. I nic kruasantopodobnego nas nie skusi ani w lidlu, ani w lepsiejszej piekarni.
Aż do… 😉
A może są pieczywa (śniadaniowe, inne) bardziej i mniej odporne na przesyt? Na obżarstwo? 😆
W znanych mi francuskich rodzinach nikt nie je codziennie na śniadanie croissantów- po pierwsze dobre rogaliki prosto z piekarni trochę kosztują, a po drugie są tuczące (1 rogalik to ok. 400 kalorii czyli podobnie jak nasze pączki).
To raczej niedzielna czy świąteczna przyjemność dla dzieci dużych i małych 😉
Przy okazji pomysł na przygotowanie croissantów na słono: ser i szynka, całość zapieczona w piekarniku: https://tiny.pl/wpqnm
Lubię to małe danko, o kaloriach lepiej nie myśleć…..;-)
Croissanty z szynką albo serem to normalny widok w niemieckich i austriackich piekarniach, też tych dworcowych. Są wystarczająco tłuste i nie trzeba ich już smarować masłem jak bułek i chleba. Dla mnie to idealne kanapki na podróż.
Zapiekanie nie przyszło mi do głowy.
…
Gdybyś ujrzeć chciał
Nadwislanski świt
Już dziś wyruszaj ze mna tam
Zobaczysz jak przywita pięknie nas
Warszawski dzień…
(Marek Gaszyński, dzisiaj świętej pamięci)
https://www.youtube.com/watch?v=ePNUSmH3dMI
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
Stosowny tekst do blogowiczów, albo raczej tych, którzy jeszcze piszą i tych, którzy podczytują:
Nie paliłeś dawniej tyle co dziś.
Zapałka ci drży,
nielekko nam iść.
Wlejmy kroplę gorzkich żalów do szkła.
Nie wstydźmy się słów, nie bójmy się dnia.
Pijmy wino za kolegów,
którym szczęścia w życiu brak.
Za tych, którym zawsze idzie nie tak ;
kobiety nie te i zimy zbyt złe.
My, co mamy ciepłą strawę i kąt,
opinię jak łza – przepustkę na ląd.
Pijmy wino za kolegów,
co się niby iskry tlą,
których jakiś Bóg przeznaczył na złom.
Pociągi nie te, pogody zbyt złe.
My, co mamy mocne zdrowie jak skaut.
Nie czeka nas głód, nie grozi nam aut.
Pijmy wino za kolegów, których wciąż omija raut.
Idźmy w taniec malowany na szkle,
bo żona ma żal, do tańca się rwie.
Pijmy wino za kolegów do dna,
bo oni – to my, a my – to już mgła.
Pijmy wino za kolegów do dna,
Bo oni – to my, a my – to już mgła.
Pijmy wino za kolegów do dna,
bo oni – to my, a my – to już mgła.
Autor tekstu: Agnieszka Osiecka
Inna wersja. równie dobra:
https://www.youtube.com/watch?v=t21Nm9IcSYA
To były piękne dni….
https://photos.app.goo.gl/EaYLxBukwzJqozT96
Alicja przypomniała swoje zdjęcia z roku 2007, a ja proponuję niewielki fotoreportaż z wycieczki sprzed zaledwie dwóch dni: https://tiny.pl/wpm21
Białystok wydaje się leżeć trochę poza głównymi turystycznymi szlakami, a szkoda, bo miasto jest bardzo ciekawe i ma sporo do zaoferowania. To tygiel wielu kultur, bo kogóż tu nie było lub nie ma? To że mieszkali tu Żydzi i mieszkają nadal wyznawcy prawosławia oraz Tatarzy wiedzą wszyscy, ale że żyła tu również spora społeczność niemiecka to może nie jest już informacja powszechnie znana. Po wojnie Białystok był zniszczony w 80 procentach, najlepiej zachowała się dzielnica zamieszkiwana właśnie przez Niemców. Gdybyście chcieli poczytać jeszcze o Białymstoku oraz Podlasiu to polecam ten blog: https://bialystoksubiektywnie.com/blog/2020/12/24/sledzik-bialostocki-czyli-sledzikowanie-w-praktyce/
To właśnie z jego autorką mieliśmy ogromną przyjemność zwiedzać to miasto.
Bardzo ładnie tam Danusiu i pogoda Ci dopisała. Widzę , że ciągnie Cię to Podlasie, bo to nie pierwsza wyprawa w tamte rejony.
Małgosiu-nie pierwsza i zapewne nie ostatnia 🙂 Lubię też to śljedzikowanie, o którym mowa na blogu powyżej. Rzeczywiście już coraz rzadziej słychać ten wschodni akcent, chociaż zdarza się to jeszcze, również w naszych nadbużańskich okolicach.
Białystok wspominam z sympatią; latem prezentuje się jeszcze ładniej. Kiedy tam byłam, park przy Pałacu Branickich dopiero był zakładany; teraz widzę tam okryte na zimę szpalery/ chyba bukszpanów/. Wokół rynku jest tam wiele lokali gastronomicznych, że trudno było zdecydować się, do którego wejść.
Wielką zaletą tego regionu oprócz atrakcyjnych widoków i zabytków jest panujący tam spokój i brak tłumów. Coraz więcej osób to docenia.
Szkoda tylko, że betonoza tknęła Rynek. Nigdy tam nie byłam (jeszcze – dodajmy).
Tymczasem zima z lekkim mrozem, słońce i śniegu aby-aby, z 10cm,
Na razie czujemy się rozpieszczani. Zostały mi jeszcze dwa dania pana Siembiedy i… chyba go pogonię do roboty!
A poniedziałek był dopiero przedwczoraj – i znowu?!
W sprawie betonozy na rynku białostockim( i nie tylko )przewodniczka wyjaśniła nam co następuje:
historycznie na rynkach miast czy miasteczek nie było zieleni. Rynek, jak sama nazwa wskazuje, służył za targowisko. Tłoczyły się tam wozy, wszelakiej maści kupcy i handlarze oraz oczywiście kupujący. Niegdyś w błocie, które w późniejszych wiekach pokrywano brukiem (choć to też różnie bywało).
Aż nadeszły nowe czasy i….unijne pieniądze zatem wszyscy włodarze miast zabrali się za porządkowanie rynków. Jedni zachowali lub posadzili trochę zieleni, a inni niekoniecznie. W Białymstoku jest na rynku trochę drzew, ale miasto potrzebowało przede wszystkim placu na organizację koncertów, tudzież innych imprez plenerowych. To miasto jest bardzo zielone, ma nawet swoje Planty! Miejsc do spacerów wśród drzew i śpiewu ptaków doprawdy tu nie brak.
Z powyższych powodów mieszkańcy, w tym nasza przewodniczka uważają, iż akurat rynek nie musi tonąć w zieleni.
Krystyno- w ogrodzie Pałacu Branickich oprócz francuskich(!) buszkpanów jest
druga w Polsce, pod względem ilości, kolekcja rzeźb ogrodowych. Pierwsze miejsce w tej dziedzinie dzierży warszawski Ogród Saski. Jako że bukszpany francuskie są wrażliwsze od naszych(och, ci Francuzi 🙂 ) to trzeba je zabezpieczać na zimę.
Rozmyślam sobie jeszcze o tych rynkach i placach w różnych częściach Polski oraz Europy i dochodzę do wniosku, że na tych, które są uważane za najpiękniejsze też nie ma zieleni np:
Grande Place Bruksela: https://tiny.pl/wp9kg
Plac św. Marka Wenecja : https://ipla.pluscdn.pl/dituel/cp/11/11jhr5215jt7gvyvqa1eb8m2h548wb1w.jpg
Place Stanislaw (czyli plac Stanisława Leszczyńskiego) w Nancy: https://tiny.pl/wp9kn
Że nie wspomnę o Długim Targu w Gdańsku czy rynkach w Krakowie i we Wrocławiu, a przecież wszyscy lubimy spacery w tych miejscach.
Na Rynku krakowskim jednakowoż zieleniej było. Potem mniej (przytacza się kilka powodów, m/in wykopki-wykopaliska i budowę podziemnego muzeum). Teraz znów ma być bardziej zielono (niektórzy nawet zagłosowali za 🙄 )
➡
https://krakow.naszemiasto.pl/drzewa-na-rynku-glownym-w-krakowie-bedzie-jak-przed-wojna/ar/c1-9080537
Lecz oczywiście aby drzewiszcza i krzewiszcza w tak tłocznych miejscach sprawdziły się (czy to doziemnie, czy donicowo, czy nawet palmowo-plastikowo-parasolowo) trzeba spełnić kilka warunków…
Fajne te sljedziki białostockie… Poczytałam z uśmiechem, zapisałam pomysły śledziowe.
Zdjęcia też fajne. Najoczywiściej! 😎
[Białystok mam na radarach od połowy lat 80. Jak dotąd wyszedł kilkanaście razy… tranzyt (głównie kolejowy)… 🙂 ]
W Gdańsku na Długim Targu na przeciw Neptuna posadziłbym takie drzewo – – > https://photos.app.goo.gl/JYfqmNBT3znL7FsN6
Ciekawe co miało by większą oglądalność 🙂
Niestety, to międzynarodowy trynd – ale w niektórych miastach (tych mniejszych) miłym akcentem są drzewka niewielkie w donicach. Co do Krakowa, to mam dowód – niewiele tego i nie są to olbrzymy, ale trochę zielonego jest.
https://photos.app.goo.gl/Jt6eVGRJvr9XeFKM7
Wrocław, zachodnia pierzeja Rynku:
https://photos.app.goo.gl/jNRfSgq7yXarNPGUA
Na innych ścianach i podcieniach też trochę jest – no, nie las, ale rynek to rynek! Chociaż już nie pełni rolę taką, co dawniej – targowiska przeniosły się z rynków w inne miejsca, mniej reprezentacyjne, ale za to z dojazdem (Wrocławski Rynek jest od dobrych parunastu lat zamknięty dla ruchu kołowego).
Ani na rynku wrocławskim ani na krakowskim i na białostockim tez tak na prawdę nie mozna niczego poczuć, przeżyć czy doznać 🙄
Całą wyrazistość rynków mozna pochlaniac jedynie na sukach.
Souk to nie tylko rynek, to kolorowy świat kolorów, zapachów i dźwięków będący centrum życia społecznego i kulturalnego. Jestem obecnie w Marrakesh. Z pewnością są jeszcze inne na planecie warte zwiedzania. Ale ja przez ponad 20 lat nie trafilem na podobny. Ten jest szczególnie po zachodzie słońca 🙄 fascynujacy 🙂
Nie wszystkie rynki Maroka zapraszają do przeglądania, podziwiania i targowania się. Tutejszy odwiedzam po ponad 20 lat po raz drugi i ubaw mam jak za pierwszym razem, aż po pachy 🙂
🙂
A teraz wladlem na to, że to drzewo obsiadłe kozami na ostatnim obrazku to lepiej mogłoby komponować z kozami na rynku w Poznaniu 🙂
Ten rynek w Brukseli, co dwa lata, pokrywa się kwiatami. Dane mi było kiedyś na to trafić.
http://archemon.com/dywan-kwiatowy-glownym-placu-brukseli/
„Ani na rynku wrocławskim ani na krakowskim i na białostockim tez tak na prawdę nie mozna niczego poczuć, przeżyć czy doznać ”
Bezdomny,
mówisz za siebie, prawda? Żeby była jasność – ja myślę inaczej, i jakby co, nie wciskam Ci żadnych rynków świata 😉
Bruksela to perełka, chociaż Rynek malutki. Dywanik godny królów!
Trochę podobna tradycja, aczkolwiek nie tak spektakularnie to wygląda, jak w Brukseli, jest na Rynku w Portland (Oregon). Tam ustawiają okrągłe dywaniki z kwiatami i ziołami. Te doniczki z zieleniną są do kupienia za grosze i uzupełniane nowymi.
https://photos.app.goo.gl/Gq7YWCgodxR9RgZA7
Mamy też swoje dywany kwiatowe w Spycimierzu, wprawdzie nie na rynku, a wzdłuż trasy procesji Bożego Ciała liczącej dwa kilometry:
https://www.youtube.com/watch?v=2W7H41wkPxE
UNESCO wpisało tę tradycję na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego ludzkości. Jak wieść niesie wszystko zaczęło się od…..Napoleona. Aby uświetnić jego przejazd przez miasto postanowiono udekorować drogę kwiatami. Napoleon zmienił trasę i przez Spycimierz nie przejechał, ale tradycja pozostała.
Natomiast ci którzy dotarli tutaj nie po raz pierwszy wiedzą że tradycja tez pozostała i w przypadku ulicznego restauranta składa się z grilla węglowego + dwie patelnie z gorącym olejem do smażonej ryby i paleniska na narodowe danie, taijne – – >wolno gotowany gulasz w glinianych garkach. Do tego świeży chleb z pobliskiej piekarni i słodycze, na ogół sa to orzechy z miodem.
Kto mi nie wierzy moze przekonać się na miejscu odwiedzajac Marokańskie Muzeum Sztuki Kulinarnej (MCAM) znajduje się w widocznym miejscu obok Pałacu Bahia, to jeden z najważniejszych zabytków miasta. Muzeum ma zaledwie trzy lata. Z uwagi na zamknięte granice ostatnie dwa lata wietrzyło pomieszczenia. Do tej pory nie jest opisane w przewodnikach. Ja trafilem tam dziś trochę przez przypadek.
Wszystkiego można sie w muzeum dowiedzieć: od przyprawiania ślimaków po faszerowane baranie głowy.
Pochwały kuchni Marrakesza są legendarne. Jest przedruk jednego z fragmentu książki Jamie Oliver zdecydowanie odradza odwiedzanie eleganckich hotelowych restauracji piszac cos w tym sensie – – >uwierzcie mi, na ulicach można dostać dobre jeśli nie lepsze jedzenie, w rozdziale dotyczacym kuchni Marrakesza.
Chodzenie po galeriach i muzeach jest męczące. Zrobię na jakiś czas pause 🙂
Alicja
17 STYCZNIA 2023 22:44
🙄
Nie należę do tych którzy całe życie próbują zrozumieć naturę kobiety.
Mi teoria względności daje więcej przyjemności 🙂
Bezdomny,
nic mi o naturze kobiety nie wiadomo – tę gałąź niewiedzy mógł wymyśleć tylko mężczyzna 😉 W końcu – dobra wymówka w razie czego…
To mi bardziej odpowiada, bo nie trzeba smażyć w głębokim tłuszczu, okazuje się.
Może ktoś z Was skorzysta – ja zamierzam:
Przepis na faworki z piekarnika
Składniki:
dwie szklanki mąki pszennej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
1 duża łyżka masła
4 żółtka średnich jaj
całe jajko
odrobina soli
4-5 łyżek śmietany 18-procentowej
cukier puder
Przesiej mąkę. Dzięki temu faworki będą pulchne.
Wymieszaj ze sobą mąkę, proszek do pieczenia, sól.
Później wymieszaj śmietanę, żółtka i masło.
Połącz otrzymaną masę i suche składniki
Przejdź do wyrobienia ciasta.
Dalej rozwałkuj ciasto i pokrój na pasy. Natnij paski w środku i włóż końce do dziurki.
Rozmieszaj jajko i posmaruj nim faworki
Przygotuj blaszkę.
Nagrzej piekarnik do temperatury około 180 stopni. Włóż faworki do środka i piecz przez 10 minut.
Na koniec gotowe faworki posyp cukrem pudrem.
Witaj Bando Blogowa w Nowym, łaskawie nam panującym, Roku Pańskim 2023.
Alicjo, coś podobnego niegdyś spróbowałam i zrobiłam. Szczerze? Wolę tradycyjny przepis. Faworki”spuchnięte” od proszku do pieczenia niekoniecznie nam zasmakowały.
A co się dotyczy mąki, to powinno się ją zawsze przesiewać. Niezależnie od typu wyrobu vel dania jakie się przygotowuje.
Tradycyjne faworki smażone w głębokim tłuszczu mają tę specyficzną właściwość, że znikają w kosmicznym tempie. Kiedy zaczynasz je jeść to z trudem odrywasz się od talerza 🙂
Bezdomny zachwyca się Marrakeszem, co wcale mnie nie dziwi. Arabskie medyny i suki to klimaty niezwykłe. Plac Jemaa El-fnaa w tym mieście lub medyna i widok na garbarnie w Fezie to obrazy, które zostają w pamięci na całe życie. Ech, przecież już tyle lat minęło od mojej podróży do Maroka…
https://www.celwpodrozy.pl/2014/06/co-koniecznie-trzeba-zobaczyc-w-fezie-czyli-dzien-pierwszy-z-przewodnikiem.html#GARBARNIA_SZAWARA
Zastanawiałam się na faworkami z piekarnika, ale opinia echidny przekonała mnie, że pozostanę przy tradycyjnej metodzie smażenia. W końcu faworki smażę raz albo dwa razy w roku.
Temat aktualny, więc dziennikarze trójmiejskiego portalu przeprowadzili redakcyjny test faworków. Testowało 10 osób, a oceny były bardzo rozbieżne: „testerów zdziwiło, że pomimo bardzo zbliżonego wyglądu faworków, okazały się tak różne w smaku… Niektóre faworki zebrały jednocześnie najniższe i najwyższe noty. Każdy szuka czegoś innego”. A ceny – od 72 zł do 179 zł za kilogram, przy czym te najdroższe zajęły szóste miejsce ex aequo z najtańszymi. Te najwyższe ceny trochę szokują, ale faworki są bardzo lekkie. Pamiętam jak kilka lat temu byłam lekko zszokowana ceną ok. 40 zł w wejherowskiej kawiarni.
Może zamiast faworków:
https://kulinarnyblogsamanthy.files.wordpress.com/2014/02/dscf7897.jpg?w=1024&h=768
Róże karnawałowe jadłam raz w domu mojej koleżanki, były bardzo smaczne. W tym domu ten deser był rodzinną tradycją, kiedyś smażyła jej mama. Być może już kiedyś pisałam o tym na blogu.
Jestem chyba zbyt skapy na to, aby wypelniac tluszczem sporej wielkosci naczynia do wysmazenia jednorazowego dania, jednorazowej produkcji. Tylu nas nigdy nie bylo, aby bylo warto cos frytowac, chyba, aby tluszcz potem moze zamrozic i miec do dalszego uzycia. Produkty o zawyzonej zawartosci tluszczu ostatnio i tak nie mialy wysokiej koniunktury wsrod naszej osmio- do dwunastoosobowej gromadki.
Kiedys, kiedys to bylo inaczej. Mama smazyla tuziny paczkow na zakonczenie karnawalu. Wyznaczala ten termin na koniec darcia pierza, kiedy po wielu wieczorach, na ktorych zwykle bralo udzial ze trzech do czterech doroslych kobiet z sasiedztwa i ok pieciu dzieci w wieku siedmiu do dziesieciu lat opowiadano o wszystkim, plotek nie zapominajac. Moja mama miala wyjatkowy talent opowiadania i zaopatrywala towarzystwo wszelakimi bajkami, opowiastkami (o duchach i upiorach szczegolnie) i historyjkami. Potrafila i to mlode, i to starsze towarzystwo przyciagnosc do siebie na jakies dobre trzy godziny, aby nieodplatnie darly gesie i kacze piora. Owszem, mama chodzila tez i do innych domow, gdzie byla panna na wydaniu, ktora trzeba bylo wyposazyc w posciel. W ogole, chodzila do pomocy i w inne pory roku ale Federball (bal piorek) byl u nas jedyny.
Mama smazyla paczki w glebokm tluszczu, a ja dbalem o to, aby szpilka te plywajace paczki obrocic we wlasciwym czasie. Brala na ta kapiel tluszczowa sadlo. Dla niewiedzacych: to tluszcz wieprzowy ktory nie jest slonina albo boczkiem, lecz pochodzi zpod powloki brzusznej swini i zalega miedzy organami i nie jest tak zwarty jak slonina. To byl wtedy produkt uboczny, odrzut wlasciwie, ktory nie trafial do detalicznago handlu, a byl jedynie przetwarzany w innych produktach. Tak jest chyba i dzisiaj.
Sprawa byla taka, ze mielismy kogos, ktory pracowal w miejskiej rzezni….
Nie wiem jak mlodzi musza byc ci tu jeszcze czytajacy, aby nie wiedziec o co chodzi.
Ludzie dzisiaj juz w slusznym wieku, z ktorymi mam czasem kontakt stale nawiazuja do tych wieczorow z lat ok 1956-1958.
Pepegor,
mamy takie samo zdanie i takie same wspomnienia, jak to drzewiej bywało. Ja też pilnowałam, żeby w odpowiedniej chwili przewrócić patyczkiem pączki 😉
Nie wyobrażam sobie smażenia chrustu/faworków dla 2 osób. A najlepsze pączki są te z polskiego sklepu – wczoraj jedliśmy, jak zwykle przy okazji świeżej dostawy w czwartek robimy. Dwa wystarczą dla naszej rodziny – no chyba, że zapraszamy gości!
Zamieszczając przepis na faworki z piekarnika nie miałam zamiaru wywierać nacisk na tradycjonalistów, po prostu pierwszy raz trafiłam na taki przepis i wydał mi się ciekawy. Ja na pewno spróbuję, i to z połowy składników, jako że „kto to wszystko zje…: ale kto wie, czy jeszcze prościej – zakupię w Baltic Deli 😉
Co do ciast – oni są naprawdę dobrzy.
*nacisku
Jak Pepegor jestem zbyt skapa i troche leniwa aby piec dla dwoch osob faworki. Jak dziecko bylo male to pieklam chyba trzy razy, pozniej udawalam, ze nie slysze . Natomiast pieke gofry kilka razy w roku, szczgolnie zima. Jest mniej pracy i nie czuc przez trzy dni smazonego oleju. Nie widzialam w sklepie faworkow, moze sa w innych regionach.
Faworki są dostępne u nas w różnych sklepach. Są oczywiście różnej jakości, ale mam taki , że są całkiem przyzwoite, akurat porcja dla 2 osób na dwa dni.
W moim rodzinnym domu nie było tradycji robienia pączków ani faworków. W Warszawie na pączki chodziło się do Bliklego. Zniknął niestety z Nowego Światu ich słynny sklep i kawiarnia, gdzie na zapleczu wypiekali je na bieżąco.
Na dzisiejszym mini zjeździe warszawskim faworków wprawdzie nie było, ale nie możemy narzekać na menu 🙂 Na stole pojawiły się: paszteciki kuzynki Magdy, tarta z porem Basi Adamczewskiej, sałatka wedle Joanny Chmielewskiej oraz grzyby marynowane w wykonaniu Jolinka, pasztet wegetariański i gratin dauphinois przygotowane przez piszącą te słowa. Salsa uraczyła nas brownie czekoladowym i mam nadzieje, iż poda nam wszystkim przepis na to wyśmienite ciasto.
Popijałyśmy Gruner Weltlinera czyli ulubione wino Piotra oraz szampana tradycyjnie zakupionego przez Małgosię. Powitałyśmy zatem radośnie, godnie i zgodnie 🙂 rok 2023 i planujemy już kolejne spotkania.
Dziewczyny-dziękuję za ten super wieczór 🙂
Pepegor,
piękna opowieść o mamie i dawnych zwyczajach. Czytałam z uśmiechem.
Darcia pierza po domach u nas nie było, ale smażenie pączków i faworków pamiętam. To była wielka atrakcja. Na jakim tłuszczu, tego nie pamiętam.
A sadło bywa w sprzedaży, widywałam je na stoiskach mięsnych na hali targowej w Gdyni. To pewnie wynika z tego, że do takich miejsc dostarczane są całe półtusze i tam silni panowie dzielą je odpowiednio.
O ile do pączków potrzeba większej ilości tłuszczu/ nigdy ich nie smażyłam/, to do faworków o wiele mniej. Używam bardzo szerokiego rondla emaliowanego i do faworków z 3 szklanek mąki zużyłam 3 kostki smalcu, czyli 60 dag. Pozostałość wystawiłam na zewnątrz do wystygnięcia. Jeżeli zostanie trochę w miarę czystego smalcu po odkrojeniu brązowych osadów, to dostaną to ptaki.
Danusiu, ja również bardzo dziękuję Wszystkim, bo to było wyjątkowo sympatyczne spotkanie, a Tobie szczególnie , bo jesteś wspaniałą Gospodynią.
Właśnie dziś smażyłam faworki, bo jutro przyjeżdżają niewidziane dawno wnuki, zostaną do niedzielnego wieczoru. To już cztery chętne osoby. Syn też się bardzo ucieszył, choć jak twierdzi, ogranicza się, ale dla faworków zrobi wyjątek. Trochę zabierze synowej. Więc było dla kogo smażyć, choć w czasie pracy przepis Alicji na faworki z piekarnika zaczął mi się podobać i myślę,że za jakiś czas skorzystam z niego. No i na koniec najgorsze, czyli sprzątanie i wietrzenie.
Danuśka,
dobrze, że tradycja Waszych spotkań ma się dobrze, a tym razem towarzystwo całkiem liczne.
A ta sałatka wg Joanny Chmielewskiej jakie zawiera składniki?
Noworoczne serdeczności 🙂
Przyłączam się do podziękowań dla Danusi i koleżanek za wspaniały wieczór! Przepis na ciasto czekoladowe podam jutro. W odróżnieniu od zapachów po smażeniu faworków, mieszkanie po pieczeniu tego ciasta pachnie nadal czekoladą. Podobnie jak kiedyś gdy się przejeżdżało w pobliżu fabryki Wedla na warszawskiej Pradze.
Pepegorze, jakie miłe jest Twoje wspomnienie z czasów dzieciństwa!
O, to i Jolinek się pojawiła na spotkaniu! A dlaczego ukrywa się na blogu?
Cofam pytanie – nie tylko Jolinek się nie odzywa. Ja chyba ostatnia zgaszę światło, o ile światło wcześniej nie zgaśnie we mnie – w końcu ma się te lata…
Dzisiaj kapusta z grochem z zamrażarki i vino tinto.
Z lektur – dwie książki Evy Minge („Gra w ludzi” i „Furtka do piekła”), naszej znanej projektantki mody. Ciekawa książka, opisująca rozterki kobiety, która „wyszła z ludu”, a tak zwyczajnie to ma problemy, czy lecieć prywatnym samolotem na pokaz do Mediolanu, czy do Irkucka, Dubaj pomijając, czy spędzić noc z mężczyzną, czy z kobietą, czy kawior astrachański popić Dom Perignonem, czy „ekskluzywnym” lepszym szampanem z bardzo ograniczonej produkcji z winnicy jakiegoś markiza z Szampanii… i tak dalej.
Polecam zwolennikom fantastyki, bynajmniej nienaukowej 😉
A teraz, podczytując o spotkaniach warszawskich i staraniach Danuśki o istnienie blogu/bloga, ja też się starałam, ale mi się odechciało. Piotr Adamczewski miał do tego serce i chciał, rozmawiał z nami. Piotr kochał to.
Był znakomity, a ja byłam jedną z pierwszych z blgowiczek. Piotr to kochał, a Basia i Agata niekoniecznie i nie ma się o co…
Ja się wypisuję z tego blogu, bo… no włśnie . I jaśniej
Żegnam .
No cóż, każdy ma prawo do własnych decyzji…
Z naszych wczorajszych rozmów wynikało, iż Gospodyni zamieści wkrótce nowy wpis, a co dalej z blogiem? To zależy od nas wszystkich.
Krystyno-sałatka według Joanny Chmielewskiej to najprostszy patent pod słońcem -zielony groszek i drobno pokrojona szynka. Jolinek doprawiła bardzo wyraziście dyżurnymi i majonezem (być może był w nim też dodatek musztardy?).
Przy okazji zachęcam Was do kiszenia warzyw, ja ostatnio kiszę co się da 🙂
Wczoraj Koleżanki skosztowały sałatki z utartego na grubych oczkach, a potem ukiszonego selera korzeniowego i białej rzepy. Proporcje, jak przy kiszeniu ogórków-na litr wody łyżka stołowa soli oraz dodatki w postaci czosnku, liści laurowych, ziela angielskiego i ziaren pieprzu. Pamiętacie, jak o kiszonkach koreańskich opowiadał nam swego czasu Krzysiek, który też przepadł już dawno jak kamień w wodę.
To było słynne kimchi, które teraz można u nas kupić jako gotową sałatkę. Pomysł Danusi z tą kiszonką świetny, wyglądało i smakowało doskonale.
Właśnie, wczoraj zapomniałam wspomnieć o tej kiszonce z selera i rzepy, a bardzo nam wszystkim smakowała. Samo zdrowie.
A tu obiecany przepis na ciasto czekoladowe. Bardzo łatwe i szybkie do wykonania. No więc:
250 g czekolady gorzkiej roztopić w rondelku, na małym ogniu, z odrobiną kawy (małe, mocne espresso);
Kolejno dodać 125g masła, wymieszać, następnie 200 g drobnego cukru (może być dużo mniej) i mieszać do rozpuszczenia (ogień minimalny);
Ostudzić, w międzyczasie roztrzepać 4 jajka całe z 2 płaskimi łyżkami mąki kukurydzianej (może być pszenna) z dodatkiem szczypty soli!
Gdy masa czekoladowa ostygnie (może być ciepła, byle nie gorąca) połączyć ja z masą jajeczną mieszając. Wylać całość do tortownicy i piec ok. 25 min. temperatura 180 C. Starać się nie wydłużać czasu żeby zbyt nie wysuszyć ciasta. Zapach w całym domu obłędny, że nie wspomnę o smaku 🙂
Kiedyś na blogu już był ten przepis, ale może ktoś zechce dzisiaj zrobić, to proszę…
Dzień dobry,
czytam od baardzo dawna .
Jestem wdzięczna Paniom Gospodyniom za nowe wpisy, nawet jeśli rzadkie, bo miałam wrażenie, że kontynuują prowadzenie bloga w wyniku wywartej na Nie w swoim czasie presji, a nie z wewnętrznej potrzeby . Więc cieszę się z tego, co jest.
Na obiad skromniejsza wersja gratin dauphinois (więc nie wiem ,czy zasługuje jeszcze na to miano), mielone (pieczone, nie smażone) i surówka z cykorii…
Alicjo,
mam nadzieję, że wycofasz się ze swojej decyzji. Byłoby bardzo szkoda, gdybyś tu nie pisała. Jest jak jest i lepiej raczej nie będzie, zwłaszcza że po miesiącu wpis znika z listy blogów i nikt przypadkowy tu nie trafi.
emel,
dobrze, że zdecydowałaś się odezwać na blogu. Twoje uwagi są bardzo trafne.
Moje faworki bardzo wszystkich ucieszyły, ale chyba na tym jednym razie poprzestanę.
Podobnie jak w przypadku kimchi, ale z innych powodów. O kimchi pisał wspomniany przez Danuśkę Krzysiek i Nemo, a wówczas w naszych sklepach nie można było go kupić. Trafiłam na nie w azjatyckiej restauracji, ale ostrość tej kiszonki odstraszyła mnie od dalszych degustacji. No ale spróbowałam, wiem jak smakuje i o to chodziło. Niedawno spróbowałam zupy kimchi z mlekiem kokosowym, ale to też nie moje smaki.
Gospodyni od października nie zamieściła wpisu. Nie mam pretensji poza jedną – raz na miesiąc mogłaby cokolwiek, dwa zdania.
Dlaczego emel dopiero teraz się wypowiedziała? Przecież blog, żeby istniał, potrzebuje uczestników. Blogowiczów. Którzy coś napiszą. Odezwą się, o czymkolwiek. Nie darzę sympatią podglądaczy, którzy nigdy się na blogu nie wypowiadają. Ale wiedzą lepiej.
Przepraszam emel ( a właściwie nie przepraszam, bo nie mam za co), ale ja wypowiadam się szczerze i jestem uczestniczką blogu od zawsze. Nie podoba mi się, kiedy nagle zza krzaka wychylają się tacy krytycy, którzy nigdy nie brali udziału w dyskusji.
Staram się jak mogę, nawet takimi głupimi wpisami, że „kolega Wojtek do nas wpadł”, albo moje opinie o książkach, które czytam.
Piotr w pierwszym wpisie blogu napisał, że nie szukajcie tu przepisów, bo nie o to mu chodziło.
Chodziło mu o dyskusję o wszystkim, a przy okazji o kulinariach.
Blogowiczu, czy Ci nie żal?
https://photos.app.goo.gl/PXUgTvrIkJ9JMIVt1
No.
Kimchi i owszem, lubię na ostro-ostro!
Niestety, sklep z azjatyckimi potrawami przeniósł się na drugą stronę miasta, co oznacza jazdę mniej więcej 15km.
Próbowałam sama robić, ale to nie to, bo nie mam wszystkich potrzebnych przypraw.
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
Nie, nie odchodzę z blogu, ale … no właśnie. Powyżej.
Kimchi lubie i niedawno kupilam kolejny sloik. Te ktore kupuje jest made in Korea. Zupy z kimchi o ktorej pisze Krystyna jeszcze nie smakowalam.
22 stycznia zaczyna sie New Lunar Year. Bedzie to rok królika (rabbit).
Tradycyjnie odbywaja sie rozne uroczystosci. Piekarze przygotowuja rozne smakolyki przewaznie z słodkiego ryzu zapakowane w pudelka czerwonego koloru.
Tradycyjne noworoczne ciasto nazywa sie nian gao.
Dlugi link ale mam nadzieje ze pokaze słodkie kroliki i inne wyroby.
https://npr.brightspotcdn.com/dims4/default/c110491/2147483647/strip/true/crop/4000×2257+0+2442/resize/670×378!/format/webp/quality/90/?url=http%3A%2F%2Fnpr-brightspot.s3.amazonaws.com%2F73%2Fe9%2F7785576642d9b478c7d85c34778c%2Fseattle-bakers-box-for-charity-photo-by-jonni-scott.jpeg
Artykul na temat tradycji z okazjiwNew Lunar Year.
https://www.knkx.org/arts-culture/2023-01-21/at-lunar-new-year-desserts-can-be-customary-or-cute-ified
Dla zainteresowanych prezentacja jak przygotowac nian gao cake. Szczegoly w Description.
https://youtu.be/gRHCWivXnvQ
Liscie bananow mozna zastapic innymi dostepnymi liscmi lub papierowe foremki do muffins.
https://www.youtube.com/watch?v=P5nSQXb6qnM
https://photos.app.goo.gl/5KZgVdJsRrcBmjNP6
Bez komentarza.
Rok Królika.
Swego czasu na Bartnikach mieliśmy króliki (były tak zwane poniemieckie klatki dla królików) . Tak się z nimi zaprzyjażniliśmy, że nikt nie wyobrażał sobie, żeby je zjeść. Ale jemy schabowe, wołowe i tak dalej.
Wegtarianie też nie mają usprawidliwenia – muszą coś jeść, aby przeżyć. Czy to zwierzę czy roślina. Tak nas ustawiła NATURA.
A potem zaczęliśmy kombinować, na przykład „fła grasy” francuskie – i dlatego francuska kuchnia jest podobno najlepsza na świecie.
Podobno.
Zaczęliśmy właśnie czytać sto pierwszą albo i tysiąc pierwszą książkę o Czechach:
Czechy. To nevymyslíš Aleksandra Kaczorowskiego.
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5037393/czechy-to-nevymyslis
I…
Wiele razy nam prawiono, iżeśmy już naprawdę wszystko co ważne i piękne zaliczyli w tym pięknym-acz-niewielkim kraiku-nocniku (dlaczego nocniku dowie się ten, kto też przeczyta).
Ale nie.
Co więcej, prócz wciąż nam (jakimś cudem 😯 ) nieznanych szczegółów wymowy, pejzaży, zasobów sztuki, hospódkowego savoir-vivre i czego tam jeszcze…
odnaleźliśmy (dziś rano, czyli właśnie, choć w pozycjach cieplutko-horyzontalnych)
obložené chlebíčky ❗ 💡 😮
Powie ktoś, że zwykła kanapka na wece… — allleż nieeeee! — 😈
https://www.kucharkaprodceru.cz/chlebicky-a-jednohubky-zdobeni/
Chinofobia ❓
I to wcale nie (nie tylko) z powodu chińskiego nowego roku… 🙄
https://www.twojapogoda.pl/wiadomosc/2023-01-22/wielu-polakow-cierpi-na-chinofobie-jak-objawia-sie-ta-paralizujaca-codzienne-zycie-przypadlosc/
P.S. Z powodu niemal-dwudziestogodzinnego braku prądu ani chleb nasz powszedni, ani keks nasz comiesięczny nie mogły wczoraj zostać upieczone (i – jak się można domyślać w czasach, gdy dosłownie każde urządzenienie, z piecem grzewczym włącznie, jest albo zasilane, albo bodaj podsycane prądem – nie była to najpoważniejsza z niedogodności 🙂 )
Ale za to niedziela, ale za to niedziela… — keks się piecze, chlibecki (z czarnuszką i kminkiem, czyli najpowszedniejsze) – wieczorem…
A braki prądu… – zawsze pomoże kocher turystyczny, paliwo do biokominka… A może i drugi-trzeci ups należy zakupić specjalnie do podtrzymania junkersa (póki gaz płynie a zima trzyma 😆 )
Też czytam bloga od początku. „Znam” wszystkich jego uczestników, byłych i obecnych. Kilka razy próbowałam dołączyć do rozmowy i nie udało się. Zostałam skutecznie zniechęcona pewnie dlatego, że „Nie darzę sympatią podglądaczy, którzy nigdy się na blogu nie wypowiadają. Ale wiedzą lepiej”. Chociaż z przyjemnością czytam wpisy, już nie podejmuję próby rozmowy. Tym razem mi się ulało.
Zajrzałam do czeskiego blogu i artykułu o kanapkach, jaki podrzuciła a cappella.
Zdecydowanie jednak łatwiej przychodzi mi czytanie artykułów po polsku 🙂
proponuję zatem przy okazji ciekawą opowieść o sandwichach i tartinkach.
Niektóre fakty czy legendy już trochę znamy, ale nie zaszkodzi chyba poczytać o tym, czego być może jeszcze nie wiemy:
https://magazyn-kuchnia.pl/magazyn-kuchnia/7,139801,23786215,kanapki-i-sandwicze-historia-dluzsza-niz-sie-wydaje.html?disableRedirects=true
a capella,
serdeczne dzięki za link do czeskiej strony. Obložene i pomazane chlebicky wprawiły mnie od rana w dobry humor. Moja babcia pochodziła z Morawskiej Ostrawy, dziadek z Nowego Ičina. My wnuczki śmiałyśmy się gdy babcia mówiła po czesku, ale babcia powiedziała że dla Czechów polski język jest tak samo śmieszny.
Mój ojciec urodził się w Ostrawie, ale gdy skończyła się I wojna św. skończyło się też cesarstwo habsburskie, dziadek z rodziną wywędrował za pracą za granicę do Trzebini gdzie były jakieś zakłady chemiczne .
Lubię Czechów i chętnie o nich czytam. Oprócz Szczygła czytałam wspomnienia Madeleine Albright , bardzo ciekawa książka.
Niedawno obejrzałam też dokumentalny film „Karel”.
Krycha,
pokaż paluszkiem, kiedy i gdzie ja utrąciłam Cię z blogu – chociaż nie mam takiej władzy, blog chodzi na serwerze „Polityki”, a nie na moim prywatnym. A poza tym są archiwa i można zawsze zajrzeć, kto bywał od początku. W komputerze nic nie ginie. Eva,
dzięki za podpowiedź o Madeleine A. , Szczygła czytałam niejedno i lubię go. Czyżby film „Karel” dotyczył TEGO Karela?
https://www.youtube.com/watch?v=E2ngTTHB8sA
p.s.Mieszkałam w Czechach (wtedy w Czechosłowacji) oraz pracowałam w zakładach TESLI (tak, tej tesli, ale w tedy robiono tam żarówki – takie zwykłe, z rtęciowym drucikiem, nieekologiczne). Karel Gott na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako wykonawca tej piosenki:
https://www.youtube.com/watch?v=fZdiYyFbBaA
Tak Alicjo, to ten Karel. Był tylko jeden niezapomniany. Film jest na Netflix.
Też lubię braci Czechów oraz nasze poczucie humoru 🙂
https://photos.app.goo.gl/6ZRCRkW3uSx97Q3H9
Zdjęcie zrobiła Anna Beata Bohdziewicz i dzisiaj znalazłam je na wystawie fotograficznej poświęconej Warszawie lat 90-tych.
Przy okazji trochę o autorce zdjęcia:
Jej najsłynniejszy cykl fotografii( i do tego cyklu należy właśnie do zdjęcie) to „Fotodziennik czyli piosenka o końcu świata”, realizowany od 1982 roku do dziś. Są to setki początkowo czarno-białych, a od 1999 roku barwnych zdjęć, na białym tle, z odręcznie napisanym komentarzem. „Fotodziennik” jest prywatnym zapisem codzienności, szarej i smutnej w okresie PRL-u, bardziej zróżnicowanej i dynamicznej po 1989 roku. Osobiste przeplata się tu z tym, co publiczne i polityczne, a forma wynika z przekonania, że „jednostkowe świadectwa uczestniczenia w Historii wydają mi się zawsze najciekawsze, bo poprzez nie możemy najlepiej odczuć czas, który minął”.
Fragment z artykułu zamieszczonego na stronie: culture.pl
Gdyby ktoś miał ochotę poczytać więcej o wystawie, którą dzisiaj obejrzałam to może zajrzeć tutaj: https://muzeumwarszawy.pl/wystawa/blysk-mat-kolor-fotografia-i-warszawa-lat-90/
Na youtubie też jest – właśnie podrzuciłam sznureczek wyżej-wyżej. Karel to były czasy niezapomnianych głosów – Tom Jones, Karel, Niemen, Demarczyk, German i jeszcze parę innych wybitnych głosów.
To se ne vrati 🙁
U mnie mroz , rano bylo – 5. Jutro ma byc podobnie a ja mam rano basen, obnizyli troche temperature wody. Na obiad byl couscous, bedzie tez na jutro i pojutrze.
Na miescie zobaczylam dzisiaj kwitnaca mimoze.
A propos „Chleba naszego powszedniego”:
https://www.gazeta.pl/0,0.html#e=CapLogoG
Myślę, że niektórzy ministrowie po drodze z pracy powinni sami robić zakupy, aby wiedzieć, co ile kosztuje, a zwłaszcza chleb nasz powszedni.
O ile pamiętam, rewolta w Radomsku rozpoczęła się od tego, że nagle w cenę podskoczył cukier. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego – tow.Piotr wygłosił przemówienie i już, a za cukrem poszło wszystko, zasadnie czy bezzasadnie
Rusza WOŚP. Swego czasu licytowałam książkę Moniki, czyli naszej Nisi – i poszła w dobre ręce. Tym razem moim celem jest:
https://allegro.pl/oferta/konstytucja-z-autografem-prezydenta-kwasniewskiego-13150453473?bidValue=1562
emel,
mam nadzieję, że mimo takiego ” przywitania” przez Alicję odważysz się jednak czasem coś napisać.
a capella,
dzięki za podpowiedź o książkach Aleksandra Kaczorowskiego; wprawdzie tej najnowszej nie ma jeszcze w moich bibliotekach, ale starsze są.
Kanapkowa opowieść świetna; szkoda, że kanapki zwłaszcza takie dekoracyjne i przeznaczone dla gości, wyszły z mody. Ale mody wracają, więc może i ta wróci.
a cappella – przepraszam za brak jednego p 🙂
Krycha, ja rowniez przestalem praktycznie tu bywac przez panujaca blogowa atmosfere, przez zimny, nieprzyjemny kanadyjski niz jaki rozlal sie na tym blogu zawlaszczajac wiekszosc i niszczac wiekszosc innych, czasami fajnych, pojawiajacych sie pradow. Kilka cennych, bardzo barwnych osob zrezygnowalo, jak np. Nemo.
Uwazam, ze w obecnym stanie, z ciaglymi pouczeniami co wolno, a csego nie wolno pisac blog moze jeszcze trwac jakis czas, ale… co to za blog! Powialo zen nuda.
Najchetniej czytam, podczytuje wpisy Danuski.
No tak – potrzebny SMS, żeby licytować na WOŚP, a ja komóry nie posiadam. Trudno.
Kiedyś tak nie było – i komu to przeszkadzało?
https://photos.app.goo.gl/LsVrnVkDD2RQoYp8A
Nie sądzę, żeby SMS do mnie dotarł. Stacjonarny telefon też mam tak stary, że wiadomości nie przyjmuje. Ot, do tyłu jestem…
Wobec tego powtórka z rozrywki, czyli „Rozmowy kontrolowane” (na youtube).
Pewne rzeczy są powtarzalne, a St.Tym niezmienny.
A propos kanapek – moi znajomi kanadyjczycy twierdzą, że nikt nie robi lepszych kanapek ode mnie. No jasne, bo prościej zrobić taki „stół szwedzki” i niech każdy kombinuje sam. A ja zwykle pracowicie kroję bagietkę na małe kromuchy i tak dalej…
Nowy,
bardzo zabawne! To przecież blogowicze tworzą blog – napisz coś ciekawego 😉
Wlasnie napisalem, tylko nie zrozumialas.
Alicjo,
już po raz któryś z rzędu piszesz że nie masz „komórki”, ale masz coś takiego co nazywa się smartphon. To też komórka tylko lepsza. SMSy można posyłać przy jej pomocy. Zapytaj męża on na pewno wie jak to się robi.
Danusiu, byłam też na tej wystawie, ktoś miał świetny pomysł. Doskonale kojarzę te realia , bo pracowałam wtedy w Centrum. Ten cykl z podpisami bardzo mi się podobał. Ciekawie też było zerknąć na nadesłane przez Warszawiaków zdjęcia z tego okresu, bo nie tylko ciekawe, ale widać na nich również niedostatki materiałów fotograficznych ( klisza ORWO , papier), nie było jeszcze aparatów cyfrowych
Też czytam was od dawna i też ubolewam że na blogu nie melduje się już Jolinek 51 i nemo. Chętnie też czytam wpisy Danuśki, ale z równą przyjemnością czytam wpisy Krystyny, Asi, Małgosi, Orki, Elapy, Echidny, Pepegora i wielu innych rzadziej się meldujących. Tych z Kanady też.
Nowy 🙂 widzę że nie tylko Blusy nas łączyą ale i zdrowy rozsądek.
Nemo zdeptano tutaj w bardzo chamski sposób….
A Nemo po prostu nie mogła wytrzymać i od razu odparowała na wszelkie niepoprawne stwierdzenia.
W jaki inny sposób można tutaj wyłuskiwać błędy. Jest Wikipedia.
I skoro pezedstawja się te źródła to dla niektórych panienek jest się beee
Skoro cos nie klapuje tl sięga się do źródła
Pies je lizał 😛 te panienki co nie kumają 🙂
…..
Brakuje mi twoich Busów.
Nieraz pasują znakomicie do otoczenia.
Innym razem tak jak teraz mogły by dawać kopa do nocnego życia
A tu nic innego tylko wypatrywać księżyca 🙂
Zaraz go pokażę
Może go dostrzeżesz 🙂
https://photos.app.goo.gl/3PhUPqdh3Dqp4SAJ9
https://photos.app.goo.gl/61hYnzX9ttxrcHZU9
Bezdomny – dzieki wielkie za twoj wpis!
Zdjecie tez piekne. Teraz jestem w Polsce, brakuje mi oceanu, z ktorego czerpalem wrazenia podobnie jak Ty, chociaz z samej wody korzystalem inaczej, bardziej wzrokowo niz w zetknieciu z woda. Ale mysle, ze przez tyle lat poznalem atlantyckie plaze, kaprysy i zwyczaje Wielkiej Wody zupelnie niezle.
Od ponad miesiaca trwa w moim mieszkaniu generalny remont, jak tylko wroce do normalnosci to dam znac jakims bluesem
Alicja 21:11 – czyzbys tym zdjeciem otworzyla swoj album wspomnien?
Prosimy o wiecej! Ok
Nowy- moim zdaniem to co napisałeś powyżej to nie jest czyste zagranie.
Małgosiu-na tej wystawie ucieszył mnie też widok młodych osób, dla których lata dziewięćdziesiąte to historia lub okres, jaki bardzo słabo pamiętają. Dobrze, że zainteresowała ich tego rodzaju wystawa.
Oceanu o zmierzchu i przy świetle księżyca niestety w Warszawie nie mamy, ale…
https://photos.app.goo.gl/EuwyjAE8pcrjTyaS7
Iluminacji w dobie oszczędności w tym roku mniej niż w latach ubiegłych, ale Trakt Królewski od Placu Zamkowego do ronda de Gaulle’a oświetlony. Na Rynku Starego Miasta też światełka oraz lodowisko. Jest ich zresztą kilka w Warszawie, to na rynku jest bezpłatne.
Odzwyczaiłem się od tego typu oświetlenia a tak na dobrą sprawe nigdy nie przepadałem za tego rodzaju kiczem.
Jedno źródło swiatla w zupełności wystarcza. Nieraz jest go nawet trochę ponad miarę tak jak tutaj https://photos.google.com/share/AF1QipMTX_THhZB9kdMbi_qNTb6dzE7ban4gek-xXq_zw5tdVL27Mr-plV6QQMPoNOGsTg/photo/AF1QipOG5ltBF8p9FcS6i05nn6Hd4GOC1vxPpPl1pSMN?key=a1lXbllmZnNwNE5mR3VGNjEyV2JqNjZyc04yMjNn
Danuska, zazdroszcze iluminacji w Warszawie. W moim malym miasteczku bylo skromnie w tym roku. Wylanczali juz o 22H, a w ogole to u mnie wylanczaja oswietlenie uliczne w ramach oszczednosci o 23H30. Kilka razy wracalam do domu po tej godzinie i bylo bardzo noieprayjemnie.
Dzisiaj na obiad ciag dalszy couscous a wieczorem zupa krem z dyni. Tutaj zupe je sie wieczorem.
Nowy, to byl cios ponizej pasa. Lepiej bedzie jak zajmiesz sie remontem mieszkania.
Obaj panowie się nie popisali. Trudno to nawet komentować.
Danuska, Elapa, Malgosia – napisalem, to jest i niech zostanie, niczego zmieniac ani cofac nie zamierzam.
Nie wiem skad takie oburzenie?
Od dawna uwazam, ze na blogu panuja jakies coraz mniej zrozumiale dla mnie ograniczenia. Jesli bede tutaj w ogole bywal to bede je omijal szerokim lukiem wlacznie z zakazem pisania o polityce. Gdy Gospodarz zakladal blog sytuacja byla tak klarowna, ze faktycznie ten temat mozna bylo pomijac, ale dzisiaj? O tym sie mowi przy kazdym stole, wiec nie wiem dlaczego nie przy naszym
Oczywiscie wiem, ze to bedzie zmielone wraz z miesem na kotlety, posypane panierka i wysmazone.
Bezdomny- oczywiscie o blousie nie zapomne…
Nowy, skoro nie rozumiesz skąd to oburzenie, to bardzo współczuję twojej Żonie.
Odbyłam walkę wewnętrzną i uznałam, że pozostawię ostatni wpis Nowego bez komentarza i przejdę niewinnie do sprawy zupełnie nie pozostającej w związku z powyższymi wpisami. Nowy- nawet, jeśli uznasz ten nowy temat za mielone, dobrze wysmażone i potraktowane podwójną panierką to chciałam opowiedzieć o przypadających dzisiaj 75 urodzinach Wojciecha Manna.
Manna kocham od zawsze, to znaczy od kiedy w młodości zaczęłam słuchać „Trójki”. Dzisiaj w cyfrowej „Wyborczej” jest artykuł na jego temat, ale myślę, że nie wszyscy mają dostęp do tej prenumeraty porzucam więc skrót tego tekstu:
„Wojciech Mann wytrzymał rządy kilkunastu prezesów Polskiego Radia i Telewizji Polskiej. Z mediami – obecnie już wyłącznie z nazwy – publicznymi pożegnał się ostatecznie trzy lata temu…. Teraz można go słuchać w poniedziałki, piątki i niedziele na antenie Radia Nowy Świat. Przed mikrofonem potrafi zrobić wszystko – z równym zaangażowaniem prezentuje ulubione płyty, czyta prognozę pogody, słynie z bezlitosnych ciętych ripost oraz posiada umiejętność podsumowania długich wypowiedzi rozmówcy jednym słowem. W czasach świetności radiowej Trójki żartowano, że jest Radiowym Sądem Najwyższym.
https://bi.im-g.pl/im/18/a8/18/z25857304IH,-No-Mann–no-fun—-samochodowa-pikieta-przed-zaan.jpg
…Czy wiecie, że w 1989 roku razem ze Stevie Wonderem odśpiewał przebój „I just called to say I love you”….
….Urodził się w Świdnicy, matka, Malwina z Niemczewskich, była pielęgniarką, ojciec, Kazimierz, malarzem, grafikiem i ilustratorem. Dorastał w Warszawie, występował między innymi w słynnym Zespole Artystycznym ZHP „Gawęda” – jak sam wielokrotnie wspominał bez większych sukcesów. Studiował na SGPiS, dziś SGH, już wówczas nosiło go po świecie. Po raz pierwszy na Wyspy Brytyjskie wyjechał w latach 60. XX wieku, był tam między innymi robotnikiem na budowie oraz barmanem……
Zdobył najważniejsze laury radiowe i telewizyjne. Pięciokrotnie odbierał Wiktora, a w 2003 roku przyznano mu Superwiktora. 4 lata wcześniej, wraz z Krzysztofem Materną, zwyciężył w zorganizowanym przez redakcję tygodnika „Polityka” plebiscycie na „Najważniejszą osobowość telewizyjną”. W 2006 roku Polskie Radio przyznało mu Złoty Mikrofon, w 2009 ukochana przez lata radiowa Trójka wręczyła mu „Mateusza”, swoją nagrodę muzyczną.”
https://www.youtube.com/watch?v=x3B_Ud438gk
Wojciech Mann jest dla mnie dziennikarzem, który ma klasę. Owszem wygłupiał się trochę w różnych programach, ale jest człowiekiem, który ma szacunek dla swojego rozmówcy i to jest dla mnie ważne w tym zawodzie. Zresztą to jest ważne zawsze, nie tylko w zawodzie dziennikarza.
Danusiu, ja też Go uwielbiam i szanuję. Radio Nowy Świat mam w zakładce przeglądarki i często słucham Porannej Manny.
Wojciech Mann to bardzo dobry krytyk muzyczny. Zna muzykę i potrafi pisać o muzyce.
Kiedys Polityka publikowała jego recenzje. Zawsze z przyjemnoscia czytalam jego opinie i sluchalam muzyki o ktorej pisal.
Zaczelo sie od tego ze Wojciech Mann napisal w Polityka.pl na temat zespolu Pink Martini. Ucieszylam sie ze ci utalentowani muzycy z Portland, Oregon ktorzy wtedy byli malo znani w US zostali uznani przez krytyka z drugiej strony planety. Wojciech Mann ma duze wyczucie muzyczne i potrafi pisac o muzyce.
La Soledad w wykonaniu Pink Martini. W tle sylwetka wulkanu Mount Hood.
https://youtu.be/IdLAOnjPGMw
Orco-a ja odkryłam Pink Martini dzięki naszemu blogowi, a dokładnie dzięki Asi 🙂 która kiedyś wśród swoich wpisów podrzuciła ich piosenkę.
Zabrałam się dzisiaj za bigos. Uznałam, że czas najwyższy, bo to przecież zimowe danie i nie można dłużej zwlekać. Toż to już za chwilę przyjdzie wiosna!
Przed południem wyskoczyłam na nadbużańskie rubieże i połączyłam przyjemne z pożytecznym -spacer po lesie i zakupy wszystkich bigosowych składników w wiejskich delikatesach. Póki co pyrkają trzy osobne garnki-dwa z kapustą kiszoną i słodką oraz trzeci z mięsami różnorakimi.
Danuska,
Ciesze sie zewPink Martini ma swoje uznanie na blogu. 🙂
Za bigos zabrałam się wczoraj, bo wczoraj uświadomiłam sobie, że za chwilę będzie już za późno i trzeba będzie cały rok czekać na bigos. Zwykle robię go od razu po Sylwestrze, wykorzystując resztki wigilijnej kapusty z grzybami. W tym roku żadne jej resztki nie zostały, więc musiałam zacząć od początku. U mnie wszystko jest w jednym garze (mięso tylko obsmażam, a grzyby podgotowuję) i teraz tylko staram się nie pozwolić na to, by się przypaliło. Przepis mam od lat ten sam – z książki Marii Iwaszkiewicz „Gawędy o jedzeniu”. Już mi się powoli zaczyna rozpadać. Potrzebny będzie introligator, ale i taka interwencja bywa czasowo ograniczona, a może niedostosowana do intensywności korzystania. Oprawiona wiele lat temu „W staropolskiej kuchni i przy polskim stole” znów wymaga ratunku.
Skoro rozmowa o kuchni staropolskiej z bigosem to ciekaw jestem ilu blogowiczow/ek lubi dziczyzne. Wczoraj poszedlem to jednej z warszawskich restauracji na pieczen z jelenia, poprzedzony tatarem z jelenia. Tatar nie zachwycil, ale pieczen byla swietna. Nie wiem jakie wino do tego byloby najlepsze. Chcialem Pinot Noir, ale wlasnie sie skonczylo i wzialem lampke Bordeaux czyli mieszanke Merlot i Cabernet Sauvignon.
Ha, Wy gotujecie bigos a ja jestem zaproszona w sobote na tutejsza odmiane bigosu. Danuska nieraz zamieszczala zdjecia z naszej wersji. Przyniose deser aby odciazyc gospodynie domu.
Pogoda wzgledna, troche slonca, troche chmur i silny, zimny wiatr. Tak to jest jak sie mieszka nad wielka woda.
Za chwile biore koszyk i ide na targ.
Kemor-dziczyznę lubimy, a najprzyjemniejsze wspomnienia w tej dziedzinie mamy ze zjazdów blogowych u Żaby. Żaba ma do dziczyzny stosunkowo łatwy dostęp i co najważniejsze zna się na rzeczy 🙂 Na jedno z blogowych spotkań gulasz czy też pieczeń(?) z dzika dostarczyła też Alicja.
Co do Pinot Noir to na pewno byłby to dobry wybór, przy okazji poczytałam o jednym ze sławnych miejsc słynących z uprawy tego szczepu. Jest w Burgundii miejscowość Vosne-Romanée, a wokół niej sławna i niezwykle ceniona Domaine de la Romanée-Conti. Historia tego miejsca rozpoczęła się w roku 1232, kiedy opactwo Saint-Vivant de Vosne kupiło 1,8 hektara winnicy. Od 1631 posiadłością zarządzała przez 130 lat rodzina Croonembourg, która sprzedała swe ziemie księciu Conti. W tej chwili winnice należą do kilku rodzin i wszystkie mają apelację Grand Cru. Wina, które tu powstają to przykład Pinot Noir, który jest najbardziej szlachetny, elegancki, intensywny i to nie tylko we Francji.
Butelka z owej domaine : https://tiny.pl/wltff
osiągnęła w w dniu 18 października 2018 cenę 482.000,00 €.
Kto wie, może nie zostanie nigdy otwarta i nadal stanowić będzie jedynie przedmiot spekulacji i inwestycji możnych tego świata. W roku 1945 wyprodukowano tylko 600 butelek tego wina.
Gdybyście mieli jednak jakieś drobne oszczędności to Pinot Noir z Domaine Romanée-Conti rocznik 2009 możecie nabyć już za skromne 14 tysięcy euro 😉
Ale uwaga, taniej też można:
https://darwina.pl/corton-bourgogne-romanee-conti,id28780.html
Kemor 🙁 nie zachwycił?
Nie będę wyszukiwał powodów nie zachwycania tatara z jelenia. Jadłem dosyć dawno bo pond trzy miesiące temu. Tuż przed wypadem do Maroko i zachodniej Sahara. Teraz jestem ponownie w tym samym miejscu na Valdevaqueros.
Znajomy sam jelenia w Pl upolował
https://photos.app.goo.gl/jyj8NMPhSih7R5TcA
i po rozłożeniu najlepsze części zapakował w walizkę. Wraz z nią pojawił się ponownie po paru godzinach lotu tutaj.
To była wyśmienita uczta. Skórka z pomarańcza pohakowana z pimentm, sól i pieprz obowiązkowo. Ale to nie wszystko. Jabłka poktojone na talarki na maśle i z miodem i troszeczke cynamona na patelni nie piec lecz tylko zmiękczyć i jelenia obok tegona talerzu. Posypać młodą cebulką.
Coś takiego wchodzi samo. Ma się tyle śliny że szkoda toto czymkolwiek popijać. Po kwadransie od zjedzenia można bo smak główny już odszedł.
Och, 🙂 to była uczta nad ozeanem z polskim akzentem
Nie mogę się doczekać Adama tutaj. Żył 15 lat w południowej Afryce az miarka się przebrala i miał dosyć tego i powrócił do pl. Nam wystarczyło trzy miesiące 🙂 ale nie wracamy, damy radę 🙂
Bo tutaj jest po prostu pięknie. Nie ma filozofii od Plato do NATO.
Kto nie wierzy niech popatrzy jak teraz jeszcze wygląda.
https://photos.app.goo.gl/mUMhXCY7DfPUB4yN7
Za płotem krowy, cielaki i byki 🙂
Jest po byku 🙂
elapa,
nie wiem, czy dobrze pamiętam, ale chyba ten ” bigos” to była duszona kapusta kiszona, a obok na talerzu kawałki różnych mięs i wędzonych kiełbas.
Dziczyzna należy do najzdrowszych mięs; najbardziej smakowały mi gulasze lub bitki w sosie z mięsa dzika, ale dawno tego nie jadłam.
Porcja bigosu z jesieni jest jeszcze w zamrażarce, nie ma na nią chętnych. A dziś gotuję rosół.
https://lacuisinedannie.20minutes.fr/recette-choucroute-alsacienne-45.html
Krystyno, juz na talerzu.
Bigos jest zawsze gotowany przed świętami B.N. W największym garze, a raczej dwóch garach. Poszatkowana świeża kapusta z dodatkiem suszonych grzybów, odrobiną cukru i zalana niewielką ilością wrzątku w mniejszym garnku (ale dość sporych rozmiarów). W drugim garnku – tym największym – kapusta kiszona (odciśnięta z nadmiaru soku) wraz z mięsiwem wszelakim: resztki skrzętnie gromadzonych pieczeni wieprzowych i wołowych oraz wędzoną golonką. Jak nie posiadam wzmiankowanych pieczeni, kupuję wołowinę i wieprzowinę, obsmażam mocno i wkładam do kiszonej kapusty. Podlewam gorącą wodą i tak „pyrkają” sobie obie kapusty z dodatkami godzin kilka. Nastpnego dnia wybieram mięso z kapusty kiszonej, kroję na kawałki i ponownie wkładam do garka. Dodaję kapustę świeżą i znowu stawiam na tzw małym ogniu na godzin kilka. Na tym etapie dodaję zwinięte w gazę i zawinięte sznurkiem kuchennym ziarna jałowca, pieprzu i ziela angielskiego Kulkę z ziarnami zawieszam nad garnkiem. Dodaję 2-3 suszone śliwki oraz pokrojoną w kostkę cebulę złoconą na smaclu z wędzonej szperki. I tak sobie „pyrka”. Na końcu dodaję pokrojoną w półplastreki kiełbasę. A jak już sobie „popyrka” czas jakiś, dodaję wina. Następnego dnia podgrzewam bigos na małym ogniu i trzymam tak około 1-2 godzin. Bo jak mawiała moja Bunia: bigos częściej odgrzewany podczas przygotowania nabiera szlachetnego smaku.
A na koniec, po całkowitym wystygnięciu, przekładam do pudełek i wkładam do zamrażalnika. Część zostawiam na święta w chłodziarce.
Dziczyzna… comber sarni przygotowywany przez przyjaciela mego Taty. To było to! Że sparafrazuję znany slogan. Albo pasztet z dzika, albo kiełbasy z dziczyzny…
Ech, wspomnienia. Teraz to tylko mogę sobie pomarzyć.
Aaa…i jeszcze – w Firmie, jak Pan Prezes sobie „pomyśliwił”, w stołówce podawano dziczyznę na obiad, a w brakach też bywały jakieś frymuśna dania z dziczyzny na zimno.
Kiedyś, w centrum Warszawy, była restauracja specjalizująca się, czy też podająca potrawy z dziczyzny.. „Dzik” bodajże miała nazwę. Nie bywałam tam lecz rodzice opowiadali o niej .
Znalazłam – Marek Nowakowski w rozmowie ze Stanisławem Bukowskim wspomina:
„Na rogu Poznańskiej znajdowała się przedwojenna restauracja myśliwska Dzik z łbem dzika zawieszonym przy wejściu. Była to dobra knajpa o przedwojennym charakterze, z przedwojennymi kelnerami. Stare, niezniszczone wnętrze z dwoma salami.”
(dla zainteresowanych: https://docplayer.pl/1998969-W-obiektywie-karola-beyera-boks-wojna-i-milosc-szapsy-rotholca-zagluszarka-wolnej-europy-dworek-na-czerniakowie-marka-karpinskiego.html) Stolica, nr. 3, Marzec 2012, str. 6.
Pogoda jak dzwon, błękit nieba i lekki zefirek. A ja w domu uziemniona. Usta jak po trzykrotnie wstrzykniętym botoksie, oczka takie jakieś zmrużone i lekko azjatyckie. No, uroku to mi nie dodaje. Na dodatek do czasu do czasu jakaś wysypka swędząca. Dla urozmaicenia w różnych częściach ciała. Pan dochtor powiedział – alergia. Tylko na co? W życiu takiej przypadłości nie miałam. Nic mnie nie ugryzło, w ogrodzie pracuję w rękawiczkach i bluzie z długim rękawem, owoce i warzywa myjemy itp itd. Grom z jasnego nieba!
Tak sobie od rana surfinguję czy może raczej dryfuję po Necie i znalazłam bezpłatny album „Stolica Rassalskiego” do pobrania na stronie nac. Kto zainteresowany fotografiami Warszawy, polecam stronę:
https://www.nac.gov.pl/wiedza-i-edukacja/archiwalna-biblioteka-cyfrowa/
Album do pobrania, jak już zaznaczyłam bezpłatnego, w trzech formatach.
PS
na stronie są również inne albumy do pobrania.
Echidno-współczuwam i życzę szybkiego powrotu do zdrowia. Kiedyś przy alergiach zalecano popijanie musującego wapna, ale to już przeszłość. Obecnie lekarze mówią, iż należy pożegnać się z tym mitem: https://tiny.pl/wlr3b
W Twoich „rodzinnych” okolicach na ul. Raszyńskiej jest sklep z dziczyzną, sprzedaje również gotowe dania:
https://dziki-trop-sklep-z-dziczyzna.business.site/
Echidno, współczuję. Uczulać może wszystko, płyn do mycia naczyń (mój przypadek), proszek do prania (syn), kremy, fluidy do twarzy (skąd ja to znam?), no i oczywiście żywność. A uczulić nas może coś co dotąd doskonale tolerowaliśmy.
U mnie to jest lakier do paznokci i co dziwne puchna mi zaraz powieki.
Dziękuję Dziewczyny.
Oczęta doszły do stanu normalnego i teraz bez charakteryzacji nie mogłabym odtworzyć Madame Butterfly. Usteczka nadal spuchnięte lecz nie karykaturalnie jak to rankiem było. A wędrująca swędząca „pokrzywka” – oby nie zapeszyć – powoli ustępuje po „zapisanym” medykamencie.
Względem dziczyzny – zauważyłam iż coraz częściej pojawia na półkach sklepowych w Warszawie. O innych miastach nie mogę się wypowiadać.
Przypomniałam sobie, że w restauracji Dzik byłam. Fundatorem był Tata, bo ja z racji wieku nie posiadałam odpowiedniej gotówki, nie wspominając drobnego faktu, że nikt by mnie samej do restauracji nie wpuścił. Niestety nie pamiętam co konsumowałam.
Z odchłani pamięci przywołałam też opowieść Taty o sklepie i restauracji „na Koszykach” jak to się wówczas mawiało. Obie końskie. Podobno miały swoich stałych bywalców (restauracja) i kupujących (tzw jatka końska).
Kulinarnie postawiłam dziś na typowo polską kuchnię: kopytka polane smalczykiem ze skwarkami z wytopionej wędzonej szperki. Jutro będą odsmażane na patelni. Co ma nie tylko plus smakowy lecz i praktyczny – przy temperaturze 37+ stanie przy kuchni nie bywa przyjemne. Nawet gdy klimatyzacja jest włączona.
elapa,
właśnie takie zdjęcie zamieszczała Danuśka. To oczywiście nie bigos, ale pewnie jest całkiem smaczne, w dodatku o wiele mniej pracochłonne.
echidna,
przepis na bigos tak dokładny, że nic tylko gotować. Każdy gotuje trochę inaczej, więc oczywiście porównałam go z moim przepisem, który mam tylko w głowie. Przeważnie nie mam resztek pieczeniowych, obsmażam więc mięso od razu pokrojone na małe kawałki na patelni. Potem na tej samej patelni duszę białą kapustę i cebulę. Reszta tak samo jak u Ciebie. Ciekawy jest sposób potraktowania przypraw – zawieszenie w woreczku z gazy. U mnie nie byłby możliwy z powodów technicznych, bo gotuję w podłużnym garnku, wypełnionym dość wysoko, więc albo wrzucam przeprawy luzem albo rozdrabniam je w młynku. Jałowiec obowiązkowy.
Szczerze mówiąc opisywanie i czytanie przepisów na bigos jest o wiele przyjemniejsze niż jego gotowanie, no ale sam się nie ugotuje.
W Gdyni także funkcjonowała restauracja ” Myśliwska” i byłam w niej raz albo dwa razy, a jadłam chyba sarninę z grzankami. Wystrój był leśno – myśliwski. Klientów nie brakowało, bo był to lokal kategorii pierwszej, a kuchnia bardzo smaczna. O kategoriach w gastronomii przypomniał mi ten opis blogowy o ” Myśliwskiej” :
http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2016/05/przy-abrahama-bya-mysliwska.html
Pamiętam, że Pan Lulek wspominał, że bywał w tym miejscu, a Danuśka będąc w wieku licealnym lub młodszym mogła tamtędy przechodzić, albo w rodzinnym towarzystwie być w środku. Dziś ulica Abrahama w tej części jest ulicą kantorów wymiany walut.
krystyna – przekrój garnka, niezależnie od jego wielkości, nie ma znaczenia. W kwadratowy kawałek gazy, nieduży: tak circa-about 12 cm x 12 cm, kładziesz przyprawy; związujesz mocno sznurkiem kuchennym (czy jak to tam się nazywa). Z powstałej kulki odcinasz górną resztkę gazy, a sznurek – musi być dłuższy – przymocowujesz do dłuższej niż średnica garnka metalowej łyżki, widelca, części od rożna, łopatki czy co tam masz. Wkładasz do gotowanej potrawy – bigos, rosól itp – i kładziesz pokrywkę. Można też przywiązać do uchwytu garkna lecz wtedy trzeba uważać na ustawienie garnka na gazie. W przypadku kuchenki indukcyjnej problemu nie ma.
Ten sposób zapobiega łowieniu przypraw w całości podczas jedzenia lub rozgryzieniu ich.
Podczas ostatniego pobytu w Polsce poczęstowano nas bigosem i pierogami z kapustą i grzybami. I w jedym i w drugim daniu aż się roiło od pieprzu, ziela angielskiego i liści bobkowych vel laurowych. Wyciąganie z ust nnie jest miłe, a już rozgryzienie ziarna – tragedia. Babranie widelcem w potrawie też nie należy do przyjemnego widoku.
Dobrze że miałam w kieszeni opakowanie chusteczek higienicznych, bo serwetki podane przez gospodarzy były z lnu.
Nic się samo nie ugotuje. Na szczęście mamy tyle różnorodnych pomocy kuchennych o jakich się naszym babciom i mamom nie śniło, że praca podczas gotownia jeśli nie jest przyjemnością to zdecydowanie wpływa na skrócenie czasu spędzanego podczas przygotowania posiłku. Jaki by nie był.
A bigos, choć bardzo czasochłonny z uwagi na czas gotowania, nie pochłania aż tak dużo pracy.
Swieżą kapustę szatkuje robot, kiszona wymaga jedynie włożenia do garnka (no i odciśnięcia z nadmiaru soku, ale to przysłowiowy pryszcz). Mięso obsmaża się szybko na dużym ogniu. A potem na małym ogniu musi się gotować. Cebulę też sieka robot.
Czasochłone – bo gotuje się długo, pracochłonne – bo ja wiem, chyba nie.
Też nie lubię wydłubywać przypraw z przygotowywanego jedzenia, więc jako pomoc kuchenną wykorzystuję takie sitka: https://www.homebook.pl/temat/sitko-na-przyprawy-do-gotowania.
Gałązki szałwi czy rozmarynu też się zmieszczą i nie trzeba wybierać igiełek.
Od lat używam takich sitek, ale raczej do zup.
jestem tez czytelniczka ( jedynie, nie uczestniczka) Waszych rozmow na blogu pana Piotra a obecnie kontynuowanego przez dziewczyny, od wielu lat. Wpadalam jak milczacy uczestnik fajnych spotkan, widzialam, jak kolejno odchodzili do lepszych swiatow swietni ludzie, ci, ktorzy pozostali, w jakis naturalny sposob ciagneli swoje opowiadania o gotowaniu, czytaniu, zwiedzaniu, pogodzie, takie fajne, bezprensjonalne rozmowy ludzi, ktorzy sie lubia. To dzis rzadkie. I choc widze, jak zmienia sie atmosfera, to nie moga byc czasy pana Piotra bo w istocie, on bral udzial i byc motorem, podtrzymywal ogien, to dalej jest to fajne miejsce do ktorego lubie przychodzic. Nie kazdy musi zabierac glos. Ja na przyklad nie lubie. Mysle, ze mialam wiele okazji aby wyrazic swoje zdanie, zas komentowanie wypowiedzi innych mnie nie interesuje. Chcialabym natomiast, abyscie dalej byli. Aby byl ten blog, na ktory, jak dotad, bede wpadac od czasu do czasu, jak na spotkanie znajomych z dawnych czasow.
https://basiaacappella.wordpress.com/2023/01/29/nie-tylko-przy-okazji-czasem-wrecz-naumyslnie/
— Chleb nasz powszedni czyli pagórki, pół zimowego dzionka, niewysoko, bajka! 😎
P.S. „Plumknęło” mi, że ktoś użył mojego nicka. Doczytam, obiecuję, tylko nie wiem, kiedy… 😳
A cappello 🙂 skoro u ciebie bajka 🙂
to ja jestem najprawdopodobniej w raju 🙂
Wszystko kwitnie, nie tylko żółtawe kwiatki na baranich łąkach, nie tylko drzewa migdałowe w Andaluzji i nie tylko na Costa del Sol.
Nje trzeba od razu jechać do Japonii by podziwiać co może zakwitnąć jeszcze 🙄
Nawet rozmaryn w mobilku 🙂 – – >https://photos.app.goo.gl/PZbvAaVbcnihC7Gp6
Za nami cały czas byki i cielęcina a przed nami ten sam ozean co tydzien temu tylko ze na słonecznego kicza czekać trzeba trochę dłużej
https://photos.app.goo.gl/xuYshESBJYLkJCfg7
kenzo_bojownik- ciekawy i miły jest Twój wpis 🙂
Pozdrawiam Cię serdecznie, Jolinek napisałaby-pomachanko!
A cappella wybrała się jak zwykle na wędrówkę w około krakowskie okoliczności przyrody, a my z Małgosią wyruszyłyśmy na świętokrzyskie rubieże. Wszyscy wiedzą, że Ćmielów porcelaną stoi, ale kto słyszał o kopalniach krzemienia pasiastego położonych tuż obok Ćmielowa? A to miejsce wyjątkowe- jeden z najcenniejszych na świecie zabytków górnictwa z czasów neolitu. Tutaj więcej na ten temat:
https://muzeumostrowiec.pl/krzemionki/neolityczne-kopalnie-krzemienia/
Wizyta w Żywym Muzeum Porcelany była rzecz jasna również ciekawa:
https://swietokrzyskie.travel/informator_turystyczny/zabytki/zywe_muzeum_porcelany_w_cmielowie
Przyznam od razu, iż z zakupami nie poszalałyśmy, jako że ceny tych ręcznie robionych figurek, filiżanek czy obrazów są raczej dla klientów o grubych portfelach: https://www.as.cmielow.com.pl/pl/65-filizanki
kenzo_bojownik,
dziękuję za miłe słowa o blogu.
a cappella,
to był odzew na link do czeskiego blogu i na informację o książce Kaczorowskiego.
Taka zima jak ta na Waszych zdjęciach to radość i jeszcze słońce się pokazało. Na szczęście w grudniu było trochę zimowych dni, a widoki ośnieżonych drzew przypominają mi naszą zimę 2020/21.
Z przyprawami radze sobie od lat w ten sposob, ze uzywam do tego filtrow do luznej herbaty. Torebki sa tak glebokie, ze nie trzeba zadnych nitek.
Przepis Echidny na bigos juz zanotowany.
Danuśka,
o krzemionkach świętokrzyskich słyszeliśmy i zwiedzaliśmy je 🙂 Mam małą piramidkę z krzemienia pasiastego. Do Ćmielowa niestety nie dodarłam, a szkoda. Ten region jest tak naszpikowany ciekawymi miejscami, że nie wszystko da się od razu zobaczyć. Muzeum Porcelany i sklep na pewno zachwyciłyby mnie.
Może jestem tradycjonalistką, ale zdecydowanie wolę wyroby z białej porcelany od tej szmaragdowej i różowej.
Wczoraj wybrałam się do kina na polski film ” Niebezpieczni dżentelmeni”, mocno namawiana przez męża. Tym razem nie rozczarowałam się, bo to komedia kryminalna, a główni bohaterowie to Tadeusz Boy- Żeleński, Witkacy, Józef Conrad- Korzeniowski i Bronisław Malinowski. Nie będę się rozpisywać, bo jest wiele recenzji. Napiszę tylko, że ani przez chwilę nie nudziłam się.
I jeszcze krótki i zwarty 🙂 fotoreportaż:
https://photos.app.goo.gl/huCGTvRpnNnw1kk88
Z pewną taką nieśmiałością wyznam, iż zaskoczeniem była dla nas kolekcja „Piękne małpy Europy”. Pomysłodawcą i projektantem kolekcji jest obecny właściciel Fabryki Porcelany AS Ćmielów czyli Adam Spała.” Marzy mi się świat bardziej otwarty, tolerancyjny, wspólnie rozwiązujący globalne problemy. Jeżeli kraje nie będą ze sobą współpracować, to kruchy nasz los. Obawiam się, że egoistycznie myśląc tylko o sobie, możemy się niebezpiecznie zbliżyć do poziomu zwierząt z moich obrazów” –przestrzegał autor. I tak od roku 2004 czyli daty wstąpienia Polski do Unii Europejskiej przez siedem kolejnych lat powstawała kolekcja 47 obrazów malowanych na porcelanie. Każdy obraz to jeden z europejskich krajów. Po obrazach wykonano kolekcję rzeźb wystawionych na dziedzińcu fabryki. Dla kolekcjonerów powstały również porcelanowe filiżanki i kubki z nadrukiem odpowiadającym obrazom.
Krystyno-bo Ty wiesz wszystko o polskich atrakcjach turystycznych 🙂
Odnotowałam w pamięci Wasze sposoby na przyprawy z sitkami czy filtrami.
Poniżej moje nieśmiertelne, francuskie trzy grosze 😉 czyli bouquet garni-najczęściej obwiązany sznurkiem, choć zdarzają się też inne pomysły:
https://tiny.pl/wl1k4
Danuśka 🙂 🙂
znam może 1/4 tego co Ty; może zdążę jeszcze trochę nadrobić.
Figurki według projektów z lat 60. i 70. nadal mogą się podobać. Kiedyś było naprawdę świetne wzornictwo w różnych dziedzinach. Teraz także, ale, jak widać, zdarzają się i takie straszydła jak w Ostrowcu Świętokrzyskim.
Trochę moich zdjęć z naszej wycieczki:
https://photos.app.goo.gl/Ax8mYKuKPREnMM417
Aż trudno uwierzyć , że w tej neolitycznej kopalni była wentylacja, dzięki temu można było używać ognia do oświetlenia.
Ceny ćmielowskiej porcelany, są rzeczywiście zaporowe, ja kupiłam jeden kubek z kopią obrazu Tamary Łempickiej. Ktoś szukał kubków z małpami, ale brakowało większości krajów. Widać cieszą się powodzeniem. Każdy taki kubek pakowany jest w papier i wkładany do sztywnego pudełka, opatrzony jest również certyfikatem autentyczności „Fabryka Porcelany AS Ćmielów”.
Małgosiu,
świetne zdjęcia wspaniałych przedmiotów. I Danuśka w tle.
Tylko w opisie zdjęć wpisałaś 2013 rok. Chętnie cofnęłabym czas o 10 lat, ale za nic się nie da.
Krystyno, to chyba podświadome. Już poprawiłam.
Krystyno-ależ masz oko! Jak to zrobiłaś, by mnie rozpoznać z daleka i na dodatek w zimowym odzieniu?
W księgarniach jest do kupienia książka opowiadająca o losach czołowego projektanta figurek i porcelany z Ćmielowa: https://tiny.pl/wl47x
Danuśka,
Małgosia robiła zdjęcie z Tobą w tle, a Ty chyba fotografujesz rzeźby małpek. Poza tym nawet z daleka dla mnie jesteś rozpoznawalna, no i skoro byłyście we dwie, to prawdopodobne było, że będziesz na jakimś zdjęciu, więc Cię wypatrywałam 🙂
Alicjo – zrobiłam kruche faworki wg przepisu podanego przez Ciebie. Okazały się bardzo smaczne a i pracy przy nich dużo mniej. Jedyna modyfikacja to dodanie 2 małych łyżeczek cukru żeby tylko złamać smak – polecam! Powtórzę na tłusty czwartek zamiast pączków – Nana
Nana Mi,
ja jeszcze nie robiłam faworków, ale mam zamiar – dzięki za podpowiedź o cukrze.
Porcelana, kamionki i tak dalej – niedawno czytałam, że zakłady w Ćmielowie mają kłopoty. A ta porcelana na zdjęciach to cuda. Ja mam trochę kamionki bolesławieckiej, bardzo charakterystycznej.
Wczoraj przeczytałam o szkle i kryształach – za moich czasów kryształy na stole były obciachowe, za to bardzo poszukiwane i cenione w ZSRR. Mnie się zawsze szkło podobało, ale na artystyczne, np.Zbigniewa Horbowego (Wrocław!) nie było mnie stać. On robił nie tylko szkło artystyczne, ale także tzw. użytkowe. Od dawna nie ma już sklepu „Amfora” w Rynku 🙁
Ale szkła ozdobnego trochę mam, chociaż chciałabym więcej (miejsca brak…)
https://gk24.pl/wazony-i-szklo-drogie-jak-nigdy-krysztaly-z-prlu-warte-fortune-kolekcjonerzy-zaplaca-za-nie-majatek-29012023/ar/c3-16446127
Dwie uwagi Krystyny, ktore popieram w 100%. (1) Film „Niebezpieczni Dzentelmeni” to swietna zabawa, choc aby w pelni docenic trzeba dobrze znac polska kulture i literature, czyli akurat cos dla tutejszych blogowiczow. (2) Czytanie opisow bigosu jest przyjemniejsze niz jego gotowanie, co widac juz u samego Mickiewicza ( „…w slowach wydac trudno/bigosu smak przedziwny, kolor i won cudna”). Dawno nie jadlem bigosu wiec moze w nadchodzacy weekend upichce sobie maly kociolek bigosu,
Niedawno znalazlam w domu słoik polskiej kiszonej kapusty. Z dodatkiem ususzonych latem grzybow postanowilam ugotowac bigos. Absolutnie nie taki klasyczny o jakim tu piszecie.
Kiedy bigos sie gotowal bylam z tylu domu i nie wiedzialam ze sasiad zostawil torbe jabłek w przedpokoju. Oczywiscie mogl zostawic jablka na schodach ale sarny od razu by sie do nich dobraly. Wiec wszedl do domu i polozyl torbe jablek na podlodze.
Pozniej zapytal o przyjemny zapach rozchodzacy sie z kuchni. Chodzilo o zapach bigosu.
W polskiej literaturze Melchior Wankowicz w ksiazce Krolik i oceany opisuje z pasja rozne dania kuchni meksykanskiej. Nawet podal swoj przepis na “pol paella”. Jest to polska wersja paella zrobiona z skladnikow dostepnych w Polsce w zastępstwie skladnikow brakujacych lub mało znanych w polskim menu.
W bigosie przepadłby i smak i zapach i kolor kwiatów rozmaryna.
A tak pięknie komponował pod kazdym względem kwiat rozmarynu z jajecznicą (jajka od wolno chodzących po Valdevaqueros kur) a okoliczności w jakich nastąpiło śniadanie zwielokratniły przyjemność posiłku bez bigosa 🙂
https://photos.app.goo.gl/SdeDxkt8p16Wza1W7
Doroczna tradycja z pozdrowieniami od Jerzora:
https://photos.app.goo.gl/JCRCHhwjWM6XFdyn7
Alicjo 🙂
Bardzo fajnie ogląda się takie okoliczności przyrody.
I jeszcze przyjemniej, kiedy od dwóch dni nie muszę podgrzewać mobilka.
Nocą jest już ponad 12 stopni a zatem śpimy przy otwartych oknach
Nawet za kociołek bigosa nie oddałbym tego widoka 🙂 https://photos.app.goo.gl/9b8HAkXmpAggqteP8
Pozdrawiamy Jerzora nurkującego dzielnie w śniegu. Na Mazowszu śniegu nie mamy, ale morsowanie coraz popularniejsze. Ta aktywność nie wymaga żadnych szczególnych warunków-wystarczy zbiornik z zimną wodą zatem wielbicieli zimowych kąpieli w lodowatej wodzie przybywa. Jak przeczytałam w stolicy są dwa znane kluby: „Warszawski Klub Rogatego Morsa” oraz „Morsy Warszawa – Jeziorko Czerniakowskie”. Kto chętny ten morsuje lub śnieguje, ja cierpliwie poczekam aż nadejdzie lato i woda w morzu czy jeziorze zrobi się przyjemnie ciepła 🙂
Nie byłam jeszcze na „Niebezpiecznych dżentelmenach” wybrałam się natomiast na: https://www.filmweb.pl/film/W+tr%C3%B3jk%C4%85cie-2022-853834
I tak jak pierwsza część tej opowieści wydawała mi się interesująca, tak sceny apokalipsy na jachcie były dla mnie męcząco przerysowane, a postacie trochę za bardzo schematyczne. W sumie jednak nie żałuję, że obejrzałam, a sceny z kulinariami to na pewno radość dla oka każdego łasucha 🙂
Danuśka,
też widziałam ten film , choć właściwie początkowo nie miałam takiego zamiaru, bo zobaczyłam zwiastun, który zawierał z zasadzie tylko sceny z jachtu, więc wiesz, jakie. Ale dałam się namówić mężowi i w sumie nie żałuję. Najciekawsza była część pierwsza i trzecia, ta po katastrofie. I otwarte zakończenie; uznałam, że lepsza wersja będzie optymistyczna.
Morsowanie rzeczywiście jest coraz popularniejsze. Można robić to zbiorowo, ale wielu woli robić to w ciszy i spokoju. Już drugi sezon pełnię rolę ” asystentki morsa” 🙂 , więc mam sporą wiedzę teoretyczną. Sama jednak nie zamierzam moczyć się w jeziorze. Morze czy jezioro nie są zresztą konieczne. Jeśli ktoś ma wolne miejsce w ogrodzie, może ustawić sobie specjalny zbiornik, a nawet dużą beczkę.
Krystyno=masz rację, trzecia część, ta na wyspie, też była w porządku. Opowieść o tym, jak wyglądają i jak się zmieniają relacje między ludźmi jest zawsze ciekawa.
Dzisiaj od rana przeglądam przepisy, jako w sobotę wpadają na obiad nasi znajomi.
Co do zupy i dania głównego nie miałam za wiele wątpliwości, ale biłam się z myślami w sprawie deseru. W rezultacie postanowiłam wypróbować ten przepis:
https://aniagotuje.pl/przepis/sernik-baskijski
Danusiu, daj znać co Ci wyszło z tej próby sernikowej. Ciągle szukam sernika , który po wystudzeniu nie stworzy krateru Ngorongoro.
Bardzo zacny ten krater Ngorongoro
https://www.youtube.com/watch?v=JQrQQO0HPUs
ale masz rację MałgosiuW, w serniku zdecydowanie niechciany.
Z filmów o tematyce kulinarnej szalenie przypadła nam (Wombatowi i mnie) czarna komedia „Menu”. Pyszna!
https://www.youtube.com/watch?v=kWqgfy52fhg
Godzina bandycka – 3:30. Jakby kto pytał w nocy. Olbrzymi księżyc złoto-pomarańczowy wychyla swą niepełną tarczę spoza chmur. I pięknie i groźnie, bo silny wiatr świszcze i pohukuje w eukaliptusach. Romantyczny widok przy niepokojących efektach, a do tego zrobiło się dość zimno. Nie będę podziwiać, nawet zza okan. Idę spać.
Śpij śpij echidna.
Im dłużej tym lepiej nie tylko ciebie. Również dla otoczenia internetowego.
Ludzina jak śpi to nie grzeszy a to bardzo cieszy 🙂
Ooo, i sen to zdrowie 🙂
https://photos.app.goo.gl/gZgASgjABwkUKAUd7
Wczoraj padał śnieg dziś w końcu wyjrzało słońce i zrobiło się w wreszcie jasno.
-23c (było -31rano!). Na obiad zupa dyniowa, rozgrzewająca oraz schab ze śliwkami.
Poza tym biało.
https://warszawa-rynek-starego-miasta.webcamera.pl/
Ładnie…
U nas jest tak zimno, że nawet nikt nie jeździ na łyżwach…
https://www.cityofkingston.ca/explore/webcams/springer-market-square
Zupełnie nie kumam narzekania na naturę, pogodę, aurę i tego tam 🙄
W tej chwili jest tak jak jest, zawsze zadowolony 🙂
– – > https://photos.app.goo.gl/SznRN7XNT3H4Gw9X7
Okna i drzwi na oścież pootwierane. Spoko i cisza 🙂 za plecami mamy katakumby 🙄
Małgosiu-sernik oczywiście się opadł, ale taka jest uroda wszystkich serników i chyba nie ma mocnych 🙂 Jest jednak bardzo smaczny, goście zjedli podwójne porcje. Roboty z tym ciastem nie za wiele zatem polecam!
Zrobiłam też zupę pod hasłem-gruszka i pietruszka:
– 5 korzeniowych pietruszek
– 2 gruszki
-1 cebula
-1 litr rosołu warzywnego
-200 ml mleczka kokosowego
-czosnek, imbir, dyżurne.
Warzywa i gruszki pokroić i podsmażyć chwilę na patelni z masłem i oliwą.
Całość wrzucić do garnka z rosołem i gotować do miękkości, pod koniec gotowania dodać mleczko kokosowe. Zmiksować i podawać z prażonymi ziarnami słonecznika, dyni czy co tam mamy pod ręką.
Przepis piszę jednocześnie dla Blogowego Towarzystwa oraz dla moich gości, którzy właśnie wracają do domu, a prosili by przesłać im wszelkie proporcje i ingrediencje.
Dzisiaj bladym świtem nie zdzierżyłam i napisałam kolejnego maila do pań z redakcji „Polityki” odpowiedzialnych za blogi. Może w końcu ktoś się nad nami ulituje.
W piątek byłam na pogrzebie na Powązkach. W kościele św. Boromeusza na półkach przed ławkami dla wiernych leżały informacje o mszach gregoriańskich.
To co przeczytałam poruszyło wielce mym jestestwem. Postaram się zaprezentować Wam ten tekst w całości, ale proszę o chwilę cierpliwości.
„Powstanie mszy gregoriańskich wiąże się z papieżem Grzegorzem Wielkim, który obejmował Stolicę Piotrową w latach 590 – 604. Zanim Grzegorz został wybrany na papieża był przełożonym założonej przez siebie w roku 575 wspólnoty zakonnej, której regułę oparto na benedyktyńskiej zasadzie modlitwy, pracy i dobrowolnego ubóstwa. Pewnego dnia zdarzyło się, że w celi zmarłego mnicha o imieniu Justus znaleziono trzy złote monety, których posiadanie sprzeciwiało się regule zakonnej. Grzegorz chciał pomóc zmarłemu Justusowi oczyścić się po śmierci z popełnionego grzechu i w związku z tym polecił odprawienie za niego trzydziestu mszy. W dziele Grzegorza „Dialogi” znajdujemy taki przekaz: „Postaraj się, aby począwszy od dziś przez dni trzydzieści składana była w jego intencji ofiara. Niech nie będzie dnia, w którym nie ofiarowano by zbawczej hostii”. Po trzydziestu dniach zmarły Justus ukazał się w nocy swojemu bratu Kopiozjuszowi mówiąc, że został uwolniony od wszelkiej kary. Był to wyraźny znak, że msze święte odprawiane przez trzydzieści dni bez przerwy odniosły oczekiwany skutek. Natomiast Grzegorz uznał wtedy, że ofiara ta pomaga osobom potrzebującym oczyszczenia po śmierci.
Od tamtej pory przyjął się zwyczaj odprawiania trzydziestu mszy świętych za dusze zmarłych. W wielu objawieniach zostało potwierdzone, iż owa ofiara czyniona za wstawiennictwem Św. Grzegorza jest przyjmowana w szczególny sposób przez Pana Boga.”
W kościele św. Boromeusza na Powązkach można zamówić msze gregoriańskie. Nie wiem, jaka jest ich cena w tym właśnie kościele, ale w internecie znalazłam informację, że to koszt około 1200-1500 zł za całość usługi czyli 30 mszy.
No cóż, kościół w Polsce żyje niewątpliwie na innej planecie i w innej rzeczywistości niż ta, która jest mi znana. Tym niemniej nadal są osoby, które zamawiają msze gregoriańskie oraz korzystają z wielu innych usług świadczonych przez księży.
Dana 🙄
Bądź szczera i odpowiedz mi :
Dlaczego porusza ciebie coś na co nie masz żadnego wpływu 🙄
Bezdomny-porusza mnie to, bo dotyczy kraju, w którym mieszkam.
A wpływ pewien mam, bo nie chodząc do kościoła obniżam kościelne statystyki, czym kler jest zaniepokojony.
W Kanadzie bez względu na porę roku temat pogody zawsze jest poruszany, taka tradycja, chociaż też mamy mały wpływ na to, czy śnieg/deszcz spadnie i jakie wiatry będą wiały. I nie, to wcale nie znaczy, że wszyscy narzekamy na pogodę – po prostu wyrażamy swoją opinię. Rynek Starego Miasta widzę, że zaadoptował pomysł lodowiska – bardzo to fajne, aczkolwiek sama nie korzystam, bo nie umiem jeździć na łyżwach. Ale ryneczek macie malutki, użyję określenia Osieckiej – ujutny 😉
A poza tym to taki uniwersalny temat – bo każdy jakąś pogodę ma 😉
Właściwie najlepiej nie rozmawiać, bo na wiekszość rzeczy nie mamy wpływu.
Zupę dyniową urozmaiciłam, bo przeleciałam kilka przepisów i wyszło, co wyszło – gęsta, ostra (chili i imbir) do tego 2 spore ziemniaki oraz 2 pomidory i dwa ząbki czosnku. Mam zamrożony (w porcjach) czysty wywar mięsno – warzywny na podstawę różnych zup, więc to użyłam na bazę. Konsystencja pulpy dyniowej, bo wszystko zmiksowałam , teraz tylko teraz nasiona dyni podprażyć – i będzie jak trzeba.
Co ma piernik do wiatraka?
🙄
Danapola
4 LUTEGO 2023
19:57
????
Tu jest przepięknie gdzie stoimy nad ogromną skarpą. W dół jest czterysta metrów. Dosyć stromo. Gdybym się jutro nie odezwał to będzie oznaczało że w mobilku hamulce nie wytrzymały, dały ciala, i z nami już niewiele na tej planecie jest do zrobienia.
Jest6w tej chwili zbyt pięknie by cokklwiek zmieniać.
W końcu żyjemy chwilami które nas poruszają 🙂
Prawda Dana 🙂 ?
Piernik jak zawsze ma do wiatraka – choćby to, że w dawnych czasach mielił mąkę, a upiec piernik bez mąki się nie da.
Danuśkę zbulserwowało coś, co zobaczyła w kościele – ja też jestem ciekawa!
Poza tym każdy z nas ma jakieś okoliczności przyrody – chętnie oglądam Wasze z podróży, i uważąm, że za mało zamieszczasz. Dawaj, dawaj! Poza tym podłóż w charakterze jakieś kamole pod przednie koła (przezorny zawsze ubezpieczony!).
Mnie w tej chwili porusza kuchnia. Schab się piecze, nadzian śliwkami, od wczoraj marynował się trochę w ziołach i czosnku. Używam worka ze specjalnego plastiku do pieczenia – od dawna tak robię, nie trzeba co chwila zaglądać i podlewać…
A propos Bezdomny,
jak myślisz, czy smażąc rybę względnie grillująć – trzeba z niej wyciskać wszystkie soki, przyciskając ją do patelni czy grilla jakąś stosownie wielką łychą?
Pytam, bo od jakiegoś czasu isiłuję namówić naszego węðkarza z Ottawy, żeby zaprzestał tych praktyk. Bo moim zdaniem to jest zbrodnia, jak się rybę tak traktuje. Moim zdaniem cały smak wypływa z tymi sokami i dostajemy na talerzu suche trociny,
*w charakterze dodatkowego hamulca (te kamienie pod przednie koła).
To ja się pochwalę 🙂 mój ostatni sernik, który piekłam na mamy imieniny w czwartek, nie upadł. Ser miał odpowiednią konsystencję, składniki szybko się wymieszały, bez długiego napowietrzania.
Też czytam właśnie „Czechy”, a wczoraj słyszałam pozytywną recenzję sagi o tytule, zdaje się, „Lwy sycylijskie”.
Z filmów, obejrzałam serial na Netfliksie „Śnieżna dziewczyna”. Hiszpański, nowość, 6 odcinków.
W piątek byłam na Niebezpiecznych dżentelmenach. To tak z kulinariów i kultury
O mszach gregoriańskich nie będę się wypowiadać, bo tak jak Danuśkę, już od dawna mnie to nie dotyczy.
Świeci, słabo, ale świeci słońce i nastrój trochę lepszy.
Ogólnie to denerwuje i przygnębia mnie ostatnio tyle rzeczy, że nawet kilka godzin słońca cieszy.
Wiem, wiem, Bezdomny, na większość nie mam wpływu, ale żyjemy tam gdzie żyjemy i nie da się choć trochę nie przejmować.
Za biurowym oknem brykają sarenki, a właściwie ich męscy przedstawiciele. Gonią panienki jakby to były gody. W lutym 😀
Ja też często piekę serniki bo rodzina lubi. Moje też opadają ale równo do wysokości tortownicy, nigdy nie robią mi się kratery. Zostawiam je zawsze w piekarniku do rana, uchylam tylko trochę drzwiczki i wkładam koniec drewnianej łyżki.
Latem jak jest bardzo gorąco chodzę czasem do kościoła się ochłodzić. Zawsze siedzi tam parę studentów z laptopami. Katedra jest protestancka ale dla mnie to wszystko jedno.
W przepisach na sernik, także w tym na sernik baskijski, jest informacja, że po upieczeniu nie należy otwierać piekarnika przez 30 min. A wyrośnięty sernik opadnie do pierwotnej wysokości. Byle tylko był płaski. Piekę sernik bardzo rzadko i raczej nie mam z nim problemów.
Określenie ” ujutny” to rosyjskie słowo ” przytulny”. Agnieszka Osiecka go nie wymyśliła, a że uczyła się w szkole rosyjskiego, jak zresztą wszyscy, a słowo spodobało się jej, więc je spopularyzowała.
U nas znów śnieżna zima i piękne widoki.
https://www.muzeum-radom.pl/gazeta-kufer/chleb-i-sol-sw-agaty-od-ognia-strzeze-chaty/520
Dziś i u nas święcili chleb nasz powszedni, ale nie wiedzieliśmy (bośmy tydzień temu dzień pański święcili w Krzeszowie) noto nie przynieśliśmy se ani kromeczki. Choć tak dobry mamy 😉 🙄
Nb, ciekawe, czy PP Adamczewscy dali Jedynaczce to piękne imię bo się im po prostu podobało (akurat było modne, itd.), czy z wszystkich tych dodatkowych, erudycyjnych względów, których tony (dziesiątki ton(ów)) muszą (i chcą 😆 ) przyswoić sobie poloniści za studenckiego żywota swego… I za życiowego żywota.
Jakoś (choć nie mam zupełnie żadnej znajomej o tym imieniu) zazwyczaj pamiętam o popularnych imieninach 5. lutego. Na początku znajomości blogu P. Adamczewskiego czasem pomyśliwałam „a, to dziś świętuje albo nie pani córka” (i chórzystka, zawsze u mnie masywny plus 😉 😎 )
Potem Pan Piotr popełnił fajny tekścik gdzie był passus (cyt. z pamięci) „umówiłem się z piękną kobietą… moją córką…” [chyba do restauracji, choć może do kawiarni… gdyby mieszkali w Krakowie kawiarnia byłaby znacznie większą konkurencją 😈 ]… i teraz – jeśli na początku lutego sobie przypomnę (jak dziś), że jest Agaty – to ojcowskie „umówiłem się…” wyskakuje niemal automatycznie…
Sto lat Pani Agato!!! 🙂 🙂 🙂
(Niezależnie od obchodzenia czy nieobchodzenia 😉 )
Dawno juz nie pieklam sernika. Nie ma tutaj twarogu , homogenizowany trzymam przez noc na sitku. W piekarniku najpierw wyrasta a pozniej opada ale mnie i rodzinie to nie przeszkadza . Gorzej bylo jak kiedys zrobilam polski obiad a na deser ten opadniety sernik, goscie byli sympatyczni i powiedzieli, ze byl dobry a na temat wygladu nie zareagowali.
Dzisiaj upieklam cake z jablkami i orzeszkami pistacjowymi.
Asiu, polecam Lwy sycylijskie, przeczytalam pierwszy tom i czekam na drugi.
Wiadomą książkę o Czechach właśnie skończyliśmy (dziś rano) — czytamy głośno na zmianę z (aktualnie) Twierdza. Oblężenie Przemyśla i korzenie skrwawionych ziem Europy i Ryby mają głos*
…A wczoraj obejrzeliśmy niesłychanie zabawny film czeski „Adela jeszcze nie jadła kolacji” (1977) https://www.filmweb.pl/film/Adela+jeszcze+nie+jadła+kolacji-1977-37489 Natomiast za chwilę siadamy do pramatrycy wszystkich „czeskich filmów”, czyli „Nikt nic nie wie” (1947) https://www.filmweb.pl/film/Nikt+nic+nie+wie-1947-142895
[Nb, przed Adelą zobaczyliśmy pierwszy odcinek netfliksowego miniserialu „Dlaczego nie Evans?” …My raczej niekryminalistyczne dusze, ale takie parodie konwencji są po prostu mniam!!! 🙂 ]
_________________
*z głośno przeczytanych dokańczam czyli dopoczątkowuję 😉 Jak powstała bomba atomowa ponieważ gdyż albowiem P. w Chorwacji czytał to sobie na plażach cicho, ale – nie pierwszy już raz – coś mi zacytował, wciągnęło (od R. Oppenheimera, sami znajomi ze szkolnej fizyki w porządnej klasie mat-fiz!!!)… i całkiem dużą rzecz dokończyliśmy głośno, ba, na moje „żądanie” rozszerzyliśmy temat o Noblistę z Nowolipek… już dawno skończone, a ja w bombie atomowej wciąż jestem u N. Bohra… na zmianę z Pod berłem Habsburgów Wereszczyckiego… właśnie skończonym Empuzjonem, itd. (to wszystko „do poduszki”, a zimą różnie z tym łóżkowym czytaniem bywa 🙂 )
PS, wiaderko sera czeka od miesiąca, powinno się doczekać w przyszły weekend. Opadanie mi nie przeszkadza, pewna zawodowa „praktyczna pani”* powiedziała dawno temu przyjaciółce, iż najważniejsze, by sernik ładnie wyrósł na czas pieczenia… do krateru można włożyć kwaśny agrest konfiturowy, zalać galaretką, ptasim mleczkiem, kremem cytrynowym, itp. 🙂
____
*ponoć KGW mają się wciąż dobrze, niektóre tryskają innowacyjnymi ideami…
Wiem, że sernik jest bardzo delikatnym ciastem-postępuję z nim zawsze bardzo ostrożnie i nie wyjmuję z piekarnika dopóki nie ostygnie, ale opada 🙁
W sumie nie jest to aż tak istotne, bo nie wpływa na smak ciasta.
A może podacie Wasze przepisy na nieopadające czy niezapadające się serniki?
Evo 47- zwiedzanie katedr podczas upałów to rzeczywiście bardzo przyjemne zajęcie. Nawet osoby, które pozostają dość obojętne na uroki kościelnej architektury (patrz Osobisty Wędkarz) przy 35 stopniach na zewnątrz zaglądają chętnie 🙂 do chłodnych wnętrz wszelakich obiektów sakralnych.
…WereSZyckiego oczywiście (gdy się człek śpieszy… )
W takim razie 😉 jeszcze — absolutnie, absolutnie polecam wszystkim, którzy w dostatecznym stopniu słuchają akademickiego angielskiego (pomagają napisy!) — słynny Timothy Snyder w zakończonym na pocz. grudnia cyklu wykładów Yale The Making of Modern Ukraine (czyli i o naszej historii! – polecam zwłaszcza niesamowite wykłady 18 i 19!!! 20 zresztą też):
https://www.youtube.com/playlist?list=PLh9mgdi4rNewfxO7LhBoz_1Mx1MaO6sw_
Osiecka nie wymyśliła, ale używała tego słowa. Jakoś mi bardziej pasuje do sytuacji 😉
Celsjusze dzisiaj są nawet dodatnie, więc przy niedzieli zebrało się towarzystwo:
https://www.cityofkingston.ca/explore/webcams/springer-market-square
Nasz sernik powszedni – absolutnie i pod żadnym pozorem nie otwierać piekarnika co najmniej przez godzinę. „Na oko” skrócić czas pieczenia, bo wyłączony, ale zamknięty piekarnik to ciągle jednak wysoka temperatura. Moja Mama piekła sernik w prodiżu i zostawiała zamknięty, aż ostygł – a przez szybkę można było obserwować, czy coś się nie przypala.
Do sernika używam gotowego twarogu w wiaderku; na 2 osoby kupuję wiaderko o wadze 1/2 kg, na małą tortownicę. Z dodatkami – jajka/ białka ubite na pianę/, budyń, skórka pomarańczowa i rodzynki- wychodzi całkiem spory sernik. Nie mam specjalnego przepisu, zerkam na przepis podany na opakowaniu jako ogólną wskazówkę. Nie używałam nigdy tych delikatnych serków, ale jadłam takie serniki i bardzo mi smakowały.
Każdy sernik- wklęsły czy nie- zawsze jest pyszny.
a cappella,
jakie miłe wspomnienia o Piotrze.
Ja pamiętam, że imię Agata nosi także córka Nemo.
A głośne czytanie już prawie zapomniane, a to bardzo praktyczna sprawa. Zdarza mi się, że jakaś lektura tam bardzo mi się podoba, że fragmenty czytam sobie na głos.
Utkwił mi w pamięci fragment wspomnień Krystyny Kofty / W szczelinach czasu/, kiedy jako uczennica czytała rodzicom. Rodzice zajęci cichą pracą przy wykańczaniu odzieży/ ojciec był krawcem/ siedzieli przy dużym stole, a córka przy swoim stoliczku czytała im głośno ” Lalkę” Prusa.
W polskim radiu też od czasu do czasu czytano powieści – wtedy zazwyczaj „odrabiałam” prasowanie 😉
Mam pół kg twarogu i rozważałam sernik – jak się zepnę, to upiekę Wojtkowi na urodziny (sobota). Ser jest jeszcze w opakowaniu, ważność do 23 lutego.
Przydałby się prodiż… ale poradzę sobie bez, jak tam mało piekę… W Polityce pisuje też Agata Passent. Agata Młynarska, Jacek i Agatka też na myśl przychodzi… osobiście znam dwie Agaty, generacja Maćka – chyba była wtedy moda na Agaty. Męski odpowiednik – Agaton, co znaczy z grecka – dobry. Nawet jakiś papież nosił takie imię. Ciekawe, czy był dobry 😉
Wszystkim Agatom Najlepszego!
A propos kamieni, nie podobają mi się sztucznie farbowane agaty…
Ach…w latach ’70tych w piątki wieczorem radiowęzeł w akademiku nadawał „Dzień tryfidów” – chyba w radiowej Trójce to czytano. A w latach 60’tych co rusz leciała jakaś powieść, co mi się bardzo podobało. No ale jak Beatlesi w połowie lat 60-tych w radiu zagościli, jak wszystkie programy muzyczne (Mann, Kaczkowski , potem Niedźwiecki…) to powieści poszły w bok. Co nie znaczy, że nie były czytane – ale sprzątaniu i prasowaniu towarzyszyła muzyka.
Elap, właśnie wczoraj mówili, że za chwilę ukaże się przetłumaczony drugi tom.
Do sernika używam od lat sera z wiaderka tej samej firmy, która jakiś czas temu zmieniła nazwę. To było Delfiko, ta nazwa widnieje nadal na wiaderku obok nowej. Teraz jest chyba tylko w sprzedaży w Netto. Jestem z niego bardzo zadowolona. I widziałam, że w rankingach serów wiaderkowych na blogach kulinarnych zawsze zajmuje najwyższe miejsca. Na pewno plasuje się przed twarogami znanych firm na P.
Kupuję śmietankowy, nie waniliowy.
Starszawa kobieta jestem, sto lat temu sama wyrabiałam twaróg z mleka dobrej krówki. Na po pierwsze primo mleko dojone z cycków, na po drugie masło, na po trzecie maślanka, ser i serwatka.
https://photos.app.goo.gl/X9esDKD8gHav9i9r5
Świat się zmienia….
Jeszcze o serach w wiaderkach dostępnych w polskich sklepach:
https://polki.pl/dieta-i-fitness/zdrowe-odzywianie,test-serow-twarogowych-w-wiaderkach-test-serow,10427060,artykul.html
Oraz poranna herbata- https://tiny.pl/w47vj
I tu wspominam z sentymentem Irka, który już niestety nie serwuje nam swojej znakomitej kawy zawsze a propos.
Netflixowcom polecam też „Śnieżną dziewczynę”. Asia słusznie i z racją wspomniała o tym filmie.
🙂 Alicjo
Skoro lubisz moje obrazki (Nowy też poniekąd) to specjalnie dla tych co je lubią.
Może trochę przydługie bo 16 secund ale za to jeszcze bardzo ciepłe 🙂
https://photos.app.goo.gl/rR1sLJiBDQN2ikpd9