Co się jada w naszej wiosce
Odpowiedź na takie pytanie, przy założeniu, że świat jest obecnie naprawdę globalną wioską, brzmi: wszystko. Wystarczy przejść się jakąkolwiek miejską ulicą, aby napotkać sklepy i restauracje, restauracyjki, kafejki, bary czy knajpki oferujące produkty i dania z najdalszych stron świata. Podoba nam się bardzo takie podróżowanie bez wysiłku, smakowanie i próbowanie tego, czego nie musimy szukać w odległych zakątkach świata.
Naśladowanie cudzych przepisów i odmiennych smaków, to jeden z najstarszych wynalazków ludzkości, nie wymyśliliśmy niczego nowego. Tyle, że korzystanie z dorobku obcych kuchni wiąże się dziś jedynie z prostym wyborem: jakich smaków nam się chce spróbować, w które drzwi wejść, jeśli mamy ochotę jeść poza domem. Nie musimy emigrować, napadać sąsiadów, ani wykradać im tajników doskonałych dań. A wybór światowych smaków, już nie tylko w dużym mieście, jest spory. Choć oczywiście w tych większych jest naprawdę ogromny. Tam gdzie jeszcze niedawno jadało się bardzo zwyczajnie, może nas spotkać niespodzianka: smakowita propozycja europejskiego czy azjatyckiego jedzenia, oryginalne smaki, składniki i ich skomponowanie.
Ostatnio wyszłam porozmawiać z przyjaciółmi do restauracji. Ta wyprawa okazała się jednym z większych zdziwień. Trafiliśmy bowiem do restauracji tajskiej ThaiStreet, powitała nas jednak długowłosa blondynka Magda Woźniak, która okazała się pomysłodawczynią i wykonawczynią pysznych dań, zakochaną w tajskiej kuchni i, co ważniejsze, znającą się na niej po długim pobycie w ojczyźnie podawanych dań. Przy Kobielskiej 75, wśród mało oryginalnej zabudowy Grochowa spróbowałam wspaniałej kuchni: boskich pierożków, ośmiornicy oraz niezwykłej dorady. Smakosze mogą sobie na moją odpowiedzialność wpisać ten adres do planu wizyt.
Świat wokół nas zmienia się w nie notowanym wcześniej tempie. Informacje o świecie docierają do nas w kilka sekund. Smaki potrzebują na to tyle czasu, ile trwa lot samolotem. Otworzyliśmy się na tak wiele nowych potraw ostatnimi czasy. A ponieważ jemy codziennie, okazji do próbowania wszystkich smaków świata jest wiele. Smakujmy więc!
Komentarze
Jaki piękny wpis. Iście młodzieńcze podejście do jedzenia i życia.
Podpisuje się, jeżeli mogę, pod każdym zdaniem i ciepło pozdrawiamy 🙂
W pobliskiej niewielkiej miejscowości można spróbować kuchni marokańskiej i chińskiej. ” Chińczyk” początkowo mieścił się w skromnej budce, potem przeniósł się do lokalu w solidnym budynku. Widać klientów nie brakuje. Nie byłam tam jeszcze, więc nie wiem, czy właściciel pochodzi z Chin. Lokal serwujący kuchnię marokańską prowadzi para: on- rodowity Marokańczyk, ona – kilka lat mieszkała w Maroku. To w najbliższej okolicy, a w Trójmieście trudno byłoby policzyć miejsca z kuchnią egzotyczną.
Orca,
dzięki za ciekawe zdjęcia i informacje o drzewach 🙂
a cappella,
masz piękne wspomnienia związane z bukiem.
Wiosna zawitała do Twojego ogródka. Przebiśniegi i krokusy śliczne, a koty niestety nie czują żadnego respektu dla cudzej własności. Znam to z własnego doświadczenia. W niektórych miejscach wtykam do ziemi patyczki do szaszłyków, ale przecież nie mogę opatyczkować całego ogródka.
Dziś zaświeciło słońce , więc spacerowiczów można było spotkać wszędzie. Oznaki wiosny to kwitnące leszczyny, gdzieniegdzie bazie no i żurawie – i widoczne na podmokłych łąkach i słyszalne z daleka.
Spędziłam wśród tej mało oryginalnej zabudowy Grochowa całe dzieciństwo. Na Kobielską chodziłam do przedszkola, do szkoły na Kordeckiego i Grenadierów . Dopiero na studiach przeprowadziłam się na Bemowo. Pamiętam jak się budował Uniwersam. Ale przy przyznam, że od tego czasu bardzo rzadko tam bywam. Wybieram się od dawna na Rurki z Wiatraka, które pamiętam, a które nadal działają.
Były Dzieciaki, rosół i ogórkowa, beauf stroganow, szaszłyki z jagnięciny, kopytka, sałatki. Potem spacer, którego hitem były urządzenia do robienia baniek które świeciły i grały.
Moze pamietacie to video. To sie dzieje na terenie Makah Indian Reservation w Neah Bay. Jest to pokaz przygotowania i pieczenia łososia tradycyjna metoda przez Indian z Pacific Northwest. Jesli zobaczycie stare rysunki Indian to metoda byla taka sama przez setki lat.
Drewno to patyki cedrowe.
Po upieczeniu kazdy dostal talerz z dużym kawalkiem upieczonego łososia i kawałek upieczonej kukurydzy. “ Białe twarze” płaciły $10.00 za danie. Miejscowi- bezplatnie.
https://youtu.be/aCv7EQsZOLQ
Naturalnie że pamiętam tego schrota z przed 12stu lat 😛
Nieraz próbowałem podobnie zrobić ale te patyczki cedrowe dały ciała nie tylko w jednym punkcie i łosoś sięgnął dna ogniska 😛
Miałem przygotowaną upieczoną kukurydzę i do tego inne smakołyki o zawartości 4,9 alkoholu
I całe szczęście że tego nie zabrakło bo poszlibyśmy głodni spać do koji co mogło by się odbić czkawką na wątrobie 🙂
Krystyno 😀 😀
Taaak… pogonić kota troszkę można, ale całkiem się nie da (jeśli się człowiek wzdraga przed drastycznymi środkami)… Z drugiej strony istnieje i cała reszta ogródkowej fauny, więc może należałoby zacząć postępować znacznie bardziej stanowczo wobec tych mocno-inwazyjnych drapieżników… sporych gabarytów… dokarmianych (i jak!) niczym domowe, a jednocześnie puszczanych przez niektórych „opiekunów” na dzicz (cudzą!!!) bez dania szans mniejszym stworzeniom… nieraz bardzo pożytecznym, nota bene…
Lecz jak na polskie świadomości droga tu jeszcze daaaleeekaaa…
Nasza Gospodyni pisząc, iż „naśladowanie cudzych przepisów i odmiennych smaków, to jeden z najstarszych wynalazków ludzkości” ma oczywiście całkowitą rację i do tego samego wniosku doszłam po zakończonej właśnie podróży po Turcji. Kiedy spojrzymy na mapę imperium osmańskiego za czasów jego największej świetności: https://tiny.pl/9l1p9 nie zdziwi nas wcale, że podobne smaki znajdziemy w Bułgarii, na Bałkanach czy też w Tunezji. Z tego również powodu podróże i związane z nimi kulinarne przyjemności to fascynujące zajęcie.
Turcja, oprócz tego, że to kraj ciekawy kulinarnie, zaskoczyła mnie pozytywnie poziomem życia i nienachalną serdecznością mieszkańców, bo ta nachalna (zdarzająca się w niektórych krajach)bywa dosyć męcząca.
Ewo-kiedy zwiedzaliśmy Stambuł myślałam ciepło i z podziwem o Tobie i o Witku oraz o Waszej odwadze wybrania się na te rubieże samochodem. W tym mieście godziny szczytu trwają w zasadzie 24 godziny na dobę! I szczerze mówiąc nie jest to zaskakujące zważywszy na liczbę mieszkańców i powierzchnię.
Każda podróż staje się ciekawsza gdy jest też podróżą kulinarną. Poznawanie innego kraju, jego kultury, sztuki, bez poznania smaków jest niepełne. Wszystkie podróże opisane tutaj na blogu zawierają ten element – w relacjach są i opisy i zdjęcia potraw. Z przyjemnością się to czyta i ogląda. Do tego dochodzą jeszcze wizyty w winnicach i degustacje alkoholi 🙂
Ewę i Witka też podziwiam za odwagę i podróżowanie samochodem po różnych rozdrożach. I nie tylko są to dalekie samochodowe eskapady, ale i żeglarskie przygody na naszych północnych rubieżach. 😉
W moim mieście, z zagranicznej kuchni, mamy kebaby, kebaby, pizzerie 😉 i od dwóch miesięcy mały lokal z sushi. Podobno dobrym, ale jeszcze nie miałam okazji skosztować.
To wszystko racja o czym „mówicie” i o czym wspomina Gospodyni. Ale, ale… ostatnie zdanie Asi nieco niepokoi… kebaby, kebaby, kebaby, pizza, sushi. Podczas jedynej chwili wolnej w trakcie naszego dwumiesięcznego pobytu w stolicy, podczas długiego spaceru zauważyliśmy wiele restauracji, restauracyjek, barków itp oferujących kuchnie świata. Na Starym Mieście i Trakcie Królewskim prawie w każdym menu królują pierogi. A gdzie reszta? Fakt, nie szukaliśmy lecz to co zauważyliśmy samo za siebie mówi.
Dwa i pół roku temu, jeszcze przed pandemią i naszym zamknięciem na świat, szukaliśmy w centrum Warszawy szybkiego i prostego dania. W budynku z tyłu Rotundy oferowano zwykłe zapiekanki (ser i pieczarki zapieczone na ćwiartce bagietki – tak przynajmniej kiedyś było). Wstąpiliśmy i szybko, bez konsumpcji opuściliśmy lokal. Dlaczego? Ano z lodówki wyjęto coś co wyglądało jak zamrożona ścierka z resztkami pomyj. A zachwalano: świeże!
Czyżby kiełbaski z rożna (kiełbasa śląska najczęściej) czy kaszanka podane z ogórkami konserwowymi lub kiszonymi oraz pajdką chleba bądź w towarzystwie frytek już wyszły z mody?
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek, super !
Świetna kawa. Można zwiedzić świat.
W sprawie restauracji to niestety bryndza, królują najtańsze fast foody. W okolicy tylko takie. A na dodatek pandemia pozamykała w centrum te fajniejsze. Widać na takie jest zapotrzebowanie.
Echidno-kiełbaski z rożna, kaszanka, ogórki oraz chleb ze smalcem królują na wszelkiego rodzaju festynach, ale festyny odbywają się wtedy, gdy jest ciepło.
Na Ursynowie na brak różnego rodzaju restauracji nie możemy narzekać, najwięcej oczywiście włoskich, ale mamy też kuchnię polską, hinduską, wietnamską, bałkańską i rzecz jasna sushi, chociaż ostatnio zamknięto jeden lokal mimo iż był świetnie położony tuż przy wyjściu z metra. W naszym najbliższym sąsiedztwie zamknięto również kebabownię, ale są inne i dosyć liczne miejsca serwujące ów turecki wynalazek.
W ramach zwiedzania świata podrzucam zdjęcia z Turcji, podzieliłam je na trzy części i być może(?) w ten sposób ich oglądanie nie będzie nużące:
-najpierw słynąca ze swoich niezwykłych krajobrazów Kapadocja oraz kilka migawek z Ankary:
https://photos.app.goo.gl/SA1921muh6jUsxeh8
-Stambuł wymagał swojego „podrozdziału”, bo 31 dzielnic, 18,5 mln mieszkańców oraz niezwykła historia i zabytki robią duże wrażenie:
https://photos.app.goo.gl/6W8sYXbXa7fp8PeJ9
-są miasta w Turcji, o których niewiele albo wcale nic nie wiemy, a jednak warte są grzechu: Bursa to pierwsza stolica imperium otomańskiego, Eskisehir to ważny ośrodek akademicki i urocze staromiejskie uliczki, a Kayseri to stolica Kapadocji:
https://photos.app.goo.gl/UkTk2inC92dgz2sU6
Irku – Twoje kawy są zawsze na temat. 🙂
Echidno – w mniejszych miejscowościach tak jest, że króluje pizza i kebab. 🙁
U nas nawet rodzina Ormian prowadzi pizzerię, a nie lokal ze swoją kuchnią.
Może dlatego, że prowincja jest hermetyczna. Ludzie są spragnieni innych, nowych smaków, ale nie ma nikogo kto by to zaproponował w oryginalnym wydaniu.
A teraz w pandemii nawet nie ma szans by otworzyły się nowe restauracje.
Danusiu, fajna podróż, piękne zdjęcia. Byłam dawno temu w Kapadocji, wtedy nie było tam balonów, ale udało nam się zwiedzić podziemne miasto, miło to wspominam. Z ciekawością zerkam na Stambuł i Ankarę bo akurat nas tam nie było.
Obejrzałam na razie Kapadocję.
Danuśka,
napisz coś więcej o balonowej wycieczce, jakie wrażenia. Na coś takiego pisałabym się. Śladów zimy jest tam więcej niż u nas.
Latalismy tam tymi balonami jakies 11 lat temu. Wstawilem tu wtedy caly, spory pakiet zdjec. Coz, przyznam, ze byla to dla mnie, dla mojej LP i towarzyszacemu nam przyjacielowi prawdziwa, nie doznana przedtem przygoda.
Pieknie bylo, byl poczatek maja, lecz wegetacja byla w calkowicie poczatkowej fazie. Wiekszosc drzew, krzewow (winorosle) ktore znam, rozwijalo dopiero paki.
Krystyno-lot balonem był bardzo przyjemny. Odnosisz wrażenie, iż łagodnie „płyniesz” w powietrzu, chwilami wyżej, czasem niżej. Obsługa regularnie podkręca płomień, co jest trochę hałaśliwe, ale z drugiej strony stanowi dodatkową atrakcję.
W Kapadocji mieliśmy rzeczywiście zimowe krajobrazy i w nocy lekko ujemne temperatury. W Stambule było natomiast wiosennie i około 16 stopni.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irek-i jak tu Cię nie kochać 🙂
Irku – 🙂 jesteś niesamowity!
Czy mogę zamówić kawę na jutro? Poproszę o taką bardzo wiosenną 😀
Na Irka zawsze można liczyć 🙂
Jutrzejsza kawa w towarzystwie pączków, bo przecież to Tłusty Czwartek.
Wczoraj w kawiarni do kawy zamówiliśmy faworki. Nawet niezłe, ale cukier puder, którymi były posypane był prawie niesłodki. Dziwna sprawa. Porównałam potem z cukrem w domu i ten domowy był bardzo słodki.
Niedawno szukałam czegoś w blogowym archiwum i oczywiście przy okazji poczytałam sobie, co tam kto pisał. I pisano także o mało słodkim cukrze i mało słonej soli, więc sprawa nie jest nowa. Zastanawiam się, z czego składał się ten niesłodki cukier, ale do żadnych wniosków nie doszłam.
Może to była stewia w formie pudru?
Zamówiliśmy 210 pączków. Ponieważ zeszloroczne od Sowy nie były tak dobre w tłusty czwartek jak w inne dni, te jutrzejsze będą z innej cukierni. Zobaczymy.
Tata przymierza się do zrobienia domowych, więc w pracy nie zjem, albo posmakuję jednego. Domowe są zawsze z powidłami i cukrem pudrem. Nie lubię zbyt dużej ilości lukru na pączkach i innych ciastach.
-3c, popaduje śnieg, od czasu do czasu słońce. Wrednie i parszywie wręcz wieje.
Był to nasz Dzień Przeglądu Technicznego, Pan Doktor się stęsknił za nami (2 lata!), pogadaliśmy o życiu w pandemii i obadaliśmy, co trzeba. Na moją bezsenność Pan Doktor zalecił nudne książki (wie, że dużo czytam), ale chyba nie ma tak nudnej książki, żeby mnie uśpiła. Za leki nasenne poradził brać się koło 90-tki, bo wtedy już nic nie szkodzi 😉
Weekend minął rodzinnie i wyjazdowo do Ottawy. Poza tym – na Zachodzie bez zmian. W „Polityce” przeczytałam między innymi artykuł Barbary Pietkiewicz „Świat schodzi na koty” z racji minionego (17 lutego) Dnia Kota. Nostalgicznie mi się onegdaj za Mrusią zrobiło…
Poczytałam do tyłu – nie dla mnie balony! Już i tak samolotowe ekskursje mnie sporo nerwów kosztują! Ale pewnie to jest znakomite (oglądane w tv!).
Jeszcze dalej do tyłu poczytawszy, z przykrością zanotowałam uwagę:
Nowy2
20 lutego 2022
0:39
Dzień dobry,
Kilka lat temu, będąc z wizytą u Cichala, Janusz z Ewą zawieźli mnie do majątku Rockefellerów, dostępnego dla publiki. Częścią tego majątku jest niewielki kościółek z witrażami samego Pana Chagall. Niestety nie jestem w stanie pokazać zdjęć.
Ale Pan Chagall to także tytuł utworu niezapomnianego Pana Wojtka Młynarskiego – „Nie tak malował Pan Chagall”.
Może powinniśmy sobie przypomnieć? Mam nadzieję, że nawet kanadyjska cenzura tym razem zaakceptuje…
https://www.youtube.com/watch?v=adfY6pNKw1U
Dobranoc ”
W tym kościółku też byliśmy z Cichalami, nie wolno tam robić zdjęć, próbowałam po cichu i bez lampy, ale nie wyszło.
Co do kanadyjskiej „cenzury”, otóż w 2010 roku byliśmy u Cichalów i Ewa na moją prośbę namalowała pięknie i dokładnie „tak, jak malował Pan Chagall” akwarelkę prosto z Chagalla, bo akurat piosenka Pana Młynarskiego wg. mnie jest znakomitą ilustracją muzyczną do tego obrazka. Obrazek był dla przyjaciół w Polsce.
https://photos.app.goo.gl/NMUXPqYjpnwCXc1m9
Krystyno, może to nie był cukier, a erytrol?
Byłam dziś w Muzeum Narodowym na wystawie Natura i Sacrum. Wystawa jest mała, jedna sala. Dwa obrazy Lucasa Cranacha Madonna pod jodłami ( własność Muzeum Archidiecezjalnego we Wrocławiu i Adam i Ewa ( własność Muzeum w Warszawie) , oprócz tego drzeworyty, miedzioryty Cranacha i Albrechta Durera . Tym razem towarzyszyła nam doskonała przewodniczka z dużym poczuciem humoru, półtorej godziny minęło jak chwila.
Gorzej było z powrotem do domu, bo właśnie do Ronda de Gaulle’a dotarła demonstracja rolników. Alejami Jerozolimskimi i Nowym Światem nic nie jeździło. Doszłam w deszczu i wietrze do Świętokrzyskiej i wsiadłam w metro, co prawda nie dowozi mnie do domu, ale omija blokady i korki.
Cukier puder jest kilka razy tańszy niż zdrowe zamienniki, a kawiarnia nie była ekskluzywna, więc raczej był to zwykły cukier puder.
Sama jutro nie smażę ani faworków, ani pączków. Faworki były już dwa razy, a kilka pączków kupię w miejscowym sklepiku z pieczywem i ciastkami.
Małgosiu,
zazdroszczę tej wystawy, tym bardziej że obejrzałam sporo materiałów filmowych o niej, więc mam wyobrażenie o jej wspaniałości.
Tak Krystyno wystawa chociaż mała ciekawa, dobrze , że nie jest oblężona i tym drzeworytom można się przyjrzeć z bliska bo często szczegóły mają największe znaczenie, a niektóre są malutkie.
Sama nie smażę faworków, kupuję, jutro rano wybieram się po pączki do Putki. Wiem, że w sklepach pączki są najgorsze w Tłusty Czwartek , ale trudno dwóch nie będę smażyć.
🙁
Nasza Lisa umarła. Owszem, wiekowa dama była, ale dawała radę. Co mi się w niej podobało, że mimo różnych chorób, mimo, że z trudem się poruszała, zawsze robiła plany na przyszłość i w miarę te plany realizowała. Bywaliśmy u Lisy dość często na herbatce/winie, kiedy Lisa już do nas nie bardzo mogła się poruszać, ale mieliśmy ustalone spotkanie pod koniec maja w naszym ogródku…
Kochana Lisa.
Moje szczere wyrazy wspolczucia, Alicjo.
Dziękuję, Gosiu
Frank zmarł kilkanaście lat temu… fotka z lat szczęśliwych, wesołych, przyjemnych pogaduchach, Frank pochodził ze Słowenii, Lisa była Niemką z Norymbergi, tuż po wojnie jako młoda dziewczyna (1932 rocznik) znalazła się w Kanadzie.
Jak przykro… 🙁 Już sobie nie pogadamy 🙁
https://photos.app.goo.gl/bTs6Qbudr9RDFRWb6
Smutne wieści z rana.
Alicjo, wyrazy współczucia 🙁
w solidarności z Ukrainą
kawa
Alicjo, wyrazy współczucia. Rozmawiałam z Ciocią mojego męża mówiła, że ponad połowa kontaktów telefonicznych już nieaktualna.
Dramat Ukrainy bardzo przeżywam. Ogromnie mi Ich żal.
-13c, przebłyski słońca.
Co za dzień… ci, co się śmiali, że to tylko takie „szutki wowy”, przestali się śmiać.
Nasza ś.p. Lisa mawiała o nim – myśli, że jest darem od Boga dla ludzkości. Drugi „dar od Boga dla ludzkości” – Emir Kusturica… ze zdumieniem przeczytałam o przyjęciu „nominacji” na dyrektora rosyjskiego teatru wojskowego (czy jak to tam zwą). „Nie sekunduje się bijącemu, tylko bitemu” – powiada Stephen King.
Tłusty Czwartek.
Zaiste, dla niektórych tłustych kotów, którym ciągle mało.
Z przerażeniem obejrzałam zdjęcia „skandalicznie drogich, ale skandalicznie pysznych” pączków pani Magdy Gessler – kolor wskazuje na tablicę Mendelejewa, ale mogę się mylić, bo pani Magda Gessler zawsze stawiała na naturalne składniki i stąd też usprawiedliwienie dla wysokich cen.
Jerzor się krzywił na moją stanowczą sugestię, że jak co roku ma przywieźć z Baltic Deli dwa pączki, bo „trochę przytyłem ostatnio”. No dobra – ale dlaczego ja mam sobie odmawiać tradycyjnego pączka?!
Myślę, że pani Gessler nie może sobie pozwolić na chemię w pączkach , trzeba podawać skład, są coroczne rankingi pączków. Nota bene zwykle wygrywają te z cukierni na Górczewskiej.
Zjadłam pączka (skład całkiem przyzwoity), tradycji stało się zadość.
Myśmy też zjedli – z powidłami śliwkowymi. Żeby sobie dogodzić, zrobiłam kisiel wiśniowy. Kisielu nie jadłam ze sto lat, a niedawno przeczytałam w jakiejś książce wspinaczkowej o tym, że „mocarnego” jedzenia w jakimś obozie pod K2 dla naszych „lodowych rycerzy” zabrakło – ostał im się tylko kisiel 🙁
Ale dali radę!
Ze zgrozą przeczytałam dzisiaj wiadomość o sześciolatku, który „zdobył” bazę (Base Camp) pod Everestem, wysokość prawie 5400mnpm. To z pewnością nie jest zdrowe dla przedszkolaka, na tej wysokości powietrze jest już sporo rozrzedzone. Dobrze chociaż, że nie zawieźli go helikopterem – kilkudniowy marsz to dobry sposób aklimatyzacji. Rodzice muszą mieć nieźle namieszane w głowie, skoro planują dla malucha wspinaczkę na nieco wyższy Kala Pattar (5644m npm), ale na razie ponoć za zimno. Polak potrafi…
23 lutego 18:54
Czytam o wojnie na Ukrainie oraz o czarnym scenariuszu wciągnięcia państw NATO w ten konflikt. Nie jest dobrze, włos jeży się na głowie.
Wracając do Chagalla: w Nicei jest jego muzeum, a nim sala koncertowa, w której na tle witraży Chagalla stoi klawesyn ozdobiony również jego obrazem:
https://www.photo.rmn.fr/CorexDoc/RMN/Media/TR4_MD5/3/a/0/0/16-500002.jpg
Tłusty Czwartek uświetniłam dwoma pączkami. Koleżanka, która wpadła do mnie, by wspólnie wypić kawę do owych pączków i która też zjadła dwie sztuki przyniosła ze sobą rozpustnie jeszcze wiśnie w czekoladzie. Pudełko nie zostało otwarte i poczeka na inną okazję.
Dla wyrównania bilansu zdrowotnego 🙂 na kolację upiekłam chipsy z jarmużu, o których już rozmawialiśmy wiele lat temu. Dla przypomnienia podrzucam ten bardzo prosty i szybki w wykonaniu przepis: https://tiny.pl/9lsct
Chagall?
Proszę bardzo: https://www.chagall.nl/home-nederlands/marc-chagall/litho-s/
Ponoć szalenie rygorystycznie podchodzą do procesu autentyfikacji jego prac. W programie bbc pokazano próbkę – niewielki obrazek jaki stanowił przez lata dumę pewnej angielskiej rodziny, został zniszczony. Nie przeszedł próby uwierzytelnienia i jako falsyfikat został „spalony na stosie”.
Dwa dni temu rozmawialiśmy z Wombatem o warszawskich restauracjach w latach 1970-1980. Przypomniałam sobie całkiem ekskluzywną czy też luksusową restaurację „Baszta”, gdzie podawano istne cudeńka niedostępne gdzie indziej. Elegancko, dyskretnie i co najważniejsze bardzo „smakowicie”. O cenach nawet nie będę wspominać.
A dziś:
https://www.onet.pl/turystyka/szaryburekpl/kultowa-restauracja-popada-w-ruine-kto-sie-tu-stolowal/3wmxvr9,30bc1058
Wirtualna telepatia?
Danuśka – powędrowałam sobie raz jeszcze*, wraz z Twoim fotoreportażem, po Kapadocji, Ankarze, przepłynęłam małym stateczkiem cieśninę Bosforu. Ładna wycieczka, wspaniałe widoki, urocze miejsca i nowe smaki.
Z podróżą balonem nad Kapadocją: wolnej, dostojnej, z majestatycznymi reliktami przeszłości widzianymi z lotu ptaka komponuje się (w mej wyobraźni) muzyka Eldara Mansurowa. Ot choćby ta:
https://www.youtube.com/watch?v=3krc7vdREf8
*nie, nie zwiedzałam szlaków jakie przemierzaliście lecz robiłam dla klientki film z jej materiałów, poświęcony tym rejonom
Echidno-dziękuję za przypomnienie „Baszty”. Pamiętam, iż w odległych, narzeczeńsko-romantycznych czasach 🙂 byliśmy tam z Osobistym Wędkarzem na obiedzie. To tylko rzut kamieniem z Ursynowa, w tamtej epoce wybór dobrych restauracji nie był oszałamiający. Może znajdzie się jakiś inwestor i miejsce podniesie się z upadku….?
PS – zamknijcie oczy i przywołajcie fotografie Danuśki lub jeszcze lepiej oglądajcie Jej fotki z podkładem muzycznym Mansurowa w tle
https://www.haloursynow.pl/artykuly/ursynowska-restauracja-znow-najlepsza-prestizowa-nagroda-od-klientow,19392.htm
23 lutego 18:54
Wyjaśnienie:
Załączona przeze mnie w poprzednim wpisie piosenka W. Młynarskiego w istocie nie jest o malarstwie pana Chagalle. Szkoda, że komentujący nie wysłuchali do końca, a może wysłuchali…
Zamieściłem, bo zbliża się marzec…. Mam ku temu osobiste powody, które bardzo powróciły po lekturze książki „Zapiski z wygnania” pani Sabiny Baral. Książkę bardzo polecam. Wybieram się też do teatru POLONIA – reżyseria Magda Umer, wyst. Krystyna Janda.
Myślałem, że nic nie będę musiał wyjaśniać, ale na tym kończę!
Dobranoc 🙂
Nowy,
książki nie czytałam, ale widziałam spektakl – kilka lat temu na festiwalu teatralnym w Gdyni, który zresztą kurczy się coraz bardziej i chyba zakończy żywot z powodów finansowych.
To spektakl z rodzaju tych, które wbijają człowieka w siedzenie. Rzadko się to zdarza. Temat nie wymaga żadnych udziwnień, więc na scenie jest tylko Krystyna Janda i muzycy.
Dobranoc 🙂
Krystyna,
Dziękuję bardzo. Zachęciłaś mnie jeszcze bardziej do obejrzenia. Będzie w Warszawie 8 i 9 marca. Idę!
A może Ciebie zainteresuje wywiad z autorką, panią Sabiną Baral z 2018 roku, nagranym we Wrocławiu. Co prawda trwa niemal 1,5 godziny, ale prowadzi Olga Tokarczuk (jeszcze przednoblowska), co powoduje, że po tym czasie można tylko żałować, że już się skończyło.
Tutaj link :
https://www.youtube.com/watch?v=k4f2mb8kWfA
Krystyna – obejrzyj do końca, nie pożałujesz!
Taki tekst mógł napisać też tylko mistrz Młynarski
https://www.youtube.com/watch?v=aH_BKbZsmhE
„Nim was zagłuszy kalarepa, poświęcam wam ten tekst” – powiedział Autor.
Byłam na spacerze z kijkami, pogoda dziś piękna słońce, +5.
Las wygląda apokaliptycznie po zeszłotygodniowych wichurach, tyle powalonych drzew, niektóre jeszcze blokują ścieżki. Krajobraz nadawałby się do filmu katastroficznego.
Krystyna,
Wczoraj zrobilam ostatni filtr jarzebiaku: odseparowalam słodki płyn od owocow jarzebiny . Zatrzymalam duzo owocow chociaz tak jak wczesniej pisalam, nie wiem co z nimi zrobię. To juz chyba jest ostatni etap. Troche posmakowalam. Smak i kolor jest bardzo przyjemny. Teraz poczekam do wiosny.
Kilka słow o morskim stworzeniu nazywanym squid. Chyba kilka razy pisalismy o tym smacznym mieszkancu wód.
U nas squid migruje w okresie letnim. Wtedy jest łatwy do zlapania. Squid najlepiej jest łapac w ciemnosci. Wieczorem lub w nocy. Trzeba miec ze soba latarke. Swiatlo latarki skierowac w kierunku wody. Squid plynie do swiatla. Sa rozne urzadzenia do lapania squid. Kazde urzadzenie to cos w rodzaju wędki.
Squid jest smaczny w roznych daniach od sushi do rożnych sałatek.
Instrukcja jak czyscic squid:
https://youtu.be/836CNMF-orw
Nowy,
dziękuję za link. Obejrzałam w całości.
Bardzo cenię ludzi, którzy mimo wielu lat zamieszkiwania za granicą/ w tym wypadku 50 lat/ nadal posługują się bogatą polszczyzną bez akcentu. Taka jest też Sabina Baral.
Orca,
u mnie mimo filtrowania na dnie butelek i tak było trochę osadu, ale tym nie ma się co przejmować. Jarzębiak ma charakterystyczny smak i nie jest przesłodzony.
Owoce można przechowywać bardzo długo. Przez ten czas może wpadnie do głowy jakiś pomysł na ich wykorzystanie. Jak ktoś lubi gorzkawy smak, może jeść same owoce, byle z umiarem, bo jednak są nasączone alkoholem.
Dziwny jest ten squid , nad Bałtykiem chyba nieznany.
Wczoraj wreszcie udało mi się kupić świeże surowe śledzie. Z powodu ostatnich sztormów rybacy nie wypływali na połowy. Były już oczyszczone, więc wystarczyło tylko umyć i osuszyć je. Usmażyłam, a potem zalałam słodko- kwaśną zalewą z cebulą.
Krystyna,
Sledzie (do konsumpji) sa u nas sprowadzane z Kanady. Jest to bardzo smaczna mieszanka pokrojonych filetow sledziowych z cebula, przyprawami i w occie.
Ogolnie sledzie tu sa znane jako przynęta na łososie. 🙂
Wersji podania śledzi jest u nas bardzo dużo, także te w zalewie octowej, z pomidorami i różnymi przyprawami. Ja lubię i czasem robię śledzie w oleju z pokrojoną cebulką i przyprawami. Wszystko to można kupić w garmażu rybnym na wagę albo w słoikach, albo zrobić samemu. I tu wypada przypomnieć doskonałe śledzie Irka.
Małgosiu,
takie szkody widać chyba we wszystkich parkach i lasach. Już dawno nie dziwię się, że tak mało jest starych drzew. Dziś korzystając z ładnej pogody wybraliśmy się do lasu na spacer. Tu w dodatku była wcześniej prowadzona wycinka drzew, więc niektóre drogi są poniszczone przez ciężki sprzęt. Ale jakoś dało się iść. Nad jeziorkiem żurawie dały głośny koncert, ale nie było ich tym razem widać.
Na obiad była zupa gulaszowa, której wystarczy oczywiście i na jutro.
Dzień dobry 🙂
kawa
Irkowa kawa w niedzielny poranek
na trawce z krokusem – spaceru przystanek
Wczoraj, z rozpędu, zrobiłam dwudniową zupę ogórkową na wędzonce. Dziś – gołąbki w przygotowaniu.
Nowy2 – każdy inaczej przeżywał los jaki spotkał p. Sabinę i Jej rodziców.
Mojej Mamy znajoma, bardzo starsza pani, wraz z siostrą zmuszone były do wyjazdu do Izraela. Omal ich to nie zabiło.
Historii o wysiedleniach wcześniejszych (np Polaków pochodzenia niemieckiego), szykanowanie ludzi z Pomorza, Śląska, Mazur, Sudetów itp było wiele. Ludzie przeżywali gehennę, jakby tej zakończonej w 1945 roky było mało.
Polska historia nie jest drogą usłaną różami.
Morskie stworzenie opisywane przez Orcę i kryjące się pod angielską nazwą squid to kałamarnica czy też po prostu dobrze znane nam kalmary. W Europie, a właściwie głównie w basenie Morza Śródziemnego podawane są najczęściej w postaci panierowanych krążków https://tiny.pl/9lzd3 W kuchni bałkańskiej czy też w hiszpańskiej Galicji znane i lubiane są kalmary faszerowane, kiedyś na blogu opowiadała o nich Nemo.
Alicjo-dobrze pamiętam ursynowską restaurację „Kucharek Sześć”, która zdobyła kolejne laury. Kilka lat temu wraz z moim biurowym towarzystwem zamawialiśmy tam obiady, nie jakoś regularnie, ale od czasu do czasu. Dzięki za sznureczek, miło przeczytać o odniesionym przez nich sukcesie.
Dzisiaj w ogrodzie mojej nadbużańskiej sąsiadki pokazały się pierwsze krokusy, co ucieszyło nas obie 🙂
Danuska,
Dziekuje za kałarmnice “. Powinnam byla sprawdzic tlumaczenie. Na video o czyszczeniu ten pan mowi o jednym ze sposobow podawania. Faszerowane. 🙂
Skoro squid to kalmar, to oczywiście jest mi znany i bardzo mi smakuje w tej najprostszej postaci, czyli panierowane krążki smażone w głębokim tłuszczu, tak jak pokazała Danuśka. Pod inną postacią nie jadłam. Kalmary tu na Wybrzeżu znane były już w latach 70., a może jeszcze wcześniej. Wtedy bardzo dobrze prosperował Dalmor, czyli Przedsiębiorstwo Połowów Dalekomorskich z siedzibą w Gdyni. Kalmary znajdowały się w menu restauracji. Niedawno jadłam je w restauracji włoskiej/ ale już nieistniejącej/, tak samo smaczne jak dawniej.
Pierwsze krokusy zamierzają wkrótce rozkwitnąć. Kwitną też przebiśniegi, a forsycje mają już spore pąki. Wszystko to widziałam w ubiegłym tygodniu w Wejherowie na przykościelnych rabatkach w centrum miasta. Zamierzałam zwiedzić ten zabytkowy kościół, bo bywam tam najczęściej w niedziele, kiedy kościół jest pełen ludzi, więc zwiedzanie nie jest możliwe. Ale drzwi były zamknięte na amen. Nie było możliwości obejrzenia wnętrza z przedsionka przez kratę. Pewnie są tam inne wejścia, bo do kościoła przylega klasztor. Spróbuję innym razem. Tym razem zobaczyłam tylko pierwsze oznaki wiosny.
Danuśka,
przyślij wirtualnie chociaż te krokusy, fotka jakaś, bo u mnie pół metra śniegu, Jerzor właśnie odśnieża, i mróz (dzisiaj niewielki na szczęście). Za to rosną (jeszcze nie kwitną) nasturcje, w doniczce oczywiście. Zerwałam kilka gałązek forsycji, ale wyszły mi liśćie – od czego to zależy, że czasem są kwiatki, a czasem tylko liście?
Może Irek coś wie na tem temat?
*ten
Irku dziękuję za wiosenną kawę. 🙂 Trochę radości w tym ponurym czasie.
A my skosilismy pierwsza trawe, ciezko szlo, ciezko. Jestem troche do przodu z kwiatkami, zaczely kwitnac jacenty i zonkile. Dzisiaj byla piekna pogoda to kwitnacy ogrodek sprawil radosc.
Jadlam krazki z kalamara, sama tez kiedys smazylam. Zrobilam raz male kalamary faszerowane, ale cos bylo nie tak. Tera musze dojrzec aby sprobowac ponownie.
Kalmary wymagają pewnej wprawy by utrafić aby były miękkie i nie gumiaste. Sama nie mam odwagi robić, ale chętnie jadam w restauracjach. Do historii rodzinnej trafiły kalmary z Kalamaty, które były niezjadliwe i to określenie pojawia się jak przytrafią się czasem takie gumiaste.
…nasze ostatnio dokumentowałam w czwartek – nawet pszczoły się pojawiły (później)…
(bardzo dużo już przekwitło, trochę zbiły kolejne gradobicia… a to dopiero początek… przebiśniegów też dużo, lecz jakoś… nie ma ochoty cieszyć się bzdurkami w tym przegnębiającym czasie…)
Z tego co wiem kalmary trzeba smazyc bardzo krotko. Maslo i czosnek. Podobnie jak z gotowaniem (steam) mussels. Im dluzej tym bardziej staja sie gumowate 🙂
Chodzi mi o małże.
Krokusy, przebiśniegi już kwitną w ogrodzie. A w nałęczowskich wąwozach przylaszczki już nieśmiało wypatrują wiosny i pozdrawiają Nowego 🙂
Alicjo, / 27.02. 17:03 / kwiaty forsycji często przemarzają w fazie pąka. Gałązka niby z pąkami kwiatowymi, ale się nie rozwijają i tylko pozostają liście. Mam to też z forsycjami w swoim ogrodzie.
Dzięki, Irek.
Tutaj do końca zimy jeszcze daleko, normalnie forsycje budzą się dopiero pod koniec kwietnia – w każdym razie w drugiej połowie. Może za wcześnie je zerwałam, bo od kilku tygodni są dość mocne temperatury minusowe.
Kalmary – jadłam znakomite, na ostro – masło, czosnek i ostre chili, ale w restauracji, sama niestety, przedobrzyłam, wyszła guma. Trzeba mocno pilnować, żeby były w sam raz, dobry szef to potrafi.
Danuśka,
Już niedługo łatwiej będzie zaznaczyć na mapie świata miejsca w których jeszcze nie byłaś niż te które odwiedziłaś!
Irek,
Dzięki za nałęczowskie wiosenne akcenty. A wąwozy – jeśli ktoś ich nie zna po prostu dużo traci…
Echidna,
oczywiście, że każdy inaczej. Ci, którzy słyszeli o znajomych znajomych może łatwiej, inni trudniej. Ja trudniej. Nawet bardzo trudno. I niezapomnianie!
We dwoje
Z zegarem życia wspólnym krokiem
choć czas już młodość
nam potargał
gdy wiosna puka bzem do okien
i o jesiennych
chmurnych rankach
Kiedy zawilce ledwo kwilą
w letnich wędrówkach
z jednym wierszem
odpowiedziałeś mi na miłość
której masz zawsze
pełne ręce
Codziennym rytmem tkany spacer
pełen zakrętów niespodzianek
z bagażem dni z zeszytem w kratkę
troską i szczęściem
zapisanym.
Ewa Pilipczuk, 14.02.2016 r.
Fejsbukowcy mają przyjemność czytać wiersze Ewy dosyć często. Wielkie podziękowania autorce ze jej piękną poezję.
Alicjo-krokusy u sąsiadki zamknięte na klucz. Sąsiedzi wrócili do Warszawy i nie mam dostępu do ich ogrodu zatem niestety nie mogę pstryknąć i przesłać zdjęć. Irek jednak zrobił co mógł w sprawie pierwszych oznak wiosny na polskich rubieżach.
Nowy- miejsc na mapie, które chciałabym jeszcze zobaczyć nadal bardzo wiele, ale moim ulubionym kierunkiem pozostaje nieustająco Francja z jej krajobrazami, historią oraz kuchnią, bo toż przecież oczywista oczywistość 🙂
Na wiosnę czekamy wszyscy niecierpliwie, ale póki co w nocy nadal przymrozki i szyby samochodów rano pokryte szronem. Osobisty Wędkarz uznał zatem, iż to ostatnia chwila, by przyrządzić golonkę, danie jesienno-zimowe. Jest mi bardzo miło, bo Alain bardzo lubi golonki w wykonaniu polskich kucharzy oraz
własnej żony też 🙂 Udaliśmy się zatem dzisiaj do naszych wiejskich delikatesów, by nabyć wiadome mięso i już od ponad godziny dwie golonki wielce słusznych rozmiarów duszą się w towarzystwie sosu piwno-musztardowego w rondlu ustawionym na piecu kominkowym. Rondel pozostanie na ogniu do późnego wieczora, bo, jak wiadomo, długie i wolne gotowanie bardzo dobrze służy tego rodzaju daniom.
Echidno, Nowy- jeśli macie czas i ochotę to wpadnijcie jutro na nadbużańskie rubieże, by pomóc nam zmagać się z rzeczonymi golonkami!
-19c rano, w południe -12c. Słońce.
Pyra miała swój sposób przyrządzania golonki, o ile się nie mylę, 3 dni peklowania w specjalnej zalewie, a potem… no właśnie, co potem? Wiem, że podana na talerzu była jak z piekarnika wyjęta.
Nadaj Twój przepis, jeszcze nigdy sama nie robiłam, a piwo+musztarda jako zalewa gdzieś mi się obiła o uszy.
Niestety, u nas do takich okoliczności przyrody jak te u basi a’capelli czy u Irka na zdjęciach jeszcze daleko. Ja zwykle w marcu staram się ściągnąć pokrywę lodowo – śnieżną z miejsc, gdzie wiem, że są śnieżyczki czy krokusy, bo jednak zobaczyć troszkę zielonego w naszych warunkach liczy się bardzo, przynajmniej dla mnie.
Kanada to nie najlepszy kraj, nawet jak na moje południe (północne Włochy, pd. Francja) – w zimie kufajka i walonki, latem najlepiej nago, bo tropiki… I na forsycję też trzeba poczekać.
https://photos.app.goo.gl/Ld3PLC2PDnpDnUHbA
Temat golonkowy z 2007 r. Pyra też zabiera głos, ale przepisu nie podaje. Czyta się bardzo przyjemnie : https://adamczewski.blog.polityka.pl/2007/04/23/damsko-meskie-igraszki-przy-trabie/
Kiedyś próbowałam przyrządzić golonki z piwem, ale to jednak nie nasze smaki. Od dawna gotuję golonkę z warzywami, bez peklowania. Po zamarynowaniu z solą, pieprzem i niewielką ilością przecieru pomidorowego, mięso podsmażam , a potem zalewam do połowy wodą. Gotuję albo na kuchence, albo w piekarniku pod przykryciem do miękkości. Pod koniec dodaję sporo pokrojonych w patyczki warzyw, a kiedy one zmiękną, podpiekam całość w piekarniku, już bez przykrywki. Metoda piecowa Danuśki też może być wykorzystana do tej wersji.
Potrawa jest dość ostra, bo na koniec dodaję trochę sosu tabasco, ale to kwestia upodobań.
Danuśka, zerknij do skrzynki!
Krystyna,
Przez zwykla kalkulacje proponuje ze jesli bedziesz miala czas i ochote to przyjedz tu I otworzymy restauracje. 🙂
Krystyna,
A na scianach obok zdjec, cytaty tekstow ktore zalaczylas. 🙂
Cytat:
“ Masz odpust co najmniej od 4 grzechów głównych (w tym obżarstwa)”. 🙂 🙂 🙂
Danuśka – już golonka pewnie skonsumowana, niemniej serdecznie dziękujemy za zaproszenie. Niestety ze względów odległości do Waszych nadbużańskich rubieży zaproszenia przyjąć nie mogliśmy. Nasz pobyt w Polsce należy do przeszłości. Zakończył się w połowie lutego.
Echidno- golonki jeszcze w całości, jutro otrzymamy wsparcie w tej sprawie od naszego nadbużańskiego sąsiada. Sądziłam, że jesteście jeszcze w Warszawie i stąd moje zaproszenie. Niestety Nowy, mimo iż jest nadal w Polsce, też nie będzie mógł dołączyć.
Mój przepis jest bardzo prosty-golonkę nacieram majerankiem i smaruję musztardą ze wszystkich stron. Układam w rondlu i zalewam jasnym piwem mniej więcej do połowy wysokości mięsa. Dodaję liście laurowe i ziele angielskie. Duszę dobrych kilka godzin na niewielkim ogniu czyli w moim przypadku na piecu kominkowym. Podoba mi się przepis Krystyny, następnym razem chętnie wypróbuję.
Orca 🙂 🙂 🙂
dziękuję za zaszczytną propozycję i dostrzeżenie we mnie potencjału, którego niestety nie ma 🙂 .
A na poważnie, to gastronomia jest trudnym biznesem. W bliskiej rodzinie mam osobę, która się tym zajmuje i wiem, że potrzebna jest nie tylko ciężka praca, ale i ciekawy pomysł no i dobry kucharz.
Jeszcze na temat golonki – najważniejsze, żeby była dobrze doprawiona i miękka. Tu nie ma mowy o pośpiechu. Smak to już sprawa indywidualna. A wspomnienia o wyjątkowych golonkach/ o innych potrawach także/ wynikają często z jakichś specjalnych okoliczności i miejsc, w których były spożywane.
Krystyna ma rację. Jadłam golonkę w Berlinie, nieopatrznie zamówiliśmy po sztuce na głowę i na stół wjechały golonki wielkości piłki futbolowej. Wzbudziło to naszą ogólną radość. Ja swoją ledwo napoczęłam, chociaż w smaku były bardzo dobre. Sama golonek raczej nie robię, właściwie nie wiem dlaczego, nie pamiętam też by była przyrządzana w domu rodzinnym.
Z golonka poczekam az gaz bedzie tanszy. Jadlam raz golonke tutaj, ale nie powiem aby mnie powalila z nog. Znajomi bardzo zachwalali wiec dalam sie namowic, byla twarda . Zapisze przepis Danuski i Krystyny.
Krystyna,
Ta restauracja przyszla mi do glowy po przeczytaniu Twojego I wszystkich komentarzy. Wiem ze to jest trudny business ale …. Pomarzyc mozna. 🙂
Elapa,
optymistka z Ciebie! Nie wierzę, że gaz będzie tańszy, chyba że nastąpiłaby denominacja waluty 🙂
Ja gotuję na kuchence elektrycznej/ choć mam zapasową gazową/, ale prąd też zdrożał i unikam wielogodzinnego gotowania potraw. Czytam np. przepis na zdrowy bulion albo ramen na kościach wołowych, a wg niego należy piec w piekarniku przez ok. 2 godziny kości wołowe. Następnie gotować je kilka godzin. Takie przepisy mogę sobie tylko poczytać. To za droga sprawa, nie mówiąc o ekologii.
Golonke, prawdziwa golonke jadlem chyba tylko w Bawarii, a wlasciwioe w Monachium. Moze bylo jeszcze i gdzie indziej, lecz tam bedac, uwazalem, ze to jest potwierdzone samym miejscem. Czy lubie? Owszem, lecz tylko wtedy, kiedy skorka (ta cholerna niepewnosc kiedy u albo o z kreska. Coraz bardziej rdzewieje) chrupka i cienka ja wafel.
A tak, uwazam, ze sa ciekawsze, i tak samo wysokokaloryczne dania
Jakoś 25 miesięcy temu (Guardian co prawda dawał już bezpośrednie relacje z covidovych rozwojów sytuacji, ale mało kto w Polsce wierzył, że idzie pełnoskalowa pandemia) trafiłam na Zielone Pogotowie
https://www.youtube.com/channel/UCaL97quKgUh9WbUN_Vlnbhg
Ot, potrzebowałam się upewnić, czy jedna lub druga procedura ogrodnicza odziedziczona po babciach i mamie jest optymalna w/g dzisiejszych praktyk i stanów wiedzy.
Szybko uzależniłam się od fachowości, optymizmu, humoru i naturalnej pracowitości Pana Grzegorza, a też wszechstronności jego zainteresowań, całościowości podejścia do gardeningu.
Co wcześniej lub później musiało doprowadzić do tematu „ptaki”, odstąpionego na kanale ZP ekspertowi Ptasiej Strefy
https://www.youtube.com/channel/UC13xLJTa9qif7DarMrFmUqQ
Jak dla mnie, oba te głosy z północnej Polski (ogrodnicza Rodzinka to Bydgoszcz i okolice, pan Ornitolog to Gdańsk lub okolice) są idealną odskocznią od głównego tematu ostatnich dni…
Może ktoś też potrzebuje…
się zainspiruje…
już zna i się zachwyca…
Piękne słońce, spory przymrozek nocami…
-5c, pada śnieg…
Podejścia do *gardeningu* też nie mam, miotłę biorę w łapy i wymiatam to, co niepotrzebne w słownictwie polskim. NIEPOTRZEBNE, bo mamy całkiem dobre słowo na to. Rozumiem, że język się rozwija i tak dalej. Ale… bez przesady, jeśli mamy swoje od wieków słowa i one pasują do, to dlaczego wymieniać ogrodnictwo na gardening?
U nas „dobra zmiana” – wreszcie możemy podróżować bez kosztownych testów na kieszeń podróżnika, wylatającego z Kanady, albo wyjeżdżającego na południe.
Może gdzieś pojedziemy wkrótce.
https://m.trojmiasto.pl/kulinaria/Pierogi-ukrainskie-zamiast-ruskich-Restauratorzy-zmieniaja-nazwe-n164699.html
Alicjo, w ostatnich dekadach znaczenia zróżnicowały się w ten oto sposób, iż ogrodnictwo oznacza na ogół i intuicyjnie dyscyplinę wiedzy albo uprawy wielkotowarowe, gardening zaś aktywność wszelaką na małym lub większym swoim. To ostatnie można nazwać też ogródkowaniem, lecz zgódźmy się, iż to forma dla niektórych nieoswojona, lekko niepoważna (vide pierogowanie, uszkowanie), trąci też chałupniczością, staroświeckością*. I ma aż pięć sylab, a gardening tylko trzy.
Nic w języku nie mamy od wieków i nic nie mamy na zawsze. Niestety. Na szczęście
____
*nikt rozsądny nie będzie polemizował ze spostrzeżeniem, że do ewolucji języka bardziej przyczyniają się pokolenia młodsze, wstępujące
Na szczęście pod artykułem o pierogach komentarze są w przeważającej większości zdroworozsądkowe.
Młodsze pokolenie nagminnie używa np. określenia ” mega”. I o ile jedenastolatek wie, że to znaczy ” bardzo, bardzo”, to pięciolatek wie, że mega to mega. Tłumaczę , zwłaszcza starszemu, że przez niego brat będzie znał język pseudopolski, ale mozolna praca przede mną 😉
W ogródku już by się chciało coś porobić, ale w nocy temperatura minusowa i gleba zmarznięta. Trzeba czekać.
Wspominałam niedawno o domowej uprawie kiełków w słoiku. Niestety, zupełnie mi się nie udała, choć przykładałam się bardzo. Nasiona kiełkowały dość słabo, a zapach był nieprzyjemny. Wyrzuciłam wszystko.
Dzień dobry,
Dzisiaj trudno mi się nie zgodzić z a capella, zwłaszcza, że ponad pół wieku temu studiowałem na Wydziale Ogrodniczym SGGW. I skończyłem.
Od tamtej pory do dzisiaj niemal wszyscy moi rozmówcy utożsamiają ogrodnictwo z ogródkiem przydomowym, ewentualnie z paprotką w mieszkaniu, zadając tylko ich interesujące pytania. Przez pięć lat studiów nikt nas nie uczył na której grządce posadzić krzaczek róży i jak go pielęgnować.
Na studiach miałem trzy semestry fizjologii roślin, dwa semestry biochemii, trzy semestry uprawy i nawożenia, sadownictwo, warzywnictwo, rośliny ozdobne, ale głównie te uprawiane na dużą skalę, trzy semestry fitopatologii, trzy semestry entomologii, genetykę… itd, itd, itd. Tematem mojej pracy magisterskiej było: „Terminowa uprawa kilku odmian złocieni z zastosowaniem regulatorów wzrostu (CCC i Ethrel)”. *
*CCC – chlorek 2-chloroetylotrójmetyloamoniowy
* ethrel – kwas 2-chloroetylofosfoniowy
Dlatego wyróżnienie słowne ogrodnictwa od amatorskich, hobbystycznych ogródków wydaje się bardzo zasadne. Nie wiem, czy akurat gardening, ale coś powinno się przyjąć.
Niestety. Czytając wiele książek (pandemia!) zanurzonych w obecnej rzeczywistości, zaczynam sobie zdawać sprawę, że mój język jest coraz bardziej nieaktualny. Czas przed wyjazdem (ewentualnym) przyswoić sobie trochę nowości 😉
Jednak myślę, że „ruskie” zostaną, to samo z pavlową i strogonowem – nie takie rewolucje nad nimi się przetoczyły…
„Mega” i „super” też drażni moje ucho, bo jednak straciło „ciężar rażenia” – jak wszystko jest mega i super, to w końcu nic nie jest ani mega, ani super.
Nasz pan od pogody zapowiedział wczoraj wiosnę, jeszcze nie tę kalendarzową, ale… Za oknem zwały śniegu, ale przy odrobinie wyobraźni… Załóżmy, że fiołki kwitną 😉
Wydaje mi się, że obecnym słownictwem dziecięco-młodzieżowym nie należy za bardzo się przejmować, bo słowa, które dzisiaj są używane stale i chętnie wyjdą za jakiś czas z mody, Zastąpią je inne odzywki, o których znowu, za parę lat wszyscy po raz kolejny zapomną. My też mieliśmy w młodości swoje słownictwo, o którym teraz już nikt nie pamięta. Sądzę, że kolejne pokolenia i różne środowiska mają swój język, który stale się zmienia, a przede wszystkim podlega dosyć krótkotrwałym modom.
O anglicyzmach, które wciskają się co rusz do naszego języka rozmawialiśmy już niejednokrotnie. Część z nich zapewne przetrwa, a inne się nie zadomowią.
W wiekach minionych panoszyła się francuszczyzna i dzięki niej mamy w wielu europejskich językach bogate słownictwo kulinarne czy też odzieżowe, że już o baletowym nie wspomnę. Dzięki wpływom niemieckim poszerzyło się polskie (a przecież nie do końca polskie) słownictwo związane z budownictwem czy też rzemiosłem. Ja staram się nie denerwować i podchodzę do sprawy zmieniającego się języka ze spokojem przypominając sobie łacińską sentencję:
Adversus stímulum calcitrare czyli głową muru nie przebijesz.
Postanowiłam sprawdzić, dlaczego 1 marca w Wyszkowie przy wszystkich głównych ulicach zostały wywieszone flagi narodowe. Ki diabeł pomyślałam, jakież to święto narodowe mamy 1 marca ??? W lokalnej prasie znalazłam listę ważnych wydarzeń i propozycję, by w ich rocznicę wywieszać flagę:
https://wyszkowiak.pl/index.php?cmd=aktualnosci&opt=pokaz&id=6125
Ciekawe w ilu jeszcze polskich miastach czy miasteczkach narodziły się takie pomysły.
W Warszawie były chyba flagi 1 marca, ale jakoś nie zwróciło to mojej uwagi.
Z linku Danuśki wynika, że gdyby wszyscy stosowali się do tej listy to właściwie nie trzeba by było zdejmować tych flag, mogły by wisieć cały rok. Tylko czy wtedy całkiem by się nie opatrzyły.
Dziś na obiad mielone z surówką z marchewki i pure. Dawno nie było.
Mielone były niedawno, a dziś obiad też bardzo zwyczajny, czyli krupnik.
Ale kilka dni temu po raz pierwszy spróbowałam topinamburu. I bardzo mi smakował. To było puree z topinamburu i selera z odrobiną chrzanu. Do tego był okoń morski/ bez zachwytu/ na szpinaku. Całość lekka i smaczna i wreszcie coś nowego.
W ramach wiosennych planów ogródkowych zapadło postanowienie, że wysiana zostanie trawa kwietna. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Odpowiednia trawa została dziś zakupiona, ale z pracami trzeba będzie zaczekać co kwietnia.
Krystyna,
Kilka dni temu zasialismy trawe w miejscu gdzie bylo pusto. W nocy spadl deszcz więc bardzo dobrze. Rano spojrzalam w miejsce gdzie posialismy trawe a tam pelno ptakow. Ptaki jadly nasiona trawy. Tak wiec ostrzegam ze ptaki lubia nasiona trawy i natychmiast je zauważa. 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=wTjLZwpmufw
To o czym piszeOrca obserwowałam kilka lat u niedalekich sąsiadów. Siali trawę, starszy pan pilnował, machał szmatką na drążku, rozwieszał cały system skrawków materiału umocowanych na rozpiętych nad trawnikiem sznurkach, a nawet poruszane wiatrem i błyszczące w słońcu krążki dysków CD. Nic nie pomagało. Ptaszęta miały wyżerkę, trawa rosła małyymi wysepkami. W końcu syn (tak myślę) starszego pana zakupił trawę z rolki, ekipa rozłożyła i teraz przed domem mają „pyszny” trawnik.
Mam nadzieję Krystyna, że ominie Cię taka przygoda. Czego szczerze życzę.
pismem pochyłym porównanie w kulinarnym stylu, jak na nasze Blogowisko przystało
https://www.youtube.com/watch?v=oty-xMa-res
-14c (!!!)
Kursywa to się nazywa – pismo pochyłe 😉
Pomocy – wczoraj nasi znajomi Kanadyjczycy opowiadali nam ZNAKOMITY (podkreślam, bo oni podkreślali) polski film (na netfliksie), ponoć oparty na faktach, i nie byli to „Czterej pancerni i pies”, aczkolwiek było o czołgu w stodole, ukrytym pod słomą czy sianem… Nic mi nie przychodzi do głowy poza pancernymi, ale to nie to, psa tam nie było. Komuś coś się kojarzy? Nasi zapomnieli tytuł…
Echidna,
prawie jak bym się widziała, siejąc trawę. To znaczy – dosiewając, bo trawnik był bardzo byle jaki. Pomyślałam, że zakupię pół kg nasion i wzbogacę. Powtórzyłam kilka razy – a gdzie tam, nic się nie wzbogaciło, ptaszki napełniły brzuszki i tyle.
Zima trzyma, ale pojutrze ma być plaża, dzika plaża, +13c. Zobaczymy, poczujemy w kościach…
A propos siania trawy, zakupiłam kilka opakowań kwiatów łąkowych, dzikich takich. Ani jedna stokrotka mi nie wzeszła… z lasem nie wygram! A jak mi wiewióry poprzesadzały cebulowate (tulipany, narcyze itp), to już zupełnie odpuściłam. Znikają konwalie, których było od groma na Górce i naokoło domu. Przy okazji zaznaczam, że od 28 lat, czyli odkąd tu mieszkamy, żadnych herbicydów/pestycydów nie stosujemy.
Dzień dobry 🙂
popołudniowa kawa
https://haps.pl/Haps/7,167709,28183757,pierogi-ruskie-w-restauracjach-zmieniaja-nazwe-na-ukrainskie.html#s=BoxOpImg8
Co Wy na to? Ja myślę, że to bez sensu. Na swoją obronę mam swoje lata, nie takie rzeczy przeżyłam. I nie, nie będę palić rosyjskich książek ani żadnych takich.
https://photos.app.goo.gl/nFw3nxpA9xePuQT99
Alicjo,
trochę mało danych o tym polskim filmie, żeby chociaż nazwisko jakiegoś aktora czy aktorki; można by wtedy poszukać wg filmografii. Generalnie omijam filmy wojenne, choć czołg w stodole niekoniecznie oznacza czas wojny. Może jeszcze na coś trafię.
Uwagi o trawniku wezmę pod uwagę, choć co roku dosiewamy trawę/ to znaczy mąż/ i nie było nigdy większych problemów. Widziałam kiedyś w sklepie ogrodniczym nasiona trawy w postaci arkuszy flizeliny z umieszczonymi wewnątrz ziarenkami. I to jest chyba bezpieczne rozwiązanie.
Nie mam szczególnych oczekiwań co do wyglądu trawnika, wystarczy, żeby był w miarę zielony. Wiatr roznosi nasiona różnych roślin, w cieniu pojawia się mech, więc marzenia o angielskim trawniku są zupełnie nierealne.
Krystyna,
Na temat trawnika: my rowniez postanowilismy nic nie robic. Co urosnie to dobrze, jesli nie, trudno. Zostalo pół dużej torby nasion I niech czekaja.
Jest taka anegdota na temat amgielskich trawnikow/ogrodow . Niedaleko od nas, doslownie przez wodę, mozna poplynac promem z Port Angeles (US) do pieknego miasteczka Victoria (Canada). Godzina jazdy i inny świat. Trawniki I miejskie ogrody w Victoria sa utrzymane w tradycji brytyjskiej. Ja to nazywam ze wyglada jak sklep jubilerski. Kwiatki roznego rodzaju i piękne trawniki.
Anegdota polega na tym ze jesli ktoś w Victoria chce zobaczyc chwasty to musi poplynac promem do Port Angeles.
W obronie Port Angeles, tam trawniki i klomby nie sa zaniedbane ale daleko im do angielskiej tradycji. 🙂
Jedna z ogrodniczych atrakcji w Victoria jest miejsce o nazwie Butchart gardens. Tu jest pokaz o roznych porach roku:
https://youtu.be/262KealkrCo
Może to chodziło o film „Operacja Dunaj”.
Jest na Netflixie.
https://www.filmweb.pl/film/Operacja+Dunaj-2009-484714
Bo przychodzi mu do głowy jeszcze tylko taki stary czarno-biały film, w którym małżeństwo odkrywa czołg w swoim domu czy na posesji: „Szczęściarz Antoni”.
W ogóle nie mam nastroju do oglądania filmów i słuchania muzyki. A także do fotografowania. W pracy, w wolnej chwili, rozmawiamy o wojnie, uchodźcach. W domu to samo. Chodzę późno spać, rano, jeszcze przed wstaniem, zaglądam do telefonu, żeby sprawdzić co się wydarzyło.
Moj trawnik jest kwitnacy. Za chwile zaczna na nim kwitnac fiolki a na jesieni cyklamen. Na poczatku walczylczylam z kwiatkami, bo chcialam miec angielski trawnik a pozniej dalam sobie spokoj. Nawet ladnie wyglada. Mam tez duzo mchu.
Wczoraj zrobilam pierwszy raz faszerowane chardy, po naszemu blette. Musze jeszcze troche dopracowac wykonanie ale jak na pierwszy raz to calkiem dobrze. To wyglada troche jak faszerowane liscie winogronu.
Tlumaczenie blette na chard znalazlam w internecie.
Po poludniu przeszlam z moja grupa prawie 8 km, slonce swiecilo, ale wial zimny wiatr. Woda odplynela do Ameryki, ale i tak mielismy piekne widoki.
Tak Alicjo, kursywa lub italika, ale określenie „pismo pochyłe” też jest prawidłowe. Pismem pochyłym jest również oblique, charakteryzujące się mniejszym przechyłem liter niźli italika vel kursywa.
elapa – też musiałam poszukać bo ani chardy, ani blette nic mi nie mówi.
Teraz już wiem – boćwina (nie mylić z botwiną). Chyba widziałam w sklepach. Dla zainteresowanych:
https://www.tygodnik-rolniczy.pl/articles/dom-i-ogrod/bocwina-w-ogrodzie-dlaczego-warto-ja-uprawiac/
A czym faszerowałaś?
Asiu,
Napisałaś: „W ogóle nie mam nastroju do oglądania filmów i słuchania muzyki. A także do fotografowania. W pracy, w wolnej chwili, rozmawiamy o wojnie, uchodźcach. W domu to samo. Chodzę późno spać, rano, jeszcze przed wstaniem, zaglądam do telefonu, żeby sprawdzić co się wydarzyło.”
Mam identyczne nastroje, robię to samo, rozmawiam, myślę, czytam, ale tutaj dzielić się tym nie wolno. Niech na całym świecie wojna, byle nasza kuchnia… co na obiad, no i przede wszystkim ile stopni na dworze, jaka pogoda, chmury czy słońce, a może pada…
Nie wiesz co ważne Asiu!
Nowy- to przykre co napisałeś i myślę, że nie masz racji. Sądzę, że wszyscy tu obecni czytają, myślą i bardzo przejmują się tym co dzieje się na Ukrainie. Na blogu nikt nikomu nie zabrania pisać o swoich niepokojach związanych z wojną i Asia właśnie uczyniła. Nie da się jednak żyć jedynie tymi wiadomościami, we wszystkich mediach są nadal poruszane również inne tematy. Pisma dotyczące kulinariów, ogrodnictwa czy też urządzania wnętrz wciąż się ukazują. Ty również od czasu wybuchu tej wojny zabierałeś głos na blogu w sprawach, które nie są związane z tym konfliktem. Zatem, proszę, nie potępiaj nas i nie wyśmiewaj, bo oprócz tragicznych wiadomości o tym, co dzieje się na Ukrainie potrzebujemy też nadal normalności i myślę, że Ty też jej potrzebujesz.
Orco-dziękuję za piękny film o Butchart Gardens.
Przykre i niesprawiedliwe jest to, co napisał Nowy. Zaglądamy tu, żeby oderwać się na chwilę od polityki, wojen i własnych problemów, których nie brakuje. Danuśka trafnie to ujęła.
No cóż, chyba nie bardzo się rozumiemy.
Echidna,
Moj farsz do bocwiny to : okragly ryz, peczek natki z pietruszki, pare lisci miety,cebula, pomidor, sok z cytryny ( widzialam tez w przepisie sok z granatow ) sol i pieprz. Mozna tez dodac peperoncino jak ktos lubi na ostro.
Dzień dobry,
Widzę, że burza…
Krystyna,
„Zaglądamy tu, żeby oderwać się na chwilę od polityki, wojen i własnych problemów, których nie brakuje.”
Piszesz – zaglądamy. Czyli jacyś „my” zaglądamy. Kto zawiera się w tym zaimku? Czy wśród tych „my” ja wciąż jestem, czy już mnie tam nie ma, bo mam inne zdanie.
Niejednokrotnie padały tutaj argumenty, że to nie jest miejsce na pewnego typu tematy. Uważam, że w chwili zakładania tego bloga to było jak najbardziej słuszne, ale od 2006 roku zmieniło się wszystko, nie tylko nasz kraj będący wówczas w euforii Europejczyków pełną gębą, zmienił się diametralnie cały świat.
Jesteśmy na tym blogu niemal rówieśnikami, Ty pozostałaś wierna pierwotnym założeniom, moje uległy zmianie. Od pewnego czasu uważam, że nie można pomijać spraw wielkiej wagi milczeniem. I nie tylko o ostatnią wojnę mi chodzi.
Czy to jest wystarczający powód bym w zaimku „my” już się nie mieścił?
https://www.tastymediterraneo.com/fr/feuilles-de-blettes-farcies/
Echidna, troche inny przepis
Nowy- nie mam wątpliwości, że nadal mieścisz się w zaimku „my”, bo my jesteśmy różni i na tym również polega atrakcyjność tego blogu.
Jeśli masz ochotę pisać tutaj o wojnie na Ukrainie to po prostu pisz! Asia opowiedziała nam o swoim obecnym stanie ducha i przecież nikt z nas nie ma jej tego za złe. Rozumiemy jej stan ducha, mamy podobne przemyślenia, ale może nie wszyscy mamy ochotę w tym miejscu i teraz o tym pisać. Ja bardzo boję się tego, co jeszcze może nastąpić, bo kto wie, czy w pewnym momencie nie zniknie cały nasz obecny świat, ale póki co trwa, a ja nadal z przyjemnością pozostaję w kontakcie z Wami wszystkimi i z Tobą Nowy oczywiście też 🙂
Ten blog powstał w innym czasie, ale został pomyślany jako blog kulinarny i redakcja „Polityki” nadal w ten sposób traktuje to miejsce. Myślę, że skoro postanowiliśmy się tu spotykać to jednak powinniśmy respektować zasady, które zostały niegdyś zaproponowane. Wokół wspólnego stołu nie da się jednak rozmawiać tylko i wyłącznie o kulinariach, o czym wiemy doskonale i o czym również Nasi na Chmurce często wspominali. Nowy, zatem proszę nie dziel nas na żadnych my, wy, oni tylko pisz i zwyczajnie bądź 🙂
Wtrącę swoje 2 centy – wszędzie nas bombardują tragiczne wiadomości, ale nigdzie na blogu nie jest napisane, że tu nie wolno rozmawiać o tym, co się dzieje, chyba nie przeoczyłabym tego napisu? Może po prostu nikt o wojnie nie chce mówić. Wojna jest i zatacza coraz szersze kręgi. Ktoś mi podesłał jakiś filmik, rozmowy z przechodniami na ulicy Moskwy – słuchać hadko, szerokie poparcie dla pana na Kremlu. Ale nie wiem, czy to fake… raczej chyba nie.
Ale-ale… tydzień temu zostaliśmy zaproszeni do naszych przyjaciół Moskali na obiad. Oczywiste było, że obgadamy wydarzenia bieżące… niestety, pani domu z wejścia zabroniła nam rozmów o Polityce. Pani domu nie jest zresztą Rosjanką – mieszanka uzbecko-kazachstańsko-baszkirka. Ale nic – udało nam się nie zauważyć wielkiego słonia w jadalni. Pana domu znamy od lat 80-tych i znamy jego poglądy, niestety, stosunkowo młoda żona trzyma go za twarz zdaje się.
Dzisiaj ja podejmuję ich obiadem i nie mam zamiaru nie zauważąć słonia w domu. Przeciwnie, zamierzam go przegnać. Zawsze rozmawiamy o wszystkim, o polityce też, dlaczego to ma się zmienić? Nie zamierzam nikogo pobić ani obrazić. Ale przyznam, że sytuacja będzie dość interesująca i już z góry stresująca.
Blogowisko znam od dawna i chyba się nie pomylę mówiąc, że chyba nie ma tu jednej osoby, która popierałaby wojnę Putina. Nawet nie dziwię się, że nikt o tym nie mówi, byłoby to przysłowiowe bicie piany, a przecież to nic nie zmieni.
Dzisiaj wszyscy jesteśmy Ukraińcami. Zaprosiliśmy Rosjan, ale o ile małżonka naszego Moskala nas nie pobije, pewnie przeżyjemy 😉 Miała szansę odmówić przyjśćia, bo chyba nie wątpi, że tutaj ja rządzę w swoim domu i co mam do powiedzenia – powiem.
Nie chciałam wywołać na blogu burzy, nie chciałam też sprowokować rozmów o wojnie. Wiem, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani, smutni, zestresowani. Żyjemy tym, bo to jest tak blisko. Przecież wojny trwają cały czas, a my na codzień nie myślimy o Syrii czy Jemenie
Nowy, ja myślę, że takie miejsca jak to, w których możemy na chwilę odetchnąć od strasznej codzienności, powinny istnieć. Przecież w każdym z nas ten strach się czai. Współczujemy, pomagamy na miarę naszych możliwości. Tak jak wcześniej napisałam, teraz wszystko w naszym życiu kręci się wokół tematu wojny i uchodźców. Pisząc tutaj o podróżach, potrawach, książkach przecież równocześnie wciąż myślimy o Ukrainie. To nie znika.
Nie wiem co będzie za chwilę, dlatego nie kłóćmy się, bo i tak każdy z nas, tu piszących myśli podobnie i miałby ochotę temu idiocie z Kremla powiedzieć to samo co załoga z Wyspy Węży.
I powiem Wam, że wyszłam dzisiaj na spacer z aparatem. Żeby choć trochę poprawić sobie nastrój. I może trochę innym.
Dlatego dla nas wszystkich parę zdjęć. Właśnie takich!
I piszcie o wszystkim o czym chcecie, także o tych smutnych, przerażających sprawach.
Nowy, Ty też!
https://photos.app.goo.gl/uHkdpW9xmFtBmba9A
Krystyno – czy myślisz, że Alicja miała na myśli film: Operacja Dunaj?
Link podałam wcześniej.
Temat aktualny: „bratnia”, niechciana, pomoc. Rok 1968, historia, jak widomo, kołem się toczy i lubi się powtarzać
Asiu,
bardzo możliwe, że to ten film, ale nie oglądałam go. Poszukam i obejrzę. To też przerabialiśmy już, dobrze pamiętam… Czesi mi to wypomnieli, kiedy w latach 70-tych rok tam przepracowałam (w Tesli!). Szczególnie nieprzyjemnie było to usłyszeć z ust chłopaka, którego ojciec był ofiarą tej szczerej pomocy….
Na razie zakupiliśmy wino oraz znakomite wędzone żeberka w ostrym sosie na bazie pomidorów i papryki (chili?), które rzucimy na b-b-q. One są tak dobre (może GosiaB wie?), że nie warto samemu kombinować. 680gr opakowanie, wystarczy odgrzać – Jerzor zauważył, że od ostatniego razu (z pół roku temu) znacznie podrożały – z 11$ na 16$. Ale i tak warte są tej ceny, zakupiliśmy 3 opakowania na naszą 4-kę, jestem przekonana, że damy radę!
do tego dwie bagietki i sałata grecka. Tiramisu na deser.
Asiu-na przedwiośniu gołębie to super temat 🙂 Jak to dobrze, że wzięłaś aparat do ręki! U nas od dwóch dni trwa ptasi spór: widzieliśmy na skraju lasu jakieś piękne szaro-białe, z lekka nakrapiane ptaszysko i usiłujemy ustalić, co to było. Problem polega na tym, że zapamiętaliśmy tego ptaka każdy trochę inaczej. Na zdjęcie nie było czasu, zanim wyjęłam aparat ptak odleciał,
Alicjo-udanego obiadu bez względu na okoliczności!
Nic tu już nie mam do dodania , więc tylko powtórzę za Wami – piszmy o wszystkim i nie miejmy za złe innym tego, co piszą albo o czym nie piszą. I nie twórzmy kolejnych podziałów.
Asiu,
myślę, że to chyba ten film. Nie wpadłabym na to, bo nie widziałam go i sprawdziłam, że w Netflixie już go nie ma. Rzeczywiście mógł to być dobry film, skoro Jiri Menzel miał w nim swój udział, a że historia nie miała żadnego oparcia w faktach, to już inna sprawa.
Bardzo ładne zdjęcia z twojego spaceru; widać oznaki wiosny, a gołębie chętnie pozowały.
Chi chi chi….
https://photos.app.goo.gl/PQvcEkforhFyUmDu9
Dzień dobry ponownie,
W Stanach spędziłem tyle lat, że pozwolę sobie zakończyć jak typowy Amerykanin:
„Ok, Good! Not a problem!”
🙂 🙂 🙂
Mirosław Czyżykiewicz, o Bośni, a wciąż aktualne:
„W chwili, kiedy przy kolacji
bronisz niedorzecznych racji
żal za głupstwem topiąc w wódzie
– GINĄ LUDZIE
W przecudownych starych miastach
strach w codzienny pejzaż wrasta
śniąc o ocalenia cudzie
– GINĄ LUDZIE
W wioskach, których wcale nie ma,
bo śmierć przez nie przeszła niema
– wierząc swej nadziei złudzie
GINĄ LUDZIE.
GINĄ LUDZIE gdy głosujesz za spokojem
– i próbujesz bunt sumienia zbyć doktryną
– ‚obcy giną’.
W chwili, gdy rozrywki żądasz,
w telewizji mecz oglądasz,
lub się pławisz w słodkiej nudzie
– GINĄ LUDZIE.
to nowa jest idea: jeszcze ludzkość nie zginęła, chociaż w Kainowym trudzie
giną ludzie.
Wielbiąc każde przykazanie,
zapis świętych praw w Koranie,
Ewangelii i Talmudzie
giną ludzie.
Wśród wyznawców każdej wiary
są mordercy i ofiary
– twe milczenie wskaże teraz kogo wspierasz.”
https://youtu.be/4eZ7FCRfmmw
Dziękuję Asiu!
To właśnie jest powód dla którego milczeć nie zawsze powinniśmy. Nie możemy!
Wybrałam się dzisiaj na kolejny spacer z przewodnikiem po Warszawie, tym razem zwiedzaliśmy park Ujazdowski oraz jego okolice. Wszyscy warszawiacy znają sławną wagę stojącą przy wejściu do parku od strony ulicy Pięknej. Jako, że na blogu mamy spore grono osób mieszkających albo związanych z Warszawą to podrzucam ciekawą historię związaną z ową wagą:
https://wawalove.wp.pl/warszawski-zabytek-na-czasie-pomysl-po-swietach-o-historycznej-wadze-6593615771880224a
Pamiętam, że kiedy byłam dzieckiem podczas spacerów po okolicznych parkach rodzice fundowali mi czasami niecodzienną przyjemność zważenia się na tej wadze. W tej chwili waga jest niestety zamknięta na kłódkę z powodu nieporozumień wśród spadkobierców owego biznesu, a szkoda…..
Przez weekend mieliśmy wnuki. Wczoraj furorę zrobił krupnik i kotlety mielone, a dziś kotleciki jagnięce. Wnuczek wymaga szczególnej uwagi , bo jego pomysłowość bywa groźna , a czasem bardzo irytująca. Mam nadzieję , że z tego wyrośnie. Niedawno odkręcił sobie sam dodatkowe kółka od roweru, wsiadł i pojechał.
Chodziliśmy z nimi na spacery i chociaż było pogodnie to jednak zjadliwy wiaterek skutecznie obniżał temperaturę.
https://youtu.be/hswX0bhH82s
+12c!
Dzisiaj odwiedzili nas Denise (córka Lisy) i Joe, jej mąż. Mieszkają w Orlando, ale tutaj przyjechali „posprzątać” po Lisie (wiem, jak to brzmi, ale do tego niestety się sprowadza…). To niesamowite, że człowiek nie może się ot tak, po prostu wypisać z tego świata – a Lisa i tak była na to przygotowana i nie chciała obarczać jedynej córki załatwianiem doczesnych spraw. Formalne pożegnanie odbędzie się w maju.
Wczorajsze okoliczności obiadowe były przewidywalne, ale mimo słonia ja, jako gospodyni, nie sprowokowałam żadnych rozmów. W sumie proste pytanie – co wy o tym myślicie? Po prostu jestem ciekawa, każdy by był… Jerz coś tam napomknął o oligarchach, ale nikt z nich nie podjął tematu. To niemożliwe, żeby nie mieć zdania na ten temat. Ja się tylko domyślam.
Małgosiu,
odkręcić kółka od roweru? Już go lubię, Twojego wnuka! Zrobiłam to samo z rowerem starszej siostry! I przeżyłam bez przewrotki!
https://photos.app.goo.gl/wSdCpua7D8k1m2vGA <– kółka już odkręcone!
Alicjo, nie zdziwiłabym się gdyby wnuk został inżynierem, bo wszyscy! jego dziadkowie są inżynierami, ale to tak naprawdę niewiele znaczy. Z mojej rodziny silnie lekarskiej nikt nie poszedł w ślady przodków.
Ja pamiętam swoje marzenia jeszcze na długo przed szkołą, kim chciałabym być.
Otóż chciałam być Kaliną Jędrusik (wcześnie mieliśmy telewizor), a jak z tego wyrosłam, chciałam być weterynarzem (teraz poprawnie pewnie jest – weterynarką). W tamtych czasach to nie były dzisiejsze „kliniki dla zwierząt”, tylko lecznice zwierząt. Tak zwany teren do opanowania był spory i do chorych trzeba było jeździć, przy okazji załatwiając inne, mniej nagłe przypadki. Bardzo często zabierałam się z Ojcem na ratunek zwierzętom i z latami uświadomiłam sobie, że to nie jest praca „od-do”, tylko na telefon, piątek, świątek czy niedziela. Poza tym wymaga twardej ręki – na przykład wzdętej krowie trzeba wbić w odpowiednie miejsce brzucha specjalną grubą szpila (ostatni ratunek!), żeby gazy wyszły – może tego już się nie robi, ale ja pamiętam takie przypadki, szczególnie kiedy krowa najadła się mokrej koniczyny.
Inna rzecz – to kastracja (przepraszam, panowie, ale tak bywa!) knurów, koni, byków. To też nie jest na siłę kobiety, chociaż jak się uprze… Kilometry robione po terenie, okresowo szczepiąc świnie przeciw różycy rok w rok, kurom szczepionkę podając przeciw salmonelli… i tak dalej i tak dalej. Okresowe szczepienia psów przeciw wściekliźnie, zawsze obowiązkowe. Piękna praca, nie wiem, jak to teraz wygląda, ale dla mnie obserwacja wściekłego psa to było już za dużo.
Potem zainteresował mnie inny świat i na geologii (nieukończonej, jakby ktoś chciał wiedzieć) się skończyło. A tak właściwie to miałam być Ryszardem Kapuścińskim albo Tonym Halikiem…
Coz, blog kulinarny a wiec:
Jutro miseczka salatki warzywnej, do tego jakies kielbaski do zagrzania, z pobliskiego polskiego sklepu. Salatke dostalem od sasiadki z dolu. Nie, zebym nie byl w stanie sobie czegos zrobic lecz faktycznie, do niczego przy kuchni nie mam ochoty. Bywam mianowicie raz, a czasem dwa razy dziennie, w pobliskiej akademii medycznej, gdzie lezy moja zona, ktora mordercza choroba dopadla ponownie.
Ale spoko, od zrozumialych w takich okolicznosciach slow pociechy prosze sie zpowstrzymac, lub nie oczekiwac odpowiednich reakcji bo mam z tym do czynienia az za duzo. Wierze i tak, ze wspolczujecie.
Wojna na Ukrainie? A jakze, tylko ze tak, ze zwalczam w sobie, bo musze przetrwac. Szukam raczej kanalow gdzie pokazuja, jak rozmnazaja sie motyle.
Jutro bedzie pikantnie, bo absolutna fanka Putina, a i darczyni ww salatki bedzie miala urodziny. Jest od nas odizolowana i nie oczekuje tez gosci, bo jej 16-leni syn mial korone. Syn niby juz negatywny. U nas, mam na mysli wspolnote lokatorska funkcjonujacej od parunastu lat. Dzisiaj zaprosilem ja na jutro wieczor, po 20-tej na kieliszek wina.
I jak ma byc, choc slon stoi w przedpokoju. Szkoda mi jej, bo mila dziewczyna i wszyscy ja lubimy i trzeba bedzie jakos dalej.
Pepegorze-abyś nie musiał zbyt długo szukać 🙂 podrzucam film ze specjalną dedykacją dla Ciebie i przesyłam moc serdecznych myśli:
https://www.youtube.com/watch?v=F8-ycSryEiY
Dzień dobry 🙂
kawa
Łasuchowym damom radości życia
Dzień dobry Blogu,
W ramach odskoczni od rzeczywistości: https://www.eryniawtrasie.eu/47079
Jak napisała wczoraj moja koleżanka – jedyny kierunek teraz to szukanie spokoju w przyrodzie.
I Ty Pepegorze też wybrałeś ten właściwy kierunek. W stronę przyrody:
https://photos.app.goo.gl/zbWeYcVGxSP4eihG7
Irek,
dziękuję 🙂
Nawet troszkę powiośniało dzisiaj, chociaż nadal śnieg, ale trochę słońca i wreszcie 0c!
W naszej wiosce dzisiaj ja przygotowuję obiad, bardzo proste, chłopskie jedzenie – mielone, ziemniaki tłuczone, buraczki konserwowe i kapusta kiszona do wyboru. Na deser tiramisu, do picia Yellow Tail shiraz z Aussielandu i ewentualnie co goście, Wiesiek-kolarz z małżonką, przyniosą. Kwiaty wybrałam, małżonek zapłacił. Nie postarali się w sklepie – róże były przedwczorajsze, gerbery ratowały sprawę. Troszkę trzeba pocelebrować, bo człowiek zwariuje.
Dobre myśli dla Pepegora i L.P. – my wiemy, że Ty wiesz, ale zawsze to jakiś znak…
Dzień dobry,
Przepraszam, że tak późno w Dniu Kobiet, które, jak zapewne niektórzy wiedzą, odegrały w moim życiu ogromną rolę i nie wiem co bym bez Nich robił.
Niech się Wam Święto święci każdego dnia!
A żeby to się spełniło dedykuję Wam moją ulubioną piosenkę – marzenie! Nie jest o różach czerwonych, ani tulipanach, ale tak pomarzyć dobra rzecz. Wtedy święto byłoby zawsze i wszędzie, każde święto!
https://www.youtube.com/watch?v=uaC3rCP4sNk
Dziekuje za uwage, tez za wkladki przyrodnicze, bo chodzi o to, aby odwrocic uwage chocby na chwile od rzeczy, ktore nas przytlaczaja, a wplywu na nie i tak nie mamy.
Solenizantce z dolu nie powiedzialem, rzecz jasna, ze Putin to skurwysyn, kiedy stuknelismy sie kieliszkami. Malo tego, pogodzili sie z nia nawet sasiedzi z dolu, nawet to u nich, a nie u niej odbylo sie spotkanie. O sloniu w przedpokoju nie bylo mowy, bo jakos trzeba dalej zyc.
Irek, Twoja kawa w sam punkt, dziekuje. Gdzie Ty to tylko wynajdujesz?
Dzialamy dalej i zyczymy wszystkim wszystkiego dobrego
A, jeszcze, Nowy:
dzwonila do mnie Ewa z Blot i powiedziala, ze podales dla mnie ksiazke o tytule „Kajs”, ktora mowi o tej czesci Slaska, gdzie ja sie urodzilem i mieszkalem do 24 roku zycia.
Dziekuje najserdeczniej
Ja też dorzucam zapomnianą chyba, a jakże na czasie piosenkę:
https://www.youtube.com/watch?v=TiGhyoXpKsw
Pepegor,
Nie ma za co dziękować.
Czytając tę około trzystustronicową książkę ciągle myślałem o Tobie, o kimś, kogo nigdy na oczy nie widziałem, a znam tylko z Blogu. Wiedziałem skąd pochodzisz – wiele lat temu na pierwszym minizjeździe w moim domu wspomniała mi o Tobie jedna z naszych Blogowiczek. Zapamiętałem.
Książka jest o Śląsku, ale przede wszystkim o ludziach, o śląskości i jest niepełną odpowiedzią na pytanie – dlaczego Śląsk ciągle jest „kajś”, a nie w centrum polskiej świadomości, jak napisała na końcu Małgorzata Szejnert. W mojej świadomości już jest!
Pomijając wszystko książka jest świetnie napisana, świetnie!
…oraz niezrównany Kofta Jonasz wpiękym wydaniu, aktualnym:
https://www.youtube.com/watch?v=kKGil4xtMPo
Moja pierwsza fascynacja śląskością miała miejsce w połowie (albo tuż po) lat 80. za sprawą niesłychanych prac Joanny Helander
https://pl.wikipedia.org/wiki/Joanna_Helander
Kolejnym kamieniem milowym był (tu już b. typowo dla Polaków) Kazimierz Kuc; nie tylko filmy, ale i niezapomniana „Piąta strona świata” (Znak, 2010)… Pomiędzy – strasznie dużo drobnych inspiracji artykułami prasowymi („Tygodnik” i „Znak” zawsze w szpicy), nawet międzywierszowymi napomknieniami…
Oczywiście równolegle zwiedzania-myszkowania, też od lat 80. Np tuż po obejrzeniu słynnego „Magnata” (1986, Linda, Szapołowska, scena na nieupieczonych makowcach 😉 ) popędziłyśmy z przyjaciółką uniwersytecką do Pszczyny, nie bacząc na porę roku (szary dzień 6 stycznia, więc park w uśpieniu, lecz i tak ewokatywny… w kontraście wnętrza zagrały całą pełnią!)…
Potem na Śląsku zakorzenił się b. bliski członek rodziny – kontaktów, czytania, zwiedzania przybyło szybko. „Jak to, jeszcze nie byłaś na Nikiszowcu… pod gliwicką radiostacją… w Panewnikach, Promnicach, … … …”
Następnie znajomi monachijscy (głównie z Opolszczyzny) – jeszcze inne rozmowy…
Po czym w życiu pojawił się chłopak z Klimzowca (ale to już etap www, zatem kto chciał, podążał naszymi ścieżynkami; tu nawet najpobieżniejszego streszczania za dużo).
„Drach” Twardocha to z tego okresu – z dodatkowymi wypytywaniami podczas wczesnoporannych pogaduszek telefonicznych – bo jeśli ktoś akurat idzie do pracy „pod tym oknem”, ma znajomych mieszkających „w tej wiosce”…
➡ …Mogę więc powiedzieć, że jak na nie-Ślązaczkę (którą interesuje tyyyle INNYCH zjawisk) mam jakieś pojęcie o węzłowych zagadnieniach Śląska (Górnego, Dolnego, Opolszczyzny)…
Jednak „Kajś” przeczytało się nam w okamgnieniu. Końcowe passusy na chorwackiej Korczuli 2021… Z czytnika, więc jak słyszę o 300 stronach to się dziwię, bo ja dałabym ze 120-130… 🙂
Pepegorze ❤️ ❤️ ❤️
ps Będzin, Siewierz… – maj 2015
https://www.youtube.com/watch?v=GeH_tzJVK3w
A Cappello,
Do Będzina i Panewnik jeszcze nie dotarlismy, w chorzowskim zoo bywałam wielokrotnie dziecięciem będąc 😉
Pepe,
Obijajaąc się od ponad 20 lat po korporacjach, mam sporo znajomych z bywszych demoludów, w tym Rosjan, Ukraińcow i Białorusinów. Wszyscy znajomi Rosjanie są załamani wojną, koleżanki usiłują tłumaczyć bliskimw Rosji co się dzieje na Ukrainie, ale to chyba orka na ugorze.
Ewo, moje pierwsze „wesołe miasteczko” to szósta klasa podstawówki. Maj, z pracy taty… – wycieczka od świtu do po-północy. W pamięci zostało „wszystko”, choć nie wiem, czy najbardziej diabelskie młyny i inne do-wodne bobsleje, kolejka linowa (i cudne klomby pod nią), czy planetarium, czy fakt, że zoo może być aż tak duże (w porównaniu 😉 )…
W czasach studenckich Park Śląski „zaliczało się” przy okazji wyskoków zakupowych do Katowic (lepsze zaopatrzenie)… 🙂
A tak, my też jeździliśmy na większe zakupy do Katowic.
Kolejka „Elka” 😉
Panowie-dzięki za wczorajsze życzenia 🙂
Śląsk to dla mnie przede wszystkim wspomnienia zawodowe- przez wiele lat jeździliśmy z ekipą mojego biura na Międzynarodowe Targi Górnictwa, Przemysłu Hutniczego i Energetycznego, które odbywały się w katowickim Spodku. W owych czasach pracowałam we francuskiej firmie sprzedającej polskim kopalniom oraz przedsiębiorstwom z nimi współpracującym różnego rodzaju sprzęt i wyposażenie. Oj, walka z niemiecką konkurencją o klientów i o kontrakty nie była prosta! Z tamtych czasów znam Katowice głównie od strony kilku hoteli oraz mieszczących się w nich restauracji 🙂 Raz zjechałam do kopalni towarzysząc francuskiej delegacji. Tych kilku godzin spędzonych pod ziemią nigdy nie zapomnę, zdałam sobie wtedy sprawę w jak ciężkich warunkach pracują górnicy. Chyba czas zobaczyć Śląsk z innej strony….
NASA oferuje wirtualna podroz w kosmos . Jest to atrakcja dla dzieci w kazdym wieku.
Artemis 1 wystartuje z Kennedy Space Center 20 marca. Nazwiska zarejestrowanych osob poleca w te podroz elektronicznie na pokladzie Artemis.
Kazdy uczestnik po zarejestrowaniu otrzymuje elektroniczny boarding pass ktory moze wydrukowac.
Rejestracja i wiecej info na temat tej misji jest ponizej.
https://www.nasa.gov/send-your-name-with-artemis/
Tutaj bardzo ciekawy wywiad z autorem ” Kajś” Zbigniewem Rokitą : https://weekend.gazeta.pl/weekend/7,177333,26459862,idziesz-do-polskiej-szkoly-do-pracy-wiazesz-sie-z-polakami.html
Szczególnie polecam tym, którzy książki nie czytali, a interesują się historią Śląska.
Ksiazka „Kajs” lezy na polce, nie przeczytana i czeka na lepsze czasy – teraz, chroniczny brak czasu.
Moja slaska czesc rodziny mieszka tuz obok Ostropy (rodzinne strony Z. Rokity), ktora w tej chwili zostala praktycznie dzielnica Gliwic, choc pamietam ja jako osobna wies. Duza czesc populacji z tej okolicy wyjechala do Niemiec, praktycznie kazdy dom ma kogos „wyjechanego”.
W czasie ostatniej wizyty zauwazylam nazwy miasteczek i wsi na znakach drogowych w dwoch jezykach.
Z dziecinstwa pamietam jak panie w sklepach w Katowicach przy wydawaniu reszty liczyly po niemiecku.
Dzień dobry,
Krystyna – dziękuję bardzo za wywiad. Myślę, że każdy powinien tam zajrzeć.
Niedawno wspominaliśmy jak Asia przybliżyła nam Zuzannę Ginczankę, jej życie i twórczość. Od przyjazdu mój zbiorek książek wzbogacił się o wszystko co o Niej i Jej znalazłem w księgarniach.
Znalazłem w internecie, że dzisiaj mija 150 lat od jej narodzin. Pozwolę sobie podać link – wiersz „Przypadek”. Miała wówczas zaledwie szesnaście lat. To niejeden z jej wczesnych wierszy. Czyta kto chce.
https://wolnelektury.pl/media/book/pdf/ginczanka-przypadek.pdf
150?… Nieeee – jak wie każdy, kto szerzej sobie przyswajał Skamandra i okolice, Ginczanka urodziła się w marcu 1917. Niedawno było więc stulecie urodzin, z okazji czego uprzystępniono tę interesującą osobę (i część twórczości, jaka ocalała) w miastach jej bytowania (Równe, Warszawa, Lwów, Kraków).
https://culture.pl/pl/przerwane-historie/nieobecnosc-uchwycic-zuzanne-ginczanke
Wciąż mamy nadzieję, że odnajdzie się coś jeszcze…
Masz rację a capella, 105 lat, a nie 150!
To zwykła literówka.
Przepraszam
A stulecie urodzin było 5 lat temu, więc nie tak niedawno.
Jak dla mnie – przedwczoraj 😉 – tym bardziej, iż kilka wystaw, projektów plastycznych, translatorskich* ma metryczkę „2019” – plus pandemia i jej dystrakcje… = trzy minutki temu… 🙂
_____
*zob. sam dół linkowanego przeze mnie (18;16) tekstu
Wszystkim interesującym się Śląskiem polecam lekturę książek Szczepana Twardocha, szczególnie ostatnią „Pokora”. Jest znakomita, zresztą jak wszystkie pozostałe książki tego autora, przeczytałam ich kilka – i kilka jeszcze do przeczytania mi pozostało. Poniżej artykuł z tym dość kontrowersyjnym i całkiem „niepokornym” autorem, ale uprzedzam, że tytuł książki to nazwisko. To jest jeden z tych autorów, których książki kupuję w ciemno, bo nawet wywiad-rzeka z Khalidowem (zawodnik tzw. mieszanych sztuk walki, czyli sztuki dawania po ryju przeciwnikowi 😉 ) jest ciekawa.
A capella wspomina o „Drachu” – u mnie stoi w kolejce do przeczytania, bo nie da się Twardocha czytać ciurkiem, a może to tylko ja tak mam.
https://www.onet.pl/kultura/onetkultura/nie-polak-lecz-slazak-co-szczepan-twardoch-mowi-na-temat-swojej-tozsamosci/cv72g7z,681c1dfa
Poza tym 1c i pochmurno.
* nie „artykuł z tym”, a „o tym” 🙄
W internecie krąży w tej chwili mnóstwo dowcipów oraz filmików na temat tego, co dzieje się w naszej części Europy. Sądzę, że Alicja zbiera tę całą, specyficzną dokumentację, tak jak czyniła to przez ostatnie lata. Historia podpowiada, iż od zawsze, pomimo dramatów dziejących się dookoła, ludzie ratują się poczuciem humoru. Pozwolę sobie zatem przytoczyć ów dowcip, który oczywiście nie jest poprawny politycznie, ale przecież nie o to chodzi w dowcipach. W tym momencie pozdrawiam Pyrę na Chmurce, bo pamiętacie doskonale, jak buntowała się przeciw różnym przejawom tejże poprawności.
Władimir Władimirowicz idzie po śmierci do piekła. Po jakimś czasie dostaje przepustkę za wzorowe sprawowanie. Przybywa do Moskwy, spaceruje, wchodzi do baru na wódkę i pyta barmana:
-Krym nasz?
-Nasz-odpowiada barman.
-A Donbas nasz?
=Nasz-potwierdza barman.
-A co z Kijowem-nasz?
-Też nasz-mówi barman.
-Władimir Władimirowicz wyraźnie zadowolony dopija kieliszek i pyta:
-Ile płacę?
-Sto hrywien.
Danuśko,
Bądź niepoprawna politycznie! Mnie to bynajmniej nie przeszkadza, a odrobina humoru zawsze mile widziana. 🙂 W końcu byliśmy najweselszym barakiem w obozie.
Już od wielu tygodni wybierałam się na tę wystawę i dzisiaj nareszcie dotarłam do muzeum, gdzie jest prezentowana:
https://muzeumwarszawy.pl/wystawa/niewidoczne-historie-warszawskich-sluzacych/
Ten obraz pracy warszawskich służących doprawdy nie napawa optymizmem. Informacje zebrane na tej wystawie porównałam z tym, co widziałam w znanym, chyba większości z nas, serialu „Downtown Abbey”. Tam służba znajduje pomoc, zrozumienie i przede wszystkim dobre serce wśród członków rodziny, dla której pracuje. Serial, mimo iż ogląda się bardzo dobrze, idealizuje oczywiście stosunki panujące pomiędzy państwem, a służbą, Z drugiej strony myślę, że takie przyzwoite domy również się zdarzały.
Dla tych, którzy na wystawę nie mogą się wybrać są książki:
https://tiny.pl/94bhn albo:
https://sklep.muzeumwarszawy.pl/pl/p/Niewidoczne.-Historie-warszawskich-sluzacych/2394
Ewo 🙂
Ostatnio mało się tutaj jada. Więcej ogląda 🙄 co i dla ciała i dla ducha ma znaczący przypływ & odpływ 🙂
https://photos.app.goo.gl/WmsjbBhfAmxY7hgY6
Z jedzeniowości to słyszałam i częściowo czytałam przepyszną opowieść o transporcie do Lwowa polowej „linii” wypieku chleba… I że już za drugim razem jakowymś braciszkom zakonnym (bodaj dominikanom) wypiek zaczął się udawać tak dobrze, że aż za… (smakowicie)…
Dzień dobry 🙂
kawa
Przepraszam za wtręt polityczny, ale czy naprawdę w kancelarii prezydenckiej nie ma nikogo, kto mógłby Dudzie powiedzieć, żby nigdy, przenigdy nie odzywał się w języku angielskim?! Już nie wiem, czy mam płakać czy się śmiać…
Ewo-problem jest w tym, że nasz prezydent zalicza kolejne wpadki wypowiadając się również we własnym języku. Zapewne powstanie jakieś opracowanie, które podsumuje te wszystkie gafy i kompromitacje. To oczywiście nie jest zabawne, chociaż wiceprezydent Kamala Harris nie mogła się wczoraj powstrzymać się od śmiechu, czemu się nie dziwię.
Danuśko,
Tak, ale gafy w naszym języku zostaną na naszym podwórku. Natamiaste ta po angielsku obiegnie niewątpliwie świat. Ech…
Pomysl z wynajeciem polskich samolotow zolnierzom z Ukrainy kwalifikuje sie na “Polish joke”. Mozna to porownac do pomyslu Trumpa aby na amerykanskich samolotach pomalowac chinskie flagi, zbombardowac Rosje i tym sposobem zaczac wojne Russia/China.
Ewa,
daj spokój, przecież on się ciągle uczy! Daj chłopu szansę! 😉
W kancelarii chyba każdej głowy państwa siedzą zazwyczaj klakierzy, kto chciałby stracić pracę?
Co na obiad? Ryba chyba…
Alicjo, ten chłop nigdy się nie nauczy, to dla nas wstyd, a jego uległość na łamanie prawa ( a sam jest niby prawnikiem) kosztuje nas miliony Euro dziennie. Zostanie pariasem naszej historii.
Na obiad , nie chyba , tylko na pewno ryba, dziki łosoś pacyficzny i surówka z kiszonych ogórków.
Ja bym mu nawet wybaczyła ten angielski, a raczej jego brak, gdyby nie to wszystko złe co zrobił. I co robi nadal i będzie robił w przyszłości. Bo nie mam złudzeń. On dalej będzie niszczył i pomagał niszczyć demokrację. Nawet teraz nie potrafi zrobić nic dobrego dla uchodźców i dla nas Polaków. Piszę uchodźców, bo to nie tylko są Ukraińcy. W podlaskich lasach nadal przebywają ludzie, którzy są wywożeni do granicy. Nadal buduje się mur kupując materiały do jego budowy zza wschodnią granicą. Wolontariusze i na Podlasiu i ci pomagający ludziom uciekającym z Ukrainy proszą bezskutecznie o systemową pomoc Państwa. A rządzący, jak wiecie, głównie fotografują się na tle darów zebranych przez zwykłych ludzi i piszą ustawy, które uwolnią ich od odpowiedzialności. Czytam na FB rozpaczliwe posty wolontariuszy. Brakuje ludzi do pracy, do sprzątania, psychologów, transportu. Nawet posiłków i lekarstw. A dużo darów ze zbiórek tkwi w punktach zbiorczych, wyznaczonych przez wojewodów. Podobno na później. A są potrzebne na teraz. Brakuje logistyki, planowania, koordynacji i to rząd powinien wyznaczyć zespół, który realnie zająłby się tym, współpracował ze wszystkimi organizacjami. WOT i wojsko nadal tkwią na Podlasiu, a potrzebni są gdzie indziej.
Czytam, że są specjalne programy unijne dot. własnie takich sytuacji – pomocy humanitarnej.
I, że nasze Państwo na razie nie poprosiło o taką pomoc. I tak to wygląda, ten angielski PADa to przy tym wszystkim nic. Przygnębiające to wszystko.
Jest taki wiersz Zbigniewa Herberta ” Dwie krople”. Aktualny, niestety.
Zbigniew Herbert
„Dwie krople”
Lasy płonęły –
a oni
na szyjach splatali ręce
jak bukiety róż
ludzie zbiegali do schronów –
on mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
okryci jednym kocem
szeptali słowa bezwstydne
litanię zakochanych
Gdy było bardzo źle
skakali w oczy naprzeciw
i zamykali je mocno
tak mocno że nie poczuli ognia
który dochodził do rzęs
do końca byli mężni
do końca byli wierni
do końca byli podobni
jak dwie krople
zatrzymane na skraju twarzy
Wiersz z tomu Struna światła
Śpiewa Justyna Święs. Zdjęcia moje.
https://photos.app.goo.gl/nAoaWvmuFjK6hoZY9
Dzień dobry,
Asiu – dziękuję!
Byłem dzisiaj na Centralnym zobaczyć i przekonać się jak sytuacja wygląda. Podobno miał tam już dzisiaj stać jakiś namiot, nigdzie go nie widziałem, ale przyznaję, że nie każdą stronę dworca obszedłem.
W sali gdzie są kasy spory bałagan, chociaż wolontariusze dwoją się i troją, żeby każdy otrzymał odpowiedź i poradę. Miejsca z darami niemal puste, prawie nic tam nie ma, dużo ludzi oczekujących na rzeczy potrzebne w danej chwili.
Podszedłem do jednego z takich stoisk, zapytałem co potrzeba na już, na teraz. Panie wymieniły długą listę. Poszedłem do pobliskiej galerii, przyniosłem co mogłem. Rzeczy od razu zaczęto rozdawać.
Rozmawiałem z Tabby, oferuje pomoc, od razu, a przecież w Afryce biedy nie brakuje, a przecież wie, że Polska odmówiła przyjęcia ciemnoskórych. Okazuje się jednak, że niedostatek jaki spotyka czasami ludzi buduje w nich ogromną empatię i chęć dzielenia się wszystkim i mimo wszystko. Świat gdzieniegdzie nie jest taki zły!
Nowy 🙄
Dawno albo długo już nie reagowałem na twoje posty.
Tym razem chylę czoła i nawet jestem dumny ze mam, wprawdzie wirtualnego, znajomego który działa po męsku.
Bylbym na miejscu zrobiłbym podobnie bo wiem że ludź w potrzebie potrzebuje natychmiastowej pomocy a nie słowotoku z salonów.
Ciepło pozdrawiam z archipelagu kanaryjskiskiego.
Niestety, pozdrawiam ozięble z moich krzaków….
https://photos.app.goo.gl/EGvmU4Q456gTgbzV9
Alicjo 🙂
Masz piękne okoliczności pogody. Doceniaj czystość i jednolitość odcieni 🙂
Chętnie bym znalazł się na jakiś czas w takich pięknych klimatach ale kryzys ukraiński rujnuje wszystkie plany które snułem od czterdziestu lat 😛
Na pocieszenie troszeczkę ze złotych czasów 🙂
https://photos.app.goo.gl/sok2jox6L3Q9t6Sm9
Bezdomny,
Dzięki za dobre i miłe słowo!
Dzisiaj cały dzień poza domem – byłem w Lublinie, Nałęczowie, a kolację zjadłem w Kazimierzu, czyli w moich stronach. Starówka lubelska ma swój klimat, zawsze tam wracam. Kazimierz też niepowtarzalny, zwłaszcza o tej porze roku. W bocznych uliczkach poupychane małe, śliczne knajpki zapraszają. Skorzystałem.
Niedawno wróciłem do domu. Nareszcie można bez obawy zakończyć dzień łykiem czerwonego wina, czego i Wam życzę!
Andrzej Stasiuk – czytałem kilka z nim wywiadów, w każdym jego postać rosła w moich oczach. Nic dziwnego, że w jego wydawnictwie Czarne wydają tylko dobre książki.
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,28205798,stasiuk-rozwalaja-mnie-samotni-faceci-ktorym-sie-udalo-wyslac.html#S.W-K.C-B.3-L.1.maly
Czy ktoś czytał jego „Przewóz”? Teraz znalazł to w nieco innej rzeczywistości, ale jest jak tamten przewoźnik. Tak mi się od razu skojarzyło.
To nasze, ale nie „własne” z ogródka, żebraki. Wkrótce się pojawią, bo w przeciwieństwie do wiewiór czarnych, szarych i rudych, one zimą ucinają komarka, zaprzyjaźniają sie natychmiast i są nienażarte, potrafią tak przez cały dzień przychodzić i brać, co dają, a następnie chować po sobie znanych kątach:
https://youtube.com/shorts/bSO-7NUujEQ?feature=share
Stasiuka promuję tu od dawna – Dukla, Jadąc do Babadag, Jak zostałem pisarzem, Przewóz zakupiony, w kolejce do czytania. A jeszcze cała lista została.
Śnieg nadal pada, zima na całego.
Bezdomny,
na takie piachy się nie wybieram – ale jeśli od listopada po koniec kwietnia nieraz masz takie zimowe okoliczności, to zdołasz w nadmiarze docenić czystość, jednolitość i co tam jeszcze wydumałeś.
Ja serio rozważałam wyprawę z Władywostoku do Moskwy Koleją Transsyberyjską. Odpada, niestety.
Nowy, nie ma czegoś takiego jak „starówka lubelska”. Jest Stare Miasto w Lublinie zachowane w historycznym kształcie z najstarszymi zabytkami datowanymi na XIII wiek.
https://youtu.be/yQOR4rIBq2M
Irku,
Nigdy bym nie przypuszczał, że popełniam taki błąd. Przeczytawszy wszystko co mogłem znaleźć w intrenecie faktycznie konserwator zabytków Lublina dopatrzył się różnicy między Starówką a Starym Miastem, natomiast Słownik PWN nie różnicuje aż tak bardzo tych pojęć. Od połowy zeszłego wieku w mowie potocznej jak najbardziej dopuszcza się starówkę do poprawnej polszczyzny.
Oczywiście ja jako urodzony przy ulicy Narutowicza 61 Lublinianin powinienem o tym wiedzieć, ale ….nie wiedziałem! Gdy miałem 1,5 roku Rodzice wywieźli mnie z miasta.
Nawet nasza Kocimiętka, która całe dorosłe życie spędziła redagując, pisząc itd. też o tym nie wiedziała. Ale teraz już wiemy – dzięki za ten szczegół. Powiem w rodzinie, bo wszyscy używamy „Starówki” w naszych rozmowach. Ale to wszystko starzy ludzie, czy oni będą od tej chwili mówić poprawnie – żadnej gwarancji nie daję. Towarzystwo grubo po siedemdziesiątce! 🙂
Po kilkutygodniowej przerwie znowu zajrzalem na bloga, a ze u mnie jeszcze jest 13 marca czyli imieniny Krystyny to przesylam najlepsze zyczenia dla solenizantki! Zlosliwie zabawny byl ten dowcip o Putinie we wpisie Danuski. Podam dalej. Mrozy i sniegi trzymaja mnie w domu wiec kulinarnie nie mam nic do napisania, ale za to w kulturze cos sie dzieje na linii kanadyjsko-polskiej. Muzeum Etnograficze w Warszawie otwiera wlasnie wystawe artystow inuickich (dawniej eskimoskich). O polityce nie pisze, bo jak jest kazdy widzi. Za kilka tygodni znowuz polece do Polski i mam nadzieje, ze najgorsze bedzie juz za nami. Na razie Polske ogladam codziennie w TV, czesto w reportazach z Przemysla (czyli „szmsz” jak to wymawiaja anglojezyczni korespondenci).
Z tą Starówką i Starym Miastem to, jak się okazuje, wcale nie takie proste:
http://zwiedzajlublin.pl/zwiedzanie-starowki-starego-miasta/
Nie ma na blogu Jolinka 🙁 i nikt nie pilnuje dat urodzin i imienin. Dzisiaj nadbużański sąsiad-pszczelarz przypomniał mi w ogólnej pogawędce o tym i o owym, że wczoraj były imieniny Krystyny. Czy wiecie, że nasza Krystyna zamieściła swój pierwszy blogowy wpis właśnie w dniu swoich imienin 🙂
krystyna
13 MARCA 2009
13:41
Witam szanownych blogowiczów. Po raz pierwszy przy waszym blogowym stole Krystyna z Rumi. Już dawno chciałam się do was przyłączyć, ale brakowało mi trochę śmiałości. Dzisiejszy piątek trzynastego jest, myślę, dobry na zawarcie nowych znajomości.
Na tematy kulinarne nie bardzo dziś mam ochotę, gdyż akurat mam „głodny ” dzień, to znaczy tylko soki i herbatki, tak dla oczyszczenia organizmu. Raz w tygodniu to niewielkie wyrzeczenie.
Natomiast w niedzielę wybieram się z mężem do polecanej przez Stanisława Winiarni Literackiej Cyrano & Roxane w Sopocie. Już cieszę się na francuskie przysmaki. Że też tam sama wcześniej nie trafiłam, ale ja częściej bywam w kawiarniach, a obiady preferuję domowe. Warto jednak znać miejsca z dobrym jedzeniem i miłym klimatem. Jak było, napiszę.
Krystyno-wprawdzie spóźnione, ale jak najlepsze życzenia imieninowe oraz moc serdecznych uścisków wraz z wiosennymi pozdrowieniami:
https://jasimalgosia.stronyzklasa.pl/images/glowne/830-6445.jpg
Czy może wczoraj też odwiedziłaś jakąś trójmiejską restaurację?
Kemor-cieszę się, że dałeś znak życia 🙂
Co do pomocy Ukrainie i całej rzeszy uchodźców, którą mamy teraz w Polsce to możliwości jest mnóstwo i myślę, że wielu z nas tej pomocy udziela, choć nie zawsze pisze o tym na blogu. Każdy gest i każda złotówka jest z całą pewnością bardzo cenna. Mnie wzruszyły również telefony od przyjaciół i rodziny we Francji gotowej nieść pomoc i Ukraińcom i nam Polakom, gdybyśmy jej potrzebowali.
Kemor – dziękuję. 🙂
Danuśka – 🙂
To już 13 lat i sporo od tamtego czasu się zmieniło, nie tylko pesel i miejsce zamieszkania.
Restauracja Cyrano& Roxane w Sopocie już także nie istnieje. Właściciel postanowił przejść na emeryturę. Jeszcze nie sprawdziłam, co dzieje się teraz w tym miejscu.
W sobotę wieczorem przyjechały do nas wnuki, a że niedziela była słoneczna, wybraliśmy się nad jedno z pobliskich jezior z ładną ścieżką spacerową. Chodzenie po kłodach drewna, rzucanie kamieni na resztki lodu na wodzie, wspinanie się po górkach – to wczorajsze atrakcje. Wszędzie pełno ludzi, i w plenerze, i w miastach. Młodzi byli wczoraj w Gdańsku, a tam jak zwykle tłumy.
Starszy wnuk przekazał nam szczegółową relację o tym, kto z rodziny i znajomych pomaga przybyszom z Ukrainy i jaki sposób. W jego szkole przygotowywana jest już sala na krótkotrwały pobyt.
Sama znam wiele osób, które włączyły się bardzo znacząco w pomoc.
Krystyna,
Rowniez przesylam zyczenia z okazji imienin. 🙂
Z miejscowych wydarzen nie na temat protestow, zniesiono obowiazek noszenia masek. Teraz mozemy zobaczyc twarze osob w miejscach publicznych. To jest dla nas nowe i optymistyczne.
Gray whales, odmiana wielorybow ktore kazdego roku migruja wzdluz Zachodniego Wybrzeza, juz doplynely w nasze okolice. Jest to troche wczesniej niz w minionych latach. Zwykle pokazuja sie na wybrzezu La Push w kwietniu i do konca maja jedza kraby, kalamary 🙂 i inne skorupiaki na dnie oceanu. Wtedy miejscowi Indianie maja tradycyjne powitanie tych wielorybow.
Dla dobrego nastroju pokazuje reklame metody podrozy miedzy Seattle i Vancouver. Jest to wodny samolot (seaplane) ktory pokonuje odleglosc w jedna godzine. Jest to bardzo wygodny rodzaj transportu dla turystow i pracownikow roznych biur w obu miejscach. To bylo przed covid. Nie wiem czy teraz ten samolot juz lata.
https://youtu.be/HfEaVW_0jBw
Powitanie wielorybow przez Indian zamieszkalych w La Push
https://youtu.be/pA1lhwciLu0
Ano właśnie –
Krystyno z Rumii, najlepszego! Krystynom podczytującym także wszystkiego dobrego! Wychodzi na to, że świętujecie dłużej 🙂
Kemor,
do mnie tutaj też dzwonią ludzie, o znajomych Polakach nie wspomnę, bo to rzecz oczywista, że omawiamy sytuację, ale znajomi Kanadyjczycy – po pierwsze, czy nasza rodzina w Polsce czuje się bezpiecznie, biorąc pod uwagę apetyty cara ze wschodu, bo każdy, ale to każdy myśli, że na tym się nie zakończy i „kurica nie ptica…” itd, ma być jak było przed rozwaleniem muru, no dobra, Niemców już niestety, nie weźmiem…
Po drugie – jak możemy pomóc (są instytucje pomocowe, to jasne).
Po trzecie – nadzieja, że to szybko się skończy. Też chciałabym mieć taką nadzieję, ale jej nie mam. Dlaczego? Kiedyś podesłałam tutaj taki klipek – oto przykład, jak działa propaganda.
http://rosjaorosji.blogspot.com/2018/06/wujku-wowa-my-z-toba.html
Krystyno, z opoznieniem wszystkiego najlepszego.
Tez zrzucilismy maski, no nie calkiem, ale widac juz usmiechniete buzie.
Dzikie gesi ktore przylatuja do nas na zimowisko jeszcze sa, widzialam je w piatek.
Dzisiaj jest piekny sloneczny dzien i tak ma byc przez tydzien, to dobrze, bo dziecko przyjezdza na pare dni.
Kulinarnie to ziemniaki purée, sos grzybowy i filet ze swinki.
Krystyno – wszystkiego najlepszego! Też się spóźniłam. 🙂
Piękno natury dla Ciebie. Kliknij proszę na obrazek.
https://photos.app.goo.gl/CXa1dWNDkhqYLHsh8
Krystyno – wszystkiego najlepszego!
Byłam dziś na kursie pierwszej pomocy medycznej. Dobrze to sobie czasem przypomnieć, szczególnie , że niektóre zalecenia są inne.
Bardzo dziękuję za wszystkie życzenia 🙂
Małgosiu, brawo !
O ewentualnym zniesieniu obowiązku noszenia masek od kwietnia wspominał dziś minister zdrowia. Dobrze by było.
Serdeczności imieninowe dla Krystyny 🙂
Tak a propos… ja jestem z tej generacji, co chciał czy nie, rosyjski musiał znać i w moim ogólniaku był to prawie najważniejszy przedmiot, żeby przejść z klasy do klasy.
Lata potem przekonałam się, że znajomość języków, jakichkolwiek, to jest wartość dodana, rosyjskiego też – czytam teraz, że poszukuje się tłumaczy języka rosyjskiego w grupach pomocowych, bo przecież Ukraińcy…
Jako uczniowie zastanawialiśmy się – po co nam ten rosyjski (ale można było pojechać na wycieczkę do ZSRR!), a potem język zachodni – niemiecki, francuski, angielski do wyboru, oraz za moich czasów jeszcze łacina do wyboru (klasa mojej starszej siostry miała obowiązkową łacinę). Zakładaliśmy, że po co nam ten zachodni, przecież nigdzie nie wyjedziemy… Wyjechaliśmy.
Ale wracając do języka rosyjskiego – ja mam taką wadę, że jak słyszę piosenkę, to słucham słów. I dlatego parę lat temu, kiedy Jerzor podesłał mi tę piosenkę „diadia wowa my s taboj” przeraziłam się.
Odbierzemy Wyspy Kurylskie i Alaskę też, chociaż Alaska była przecież sprzedana za (różne są na ten temat opinie) 20 mln $, więc byłaby to grabież.
Nie przepraszam za ten wtręt polityczny, bo chciałam podkreślić, jak propaganda działa. A Jerzor zauważył tylko „lentoczki”(kokardy) u dziewczynek…słów nie słuchał.
Dzisiaj trudno nie wtrącić coś politycznego.
Z lektur – ostatnio przeczytałam „Passa”, znakomita lektura jak najbardziej polityczna, wywiad-rzeka z Danielem Passentem.
Ale kulinarnie też coś wtrącę 😉
Otóż tak zwany u nas „french toast”, czyli francuski tościk. Chlebek taki. Ja robię po swojemu – po prostu wykorzystuję kromki chleba przedwczorajszego.
Rozbijam dwa jajka z dodatkiem szczypty soli, pieprzu i ziół prowansalskich (mam taką zakupioną mieszankę, Danuśka pewnie wie, co w tym składzie!), obtaczam w tym kromki i rzucam na patelnię, gdzie masełko już się na dobre roztopiło.
Dodam, że używam kromek polskiego chleba, takiego na zakwasie itd.
Zazwyczaj zamrażam, ale czasem zdarzy się, że zostaje mi trochę.
A dla sympatycznych pań Kryś, zawsze na czasie:
https://www.youtube.com/watch?v=RRfiddT5-aM
Przypominam ze Gdynia i Seattle to “sister cities “ 🙂
W naszej wiosce dzisiaj znowu ryba, dorsz tradycyjnie usmażony – sól, pieprz, mąka.
Do tego frytki z ziołami różnymi, ogórek kiszony, kozacki.
Cisza na morzu?
Wicher dmie 🙂
Ciepło się zrobiło, drzewa pylą a ja kicham jak najęta.
Pieczona szynka wieprzowa, ziemniaki , rukola z żurawiną ( tu ukłon w stronę Gospodyni).
Dzień dobry,
Kupiłem sobie dzisiaj piwo noteckie, nakłoskiego nie znalazłem 🙁
Browar Kamionka
Dobiega końca mój pobyt w Polsce, ale niedługo wrócę. Dobrze mi tutaj, co nie znaczy, że zapominam już Stany. Są miejsca, chwile, których zapomnieć nie sposób.
Ocean, z którym się zżyłem przez te wszystkie lata (z górą trzydzieści pięć), piękne Long Island oblane ze wszech stron wodą, ale i niepowtarzalny Nowy Jork – miasto, które nigdy nie zasypia, z moim klubem Terra Blues, zaczynającym życie o 22:00, a kończącym o 4:00 rano, czyli godzinie kiedy to warto pospacerować uliczkami Greenwich Village, pełnymi ludzi o każdej porze dnia i nocy. Człowiek rozdarty jednak jest…
https://www.youtube.com/watch?v=4pN1i9PBkJY
Krystyno, zdrówka, radości, wszelkich satysfakcji i spełnień!!!
🙂 🙂 🙂
PS, pachnie wiosną; żółte krokusy powoli w odwrocie (cieszą oko już 5 tygodni!), za to białe, fioletowe i paskowane wczoraj ujawniły swe kolory (a kalina – wonie)…
Tylko sucho (miejscami niczym w jakiej Bydgoszczy 😉 )…
U mnie krokusy pasiaste fioletowe w doniczce na stole. Kiedyś było ich mnóstwo na pasie zieleni miedzy jezdniami, ale po zamieszaniu z budową metra, zieleń zniknęła niestety.
U mnie jeszcze sporo śniegu leży. Pochmurno i ponuro, okołozerowo. Krupnik (zupa) na rozgrzewkę.
+ mgła 🙁
Irku, a cappella – dziękuję za życzenia.
W moim ogródku krokusy poza kilkoma, dopiero mają zamiar rozkwitnąć. Noce są bardzo zimne, więc nic dziwnego. Dziś w nocy i rano też była mgła biała jak mleko. Przynajmniej było z niej trochę wilgoci. Ponieważ śniegu nie ma już od bardzo dawna, ludziom wydaje się, że powinno już wszystko zakwitać. A tu jeszcze nie pora.
Kilka lat temu na jednym z dużych trawników na peryferiach Gdyni podsadzono mnóstwo krokusów. W pierwszym roku kwitły przepięknie i były wielką atrakcją. W kolejnym roku były już mocno przerzedzone, a w następnym pozostały marne resztki. To sprawka dzików, choć lasy nie były wcale blisko. Trawniki wzdłuż ulic, choć bez krokusów, też były przez nie zdewastowane. Teraz trwają tam prace przy przebudowie dróg i po krokusach pozostały tylko wspomnienia i stare zdjęcia w archiwum.
Na obiad dorady pieczone, surówka z kapusty pekińskiej.
Pogoda słoneczna i ciepła , dziś było +13.
Sławne krokusy ze Szczecina pojawiły się w tym roku już na początku lutego:
https://radioszczecin.pl/1,435186,pierwsze-krokusy-na-jasnych-bloniach
U nas dzisiaj całkiem udany eksperyment kulinarny pod tytułem ciasto z cukinii i marchewki. Podrzucam przepis, może ktoś też będzie miał ochotę na wegetariańskie urozmaicenie jadłospisu:
1 cukinia
1 marchewka słusznych rozmiarów
3 jajka
1/2 szkl mleka
1/2 szkl oliwy
1 szkl mąki
1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
sól, pieprz i trochę ostrej papryki
Utrzeć na grubej tarce cukinię i marchew. Roztrzepać jajka, dodać mleko, oliwę i wszystko dobrze wymieszać. Wsypać mąkę z proszkiem do pieczenia oraz utarte warzywa wraz z przyprawami. Wlać do formy keksowej wyłożonej papierem do pieczenia i piec w temp.180 o C ok. 30-35 minut. Pasztet prezentuje się tak:
https://photos.app.goo.gl/9nc3KR3NHCwanQ448
Podałam na kolację z dodatkiem sosu koktajlowego (majonez, jogurt naturalny, ostry ketchup).
Trochę się zdziwiłam po zapowiedzi, że to ciasto, że nie ma cukru, ale to pasztet się okazał. 🙂 Przepis zanotowałam.
Nowy – nakielskiego nie ma jest Krajan 😉
https://krajan.com.pl/start/
Małgosiu- z nazwą łatwo nie jest, bo skoro wśród składników jest mąka to może raczej ciasto… na słono 🙂
Asiu, wśród tych Krajanów są też Nakielskie 🙂
Małgosiu – masz rację. 😀
Z Krajanów piłam tylko ciemne i zielone irlandzkie, które wygląda jak Ludwik 😉
Dziś na obiad paszteciki z mięsem, do popicia rosół.
Jutro pełnia Robaczego lub jak kto woli Klonowego Księżyca.
Dzień dobry 🙂
kawa
HA HA HA!!! <—To względem kawy 🙂 🙂 🙂
Wielka prawda – herbata też pod to podpada, właśnie, jeszcze w szlafroku popijam, przerabiając prasę i tu już nie żadne ha ha 🙁
U nas księżyc zdecydowanie KLONOWY, sok już spływa po pniach klonów, dzisiaj ciepło (+6 i rośnie!), więc tym bardziej…
Niektórzy sąsiedzi go zbierają, mnie zamiary zawsze jakoś się rozłażą. Trzeba mieć specjalny kubełek, a przynajmniej sączek i wiedzieć, jak to robić, żeby zebrać sok, a potem cierpliwie odparowywać. To nasz 30-letni klon i ciemny strumyczek spywa z „rany” na korze.
https://photos.app.goo.gl/w4CWjczmAgovh8Hq6
*spływa
Dzisiaj nie było irkowej porannej kawy to może zaproponuję popołudniową opowieść o kawowych zwyczajach rodem z pałacu Buckingham:
„Nawet dziś parzeniem kawy zajmuje się czworo specjalnie przeszkolonych pracowników używających ręcznych młynków i porcelanowo- miedzianych tygielków oraz z dawna sprawdzonych receptur…..Nic więc dziwnego, że kawa podawana w pałacu uchodzi za najlepszą na Wyspach Brytyjskich. Natomiast królowa Elżbieta- uważana za ostoję tradycjonalizmu- przekornie zaskoczyła ministrów, którzy w 1977 roku zapytali ją, co chciałaby dostać z okazji ćwierćwiecza panowania. „Ekspres do parzenia kawy”- odpowiedziała. Ma więc także pewne inklinacje do nowoczesności, ale też wielką fanką kawy nie jest. Czy ekspres dostała? Być może, ale i tak nie zmieniło to trybu pracy pałacowej kawiarni.”
Fragment z książki „Przy stole z królem” Wiki Filipowicz
A przy okazji ciekawy artykuł o angielskiej porcelanie:
https://dekodeko.pl/porcelana-angielska/
Korzystam z okazji – HERBATA!
https://photos.app.goo.gl/Feikj9dfEa5uyYhg7
Nasza Japonka ma dyplom baristy herbacianego, ale jak dla mnie, parzy herbatę za cienką. U mnie w herbacie „łyżka musi stać”, chociaż nie słodzę.
Porcelana angielska do schrupania, taka piękna!
Miętowa herbata na tarasie z widokami… 😎
Ja mam Royal Aynsley od Ewy Cichalewskiej, dokładnie to:
https://www.replacements.com/china-aynsley-john-2146-red-scalloped-footed-cup-and-saucer-set/p/77052641
Jeszcze dokładniej:
https://photos.app.goo.gl/DHCA2dW9DvAaatRTA
I „nakład wyczerpany” 😉
Nowy 🙂
Dobrego lotu 🙂 i miekiego lądowania.
Nie zapomnij o odkażaczu po locie. Bo w czasie lotu zdaje się że jest całkowity Verbot 😛
Byłoby miło spotkać sie w bluesclubie a w N Y i cieszyć się życiem tak jak dawniej bywalo.
Jak tylko pójdą w zapomnienie zaostrzenia w straszeniu ludziny to dam znać kiedy tam będę 🙂
Panowie – cyklista i kajtowiec (z Ottawy), właśnie się skrzyknęli i za parę godzin wyjeżdżają do Północnej Karoliny, bo „tam ma jutro wiać”. Co kajtowcowi pomoże, to na pewno cyklisty nie ucieszy, ale drogi na pewno wolne od śniegu!
Akurat rower odebrał od serwisowania…
Zdążyłam im sałatkę jarzynową zrobić, to znaczy podzielimy się, sobie zostawię, a jak! Owszem, złożono mi propozycję, ale czy mi się chce tłuc ponad 1000km po nie wiadomo, co? Gdyby to był styczeń… ale i tutaj zaczyna być coraz bardziej wiosennie! Wolę spędzić czas w domu, mam sporo do czytania.
U mnie też już czuć i widać wiosnę. Krokusy rosnące na słońcu rozwinęły się, a kalinę bodniańską/ taką jak u a cappelli/ widziałam wczoraj u kuzynki. Małe powody do uśmiechu. Można już dotleniać się przy sprzątaniu ogródka.
Trafiłam dziś przypadkowo w telewizji na słynny niegdyś amerykański film ” 12 gniewnych ludzi” z 1957 roku. I choć nie oglądam rano żadnych filmów, tak ten obejrzałam / kolejny raz po wielu latach/ z wielkim zainteresowaniem. Przydałaby się rekonstrukcja cyfrowa, jak w przypadku wielu starych polskich filmów, bo jakość dość słaba, ale to nie przeszkadzało w odbiorze.
Na jutro i na niedzielę upiekłam ciasto marchewkowe.
Oj nie, nie takie u mnie widoki, żadnych krokusów 🙁
U mnie takie (wczoraj):
https://photos.app.goo.gl/JwLT4Le3BgpCsAwK8
…oraz takie, także wczoraj, na lody zlodowaciałe…
https://photos.app.goo.gl/tQx5L3JMifihFitZA
Bezdomny,
Dziękuję, jestem pewny, że dolecę bez problemu, zwłaszcza ze wsiadam do samolotu moich ulubionych linii, czyli Finnair. Nowe samoloty i wspaniała obsługa! Polecam każdemu.
A tutaj próbka Terrra Blues. Pisałem i rozgłaszałem wśród znajomych, ale Ty byłbyś pierwszym, który z moich rad skorzystał, oprócz mi najbliższych – córki i Tabby. Obie wyszły zachwycone.
https://www.youtube.com/watch?v=01JoK7anqwc
Bezdomny, jeszcze to
https://www.youtube.com/watch?v=-1yDpsaCeCQ
Wyobraź sobie, że słuchasz tego trzymając szklankę dobrego trunku, takiego jaki lubisz lub trzymając za rękę kogoś, kogo lubisz lub nawet gadając z kimś, kogo lubisz, tutaj wszystko dozwolone!
Saron występował tylko w soboty i te dni przeważnie wybierałem. Jego też najbardziej polecam!
To na zakończenie. Nie zanudzam więcej dzisiaj, obiecuję!
https://www.youtube.com/watch?v=V9Ozljpi9NE
https://www.youtube.com/watch?v=fuMHHk27CEw
Słuchacie słów? Wiele lat temu….
https://www.youtube.com/watch?v=2nGKqH26xlg
https://www.youtube.com/watch?v=aLtmq0g_4Og
https://www.youtube.com/watch?v=ftE8vr0WNus
Dzisiaj nie gotujemy??? Ja to przynajmniej jestem usprawiedliwiona – jestem sama!
Czytam całą serię Lee Childa o Jacku Richerze. Podobno istnieje też cała seria filmów o tym super bohaterze i podobno gra go Tom Cruise.
Zdumiałam się, bo według książki Jack Richer ma 195cm wzrostu, 127cm w klacie, waży ok 105 kg, jest niebieskookim ciemnym blondynem.
Tom Cruise ma 179cm w kapeluszu… spojrzałam na producentów filmowej wersji, oczywiście producentem jest Tom i kilku kolesi. Jerzor powiada – trzeba mieć odpowiedni portfel i też możesz być gwiazdą jak Nicole Kidman, obsadzić siebie w głównej roli 😉
Dobre i takie pocieszenie.
*170cm w kapeluszu, a nie 179 ma Tom C.! Książkowemu Jackowi sięgałby pod pachę…
*Reacher 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=YkgkThdzX-8
Akurat do mojej poczty trafiła złota myśl dotycząca mięty 🙂
„Jeśli mięta znajdzie się na twojej drodze to wybór należy do Ciebie:
albo parzysz herbatę albo przygotowujesz mojito.”
Pamiętam oczywiście doskonałe mojito w wykonaniu Nowego serwowane podczas jednego z mini zjazdów warszawskich.
Dzień dobry 🙂
kawa
Miete mam w ogrodzie , dodaje ja czesto do dan z Bliskiego Wschodu. Nigdy nie lubilam herbaty mietowej ani cukierkow.
Na obiad byla brzydka z wygladu ale dobra smakowo zabnica z ryzem.
Herbatę miętową lubię pić tylko w upalne dni, bo chłodzi organizm. Starszy wnuk pije wyłącznie taką herbatę, czasem tylko udaje mi się namówić go na owocową. W dodatku jego tata specjalnie w tym celu suszy świeżą miętę. W moim ogródku mam trochę mięty, ale jakoś niespecjalnie rośnie.
Bardzo lubię połączenie mięty i czekolady np. miętowe czekoladki.
Herbate z lisciem miety dostawalem czesto w Egipcie i Sudanie. No i oczywiscie miete lub sos z miety serwuje z jagniecina. Nareszcie wiosna wiec szykuje sie na lot do Warszawy. Na razie obowiazuje zrobienie testu covidowego po przylocie spoza Schengen co wydaje sie malo logiczne, gdy 2 miliony uchodzcow przekraczaja granice bez zadnych testow. Jest to dosyc ciekawy (a moze „ciekawy”) moment aby wybrac sie w podroz do Polski.
Danuśka,
Pamiętasz więcej niż ja. Ale teraz kojarzę, że robiłem coś takiego. Nauczyłem się od Brazyliczyków. Do dzisiaj mam dużą butelkę brazylijskiego rumu o nazwie LEBLON, podobno najlepszy! A z pewnością dobry, co wiem z własnego doświadczenia. Trzeba tylko uważać bo działa szybko i skutecznie! Rum nie ma terminu ważności, więc mam nadzieję, że trafi się okazja, by go właściwie zużyć przy następnym moim pobycie.
Lubię herbaty ziołowe, mięta na dzień dobry, rumianek na dobranoc, w międzyczasie owocowe, ale nie ma to jak mocna yunnan!
Żabnica może niepięknie wygląda (zdjęcia Sławka Paryskiego!), ale smakuje znakomicie. Pierwszy raz jadłam ją w Islandii, ale pamiętam zdjęcia Sławka… pewnie mam to gdzieś w komputrze, paskudna morda uzębiona że ho-ho!
https://photos.app.goo.gl/TBSiiHYDfZsZyAhSA
Kemor,
logika i przepisy dla turystów? Zapomnij 😉
Urzędujący za biurkiem wiedzą lepiej, co jest dobre dla turysty!
My myślimy o lecie, chociaż dzisiaj kalendarzowa wiosna nastała.
„Ciekawy moment” – prawda. Sytuacja zmienia się dynamicznie i nie wiadomo, jak za miesiąc czy dwa będzie wyglądała. Jestem pesymistką z założenia, że jak wyjdzie na ciemną stronę księżyca, to się nie zdziwię, a jak na jasną, to się ucieszę.
Przyjemnego pobytu i donoś o swoich wrażeniach 🙂
Moja ulubiona muzyka – oglądałam cały koncert… ehum, lata temu! To było wydarzenie!
https://www.youtube.com/watch?v=0omja1ivpx0
Dla tych, którzy pamiętają te klimaty 😉
Jako nastolatki oczywiście.
https://www.youtube.com/watch?v=jS3NTkdPtX8
https://www.youtube.com/watch?v=HO13sqXFGzg&ab_channel=R%C3%A9miMoreau-jorland
Pierwszy raz uslyszalam ta piosenke w 1985 r, dostaje gesiej skorki jak ja slysze.
Zapowiada sie piekny dzien.
szykuje sie na lot do Warszawy. Na razie obowiazuje zrobienie testu covidowego po przylocie spoza Schengen co wydaje sie malo logiczne, gdy 2 miliony uchodzcow przekraczaja granice bez zadnych testow.
Spróbuj też wejść przez Hrebenne lub Medykę… – nawet paszport z tryzubem niekonieczny… 😈
https://www.youtube.com/watch?v=kUMbco5EZf8
Elapa,
tę piosenkę znałam dawno, ale nigdy nie wsłuchiwałam się w słowa. Mrożące krew w żyłach. Chciałoby się przytoczyć inną piosenkę Maryli Rodowicz (tekst Andrzeja Sikorowskiego) : „Ale to już było i nie wróci więcej…”.
Niestety – wraca.
Mnie się wczoraj przypomniało:
https://www.youtube.com/watch?v=3xZmlUV8muY
Jeux sans frontières…
Games without frontiers…
Hans plays with Lotte, Lotte plays with Jane
Jane plays with Willy, Willy is happy again
Suki plays with Leo, Sacha plays with Britt
Adolf builds a bonfire, Enrico plays with it
Whistling tunes (…)
We hide in the dunes by the seaside
Whistling tunes
We’re kissing baboons in the jungle
It’s a knockout
If looks could kill, they probably will
In games without frontiers
War without tears
If looks could kill, they probably will
In games without frontiers
War without tears
Games without frontiers
War without tears
Jeux sans frontières
Jeux sans frontières
Jeux sans frontières
Andre has a red flag, Chiang Ching’s is blue
They all have hills to fly them on except for Lin Tai Yu
Dressing up in costumes, playing silly games
Hiding out in treetops, shouting out rude names
Whistling tunes
We hide in the dunes by the seaside
Whistling tunes
We piss on the goons in the jungle
It’s a knockout
If looks could kill, they probably will
In games without frontiers
War without tears
If looks could kill, they probably will
In games without frontiers
War without tears
Games without frontiers
War without tears
Jeux sans frontières
Jeux sans frontières
Jeux sans frontières
Jeux sans frontières…
https://photos.app.goo.gl/DNdwpssarrnwJXTBA <– 6:55 w moich krzakach, pierwszy dzień wiosny.
Zwyczaj topienia marzanny w pierwszy dzień wiosny ciągle żywy! Na naszych nadbużańskich rubieżach spotkałam dzisiaj kolorowe pochody dzieci szkolnych i przedszkolnych maszerujących w kierunku pobliskiego strumyka z marzannami i plakatami „Witaj wiosno” i „Żegnaj zimo”. Zwyczaj miły, ale zastanawiałam się przy okazji, co dzieje potem z tymi kukłami, które kiedyś robiono jedynie z naturalnych materiałów rozkładających się w naturze, a obecnie chyba nie zawsze tak bywa.
Na polach pracują maszyny, a za nimi przemieszczają się stada….mew. Bociany jeszcze nie przyleciały zatem mewy korzystają bez ograniczeń z polnej stołówki.
https://www.youtube.com/watch?v=KaOC9danxNo&list=RDMM3xZmlUV8muY&index=2
Chłopaki na wakacjach:
https://photos.app.goo.gl/NkiKZA2DYpZuKodk9
Właśnie pogoniłam Jerzora, żeby zakupił książkę od tego faceta przystojnego, autora książki zresztą. Jestem ciekawa, szczep tych Indian jest już prawie na wymarciu. Wojtek zakupił, a Jerrzor nie pomyślał o mnie?! No wiecie co… 🙁
Alicjo-a Ty nie miałaś ochoty wybrać się na te słoneczne rubieże i pospacerować po plaży? Letnia sukienka i klapki byłyby chyba całkiem miłą perspektywą.
Ja pilnuję domowego ogniska w kominku – dosłownie 😉
14 godzin w wypchanym dechami i rowerem samochodzie? Jakoś mnie to nie kręciło.
-2c u nas, ale słońce, panowie wracają, pewnie późnym wieczorem. Mają przywieźć tańsze, bezcłowe trunki, przynajmniej jeden zna się na winach.
Nawet obiad już mam – to znaczy kolację – mielone z frytkami i surówką z kapusty kiszonej.
Wojtek pracuje zdalnie już od 7-mej, za godzinę kończy i wyjeżdżają. Taki to pożyje.
Przyjechała moja siostra, nie widziałyśmy się prawie trzy lata. Jak zwykle mnóstwo spraw do załatwienia i wielu znajomych do odwiedzenia.
To prawie jak ja – też nie widziałam swoich sióstr, niedługo będzie 3 lata.
Chłopy w drodzez Pn.Karoliny, spodziewam się ich około północy. W ramach rozrywki (coś trzeba robić…) – Mrusisko jako frontbaba? Na to wygląda….
https://www.youtube.com/watch?v=pXezLv_5RaY
Świetne filmy, świetna muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=XuUWq7qGSro
Chłopaki przejechali Philadelphię. No jeszcze trochę mają do przejechania.
https://www.youtube.com/watch?v=JTTC_fD598A
prowadzimy….
https://next.gazeta.pl/next/7,172392,28254974,rekordowy-smog-w-srode-rano-warszawa-najbardziej-zanieczyszczonym.html#do_w=52&do_v=303&do_st=RS&do_sid=604&do_a=604&s=BoxBizImg8
Chłopy wrócili w środku nocy, ja czekałam do północka, oglądając „7 wspaniałych”.
Co za ramota 🙄
Teraz, wyjedżająć ze Stanów dostali jakieś paczuszki testów i zostali poinformowani, że są na dwutygodniowej kwarantannie, mają siedzieć w domu.
https://photos.app.goo.gl/NkiKZA2DYpZuKodk9
:o:
…
https://www.youtube.com/watch?v=_OuYLGHkrBk
https://www.youtube.com/watch?v=8111SVB3QUE
Siostra ma ciekawe pomysły i zrobiła nam danie składające się pieczonych boczniaków i pieczarek wcześniej zamarynowanych w dużej ilości oliwy , czosnku, cebuli i różnych przypraw. Piecze się to pół godziny w piekarniku a potem nakłada na tortille posmarowane hummusem i guacamole . Wychodzi z tego całkiem smakowite danie. Przepis skompletowała z dwóch z książki Yotama Ottolenghi .
Z opowieści panów wynika, że wjazd był bez problemów, motel w porzo, żadnych testów, nikt z maskami. Jeden szalał na rowerze (bez maski i nie w grupach) drugi na desce lub kicie, też nie w grupach, do cholery.
Wracając do Kanady, dostali takie cosiki, że jak przyjadą, to mają się sprawdzić na okoliczność covida – oczywiście ma być kamera, żeby to za nich ktoś tego testu nie robił, no i kwarantanna tygodniowa.
Ręce mi opadli na podłogę, wygonić chłopa do powinicy czyco? Niech się tam kwarantannuje….Aha – i ma w domu siedzieć, bo będą go sprawdzać, czy czasem nie wyszedł na ogródek podkarmiać wiewiórek
Ktoś niewątpliwie zarabia na tym…
pieczarki zanorowane – akurat wszystko jest!
U nas właśnie od poniedziałku znoszą kwarantanny i ograniczenia.
U nas praktycznie ponad 80% „obateli” zaszczepione.Ograniczenia miały być zniesione od marca – tylko gubię się jakie, skoro wszędzie maski mają być. Dzieci chodzą (wożą się do szkoły w szkolnych autobusach, bez masek)
Zgłupieć można….
Ale damy radę!
https://www.youtube.com/watch?v=JTTC_fD598A
Małgosia,
Od poniedziałku znoszą ograniczenia, ale ja nie wiem czy nie za wcześnie – akurat teraz ja plus trzy osoby z bliskiego otoczenia chorujemy na Covid. Trzy osoby w pełni zaszczepione, jedna po dwóch dawkach.
Na razie, odpukać, wszyscy przechodzimy w miarę łagodnie. Podejrzewam, że wszystko zaczęło się ode mnie, a źródłem zakażenia była prawdopodobnie restauracja. Ja nigdzie nie pokazywałem się bez bardzo szczelnie zakrywającej twarz maski i kiedy dojdę znowu do zdrowia z maski nie zamierzam jeszcze bardzo długo rezygnować, dla mnie nie stanowi to żadnego problemu.
W każdym razie widzę i czuję po sobie, że warto się szczepić! Dwa dni były trochę gorsze, ale teraz jest dość dobrze.
Jest już nowy wpis.