Napijmy się dobrej herbaty

Nie narzekamy na nudę. Niestety. Jeśli możemy znaleźć cokolwiek krzepiącego wokół nas, to chyba tylko życzliwość i chęć niesienia pomocy, choć bardziej zwyczajna wydawała nam się dotąd obojętność, jeśli nie niechęć i wrogość. Dziwne są na szczęście meandry ludzkich zachowań!

Ale i sama myśl człowieka chadza dziwnymi drogami. Dawno nie włóczyłam się po ulicach Śródmieścia, wychodząc z założenia, że nie czeka tam żadna niespodzianka prócz  zmian sklepowych witryn, na przykład pojawiania się hamburgerowni w miejsce księgarni a pubu tam, gdzie niegdyś oglądało się piękną porcelanę. Ulica Krucza, samo serce Warszawy nie uniknęła dziwacznych metamorfoz. W miejscu wspaniałej kwiaciarni mamy aptekę a tam, gdzie kupowało się biżuterię czy zegarki można zaopatrzyć się w bułki i mleko. Luksusowy zakład krawiecki o wiekowej historii straszy póki co pustymi witrynami.

Podczas spaceru ulicą Kruczą napotkałam jednak miejsce, gdzie narzuciły mi się najmilsze wspomnienia. Tuż za rogiem, gdzie apteka zastąpiła cudowną kwiaciarnię umieścił się, od niedawna, sklep firmowy znanej herbacianej firmy Dilmah. I choć dzień był wilgotny i chłodny, nagle przypomniałam sobie, jak chodziliśmy kilka lat temu po górzystych polach uprawnych na Cejlonie zwiedzając miejsca związane z produkcją doskonałej herbaty.

Moda na wypijanie w biegu kawy z papierowych kubków to nie moja bajka. Od zawsze uwielbiam herbatę i jednym z istotnych wspomnień z mojego dzieciństwa było to, jak rodzicom, w latach słusznie minionych, udawało się kupić wyjątkowo pyszną herbatę Yunan lub bardzo drogą, ale pyszną Ceylon. Nie patrzyło się w moim domu na dostępną w sklepach Gruzińską czy Ulung, które były karykaturami herbat. To upodobanie pozostało mi, jako miły spadek po poprzednim pokoleniu. Czy zatem dziwne, że sklep Dilmah na Kruczej 47 przywołał dobre wspomnienia z różnych okresów życia?

Nie jestem wielbicielką herbat w torebkach, choć właściciele firmy Dilmah zapewniali mnie, że herbata w torebkach jest tak samo doskonała jak sypka. Sama też na własne oczy widziałam, jak się w wielkiej hali napełnia i zamyka torebeczki wsypując do nich ten sam produkt, który trafia do pudełek z sypką herbatą. Dla mnie nadal herbata ma być parzona konwencjonalnie, w czajniczku, zalewana bardzo gorącą ale już nie wrzącą wodą. Ma nabierać mocy przez kilka minut a potem ciemnobursztynowy płyn ma trafiać do filiżanki (broń Boże kubka!), gdzie jej moc można osłabić dolewaną wedle gustu wodą. Herbata to smak, piękna porcelana i rytuał. Mam wrażenie, że jest to rodzaj szacunku dla zbierających herbatę kobiet, które idąc do ciężkiej pracy ubierają się w najpiękniejsze stroje i ozdabiają jak na bal.

Mój spacer po Kruczej, jak widać  uruchomił wspomnienia, więc weszłam napić się herbaty „z pierwszej ręki” w herbaciarni, która stanowi część sklepu. Niech żyje dobra herbata!