Piękna śmierć
Czasem zdarza się, że człowiek może sam zdecydować o własnej śmierci. I wcale nie mam na myśli eutanazji. Myślę o skazańcach, zwłaszcza tych w dawnych wiekach, których pytano czy wolą być łamani kołem (to jest od słowa kół czyli drąg a nie od koła) czy też ścięci mieczem. Czasem dawano do wyboru i inne sposoby wykonania wyroku. Dla prawdziwego smakosza w grę oczywiście wchodzi śmierć od ulubionego przysmaku. Tak właśnie skończył Jerzy Plantagenet, książę Clarence. A historię tę poznałem czytając „Encyklopedię alkoholi” Wojciecha Gogolińskiego. A było to tak: „Z maderą związany jest także przypadek księcia Clarence, któremu – po nieudanym zamachu na życie brata, króla Anglii Edwarda IV – zezwolono na wybór kary śmierci. Duke of Clarence wybrał śmierć przez utopienie w beczce swego ulubionego wina malmsey. Wyrok wykonano w słynnym więzieniu Tower.”
To niewątpliwie piękna śmierć.
Przy okazji warto poświęcić choć chwilę na lekturę historii owego trunku, który pokochał na śmierć i życie angielski arystokrata.
Madera leżakująca beczkach
„Kilkadziesiąt lat po odkryciu wyspy w 1418 r. przez żeglarzy portugalskich Joao Goncalvesa Zarco i Tristao Vaz Teixeirę na Maderze założono pierwsze plantacje sprowadzonej z Krety winnej latorośli odmiany malvasia. Do końca XV w. uprawiano tam już wszystkie 4 podstawowe odmiany winogron, a z 1485 r. pochodzi pierwszy udokumentowany zapis mówiący o produkcji wina na wyspie. Na skutek wymuszonych przez Anglików przywilejów w handlu światowym rozpoczyna się proces stopniowej brytanizacji wyspy i kariery produkowanego tam wina na rynku angielskim, Na przełomie XVII i XVIII w. zmienia się całkowicie charakter wina, które jest przewożone na duże odległości i opływając Afrykę spędza kilka miesięcy w gorących ładowniach statków. Za najlepsze wina uważano wówczas takie, które – wyeksportowane do Indii i niesprzedane na tamtejszym rynku – wracały na wyspę, dwukrotnie przekraczając w czasie podróży równik (vinho de volta lub vinho de toma viagem). Pisał o tym w 1590 r. pochodzący z Madery pisarz portugalski Gaspar Frutuoso, nazywając w swej pracy Saudades da Terra maderę, zwłaszcza wędrującą przez równik, najlepszym winem na świecie. Nieco później, aby zwiększyć trwałość wina, zaczęto je alkoholizować i maderyzować bezpośrednio na wyspie. (…)
Fermentacja moszczu odbywa się w różnych zbiornikach, od beczek o pojemności ok. 650 I do dębowych zbiorników o pojemności 25 tys. I (cubas). Fermentacja moszczu winogron odmian malmsey i bual odbywa się w miazdze. Przerywa się ją, dodając destylat winny, przy czym wina z odmiany malmsey alkoholizuje się już po kilku godzinach fermentacji, bual – po odfermentowaniu okoto potowy cukru gronowego, a sercial i verdelho – po całkowitym odfermentowaniu cukru. Jednocześnie sporządza się dwa inne półprodukty tzw. surdo – bardzo słodkie wino alkoholizowane, oraz tzw. abofado, alkoholizowany do mocy ok. 20% moszcz gronowy ( mistella). Oba półprodukty po odleżakowaniu są używane do dosładzania win wszystkich typów. Pod koniec zimy następnego roku po zbiorach alkoholizowane wino podstawowe o mocy ok, 14 – 18% (vinho clara) po wyklarowaniu i przefiltrowaniu jest poddawane procesowi maderyzacji, który odbywa się na 4 sposoby:
I. beczki o pojemności 630 – 650 I wypełnione najlepszym winem umieszcza się na okres od 6 miesięcy do I roku w wykutych w skałach piwnicach (estufas), które stopniowo ogrzewa się za pomocą rur z gorącą wodą do temperatury 40°C;
2. wino umieszcza się w dębowych tankach o pojemności 20 – 50 tys. I z podgrzewanym dnem, w których leżakuje 4 – 6 miesięcy w temperaturze ok. 45°C;
3. wino (wyrabiane głównie z winogron odmiany tinta negra mole) leżakuje w temperaturze 50°C co najmniej 4 miesiące w ogrzewanych ze wszystkich stron betonowych zbiornikach o ceramicznych ściankach wewnętrznych;
4. najlepsze wina (tzw. canteiro) umieszcza się na okres od kilku do kilkudziesięciu lat w ciepłych, eksponowanych na południe piwnicach, w bardzo starych beczkach (niektóre mają 150 lat), w których poprzednio leżakowało wino tego samego typu (bual, sercial itd.). Po zakończeniu maderyzacji, podczas której moc wina obniża się o ok. 5 – 8 proc., madera jest ponownie alkoholizowana, po czym leżakuje kilkadziesiąt lat.”
A potem miłośnicy madery na wszystkich kontynentach biorą kredyty, by kupić skrzyneczkę ulubionego trunku!
Komentarze
Witam, witam!
Jaka w Polsce pogoda. Pod wzgledem nastrojów oczywiscie.
Pan Lulek
-30 w nocy teraz -25
U nas tylko 9.
Ciekawe, co Gospodarz pisze. Z grubsza wszyscy wiedza, co to madera, ale tu pare szczegółów dla mnie nowych.
Najzabawniejsza ta mistella, czyli moszcz alkoholizowany do 20%. Pamietam wspaniałości winne dostępne na polskim rynku detalicznym w końcówce lat 50-tych. Królowało, nie licząc jabcoków, czerwone słodkie calabres i białe słodkie mistella o mocy 14-16%. Produkowano je jeszcze w latach 70-tych. Powstawały te wina poprzez import niezłych nieraz win wytrawnych, które psuto dosypując cukier i dolewając spirytus.
Złośliwość technologów polegała na nadaniu nazwy mistella, która rzeczywiście przysługuje produktowi (a raczej półproduktowi) alkoholizowanemu.
Dzień dobry, u mnie za oknem mroźnie, ale słonecznie, a i nastrój pogodny, choć to poniedziałek, choć to styczeń i do wiosny jeszcze kawałek 🙂
Mistellą upiłam się mając 17 lat 🙄 Nigdy więcej nie wzięłam jej do ust 😉
Malmsey = malvasia = małmazja.
W latach 70. można jeszcze było odurzyć zmysły lacrimą i malwazją 😎
Co sie tyczy lamania kolem to wedlug mojej wiedzy odbywalo sie to istotnie przy pomocy kola ze szprychami, okutego, drewnianego. Delikwenta rozciagano na ziemi na ksztalt litery X poczem oprawca lamal poszczególne czlonki rzucajac kolo obrecza. Zebrana publicznosc miala zabawe a zlodziejaszki obcinali w tym czasie sakiewki.
Pan Lulek
Ojej, w „Polityce” było dość dokładnie jakie kuku ludzie sobie robili. Skóra cierpnie.
Rację ma zarówno Gospodarz jak i Pan Lulek. Delikwenta przywiązywano do koła, po czym kat brał w ręce kół i łamał nim kości. Klasycznie od dołu, czyli kości stóp, piszczele i td. Po zakończeniu pracy kata często dopuszczano do dalszej „zabawy” gawiedź. Bardziej humanitarna metoda – od góry zaczynała się przetrąceniem kręgosłupa z przerwaniem rdzenia kręgowego.
Egzekucje takie były nazywane również łamaniem na kole, a pełna nazwa „łamanie kołem na kole”. Było więc i koło i kół.
Madera słynie oczywiście z madery.Ma bardzo przyjazny klimat-
cały rok ok. 22oC ,co sprzyja ludziom i …. kwiatom.
Ta wyspa to jeden wielki,bajkowy ogród ze strelicjami
w roli głównej. Wśród tej wspaniałej roślinności zachowało
się trochę domów,w których mieszkali niegdyś mieszkańcy Madery:
http://picasaweb.google.com/zosiarusak/DropBox?authkey=Gv1sRgCIm61o_F4aTIWg&pli=1&gsessionid=ezxssiBIXspbPLh5urJusg#5430600138818660002
A w kuchni królują oczywiści ryby podawane najcześciej w towarzystwie
smażonych bananów uprawianych rzecz jasna na miejscu.
Oczywiście może my wydziwiać, że niegdyś ludzie byli okrutni. Ale pomysłowość niektórych „śledczych” z Łubianki czy gestapo pozwalała prześcignąć najbardziej wymyślne tortury średniowieczne. Wystarczy poczytać trochę z tej dziedziny.
Goszcząc ostatniego lata w Portugalii widywałem maderę w sklepach. Cenowo zdecydowanie przewyższała porto, także porto z wysokiej półki. Porto z najwyższej nie ustępowało dobrej maderze cenowo. Smakowo nie wiem, bo na maderę nie zdobyliśmy się. Moja Mama wspominała maderę jako trunek bardzo przyjazny pijącemu.
Z napojów popularnych na Półwyspie Iberyjskim miło wspominała także pitą w kraju orszadę. Jednak podejrzewam, że orszada przyrządzana w Polsce bazowała na migdałach zamiast na migdale ziemnym (chufa).
Nie próbowałem szukać orszady w Barcelonie, natomiast w Andaluzji i w okolicach Madrytu jej nie znalazłem. W Mokolicach Madrytu nawet 2 razy znalazłem w menu, ale okazało się, że „wyszła”.
Tak, lacrima była też dostępnym trunkiem na bazie wina. Pamiętam jednak, że w końcówce lat 50-tych zdarzały się też prawdziwe wina francuskie w dość przystępnych cenach. Pamietam jeszcze etykiety bardzo różniące się od etykiet stosowanych obecnie, choć i teraz można jeszcze od czasu do czasu spotkać w sklepach (nie w Polsce, chyba że na zamówienie) wina z lat 50-tych z etykietami zupełnie podobnymi do obecnych. Ale to są wina z najwyższych półek, inne dawno nie nadają się do picia. Te, które były w naszych sklepach, miały na etykiecie np. obrazek ucztujących zakonników. Czy ktokolwiek pamięta, co to były za wina?
madera w ogole nie kojarzy mi sie z madera. madera to przede wszystkim kwiaty. kolorowe kwiaty rosnace na kazdym kroku. na poletkach, skwerach w przydroznych rowach. na wsi w gorach i w miescie. do centrum w funchal trafic mozna po zapachu swiezo cietych kwiatow. ulicami idzie sie posrod kolorowych straganow z kwiatami. jest ich tam tysiace. na wszystkich stoiakach kwiaty sa te same, ale widzac ich taka ogromna ilosc, w srodku europejskiej zimy, przygladaly sie moje patrzalki wszystkim po pare razy i nasycic sie nie mogly. kwiaciarki rownie kolorowe topily sie w oceanie farb.
jest jeszcze jedna rzecz, ktora moze na maderze bardziej fasynowac niz madera. jak dotychczas nigdzie indziej tylko tam, jadlem filet z espady z pieczonymi bananami. smak tej beztluszczowej ryby nie ma nic wspolnego z charakterystycznym zapachem ryby. mieso jest biale i niezmiernie delikatne. wspaniale smakuje rowniez lekko zgrilowana czy z warzywami. tambylcy przyrzadzaja je na dziesiatki sposobow, tak ze dzien w dzien mozna podziwiac espada preta w innej postaci.
po tak fantastycznym jedzeniu dalej szkoda czasu na saczenie ciezkiej madery. subtropikalny klimat panujacy na maderze nadaje sie znakomicie do wedrowek pieszch wzdluz plantacji bananowcow badz w eukaliptusowych lasach. to tam wloczac sie po wioskach spotkac mozna przerozne drzewa i krzewy owocowe, ich owocow nie trafia sie w najbardziej ekskluzywnych berlinskich warzywniakach. tam jadlem, jak dotychczas jeden jedyny raz owoc rodendrona
no to juz wystarczy tego samochwalstwa 😆
Wróciłam z owsem. Za kazdym razem jestem dumna z siebie i trucka. Dzisiaj, przy poniedziałku, w nagrodę (dla mnie) otworzyłam nowy słoik greckiej. Na śniadanie, po przyjeździe, miałam odmrożoną bułkę typu przedwojennego, połowę z lazurem a połowę z grecką. Do tego kawa z mlekiem. Taką kawę to ja piję na okrągło, więc to akurat nic specjalnego. Konie podwórkowe już świtem dostały poranny owies – żeby niczego głupiego nie wymyśliły jak wyjadę i zostawię otwartą bramę.
Nie jest u mnie tak zimno jak u Misia, i chwała za to niebiosom, ale chałupa powoli się wychładza. Dzisiaj rano w jadalni 14,5. Chyba przez ten wiatr.
Wczoraj i przedwczoraj nosiłam koniom ciepłą wodę do wanny koło małej stajni. Rzecz w tym, że wanna z której piją (taka stara żeliwna) zarosła od wewnątrz lodem i jej pojemność mocno zmalała. One rzadko są aż tak spragnione, żeby wszystkie razem przyszły pić, napiły się i sobie poszły. Wtedy można by nalać tylko tyle, ile wypiją. Na ogół jeden lub dwa stoi i wali kopytem w lód, czekając aż woda wytryśnie. Jak leję wodę z kranu, to owszem, kilka przyjdzie, nawet się poprzepychają i pogrożą sobie zębami a reszta nie wykazuje zainteresowania. Oczywiście nalana woda w końcu zamarza. Nalewanie ciepłej wody ma ten plus, ze pojemność wanny nie maleje a nawet wzrasta, wody mogę przynieść mniej niż teoretyczne zapotrzebowanie, bo dochodzi woda z rozmarzniętego lodu i oczywisty minus, że w ogóle trzeba ją nosić. Wczoraj wlałam w sumie ca 160 litrów i prawie wszystko wypiły. Gdyby wypiły wszystko mogłabym policzyć ile lodu się rozpuściło. Wczoraj jednorazowo zmieściło się 90 litrów, ale potem przyszły konie i pozostałe 70 litrów to były już dolewki.
Cały czas mnie kusi, żeby to jakoś kalorymetrycznie policzyć, ale za dużo mam niewiadomych, chociaż w dużym przybliżeniu można. Woda, w miarę oprózniania bojlerów (biorę z dwóch, w stajni jest mały, ale bardzo mocno grzeje, w domu ponad trzy razy większy, ale woda w nim jest chłodniejsza) jest coraz chłodniejsza, trzeba by mierzyć temperaturę każdej wlewanej porcji a na dodatek trudno odczekać aż ustali się temperatura wlanej wody, bo te bardziej spragnione konie odczekają aż będzie letnia i się napiją. Tylko wczoraj jakoś się początkowo zagapiły i przyszły dopiero jak nalałam do pełna, ale już nie zdążyłam pomieszać, żeby więcej lodu się rozpuściło.
Temat w sam raz na blog kulinarny, hi, hi 😀
Danuśka takich domkow na maderze to pozostalo siedem i to tylko w skansenie z ktorego pochodzi obrazek
Stanisławie,
Łubianka i gestapo to też już historia. Chlubne (?) tradycje podtrzymuje teraz Guantanamo i jeszcze niedawno Abu Ghraib. Waterboarding, na przykład, to nie jest nowa dyscyplina sportów wodnych 🙄
Nemo > a jak nazywa sie fachowo slizganie na biegowkach przypominajace jezde na lyzwach?
cwicze toto. latwe to nie jest szczegolnie jak ma sie narty biegowe piaty raz na nogach 😆
dla rozgrzewki
nadmorskie klimaty
Arcadiusu,
u mnie to się nazywa skating, dawniej Siitonen, na pamiątkę fińskiego policjanta, który tę technikę wymyślił.
Żabo, ja też jestem z Ciebie dumna Chapeau bas!
Przyjaźniłam się kiedyś z końmi niedaleko Ciebie, w Kołomącie, ale teraz nie ma tam koni, są psy russelki, śmieszne do nieprzytomności.
Lacrima, calabrese, mistella – to wszystko nazwy z czasów, kiedy w akademikach robiło się koktail „Śmierć Byka” (znam z opowieści, bo moja kariera alkoholowa zaczęła się odrobinę później, w czasach bikavera i kadarki oraz słodkiego murfatlara). Otóż na progu pokoju bankietowego stawiało się wiaderko, a wchodzący lali do niego, co przynieśli, bez patrzenia. Efekt przeważnie jak w nazwie.
W Szczecinie, w ambitnych delikatesach pojawiła się ostatnio bardzo przyjemna dziesięcioletnia madera rezerwa, wprawdzie kosztuje stówę, ale czasem można się szarpnąć i potem cmokać z przyjaciółmi nad małym kieliszkiem (dużo się tego i tak przecież nie wypije). Faktycznie lepsza od porto. Ostatnio pojawił się też moscatel de Setubal, kupiłam z powodu nazwy (jeden kapitan przysłał mi kiedyś pocztówkę z Setubalu), a potem przeczytałam, że to najlepszy moscatel na świecie. Na razie leży i czeka na okazję.
A słoneczko u nas cudowne, aż żyć się chce.
Arcadiusie- to prawda,ale domki są urocze i wszyscy się przy
nich fotografują. A filety z miecznika z bananami są rzeczywiście
rewelacyjne.
Na tradycyjnych trasach narciarskich w mojej okolicy jeszcze na początku lat 90. stały niekiedy tabliczki: Siitonen verboten! bo ci nowocześni biegacze rozjeżdżali ślad klasycznych. Z czasem jednak uznano, że technika skatingowa, popularyzowana latem przez nowoczesne wrotki tzw. inline-skating zdobywa coraz więcej zwolenników i trasy biegowe zostały dostosowane do potrzeb – szerokie i gładkie dla skatingowców, a na skraju – ślad dla klasycznych.
ja kilka „piersiówek” madery i porto przywiozłam na prezenty w tamtym roku z Francji … 🙂
dzisiaj patrze na świat przez okno … ładnie nawet wygada … i sobie czytam bo dostałam między innymi 2 książki na Dzień Babci:
1.Barbary Wachowicz „Dom Sienkiewicza”,
2.Praca zbiorowa pt. „Książka dla Babci i Dziadka – Jak zdobyć serca wnuków i zyskać ich przyjaźń”
osobiscie czekam na opady sniegu w berlinie. maja nastapic na przelomie wtorku i srody. przyda sie pare centymetrow swiezego puchu do doskonalenia sittonu. jeszcze tylko dwa miesiace i przesiade sie na kiting 😆 na moim ukochanym oceanie. a kochem go za to, ze mnie jeszcze nie polknal 😆
Arkadius:
http://de.wikipedia.org/wiki/Pauli_Siitonen
Pani Pocztówka przyniosła książkę . Interesująca i pięknie wydana.
Tylko Pani Pocztówki żal. Ciężka praca w taki mróz.
a dzisiaj jest okazja wypić za młode pokolenie bo Julka córcia Pawła i Ani kończy 18 lat …. wszystkiego pięknego Julka …:D
I po obiedzie. Dziś po raz pierwszy ugotowałam własną kapustę kiszoną. Bardzo dobra, ale jakby bardziej słona, niż w ubiegłym roku 😯 Czy to od uzupełniania ubytków soku solanką? Do kapusty (z jałowcem, pieprzem, liściem laurowym, kminkiem, cebulą i czosnkiem) – ziemniaki i biała kiełbasa (z wiadomej świnki) podsmażona na rumiano na suchej patelni i podduszona z białym winem. Taki zimowy obiadek 😉
Napisałam, że Siitonen wymyślił tę technikę, ale tak naprawdę to ją wylansował i to raczej ten krok „półłyżwowy”, ale nazwa przylgnęła i tak zostało. Dzisiejsi (młodsi) biegacze mówią tylko „skating” i o Siitonenie nawet nie słyszeli 🙄
Arkadiusu,
a Twój sprzęt narciarski jest do skatingu czy klasyczny?
Wiedeńskiej Julce – odważnego kroku w dorosłość! 🙂
Wieczorem odpowiedni toast.
Gdzie jest Zgaga?
Arcadiusie, zaczynam się zastanawiać nad urlopem na Maderze. Ale nie ryba mnie kusi, tylko te spacery. Ryba z bananem przy okazji.
To się nazywa po prostu krok łyżwowy, czyli bieganie krokiem łyżwowym albo stylem łyżwowym. Zawodnicy biegną stylem dowolnym, co oznacza właśnie łyżwowy. To trochę jak w pływaniu, gdzie styl dowolny oznacza crawla, choć ktoś uparty może próbować innego. Nie wygra, ale go nie zdyskwalifikują. W bieganiu na nartach znane są praktycznie tyko 2 style.
Przyłączam się do życzeń dla Panny Julki, szczęścia i pomyślności!
Nemo > kupujac sprzet myslalem tylko o tym by posuwac sie do przodu na nartach. bylem calkowicie zielony w tej dziedzinie. dopiero jak sprobowalem czym to smakuje, postanowilem przeniesc umiejetnosci z lyzwiarstwa na biegowki. naturalnie, ze tego nie wymyslilem sam. obserwowalem goscia, ktory wlasnie w sittonen stylu posuwal sie do przodu. wygladal na bardzo wyluzowanego i to mi przypadlo bardzo do gustu.
a czy sa to narty do klasyki czy do skatingu? nie mam pojecia bo nie znam roznicy. da sie jedno i drugie, przynajmniej na razie poki umiejetnosci sa w fazie szlifowania, jesli nie jest zbyt oblodzona nawierzchnia, co przy obecnym mrozie stalo sie standartem 😥
dzieki A_Szyszu. teraz jestem juz naladowany teoria 😆 czas na kolejne godziny praktyczne
Stanisławie- a spacery na Maderze odbywa się wzdłuż levadas :
http://turystyka.gazeta.pl/Turystyka/1,81935,7050914,Z_Tiero_po_levadas.html
Arkadiusie,
po niemiecku możesz opowiadać, że uprawiasz skating, a po polsku, że biegasz łyżwą 😉 Ci, co się nie znają na narciarstwie biegowym, zareagują: 😯
Pewnie wiesz, że można połączyć narty lub deskę (skiboard) z latawcem? To, co robisz na morzu, możesz też na śniegu. Najlepiej – miękkim i puszystym 😉
myslisz zapewne o Extreme Snowkite to jest dopiero odjazd 😆
Dzień dobry Szampaństwu.
U mnie na termometrze (poświeciłam latarką dla pewności, bo dopiero się rozwidnia i w dodatku leje deszcz) PLUS 9 C 😯
Nowy rekord, ostatni był w 1990 roku – też plusowa temperatura, 6C z maluteńkim groszem. W domu znalazłam biedronkę, usadziłam na kwitnącej prymuli. Się wyrabia 😯
A mnie się jeszcze przypomniała śliczna historyjka związana z winem maderskim i rumem – opowiadał ją ostatni szantymen, czyli gość śpiewający do pracy na żaglowcach, Stan Hugill (zmarł kilka lat temu, niestety). Otóż mówił on, że kiedyś rum i wino z Madery przewoziło się statkami nie tylko w beczkach, ale i w wydrążonych orzechach kokosowych. Marynarze nazywali je małpkami z powodu niejakiego podobieństwa do owłosionych małpich twarzyczek. Czasami ci, którym nie wystarczała dzienna porcja rumu, drążyli w nich dziurki i przez słomkę lub przycięte pióro albatrosa – ssali małpę.
Jak wiadomo, w bitwie pod Trafalgarem zginął Nelson. Oficerowie – aby dowieźć do go ojczyzny i godnie pochować w stanie dobrze zakonserwowanym – umieścili ciało w beczce z rumem. Niestety, znalazł się marynarz, który o tym nie wiedział, wydrążył dziurkę – i ssał małpę. Odtąd ów rum Pussera, o którym już Wam pisałam, nosi przydomek „Krew Nelsona” – „Nelsons blood”. Uwieczniono to w pieśniach, a jakże.
Ahoj znad morza (prawie, ale co to jest sto kilometrów).
Nisia,
zapewne teraz dlatego małpkami nazywa się te małe buteleczki z alkoholem, co to niektórzy popijają z… (vide dzisiejsza wiadomość w G.W. o pewnym pośle, że wcześniejszych doniesień o jednym z Blizniaków nie wspomnę…)
Juilii Wiedeńskiej – pięknego życia.
W Pyrlandii – 14, słońce i ostry, nioeprzyjemny wiatr wschodni.
Nie zgadzam się z Gospodarzem co do „pięknej śmierci” – z takim winem chce się żyć, a nie umierać. ANGLICY W OGÓLE COŚ MAKABRYCZNIE TRAKTUJĄ ALKOHOLE – A TO nELSONA KONSERWUJĄ, A TO pLANTAGENETA POKARAJĄ.
Jestem Nemo 😀 Witam wszystkich z cieplarni 😉
Walczę z „takimi tam”, nie było nastroju do „stukania. Ale czytać oczywiście czytałam 😀 W tym czasie zajęłam się czytaniem książek i przeprowadziłam „badania”, których wynik jest dla Zgagi niekorzystny. Mianowicie; zauważyłam, że jednak mój nick „działa” odpychająco na Panów, czyli A.Szysz i Miś mieli rację. Jak mój nick się nie pokazywał, to Panowie „wychynęli” a jak wiecie grochówka bez „wkładki” jest beznadziejna, dlatego mam prośbę o propozycję na nowego nicka. Głowię się jaki wymyślić, żeby był pogodny i co mi przyłazi do łba, to po chwili … a nie, za długi, za infantylny, proszę pomóżcie !
Oczywiście wszelkie życzenia przesyłałam telepatycznie na bieżąco i toasty też spełniałam, zgodnie z tradycją. 😀
O, Arcadius, szacunek!
ja kupilam narty do nordic cruising, a jak stoi w opisie: Der neue Cruising Ski macht es Anfängern leicht.
Wiec sie od czasu do czasu na nartkach przemieszczam spokojnie dosc, noga za noga, po wyznaczonych torach, spogladajac troche z zazdroscia na takich, jak Ty 🙂
kulinarnie zas: rosol. Jak raz w tygodniu rosolu nie zjem, to chora jestem, a ze wlasnie mam goraczke, to jak znalazl pretekst jest!
Danuśka i Arkadius tak ciekawie napisali o Maderze ,że miałabym wielką ochotę ją zobaczyć .Ale jeszcze nie w tym roku,niestety . Czy do tych małych ,zabytkowych domków można wejść ?Zastanawiające jest ,jak ludzie przyzwyczaili się do większych przestrzeni życiowych .W takim domku czułabym się trochę klaustrofobicznie ,ale z drugiej strony nie byłoby żadnego problemu ze sprzątaniem .
W Szwajcarii już dawno po obiedzie ,u nas jeszcze nie .Dziś obiad z tego co już było w lodówce .Jedni jedzą śledzie w śmietanie z ziemniakami w mundurkach , drudzy – schabowy z marchewką z groszkiem i z odsmażanymi ziemniakami w plastrach .
Zgaga ,Ty nie zaczynaj znowu z tą zmianą nicka .Wymyśliłaś w przypływie złego nastroju jakąś teorię o rzekomym odpychaniu – no coś podobnego ! Daj sobie spokój i pozostań Zgagą .Poszukaj sobie jakiejś pogodnej lektury .Ostatnio zaczęłam czytać ,po wielu latach przerwy , wspomnienia Jamesa Herriota z cyklu ” Wszystkie zwierzęta duże i małe „.To naprawdę czyta się z wielką przyjemnością.
Czy małmazja po Plantagenecie została wypita? 😯
U mnie mglisto, wilgotno, lekka odwilż, rano poprószył śnieg, ale bez entuzjazmu, potem przez chwilę zaświeciło słońce…
Zgaga,
Ty nic nie kombinuj z nickiem i go nie „uładniaj” 🙄 Ładnych nicków ci u nas dostatek 🙂
Przeszłam się tradycyjną trasą, przyniosłam jaja od chłopa, zaraz zrobię jakieś ciasto z rozmrożonymi czereśniami.
Zgaga Ty nie żartuj. Nic jest bardzo dobry i mily, swiadczy od dystansie do siebie.
Zgaga… zapomnij. Zmień, a i tak będziemy Ci Zgagować. Nie kombinuj!
U mnie takie deszcze niespokojne, że hej – może mi okna umyją ? 🙄
Zgaga, nie bebesz i zostaw samą siebie razem z nickiem w spokoju 🙂 Wkurzona dzisiaj jestem i proszę mi nie dokładać. Obiad zbierany, każdy je co innego, tylko surówka wspólna.
i mnie się ta Madera bardzo spodobała, po tym co tu poczytałam. Prawie raj 🙂 , taka wieczna wiosna, miło pomarzyć, może się spełni. A te małe domki miały jeszcze taką zaletę, że nie pozwalały gromadzić „skarbów”, więc człowiek później nie ma problemów z zagraceniem, tylko to co niezbędne!
Zgago, Koleżanki mają rację, nie kombinuj, wracaj 🙂
Krystyno- domków niestety nie zwiedza się w środku,ale chyba
i tak nie byłoby za wiele do oglądania.
Zgaga chyba potrzebuje wypowiedzi naszych Panów i potwierdzenia,
że jej nick im nie przeszkadza,a wręcz przeciwnie 🙂
Słoneczka ! Przecież ani na chwilkę stąd nie „wychodziłam”.
Krystyno uwielbiam tę książkę i wracam do niej b.często, tak jak wracam do „Co do grosza” Jeffrey ‚ a Archer ‚ a i przyznam szczerze (choć się uśmiejecie), że po książce „Kawior i popiół” Marci Shore w celu „oddołowania”, wzięłam się za Rodziewiczówną. 😉
Teraz kończę książkę, którą dzięki poleceniu Pyry zakupiłam „Waldorff Ostatni baron Peerelu” a zamówiłam sobie jeszcze książkę poleconą przez redaktora TOK FM Grzegorza Chlastę….. przez Niego to chyba „pójdę z torbami”. 😀
Nie kombinuj z nickiem Ty Zgago jedna. Jesli sie panowie nie rzucili hurmem to tylko dlatego, ze mieli inne zajecia. Jak wiadomo bowiem
Wesole jest zycie staruszka,
Wesole jak piosnka jest ma,….
Pan Lulek
Danuśko, chyba masz rację. Zobaczcie wpisy w ostatnich dniach i przyznacie mi rację a przecież Oni tak ciekawe rzeczy piszą, to dlaczego z powodu nicka, który ma dla Nich paskudne skojarzenie, mamy się pozbywać ich ciekawych wpisów ?
Magdalena !
Ty sie nie przemieszczaj. Ty sie posuwaj. A rosolek swoja droga
Pan Lulek
Gospodarzu, wielkie dzięki za wspomnienie madery.
Uwielbiam te wina , szczególnie verdelho z jego orzechowym , lekko kwaśnym smakiem , no i oczywiście malwasie mającą posmak palonego karmelu, niektórzy twierdzą, że jest mdła – ja absolutnie tak nie uważam.
Z maderą najfajniejsze jest to, że można długo trzymać odkorkowaną butelkę , a wino nie traci smaku.
Kapitalnie smakują ciemne drobiowe mięsa z sosem z dodatkiem madery,a o deserach z jej dodatkiem nie wspomnę.
Takich obrazów zimy, w swym długim życiu jeszcze nie widziałam:
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/1,97904,7490922,Upal_jakby_zelzal.html
A dla łasuchów, taki sznureczek 😀
http://wyborcza.pl/duzy_kadr/1,97904,7485625,Czekoladowa_chinska_armia.html
Lecę skończyć obiad.
A mnie się zdarzyło parę razy…zupełnie podobne obrazki, tym bardziej, że moja zima jest zawsze wilgotna (Wielkie Jeziora) i czasem niewiele mrozu potrzeba do uzyskania podobnych okoliczności.
W moim sklepie za rogiem nie ma madery. Trzeba będzie podskoczyć do większego.
Zgago zostałaś przegłosowana i koniec tematu … 🙂
a ja lubię takie poniedziałki po przyjmowaniu gości … kwiaty w domu, czyściutko, jedzenie czeka gotowe do jedzenia … 🙂
Kiedyś kolega był na Maderze i był zachwycony tylko powiedział, że tydzień mu wystarczył by wszystko zobaczyć … miałam jechać ale wybrałam wtedy inny wyjazd … ale teraz mogę planować od nowa … 😀
Ale się zrobiło maderowo!
A mnie rosołek dochodzi, taki zimowy, ze wszystkim w środku. Cebulę nabijam goździkami. Robicie tak? Wyczytałam to we francuskiej książce kucharskiej. Oni jeszcze wrzucają do rosołu rzepę – wypróbowałam, ale bez zachwytu.Tylko kurczak sztuczny, niestety…
Odnośnie rosołu to nieśmiało wtrącę,że wzorem bałkańskich gospodyń(podobno,bo nie widziałam)dodaję parę kawałków czerwonej papryki,smak cudowny,przynajmniej jak dla mnie,proszę wypróbować,polecam gorąco szczególnie dzisiaj,u nas rano-23*
Danusko, wnioskujemy, ze napoj imbirowy okazal sie skuteczny i nie ma sladu po katarze. Za kilka dni masz gosci!
Zgago, przestan myslec o Twoim nicku, niczego nie trzeba zmieniac a Panowie, jak sugeruje to Danuska, na pewno to potwierdza.
Nisiu, cebule zawsze nabijam gozdzikami.
Co do papryki w rosole, wydaje mi sie, ze jej smak zdominuje cala reszte skladnikow.
Witam,
na Maderze (Madeira), obok win, poleca sie trasy przez specyficzne lasy – floresta de laurissilva, tylko trzeba bardzo uwazac na niektórych szlakach, bo, co roku, jest tam kilka smiertelnych wypadków.
Tam są lasy bobkowe 😉
Marzena,
co tak nieśmiało? W taki mróz trzeba z grubej rury 😎 Witaj przy stole 😀
Moja teściowa goździkiem przypina listek bobkowy do cebuli. Ja cebulę przypiekam na gorącej płycie, dodaję listek i 2 ziarenka ziela angielskiego oraz kilka ziaren pieprzu białego lub czarnego, jak popadnie.
Niedawno zobaczyłam, że kucharze profesjonalni wrzucają do bulionu warzywnego również łupiny cebuli – dla koloru. Chyba też zacznę. Do rosołu na mięsie wystarczy mi karmel z przypalonej cebuli.
Witaj, Marzeno.
Ja do rosołu walę marchew, pietruchę (korzeń) kawałek selera, jak mam paprykę – i owszem, i koniecznie gałązkę lubczyku, jak nie mam z ogródka, to mam z zamrażalnika 😉
A kur*stwo też mam sztucznawe, ze sklepowej półki 🙁
…a, do tej roślinności rosołowej zapomniałam dodać pora i na koniec przypalona lekko cebulę, ot tak, na kuchennej płycie. Warzywa wywalić, ja je wszystkie zjadam, a najbardziej lubię marchewkę. Zapietrusić zielonką na talerzu już.
Marzena tu już chyba była … ale witam … witam …
a mnie ostatnio smakuje marchewka surowa pokrojona w słupki … podgryzam jak czytam …
Będę próbować wszystko po kolei, choć też mam obawy, że papryka wszystko zapapryczy. Taka ona już jest.
W niektórych naszych marketach pojawiły się kurczaki zagrodowe – tak się nazywają. Tłuściochy z nich, mają bardzo twarde kości i rzeczywiście smakują inaczej. Ale do babciowych i ciociowych kur kudy jeim.
Por i lubczyk w rosole to podstawa, baza, warunek konieczny. Dla mnie wołowy nawet lepszy, niż z kur, Dziecko rozkochało się w moim wynalazku pseudo- azjatyckim i na jutro zażyczyło sobie to samo; będzie więc piekielna mieszanka 3 w jednym (jak słusznie zauważyła Nemo). Komputera nadal nie mam, więc czytam. Zgago – nie martw nic. Ty czytałqaś Rodziewiczównę, a ja na zmianę Chmielewską i Szwaję. A co? Też potrzebuję trochę śmiechu Ze Szwaji najbardziej podobają mi się tytuły.
Ja do rosołu to co Alicja i to co Nemo 🙂 Dodam goździk teściowej. Będzie w tym tygodniu 🙂
60 minut na godzinę :
http://chomikuj.pl/jxj/60+minut+na+godzin*c4*99/Jacek+Fedorowicz+-+Dyrekcja+cyrku+w+budowie
o goździkach do rosołu nie słyszałam, ale cebulkę przypiekam, zawsze z łupinką, dodaje koloru a i smaczku. Poza tym oczywiście włoszczyznę, czasem z dodatkiem kawałka kapusty włoskiej. Muszę spróbować z lubczykiem 🙂
Barbaro, kapusta tez ląduje w moim, niekoniecznie musi być włoska, i kawałek liścia wystarczy. Czego ja do rosołu nie wrzucam, śmietnik jakiś warzywny 🙄
Pyro,
„Między ustami a brzegiem pucharu” – no przyznasz, że zacny tytuł 😉
Szwai nie znam, tylko nazwisko mi się obiło o uszy. Koła ratownicze na pogody i nastroje mam – Chmielewskiej kilka książek i pewnie coś jeszcze.
*ratunkowe, dla tropiacych purystów….
o Chmielewska … mam sporo starych jej kryminałów … dawno nie czytałam …to sobie przypomnę … 🙂
Barbaro, koniecznie spróbuj kiedyś goździki. Góra pięć na duży gar, taki z całym kurczakiem, wielkim selerem itd. Robią swoje – bardzo subtelnie, ale robią!
8c8c – mając taki kod, „trza” się odezwać 😉
W moje łapy wpadła najpierw książka „Lato leśnych ludzi” a potem „Dewajtis” i w nich najbardziej na mnie „działają” opisy przyrody, a że Matka Natura obdarzyła mnie łaskawie, wyobraźnią, to czytam i wzdycham, i wzdycham …. jakby to fajnie było, gdyby można tak ze 2 tygodnie spędzić w takich „okolicznościach” (zapożyczone od Alicji). No i oczywiście ugotować sobie rosół z tej kury …. no wiecie; „takiej co po placu latała”.
A propos goździków do rosołu, to ile ich nabić w cebulę ? Chętnie spróbuję cokolwiek inaczej niż zwykle.
Marzeno, czy parę kawałków „zwykłej” papryki, czy chili ?
Zgago, chyba pisałyśmy jednocześnie o goździkach… kiedy ja agitowałam Barbarę. Nie można z nimi przesadzić, bo rosołek będzie podejrzanie zalatywał kompotem. Ale te cztery – pięć w cebulkę na wielki gar – pycha!
Nisiu, dziękuję, właśnie zauważyłam, jak już mój wpis się pokazał. 😆
Chmielewską kiedyś bardzo lubiłam, po latach wpadły mi w ręce jakieś nowe książki tej autorki, ale to już nie to samo, może „wyrosłam” ?
Nisiu, oczywiście, że wypróbuje 🙂
A taki rosół na ostro z dodatkiem ostrej chilli pamiętam z pobytu w Meksyku. Podawano go z kawałkami kurczaka (bez skóry) ciciorką i ku mojemu zdziwieniu z pokrojonym avocado, czasem z dodatkiem sera, cilantro. Włoszczyzna także pokrojona, a do smaku dodawano prócz cebuli, ząbki czosnku i nieco cytryny. Do tej pory czasem zdarza mi się, gdy nie mam makaronu, dodać już na talerzu parę kawałków avocado i nieco wiórków sera, takie smaczki 🙂
Zgago-zwykła papryka,powiedzmy połowę strąka(?),chyba dobrze napisałam:)
Niusiu,Alino,nadmieniłam,że dlatego nieśmiało wtrącam bo nie wiem czy każdego taki smak rosołu zadowoli…z cebulą i goździkami wypróbuję:)
Pyro- uśmiałam się,jak norka czytając Twoje zdanie na temat
książek Moniki Szwaji.Masz świętą rację pisząc o tytułach,
a zatem : „Zapiski stanu poważnego”, „Romans na receptę”
i „Klub mało używanych dziewic”. Zacytowałam dla Alicji,bo widzę,
że ona w tej Kanadzie to niezorientowana.
Alicjo,to naprawdę nic nie szkodzi,że nie czytałaś.Czytaj nadal literaturę,
którą poleca Ci Alsa,czy też inni znajomi.Wiedzą,co czynią !
Alino- ta mieszanka imbirowo-cytrynowo-miodowa jest rzeczywiście
skuteczna.Mój katar zdecydowanie mniejszy.
Fiołkowcy – czy pamiętacie o sobocie ? Fiołkowe dania wymyślone ?
Nasze spotkanie JUŻ WKRÓTCE !
Niusiu, to o te russelki Ci chodziło. Rzeczywiście właściciel z koni zszedł na psy. Ma tylko jedną siwą klaczkę kuca, zupełnie przypadkiem Figaro małej Ali jest synem tejże klaczy. A ona nazywa się Frania i pochodzi prawie ze Szczecina, Figaro też się tam, w Końskim Gaju, urodził i tam go kupiliśmy. Wszystko to potwierdza, że świat jest mały 🙂
Hodowla Półdiablę
Dorota i Kazimierz Trenka
78 ? 550 Czaplinek
Dzisiaj bedzie toast rodzinny. paOlOre wraz z malzonka bawia na nartach gdzies w okolicach Salzburga a tu w rodznie Julka wziela i skonczyla 18 lat. W zycie to chyba juz sie dawno wprowadzila. Teraz pewnie wrzucila urode na buzie i niewatpliwie imprezuje.
Zatem toast za rodzicieli i mlode pokolenie.
Pan Lulek
Za zdrowie wędrowca na szlaku!
Zdrowie 18-nastolatek, rozpoczynających wędrówke na szlaku!
A tu konkluzja dzisiejszego wieczoru nadeslana mi przez jednego pana
„by klepac pocalujta w dupe wujta”
Narobiłyście mi smaku na rosół ,ale postanowiłam ,że ugotuję go dopiero wtedy,gdy będę miała „prawdziwą ” wiejską kurę lub kurczaka .A jest to możliwe ,bo widywałam takie na Hali Targowej w Gdyni /u nas tak właśnie się mówi : na hali / a także na targu w Wejherowie .Ale na razie jest za zimno na takie poszukiwania .
Tymczasem wypiłam kieliszeczek domowej wiśniówki za Wasze zdrowie .Stoi już kilka lat ,a to dlatego ,że chociaż jest smaczna ,to jednak słodka. A ja chociaż bardzo lubię słodkości ,to tylko w postaci stałej .Słodkich napojów nie lubię .
Tej Moniki Szwai także nie czytałam . Rodziewiczówną czytałam od czasu do czasu ,tak dla odmiany ,dla staroświeckiego stylu ,aż trafiłam na ” Poźary i zgliszcza” i od tej pory skończyłam z tą autorką. Takiego nagromadzenia nieszczęść i nieprawdopodobnych zdarzeń nie mogłam strawić . Jeżeli potrzebuję trochę staroświecczyzny ,to wolę już sięgnąć po Kraszewskiego .Ale na razie czekają w kolejce : Józef Hen / ” Dziennik na nowy wiek ” / i powieści Stiga Larssona .
Danuśko, cieszę się z postępów w zdrowieniu, ale jakby co, to przecież można party fiołkowe przełożyc? Ja jeszcze niezdecydowana w kwestii dania, bo np. jak w taki mróz dotaszczyć się do Ciebie z zieleniną, toć wszystko diabli wezmą. Jak te fiołki opatulić, sama widzisz, kłody, a raczej zaspy pod nogi, nadal jasności nie mam, w najgorszym razie będę Was przekonywać, żebyście w moim daniu ten fiołkowy kolor zobaczyły 🙂
Oczywiście toast za zdrowie tych co na szlaku i tych co w dorosłość!
Żabo, świat jest maciupci. Ja tak oględnie pisałam, bo nie wiedziałam, czy znasz Kazia T, – to mój stary przyjaciel, kiedyś prawie nauczyłam się u niego jeździć konno. To znaczy jeździłam, ale z umiejętnością miało to średni związek. Ta jego kucka jest, jak się zdaje, potomkinią innej kucki, którą miał trzydzieści (o rany…) lat temu.
Jak powiadał jeden Duńczyk u Chmielewskiej, tu wspominanej obficie: piękna kraj wy macie. Teraz pewnie też, ale ja poczekam do wiosny, kiedy fiołki zakwitną i pojadę w Wasze strony na inspekcję przyrody.
Uczestników fiołkowego bankietu pięknie proszę: wypijcie za VIOLETTĘ Valery… Chociaż Kameliowa ona była, ale zawsze imię fiołkowe!
Toasty wzniesione, ciut później, ale nie mniej serdeczne.
Jutro idę do empiku po zamówioną książkę i jestem jej bardzo ciekawa – kupiłam znowu przez G.Chlastę – chyba przestanę słuchać TOK FM od 18:00 do 19:00.
Pyro p.Chlasta jest ze stolicy „Pyrlandii” i cudownie opowiada o książkach, zawsze zapraszając do rozmowy autora albo tłumacza. Jak do tej pory ani razu się nie zawiodłam na polecanych przez Niego książkach.
U mnie na zewn. termometrze już jest -14 st.C, jutro moja pogodynka mówi, że będzie -7 st.C, dlatego wylezę wreszcie z mojej gawry na dłużej. 😉
Toast, toast za Julię i całą młódź blogową.
Dorotolu – co to za wójt? Mogę za poetą „Ludzie! Wójta się nie bójta!” A w ogóle mi się widzi, że ten wójt, to dosyć partacka kreacja.
Może i być, bo Figi ma w rodowodzie ze strony matki Apacza a on był u Kazia w dzierżawie ponad 20 lat temu. Inny koń od Kazia, bułany Grom, nazywa się teraz Irys i z 10 lat temu kupili go ludzie z Połczyna, jeżdżący western.
Tak Pyro krecja z tzw. „dyskretnym wdziekiem”
Barbaro oraz inni uczestnicy/czki fiołkowego party.
Proszę mi tu przeszkód nie wymyślać !
Po pierwsze Barbara ma najbliżej.
Po drugie mrozy mają zelżeć.
Po trzecie kolor fiołkowy ma tysiące odcieni.
Po czwarte już mówiłam,że mój katar prawie przegnany.
Po piąte najgorzej zacząć terminy przekładać.
Po szóste cały blog sekunduje i się zaangażował.
Po siódme mamy karnawał trzeba się bawić.
Po ósme już kupiłam fiołkowe konfitury.
I co jeszcze ma wyliczać dalej ???
Po dziewiąte kod 4449 !
taka jestem udreptana, ze nawet nie mam siły czytać, a zaległości „Polityki” i „Forum” się nazbierało a nazbierało.
Tak jest, Danuśko, ma zelżeć! Na co bardzo liczę…
Barbaro, nie kryguj się – ja, Stara Żaba, Ci to mówię!
Panie Lulku na narty to rodzina Pawła jedzie dopiero na początku lutego …
Danuśka ja się szykuję … nawet odmówiłam pójścia na jedną imprezkę bo zajęta jestem … chociaż my z Małgosią to mamy daleko do Ciebie …
Mróz ma zelżeć ale ma wiać i padać …
ja tez wolę stare książki Chmielewskiej …
zdrowie Julki … 🙂
Danuśka,
no co Ty 🙄
Ja mam całkiem zasobną bibliotekę polskich książek i zapytaj Alsy, czy jam niezorientowana w interesie 😉
Tyle, że we wrześniu ostatnim w Świecie Książki, gdzie na Alsy kartę członkowską robię wcale niemałe zakupy, nie mieli Szwai i paru innych rzeczy, które chciałam, a nie miałam już czasu, to był ostatni dzień pobytu. Może i dobrze, bo walizka miała trochę nadwagi i pani na lotnisku spojrzała na mnie mało życzliwie. I słusznie, walizka powinna ważyć nie więcej, niż przepisowo, bo zajmują się nia bagażowi, a nie ciężarowcy w czasie treningu, tam było coś 1.5 kg więcej, dlatego mi się upiekło, poza krzywym spojrzeniem.
Czytam recenzje i notuję, co ewentualnie bym chciała, a kilku autorów kupuje w ciemno, bo wiadomo, że nie zawiodą. To dotyczy tylko literatury polskiej, bo inne mogę poczytać po angielsku.
Muszę wybierać, bo nie da się wszystkiego targać, a i byle czego nie warto kupować. Właściwie z powodzeniem mogłabym otworzyć bibliotekę polskich książek, tylko mam jeden problem – rodacy pożyczają i nie oddają 🙄
Tego nie toleruję – bardzo chętnie pożyczę, bo nie martwi mnie, że tu kartka się zagnie, czy też widać, że książka wielokrotnie czytana. Szlag mnie trafia, kiedy muszę się upominać 😯
Nie przywożę chłamu, przywożę przeważnie to, co chcę mieć, i to dobre pozycje, targam to na swoich i Jerzorowych plecach (za to słyszę swoje!), i całkiem po prostu – ja lubię do książek wracać.
Dlatego jeśli pożyczam, to pożyczający sam się musi wpisać w Czarny Notes, co pobrał i kiedy, a jak oddaje, to się wypisuje. Zanim Bogdan K. podsunął mi ten pomysł, trochę książek wsiąkło w Czarną Dziurę, i jak tu komuś udowodnić, że właśnie u nich…
Czy ja już kiedyś wspominałam, że chętnie bym przeczytała cokolwiek Kraszewskiego, żeby zobaczyć, jak to teraz dla mnie brzmi? Dyskutowaliśmy na tematy literatury niedawno.
Alicjo- toż to żartem było 🙂
Jam ci zorientowana ,żeś Ty zorientowana !
Ale warto było te tytuły przypomnieć.
…o, dodam, że w tak zwanym miedzyczasie, kiedy nie latałam do Polski co roku, i w czasach siermiężnych bardziej, życzliwi ludzie podsyłali książki i targali na własnych plecach.
Wyszło na to, że Alsy rodzina, bo i Michał, i Ryszard S. , a ostatnio Iza z Mariuszem – to osobiste dostarczania oprócz tego, co Alsa podsyłała od zawsze.
No i ja bym miała darować tym, co nie oddają pożyczonych 👿
se zapisałam, Danuśko, a jak!
Do zrobienia w tym roku.
Zgago,
z goździkami w rosole radzę zaczynać od jednego na 3-litrowy garnek.
Pogrzebałam trochę w kuchennej szafie i za butelkami Marsali, Martini, śliwowicy od Pana Lulka i Cassis de Dijon znalazłam napoczętą Maderę Camara de Lobos. Da się pić 😉
Alicjo- ale to jest tak,jak podsumowała Pyra,że Szwaja ma super
tytuły,a zawartość jest bardzo wypoczynkowa,czyta się doskonale
na plaży wśród szumu fal i krzyku mew.
Jolinku – ja wiem,że z Małgosią to z Jelonek macie kawał drogi,
ale kolejny zjazd możemy zrobić w Waszych okolicach.
Tak,dla równowagi 🙂
A kto by czekał na prawdopodobną akcję u Chmielewskiej… u kobiety, która się każe bohaterce wykopywać ze średniowiecznej twierdzy, przy pomocy plastykowego szydełka do akrylu? Albo twierdzi, że mąż z żoną do 15 latach pożycia dadzą się nabrać na podstawkę? No nie, nie wymagam, żeby jej powieści miały akcję prawdopodobną. A z ostatnich lat polubiłam Chmielewskiej 3 pozycje : „Przeklęta bariera”, „Najstarsza prawnuczka” i „Największy diament” Inne są dużo słabsze i dużo nudniejsze; są plagiatami Chmielewskiej z Chmielewskiej
Dla bibliofilów :
jest wysoce prawdopodobne, że jutro opublikuję interesujące opowiadanie (pastisz z Bułhakowa) jednego z naszych byłych… Czekam na pozwolenie autora
Witam pięknie!
Krok łyzwowy nie tylko na biegówkach. Na płaskim często jest to jedyny sposób na poruszanie się do przodu w jakim takim tempie. Przy dojeździe do wyciągu na przykład, wszyscy się śpieszą… Również stosowany na początkowych metrach w konkurencjach zjazdowych.
Alicjo! Lubię Cię za tzw miedzyczas. Też stosuję to sformułowanie, nie chcąc byc wziętym za tłumoka używającego rusycyzmów.
Żabo, ja jeszcze w sprawie konia – ta kucka sprzed 30 lat była właśnie Figa, a ksywę miała wdzięczną Pinda i głównie jako Pindulka była znana.
Od tamtych czasów, kiedy to z kilkoma końmi byłam po imieniu, zjedzenie koniny jest dla mnie czymś w rodzaju kanibalizmu.
Jak oglądałam zdjęcie tej chatynki na Maderze, to sobie też pomyślałam, że nie miałabym gdzie dawać swoich ciuchów i innych „skarbów” i zaraz po tym postanowiłam sprawdzić, czy gdzieś jednak nie zostawiłam sobie „zabytkowych” kozaczków. Przed chwilą je znalazłam, huurra ! Nie będę musiała wydawać kasy na nowe! Przecież muszę ostro oszczędzać na „wyprawę” do Belgii a potem na odwiedziny u mojej młodszej córy we Francji. No i jestem cała w :
http://www.youtube.com/watch?v=MW45UVcyUtM&feature=PlayList&p=B4DEC9CE7FCE1616&playnext=1&playnext_from=PL&index=77
Jolinku, to może my tak wespół zespół taksówką dojedziemy?
Możemy założyć klub przyjaciół „międzyczasu”. Korektorzy i redaktorzy go nienawidzą. A ja uważam, że to bardzo wygodny wyraz i czasem nie ma czym go zastąpić, trzeba by opisowo.
Danuśko, po pierwsze to już nic nie mówię, po drugie, to bardzo się cieszę, a po trzecie – stawię się niezawodnie – mróz nie mróz, śnieg nie śnieg 🙂
Nisiu, pod warunkiem, że powie się tak, jak Alicja. W TAK ZWANYM międzyczasie. jest to zręczne wybrniecie z pułapki.
Nisiu. Korektorzy i redaktorzy nie nienawidzą tego zwrotu, tylko dbają o czystośc polskiego języka
„Tak zwany międzyczas” to chytre wybrnięcie z językowej pułapki. I chciałabym, i boję się – jak rzekł stary Fredro.
Co do korektorów i redaktorów, to oni owszem, dbają o czystość itd. – i właśnie dlatego nienawidzą jakże pożytecznego i nieobrzydliwego „międzyczasu”. A ja bym go wprowadziła do polszczyzny, bo się przydaje.Wiele straszniejszych rzeczy język nasz cierpieć musi. Na przykład „to by było na tyle”. Ludzie już zapomnieli, że była to parodia wyrażenia „to by było tyle”, którą wymyślił Jan Tadeusz Stanisławski. I nawet dziennikarze tak mówią. Albo „piękne okoliczności przyrody” – potworek językowy z „Rejsu” – też się przyjął z całym dobrodziejstwem inwentarza. Cóż przy tym malutki „międzyczas” – nie urąga logice języka, tylko go zalegalizować!
Nisiu. To rusycyzm „w mieżduwremia” tak jak póki co „paka szto”. Potworki, potworkami: „w obszarze tego tematu nie mam wiedzy” .
1. etymologia: wyrażenie ?w międzyczasie? krytykowano jako kalkę niemieckiego ?in der Zwischenzeit?, używanie go z cudzysłowem świadczy o niepewności mówiącego lub dystansowaniu się od tego wyrażenia[1]
uwagi: zobacz też: Indeks:Polski – Związki frazeologiczne
2.
ad 1. Wyrażenie w międzyczasie zostało już uznane za dopuszczalne w języku potocznym (zob. Nowy słownik poprawnej polszczyzny PWN), choć z zastrzeżeniami. Aprobuje się je, gdy wskazuje na czas, jaki upłynął między dwoma wskazanymi zdarzeniami, np. „Rano mam zebranie, po południu cocktail party, a w międzyczasie rozmowy z delegacją japońską” (przykład z cytowanego słownika). Nie aprobuje się go w znaczeniu ‚tymczasem, w tym czasie’, np. „Zrobię pranie, a ty w międzyczasie posprzątaj” (tamże). Naszym zdaniem to zastrzeżenie jest dość sztuczne i niepraktyczne: ostatecznie każdy normalny odcinek czasu mieści się między dwoma zdarzeniami, które można wskazać w wypowiedzi albo nie. Jeśli jednak chce być Pan w zgodzie ze skodyfikowaną normą, nie ma innej rady niż słuchać Słownika poprawnej polszczyzny. Z drugiej strony i to nie zabezpieczy Pana przed podejrzeniami o błąd językowy, gdyż wiele osób w ogóle nie tolerują wyrażenia w międzyczasie, niezależnie od tego, w jaki sposób się go używa. Jest tak, jak kiedyś napisaliśmy w przedmowie do Słownika wyrazów kłopotliwych: „warto pamiętać, że mówiącego oceniają słuchacze, a nie autorzy książek”.
? Mirosław Bańko
Patrz, cichal, mnie zawsze uczono, ze to rusycyzm a tu się dowiaduję, ze germanizm. Całe żabie życie się uczę i głupiam, ot co!
zastanawiam się i ja w ogóle słowa „mieżduwremia” nie kojarzę w rosyjskim, to znaczy nie mogę sobie przypomnieć, czy się z nim spotkałam a naprawdę sporo czytałam po rosyjsku
A ja tam lubię, jak język się rozwija, byle w zgodzie z własną logiką. „Międzyczas” – tu uwaga: używany w miejscowniku, a więc w formie „w międzyczasie” – wcale mnie nie boli. Mianownik brzmi, owszem, dość głupio.
To, oczywiście, tylko moje prywatne zdanie, ja tak mówię, ale przecież nikogo nie namawiam, żeby się przyłączał. Cofam zatem propozycję „klubu przyjaciół międzyczasu”.
Wyobraźmy sobie jednakowoż, że wszyscy mówią jednakową, hiperpoprawną polszczyzną… toż byłoby strasznie! I tego uroczego blogu by nie było!
To rzekłszy, pędzę pod kordełkę!
Stara Żabo
dzięki za podesłanie o międzyczasie, ja to znałam, że uznano od jakiegoś czasu… a tak serio, to ja nie widzę w tym nic złego. Rusycyzm? No to co? Sąsiadami jezdemy i te inne historie, mało tego jest?
O, a propos – Ruskie biorą z „zapada”, czyli z polskiego języka, i to jest trendowate (trendy) u nich teraz 😉
Nisia,
tutaj nie ma hiperpoprawnej polszczyzny. My po prostu na piśmie rozmawiamy ze sobą, i całkiem niezle 😉
No właśnie, Alicjo droga, dlatego jest tak przyjemnie!
wychodzi, Alicjo, na to, że my też „z zapada” skoro to germanizm 🙂
My, Żabko, to chyba zgoła z faterlandu…
Żabo a czytałaś w „Polityce” o hiberbacji ?
http://www.polityka.pl/nauka/1502341,1,sen-ohibernacji.read
Ponoć nasze geny odpowiedzialne za hibernację śpią sobie. 😆
No, to ja też idę sobie pospać i życzę Wszystkim miłej i spokojnej nocy, no i oczywiście kolorowych snów. 😀
Kochane Panie! Kiedyś zobaczyłem na Kasprowym straszliwego łamagę. To co on wyczyniał na nartach było tak komiczne, że kulaliśmy się ze śmiechu! Okazało się, że to był wielokrotny mistrz Polski i akademicki mistrz świata w konkurencjach zjazdowych (nie pomnę czy w gigancie czy w zjeździe) Andrzej Ciaptak-Gąsienica. Tylko mstrz moźe sobie pozwolic na takie udawania! To samo jest z mową. Tylko osoba dysponująca nieskazitelną polszczyzną może sobie żonglowac neologizmami i żartobliwymi słowami typu „kordełka, żem to zrobił, popietruszkowac czy nie chcem ale muszem” vide Alicja, Stara Żaba, Jotka, Nemo, Szysz i wiele innych osób włącznie z Gospodarzem. Nie bądźmy zbyt pobłażliwi. To jest politycznie poprawne, ale niesie pospolitośc i uleganie gustom gawiedzi…Gospodarz stworzył ten blog, bądź co bądź, dla elity. Nie zawiedźmy Go! No, to pojechałem jak stary weredyk…
Alicjo, nie chodzi i hiperpoprawnośc. Chodzi o to, żeby czytac wpisy bez zażenowania!
Zgago, dzięki za link, teraz już wiem skąd u żab cukrzyca 🙂
Ale ? jeśli wypuścić się poza gromadę ssaków ? można znaleźć zwierzęta, które nawet taki stan traktują jako normę. Choćby niektóre żaby. Ich ciało naprawdę zamarza. Wydaje się to zabójcze, gdyż lód ma większą objętość niż woda, więc podczas tworzenia się rozrywa błony komórkowe i niszczy tkanki ciała. Żaby są na to przygotowane. Przed zimą gromadzą w komórkach niezwykle wysokie stężenie glukozy. Dzięki temu punkt zamarzania ich cytoplazmy schodzi znacznie poniżej zera. Gdy więc krew żaby zamienia się w lód, wewnątrz komórek nadal gości przyjazna wobec życia ciecz. Dzięki temu mogą przetrwać do wiosny.
A wiesz, cichal, miałam podobne doświadczenie. Kiedy po studiach pracowałam w PGRze, dostałam polecenie towarzyszenia na konnej przejażdżce młodej Francusce, której mąż (?) przyjechał w jakiś handlowych sprawach. Panienka narzekała, ze nie ma stroju do konnej jazdy, w końcu skompletowała jakieś spodnie i gumowce, ale wyraźnie się w tym źle czuła. Wybrała sobie do jazdy kasztana mojego szefa, świetnego skoczka, ale możliwie najtrudniejszego konia do jazdy z całej stajni. Przy wsiadaniu zarządała od polskiego opiekuna (to był jakiś facet z ochrony), żeby ją na tego konia podsadził, okropnie niemrawo to wyszło. Potem się strasznie długo kokosiła na siodle, ciągle coś jej nie pasowało. Jak już się usadowiła, to jedną ręką trzymała wodze a drugą kosmyk grzywy. Ruszyłyśmy, ale czarno to widziałam. Spodziewałam się, że Bergen (tak się ten koń zwał) zaraz zrobi test jeźdźca, czyli jakiś swój słynny głupi dowcip typu seria bryknięć pod niskimi gałęziami, albo kilka gwałtownych zwrotów prawie niemożliwych do wysiedzenia. Nic się takiego nie stało, ruszyłyśmy kłusem, też nic, więc już potem normalny teren. Bergen chodził niezwykle grzecznie. Jeździłyśmy jeszcze kilka kolejnych dni, panienka była wielce zadowolona z konia, tereny piękne, bardzo to się okazało przyjemne. Na koniec dowiedziałam się, że jej matka ma stadninę w Bretanii i stajnię pod Paryżem w której trzyma konia sam Nelson Pesoa, a sama panienka jest vicemistrzynią Francji w skokach. Głupio mi się zrobiło.
Kapitanie.
wredyczka to ja 😯 (ktoś tak mnie określił na blogu prof. Bralczyka kiedyś, i mnie „zamkło”).
Ale swojaczka weredyczka jestem 😉
Nie zgodziłabym się, że mamy ścigać wszystkich za niepoprawnie napisane coś tam. Zakładam, że ucieszyliby się – i zapamiętali lepiej, niż książkową regułkę, jak to do licha powinno być napisane, byle właśnie było podpowiedziane po przyjacielsku i bez wskazywania paluszkiem – o, nie znasz zasad ortografii i tak dalej.
Pieprzyć to ( 🙄 kulinarnie jest!).
Wszyscy się uczymy czytając, gadając, gotując, rozprawiając ze sobą, wymieniając doświadczenia – i to je pikne, pane Falficzka 😉
Bogacimy się, cholera jasna!
Ot…. 😉
http://www.youtube.com/watch?v=9A8YDlj5Ffs
Dawno, dawno temu jeździłem w Okocimiu pod rotmistrzem Tetmajerem. Dostałem wielkiego folbluta, nomen omen Belfegora. Nie wiedziałem, że boi się gazet, czy też płacht papieru. Jechaliśmy lesnym duktem i ja chcąc ominąc głowa jakąś gałąź, wychyliłem sie w prawo i w tym momencie Belfegor zobaczył jakis papier i z czterech nóg dał w prawo! Nie miałem prawa wysiedziec, ale moje wychylenie skompensowało ruch konia i… zyskałem w oczach starszych kolegów szacunek i uznanie. Nigdy im nie powiedziałem prawdy a vice mistrzem Francji nie byłem…
Kod a6aa AA kotki dwa. Dobranoc
Nawiasem mówiąc, panienka też mogła mnie uważać za tępą idiotkę. Gdy ruszałyśmy na pierwszy teren, wspomniany ochroniarz powiedział mi, żebym nie rozmawiała z nią o napotkanych obiektach wojskowych i o tym, że jest tu lotniko wojskowe. Dobry sobie. Akurat niedaleko, po środku pola, na wzgórku była stacja radarowa, którą i ślepy by zauważył, za ziemnym wałem kilka radarów kiwało się bezustannie. Przejeżdżamy mimo, panienka łypie okiem na te radary i pyta: „co to, radary?” A ja, jakbym ich prawie codziennie nie widziała: „o, jakie radary? Nic nie wiem”. Jedziemy dalej, galopujemy pięknym leśnym duktem a tu parami MiGi nad naszymi głowami schodzą do lądowania. „O – zauważa panienka – to tu jest lotnisko wojskowe?” Teraz już rżnę głupa na potęgę „lotnisko? nie, chyba tak sobie latają”
Może jednak połapała się o co chodzi.
Zaproponowała mi pracę bereitera a ja z godnością odmówiłam. Potem sobie plułam w brodę.
Gaszę światło z tej strony Kałuży, dobranoc!
Jeszcze, bo własnie sprawdziłam datę: najgorsza zima tutaj była 1995/96. W październiku przyszedł mróz i drzewa stały z zamarzniętymi zielonymi liśćmi. Biało było tylko od szadzi, śnieg spadł dopiero, po krótkiej odwilży, na początku lutego, za to obfity. Ziemia przemarzła poniżej granicy przemarzania i w styczniu pozamarzały rury wodociągowe. U mnie była woda tylko w domu, rurę do hali udało się odmrozić na początku kwietnia a odcinek do kranu na podwórzu po odmrożeniu natychmiast zamarzł z powrotem i dopiero w maju „odpuścił”.
Jakimś cudem nie zamarzła rura do szamba.
Ze zwierzętami też było bardzo ciężko, nie tylko z powodu „okoliczności przyrody”.
Ale to już zupełnie inna historia.
Znamy te tereny… nie takie my ze szwagierką na tym poligonie 😉
http://alicja.homelinux.com/news/img_2782.jpg
P.s. chciałam zapodać coś więcej, ale Łotr się wtrącił, a ja nie kopiuję, jak zwykle 🙁
A może i dobrze? 🙂
Branoc
Ole!
o elita tu pisze to ja chyba nie pasuje bo ja zwyczajna kobita jestem …
Małgosiu dobry pomysł … umówimy się na boku … 🙂