Całkowicie inny świat
Miło spotkać mądrego człowieka i posłuchać, co ma do powiedzenia. A jeszcze milej móc z nim porozmawiać.
Nawet jeśli to rozmowa za cudzym pośrednictwem. Tym razem udało mi się znaleźć pośrednika, którego znam i wiem, że jest inteligentny, potrafi słuchać, umie też pytać i składnie zapisywać odpowiedzi. Tacy dwaj mogą zapewnić niejeden ciekawy wieczór.Właśnie skończyłem takie niezwykle atrakcyjne spotkanie, na którym „podsłuchiwałem” rozmowę swego kolegi z POLITYKI, dziennikarza naukowego Marcina Rotkiewicza, z wybitnym uczonym z Krakowa, neurobiologiem – prof. Jerym Vetulanim.
Dodatkową zaletą profesora – oprócz oczywiście głębokiej wiedzy na temat ludzkiego mózgu – jest fakt, że uczony ten w czasach swej młodości był współzałożycielem i członkiem jednego z najsłynniejszych kabaretów w PRL – Piwnicy pod Baranami. Umiejętności Vetulaniego zyskane na estradzie i niezwykłe poczucie humoru są równie cenne co jego umiejętność podawania wiedzy w sposób popularyzatorski i bardzo atrakcyjny.
„Mózg i błazen” (Wydawnictwo Czarne) to nie tylko rozmowa o pracy naukowca, jego międzynarodowej karierze, o krakowskim środowisku artystycznym, czasach Polski Ludowej i przemiany ustrojowej, ale także o wychowaniu, narkotykach, kobietach, buncie wobec wszystkich i wszystkiego.
„Niech się pan nie martwi” – mówi Jerzy Vetulani do Rotkiewicza, obawiającego się o coraz bardziej kontrowersyjne wypowiedzi, które rozmówca może wykreślić podczas autoryzacji. „Niczego nie będę wykreślał. Potraktuję naszą książkę jako dzieło pośmiertne, kiedy autora już nie obchodzi, co o nim pomyślą”. W innym zaś miejscu Vetulani stwierdza: „Po prostu zawsze byłem błaznem. Dla mnie posągowość często jest podejrzana, sztuczna i nadęta”.
Dzięki takiej postawie książka aż skrzy się od anegdot, celnych ripost, złośliwych charakterystyk słynnych osób, kontrowersyjnych sądów i opinii. Jednocześnie uczony, potrafiący krytycznie spojrzeć także na siebie samego, uwiarygodnia swoje spojrzenie na świat oraz rzeczywistość.
A opisuje on świat pełen niezwykłych wydarzeń: od czasów drugiej wojny światowej przez PRL aż po przemiany ustrojowe – do dni dzisiejszych. I jest to zupełnie inny świat, niż odmalowują go dzisiejsi publicyści, a nawet historycy (zwłaszcza ci spod sztancy IPN).
Jest to świat, którego już nie ma, ale w którym żył prof. Jerzy Vetulani, a i ja w nim przeżyłem swoje trzy czwarte wieku. Spełniałem w ten sposób przekleństwo chińskie: obyś żył w ciekawych czasach!
Komentarze
Niezwykle cenię i lubię profesora Vetulaniego 🙂
dzień dobry …
a myslałam, że nowy wpis dopiero w poniedziałeka tu niespodzianka …
wielu tu co to żyją w ciekawych czasach … szkoda tylko, że tak mało czyta ksiązki …
do poczytania …
http://wyborcza.pl/1,95892,18049424,Oszukani__zagubieni__sfrustrowani_i_bezradni_mlodzi.html#BoxGWImg
Pamiętam obecnego szacownego profesora jak jeszcze był Jurkiem z ksywką „Pies”. Był świetnym kompanem w piwnicznych posiadach i w najgłupszych często poczynaniach.
Cichalu,
z tego co wiem, nadal mu fantazji nie brakuje 🙂
Adres, jak rozumiem, pamiętacie 🙄
Warto zaglądać na blog Profesora. Pisze rzadko, ale smacznie 😉
https://vetulani.wordpress.com/
Z okazji wydania książki w prasie było ostatnio kilka wywiadów z Profesorem. M. in. ten : http://wyborcza.pl/duzyformat/1,143623,17388212,Jerzy_Vetulani__Badz_przekorny__nie_obrazaj.html . Nie ma pewności, czy każdy będzie mógł przeczytać w całości.
A co do firmy Blikle – Andrzej Blikle w cytowanym przez Alicję wywiadzie informuje, że on od 4 lat nie zajmuję się już firmą, a od 2 lat nikt z rodziny. Nie chciał wypowiadać się o dzisiejszym stanie firmy. Jego koncepcja prowadzenia firmy była inna. To wszystko jest zresztą w tym ciekawym wywiadzie.
Wcale więc mnie nie dziwi sytuacja opisana przez Helenę.
Chciałam kupić dziś rabarbar, ale w pobliskich sklepach nie ma go. Upiekę więc ciasto drożdżowe z truskawkami. Niektórzy w domu tęsknią już za drożdżowym. A rabarbar kupię w przyszłym tygodniu .
Jagodo! Pięknie strawestowałaś Babla, którego Benio Krzyk mówił niewiele, ale smacznie!
Jagódko, niestety, ale w Poznaniu będziemy tylko parę godzin i pędzimy dalej. Chociaż żal, serce i kubki smakowe ściska! Pozdrów swoje nalewki a szczególnie Olbrychskówkę! 🙂
Czytuję Profesora i czytuję o Profesorze. Nadęta wielkość przyprawia mnie z reguły o atak głupawki (dlatego w życiu nie zagłosuję na człowieka z „prawicową wrażliwością”). Też jestem z rodu błaznów, tylko nie taka zdolna, jak Profesor. I też czytując dzisiejsze enuncjacje prasowe, a nawet dzieła historyków, myślę zdumiona : Jasny gwint, Pyro! Gdzieś ty była kilkadziesiąt lat? Młodość i dorosłe życie? W jakimś całkiem innym kraju. Jakim cudem na jednym terytorium i w jednym czasie mogły istnieć dwie najzupełniej inne rzeczywistości, wręcz różne kraje? Polak potrafi! Co mi zresztą przypomina wyczyn Haneczki z Panem Mężem, którzy przez trzy tygodnie wakacji objeżdżali tzw „Polskę B” szukając kryzysu, nędzy i ruiny, o których krzyczeli różni ludzie. No i tak zjeździli Rzeszowszczyznę, lubelskie, i ziemie ościenne i dopiero nieco biedy znaleźli na płdn. Mazowszu. A komunikaty z trasy brzmiały niezmiennie: „Odmalowane, odbudowane, wypicowane i gdzie ten KRYZYS? Polak potrafi!
Eh, wystarczy zajrzeć na zaplecza (boczne uliczki) odpicowanych ryneczków i centrów tych wszystkich miasteczek na ścianie wschodniej…
Nemo – oni nie tylko jeździli szosami. Odwiedzili też wieś, z której pochodziła jedna z Babek, Haneczki. Kiedyś bida z nędzą, zapadające się dachy nad nędznymi chatkami (Babcia pierwszy kran z wodą zobaczyła w sanatorium, w wieku 11 lat). Dzisiaj miejscowi cwanie obchodząc prawo i przepisy nie występują o pozwolenie na budowę, tylko o remont domu. Remont polega na rozbiórce tego, co stoi i na postawieniu nowego budynku na starym obrysie (Mówiła też o tym Żaba po odwiedzinach we wsi, do której jej rodzina jeździła na letnisko).
Pyro,
bywam w Polsce co roku i też mam wgląd w różne zakątki.
Mieszkasz w mieście z najniższym bezrobociem w kraju (4.2 proc.)
W Poznaniu pracuje 414 na 1000 mieszkańców, ale sama dobrze wiesz, że są okolice, gdzie pracę ma co ósmy-dziesiąty mieszkaniec.
Bystrzyca Kłodzka – bezrobocie ponad 14 procent. No, niby nienajgorzej, oficjalnie. Pracujących jest jednak tylko 119/1000.
Rynek w Bystrzycy (Kłodzku, Lądku Zdroju, Wałbrzychu, Nowej Rudzie itd.) jest odpicowany i wybrukowany we wzorek, ale odejść parę kroków… Bieda z nędzą.
40 proc. mieszkańców powiatu nie korzysta z kanalizacji, 16 proc. – z wodociągów.
A w pięknym Wrocławiu są ulice, gdzie po zdjęciu anten satelitarnych możesz kręcić filmy wojenne lub o końcu świata.
Nemo – wiem. Młoda jeździ, „Politykę” czytam. To bardzo źle świadczy o naszej gospodarności , o zaniebaniach i złym zarządzaniu. Przejmowaliśmy te ziemie w dobrym stanie zagospodarowania. Owszem – przemysł padł, ale tam jest ogromny potencjał (turystyka, usługi klimatyczne, sporty zimowe, domy opieki). Trochę środków własnych, trochę unijnych, trochę „kapitału ludzkiego” i wiele pracy. Dla wszystkich.
nemo to musisz ich wspomóc wiedzą jak się zabrać za robotę bo tylko praca wzbogaca …
Pyro … 🙂
Jolinku,
dlaczego ja?
Jest nowy prezydent, idą wybory, nowa władza naobiecuje, tylko ich przytrzymać za słowo… 😉
Z turystyki nie wyżyje żaden kraj, choćby był najpiękniejszy.
nemo społecznie zrób coś dla naszego kraju .. u nas Prezydent nie pracuje za ludzi … kraj z turystyki może nie wyżyje ale zorganizowana wieś może …
Chyba to p.red Wilk w „Polityce” rok temu opisywała malutką i kiedyś bardzo zbiedniałą gminę Miechów. Postawili na opiekę nad osobami starszymi i niepełnosprawnymi. Dziś działa tam 7 DPS, dwa szpitale (wszystko na kontraktach) Żyje z tego biały personel, pomoce i obsługa, ale też handel i gastronomia, a renomę mają taką,że chcą u nich dożywać swoich dni ludzie z kilku województw. I mają mądrego burmistrza czy wójta.
A propos zorganizowanej wsi, kilka lat temu trafiliśmy do Wiżajn. Zawiązała się tam wiejska kooperatywa http://serywizajny.org.pl/ zajmująca się produkcją serów. Gospodynie z dumą pokazywały nam świeżo wybudowane za unijne pieniądze wędzarnie. Już wtedy ludzie wiedzieli, że kiedyś unijne „źródełko” się skończy a z samej agroturystyki ludzie nie wyżyją, więc trzeba szukać innych możliwości dochodu.
Z kolei na Dolnym Śląsku, najczęstsze hasło słyszane od miejscowych to „A bo to moje?”, co może tłumaczyć stan tamtejszych zabudowań. Tak że ta Polska B niekoniecznie jest na wschodzie kraju…
Jolinku,
w Polsce jest dosyć osób z pomyślunkiem. Problemem jest brak społeczeństwa obywatelskiego i bardzo niskie zaufanie społeczne, a na to i Salomon… 🙄
Na Dolnym Śląsku jeszcze do bardzo niedawna, a miejscami i do dziś nie było ksiąg wieczystych i uregulowanego prawa własności gruntów.
Kiedy moi krewni kupowali dom w Międzygórzu, to najważniejsze było, iż nie był poniemiecki i naprawdę stał się ich własnością wraz z działką.
Apropos porozumienia między małżonkami:
Wczorajszego popołudnia zabrałam się za prasowanie. Żeby mi nie było nudno, włączyłam telewizor, a w nim audycję na temat zabytków z listy światowego dziedzictwa UNESCO na południowym zachodzie Niemiec. Bardzo to było ciekawe ( Trier, Speyer, limes, wyspa Reichenau na Jeziorze Bodeńskim) więc robota szła mi piorunem. W międzyczasie wrócił Osobisty i przechodząc słuchał, co mówiłam, a ja komentowałam oglądane obrazy…
W telewizorze dwóch ludzi jechało na specjalnej maszynie i sadziło jakieś sadzonki
– Zobacz, jaka fajna maszyna do sadzenia sałaty
– Aha – rzuca w przelocie mój mąż i znika w łazience
Po chwili w tv aleja topolowa i komentarz, że ta aleja to początek niemieckiej trasy alejowej, a drzewa przy drogach nakazał sadzić Napoleon
– Patrz, nie wiedziałam, że to Napoleon kazał sadzić
– Napoleon? 😯 – dziwi się wracający z łazienki Osobisty, nie patrząc na ekran, na którym zresztą już znowu co innego
– No, żeby wojska miały cień, w czasie przemarszów
– Przemarsz w cieniu sałaty? 😯
masz rację w 100% nemo i to mnie boli bardzo ….
to se pogagadaliście … 😀
Odnośnie firmy Blikle.
Bajka nowoczesna:
Przed wielu, wielu laty żyła, była łakoma dziewczynka. Choć grzeczna i układna, nie potrafiła poskromić swego apetytu na dobre ciastka. Jak tylko nadarzała się okazja, z wielką przyjemnością pałaszowała ulubione W-Z tki, eklerki i pączki. Te ostatnie dość często. W drodze ze szkoły do domu mijała firmę cukierniczą Blikle. Zapach świeżych wypieków mile łechtał nozdrza, a ślinka sama napływała do ust. I jak tu oprzeć się pokusie?
Często zdziwiona Babcia próbowała zgadnąć czemu dziecina nie ma apetytu.
Dziewczynka wyrosła na panienkę, panienka przemieniła się w stateczną niewiastę. Niewiasta owa nadal lubi DOBRE pączki. A że do Bliklego daleko, smaży je sama.
Aliści razu pewnego, nie tak znowu dawno temu, przywędrowała zza siedmu gór i siedmiu mórz i siedmiu lasów do cukierni swego dzeciństwa. I co? I co? I pstro! Niedość, że zapłaciła za dwie kawy, dwie eklerki i jedną W-Z tkę „tyla” co za niedawno skonsumowany całkiem niezły obiad dla dwóch osób to jeszcze na dodatek:
pączków nie było,
kawa lura absolutna,
w eklerkach śmietanka nieco skwaśniała,
W-Z tka wielkości mikroskopijnej na dodatek z jakimś paskudnym dżemem w środku.
A morał zapytacie. Jest i morał:
Pańskie oko konia tuczy, a na samej opinii daleko się nie zajedzie. „Kuń” padnie.
A może on powinien być „kóń”? No, ten co padnie…ewentualnie
O tej firmie dyskutowaliśmy to nie raz. Ta sama historia co z poznańską firmą Grudziński – doskonała opinia, międzynarodowe nagrody, tylko,,, chyba na konkursy nie robi śmietanki ze śnieżki i kremu z torebki. Na co dzień się trafia.
Dzień dobry.
Dzisiaj jedziemy do miasta – centrum. Śniło mi się, że kupiłam sobie dwie balowe kiece, jedna była zupelnie czarna, pewnie na Halloween 😯
Jutro na wulkany 🙂
Alicja – podziel się; jedna z tych śnionych kreacji dla mnie. A jako, że hm, dekoltów już nie obnoszę, poproszę o koronkę w kolorze spatynowanego srebra na spodzie koloru mariner.
Właśnie zgłosiłam awarię mojej poczty internetowej – zginęła mi cała zakładka”odebrane”
Ach, ten Napoleon.
Podobno on wprowadził te topole cyprysowe, te smukłe,tak smukłe jak palmy kurpiowskie. Lubił z daleka rozpoznać przebieg drogi, a topola szybko rośnie.
Tak w ogóle, pożytek z drzew wzdłuż drogi wydaje się oczywisty, jednak to nie myśl o komforcie użytkowników stoi za szeregami drzew wzdłuż dróg. Sadzenie drzew to podobno rozpaczliwa próba ochrony pól uprawnych, które bywały regularnie rozjeżdżane przez zaprzęgi szukające ucieczki przed błotem po kolana.
Topola szybko rośnie i szybko umiera (tzw włoska). Drzewa wyznaczały też drogi w tamte, śnieżne zimy, kiedy wszystko po horyzont pokrywał śnieg. Pożyteczne też były wiejskie drogi obsadzane drzewami owocowymi.
Bardzo rzadko można zobaczyć topolę cyprysową. Czasami widuję je na Mazurach, pewnie jeszcze z nasadzeń przedwojennych, czyli tzw. poniemieckich. Pojedyncze drzewa dają niewiele cienia. Z czasów dzieciństwa pamiętam taką topolę na sąsiednim podwórku; rosła blisko domu i trzeba było ja wyciąć.
W Gdyni w pobliżu plaży jest ładna aleja zwana właśnie topolową, choć po jednej stronie rosną lipy, a po drugiej rósł rząd topoli i rząd innych drzew. Topole kilka lat temu wycięto, ale nazwa pozostała.
Moje ciasto drożdżowe z truskawkami udało się, ale następnym razem muszę je ulepszyć. Wydawało mi się, że dałam dużo truskawek, ale po upieczeniu zrobiło się ich jakoś mało. Spróbuję dać sporo owoców na dno i przykryć je ciastem.
W Poznaniu rosło ich sporo z nasadzeń w latach 40 – 50. Obsadzano nimi linie opłotowań boisk szkolnych, zakładów pracy, wzdłuż niektórych ulic. Już pod koniec lat 80-tych trzeba było wiele z nich usuwać, a spadający wielki konar o mało nie zabił mojej Ani kiedy wyprowadzałam dzieci z przedszkola. Wiał wiatr, zauważyłam kątem oka lecącą gałąź i szarpnęłam dziecko do siebie. Była w ciepłej kurtce, bo był listopad i niby tylko musnęły ją drobne, zewnętrzne gałązki i liście. W domu się okazało, że lewe ramię, plecy i kark są posiniaczone jakpo chłoście. Długo bała się chodzić pod drzewami.
Niektore orki wstaja wczesnie rano i wyplywaja na wycieczke. Dzisiaj rano o 7:30 rodzina orek przeplynela pod Tacoma Narrows Bridge ku radosci przypadkowych obserwatorow. 🙂
http://www.komonews.com/home/video/Orcas-swim-near-Tacoma-Narrows-Bridge-306296701.html?tab=video&c=y
Orco – piękne stworzenia, pod pięknym mostem.
Jagodo, Cichalu – musicie do mnie zadzwonić, jeżeli chcecie się porozumieć, bo u mnie poczta wysiadła. Naprawią dopiero w poniedziałek.
Pyro! Jade do Ciebie jutro, ale dzwonię teraz!
Jakoś nie dzwonisz
Na tym zdjeciu tez jest orka.
http://media.komonews.com/images/ODD+Fake+Orca+Sea+Lio_Cata%281%29+copy.jpg
Tylko ze to jest sztuczna orka wyposazona w silnik i nagranie odglosu orek gotowych na posilek.
Sztuczna orka ma zadanie odstraszac lwy morskie (sea lions) z Columbia River. Lwy morskie bardzo lubia lososie i zjadaja duze ilosci tych ryb.
Orki rowniez jedza lososie, ale takze jedza lwy morskie.
Kiedy wczoraj wypuszczono sztuczna orke do ujscia rzeki Columbia podobno wszystkie lwy morskie ucichly.
Niestety sztuczna orka ulegla jakims techicznych problemom i obrocila sie do gory brzuchem. Lwy morskie uznaly, ze orka nie zyje i wrocily do wczesniej ustalonego repertuaru jedzenia lososia.
Technicy obecnie naprawiaja sztuczna orke, a rybacy bardzo licza na jej pomoc.
Wszystkie inne metody odstraszania lwow morskich zostaly wyprobowane i zawiodly. Obecnosc orek to ostatnia deska ratunku.
Columbia River to naturalna granica miedzy stanem WA i OR.
Mysle, ze Blikle zaczal schodzic na psy znacznie wczesniej niz rodzina wysprzedala firme
komu innemu. 24 lata temu, gdy mozna mi bylo wreszcie legalnie odwiedzac Polske, wybralam sie do Wwy i mieszkalam w domu ojca mej przyjaciolki. Starszy pan chcial mnie jakos sczegoolnoe uczcic i wystal sie w kolejce u Bliklego po paczki – bylo to w Tlusty Czwartek i koilejka byla dosc dluga. Tryumfalnie podal je do kawy, oznajmiajac, ze sa to „prawdziwe paczki od Bliklego z prawdziwa konfrura z roz, takich juz dzis nikt nie robi.” Konfitura z roz okazala sie byc powidlami ze sliwek, ale ani on, ani ja nie mrugnelismy, gdyz nie chcielismy psuc podnioslego nastroju. Paczki byly raczej przecietne, miewam lepsze w Londynie z polskiej piekarni Polish Village Bakery. Z konftura truskawkowa, kroea niczgo nie udaje. I jest OK.
Pyro, zadzwonię skoroświtem 🙂
Heleno – następcy często nie zdają sobie sprawy, że budowanie renomy firmy trwa wiele lat i nie warto dla miernych korzyści niszczyć marki. W poznaniu kilka razy w roku ogłaszane są konkursy – nie na nowości, a na najlepsze wyroby tradycyjne – rogale, pączki, pierniki, desery. W jury dziennikarze, cukiernicy i znani poznaniacy. Może dlatego nadal ciastka są b. dobre? Pierwsze 5 miejsc okupują stare firmy w różnej kolejności. Kto będąc w Poznaniu zje z cukierni „Ekspresowa” nie pożałuje. Ma zawsze jedno z pięciu miejsc czołówki.
Jak żyć, panie prezydencie, jak żyć? Domy we Wrocławiu paskudne, pączki Bliklego niejadalne. Bieda z nędzą. Co za kraj!
Heleno, najgorsze pączki są zawsze w tłusty czwartek 🙁
Pyro, a ten stary Hortex, gdzie były najlepsze w Poznaniu lody, jeszcze istnieje? Bo Kolorowej (gdzie zdawałam swego czasu językoznawstwo) nie ma, to wiem.
Nisiu – Kolorowa jest; przeniosła się. Dowiem się od Młodszej, gdzie. Hortex jest, tylko lody inne, gooorsze. Lody tradycyjne, na śmietanie, robi mała pracownia na Kościelnej. Od rana ogonki, jak w PRL po szynkę albo cytryny
Goooorsze… ale on kultoooowy był za moich studenckich czasów… kultooowy…
Taka, dajmy na to, Ambrozja. Na pewno pamiętasz!
Za rok zjazd w Poznaniu – posmakuje,y. Byle nie przepięknych nowości, które są: a/ lekkie, b/ barwne, c/ nie szkodzą na linię (damską).
Nisiu – ja, jak ja, ale moja psiapsiólka za ambrozję wianek dziewiczy ten, tego.
Nisia – i to jest różnica ze stolycą – w Poznaniu „ambrozja”, w Warszawie „Nad ranem flaki stawiał w barze „Flis”.
Drogie Panie,
nie będę taka, zapraszam do … szkolnej Sympatii Jagodowego 😆
http://www.kandulski.pl/
a co mi tam 😉
A tak przy okazji: dlaczego to Pyra odporna na „ambrozję ” była? A, bo wcześniej uwiódł był ją Jarek, na pączki mojej Teściowej, o których łgał, że sam je smażył. Lotrzyk paskudny.
Jedna z b. dobrych firm; prawda.
Idę spać. Dzień przeleciał koło mnie nie wiadomo kiedy. Dobrej nocy.
U nas 16:30
Nie czuję nóg. Najpierw Maciek nas zawiózł na punkt widokowy, z którego są przepyszne widoki na wulkany – Mt.Rainier, St.Helens (86km, od Portland), mt.Adams i Mt.Hood. W całym swym majestacie, coś pięknego, chociaż tak daleko. Do obejrzenia z bliska w przyszłym tygodniu.
Na tym pagórze trafiły nam się też przepiękne cedry.
Potem wyrzucono nas w mieście. Poszliśmy między innymi do portu, gdzie chwilowo przebywało 2/3 kanadyjskiej floty wojennej, a jak – całe 2 statki 🙂
na wschodnim wybrzeżu w Halifaxie mamy 1/3 floty czyli jeden statek. Jeśli przesadzam, to niewiele.
Poza tym zacumowany był HMCS Oriole, taki kanadyjski „Dar Młodzieży”, statek szkoleniowy dla przyszłych marynarzy. Akurat byłam w koszulce Darowej, wypinałam pierś, ale na pokładzie było więcej zwiedzających, niż załogi. Marynarsko nam się zaczęła wędrówka po Portland – w końcu port jest w nazwie miasta 🙂
Centrum miasta bardzo, bardzo ładne i czyste – prawie jak Tokyo! Ale nigdzie nie widziałam tylu dziwaków, co tutaj – Maciek nas specjalnie nie uprzedzał, był ciekaw naszej reakcji. Miałam wrażenie, że wszyscy naćpani, co jest możliwe, bo mijaliśmy sklep z maryśką i różnymi takimi rzeczami towarzyszącymi używce. Jeśli będziemy w tej okolicy jeszcze raz, wejdę do środka i się zorientuję, a może nawet zakupię.
Wracając do dziwaków, na wielu skwerkach wystają ci, co koniecznie chcą cię przekonać do jakiejś wiary 😯
Albo chcą cię zbawić, uzdrowić i co tam jeszcze 🙄 Jeden z młodych ludzi szedł za nami dobrą chwilę, bo koniecznie chciał nas przedstawić Jezusowi. Ja nie reaguję, ale najlepiej chyba byłoby jednak odwrócić się do gościa i zagadać po polsku 😎
Chociaż nigdy nic nie wiadomo, a nuż odpowiedziałby po polsku?
Byliśmy na małym conieco w jakiejś „kultowej” chyba knajpie, założonej przez rodzinę (zapomniałam nazwiska) w 1906 roku i do tej porypozostająca w rękach tej rodziny. Dan & Louis Oyster Bar, uwaga Cichal – tu nie jemy ostryg, 35$ za 12 sztuk 😯
Teraz przerwa na pizzę.
Pytałam Maćka, o co chodzi z tymi dziwnymi ludźmi. Otóż podobno Oregon ma najlepsze warunki socjalne dla różnych wagabundów, którzy nie chcą się przystosować do ogólnie przyjętych reguł społecznych. Oni nic złego nikomu nie robią, mają swoje ulubione miejsca do wysiadywania i spania, co jakiś czas natyka się człowiek na „dom” takiego kolesia czy koleżanki – w workach foliowych całe „domostwo, parę szmat, nawet jak właściciela w pobliżu nie ma, to można być pewnym, że nikt tego nie zabierze. Niektórzy za talerz strawy posprzątają restauracyjne patio, pozbierają naczynia po gościach i odniosą do kuchni, widać, że to „ich rewir”.
W ramach poszukiwania jakiegoś piwnego baru wkroczyliśmy do malutkiej winiarni, piwo też tam dawali. A propos piwa, było tak gorąco, że jedynie piwo mogło ugasić pragnienie. Właścicielem okazał się być młody człowiek, którego babcia jest Polką, mieszka w Wisconsin, do dzisiaj robi pierogi, pochwalił się wnuk. W barze oprócz nas nikogo nie było, więc pogadaliśmy z Młodym. Kupił kawał ziemi w tym Wisconsin i zasadził różne szczepy winogron, pilnują tego rodzice i owa babcia-Polka. Za kilka lat zamierza zabrać się za robienie wina i sprzedawać je w swoim barze w Portland.
Zdaje mi się, że rodzice i babcia Polka będą mieli zajęcie przez najbliższe lata 🙂
Na weekend Maciek wymyślił jakiś program, żeby nam pokazać jak najwięcej w okolicy, a w przyszłym tygodniu będziemy sami kombinować. Jutro między innymi mają być okoliczne winiarnie, gdzie sam jeszcze nie był, bo zawsze przejeżdża tam jako kierowca i w dodatku sam, przecież nie pójdzie do winiarni napić się wody 🙄
A wina z tych winiarni można dostać za ichnim Rogiem, żeby być bardzo dokładnym, to trzema Rogami, góra 300m. Nie to co u mnie – jeden Róg 2.5km od chałupy i żadnych miejscowych win 🙄
https://www.google.pl/maps/uv?hl=pl&pb=!1s0x54950a072296e291:0x65682a2adce3c8f7!2m5!2m2!1i80!2i80!3m1!2i100!3m1!7e1!4shttp://www.panoramio.com/photo/78949553!5sDan+%26+Louis+Oyster+Bar,+-+Szukaj+w+Google&sa=X&ei=219yVabTCMH2UOOOgKgI&ved=0CI4BEKIqMAo
Właśnie to, Yurku. Króciutka ulica, stara, po prawej na końcu znowu coś „kultowe”, otóż najlepsze pączki (donoughts) w całej Ameryce podobno, jakiś konkurs rozgrywali ostatnio 🙄
Kolejka ho-ho, Jerzor wszedł do środka popatrzeć co tam jest, ma jakieś fotki.
Do łóżka bo prześpisz co najlepsze.
Dolacze do tematu ostryg. Zabralam kiedys znajoma na zbieranie ostryg.
https://picasaweb.google.com/110753834661547908902/OystersAnyone?authkey=Gv1sRgCJX7kM_ZiIWUTA#5315855383065607426
U nas ostrygi nalezy otwierac na plazy i muszle zostawiac na plazy w miejscu, gdzie byla przed otwarciem. Na powierzchni muszli ostrygi zyja „baby-oysters”. Nie wolno ich niszczyc.
Na tej plazy mozna zbierac ostrygi dlugosci minimum 2 1/2 cala. Mozna zebrac/otworzyc 18 ostryg na osobe.
Kazda osoba musi wczesniej wykupic licencja na zbieranie ostryg. Jest to ta sama licencja (roczna), ktora jest wymagana do zbierania „razor clams” i „geoducks”.
Ostrygi mozna zjesc na plazy tak jak to robi znajoma na zdjeciach lub wlozyc do pojemnika z lodem. Instrukcja zbierania ostryg jest umieszczona na pierwszym zdjeciu.
Alicja,
Przyjemnego pobytu w Pacific Northwest.
Yurek,
u nas dość wcześnie, dopiero po 22-giej 😉
Orca,
dziękuję za powitanie 🙂
Chyba wspominałam, że byliśmy tu po raz pierwszy ze sto lat temu (1986 r), ale tylko przejazdem, po raz drugi cztery lata później, za każdym razem „na piechotę”, czyli samochodem od nas z Kingston. I zawsze przejazdem.
Tym razem na 10 dni, no i Maciek ma już rozeznanie, co pokazać i gdzie nas zabrać na weekend. Oraz wskazówki na przyszły tydzień.
Będę nadawać z tej strony 🙂
Alicjo. Chodzimy Waszymi śladami po Wrocławiu, który jest przepiękny! Wczoraj spędziliśmy prawie cały dzień na Rynku. Odbywa się festiwal żarcia. Gargantuiczne zwały jedzenia regionalnego i międzynarodowego. U Włochów jedliśmy sandwicze z truflami. U Bułgarów giuwecz. W Stawach Milickich pierogi z karpiem. U Turków chałwę. U Słowaków placko-naleśniki z ziemniaków, u Ukraińców hreczane itd itp. Wreszcie na stoisku Makłowicza, Jego syn częstował nas francuskim szampanem i nie pobrał żadnej należności, bo wiedział, że ojciec mówi do mnie wujku 🙂 Sam Makłowicz z Bikontem ciężko pracowali kręcąc z imprezy materiał do TV.
Potem, koło 16tej próbowaliśmy obejrzeć Panoramę Racławicką, ale bilety były dopiero na 21:00!
Mam już reisefieber, bo zaraz po śniadaniu jedziemy do Pyry!!! Może Jagódka będzie. Może Inka. Może Ich Osobiści?
dzień dobry ….
cichale nadchodzą i Pyra w kuchni jest a brak jej na blogu … 😉
Orco ciekawe te Twoje informacje … 🙂
Alicjo jesteś w krainie czarów … 🙂
Nie wiem, czy będziemy mieli okazję skorzystać z porad Orcy, jeśli chodzi o ostrygi, na wybrzeże udajemy się chyba w przyszłym tygodniu, nie wiem też, czy to jest odpowiednia pora roku. Dzieci nie mają ostryg w swoim ulubionym menu, zdaje mi się. To byłaby frajda – najświeższe ostrygi prosto z oceanu 🙂
No tak, ale Jerzor entuzjastą ostryg nie jest…
Cichalu, ja nigdy nie obejrzałam Panoramy Racławickiej, mimo że mieszkaliśmy we Wrocławiu kilka dobrych lat. Za tamtych czasów odrestaurowywali dzieło i było niedostępne dla publiki. Podczas którychś wakacji u Dziadków Maciek i dziadkowie jego przyjaciółki z dzieciństwa, Agatki, „zabezpieczyli” dzieciakom bilety. Agatka poleciała wtedy razem z Maćkiem na wakacje, a że dziadkowie Agatki wrocławianie, to zabezpieczyli smarkatym, już wtedy nastolatkom wczesnym, bilety. Trzeba by kiedyś nadrobić tę Panoramę, Maciek był zachwycony, pamiętam.
Fajne to zbieranie ostryg i konsumowanie na miejscu. To chyba tak przyjemne jak zbieranie grzybow! Kiedys z zaprzyjaznionym kolega ze studiow-polskim ksiedzem zbieralam na plazy na Long Island takie jakies skorupiki, nie pamietam nazwy, ale byly swietne. POtem jakas parafianka doniosla , ze Wojtek widziany byl na plazy w towarzystwie panienki w bikini. No i sie skonczylo, choc Wojtek, jak podejrzewm, byl raczej gejem. Zawsze zalowalam.
Ja na nogach (ok.5-ta rano) i już wyspana, koty po mnie podeptały i obudziły. Za dnia arystokracja ledwie raczy spojrzeć, Nobie Jerzora potraktowała pazurem, bo chciał ją pogłaskać, a ona nie z tych, co to z byle kim będzie się pospolitować. Frida też jakby wyrosła z tego przytulaństwa, trzyma dystans, ale nie pazurami, po prostu nie podchodzi tak, jak to kiedyś bywało, dopraszając się o atencję. Nasza Mruśka to kot-przytulanko i spać bez nas nie może, sama pakuje się do łóżka!
Jolinku,
rzeczywiście kraina czarów, chodzi mi o „okoliczności przyrody”, pięknie jest. Jerzor oczywiście straszy potencjalnymi wybuchami wulkanów, ale jakby się tym ludzie przejmowali, to nikt by tu nie mieszkał.
O masz…Frida przyszła i ociera się o moje stopy.
Idę dospać.
Mam materiały na chłodnik i nie zawaham się ich użyć 🙂 , ale pewnie na kolację bo na obiad mam kotleciki jagnięce, które już od wczoraj się marynują.
Alicjo, zazdraszczam 😀 bardzo, bardzo …
A jeszcze a propos Wojtka- ksiedza, to przypomnialo mi sie ze byl to pierwszy duchowny katolicki, z ktorym zdarzylo mi sie rozmawiac o celibacie w KK (byl zdeydowanie przeciw) oraz o zakazie antykoncepcji. No i Wojtek snul takie marzenia: ze niebawem naukowcy wymysla taki aparacik podreczny, ktory kobieta bedzie mogla przylozyc do skory albo dac probke sliny i aparacik powie jej czy jest w danym momencie plodna czy nie.
To bylo ponad 40 lat temu, a aparacika wciaz nie wymyslono! Moze ktos kiedys opracuje taka aplikacje do smatfonow – nie zeby mi na tym na obcnym etapie zycia spcjalnie zalezalo, ale mlodziezy szkoda… 😆
będzie ładnie ale nie wszędzie …
http://m.warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,106541,18057475,Bulwary_nad_Wisla_prawie_skonczone__Pospacerujemy.html
Malgosiu, sprobuj nastepnym razem nie marynowac. Kotleciki jagniece to bardzo delikatne mieso, jak cielecina, wymagaja bardzo krotkiej „obrobki cieplnej”, lekkiej reki, zas marynata zabija im smak, charakterstyczny dla jagnieciny. Wystarczy rzucic na dobrze rozgrzana zeliwna patelnie, po dwie minuty z kazdej strony i voila! Ja robie jagniecine co najmniej raz w tygodniu, a rczej najczesciej robi to Audrey i nigdy nie marynujemy, co najwyzej tuz przed rzuceniem na zeliwo lub wsadzwniem do pieca wiekszego kawalka (18 mnut + 3 minuty odczekania po wyjeciu z pieca i krajaniu) smarujemy dobra dijonska musztarda, cieniutko. Tyle tylko by byla musztardowa „nuta”.
Jagnecina jest najlatwiejszym ze wszystkich mies do przyrzadzania, wlasnie dlatego, ze w odroznieniu od baraniny (nie jadlam od lat, bo jest juz niedostepna w sprzedazy. moze poza Francja) nie smierdzi i jest najlepsza au naturel. Przetrzymana w maryncie traci smak i staje sie twardawa czy wysuszona. Wymaga naprawde lekkiej reki, bez „ulepszania”. Nawet ta nowozeladzka jest calkiem OK, choc osobiscie wole zawsze „lokalna”, w sezonie. T. zw. spring lamb.
No i musi byc rozowa w srodku, wtedy jest najdelkatniejsza.
Heleno, moja jagnięcina była polska. Wysmarowałam te kotleciki wczoraj czosnkiem, pieprzem i rozmarynem i lekko polałam oliwą. Rzuciłam na gorąca patelnię i nic im się nie stało. Przed chwilą zjedliśmy z przyjemnością, wspominając greckie wakacje 🙂
No to smacznego! Zaolze sie, ze miejscowa polska jagieina jest lepsza od nowozelandzkiej.
Wróciłam z pogrzebu. Gorąc na dworze ogromny, uff.
Msza żałobna była odprawiana w dwóch językach, obramowanie muzyczne – skrzypce (polska siostrzenica wdowy), flet poprzeczny (pracodawca wdowy i zmarłego), organy (organistka parafialna).
Ładnie grali.
Lokalny ksiądz, powściągliwy i dystyngowany starszy pan, prawie jak protestancki pastor. Ksiądz polski (zaprzyjaźniony z rodziną) – również starszy, z kiepsko modulowanym głosem, choć nieźle, ale przede wszystkim głośno śpiewał. Chwilami pobrzmiewał tryumfalnie, to znowu jak pogróżka, aby przejść w mamrotanie i niespodziewanie zamilknąć. Główne zasługi nieboszczyka według niego to znajomości z licznymi polskimi księżmi, których nazwiska wymienił po kolei. Podkreślił także udział zmarłego (urodzonego we wrześniu 1938) w Powstaniu Warszawskim 😯
Ksiądz szwajcarski mówił więcej o nieboszczyku, o wojnie, biednym dzieciństwie, ucieczce z Polski (1981) pracy, rodzinie i kolejach losu – tak jak to jest tu przyjęte. Nawet o tym, że w poważnym wieku nauczył się tu jeździć na nartach, a potem przekazał tę umiejętność swoim wnukom.
Polski – o niebie, Jezusie, Bożym Ciele, archaniołach patronujących dniu urodzin nieboszczyka, nowennie św. Antoniego… 🙄
Szwajcarscy żałobnicy nic z tego nie zrozumieli (podnosili tylko głowy przy co głośniejszych okrzykach), polscy wyglądali na przyzwyczajonych.
Urna z prochami zmarłego spocznie we Wrocławiu, w grobie jego matki.
„…ucieczce z Polski (1981)” – o ile pamiętam, a pamiętam, w ’81 roku kto chciał, to wyjechał, paszporty dostawało się niemal od ręki i żadnego bohaterstwa w tym nie było 🙄
Dzień dobry. Przed niejakim czasem pożegnałyśmy Cichala z przyjacielem – kierowcą. Ewa pozostała we Wrocławiu nieco potarmoszona przez własne korzonki. Kolega nasz jest w świetnej formie, opalony, rześki (ponoć jeszcze żonie czyni propozycje, tylko żonę boli głowa) ma znakomity apetyt i błyszczy talentem towarzyskim. Jagoda z Pasztetnikiem mieli inne zobowiązania, Inka w sanatorium, Haneczka na służbie. Pyra z Młodszą czyniły honory domu.
Przyjechali w południe; w charakterze lunchu dostali chłodnik, z godnym wsadem, esencjonalny i niezbyt zimny (temperatura pokojowa, w ostatniej chwili wrzucona do wazy garść kostek lodu). dr M. ów kierowca, pił wodę z miętą i cytryną, pozostali piwo, cydr i wodę. Potem był schab i polędwiczka w ziołach saute, przysmażane białe szparagi, pieczone ziemniaki z rozmarynem i bekonem, pomidory, ogórek. Po obiedzie po malutkim kielonku orzechówki na trawienie (dla kierowcy buteleczka do prób domowych) wreszcie w porze podwieczorku kawa, herbata, ciasto z czarną porzeczką i śmietaną (od koleżanki Młodszej).
Pośmialiśmy się, poopowiadali, poplotkowali – i już była 17u.00 z kawałkiem. Cichalowie jutro jadą na wyraj – dostali do dyspozycji 2 ha lasu, domek myśliwski i samochód o 30 km od Częstochowy na 2 tygodnie. Potem? Pewnie Żaba? Danuśka? Nisia? Nie wiadomo.
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,18052157,Stres_przed_Pierwsza_Komunia__W_Poroninie_chca_odwolania.html#MT
🙂 🙂 😉
Zapomniałam napisać, że w darze od Cichala dostałam metrową chyba gałązkę słonecznika.
W ostatnim numerze „Angory” drukują serię nowych dowcipów żydowskich (przedruk z tytułów izraelskich i amerykańskich) Bardzo spodobały mi się dwa.
– Pan Jakiśtam po raz pierwszy gości w salonach Brauna i pani domu zagaduje nowego gościa”
– Czy pan jest optymistą?
– Nie, kupcem.
– Młoda, żydowska matka poszła ze swpimi dziećmi do parku. Chłopcy bawili się w piaskownicy, matka pilnowała ich ze swojej ławeczki. Przedchodząca kobieta zachwyciła się malcami:
– Jakie śliczne dzieci. Ile mają lat?
– Prawnik cztery, bankier dopiero dwa.
Odparła dumna Mama
Wróciliśmy z wycieczki i wszyscy jesteśmy skonani, młodzi poszli spać.
Zaliczyliśmy piękny punkkt widokowy na Columbia River, pomachałam Orce. Zaliczyliśmy jedną z wielu winnic w tej okolicy. Najpierw było próbowanie, a potem Zakupienie kilka butelek tego i owego, winnica specjalizuje się w pinot noir i chardonnay. Potem pojechaliśmy w stronę Mt. Hood i przeszliśmy się trasą turystyczną. Inaczej się nie da, chyba że z maczetą w dłoni, taka gęstwina.
Punktem kuluminacyjnym był Mt. Hood, gdzie zatrzymaliśmy się jak najdalej się dało, czyli przy hotelu, firmującego swoją facjatą słynny film „Shining”. W strefę śniegu nie zapuszczaliśmy się, a tam mniej więcej ona się zaczyna. Weekend, sporo ludzi przyjechało na narty.
Posililiśmy się w restauracji i do domu.
Na górze było +23c, a tu na pagórach jest 32c. Nie ma co narzekać na upał, lepsze to, niż miałoby padać!
Okoliczności przyrody mają przepiękne i wcale się nie czuję, jak w USA.
ktore jeśli chodzio tereny zabudowane pozostawia trochę do życzenia, są dzielnice, gdzie nie jest wskazane się zapuszczać, są rudery i tak dalej. Tutaj tego nie ma 😯
Idę odpoczywać.
Widzialam, ze ktos macha reka po drugiej stronie rzeki, a to byla Alicja. 🙂
dzień dobry …
Pyro to miło, że cichal był i w dobrym zdrowiu jest … 🙂
Alicjo czekam jak nam pomachasz z Antarktydy .. 😉 … zazdraszczam trochę tego zapału do podróżowania i zwiedzania … mi jakoś siadły akumulatorki …
fajny pomysł …
http://teczawsloiku.blogspot.com/2015/06/saatka-z-truskawkami-feta-i-rukola-w.html
Dzien dobry Jolinek
U nas juz dawno zaszlo slonce – dobranoc 🙂
Orco miłych snów … pomachanko …. 🙂
Jolinku,
o Antarktydzie i Antarktyce nawet nie myślę, nie ciągną mnie zimne obszary, o nie! Najbliżej bieguna (południowego) byłam w Chile, w Puerto Montt.
Do tutejszej zieloności dodam jeszcze , że w trawach przydrożnych rośnie cała masa polnych kwiatów, a podczas przechadzki w lesie zachwyciły mnie takie oto piękne, wysokie kwiaty. Pełno ich!
http://en.wikipedia.org/wiki/Xerophyllum_tenax
Jolinku,
mnie się chce podróżować, ale jest coraz bardziej męczące. Trzynastogodzinny lot z Chicago do Tokyo na granicy wytrzymałości, ale jakoś…Zobaczymy, jak długo, bo mam jeszcze parę pomysłów 😉
Spanie, dzień był bardzo pracowity, 23:15 tutaj.
p.s. Orca, to byłam ja, machająca 🙂
No i cóż ja mam napisać kiedy Pyra sprawozdała wsiooo! Opłacało się jechać w sumie 5 godzin (tam i z powrotem) żeby 5 godzin pobyć z Pyrami. Młoda równie fascynująca co Jarutka, tylko szybciej mówi! Zostaliśmy obdarowani po poznańsku; słodyczami, nalewkami i ja, jako senior, jeszcze książką. Hej Pyry! Do następnego! A może Wy do nas?
Cichalu – My do Wy? Nie ma mowy. Brakuje mi zaradnego męża.
Bardzo. bardzo interesujące towarzystwo mieliśmy wczoraj przy stole. Kierowca Cichala, znany mu z Osiedla Oficerskiego w Krakowie w czasach przedhistorycznych, zrobił doktorat z mechaniki na AGH, potem był kilka lat asystentem, potem żeby nie umrzeć z głodu wyjechał do Niemiec na lat 20 (pamiętacie Pana Lulka?). W międzyczasie przez kilka lat był mistrzem Polski w gimnastyce, potem sport samochodowy go wciągnął, potem miał ciężki wypadek drogowy i to wcale nie z okazji sportowych, tylko na niemieckiej autostradzie. Z sąsiedniego pasa poprzez barierki spadł na jego pojazd samochód kierowany przez pijaną nastolatkę. Zginęła pasażerka p. M, a on przeszedł kilkanaście operacji. Mieszkał i pracował w kilku krajach, co zarobił przywiózł do kraju, co zainwestował – stracił w bankructwie swojej firmy. Wyszedł z kryzysu, teraz ma piękny dom na obrzeżach Wrocławia i, jak mówi Cichal, furda salon ze szkła, ale ogród – cudo. Nad ogrodem pracuje Żona, razem z ogrodnikiem najętym.; Jest moim rówieśnikiem i ot tak sobie zrobił sobie 5-godzinny skok do Poznania. Cichal mówi, że dawno się tak żar4liwie nie modlił, jak w czasie tej drogi. Ma pan M fantazję!
z Panem Lulkiem też troche strach było jechać … ale jaka przyjemność rozmawiania była …
z netu …
„pingwiny to jaskółki, które jadły po 18 .. „
Przeszła silna burza i teraz trochę pada. Temperatura zjechała do 12 stopni i Pyra wlazła w ciepły sweter, a Młodsza w ciepłe skarpetki i portki od dresu.
Cichal – umawiałeś się z Żabą na cały czerwiec. Widać zmieniłeś plany, ale Żaby nie zawiadomiłeś i teraz sypie się plan gościowo – noclegowy. Znamy Twoją niechęć do używania telefonów, ale może mógłbyś czasem się przełamać?
Firma Blikle nadal jest w rękach rodziny Blikle. Wiem to z wiarygodnych ust czyli prof. Andrzeja Blikle. Jest on czlonkiem Rady Nadzorczej spółki a jego syn Łukasz jest szefem tej Rady. Wszystkie lokale w Warszawie należą do rodziny a te poza stolicą to jest tzw. franczyza.
Pączki zaś raz bywają przepyszne a czasem znacznie gorsze.Delikatesy przy Nowym Świecie są świetnie zaopatrzone. Kawiarnia natomiast piekielnie droga.
Jasny gwint! Zimno i ciemno. Pada, a deszcz jest potrzebny. U nas sucho, jak na pustyni. Niechby padało, ale nie z 20 stopniową różnicą temperatur, dzień do dnia. Jednym słowem pogoda pościelowa, a ja zupełnie nie potrafię czytać w pozycji horyzontalnej, muszę siedzieć, ewentualnie stać – leżeć nie dam rady o ile nie śpię, bo cierpnę i przewracam się z boku na bok i na brzuszydło i znowu na dowolnie wybranym boku.
U nas jeszcze słonecznie. Właśnie wyjmuję rabarbarowy crumble z piekarnika, do niego lody i kawa.
W domu mecz Lecha z krakusami. Od tego zależy czy Kolejorz czy Legia… Rozumiecie? Bo ja troszkę. Przyjechał Dochodzący Młodszej i na moje pytanie czy zje jajecznicę na wędzonce ze szcypiorem (jego ulibiona) odpał z mętnym okiem, że on chcę, żeby Lech wygrał do 10, ba: nawet do jednego, a potem powie, co z tą jajecznicą. Postarzał się chłop. Kiedyś jajecznica nie miała konkurencji.
Kilka dni temu pokazalam wyprawe na ostrygi. Dzisiaj wyprawa na kraby.
Potrzebujemy klatke do lapania krabow i stare, surowe mieso z kurczaka. Najlepsze sa stare kurze skrzydla z koscia. Polecam z koscia, bo wtedy krabom zabiera wiecej czasu objedzenie kosci. My mamy wtedy wiecej czasu, aby szybko wyjac klatke z wody. Do klatki uwiazac line na tyle dluga, aby klatka po zanurzeniu w wodzie opadla na dno.
Kurze skrzydla umocowac sznurkiem do dna klatki. Trzymajac line w reku, klatke wrzucic do wody. Poczekac 20 minut az kraby zejda sie do klatki, aby zjesc kurze skrzydla.
Po 20 minutach energicznie pociagnac line z uwiazana klatka i szybko wyciagnac na powierzchnie wody i na pomost. Sciany klatki sie podniosa i zamkna kraby w klatce.
Kraby najszybciej i najlatwiej jest lapac z pomostu podczas przyplywu. Mozna rowniez wyplynac lodzia na polow krabow. Do takich polowow sluzy inna klatka na kraby.
Licencja do lapania krabow jest to sama, co do ostryg i clams. Zatrzymujemy tylko duze kraby. Jesli dlugosc muszli rowna sie lub przekracza dlugosc banknotu dolara, takiego kraba mozna zabrac do domu. Tylko kraby plci meskiej mozna zabierac do domu. Panienki, bez wzgledu na rozmiar, wracaja do wody. To dlatego, aby utrzymac populacje krabow w naszych wodach.
Z tego polowu zatrzymalysmy dwa kraby.
https://picasaweb.google.com/110753834661547908902/CrabTrip?authkey=Gv1sRgCMnkp7O-28fmfQ#5315855565446082274
Jak rozpoznac plec kraba? Wyjasnienie na zdjeciu
http://dlnr.hawaii.gov/dar/files/2014/05/Samcrabs.jpg
Oj, Orca – dalej nie wiem po czym poznać panienki. I obydwa wydają mi się takie same.
Pyra,
Spojrz na ksztalt „podbrzusza”. Panienka ma zaokraglowne „podbrzusze”. U pana „podbrzusze” jest w ksztalcie wydluzonego trojkata.
Na tym zdjeciu jest to lepiej zaznaczone
http://www.dfw.state.or.us/mrp/shellfish/crab/images/male_female_ODFW.gif
A co się z tego zjada? Odnóża? I co jeszcze?
Mieso ze szponow (claw) i z nog.
Ile tego trzeba żeby zrobić np sałatkę dla 4 osób?
Pyro, jaka salatke ! Robisz majonez, wydlubujesz specjalnym widelczykiem mieso i zjadasz. Jadlam w ubiegla sobote. Jakie to dobre !
Zwykle liczymy 1 krab na osobe. Kazdy ma na talerzu ugotowanego kraba i specjalny nozyk i widelec do przecinania nog i szponow wzdluz. Nastepnie widelczykiem wyjmujesz mieso i moczysz w specjalnym sosie na bazie soku pomidorowego Jest wiele przepisow.
Zwykle taki sos jest pikatny i zawiera chili, chrzan, sok z cytryny.
Ten sos nazywa sie crab cocktail sauce.
Mozna rowniez upiec „crab cakes” – mieszanka miesa z krabow, warzyw i przypraw.
Wierzę, że dobre (lubię np raki). Pytałam ile trzeba m/w żeby człowiek skorzystał.
Mozna rowniez moczyc kawalki wydlubangeo miesa w sosie „crab cocktail sauce”. Jest to zimny sos na bazie soku pomidorowego z dodatkiem chrzanu, ostrej papryki, soku z cytryny i przypraw. Przepisow na ten sos jest wiele.
Nie moge opublikowac mojego poprzedniego komentarza.
Dla nas dwojga kupuje jednego o wadze 1 kg 300 lub 1 kg 500. Jest sporo odpadow i trzeba miec odpowiednio duzy garnek do gotowania.
Moj szwagier zastawial kosze na kraby. Jak wstal wczesnie i poplynal aby oproznic kosz to zawsze cos mial. Jak poplynal pozniej to juz mu ktos oproznil a czasami i kosz zniknal.
Przepraszam za elementarne pytania, ale się uczę. Jeżeli kupi się mrożonkę „mięso kraba” to co się z nią robi?
Komunikat -odzyskałam pocztę.
Mrozonych nie widzialam. U nas mozna kupic kawalki kraba z Kamczatki juz oczyszczonego w puszce. Otworzyc, dodac majonez i mozna jesc.
Dziękuję, Ealpa. Ja dwa, czy trzy razy widziałam takie paczki w supermarketach. Nie kupowałam, bo ja nie jem owoców morza. Nie zwróciłam tez uwagi, czy mięso świeże, czy gotowane.
Pyro-mięso kraba najprościej wymieszać z sosem aioli i zjeść ze świeżą bagietką 🙂
A poza tym wcale nie mam ochoty dołączyć do tych narzekających na ciastka,o których wspominaliście powyżej i w ostatnich dniach.Z miejsca,gdzie pracuję do Bliklego tylko rzut kamieniem zatem przy różnych okazjach prywatnych albo służbowych tam właśnie kupujemy drobne,słodkie co nieco.W ubiegłym tygodniu jedliśmy ichniejszą tartę cytrynową.Oj,smaczna była.Nie kupujemy u Bliklego pączków w Tłusty Czwartek, bo nie ma komu stać w tej długiej kolejce,ale zdarza się,że jemy je przy innych okazjach i jakoś wcale się na te pączki nie krzywimy.
Natomiast co do cen w kawiarni na Nowym Świecie,to jak słusznie zauważył Gospodarz, rzeczywiście do najniższych nie należą,ale miejsce jest prestiżowe,więc czynsz za lokal zapewne astronomiczny.
Skoro już o cenach i o jedzeniu to napomknę,że podczas minionego weekendu nie udało nam się jednak przekonać,jak smakuje i ile kosztuje obiad z deserem w polecanym nie tak dawno przez Piotra „Clubie Mila”w Jadwisinie.
Miejsce jest rzeczywiście sympatycznie położone i prezentuje się całkiem przyjemnie,ale z racji przygotowań do uczty weselnej restauracja była nieczynna i nie dane nam było zjeść obiadu z widokiem na Narew.Udaliśmy się zatem do ?Złotego Lina?,gdzie bez widoku,ale za to z ilością kelnerów przewyższającą ilość zajętych stolików zamówiliśmy chrupiące filety z okoni oraz sandacza z patelni.
Do Jadwisina na pewno jeszcze pojedziemy nie tylko z powodów kulinarnych,ale i historyczno-turystycznych: http://m70.targeo.pl/i/cache/wikipic/pol/POL_Radziwills_E2_80_99_Palace_in_Jadwisin__PM1__JPG-seo.jpg
Jakoś ci Radziwiłłowie dzisiaj też wmieszali mi się trochę w rozkład dnia 😉 bo na niemiecko-francuskim kanale Arte obejrzałam całkiem ciekawy program o Arkadii i Nieborowie.
Pyro, najprostszy sposób podania mięsa krabowego (z puszki np.) Awokado z wydrążoną pestką, w to miejsce odciśnięte mięso krabowe, natka pietruszki (bo nie lubisz kolendry), sok cytrynowy, pieprz, ździebko majonezu i już gotowe. Napełnic awokado w miejsce pestki i podawac. Można też wydrążyc miąższ awokado nie uszkadzając skórki i pokrojone w kostkę, pocytrynione, posolone, pieprz, itd. zmieszac delikatnie z mięsem kraba, natką, majonezem i wypełnić skorupkę. To tak na prędce…
Zgadzam się z Danuśką i za Danuśką biorę w obronę słodkości od Bliklego. Np. na jednym z ostatnich naszych minizlocików (była z nami też Alina) jadłyśmy (jeśli dobrze pamiętam) pyszny tort makowy z kremem pomarańczowym, kawa espresso wyborna do tego. Pączki z różaną konfiturą nadal cieszą się powodzeniem, więc chyba coś w tym jest 🙂
Kotki Wy moje, kochane! Czy te bestie jada się surowe, czy gotowane, pieczone itp?
Pyro,
nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że powinny być podgotowane.
Surowe mogą być ostrygi 🙂
Do południa oddawałam się czytaniu, a potem poszłam do najbliższej „watering hole”, czyli miejsca, gdzie się można czegoś napić, a chodził mi po głowie napój pod tytułem piwo. Ale że była to Vinoteka, to napiłam się zimnego chardonnay z tych okolic. Dziewczyna za barem ucieszyła się, że ma z kim rozmawiać – po niedzielnym późnym śniadaniu (brunch – czyli breakfast połączony z lunch) w knajpie pusto. Jak jej powiedziałam, co od środy widzieliśmy w Portland i okolicach, zdumiała się, że aż tyle. No ale my jesteśmy na wakacjach, i odrabiamy naszą przyjemność, a ona za barem pracuje.
W domu jest klimatyzacja, ale wyszłam na cienisty balkon i mimo lasu, buchnęło jak z piec, dlatego poszłam za ten ichni Róg.
Kupiłam chłopakom krzynkę (6), jak wrócą z przejażdzki, będą dziękować. Sobie też jakieś meksykańskie, właśnie zażywam.
Jennifer ucina sobie drzemkę, ja nie lubię w dzień spać, bo rozbija mi to cały rozkład dnia/nocy.
W Poznaniu szaleństwo kibiców Lecha. Lokalna stacja transmituje spotkanie piłkarzy z kibicami po zdobyciu tytułu. 40 tys ludzi pijanych radością zapchało pl.Mickiewicza, przyległe ulice- wstrzymano ruch, bardzo prymitywne ale pełne obłędnej radości przyśpiewki „Niechaj Polska wie, tak się bawi Lech” okrzyki „mistrz, mistrz, Kolejorz” i inne, których ni cholery nie mogę zrozumieć. Całość w czerwonym świetle. Boziu, dobrze, że jest sport, bo jakby tak entuzjastycznie bawili się w wojnę?
Pyro, a w Warszawie z tego powodu żałoba 🙁
No i właśnie, Małgosiu. Zupełnie nie rozumiem ani jednych, ani drugich. Zeszłego roku Legia, przedtem chyba Wisła, dawno temu Ruch albo Górnik, kluby łódzkie. Przecież to ma być rozrywka. Przyjemnie, kiedy wygrywają „nasi”. Tylko… dla mnie oni wszyscy są „nasi”.
Ania rozszyfrowała kolejną przyśpiewkę:
„Kto mistrzem jest?
Kto mistrzem jest?
Oczywiście KKS”
A ponoć hymnem jest fragment „Żółtej łodzi podwodnej” – ten, który dawno temu chłopcy śpiewali „A ja chcę tylko z tobą dzieci mieć” brzmi „W górę serca niech zwycięża Lech”. Czego to się Pyra nie dowiaduje ostatnio…
Pyrciu, na Mickiewiczu ryczą, a do Ciebie dolatuje? To strasznie muszą ryczeć 😯
Pyro, mam popisowe danie z krabem z puszki, ktore bedziesz lubila. Jest to danie szwedzkie, ktore swego czasu jadlam u przyjaciol, Malgorzaty i Andrzeja Koraszewskich, ktorzy dobrych pare lat mieszkali w Szwecji, zanim zamieszkali w Londynie.
To danie najladniej wyglaa w szkle zaroodpornym ale nie jest to koniezne, mozna w zwklym garnuszku:
Na dnie posmarowanego maslem ganka zaczynasz ukladac warstwami
pokrojonego w talarki pora (biala czesc)
pokrojone kawalki zamrozonego dorsza (nie rozmrazac!)
pol puszki kraba wraz z plynem
pol puszki pokrojonych lub posiekanych pomidorow (praqdziwe wloskie najlepsze) wraz z plynem.
ze dwa plasteeki masla
sok z cwierc cytryny
barddzo solidna garsc posiekanego koperku
Powtarzasz wszyskie warstwy od poczatku, konczac kolejna solidna garscia koperku. Znow skrapisz cwiartka cytryny. Nie solisz. Dodajesz pare plasterkow masla.
Na koniec wlewasz pol szklanki chudej smietanki i stawiasz na MALYM ogniu na dokladnie 20 minut, nie przykrywajac, Boze bron.
Jest to boskie danie na 4-5 osob, z dominujacym smakiem i aromatem kopru i kraba. POdawac z mlodymi ziemniakami i salata.
Ja na cztery osoby zuzywm: dwa pory, paczke zamrozonego dorsza, 1 puszke kraba, puszke pomidorow, jeden duzy peczek kopru, pol cytryny, pol malego opakowania smietanki chudej, 5-6 plasterkow masla.
Najwazniejsze nie rozgotaowac ryby. Musi byc w zwartych kawalkach, wiec nie dluzej na ogniu niz 20 minut.
Goscie zawsze bardzo lubia i prosza o przepis, tak jak ja parenscie lat temu poprosilam Koraszewskich.
Pyra
7 czerwca o godz. 22:17 541492
Te bestie jada sie gotowane 🙂 Gotowane w calosci przez 20 minut. Dopiero po ugotowaniu wyjmuje sie mieso.
Ceny bokserskie powalają na glebę niezorientowanego. Mówię o kawiarni na Nowym Świecie. Wiadomo już chyba o jaką chodzi. Co do wyrobów mam nie najlepszą opinię. Niestety. Może podczas mego ostatniego pobytu trafiłam na tzw zły dzień? Kawa: cienkosz nad cienkoszami, herbata: tylko owocowa, pączków brak – zatem nie miałam okazji sprawdzić jakości smakowej, eklerki: skwaśniała śmietanka, W-Z ka nie dość że karłowata jakaś to z dużą ilością niezidentifikowanej masy butamicznej dżemem zwanej.
To moje doświadczenie sprzed dwóch miesięcy.
Projekt wnętrza nie zrekompensował doznań smakowych.
A skoro już w temacie: wyroby wielu firm cierpią na minimalizm (ww firma również). W podróży zdarza się niekiedy wstąpić do Mac Donalds’a na burgera – kiedy przygotowane kanapki już zostały skonsumowane, w brzuchu zaczyna burczeć, a do domu jeszcze daleko*. Nieczęsto lecz jednak…
Gdyby tak podawane były w opakowaniu sprzed lat wielu, wyglądałyby jak kropelka na spodku.
*tak circa-about 400-500 kilometrów