Stroje balowe, czyli żelazny piecyk
Niegdysiejszych balów już nie ma. Zdarzają się jednak jeszcze tu i ówdzie w karnawale zabawy w domach prywatnych, a także różnych lokalach grupujących pewne środowiska pod całkiem czasem zabawnymi hasłami.
Nawet nasze blogowe koleżanki organizowały spotkania białe, fioletowe – zmuszające uczestniczki do wymyślenia stosownego stroju. Tytułowe barwy obowiązywały także na stole. Biel lub fiolet musiały dominować i w potrawach. To świetny pomysł godny naśladowania.
W ubiegłym wieku, zwłaszcza w okresie międzywojennym, z takich pomysłów słynęli literaci (najczęściej byli to Skamandryci gromadzący się na pięterku w Ziemiańskiej) lub malarze. Organizowane przez nich bale gromadziły snobistyczne towarzystwo Warszawy, a o zaproszenia było bardzo trudno.
Często owe bale kończyły się mniejszymi bądź większymi skandalami, o których jakże chętnie rozpisywała się prasa, plotkując co niemiara (choć przecież nie było jeszcze „Faktu” i „Superekspresu”). Jeden z głośniejszych skandali wywołał Jarosław Iwaszkiewicz, przychodząc na bal w stroju z pereł, pod którym poeta był w stroju Adama, czyli całkiem nagi. Później Iwaszkiewicz – gdy stał się już nestorem polskiej prozy i poezji – wyjaśniał, że nagi miał tylko tors i ramiona. Ale ci, którzy na owym balu byli, podtrzymują informację o goliźnie późniejszego prezesa Związku Literatów Polskich. Prawdę mówiąc – trudno mi sobie wyobrazić dostojnego pisarza ze Stawiska pląsającego nago na sali balowej.
Drugi głośny skandal w karnawale w latach dwudziestych wywołał student malarstwa, który przystroił się w żelazny piecyk, czyli tzw. kozę. Drzwiczki piecyka wypadały mu na plecach w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Na drzwiczkach widniała kartka z napisem: NIE OTWIERAĆ! – co powodowało oczywiście, że wielu uczestników balu drzwiczki otwierało, by jak najszybciej je zamknąć. Zamknięty w piecyku student bowiem nie miał na sobie bielizny. Skandal był tak głośny i opisany, że zrekompensował on zapewne biedakowi cierpienia, jakie musiał przysporzyć mu ów metalowy kostium.
Wydaje mi się, że dziś ani jeden, ani drugi strój nie wzbudziłby sensacji, a może nawet zainteresowania. Do takiego wniosku dochodzę, patrząc na zdjęcia pań w sukniach przygotowywanych na różne uroczystości wręczania różnorakich nagród. Dodać muszę, że przyglądam im się zupełnie bez oburzenia.
Na koniec kilka zdań o balowym menu. Najsłynniejsze bale z dystyngowanym towarzystwem odbywały się przed wojną w siedzibie prezydenta. Były tam – jak można przeczytać w licznych wspomnieniach – przyjęcia na stojąco z obficie zastawionymi stołami. Nie od razu jednak można było sięgnąć po przekąski czy pieczyste.
Ale gdy kamerdynerzy otwierali drzwi do sali jadalnej, goście zapominali o swych arystokratycznych manierach i ruszali do szturmu, rozpychając się łokciami. Ten obyczaj przetrwał do dzisiaj. I to jest jeden z powodów, dla których nie chodzę na imprezy kończące się przy szwedzkim stole. Widok sapiących i walczących o schab czy udko bażanta rzekomo kulturalnych ludzi odstrasza mnie definitywnie.
A teraz właśnie rozpoczął się sezon walk gladiatorów o mięsne lub słodkie trofea. Smacznego!
Komentarze
Jak można się przebrać za żelazny piecyk, by nie tylko przebiec w nim sylwestrowo 5 albo 10 km, ale i epatować liczną publiczność licznymi mini-performansami… 😀
Ogólnie dochodzę do podejrzeń graniczących z pewnością, że w XXI wieku sale balowe, kawiarniane, itp. nasze elity porzuciły bez większego żalu dla (polskich i zagranicznych) stoków i tras narciarskich, gór, maratonów i innych biegów masowych, ścieżek rowerowych, kąpielisk, wellnessów, itd., itp..
Tam jest rewia mody, gadżeciarstwa, tam spotkasz łatwo znanego profesora, biznesmena, dziennikarza a nawet celebrytę, tam królują uśmiechy i przechwałki o rekordach, podbojach, planach na przyszłość, szalenie pro-wyczynowym towarzystwie, jakie się ma wokół od zawsze 🙄 bądź w jakie się dopiero co popadło… 😎
Powód? — Epatowanie skandalami, obżarstwem, opilstwem już było. Elity potrzebują najwyraźniej zaimponować czymś nowym i z tego punktu widzenia moda na fitness przyszła nad Wisłę w samą porę (choć też o wiele za późno, jak wiele innych mód 😈 )
A ile radości z goniących po Plantach przebierańców sylwestrowo-karnawałowych — wiedzą najlepiej kibice i turyści, mimo mrozu wciągający się spontanicznie do mini-skeczyków i bezinteresownego dogadywania-wspierania wyczynowców wyczyniających nowe-stare brewerie 😀
Jeszcze raz – szczegółowy link do (mopsożelaznego) piecyka:
https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/Krakowski11BiegSylwestrowy#6100871853981004578
Co do rzutów na szwedzkie stoły i darmowy MegaTortUrodzinowy — ostatnio widziałam coś takiego na kulminacji Dwudziestolecia Mangghi.
„Arystokratyczna publiczność” omal nie stratowała Dostojnych Fundatorów (Częstujących) https://picasaweb.google.com/100017103147766566592/WMiescieKrakowCoWidacSYchacCzuc#6090437618717582322
Wino podawano zza barku i po jednym kieliszku – bo to by dopiero było! 😀
Lecz trzeba też powiedzieć, że niektóre, oprawne suto w alkohol, słodycze i przekąski, odsłony Misteriów Paschaliów, Opery Rary, itd. były od początku do końca dystyngowane — ot, różnica pomiędzy zapłaceniem za bilet 300 PLN a darmowym (czy zaproszeniowym) wstępem, jak do Mangghi… – nie każdy przyszedł z wyłącznej i platonicznej miłości do ceremonii herbacianej, filmu dokumentującego powstanie obiektu-instytucji, koncertu współczesnej muzyki pol.-jap. … 🙂
Dzień dobry.
Bale środowiskowe przetrwały do końca lat siedemdziesiątych i jeszcze w niektórych środowiskach były organizowane w latach 80-tych ale już coraz rzadziej i mniej „odjazdowo”.
Z kostiumów balowych, czy imprezowych utkwiły mi w pamięci trzy – wszystkie w wykonaniu studentów. Kiedyś już o tym pisałam.
Najweselej wspominam kostium przodka : chłopak o krępej, atletycznej budowie , z szopą półdługich, kręconych włosów, ubrany tylko w czarne bokserki, bosy, przez ramię miał przerzuconą skórę baranią, a w ręce wielką maczugę – kręcił się między tańczącymi, czasem „odbijał” komuś tancerkę albo zabierał literatkę z winem, mamrocząc nieustannie i głaszcząc maczugę „Oj, bo będę głodny…!”
Eleganckie były bale w operze, bal lekarzy, nasze bale wojskowe, bal myśliwych – z doskonałymi orkiestrami, bufetami, drukowanym menu wkładanym do zaproszenia, blokami występów wokalnych i tanecznych, konkursami. W połowie lat 80-tych zaczęła się ta tradycja sypać – za sprawą wódy i zmieniających się obyczajów towarzyskich. Co za przyjemność tańczyć w towarzystwie, gdzie już w okolicach północy połowa ludzi jest w stanie silnie wskazującym? I różne inne atrakcje zaczęły być dość powszechne, aby obrzydzić wielkie spędy balowe.
Nie żyje Józef Oleksy. Znowu kawałeczek najnowszej naszej historii odszedł w niebyt
Byłam dwukrotnie na dorocznym bankiecie Karaibskiej Republiki Żeglarskiej. Republika ma w konstytucji zapisane doroczne spotkanie plenarne, a jak łatwiej zebrać quorum niż na bankiecie… Rzecz się miała w porcie jachtowym w Kołobrzegu – w starym forcie. Międzykontynentalne towarzystwo (Polacy i Polonusi) o bardzo zróżnicowanym statusie społecznym (np. kołobrzeski bosman i wicegubernator stanu… nie pamiętam jakiego, Oregonu czy może Illinois?), wszyscy stylowo ubrani w siedemnastowieczne stroje, mundury, szamerunki, trójkątne kapelusze itp., wszyscy uzbrojeni po zęby – widziałam, jak się panowie licytowali, czyj kordelas łatwiej wejdzie we wroga i trudniej z niego wyjdzie… Syreny roznoszące pinacoladę w skorupach ananasów z pióropuszami, wyżerka nieprzytomna, dowolna ilość drinków za darmo (jakiś bogaty Polonus fundował). Śpiew, muzyka, tańce, jumpa, jumpa. W życiu nie uczestniczyłam w piękniejszych i bardziej kulturalnych zabawach. Nikt się nie pchał do baru ani nie zapluwał na widok półmisków. Nie było żadnych konfliktów zbrojnych (choć, jak mówiłam, broni było dość) ani werbalnych.
Żeglarze są kulturalniejsi od wytwornej sosjety, czy co?
Nisiu – chyba jednak broń ma coś do rzeczy, bo szalenie wesołe i nie zapijaczone były bale myśliwskie. A myśliwi wypić lubią i za kołnierz nie wylewają. Miarę znają Mocium Panie. No i jadło : obfite, pożywne, buliony roznoszone gęsto, okazałe pieczenie i opowieści, że imć Pasek by się nie powstydził. Nieco rubaszne towarzystwo ale z fantazją i seksistowskie na staroświecką modłę. Pamiętam, jak emablowana przez panów blondynka napraszała się słowiczym głosikiem, żeby ją zabrać na polowanie, migali się od deklaracji, aż wreszcie typowy szlagon huknął „Jak się idzie na wojnę i w knieję, to się kobiety zostawia w kaplicy, żeby się o szczęśliwy powrót wyprawy modliły”.
Mnie się trafiło inne przeżyćko. W przeddzień bankietu tez było w forcie pełno zarówno gości jak i wyżerki oraz drinków. Do alkoholi stała kolejeczka, ale nikt nie brał na zapas – brali, nieśli do towarzystwa, wypijali i stawali znowu do ogonka. Oni mają w konstytucji, że aplikujący do godności obywatela Republiki (kobiety nie są obywatelkami, mają „zaszczytny status branek”) ma obowiązek dbać o prezydenta. Aplikował wtedy między innymi duży pirat, właściciel jakichś hoteli w Krakowie. A ja siedziałam z prezydentem przy stole, jednym z wielu, i rozmawialiśmy o jutrzejszych nagraniach. Pirat-hotelarz stał w ogonku po trzy kieliszki jakiejś gorzały, przynosił je do naszego stołu na tacy, kłaniał się dwornie i mówił: Panie prezydencie, pani prezydentowo! Wychylalismy kielichy i wracali do rozmowy, a pirat do kolejki. Po czym znowu – panie prezydencie, pani prezydentowo…
No i cóż robić, Nisiu (branka honorowa?) Lubimy tych męskich mężczyzn razem z ich zabawkami.
Moi Drodzy-ja kocham bale i zawsze kiedy oglądam filmy z pięknymi,balowymi scenami i kiedy są tam te piękne panie i ci eleganccy panie,to wzdycham niesłychanie…
Placku-liczę na Ciebie i jestem pewna,że znajdziesz w internecie taki fragment właśnie dla mnie 😀
Po własnych doświadczeń balowych pozwolę sobie stwierdzić,że przebrania odgrywają niezwykle ważną rolę.Po pierwsze już na jakiś czas przed balem człek jest w nastroju zabawowym,bo obmyśla swoje przebranie.Potem musi je przymierzyć i pokochać 🙂
W momencie,kiedy kolejni goście wkraczają w swoich super ubrankach na salony,
to chichotów jest na kilogramy,bo okazuje się,że pomysłowość ludzka nie zna granic. Pamiętam bal zorganizowany w naszych skromnych czterech kątach pod tytułem
„Słońce”.Stawili się na tej zabawie:
-Pani biedronka i towarzyszący jej szejk arabski
-para w słoneczkach wyciętych z kartonu i przymocowanych w roli aureoli na głowie
-para w strojach japońskich,bo kwitnąca wiśnia=słońce
-para w stroju egipskim i oraz w afrykańskim boubou
-radosne koleżeństwo w żółto-słonecznych podkoszulkach
Tak czy inaczej wyznaję zasadę,że każdy powód do spotkania i wspólnej zabawy jest dobry 😀
Byłam już makiem, Czerwonym Kapturkiem, girlsą z lat 20-tych (z piórami na głowie i na odwrotnej stronie osoby) wreszcie Pokusą (w masce i rzędach frędzli) A potem bale przebierańców wyszły z mody, a ja nabrałam warunków zewnętrznych do ról wiedźm, Baba Jag i innych takich bez kostiumu.
Wyrzuciło mi wpis, w którym wyliczałam moje „role” na balach maskowych i przebierańców; ki diabeł? Frędzle się nie spodobały? Czerwony Kapturek czy Pokusa?
Nad Poznaniem przeszła wichura (jeszcze nieźle wieje)m i ulewa. Drzewa, linie zasilania poleciały; stoją tramwaje.
Ok,niech będzie:na najbliższy bal Pyrę przebieramy za Pokusę,a Nisię ubieramy w jeden
z kapeluszy z Ascot 🙂
http://koktajl.fakt.pl/wyscigi-konne-ascot-2011,galeria,3118,1,6.html
Czekam na dalsze propozycje….
Danuśka – pokusą mogłam być 30 lat temu. Widział ktoś pokusę z laseczką i sztuczną szczęką? Tylko chora wyobraźnia. Na kapelusze piszę się. Kapelusz może siedzieć na głowie siedzącej pani.
Zatłukli wczorajszych zamachowców – to najprostsze rozwiązanie: nie będzie wielkiego procesu, wypowiedzi obrońców i „bohaterów”, nie trzeba ekstra więzienia i prób uczynienia ich świętymi, kula jest o wiele tańsza i w sumie praktyczniejsza. UF, ależ jestem krwiożercza – jak wampir.
Biere ten!
http://cdn2.thegloss.com/wp-content/uploads/2013/06/ascot25.jpg
A kto przebierze się za Konia???
Pyrę przebierzemy za szeryfa i damy jej dwa colty do łapek. Niech sobie postrzela. Po pyrlandzku: poszczela. Pyruniu, co Ty na to???
Nisiu-a komu damy te pióra?
http://czapki-swiata.pl/wp-content/uploads/2014/12/karn-brazil.jpg
Pyro,
podzielam Twoje zdanie.
Nisiu,
ta Danuścyna propozycja kapelusza trochę niewygodna.
Ja też chcę kapelusz, czekam na propozycje!
Nisiu – mogę być szeryfem. Podobnie jak (wbrew
legendom) prawdziwi szeryfowie z Dzikiego Zachodu, mam prawdziwy antytalent strzelecki. Poszczelać se mogę, dziur w niebie narobić i huku troszkę. A pióra nosiłam i na głowie i na stronie odwrotnej kiedy to przebrana za girlaskę z rewii lat 20-tych paradowałam (nawet się do finału konkursu zakwalifikowałam, ale wygrała blondynka – anioł) I jak ja mam lubić blondynki? Danuśka i Krystyna zupełnymi wyjątkami. I jeszcze drobiazg – miałam 27 lat.
Ja chodze na bretonskie bale. Bez wielkich kreacji, kapeluszy itd… Trzeba miec wygodne buty i przytupywac w rytm gavotte. Do jedzenia latem sa frytki i mule, nalesniki i wszystko to popijane cydrem lub piwem. Moze ktos z blogowiczow widzial i uczestniczyl w Fest noz w Bretanii to wie o czym mowie. Wszyscy sie swietnie bawia. Sa wszystkie generacje : starsza pani moze tanczyc z mlodziencem a mloda panienka ze starszym panem. Sa tez dzieci, ktore usiluja nasladowac rodzicow lub dziadkow. Latem tanczy sie na swiezym powietzu i kazda szanujaca sie wioska czy miasteczko organizuja kilka razy w roku Fest noz.
Mój!
http://koktajl.fakt.pl/wyscigi-konne-ascot-2011,galeria,3118,1,2.html
Przy okazji – wiadomo, jak księżna będzie wyglądała za jakieś 20 lat, ma doskonałe geny!
Dzisiaj placki ziemniaczane, kapuśniak jutro. Dania typowo zimowe.
Alicjo-ja widzę Cię tak:
http://www.se.pl/multimedia/galeria/70255/134872/kapelusze-modne-jesienia-pokaz-mody-w-mediolanie/?full=1
Rozumiem doskonale Elap,która chętnie chodzi na bretońskie bale.My uczestniczyliśmy kiedyś kiedyś w balu sabaudzkim i była tam bardzo podobna atmosfera 🙂
Danuśka – masz oko. To Alicja w wydaniu lux.
A za konika-Lajkonika oczywiście Cichal:
http://www.barut.info/gal/krakow/krakow_09.jpg
Danusiu! Dla Ciebie mogę i za Lajkonika, ale nie takiego ze zdjęcia, bo to jakisik bajok, ino za prawdziwego. Z dzielnicy Gzymsików, czyli ze Zwierzyńca!
Tańczymy?
http://youtu.be/-nwrFSngsE4
Dla Danuśki
http://youtu.be/M7PLRmnFOls
Za Agnieszką Osiecką, od końca;
Niech żyje bal,
bo to życie to bal jest nad bale,
niech żyje bal,
drugi raz nie zaproszą nas wcale,
orkiestra gra,
jeszcze tańczą i drzwi są otwarte,
dzień wart jest dnia
i to życie zachodu jest warte!
Niewysłowione
Jedna z najpiękniejszych
http://youtu.be/M5FtCIoJATM
To jest para
http://youtu.be/ILbvtB_0pKk
A teraz powiem, co mnie urzekało w Ricie – nie sama technika tańca – w końcu Amerykanie mieli tancerek rewiowych na kopy. To żywioł, naga kobiecość, ona gra każdy taniec – nie tylko tańczy. I nie jest zbyt poprawna; przeciwnie, jest zmysłowa, z lekka awanturnicza niemal pierwotna w zatraceniu. Och, Rita – i taki smutny koniec…
Wracamy na salę balową
http://youtu.be/wrvh9fX5ilQ
Pyro-dzięki za Ritę,chciałabym tak tańczyć….
Cichal 😀
Danuśka – nigdy nie miałabym odwagi tak tańczyć. Toż to „Nagi instynkt”, taka wyzwolona to ja nigdy nie byłam i trochę zawiszczę, że nie spróbowałam.
Gavotte dla elap – może nie do końca bretoński, ale ma swój urok…
https://www.youtube.com/watch?v=zo1LfU67XJc
Nawiasem: mam trochę bretońskiej ceramiki w motywy gavotte, przywiozłam sobie z St. Malo.
Alicja, Twoje wybory mnie rozczarowują! Tak zachowawczo??? A ja Ci przeznaczałam Danuśczyne pióra, artystko!
A ło, takiego gawota posiadam na kilku drobiazgach:
http://www.latrinitaineadomicile.com/fr/pot-ses-4-ustensiles-gavotte.html
Gawota kiedyś tańczono na balach, bywa jedną z części sonaty. A Twój filmik, Nisiu, przypomina, że Celtowie ostali się po obydwu stronach KANAŁU, na samych krańcach Europy.
Danuśko – Piękny walc z ziarenkiem melancholii, zapowiedzią smutku.
Uważajcie na siebie.
Dobranoc
Dobranoc Placku, ale po co było przed nocą znowu zabijać Annę? Żeby posłuchać pięknej arii w doskonałym wykonaniu? Ot, męskie okrucieństwo.
Nisia,
jakoś nie przepadam za nakryciami głowy, dlatego jak musiałabym założyć, to taki najmniej rzucający się w oczy.
Może wzięło się to stąd, że w ogólniaku wymagano noszenia beretu i sprawdzano przy wejściu, a niech nauczyciel po lekcjach przyłapał kogoś bez beretu…Oczywiście zależało od nauczyciela, większość nie zważała na to, ale wredoty bywały i dręczyły, bo to część szkolnego umundurowania. Jeśli już muszę czymś nakryć głowę, to jest to kaptur kurtki.
Ze wszystkich nakryć głowy najbardziej nie podobają mi się czapki-bejsbolówki, już wolałabym założyć berecik z antenką.
p.s.Kapelutek wzorowany na kapelutku Ali MacGraw z filmu „Love Story” zrobiłam na szydełku i nosiłam, zrobiłam ich kilkadziesiąt dla znajomych. Na szydełku robi się naprawdę biegiem 🙂
Ależ paskudnie. Muszę ubrać się i wyjść z psiakiem. Przy okazji zakupy. Dzisiaj niewiele czasu będę miała na pogaduszki blogowe, dopiero po południu siądę przy komputerze. Udanej soboty.
Dziękuję Placku !
Nisiu-Twój gavotte skojarzył mi się natychmiast z tańcami irlandzkimi i zresztą nic dziwnego 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=HgGAzBDE454
A drobiazgi kuchenne z gawotowymi motywami bardzo przyjemne.
Przy tej byle jakiej pogodzie na obiad przewidziane kacze nogi z dodatkami jabłkowo-pomarańczowymi.Mam nadzieję,że poprawią nam humor.
Wszystko to dzicy Celtowie…
Ale ci Twoi jakoś nieklasycznie tańczą, bo nie powinno być żadnych obłapek. Rączki z tyłu!
W nocy powinno się spać. Powinienem to sobie wytatuować po wewnętrznej stronie powiek. Świata nie zbawiłem.
Nisiu-nieklasycznie,bo przy tej długonogiej blondynie to zapewne nie sposób utrzymać rączki na uwięzi 😉
Zrobiłam mufiny brokułowe,całkiem smaczna przekąska:
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6102715070825113393/6102715124266550114?sort=1&pid=6102715124266550114&oid=104147222229171236311
U mnie trzaska słońce, śniegu wystarczająco, ale jak dla mnie mrozu za dużo, -11c. I mniej nie będzie podobno.
Podobno reszta stycznia też zamierza być ujemna, i to do -30c 😯
Ale nie takie my ze śwagrem…chociaż wolałabym na katamaranie bananówkę pić.
Dzisiaj sobota do załatwiania spraw i zakupów spożywczych, które co prawda zawsze Jerzor robi, ale na mięsach typu „z kością, na zupę” się nie zna.
U nas pada cały dzień. Wieje już mniej, niż wczoraj. Ja miałam dzisiaj dzień kuchenny, bo zapasy gotowców świątecznych wykończyły się. Gotowałam rosół na wiejskiej kurze z domowym makaronem (będzie jutro też) i bardzo smaczne mięso z owego kuraka może być jutro na zimno z sosem czosnkowym albo innym ostrym. Prócz tego udusiłam skoki i comber z młodego królika, ale sos muszę wykombinować na tym smaku z duszenia w maśle, cebuli i rozmarynie w piecyku – mimo, że niczym nie podlewałam, aktualnie królik kąpie się w czyściutkim rosołku.
Na deser upiekłam placek piaskowy z bakaliami (nie keks) – włóaśnie stygnie.
dobry wieczór …
ja niebalowiczka … jakoś mnie omijały okazje a ja omijałam je … w taki wieczór karnawału np. jak pada i wieje najlepiej mi w domu ….
a ta wyspa Naxos warta wyprawy ….
Gospodarz kusi Grecją, a my skusiliśmy się na nieco bliższe okolice:
http://www.eryniawtrasie.eu/14681
Alicjo, niech mnie życie nawet pokarze za bluźnierstwo: te Twoje minusy chętnie bym zamienił na moje plusy. Tu teraz czuję się jakbym wszedł w garniturze do basenu pływackiego, a nisko nade mną krążyłby helikopter.
A, bale – podzielam zdanie Piotra Gospodarza i sam muszę przyznać, że coś w rodzaju stresu miałem na zabawach polonijnych. Jakoś w przeciwieństwie do tych tutejszych, na polskich zwykle te tzw hajlajty, jak chomar lub węgorz były nie dla nas, bo jak podchodziliśmy w odpowiednie miejsce przy szwedzkim stole, widzieliśmy przeważnie już tylko puste gniazda po tych delicjach. Na tutejszych tego sobie nie przypominam. Tzn, albo nie było takich ekstrawagancji w ogóle, albo, jak były (i Niemiec wie co dobre), to było tego tyle, że wystarczało i dla drugiego, a nawet może i trzeciego szeregu.
Może ilość nawet nie jest dla organizatora należycie do ocenienia? Pamiętam ostatnią naszą, andrzejkową zabawę polonijną, gdy przed północą podawano zapowiadaną kawę i pączki. Dotańczyliśmy, gdy przed szwedzkim stołem była spora już kolejka. Gdy doszliśmy do pączków nie było już niczego do zabrania. A tak się cieszyłem, bo oszczędzałem się przy kolacji. Kawy na szczęście nie zabrakło. Siedzieliśmy wtedy przy okrągłych stolikach dziesięcioosobowych tak, że osób siedzących naprzeciw nie koniecznie można (trzeba?) było poznać. Tam wtedy naprzeciwko siedziały trzy paniusie. które nagromadziły tych pączków prawdziwą górkę. Mijała godzina za godziną po północy, a z tej górki nic nie ubywało. Wszystko to potem usunęły prawdopodobnie służby.
Do dziś nie jestem pewien, czy nie powinienem był poprosić o jednego aby z tych pączków. A jeśli bym się już przełamał, to z jakim komentarzem.
I jak to ma ten organizator skalkulować? Gdybym założył, że każdy z balowiczów zje dwa, to by przesadził, jasne! Przeliczyć to na półtora na osobę? Nie ma lekko organizator polonilnych zabaw.
Pepegor poruszył temat, który mnie kiedyś doprowadzał do białej gorączki. Rozumiałam jeszcze w latach niedoborów rzucanie się zaproszonych Polaków na owoce cytrusowe na stołach bankietowych (do wypychania damskich torebek i męskich kieszeni włącznie). Nie było, nie można było kupić chcieli zabrać do domu. Nieładnie, głupio ale zrozumieć można. Natomiast dzisiaj jest, kupić można, a na bankiety nie chodzą osoby na zasiłku dla bezrobotnych. Przeciwnie, chadzają osoby dobrze sytuowane, na stanowiskach i z wysoką pozycją społeczną. A obyczaje niezbyt się zmieniły i niejedna osoba organizująca bufet dla uczestników konferencji, pokazu, premiery uskarża się na tłum „nienażartych” biesiadników. Strasznie mnie to irytuje i po prostu nie rozumiem takiego zachowania.
Pepegorze,
obawiam się, że to nie służby usunęły górę pączków, tylko pod koniec imprezy wylądowały one w torbach paniuś.
To zjawisko dotyczy ludzkości jako takiej, a nie wyłącznie naszych rodaków. Niektórzy tak mają, mimo tego, że w domu pełna spiżarnia.
Miał być kapuśniak, ale kupiliśmy sushi na przegryzkę, a gotowe, w pysznym sosie żeberka z grilla (zamrożone) zjemy na obiad. Te żeberka zapisałam sobie – chcę zaprosić za 2 tygodnie towarzycho, zrobię dodatki, a żeberka są cymes, szczególnie sos, którym się je podczas grilowania smarowało dodaje smaku.
Pyruniu kochana, w tej tu już żółci dołączę i bal łowiecki.
Sylwestra 96 na 97 spędzaliśmy w Guchołazach. Objekt z czasów FWP i nie mam zastrzeżeń, bo było w miarę oczekiwań. Był bal sylwestrowy w ofercie i jak się potem okazało, był urządzany razem z miejscowym kołem łowieckim, który tam też urządzał coroczną tombolę. Jakoś nie przypominam sobie, czy wykup losów był dowolny, czy uczestnictwo w tomboli było przygwożdżone wraz z zakupem miejsca w sali. Było na koniec tak, że z nas, tzn tych co nie byli z kliki łowców, przy losowaniu tomboli nie wygrał nikt nic, a była nas na sali połowa.
Tacy to byli myśliwi.
Pepe – mieli stado jeleni za towarzystwo
tako rzeczez Pyro
Oj, jakieś to poczwarne, co napisałem.
Zapomnijmy!
Bardzo ładnie napisałeś, Pepe. Nawet nie wiedziałam, że znasz i archaizmy. Brawo Pepe.
Człowiek kultury narzeka na kulturę. Kulturalnym językiem.
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,140251,17220372,Grabaz__Polska_to_fikcja__Ten_kraj_potrafi_z_nas_tylko.html#TRwknd
Te archaizmy, Pyro wiedz, to u mnie to samo jak u tego, co się dowiedział o tym, że mówi prozą.
Ballada o żelaznym piecyku:
https://www.youtube.com/watch?v=vnNah7JtD8U
Aktualnie jestem na Balu Mistrzów Sportu. Młodsza ogląda, ja słucham, czasem lecę oglądać osobę albo kieckę.
Ja obejrzałam film „Ida”.
I jak, Alicjo? Jak w recenzjach, czy inaczej?
Bo ja daję najświętsze słowo, że nigdy, przenigdy nie przeczytam, nie obejrzę, nie dam się wciągnąć w rozważania o Zagładzie – nawet rzutowane na nasz czas. Ja już mam dosyć. „Ostatni etap” to był pierwszy fabularny film przeze mnie oglądany, miałam niedużo lat i odtąd dziesiątki wspomnień, książek, filmów, obrazów, rozważań… Już dosyć. Ja jestem przekonana, młodzi i tak nie uwierzą.
To nie jest film o Zagładzie, jasne, że w tle itd. ale jest to film inny, warto obejrzeć.
Mnie się przypomniały wczesne lata 60-te, przebój tych lat, „Rudy rydz” (jest w filmie) i takie skojarzenie, że jechaliśmy od Babci spod Krakowa, rodzice zatrzymali się koło Birkenau , mnie i siostrze jeszcze nie wolno było tam wejść.
Ale Ida to nie obozy. Ciekawa historia, polecam.
p.s.Recenzji nie czytałam, tylko nagłówki podchodziły pod oko.
Wiem Alicjo – ja czytałam recenzje, omówienia, dyskusję. Wanda to jest postać, którą rozumiem; znałam ludzi tego pokroju. Nie, żebym pochwalała, ale rozumiem. I te lata 60-te ponoć doskonale odtworzone…Na razie nie chcę oglądać tego filmu. Może kiedyś.
U nas w domu też wczoraj był wieczór filmowy,w programie była „Ida”(hej,Alicjo!) oraz „Yves Saint Laurent”.Niestety nie dołączę do licznego grona wielbicieli „Idy”,natomiast polecam wszystkim film o wielkim i neurotycznym francuskim projektancie mody.
„Ida”mnie wymęczyła,a przedziwny sposób kadrowania ukazujący głowy gdzieś na dole ekranu z wielką,pustą ścianą w tle wydaje mi się zupełnie niezrozumiały.
Postać Idy była dla mnie mało przekonująca.Podobała mi się natomiast rola ciotki w wykonaniu Agaty Kuleszy.
Ja sobie dzisiaj urządzę filmowy wieczór: TVP Kultura zaczyna przegląd dokumentalnych filmów M.Marzyńskiego. Dzisiaj „Powrót statku”, czyli „Batory wraca do Gdyni
Eksperyment na jutrzejszy poranek:
➡ Czy dźwięk wpływa na nasz smak? (Pierwszy link.)
Chyba, że ktoś pija kawę popołudniami… —
— to już!
– dobre (lub średnie) słuchawki w gotowości! (podpięte do kompa)
– kubki smakowe w gotowości!
– kubki kawowe w dłoń!
Po czem można eksperymentować dalej (zwłaszcza gdyby ktoś miał pod ręką samolot i jadło aero-planowe), wplatać pomysły i modyfikacje własne i zespołowe, nawet o grant (unijny albo i naukowy) zaaplikować. A co najmniej wywnętrzyć się w wielce naukowych periodykach (Facebook i Twitter gdyby ktoś nie wiedział… 🙄 ) Jedynie narzeczem angliczańskim władać trochę trzeba, inaczej gugletranslator zmasakruje nasze finezyjne impresje i tyle będzie z hołdu badaniom podstawowym 😮
Skoku w bok ciąg dalszy: http://www.eryniawtrasie.eu/14704
Ewo-jak zawsze z przyjemnością czytam Twoje zapiski z kolejnej wyprawy 🙂
Zwróciłam uwagę na fragment na temat wina lodowego.My też mieliśmy okazję je kiedyś próbować na jakimś targu,ale nie na Węgrzech tylko we Francji(chłe,chłe,jakby się kto dziwił)i pamiętam,że całkiem nam smakowało.Przy okazji znalazłam internetowy sklep sprowadzający wino lodowe z Kanady, gdzie produkuje się najwięcej tego rodzaju napitku.Zamawiać jednak nie zamierzamy,bo ceny cokolwiek mało przystępne.
http://www.bestcanadianicewine.pl/index.php?route=information/information&information_id=12
Alicja,która zapewne może kupić to wino w przyzwoitej cenie w swoim sklepie na rogu nie jest,jak sądzę,zwolenniczką tej winiarskiej produkcji z racji jej słodkawo-likierowego smaku.
Styczeń i luty, to dla Pyr czas herbaty z rumem – codziennie wieczorem herbata, cytryna, trochę cukru i rum. Tak przeciw grypowo.
Danuśko,
Na Węgrzech ceny były całkiem przystępne. O ile nie zakupiliśmy ice wine w pierwszej winiarni, to u Gala się złamałam: http://www.eryniawtrasie.eu/14713
Te trunki były wkusne 🙂
Jak zawsze skwitowałam wpis Ewy na jej blogu. Ja pasjami lubię ich opisy podróży. Wieje, pada, wieje – wracam do książki, herbaty i grubego swetra. Nie ma mrozu, a mnie chłód lata po plecach.
Pyro-w przerwie między książką, herbatą i swetrem wstawiłam do piekarnika chleb orzechowy.Po Świętach są w domu włoskie orzechy do zagospodarowania.Chleb ładnie pachnie i ten wiatr za oknem jakby od razu mniej dokuczliwy 🙂
Danuśka – z moim nowym uzębieniem unikam jedzenia czegokolwiek, o orzechach nie mówiąc. Jestem ciekawa ile jeszcze ta moja dieta przymusowa potrwa. Chodzę nieszczęśliwa i wściekła, że lepiej nie trącać, bo warczę.