Marzenie o wiośnie na Naxos
Ta dziwna zima, raz ciepło i deszcz, raz mroźno i lód na drogach, dała się nam we znaki. Nawet na wsi nie jest miło, tak jak zwykle o tej porze. Nie można przypiąć łyżew, bo strach, że lód się zarwie, ani biegówek, bo na pagórkach i łąkach śniegu na lekarstwo. Łatwo natomiast o zaziębienia i katary. I żadna dieta polecana przed laty przez babcie nie pomoże.
Wyprzedzając więc czas (a może to właściwy moment, by sprawę załatwić spokojnie i bez nerwów o wolne miejsca w samolotach i pensjonatach), wybraliśmy się do biura turystycznego, którego właścicielem jest zaprzyjaźniony kucharz Teo Vafidis. Obejrzeliśmy prospekty, wysłuchaliśmy porad i sprawa stała się prosta. W pierwszym tygodniu kwietnia jedziemy na wyspę Naxos. Tam tez spędzimy naszą jakże ważną rocznicę i czas polskiej Wielkanocy. Po drodze zawadzimy też o Ateny. Jestem pewien, że będzie to piękna wyprawa.
O tej porze roku wyspa nie jest jeszcze zatłoczona przez turystów, pogoda (na ogół) słoneczna pozwala chodzić w koszulkach z krótkimi rękawami, a liczni właściciele tawern marzą o każdym gościu z kontynentu. W dodatku Teo podpowiedział, gdzie powinniśmy zjeść uroczystą kolację. Wybierzemy się więc w Wielki Piątek do portowej tawerny. Tam możemy zapomnieć o wielkim poście, bo Wielkanoc prawosławna nadejdzie dopiero tydzień później. Zresztą i tak jesteśmy miłośnikami owoców morza oraz ryb, więc mięso jest w naszym wakacyjnym jadłospisie na szarym końcu. Marzenia o kuchni na Naxos wspierało wspomnienie sprzed kilkunastu lat, gdy (z kolei jesienią) spędziliśmy upojne wakacje na Paros.
A były one wspaniałe i kulinarnie. I to mimo (a może dzięki) prostocie kuchni greckiej. Wszystko tu bowiem opiera się na kilku zaledwie składnikach i paru technikach przyrządzania.
Oliwa (ale jaka!), czosnek, cebula, bazylia, serek feta, jagnięcina i wszystko, co pływa w morzu – to produkty, które codziennie trafiały nasz stół. Raz były grillowane, raz smażone we fryturze, czasem duszone, a zawsze – podlane aromatycznym winem – pyszne.
Prawdę powiedziawszy, jadaliśmy głównie w portowych knajpkach to, co złowili w nocy rybacy. Morskie produkty na szczęście były w takiej obfitości i wyborze, że przez 14 dni nie udało nam się zapewne skosztować wszystkiego, co przywoziły kutry.
Zaczęliśmy od ośmiornic. Ich mięso zaś zarówno pieczone, jak i smażone jest wprost doskonałe. A rybacy z każdego miasteczka potrafią ośmiornicę oporządzić tak, by była miękka i delikatna.
Równie smaczne i niemniej egzotyczne są kalmary. Cała zgrillowana tusza kalmara przypomina dwubarwny, białofioletowy kwiat pachnący morzem i… czosnkiem.
Prawdziwą grecką kolację należy zacząć od tzatziki. A jest to jogurt (zupełnie inny niż w Polsce) z czosnkiem, świeżym, drobno pokrojonym ogórkiem i oliwkami.
Przyzwyczajonym do polskiego stołu i przywiązanym do tradycyjnej kolejności dań można polecić zupę cytrynową. Gasi ona pragnienie i… rozbudza apetyt.
Potem można zamówić maleńkie sardynki z frytury, które zjada się w całości z głową, ogonem i wszystkim, co rybka ma w środku; krewetki z grilla lub z patelni; płat tuńczyka albo ryby-miecz; karmazyna w ziołach, a jeśli kto woli, to pieczoną doradę o zębatym pysku lub grenadiera w panierce.
Niektórzy dają się jeszcze skusić na słodycze. Tylko z reporterskiego obowiązku zamówiłem najbardziej klasyczne greckie ciastko, czyli bakławę. Wstążeczki cienkiego ciasta francuskiego owijały nadzienie z orzechów, rodzynek i czego tam jeszcze. A wszystko było nasączone wonnościami i ociekające oliwą. Zjadłem. Pamiętałem o tym fakcie przez trzy dni. I zdecydowanie odradzam. Nawet godzinny marsz lub tyleż pływania nie pozwala człowiekowi pozbyć się uczucia kamienia w żołądku.
Grenadier w czosnkowej panierce
4 filety grenadiera ok. 20 dag każdy, 8 dag masła, 3 ząbki czosnku, 15 dag miąższu świeżego białego chleba, 1 łyżka natki z pietruszki, oliwa z oliwek, cytryna pokrojona w ósemki
1. Rozgrzać piekarnik do 200 st. C. W naczyniu żaroodpornym posmarowanym oliwą z oliwek ułożyć filety w jednej warstwie.
2. W misce wymieszać masło z wyciśniętym czosnkiem i odstawić.
3. Wymieszać miąższ chleba z natką pietruszki i ułożyć grubą warstwą na rybach. Skropić rozpuszczonym masłem z czosnkiem. Piec 15 minut, aż chleb nabierze barwy złoto-brązowej.
4. Podawać z cytryną.
Komentarze
Tylko z reporterskiego obowiązku zamówiłem najbardziej klasyczne greckie ciastko czyli bakławę. Wstążeczki cienkiego ciasta francuskiego owijały nadzienie z orzechów, rodzynek i czego tam jeszcze. A wszystko było nasączone wonnościami i ociekające oliwą. Zjadłem. Pamiętałem o tym fakcie przez trzy dni. I zdecydowanie odradzam. Nawet godzinny marsz lub tyleż pływania nie pozwala człowiekowi pozbyć się uczucia kamienia w żołądku.
Zależy – o jakim żołądku mowa. Podróżując po Grecji w 1989, z radością pozwalałyśmy się (Przyjaciółka i ja) poczęstować dowolnie dużymi porcjami owego kalorycznego kondensatu*. Spaliło się wynosząc dwudziestopięciokilogramowe plecaki na rogatki mniejszych i większych miast (autostop – ach to tuptanie w skwarze z Omonia w kierunku peloponeskim!), tańcząc w tawernach, zrywając przez 12 dni jabłka, biegając wieczorami po plażach… Gdy się ma ledwie 20 lat…
Gdy się miało „późne dwadzieścia” – w Londynie przyjmowało się z równą chęcią różne ‚turkish delights’ i inne orientalne zemsty pacjenta (=prywatnych pacjentek z bogatych okolic emigracyjnych szacha Rezy): żydowski Doktor o sercu złotym nawet bardziej, niż jego dwudziestoletni mercedes przekazywał „zemsty” swej żonie (czyli Najfajniejszej Pracodawczyni), ona przekazywała B, a B zjadała w towarzystwie polskich i niepolskich znajomych.
Nie ma takich słodyczy w żadnym sklepie, reklamowanym (turystom) jako wschodni!…
Ach, czasy – mnóstwo ruchu w pracy, do pracy, po pracy… Ciekawe, jak żołądek i bioderka zareagowałyby teraz? 😀
_____
*pamiętam zwłaszcza rodzinę goszczącą nas (ucztą, nocą na zimnym, marmurowym tarasie (ot, karimata + śpiwór wystarczy) i owym słodkim śniadaniem…) w wiosce górskiej między Olimpią a Tripoli
To będzie piękna podróż na uczczenie wspólnej drogi.
Dobrze, że są warzywa, oliwki, feta, ryby i wino, bo Pyra umarłaby z głodu na tych połowach rybackich. Grecji jednak zazdroszczę – zawsze i wszystkim – a ze słodkości wschodnio – śródziemnomorskich, tylko odrobina chałwy od czasu do czasu; reszta nie dla mnie.
Konwickiego stracić, to żal serdeczny. On już jednak odchodził bardzo długo z życia literackiego; nie pisał od lat 20-tu. I (chociaż to smutna konstatacja) przetrwa przede wszystkim w anegdocie o stoliku w „SPATIF-ie”, potem w „Czytelniku”, gdzie spotykali się codziennie Holoubek, Konwicki i inni.
Wzruszająco romantyczne plany, w kolorze bieli i greckiej farbki do bielizny. Na wyspie Naksos podróżnikom ubywa 50 lat. Miejscowi twierdzą, że wystarczy wsłuchać się w miejscowe odgłosy i wwąchać się w miejscowe zapachy – mieszankę perfum Ariadny, wody kolońskiej boga na D, koziołkowo-osiołkowej sierści i greckich byczków.
Tańcząca i śpiewająca młodość
Ugotowałam 3 l sosu bolońskiego, a w zasadzie wariacji nt tego sosu. Znalazło się w nim kilka łyżek oliwy, średnia, posiekana cebula, ząbek czosnku, 2 dość grube plastry wędzonego boczsku, 0,5 kg mielonego z łopatki, w puszki pomidorów, słoik marchewki z groszkiem, przyprawa włoska do pizzy (dziecko przywiozło, b.pikantna), sól i peperoni. Gotowało się – dusiło 2 godziny, a teraz zastawię wodę na makaron.
Errata – tych pomidorów były 2 puszki i jeszcze 20 dkg pieczarek.
Koniec marca, początek kwietnia to bajkowy klimat na pobyt w Grecji, zaraz mi się przypomniał nasz pobyt sprzed prawie trzech lat.
Byliśmy krótko, 12 dni, ale zjeździliśmy Grecję od Aten po olimp i stamtąd na Peloponez. W każdym hotelu byliśmy jedynymi gośćmi, nie dlatego, że kryzys, ale sezon tak naprawdę zaczyna się od połowy kwietnia, objaśnili nam miejscowi.
Pyro,
zapominasz o baraninie/jagnięcinie greckiej (chyba, że nie lubisz, ale to najbardziej greckie mięso), jadłam prawie codziennie, jak nie szaszłyki to inne kotleciki ect.
Poza tym innego mięsa do wyboru, nasz pożegnalny obiad z Perykleskami był w knajpie w centrum Aten – poprosiliśmy o półmich po grecku przyrządzonych mięs, do tego obowiązkowo grecką sałatę i jeszcze coś tam, nie mam w tej chwili zdjęć z Grecji na komputerze, ale robiłam w tej knajpie zdjęcie greckiego stołu. Mnie bardzo smakuje greckie jedzenie, z kolei moja znajoma, bywała w Grecji, uważa, że tam wszystko tonie w oliwie i włoskie jedzenie o wiele bardziej jej smakuje. De gustibus.
Na Karaibach natomiast pozwoliłam sobie na rozpustę 😉
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5681.JPG
Alicja – ja nie odnosiłam się do greckiej kuchni jako takiej (lubię)tylko do owoców morza, na które cieszy się Gospodarz.
A na Twoim talerzu rozpoznałam tylko plastry cytryny i limonkę. Co jest co?
Pyro,
jeden z tych przyjemniaczków:
http://bartniki.noip.me/news/IMG_5662.JPG
Alicja – jak Ci smakują, to jedz. Ja jutro usmażę sobie mirunę i zjem z sałatą i jakimiś dodatkami. Mam nadzieję, że Twoje delikatesy mnie się nie przyśnią.
dobry wieczór ….
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1604903,1,tadeusz-konwicki–straznik-miasta.read
Odchodzą jedni po drugich : Szczypiorski, Torańska, Konwicki Mrożek, Szymborska, Barańczak. Wielcy za życia, jacy będą za lat 20, 40, 50? Czy będą czytani przez wnuków? Co po nich (po nas) zostanie? Dzisiejsza technika wplotła ich w świadomość wielu ludzi, ale czy trwale? Wszystko się zmienia szybko, coraz szybciej. A oni zostają – kruche, starcze figurki na ulicach śródmiejskich, przy jakichś stolikach, jeszcze 10-15 lat w pamięci współczesnych… Nie stać nas na klasykę?
Pyro-myślę,że zawsze nas stać na klasykę,ale pojęcie klasyki zmienia się na przestrzeni dziejów,a w ostatnich czasach jeszcze szybciej niż zwykle.
Wpadłam w ponury nastrój, a tam, pod Połczynem, w gospodarstwie Eski i Wuja Leszka, rodzą się cielęta. Wczoraj, kiedy z Eską rozmawiałam było ich już 17. Gospodarze mieli zamiar dochować się cieląt w kwietniu, aby w maju mogły już biegać po trawie, ale krowy zeszły na złą drogę i jak raz rodzą dzieci z nieprawego łoża, na początku stycznia. I teraz muszą siedzieć z dzieciakami zamknięte, bo dla maluchów za zimno na dworze.
U stadzie owiec u mojej kuzynki na Podhalu też przewidziane styczniowe maleństwa
i one również będą musiały poczekać na wiosenną trawę.
Wracając do Grecji, przełom marca i początki kwietnia to czas, kiedy tam wszystko kwitnie dookoła, temperatury w okolicach +20c i jest prawdziwa wiosna 🙂
A u mnie…szkoda gadać 🙁
Nisiu,
(z poprzedniego dnia wpis), nie zjadłam Jerzora, usiłowałam wzbudzić oburzenie, że dobraliśmy się do tego cudnego zwierzaczka i zjedliśmy. Pasuje do tematu jagnięcina 😉
Zwierzaczek biegł za mną i nie chciał wracać do restauracji, właściciel musiał go siłą zabrać. Czyżby maleństwo przeczuwało, że najprawdopodobniej któregoś dnia wyląduje na talerzach?
Przypomniało mi się, że nasz Kapitan na „Shanties” mieszka na stałe w Grecji i robi tam to samo, co na Karaibach, tylko w sezonie cieplejszym.
http://www.rejsy-po-karaibach.pl/pl/informacje/nasi-skiperzy/andrzej-wartalski.html
U nas rano było -24c, teraz ok -10c ale taka zawierucha, że głowa boli. Może by gdzieś do ciepłych krajów?
Proponuję grecką wyspę Naksos, z greckim przewodnikiem.
Jutro już upał, czyli minus 11 stopni.
Teo znany nam z programu „Europa da się lubić” odznaczał się w nim dość cholerycznym temperamentem. Widać, że ugrzązł w Polsce na dobre, bo swego czasu nie był zdecydowany (poprzednio był kilka lat restauratorem w Niemczech, a zamyślał o UK) w każdym bądź razie z powrotem, do Grecji, wybierał się tylko na wakacje, które dzielił na odwiediny u Matki i na 10 dniowy rejs wynajętą łodzią od wyspy, do wyspy. Sympatyczny gość, ale straszny satrapa.
O, widzę że u Jacka kapitanuje niejaki Garbaty, Wojtek Plewnia, którego poznałam najpierw jako szantymena i w miarę prostego żeglarza. Bardzo dobrze o nim mówią wszyscy, którzy go poznali.