Stroje balowe, czyli żelazny piecyk

Niegdysiejszych balów już nie ma. Zdarzają się jednak jeszcze tu i ówdzie w karnawale zabawy w domach prywatnych, a także różnych lokalach grupujących pewne środowiska pod całkiem czasem zabawnymi hasłami.

Nawet nasze blogowe koleżanki organizowały spotkania białe, fioletowe – zmuszające uczestniczki do wymyślenia stosownego stroju. Tytułowe barwy obowiązywały także na stole. Biel lub fiolet musiały dominować i w potrawach. To świetny pomysł godny naśladowania.

W ubiegłym wieku, zwłaszcza w okresie międzywojennym, z takich pomysłów słynęli literaci (najczęściej byli to Skamandryci gromadzący się na pięterku w Ziemiańskiej) lub malarze. Organizowane przez nich bale gromadziły snobistyczne towarzystwo Warszawy, a o zaproszenia było bardzo trudno.

Często owe bale kończyły się mniejszymi bądź większymi skandalami, o których jakże chętnie rozpisywała się prasa, plotkując co niemiara (choć przecież nie było jeszcze „Faktu” i „Superekspresu”). Jeden z głośniejszych skandali wywołał Jarosław Iwaszkiewicz, przychodząc na bal w stroju z pereł, pod którym poeta był w stroju Adama, czyli całkiem nagi. Później Iwaszkiewicz – gdy stał się już nestorem polskiej prozy i poezji – wyjaśniał, że nagi miał tylko tors i ramiona. Ale ci, którzy na owym balu byli, podtrzymują informację o goliźnie późniejszego prezesa Związku Literatów Polskich. Prawdę mówiąc – trudno mi sobie wyobrazić dostojnego pisarza ze Stawiska pląsającego nago na sali balowej.

Drugi głośny skandal w karnawale w latach dwudziestych wywołał student malarstwa, który przystroił się w żelazny piecyk, czyli tzw. kozę. Drzwiczki piecyka wypadały mu na plecach w miejscu, gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. Na drzwiczkach widniała kartka z napisem: NIE OTWIERAĆ! – co powodowało oczywiście, że wielu uczestników balu drzwiczki otwierało, by jak najszybciej je zamknąć. Zamknięty w piecyku student bowiem nie miał na sobie bielizny. Skandal był tak głośny i opisany, że zrekompensował on zapewne biedakowi cierpienia, jakie musiał przysporzyć mu ów metalowy kostium.

Wydaje mi się, że dziś ani jeden, ani drugi strój nie wzbudziłby sensacji, a może nawet zainteresowania. Do takiego wniosku dochodzę, patrząc na zdjęcia pań w sukniach przygotowywanych na różne uroczystości wręczania różnorakich nagród. Dodać muszę, że przyglądam im się zupełnie bez oburzenia.

Przy stole zawsze panuje tłok. Fot. Wojtek Laski/East News

Przy stole zawsze panuje tłok. Fot. Wojtek Laski/East News

Na koniec kilka zdań o balowym menu. Najsłynniejsze bale z dystyngowanym towarzystwem odbywały się przed wojną w siedzibie prezydenta. Były tam – jak można przeczytać w licznych wspomnieniach – przyjęcia na stojąco z obficie zastawionymi stołami. Nie od razu jednak można było sięgnąć po przekąski czy pieczyste.

Ale gdy kamerdynerzy otwierali drzwi do sali jadalnej, goście zapominali o swych arystokratycznych manierach i ruszali do szturmu, rozpychając się łokciami. Ten obyczaj przetrwał do dzisiaj. I to jest jeden z powodów, dla których nie chodzę na imprezy kończące się przy szwedzkim stole. Widok sapiących i walczących o schab czy udko bażanta rzekomo kulturalnych ludzi odstrasza mnie definitywnie.

A teraz właśnie rozpoczął się sezon walk gladiatorów o mięsne lub słodkie trofea. Smacznego!