Na bazarze w dzień targowy…
Liczni goście – co łączy się z częstszym niż zwykle pieczeniem ciast oraz tortów – spowodowali szybkie zużycie całego zapasu jaj przywiezionych ze wsi. Liczne miejskie obowiązki zaś uniemożliwiły kolejna wyprawę nad Narew. Braki musiałem więc uzupełnić zakupami na bazarze. Nie wyobrażam sobie ciasta z jaj fermowych.
Wizyty na bazarach to zresztą spora przyjemność. O znalezieniu kiosku z drobiem, w którym można za niewielka opłatą poprosić o wyluzowanie kurczaka czy nawet większego ptaka już pisałem. O świetnie oprawionych i zamrożonych szyjkach gęsich gotowych do faszerowania także. Dziś więc będzie o jajach.
Stoisk z jajami pod Halą Mirowską jest mnóstwo. Wielce zróżnicowane są także i ceny. Można tu kupić jajko już za 50 groszy. Tyle tylko, że będzie ono maleńkie. Jeśli niewiele większe ale leży pod kartką z dwukrotnie większą ceną, to wyczytać można, że zniosła je kura zielononóżka. Od pewnego czasu jaja tej rasy kur uznane są wśród snobistycznych (czytaj ekologicznych) bywalców targowisk za wyjątkowy rarytas. Największe jaja (nawet dwukrotnie większe od tych po pół złotego) kosztują nawet 1 zł i 20 groszy. Reklamowane są jako te od tzw. kur wolnochodzących i karmionych ziarnem. Kupiłem więc dwie paczki tych gigantów licząc, że na najbliższe spotkanie towarzyskie będzie ich dość. Potem zaś uzupełnię zapasy spiżarniane już od znajomych kur mieszkających tuż za moim płotem. Nie dość, że są tańsze, to i najsmaczniejsze w świecie.
Po przyjeździe do domu zabrałem się do roboty. I miałem niespodziankę. Z dwudziestu jaj przywiezionych z bazaru dwa, po rozbiciu, były mętne. Więc je wyrzuciłem. Pozostałym zacząłem przyglądać się uważnie i podejrzliwie. No i wypatrzyłem. Niektóre (dokładniej biorąc aż cztery sztuki) miały zmyte pieczątki, którymi opatrywane są jaja fermowe. Co prawda pachniały świeżo i miały zarówno białko jak i żółtko o właściwej konsystencji ale niewątpliwie nie zniosły ich kury biegające po podwórku a ich dieta zawierała niewątpliwie więcej chemii niż ziarna lub okruchów chleba.
I to była nauczka: robiąc zakupy na bazarze trzeba dokładnie przyglądać się towarowi. A przecież tak niedawno czytałem w książce „Smaki dwudziestolecia” (Maja Łozińska – PWN) o bazarowych szwindlach i sztuczkach: „Klienci bazarów i targowisk często padali ofiarą oszustów fałszujących sprzedawaną żywność starymi, „domowymi” metodami. Śniętym rybom, aby wyglądały na świeże, malowano skrzela na czerwono, konina udawała znacznie droższą wołowinę, do masła dodawano surowe tarte kartofle i dla koloru nieco soku z marchwi, do mleka dolewano wody, a chude mleko i śmietankę zagęszczano mąką lub zmieloną kredą, a także zaprawiano sodą, aby nie kwaśniały. Doświadczone gospodynie nie dawały się złapać na te wszystkie prymitywne sztuczki, a nowicjuszki w prowadzeniu domowej kuchni szybko uczyły się na błędach. Pomoc znajdowały też w gospodarskich poradnikach, które podsuwały sposoby na uratowanie zepsutych produktów. Najczęściej „regenerowano” zepsute masło: „na 1 kg zjełczałego masła dodać 5dkg węglanu potasu, wymieszać, zanurzyć w świeżym mleku na kilka godzin. Wyjąwszy z mleka, wygnieść masło w zimnej wodzie, kilkakrotnie zmienianej, a otrzymamy masło niczem się nie różniące od zupełnie świeżego i nadające się do podania na stół”. Nie wiadomo tylko, ile razy można było bezpiecznie przeprowadzić taką operację… Bywały też domy, gdzie nie przejmowano się jakością używanych w kuchni produktów. Irena Krzywicka wspominała torturę niedzielnych obiadów u teścia, Ludwika Krzywickiego: „Już w przedpokoju witał mnie zapach zjełczałego tłuszczu! (…) Masło do gotowania kupowało się raz do roku (tak!), topiło się je i jadło aż do następnego lata. A lodówek jeszcze nie znano. Tłuszcz więc gorzkniał, śmierdział, co nie przeszkadzało, by na nim gotować. W niedziele na obiad były zawsze wołowe kotlety, smażone na tym okropieństwie. Dziw, że się wszyscy nie potruli”.”
U mnie – tego jestem pewien – nikt się nie struje. A na targowiskach będę kupował z natężoną uwagą. I nie dam się oszwabić!
Komentarze
Z nabyciem dobrych jajek łatwo nie jest. Ja przywożę z mazurskiego zaprzyjaźnionego gospodarstwa, i nie zawsze dla wszystkich chętnych wystarcza. Rzeczywiście mają zupełnie inny smak niż sklepowo-bazarowe.
Dzień dobry,
http://foto.karta.org.pl/fotokarta/IS_2010_sz40_1016.jpg.php
Nowy – pisz, pisz, czytam 🙂
Na bazarze w dzień targowy 🙂 http://foto.karta.org.pl/fotokarta/jarosinska_03_02_02_006.jpg.php
http://foto.karta.org.pl/fotokarta/jarosinska_03_02_02_013.jpg.php
Fałszowanie jedzenia przez sprzedawców, to chyba sprawa odwieczna. Przecież w Culinariach Apicjusza sporo miejsca zajmują porady „jak się nie dać oszwabić”, a wszystkie starożytne kodeksy przewidywały surowe kary za fałszowanie miodu i wina. I pewnie niewiele to pomogło, bo proceder kwitnie przez tysiąclecia. A z jajkami bywa dziwnie – do bezpośredniego użycia też najczęściej udaje nam się dobyć jaja od znajomych kur.. Smakują i pachną inaczej niż fermowe? Niekoniecznie. Czasem Inka kupuje dla nas paletę jaj fermowych – z zaprzyjaźnionej fermy. Kury żywione paszą, a jaja z gwarancją świeżości – zebrane rano, a po południu Inka przywozi. I daję najświętsze słowo – niczym się nie różnią od tych w8iejskich, biegających. Zapach, smak i konsystencja ta sama. Tylko podświadomość kaprysi.
Takich bazarów już nie ma http://foto.karta.org.pl/fotokarta/taran_0245.jpg.php
Nie tylko w kramikach i stoiskach bazarowych spotykamy się z oszustwem. Ileż to już razy oglądałam programy o rzeźnikach którzy by zwiększyć wagę mięsa szprycują je w najlepszym wypadku wodą. Interwencje niewiel pomagają bo proceder kwitnie, a klient płaci.
Pewnie spotkaliście się z apetyczną szynką, z której podczas krojenia wylewała się nadmierna ilość jakieś cieczy.
E.
Smak jest wartością względną i bywa pochodną świadomości, sumienia, wyobraźni…
Co zawierają pasze dla kur fermowych:
śruty zbożowe (kukurydza, pszenica)
produkty uboczne przemysłu młynarskiego
poekstrakcyjna śruta sojowa typu „hi-pro”- genetycznie zmodyfikowana
marchew suszona
pokrzywa suszona
premiks mineralno-witaminowo-aminokwasowy
aromat identyczny z naturalnym
Złudzeniem jest przekonanie o możliwości odróżnienia (organoleptycznie) świeżego jaja fermowego od świeżego jaja „wiejskiego”. Wiarę w „naturalne” żywienie wiejskich kur (zboże, gotowane ziemniaki, zielonki) dobrze jest skonfrontować z rzeczywistością i zajrzeć, jeśli gospodyni pozwoli, do komórki przy kurniku. Albo zwizytować najbliższy GS czy inną mieszalnię pasz, gdzie zaopatrują się rolnicy.
Można też zapytać hodowcę, po ilu latach wymienia stado.
Kury intensywnie żywione paszami przemysłowymi są stymulowane do codziennego znoszenia dużych jaj, co po dwóch latach nadmiernej eksploatacji doprowadza do osłabienia i wyczerpania ich organizmów.
Świadomość, że jaja pochodzą od szczęśliwej, biegającej po podwórku i grzebiącej w ziemi kury, ma niebagatelny wpływ na subiektywną ocenę ich smaku. Sama myśl o tysiącach kur stłoczonych przez całe życie w klatkach wielkości pudełka od butów, jednym końcem dziobiących paszę, a drugim – wydalających jaja na taśmociąg, może odebrać apetyt na jajecznicę, ale nie zmieni faktu, że wartość odżywcza tych jaj, a także ich smak jest bez zarzutu.
Już w szkole mnie uczono, że przy pomocy jodyny można wykryć skrobię w nabiale. Nigdy nie zastosowałem uważając, że nikomu się nie będzie przecież chciało mieszać śmietany z mąką kartoflanną. A dzisiaj: skąd ja wezmę jodynę?!
Z jajkami natomiast ponura sprawa. Widać, że nioski nadal kombinują.
Nowy pisz, bo uprawiasz dobry i pożyteczny rodzaj podróżowania, czym się tu wyróżniasz i tym chętniej Cię czytamy.
A apostrof?
Dawno mi zwisa – niezależnie od tego w którą stronę.
Jajka kupuję od pani, która hoduje kury. Ale nie wizytowałam kurnika i nie wypytywałam o rodzaj paszy. Zadawalam się tym, że kury mają wolny wybieg. I zgadzam się z argumentami, które przedstawia Tobermory. Zresztą nawet kupując wiejskie jajka, nie uniknie się żywności produkowanej przemysłowo, a tam wykorzystywane są zapewne tylko jajka fermowe.
Esce lis zagryzł gęś, z którą wujek Leszek ważył się rano – stąd wiadomo, że gęś miała 7,5 kg. Zagryzł (taka świnia ten lis) i nie zjadł – zostawił. Eska mówi, że lisy mają teraz okres amorów i mord na gęsi był demonstracją „męskości”. Eska gęś zostawiła tam, gdzie leżała, jako wabik na lisa – żeby łotra ukatrupić. A skądże! Nie ruszył; przyszedł swobodnie, o tej samej popołudniowej porze i rozglądał się za kolejną ofiarą; ofiary jednak nie było – gospodarze nie wypuścili drobiu. I tak drób ma niezasłużony areszt domowy, a lis zdrów i pełen wiosennych chuci kręci się po zagrodach.
Nie wiem jak to napisać, ale ja zrezygnowałam z jaj pewnie + 00, albo ++ 0 jak kto woli, bo 2/3 w porywach do 3/3 mojej rodziny miało nieprzyjemności żołądkowe po spożywaniu tychże. Jaja od dalekiej rodziny ze wsi, źródło pewne. Reszta rodziny jest niezmiernie ucieszona, bo dla nich więcej wolnowybiegowych jaj do zagospodarowania 😯 Jadamy więc jajka ze sklepu i nie widzimy różnicy ( badania porównawcze były, owszem) poza brakiem nieprzyjemności. 🙂 Od zielononóżek nie jadłam więc nie wiem, ale chętnie spróbowałabym.
Zielononóżki? Może tak, a może nie
Dla tych, którym się nie otworzy całość tekstu, przytaczam istotne fragmenty:
„Zielononóżki to kury feministki. Kochają wolność – świeże powietrze, przestrzeń, trawę i słońce. Charakterne. Robią, co chcą. Wysypiesz im pszenicę – nie jedzą, bo wolą trawę i drapanie pazurem, aż wygrzebią robaka. Zamkniesz w klatce – po kilku miesiącach gubią pióra i zdychają. Za mały wybieg? Przefruną przez płot w poszukiwaniu przestrzeni. Słowem – to kury domowe, ale o dzikim sercu kuropatwy. Upchniesz je w wielkim stadzie – zaczną się dziobać i zjadać nawzajem. Chcesz, żeby znosiły jak najwięcej jaj? Figa z makiem. O ile kury świetnie nadające się do chowu wielkoklatkowego – rasy messa (jaja o skorupce brązowej) czy leghorn (śnieżnobiałe) – znoszą od 300 do 350 jaj rocznie, o tyle kapryśne zielononóżki zaledwie 150-170. Z tych wszystkich względów nadają się wyłącznie do chowu naturalnego, w małych przydomowych stadach. Jajka niosą małe, ale smaczne, z wielkim żółtkiem i charakterystycznym po ugotowaniu lekko przezroczystym białkiem. Mniam.
Niezłe jaja
Po powrocie z Radziwiłłowa sprawdzam, czy jajka od zielononóżek są w warszawskich sklepach. Są. I to ile! W eleganckiej Almie wystawia się je na sprzedaż w lodówkach – 10,50 zł za 10 sztuk. Na opakowaniu napis: ‚Jaja zielononóżki kuropatwianej, wolny wybieg’. W sklepie osiedlowym cena jeszcze wyższa – 6 sztuk za 7,80, czyli 1,30 zł za sztukę! Jajka od feministek są w Carrefourze, Tesco, Mini Europie, Mokpolu. Drogie, snobistyczne, modne, ale czy prawdziwe?
Jedne z kupionych przeze mnie jajek są duże, dziwnie białe, podczas gdy zielononóżka znosi jajka małe, o wydłużonym kształcie, w kolorze kremowym, cielistym lub jasnobeżowym. W innych opakowaniach jaja są co prawda zbliżone kolorem do jaj zielononóżek, ale wyglądają jak mutanty giganty. Coś mi nie gra. Objuczona jajami jadę do Mazowieckiej Inspekcji Handlowej.
– Rzeczywiście, dziwne te jajka – przyznają Joanna Jankowska–Kuć, wiceszefowa Mazowieckiej Wojewódzkiej Inspekcji Handlowej w Warszawie, i Grażyna Pasek, naczelnik wydziału kontroli artykułów żywnościowych i gastronomii.
– Ten producent w numerze weterynaryjnym na stemplu jaja ma zarejestrowaną działalność ‚przetwórstwo mięczaków i skorupiaków’ – 09, a nie ‚prowadzenie fermy kurzej’ – 13. Na innych stempel jest kompletnie zamazany – tak być nie może. Tam z kolei nie ma klasy wagowej – wprawne oko kontrolera od razu zauważa nieprawidłowości.
Na pytanie, czy Inspekcja Handlowa może sprawdzić, czy jaja są autentyczne, panie rozkładają ręce: – Możemy ocenić tylko, czy są dobrze, czy źle oznaczone, jak również ustalić źródło pochodzenia, tj. paczkującego oraz fermę pozyskującą jaja. O to, czy rzeczywiście są to jajka od zielononóżki, musi pani zapytać specjalistów od jaj.
W poszukiwaniu fachowców dzwonię do Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Warszawie. Pudło. Nie zajmują się takimi sprawami. Pracownik Zakładu Hodowli Drobiu Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego nie jest ani miły, ani pomocny: – Na zielononóżkach się nie znamy, nie wiemy, gdzie w okolicach Warszawy można znaleźć specjalistów, proszę dzwonić do Balic, do Krakowa. Dlaczego ten zakład ma w nazwie „hodowla drobiu”, a nic nie wie o najmodniejszej dzisiaj kurze w Polsce? Nie mam pojęcia. Dzwonię do ekologów. W Społecznym Instytucie Ekologicznym odpowiedź pada natychmiast: zielononóżkowcy są w Polskiej Akademii Nauk w Jastrzębcu. Jadę tam z jajami.
Sprawdzam!
Prof. dr hab. Kazimierz Jaszczak z Instytutu Genetyki i Hodowli Zwierząt Polskiej Akademii Nauk w Jastrzębcu długo ogląda jajka i kręci nosem. Proponuje konsultacje w zakładzie doświadczalnym PAN, gdzie będziemy mogli je porównać.
Po kilkudziesięciu minutach macania, oglądania, rozbijania, porównywania, mierzenia wysokości białek i wielkości żółtek, a nawet smażenia na patelni, kierowniczka zakładu Maria Gołębiewicz, która – jak mówi – ’40 lat spędziła w kurniku’ i zna się na jajkach jak nikt, wraz z prof. Jaszczakiem wydają werdykt: żadne z opakowań, które kupiłam w warszawskich supermarketach, jaj od zielononóżek nie zawiera! To podróbki mniej lub bardziej udające oryginał.
Pierwsze jaja, kupione w eleganckim supermarkecie, są zbyt duże i mają za biały jak na zielononóżkę kolor skorupki. Werdykt – jaja od kur przemysłowych, młodych, rasy leghorn. Wartość – 20 gr za sztukę. W sklepie kosztowały przeszło 1 zł.
Drugie pudełko, kupione w dużym supermarkecie, i trzecie, ze sklepu osiedlowego, kryją w sobie jajka w ocenie specjalistów zbyt wielkie jak na możliwości zielononóżki. Ważą za wiele, aby można je uznać za wzorcowe, mają zbyt małe żółtko w stosunku do białka. Werdykt: jaja przemysłowe od kur rasy leghorn lub krzyżówki leghorna z zielononóżką. Wartość rynkowa -30 gr za sztukę. W sklepie kosztowały 1,20-1,30 zł za sztukę.
Ocena jaj o jasnobrązowej skorupce kupionych w dużym supermarkecie: suss-exy – jaja od dużych i ciężkich kur brytyjek. Wartość rynkowa – 30 gr za sztukę. Sprzedawane w sklepie jako zielononóżki – 1,15 zł!”
Tyle o przekrętach.
Ceny może mało aktualne, bo artykuł sprzed 3 lat.
Pyra o wiosennych chuciach, a u mnie straszliwie zimowy poranek, pół metra śniegu (jak nie więcej!) i znowu -20C.
Dawno temu w wiejskim sklepie był skup świeżych jajek. Pani sklepowa oglądała je pod światło, czy aby nie „zalęgłe”. Te jajka zabierano do powiatu i sprzedawano w miejskich sklepach. Można było też sprzedać jajka w wylęgarni kurcząt, ale to było o określonej porze roku, na wiosnę.
Prawdziwe jajka od szczęśliwych kur jem u mojej szwagierki, która ma niezbyt wielkie stado, a wymiana stada jest dość płynna, bo zawsze w niedzielę i święta jest rosół. Kurczaki też własne, na wiosnę odpowiednią kokoszkę „sadza” się na jajkach i biedaczka wysiaduje. Za dawnych czasów było tak i w moim domu. Czym je karmi? Garścią zboża na pewno, a co jeszcze – nie wiem, w każdym razie na pewno niczym kupnym. Smak smakiem – nie widzę specjalnych różnic, ale jest różnica w kolorze, żółtko jest bardziej żółte, niż to w jajkach ze sklepu.
U mnie nie ma szans na inne jajka niż te ze sklepu. Przez ponad 30 lat w pamięci zostało mi jedno jajko, które wyrzuciłam, miało żółtko zabarwione krwią (dosyć mocno). Innych takich wypadków nie pamiętam, chociaż pewnie zdarzyło mi się wyrzucić kilka podejrzanych jajek.
Przypominam sobie, że mama sprawdzała podejrzane jajka w ten sposób, że wkładała jajko do szklanki osolonej wody. Świeże opadało na dno, nieświeże wypływało. Prosty sposób!
Jak popatrzyłam na te kury zalinkowane – to nie jestem pewna, może i jadłam od zielononóżek ale nieświadomie i różnicy w smaku nigdy nie zauważyłam. Specjalista od ras kur ze mnie żaden 🙂
Wczoraj zmarła Shirley Temple
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/181226/44fdfd6b77242931b681916e068474e2/
Na rasach kur znam się o troszeczkę, o ile. Mama hodowała kury przez dobrych parę lat i były to kury rasowe, jak na przykład poniższe leghorny. Z tym kogutem lubiłam się drażnić, był dość bojowy. Ja go zaczepiałam, w końcu zdenerwowany gonił mnie naokoło domu (a dom był spory). Czasem udało mi się zrobić dwa okrążenia, ale przeważnie jedno, bo miał parę w nogach, kogucisko, a ja za krótkie nogi. Salwowałam się ucieczką na schody i hop, na werandę, bo kogut też potrafił po tych schodach wbiec.
Poza tym hodowaliśmy zielononóżki, liliputki, karmazyny, suss-eksy i bodaj czubatki. Podwórko było rozległe, a jak na ogródku wszystko wzeszło i nie było niebezpieczeństwa, że świeżo obsiane grządki będą natychmiast rozgrzebane, otwierało się kurom bramę do ogrodu. Miały naprawdę niezłe, choć nieco przykrótkie życie 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/Bartniki-Mama%20karmi%20kury.jpg
*Miało być: „Na rasach kur znam się troszeczkę” 😳
Handlowcy, jednym słowem, robią niezłe jaja z jaj. A ja .
ilubię targowiska – barwne, dość hałaśliwe, tłumne. Nie lubię tylko kiedy targowisko z warzywno – owocowego zmienia się w prymitywną wystawę ciuchów.. Mówiąc serio – nie mam nic przeciwko targowiskowemu handlowi odzieżą – nie lubię tylko, kiedy stragany odzieżowe dominują na rynkach nad handlem spożywczym Fotografie targowisk, które robią w podróżach nasi Blogowicze, sa zawsze chętnie oglądane i tkwią w pamięci – Doroty z śąsiedztwa z Niemiec, Marka z Bolonii, Alicji z Afryki Płdn i z Ameryki Płdn, Nemo ze Szwajcarii i Italii, Pepegora z Turcji, Gospodarza z Hiszpanii i Sycylii, Danuśki – zewsząd, gdzie była, Sławka z okolic Paryża i nasze, lokalne prawie wszystkich, fotografujących. Rynki bardzo wiele mówią o ludziach, którzy tam się zaopatrują. Jeszcze zgubiłam Echidnę z jej halą targową i YYC z Amiszami. Jest tego mnóstwo, a ja to lubię.
A propos, po lewej stronie na tym zdjęciu są budynki kurnika. Przedtem była tam spora oranżeria (przeszklone okna), a budynki gospodarcze i służbowe były poza ogrodzeniem tej willi. Przed wojną musiało tam być spore gospodarstwo, o czym świadczą chlewy, stajnie dla krów i koni oraz wielka stodoła. Na środku dużego, trójkątnego podwórza stał wielki gołębnik, jakiego nigdy później nie widziałam. Do gospodarstwa należała żwirownia (rozrastała się jeszcze za moich czasów) oraz spory staw rybny.
Teraz główny budynek jest przeznaczony do wyburzenia, w czasie powodzi w ’97 roku został tak poważnie uszkodzony, że już żadne remonty się nie opłacają, a było ich kilka 🙁
Dzien dobry,
Jajka jak najbardziej od pani Ziny, zaprzyjaznionej sasiadki, smakuja wybornie. Chyba Alicja podala sznureczek w zeszlym roku do wywiadu z profesorem, co jajka od kury wolnochodzacej nie tknie, tylko fermowe bedzie jadl?
Ja bardzo, bardzo chce miec takie kury w ogrodku – miejsca na kurnik by wystarczylo – https://www.google.co.uk/search?q=silkie+bantam&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ei=Kyb6UtyrPI62hAeD5IDoDw&sqi=2&ved=0CAcQ_AUoAQ&biw=1024&bih=579
Jolly R – uśmiechnij się do Wujka Leszka – męża naszej Eski – hoduje drób ozdobny dla przyjemności. Czasem się żonie naraża.
Jolly,
to chyba ten artykuł. Nie pamiętam, czy „profesor od jajek” mówił coś o jajkach fermowych i tych od kur „szczęśliwych”, a sprawdzić nie mogę, bo nie mam wejścia na całość artykułu.
http://wyborcza.pl/1,75476,11493479,Jedzcie_jaja__Na_sniadanie__na_obiad__na_kolacje.html
To chyba byl ten wywiad:
http://wyborcza.pl/1,75476,11493479,Jedzcie_jaja__Na_sniadanie__na_obiad__na_kolacje.html
Pyro,
Ja mam wszystko obmyslone, gdzie w ogrodzie bylby kurnik, gdzie takie kurczaki kupic, czym karmic, jak nazwac :), tyle ze Jeff postawil dosc stanowcze jak na Anglika veto. Wady w moim planie jego zdaniem sa dwie: po pierwsze i najwazniejsze, okoliczna plaga lisow, ktore sie rozbestwily niemilosiernie; po drugie, co zrobimy jak sie bantamy niesc przestana, bo zjesc jako mieszczuchy na pewno nie zjemy.
O Alicjo przepraszam, lajza niemozliwa ze mnie.
W ubiegłym roku odwiedziłam Wystawę Kur Ozdobnych na SGGW,o czym jeśli mnie pamięć nie myli,wspominałam na blogu.To było sympatyczne doświadczenie 🙂
Tu krótka relacja z tej wystawy,ale to nie ja nakręciłam ten filmik:
http://www.youtube.com/watch?v=inVLDsSymE0
Tobermory-dzięki za artykuł o zielononóżkach i ich jajkach w naszych sklepach.
Ciekawe i cenne informacje.
Z tego sznureczka chyba da sie wywiad w calosci przeczytac:
http://www.arkadia-polania.pl/wywiad-na-temat-jaj-z-prof.-t.-trziszka2.php
Jolly,
ale masz zachcianki 🙂
Na pewno podobałyby Ci się liliputki, one są nieduże, ale też atrakcyjne, przynajmniej tak je zapamiętałam.
Było to nieduże stado i jajka utylizowaliśmy we własnym, domowym zakresie.
Ja, mimo że jak na wsi, mieszkam w granicach miasta i prawo nie pozwala na hodowlę niczego 🙁
A chętnie bym miała kilka(naście?) kurek, gdyby ogrodzić nasz teren, wystarczyłoby miejsca na tyle i na niewielki kurnik.
Dzięki, Jolly.
Jajcarski profesor chętnie się o jajach wypowiada, czytałam kilka innych wywiadów z nim. Zawsze interesujące 🙂
Niech mnie ktoś wygoni do zajęć… 🙄
Ponizej menu Bialego Domu na dzisiaejszy obiad prezydentow Obamy i Hollande:
First course: American Osetra Caviar, Fingerling Potato Veloute, Quail Eggs, Crisped Chive Potatoes
Second course: White House’s Winter Garden Salad (wszystko z ogrodow Bialego Domu)
Main course: Rib Eye Beef, Blue Cheese, Charred Shallots, Oyster Mushrooms, Braised Chard
Dessert: Hawaiian Chocolate-Malted Ganache, Vanilla Ice Cream and Tangerines
Nisiu czy pracujesz nad ksiazka? Hebrydy czekaja 🙂
Nowy- Twoja podróż i Twoja Kenia podoba mi się coraz bardziej.Dzięki za całokształt.
Jajka lubię i jadam często w różnych postaciach,ale nie wiem,czy jestem gotowa jadać je codziennie.Przepadam za pastami jajecznymi,które można urozmaicać różnymi dodatkami.
Jolly Rogers-czy Jeff,jako rasowy Anglik,jada codziennie jajka na bekonie?
Pyro-Osobistego Wędkarza zawsze dużo łatwiej jest mi zaciągnąć na targowisko niż do zwiedzania choćby najwspanialszej katedry 😉
Prawdę mówiąc na targ idzie bez ociągania,a tymi katedrami,to bywa naprawdę ciężko.Właściwie po dobrych paru latach podróżowania to nawet zaczynam go rozumieć 🙂
Dzisiaj prawie nie mogę sobie pogadać; znowu mam niestabilny internet – jest i za chwilę zanika. Nie szkodzi i tak nie rozstrzygnę co było pierwsze : jajko, czy kura. Zacząć by trzeba ab ovo. Idę gotować kolację, czyli to, co miało być obiadem, a nie było, bo dojadałyśmy wczorajszą zupę pieczarkową, więc polędwiczka na kolację.
Wlasnie wczoraj w CNN wspomnieli, ze od dwoch lat nie bylo oficjalnego bankietu (state dinner) w Bialym Domu i w ogole zastanawiano sie czy w obliczu kryzysu czas takich eleganckich przyjec panstwowych juz nie minal. No coz mnie czeka dzis zupa z soczewicy i stek lub kotlet cielecy (jeszcze nie zdecydowalem), a do tego lampka czerwonego Omar Khayama. Moze nie tak wyszukanie jak w Waszyngtonie, ale przynajmniej nad Nilem jest cieplej.
No to musi byc Kair bo w Chartumie wina nie bywaja 🙂
Jeszcze tam? Spokuj?
Na pewno spokój nad Nilem, bo media milczą.
Nad Nilem rzeczywiscie spokoj, choc podobno wczoraj wybuchla bomba kolo jakiegos ministerstwa. W kazdym razie turystow malo, a w hotelach i restauracjach klna na Bractwo Muzulmanskie, ze im turystow przestraszylo. Faktycznie w moim hotelu w Asuanie bylo tylko szescioro turystow (hotel na jakies 200 miejsc). Wracajac zas do jedzenia to wybralem w koncu stek. Zupy nie dostalem, bo kelnerka zapomniala przyniesc, jako ze zajeta byl glownie rozmowa z kolegami (bylem jedynym gosciem w restauracji!). Czulem sie troche jak w PRL-u. W Chartumie wina bywaja, ale tylko serwowane dyskretnie na przyjeciach dyplomatycznych.
Dzisiaj w Asuanie pojutrze w Wielkopolsce. Pedzisz jak wiatr. Tatarek w Aleji Jozefiny? 🙂
Danusko,
Jeff nietypowy, bo jajka w ilosciach hurtowych, ale bekon i wieprzowine w ogole to nie bardzo – czasami je ‚full English breakfast’, ale schabowego czy karkowki lub dobrej szynki nie. Przekonalam do poledwiczek wieprzowych :).
A propos bekonu:
– salatka: bekon + awokado + mlody szpinak z odrobina oliwa, czosnkiem i dyzurnymi
– bagietka: bekon + rukola + brie/ camembert + pieprz
Grzechu warte :).
Z podróżami zależy, co komu leży. Mnie wszystko ciekawi, zwłaszcza w dalekich krajach i kontynentach – bo wiem, że nie będę tam często.
Ciekawostka taka – zamówiłam książkę w The Polish Bookstore w Ottawie, bo niecierpliwa jestem i chcę mieć książkę JUŻ, natentychmiast!
Jakież było moje zdumienie, skąd zamówiona książka przyszła – a szła kapeczkę, bo z Ottawy przesyłka maszeruje jeden dzień, najwyżej dwa.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_2125.JPG
Zdębłam 😯
Zima w niedziele. Za oknem. Jakies minus 20*C.
https://picasaweb.google.com/117780101072784579146/ZimaLuty?authkey=Gv1sRgCODatI_XiJTq1QE#slideshow/5978472256961193746
Teraz -16*C, ale (zawsze jest ale) idzie a wlasciwie zawieje chinook, zjadacz sniegu. Powiem wiec bez zgadywania, ze na jutro zapowiadaja cale +6*C. Juz mi cieplej. W tym roku snieg i minusy nie popuszczaja jak zapowiadal rosyjski Uzbek o ktorym juz wspominalem wiec nie bede ponownie 🙂
Snieg sie pewnie nie stopi to jednak pare plusow z plusow bedzie.
Yukon Quest wyscig psich zaprzegow sie zakonczyl. Tym razem 30 jubileuszowy z Fairbanka na Alasce do Whitehorse w Yukon. Za rok w odwrotnm kierunku. Pozostal jeszcze Iditarod na Alasce do rozegrania 🙂
Sprawdzilam jakie wino bedzie serwowane podczas obiadu. Informuje, ze ponownie w Bialym Domu jest serwowane wino ze stanu Washington. Sprawdzilam rowniez cene tego wina z przekonaniem, ze mnie na to nie stac. No i mialam racje! Z przyjemnoscia otrzymam w prezencie butelke Chester-Kidder Red Blend 2009 Columbia Valley, Washington.
Inne wina serwowane podczas przyjecia to Morlet La Proportion 2011 z Napa Valley w Kalifornii i Thibaut-Jannison Blanc de Chardonnay z Monticello w stanie Virginia. Wybor Monticello na pewno ma silne podloze sentymentalne.
Kupilem tuszonke. Nie wiedzialem co to jest poza tym, ze wieprzowina. Na filmach wojennych jedli tuszonke, pamietalem. Mysle sobie cos jak konserwa turystyczna. Otworzylem i dziewczyny w pracy z miejsca zapytaly czy dzwonic na pogotowie. Sam niemal tluszcz, smalec, galaretki nieco i gdzies pomiedzy niemi jak gwiazdy we wszechswiecie rozrzucone miesko (slady mieska) no moze raczej jakies zaciemnienia w bialym tluszczu. Firma Krakus, napisy rosyjskie. Powiedzialem kolezankom z pracy, ze w czasie wojny niejednemu zolnierzowi zycie tuszonka uratowala a one, ze musiala byc inna armia bo kanadyjska by zmarla na takiej diecie 🙂
Koniec koncow wydlubalem „mieso” zgarnalem nieco galaretki i smalec wywalilem czyli wlasciwie nic nie zostalo 🙂
Konserwa turystyczna to jednak co innego, teraz wiem….
Panowie prezydenci odwiedzili zdaje sie Virginie i dom Jeffersona, Teraz wypija virginskie wino 🙂
Jolly Rogers-grzechu na pewno warte,ale kalorii w Twoich propozycjach to już wolę nawet nie liczyć 🙂 Odnotowuję jednak skrupulatnie,bo te połączenia wydają mi się bardzo ciekawe.
Dzwoniła do mnie Eska.Chciała wrzucić na blog zdjęcia zielononóżek albo jajka tychże niestety szczegółów nie znam do końca,bo słyszałam moją rozmówczynię,jak z kosmosu.Poza tym okazało się,że z powodu takich i innych problemów technicznych nie jesteśmy tych zdjęć zamieścić.
Hmmm… Dlaczego rowniez wypija wino z stanu Washington?
Danusko,
Jedno z moich ulubionych praw Murphegp glosi, ze wszystko co dobre jest niemoralne, nielegalne albo powoduje tycie :).
Ile trzeba wypic wina po zjedzeniu tej tuszonki? 🙂
Galon 🙂
Oj, młodzież młodzież.
Kto po tuszonkie pije wino???
Spirt.
Ostatecznie gorzała.
W sklepie na duzym, bardzo duzym odludziu na sprzedaz jest Moon Shine. To jest gorzala domowej produkcji. Tuszonki tam na pewno nie ma. 🙂 Na pewno jest tam produkt o nazwie Spam, ktory z tuszonka jest spokrewniony w wygladzie i w smaku.
Znam z opowiadan, a Eric Idle uwiecznil to w skeczu pod tytulem „Spam”.
Byłam świadkiem jedzenia tuszonki w 1945r – woje cieszyli się, jakby w totka wygrali. Czarny, wojskowy komiśniak krojony w grube kromki, na to słuszna warstwa tuszonki, w kubku płyn do toastów (to pewnie było 1 Maja) i w talerzu z boku kisłyje ogórcy. Myślę, że w warunkach polowych, kiedy to kuchnie nie zawsze nadążały za wojskiem, to bywł niezbędny dodatek paliwa do młodych najczęściej organizmów.
Też myślałam, że tuszonka to mielonka, ale na szczęście nigdy nie kupiłam 🙂 dzięki yyc za ostrzeżenie.
W związku z jajkami wychodzi, że jestem Anglik typowy 🙂
Przepisy na sałaty też pożyczam Jolly 🙂
Osobiscie nie polecam. Moze na wojnie albo gdzies daleko na polnocy, wyglodnialy to i energie da i na duchu wzmocni. W codziennym zyciu jednak tuszonka nie jest najlepszym wyborem na kanapke 🙂
Jajka lubie:
1-na miekko (takze z wody i w szklance)
2-jajecznica
3-na twardo
4-sadzone
1-5 kogel mogel 3 x tak
Sadzone lubie z kartoflami i kalafiorem, brokula i kwasnym mlekiem 🙂
Na miekko w kazdej postaci i kazdego dnia, ale nie codziennie, najlepiej w szklance u Noworolskiego w Sukiennicach albo (kiedys) w Bristolu warszawskim czy Grand Hotelu w Lodzi.
Jajecznica nie scieta za mocno, ale bialko biale, nie przezroczyste, zoltko jak na miekko. Czasem z cebula, boczkiem badz pomidorami. Na gesim smalcu ze skwarkami, albo ze szczypiorkiem. Posypana czerwona papryka czy ziolami provansalskimi. Z zoltym serem, smietanka, posypana suszonym oscypkiem, ale i parmezanem.
Na twardo wygodne i w gory i na piknik i na kanapki.
Kogel mogel z kako, rumem, sam 🙂
Do jaj kawa nie herbata (zamieszana nie wstrzasnieta) 🙂 Kropelek kilka smietanki swiezutkiej gestej, cukru lyzeczka, koniaku drobina.
Sniadanie gotowe!