Co my wiemy?

Staramy się wiedzieć jak najwięcej. Ale okazuje się, że nie wiemy wszystkiego, zwłaszcza przyszłość owiana jest tajemnicą. Na przykład ostatnio dowiedzieliśmy się ze zdumieniem, że jedzenie robaków stanie się obowiązkiem i koniecznością, że upokorzenie stąd płynące będzie naszym udziałem, jeśli do głosu dojdą niewłaściwe siły polityczne. Zjadamy ze smakiem kanapki z wędliną, smakowite potrawy mięsne, pyszne sery, wymyślne warzywa i owoce, przybywające z całego świata specjały, a tu taki cios zadany naszemu smakoszowskiemu samopoczuciu.

Ale nie martwcie się, jeszcze robale w menu to nic pewnego, a tymczasem za niedługo mamy najbardziej obżarte święta i nakazowi tradycji nikt się nie przeciwstawi; kosztując wymyślnych potraw zapomnimy o czekającej nas grozie. Prawdę mówiąc wobec groźnej wizji talerzy pełnych robactwa, nie pamiętamy o zjadanych jako najwytworniejsze dania, w odległej i mniej odległej przeszłości czy współcześnie szarańczy w miodzie żabich udkach kawiorze ze ślimaka ,czy flakach, specjałach, które mają, łagodnie mówiąc, różne oceny.

Ale wróćmy do tradycyjnie miłej wizji Wielkanocy, tradycyjnego święta obżartuchów,kiedy nie wypada jeść miernie.Co prawda, jak twierdzą niektórzy sytuacja nie sprzyja nadmiarowi jedzenia,ale przecież potrafimy i wyczarujemy, jak zwykle, pełne stoły.

Ubiegły wiek, czasy nieodległe, był dla polskiej kuchni wyjątkowy: dwie światowe, wyniszczające gospodarczo wojny, długie lata kłopotów z zaopatrzeniem, staniem w kolejkach i kupowaniem co „rzucą”. Czy jednak starsze pokolenie pamięta, aby za czasów słusznie minionych stół świecił pustkami? Fakt, że wymagało to przemyślności i fantazji czy zwyczajnej gospodarskiej wiedzy, ale w święta, zwłaszcza wielkanocne, mięsa (produkt zawsze cenny) królowały na stołach.

Czy w tym roku będziemy zajadać się mięsem? Wątpliwe, nie tylko dlatego, że drogo, ale ponieważ zmienia się w sposób widoczny nasz jadłospis. Ale całkiem odpuścić sobie mięso? Nigdy! Stanowczo, odrobina, zwłaszcza smakowitego mięsa nie zaszkodzi. Planuję przygotować faszerowanego kurczaka bez kości, który smakuje nam zarówno na ciepło, jak i na zimno, krojony w cienkie plasterki.

Zamiast całego indyka przygotuję udo, które na 3 dni przed świętami zamarynuję, masując wytrwale: na początek 2 łyżkami spirytusu a także łyżką cukru. Na kilka godzin przed upieczeniem w rękawie kawał mięsa zostanie posolony, a także wrzucę odrobinę masła i pokrojony ząbek czosnku. Schaby, ozory i galarety zostawimy sobie na inną okazję.
No bo ile człowiek może zjeść w dwa dni? Przecież obowiązkowe jest jeszcze dopełnienie menu jajkami, a rozsądek i apetyt podsuwa jeszcze pomysły wspaniałych sałatek. No i jeszcze żur, kwaśny i smakowity. No i jeszcze tradycyjne wielkanocne sosy, które do kompletu muszą towarzyszyć mięsom. No i jeszcze ciasta: baby, mazurki, serniki. Uff, nawet rozsądne święta, jeśli chcemy trzymać się blisko tradycji, niezależnie od cen produktów, muszą być świętami jedzenia. Ale przecież nikt nas nie zmusza do nierozsądnego pałaszowania.

I jeszcze obiecuję, że w następnym moim wpisie będą receptury rzadko przygotowywanych mazurków. To już kwintesencja tradycji, wyjątkowej i pysznej. Ale na razie życzę tak w ogóle smacznego!