Toniemy w zieleni

Zieleń tej wiosny jest wyjątkowa: bujna, intensywna, pełna dawno niespotykanego wigoru. Mniej skrupulatnie wystrzygane trawniki pokazują, że nawet w miastach roślinność byłaby bogatsza, gdybyśmy jej pozwolili się przebić. Dostrzegamy cichą walkę dwóch estetyk. I chyba trudno się zdecydować na uznawanie jednej z nich, po prostu uznajemy je obie: przystrzyżone trawniki pewnie będą współistnieć z tymi puszczonymi na żywioł. (To nie tylko kwestia estetyki, ale przede wszystkim próba zwiększenia bioróżnorodności w miastach. Kosząc trawniki odbieramy siedliska owadom zapylającym. Skoszony trawnik łatwiej też wysycha, bo wysiłek wkłada w tworzenie części nadziemnych, a nie korzeni, które magazynują wodę – dopisek Agata Adamczewska)

Tegoroczna wiosna przyczyniła się do niezwykłego bogactwa roślinności i oczywiście korzystamy z tego nie tylko w sferze estetyki, ale i siadając do stołu. Nie, nie chcę powiedzieć, że będziemy się żywili obfitymi trawami, choć moda na jadanie dzikich roślin nie mija, a wręcz się rozprzestrzenia. Ale przecież także rośliny hodowane przez nas pieczołowicie na grządkach miały jak dotąd doskonałe warunki do wzrostu i wydawania plonów. Tak więc nasz stół może być niezwykle w tym roku bogaty w owoce i warzywa: bujne, kolorowe, soczyste.

Mamy już pełny sezon na truskawki. I jedząc je możemy się przekonać, jak bardzo się udały. Są w tym roku wyjątkowo słodkie, soczyste i pachnące. Doskonale zapowiadają się i maliny, borówka amerykańska. Może więc warto było znosić te liczne tego roku deszczowe dni, skoro przynoszą tak smakowite rezultaty .Tak czy inaczej – czekają nas nie tylko smakowitości na talerzach, ale i chętka, aby zamknąć te doskonałe smaki w słoiki, torebki do zamrażania czy w pojemniki na wysuszone ogrodowe (i leśne) skarby.

Coraz bardziej popularne stają się wszelkie kiszonki. Bo to i zdrowe i smakowite i jeszcze, mimo starej historii są nowością w naszej kuchni. Ich pojawienie się jest renesansem jednej z najstarszych technik konserwowania żywności.

Właściciele nawet skrawka ogrodu wiedzą, że otworzenie słoika z przecierem z własnych pomidorów to wielka przyjemność, miłe wspomnienie zapachu lata. Robimy przetwory z kapusty, buraczków, dyń, ogórków. Ja jednak najbardziej cenię konfitury i dżemy domowej produkcji, które dobrze przygotowana, wedle starych receptur, mają jeszcze jeden wdzięk: wiodą wprost do rodzinnych wspomnień, przenoszą nas do czasów o co najmniej setkę lat wcześniejszych. A jeśli ktoś ma stary płaski szeroki rondel do smażenia pysznych słodyczy nić łącząca z historią jest widoczna nie tylko w smaku, ale i gołym okiem .A potem możemy w dodatku podziwiać na półce rozmaitych kształtów słoiczki.

Na wielu festiwalach kuchni regionalnej, targach śniadaniowych itp. coraz częściej można spotkać osoby sprzedające konfitury. Bardzo często nadaje się im nowy smak, mieszając owoce, dodając oryginalne ingrediencje. Przyznam się szczerze, że najbardziej cenię sobie te konfitury, powidła i dżemy przygotowane wedle starych receptur. Że wymagają dużo cukru? Fakt. Ale kto powiedział, że trzeba się nimi objadać? Nawet konfitura wiśniowa może być jedynie dodawaną w niedużej ilości ozdobą deseru. Jej słodycz współgra z kwaśno-gorzkawym smakiem owocu. Poezja!

No, ale drodzy państwo, w tych dniach pora zabrać się za truskawki. Kiedy trafią do słoika mają być jędrne, ciemnoczerwone otoczone ciemną, prześwitującą galaretą, powstałą z soku i cukru. Pewnie najłatwiej zrobić rozmieszany dżem. Owszem, też smaczny, ale przecież moja, licząca wiele dziesiątków lat receptura pozwala na uzyskanie truskawkowego dzieła.

Najpierw każdą, pozbawioną szypułki truskawkę, maczamy w spirytusie i na pół godziny pozostawiamy na płaskim talerzu .Następnie umieszczamy je w garnku i zasypujemy cukrem (na 1 kg truskawek około 60 dag cukru – zmniejszyłam jego zawartość). Pozostawiamy je na całą noc, po czym następnego dnia podgrzewamy, aż owoce wypuszczą sok. Studzimy. I tak przez dwa lub trzy dni studzimy i zagotowujemy. Pod koniec trzeciego dnia po kilkunastokrotnym powtórzeniu tego zabiegu konfitura powinna mieć już wyraźne cechy: nasączone cukrem owoce, nie mętny sok i gęstość. Oczywiście nie mieszajmy tylko potrząsajmy garnkiem. Ostatniego, czyli trzeciego, dnia starannie, powoli zagotowujemy konfiturę i gorącą przekładamy do wygotowanych i wypłukanych spirytusem słoików i zakręcamy. Pyknięcia pokrywek w czasie stygnięcia oznaczać będą, że dobrze zamknięte słoiki mogą być przechowywane do następnej wiosny. O ile wykażemy dyscyplinę i nie dobierzemy się do nich wcześniej. Smacznego!