Filozofowanie nad pieczystym

Chodzą słuchy, że powiedział to Sokrates, ale pewności nie mamy. „Wiem, że nic nie wiem” – ta myśl oddaje najlepiej nasze gospodarsko-rodzinne sytuacje, które zafundował nam wyjątkowo wredny wirus. Nie wiemy do końca, czy najbliżsi będą z nami, czy znów, w najlepszym wypadku, obok babki i talerza pisanek, ustawimy ekran laptop, aby widzieć najbliższych. I pomyśleć, że w naszym , pełnym niezwykłych możliwości świecie, nie możemy dać rady małemu tworowi, krzywdzącemu nas w każdym aspekcie. Odbierającego nam nawet uświęcone tradycją święta.

Na pewno nie będą to święta pełne gwaru i rodzinnych rozmów. Nie będzie sporów, beztroskiego objadania się przesłodzonymi mazurkami i gadania, gadania, gadania. Na pewno trudno nam będzie więc kupić tyle produktów, aby po świętach nie zastanawiać się, po co nam to było. No bo nadal nie wiemy, czy i ile osób (nawet w ramach dozwolonej medyczną logiką liczby zgromadzonych przy stole) będzie mogło w zasiąść przy świątecznym śniadaniu. A więc czeka nas organizacyjny wysiłek, aby pogodzić rozsądek z tradycją i aby w razie potrzeby móc podrzucić paczkę pod drzwi komuś, kto właśnie trafił na kwarantannę lub, niestety, zachorował.

Wielkanoc to tradycyjnie „mięsne” święta, następujące po 40 dniach postu. Czyli tylko wegetarianie nie przygotują pachnących pieczeni, nie rozłożą różowych plastrów szynki ani okolonych majerankiem cienkich plasterków schabowych. Pamiętam te święta, kiedy na naszym stole stawała cała brązowa szynka, którą staraliśmy się kroić w jak najcieńsze plasterki. Pamiętam ten moment emocji, czy tegoroczna szynka będzie „w sam raz” słona, dobrze zamarynowana, czyli w całym przekroju różowa, z kształtną obwódką białego, tłuszczyku. Ta szynka był to skutek popowstaniowych doświadczeń Dziadka, który po wypędzeniu rodziny z Warszawy pracował jako pomocnik rzeźnika w Raszynie.

Wszystko to jest już tylko historią. Dobrze, że resztki tej historii pamięta jeszcze Agata, dla której jest to jedno z ważnych wspomnień dzieciństwa.

Ale wróćmy do współczesności. Szynka o niezwykłym smaku, ale i wyglądzie, to już tylko smakowita rodzinna legenda. Możemy jednak przygotować doskonałe pieczone mięsa, których ilość można bez trudu dostosować do potrzeb. Ja w tym roku upiekę kilka (małych kawałków!) rożnych rodzajów mięs w dużym rękawie. Będzie to zarówno kawałek schabu (środkowego i karkowego), udo indyka, kurczęca pierś i ćwiartka kaczki. Każdy z kawałków mięsa zostanie doprawiony innymi przyprawami, jednak piec się będą powoli we wspólnym worku, dzięki czemu zapachy będą się wzajemnie przenikały. Po upieczeniu pozostawiam zawsze worek z pieczystym w stygnącym piekarniku, wtedy mięso robi się niezwykle miękkie. W razie potrzeby takie mięsa można podawać na zimno lub odgrzewać w rękawie .Tym razem jako dodatek zamierzam przygotować pieczone osobno owoce: renety, obrane i pokrojone w ćwiartki, posypię lekko mikroskopijną szczyptą soli i większą cukru, gdzieniegdzie powtykam gwiazdki anyżu i całe 2-3 laski cynamonu. Dopiero na talerzu można polać upieczone, pachnące owoce odtłuszczonym(w miarę możliwości) sosem spod mięs. Zapewniam, że jest to dodatek godny świątecznego stołu. Aha, amatorzy mogą owoce te zjadać również na zimno. Są doskonałe!

A więc smacznego!