Genius loci

Od zawsze uważaliśmy, że jedzenie najlepiej smakuje w miejscu, gdzie je wymyślono. Najlepszy dorsz z frytkami jest w Anglii, spaghetti we Włoszech, bagietka w Paryżu a weisswurst w Monachium. Najbardziej przekonujące było to wrażenie, jeśli idzie o typowe greckie wino, retsinę. Pod tamaryszkiem na Paros smakuje wybornie a przywiezione do Warszawy jest tylko specyficznie pachnącym i smakującym dziegciem, średnim winem stołowym.

Nie chodziliśmy do włoskich restauracji w Warszawie, bo wiedzieliśmy, że w przydrożnym barze w Italii , z włoskim „genius loci”, zje się bardziej smakowicie niż tu, w luksusowej włoskiej restauracji. Nie jadaliśmy poza Włochami zwłaszcza pizzy, która i tam musiała pochodzić raczej z Zi fiore niż z jakiejkolwiek innej pizzerii.

Jednak wczoraj przekonałam się, że każda reguła ma wyjątki i to miłe. Zagarnięta przez znajomych na późny lunch do skrytej w nieco ogołoconych już z jesiennych liści krzewach pizzerii, przy odległej od centrum ulicy Kuropatwy skusiłam się na trójkąty różnych rodzajów pizzy. I co? Otóż nie zawiodłam się. Miały naprawdę wyjątkowy smak, cienkie ciasto, chrupiące brzegi, nienachalne „obłożenie”, nadające dobry, stonowany i zharmonizowany smak. Ten smak obudził wspomnienie mistrzostwa wspomnianej wyżej ulubionej włoskiej pizzerii. Naszej wnuczce, która była niejadkiem przygotowywano tam pizzę w kształcie myszki, którą Zuzanna zmiatała do ostatniej okruszynki.

Może moja wstępna rezerwa brała się stąd, że w każdym sklepie widzimy sowite, wspaniałe mrożone pizze, które przypominają tę włoską tylko kształtem i nazwą. Ta była naprawdę włoska. W ciągu kwadransa, który dzieli mój dom od pizzerii, przebyłam drogę do włoskiego smaku. Z przyjemnością.