Co można robić na cmentarzu

Przede wszystkim – zarabiać. I to jest w porządku. Sprzedaż kwiatów, zniczy i innych utensyliów to robota ciężka, epizodyczna i nie zawsze przy dobrej pogodzie. Nie wiem jedynie, czy kolorowe baloniki to jest towar najbardziej dopasowany do specyfiki. A może to ślad starego obyczaju, rodzinnych raczej wesołych spotkań na cmentarzu i niezbędna odrobina jarmarcznej estetyki.
Już od kilku lat obserwujemy także, przy niektórych cmentarzach, jak na przykład w otoczeniu największej, jak to się mówi „warszawskiej nekropolii” niezwykłe ożywienie w listopadowe dni polegające na bogatej handlowej ofercie produktów spożywczych, a jakże, regionalnych, bio, najciekawszych i w ogóle naj. Kiełbasy, sery, pieczywo, słodycze -słowem wszystko, aby urządzić ucztę.
Najbardziej zdumiewający był w tym roku widok stoiska z regionalnymi wędlinami po wielkim szyldem ZAKŁAD POGRZEBOWY. O dziwo, nie odstraszało to chętnych od kupienia smakowitego kąska. A może to odżyły tradycje „dziadów” i inne starosłowiańskie, kiedy żegnając się z umarłymi lub odwiedzając ich w poświęcone im dni zjadało się obfity rytualny posiłek? Oczywiście drobną część pozostawiając dla przodków. Najwyraźniej nie wystarczy nam znicz i chryzantema, w smutnym cmentarnym miejscu potrzebne są jeszcze frykasy. Czy następnym krokiem nie będzie więc ucztowanie przy grobach.
A może po prostu na naszych oczach powstaje nowa forma łączenia dwóch światów: tego, którego już nie ma i tego, który cieszy się życiem, kto to przewidzi…