Zakupy, zakupy

Kiedy ustanawiano niehandlowe niedziele nie w pełni zdawaliśmy sobie sprawę, że wniesie to tak wiele zmian w nasze życie. Wydawało się wprawdzie nielogiczne, że nagle odpoczynku w niedziele wymagają jedynie handlowcy, tak, jakby osoby innych zwodów niegodne były tego dobra.
Nie wzięto pod uwagę, że sklepy czynne w niedziele były wygodą dla wielu rodzin, nie mających czasu w tygodniu robić ważnych zakupów, że kupowanie na zapas w tłoku, w soboty łączy się z marnotrawstwem, że kokosy będą robić stacje benzynowe, a małe sklepiki, dla których miało to być okazją do rozwinięcia skrzydeł – zwiną je szybciutko.
I wreszcie sami pracownicy handlu okazali się niewdzięcznikami, bo zabrakło im dawnych niedzielnych zarobków. Wszystko jednak wskazuje, że zarówno informacja, iż 15 tysięcy małych sklepów zwinęło się w ostatnim czasie, jak i opinia 70 proc. odpowiadających w ankiecie na ten temat jest na razie badana. Jak wielu i ja uważam, że zakaz handlu w niedziele nie dotrwa nawet do wakacji, w czasie których dorabiają chętnie studenci, a i sami pracownicy sklepów pewnie uznają, że zapewnienie 2 wolnych niedziel każdemu z nich przy lepszych zarobkach w pozostałe nie jest wielką krzywdą.
Prawdę mówiąc bardzo niemiłe wrażenie zrobiła na mnie wizyta w okolicy nieczynnej w niedzielę Arkadii. Miejsce zawsze tętniące życiem było puste i smutne. Myślę, że moje złe wrażenie to nic, w porównaniu ze smutkiem kupców, którym w te zbyt spokojne dni ucieka sporo pieniędzy.
Przyznam się, że nie robię zazwyczaj zakupów spożywczych w niedziele. Ale odkąd mamy te wolne, niehandlowe, zawsze złośliwie mi czegoś niezbędnego zabraknie i szukam czynnego sklepu po całej okolicy. Starając się temu zapobiec zaczynam kupować na zapas… i okazuje się, że nabyłam za dużo. Nie jestem mistrzynią w produkowaniu zupy na gwoździu, ale życie nakazuje mi często zagospodarowywać pozostające po takich obfitszych zakupach resztki, z którymi nie wiadomo, co zrobić, jeśli to nie jest pół gęsi lub pokaźny kawał pieczeni.
Najprościej wykorzystać ugotowane ziemniaki: gnocchi lub swojskie kopytka dają bazę na następny obiad. Ale jeśli nam zostaje trochę kalafiora, trochę brokuła (a może innych warzyw) i sporo ugotowanego kurczaka, na wywarze z którego powstała zupa na niedzielę? Wystarczy dogotować ryż, zrobić sos beszamel z 2 szklanek mleka, 2 łyżek masła i dwóch kopiastych łyżek mąki, dodać trochę startego sera żółtego, soli i pieprzu; następnie ułożyć warstwami w naczyniu do zapiekania: ryż, na to kilka łyżek beszamelu, na to kalafior i brokuł (ew. inne warzywa), znów kilka łyżek beszamelu, pokrojone w plasterki lub kostkę mięso z kurczaka, jeszcze warstwa beszamelu, a na końcu resztę ryżu i polać obficie pozostałym beszamelem, posypać jeszcze odrobiną sera i zapiekać, aż ser się rozpuści i lekko zacznie rumienić. Jest to naprawdę smaczna oszczędność. Zapiekanka prawie na gwoździu.