Hiszpańskie jedzenie

Hiszpańskie jedzenie
W czasie spędzanego w Andaluzji długiego weekendu majowego utwierdziłam się w opinii o wyższości jedzenia włoskiego nad hiszpańskim. Oczywiście mam na myśli potrawy w restauracjach, bo jeśli chodzi o włoskie i hiszpańskie produkty, to naprawdę trudno stwierdzić, które lepsze. Hiszpańskie oliwki i oliwa smakują nam odrobine bardziej. A co do serów czy wędlin, to już od lat prowadzimy badania organoleptyczne, ale ich końca nie widać.
Wracając jednak do restauracji, to we Włoszech naprawdę nie jest łatwo, nawet w lokalu dla turystów, trafić na zdecydowanie złe jedzenie. W Hiszpanii podczas tygodniowego pobytu udało mi się to bez trudu kilka razy. Na przykład w czasie długiej jazdy autostradą musieliśmy cos zjeść. Z całego posiłku najlepsza była bułka, naprawdę świeża. Mojego dania nie dałam wręcz rady zjeść.
W centrum Malagi trafiliśmy do restauracji, w której bardzo mili kelnerzy specjalnie dla mojego męża włączyli mecz w telewizorze, długo szukając odpowiedniego kanału. Niby nie powinnam narzekać, bo zachowali się nad wyraz miło. Ale zamówione danie było niesmaczne. Może popełniliśmy błąd, bo w tej restauracji było bardzo wiele dań mięsnych, zatem pewnie właśnie spośród nich należało wybierać. My jednak wybraliśmy paellę. Rodzinny specjalista od Hiszpanii aż się żachnął. Cóż oni w Maladze mogą wiedzieć o paelli! Prawdziwą paellę jada się przecież w Walencji (jedliśmy tam kiedyś i rzeczywiście była pyszna, z królikiem i owocami morza, mniam). Na naszej malaskiej leżały 4 zimne i kompletnie pozbawione smaku krewetki. Zastanowiło mnie nawet, jak można pozbawić krewetki smaku, może powinnam wziąć przepis, bo to nie lada sztuka.
Na szczęście były i miłe przeżycia kulinarne. Im bardziej zapyziały bar, tym lepsze było jedzenie. W górskim miasteczku Almogia w dwóch barach jedliśmy pyszne owoce morza. Wśród miejscowych emerytowanych rolników, którzy najwyraźniej lubią dobrze zjeść.
Miłym przeżyciem był też lunch w Grenadzie. Tradycja tego miasta każe do każdego zamówionego drinka podawać tapas. W cenie napoju dostaje się zatem również posiłek. Z tym, że o tym co się dostanie decyduje restaurator. W internecie znalazłam nawet poradnik, jak najlepiej rozegrać podchody w tej sprawie. Najpierw trzeba dobrze wybrać miejsce, przyglądając się, jakie tapas jedzą goście w różnych restauracjach. Zamówić drinki (nie za duże, w końcu pęcherz ma się tylko jeden), a potem spokojnie czekać.
My trafiliśmy do restauracji Casa Encarna. Postąpiliśmy zgodnie z zaleceniami, poczekaliśmy, dostaliśmy jedno tapas na spółkę, ale potem nerwy nam puściły i zamówiliśmy po daniu. Kelner poradził nam, żebyśmy zamówili po pół porcji. Całe szczęście, że go posłuchaliśmy, bo porcje były ogromne. Pyszne krewetki z blachy i wyśmienite sercówki. Z braku miejsc przy stolikach siedzieliśmy przy barze dzielącym restaurację od kuchni, więc przyglądaliśmy się pracy kucharzy i dopytywaliśmy o nazwy poszczególnych dań. Pan kucharz najpierw odpowiadał, a potem jeszcze podsuwał nam po odrobinie na spróbowanie.
Opracowałam sobie własny poradnik, jak się żywić w Hiszpanii. Żeby nie zapomnieć, jeśli zdarzy się jakiś następny pobyt. Chętnie się podzielę.
1. Jeśli możesz, kup pyszne produkty i sama przygotuj posiłek. Wystarczą nawet oliwki, ser i kawałek pieczywa.
2. Jeśli musisz zjeść w restauracji, unikaj centrów miast, okolicy znanych zabytków i zbyt elegancko wyglądających lokali.
3. Nie bój się miejsc lekko zaniedbanych, w których siedzą miejscowi, zwłaszcza jeśli wyglądają, jakby siedzieli od lat.