Najlepsza przyprawa to piękny talerz

W moim dzieciństwie podwórko było miejscem, gdzie bawiły się dzieci. Nie, oczywiście nie przez cały dzień, ale spotykały się kilkakrotnie w ciągu dnia, choćby na chwilę. No i oczwiscie znały się wszystkie. Mieliśmy w kącie podwórka istny skarb: resztki gruzów, ale takie naprawdę drobne resztki, bo te bardziej kłujące w oczy dawno już sprzątnięto. Zbieraliśmy drobniutkie kawałki potłuczonych talerzy, filiżanek, półmisków. Ponieważ kamienica była przed wojną zamożna, owe kawałki pochodziły z dobrej, częstokroć historycznej porcelany. Jeszcze wtedy nikt z nas, dzieci nie żałował, że uległy zagładzie, że możemy widzieć jedynie fragmenty. Pozwalało to niewątpliwie rozwinąć wyobraźnię i traktować owe kawałki, jak prawdziwe, całe przedmioty. To właśnie wtedy pokochałam ładną porcelanę. I tak mnie to uczucie trzyma, że nadal jeżdżę na targi staroci, choćby po to, aby zobaczyć coś pięknego. Rozumiem konieczność użycia niekiedy plastikowego talerza i kubka, ale patrzę z żalem na grillowe przyjęcia w ogrodzie, gdzie na plastiku podaje się smakowite kiełbaski czy kawałek pieczonego mięsa.
Przypomina mi się historia z Wiednia. Postanowiliśmy, Piotr i ja, zjeść na ulicy sławny wiener wurst, czyli doskonałe kiełbaski. Była pora przerwy na lunch, koło budek z tym specjałem pojawiło się wielu młodych ludzi, stanęliśmy i my w kilkuosobowej kolejce. I kiedy przyszła nasza kolej, sprzedawca widząc klientów znacznie starszych od innych, cudzoziemców, podał nam kiełbaski na porcelanowych talerzach i metalowe, estetyczne sztućce. Poczuliśmy, że także dla tego młodego człowieka sprzedającego kiełbaski plastikowy talerzyk jest czymś, co nie przystoi, że dla pokazania smaku istotnie dobrego dania, potrzebne jest coś więcej. Wprawdzie nie chodziłam we wczesnym dzieciństwie do barów mlecznych, a sztućce na łańcuchu uważam za artystyczne przetworzenie przaśnej rzeczywistości przez Bareję, ale pamiętam wczasowe paskudne fajansowe talerze w domach wypoczynkowych, jedzenie na których wydawało mi się latem dodatkową udręką(oprócz tego że było zwykle kiepskiej jakości). Na szczęście nowe trendy są niewątpliwie korzystne, dlatego przypomniał mi się sprzedawca z Wiednia. Nawet najskromniejsze barki wyposaża się dziś w możliwie ładne a czasem oryginalne naczynia. Wprawdzie street-foodowe jedzenie ciągle ląduje na plastikowych lub papierowych tackach, ale taka jest specyfika i choćbym nie wiem ile zrzędziła, spieszący się będą zajadać z tacki, papierka, serwetki. A coraz częściej, jak obserwuję, kupno ładnych talerzy to pierwszy wydatek dla nowego domu.
Zachęcam do zajrzenia, choćby w majowy dłuuuuugi weekend do rozmaitych tzw. lokali gastronomicznych, zwłaszcza tych wyglądających na starannie zaprojektowane i przyjrzenie się, jak to wygląda. Nakrycia stołowe stają się powoli ważnym składnikiem ich wystroju. I warto to zauważać. A może na przykład podzielić się z nami wrażeniami?