Cały ten rwetes

Gorączkowe sprawdzanie, czy wystarczy jajek, mięsa lub mąki, czy przemyślało się wszystko dość dokładnie. Czy nie pojawi się złośliwy brak w domowych zapasach. I to właściwie jest najważniejszy czas. Potem już tylko wystarczy to wszystko przygotować, wymieszać, pokroić, ugotować i upiec, no i na końcu odbyć wielkanocną ucztę, kiedy cały ten rwetes należy do przeszłości.
Nikt już jednak nie czeka na nią tak bardzo jak w czasach pradziadków, kiedy post był postem, a dyscyplina była żelazna. Choć oczywiście cieszymy się na faszerowane jajka, na smakowite śledzie w winie, rybę faszerowaną w galarecie i jeszcze ciepłą, ugotowaną, wędzoną szynkę. I koniecznie na polski sos chrzanowy składający się z chrzanu, jak nazwa wskazuje, śmietany i siekanych jaj na twardo oraz cukru i soli. To nie jest lekki sosik, tylko prawdziwy, świąteczny, naprawdę wyśmienity sos. Z plasterkiem mięciutkiej szynki – pycha. Po pierwszym plasterku mało kto ma ochotę na następny, bo trzeba spróbować choćby po maleńkim kęsku innych przygotowanych dań, a apetyty malutkie. A choćby były i większe, to jeszcze większy jest rozsądek, który każe przewidywać, że zdobyte w święta dekagramy trzeba będzie pracowicie zrzucić. Życie osób kochających jedzenie nie jest łatwe. Nie tak, jak dawniej bywało, kiedy nie dbało się o linię i kondycję, a jedzenie wielkanocnych dań przerywało się dopiero po świętach.
Patrzę więc na koszyczek wiejskich jaj, wyrastającą zieloną rzeżuchę i myślę, jak to dobrze, że choćby wielkanocny stół może być taki jak dawniej, że spotka się przy nim przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Czego życzę wszystkim Czytelnikom.