Trudne zadanie dla gospodarzy
Chodzi o gospodarzy domowych przyjęć. A o jakim stojącym przed nimi ekstratrudnym zadaniu mowa? Oczywiście mam na myśli liczne, częstsze obecnie niż kiedykolwiek albo po prostu częściej zdiagnozowane alergie pokarmowe, które utrudniają przygotowanie dla gości bardzo wielu smakowitych potraw, o ile oczywiście się o nich wie. Na szczęście handel i wytwórcy różnych typów żywności stanęli na wysokości zadania i można dostać produkty przeznaczone dla poszczególnych typów alergików. Jednak przyznacie, że utrudnia to przygotowania.
Ostatnio zdarzyło mi się przyjęcie u smakoszy i znawców dobrego gotowania, którzy musieli przewidzieć dania także dla znajomej niejedzącej glutenu oraz drugiej, z nietolerancją laktozy. Wszyscy wybuchnęli śmiechem na wieść o tym, że na dodatek niespodziewanie zjechała zza granicy zaprzyjaźniona wegetarianka i też zdąży przyjść. W każdym razie została zaproszona przez lubiących ją gospodarzy.
Na szczęście przyjęcie było obfite, wybór potraw duży i dla każdego coś miłego się znalazło, a osoba od laktozy po prostu wzięła tabletkę i wszyscy wyszliśmy po kilku godzinach nie tylko nagadani, ale i mile nasyceni, i to smakowitościami.
Ja jednak od pewnego czasu, jeśli urządzam spotkanie i zapraszam osoby, co do których stanu zdrowia nie jestem pewna, zazwyczaj przygotowuję choćby jedno danie, które mogą jeść wszyscy. Zawsze też mam ryżowe chlebki, sałatę, trochę warzyw. A ostatnio namiętnie gotuję zupy kremy (w kuchennym urządzeniu, które gdybym wymieniła, byłoby to reklamą).
Taki krem, który jest tylko zawiesistą warzywną zupą, niezaprawianą żadnymi zasmażkami ani śmietaną (jej gęstość tworzą aksamitnie zmiksowane warzywa), to danie dobre dla wszystkich. Gotowałam już zupy z cukinii, dyni, pomarańczową, z porów, batatów, selerów, pietruszki z gruszką i pietruszki z suszonymi morelami. Mam w planie zupę krem z buraczków, po której sobie obiecuję wiele wspaniałych doznań smakowych i zadowolenie ewentualnych biesiadników.
Można wszystkie te zupy ugotować w zwykłym garnku, będą równie doskonałe jak te gotowane w tym urządzeniu, którego nazwy nie wymienię, bo zupy kremy z warzyw wszelakich są doskonałe. A jako żelazny i pewny punkt zarówno małego, jak i dużego przyjęcia sprawdzają się jeszcze lepiej. No, ale wkrótce zacznie mi brakować pomysłów. Ratujcie! Podpowiedzcie, co jeszcze może być bazą do smakowitej zupy.
Komentarze
Pani Barbaro,
Jeżeli to chodzi o to ustrojstwo, co Pani nie podpowie, a co je mam na myśli, to sugeruję zajrzeć do znajomych Wielbłądów. Jeżeli to jednak inne ustrojstwo, to zawsze można się zainspirować.
Dodałabym zupę krem z brokułów i ew. kalafiorową. Ostatnio gotowałam zupę (prawie krem) z pomarańczowej soczewicy. A prawie krem dlatego, że zupa sama w sobie była dość gęsta, soczewica ładnie się rozgotowała, ale małe grudki dodawały smaczku. Nie mam właściwej maszyny, garnek załatwia sprawę, a blender „żyrafa” kończy dzieło. W Meksyku próbowałam też zupy szpinakowej, miała piękny kolor i ciekawy smak. Do zup kremów podaję grzanki, czasem prażone pestki słonecznika, dyni lub inne, podrumieniony bekon, czy pokrojony/pokruszony ser.
Jako baza może być jeszcze seler (w połączeniu na przykład z porem i ziemniakiem) czy tez pieczarki lub zielony groszek. Lubię mieszać warzywa. Pokrojone, najpierw je podsmażam na oliwie i następnie dodaje wody.
Salso! Mam trochę soczewicy, to spróbuję. Kiedyś nie miałem grzanek do zupy dyniowej, to podałem słone paluszki (precelki) i pracowało!
Wpis Magdaleny o banałach był luźną uwagą. Dzięki niej wynalazłem głupawe słowo: „poppolit”! Śmiejmy się częściej. 5 śmiechu, to o 5 miesięcy dłuższe życie. Kto mnie zna, to wie, że może za często się śmieję. Będę żył 100 lat! Chyba, że przestanie być śmiesznie… 🙂
U mnie na kolacje byla zupa krem porowo – ziemniaczana. Do talerza z zupa wrzucilam male grznki. Wielkim odkryciem dla mnie byla zupa krem z rzezuchy lakowej. U nas ta salata nazywa sie cresson. Salata cresson rosnie czesciowo zanurzona w wodzie. Po zmiksowaniu wyglada troche jak zupa szczawiowa i ma lekko pieprzny smak.
Cichalu, do soczewicowej najpierw zeszkliłam posiekaną cebulkę, czosnek, ździebko chili i imbiru, dopiero po chwili dodałam soczewicę i podlałam wodą. Można rosołem czy wywarem warzywnym. Soczewica bardzo szybko była miękka. Każdy doprawiał wedle uznania, u mnie dużo zielonej kolendry. Czasem jeśli akurat mam, dodaję do takich zup kremów łyżkę serka mascarpone. Dekoracyjny i smaku doda, ale kalorii też 🙂
Salso, czy soczewicę moczysz, czy od razu , a la mexicana, łubudu na gaz? Dodatki takie same, tylko ja cebulę na złoto, a kolendra NIE!
Ja zaprawiam krem z pomarańczowej soczewicy pomidorami z puszki, doprawiam na ostro i dorzucam grzanki oraz pokrojone i wysmażone na chrupko plastry boczku. Można też iść w klasykę, tzn krem grzybowy lub pomidorowy.
Cichalu, moja soczewica była suszona, drobna, w połówkach, tylko przelałam wodą, bez moczenia, do garnka. Widzę, że kolendra jest be, no trudno 😀
Kolendra jest bardzo trudna „do wyważenia” w potrawie, bo ma silny aromat. Jerzor też kolendrze mówi stanowcze nie, nawet niewiele mu przeszkadza. No to nie 😛
Ja polecam jeszcze krem z marchwi z chrzanem, krem z ziemniaków z koperkiem – dodaję wysmażone skwarki z boczku, krem z fasoli „Jasiek” z majerankiem i czosnkiem. No i o tej porze roku krem z brukselki z ziemniakami -czasami dodaję czosnek a czasami czarny pieprz.
MalGośka, już lubię Twoje zupy, wszystkie trzy, a i tę brukselkową. Dzięki 🙂
Oj ja też, ja też, tylko czosnek i czarny, zawsze!
Moja ulubiona kremowa zupa jest brokulowa. Podobnie do Aliny, najpierw podsmazam troche mieszanych drobno pokrojonych warzyw (wloszczyzna), potem dodaje brokuly i zalewam woda, dosmaczam. Gotuje az brokuly sa miekkie – potem miksuje na krem. Aha, dodaje tez jednego ziemniaka, zeby zupa miala gesta konsystencje. Mlode brokuly gotuja sie bardzo szybko i maja piekny kolor; odgrzewana zupa traci kolor (ale nie smak). Podaje z groszkiem ptysiowym lub malymi czosnkowymi grzankami.
A jesli chodzi o podejmowanie gosci z roznymi ograniczeniami dietetycznymi, to juz sie przyzwyczailam, tym bardziej ze ja tez nie moge jesc nic co zawiera laktoze, a i w rodzinie jest paru alergikow. Najwiekszy problem mam zawsze z kolezanka weganka – trzeba sie troche nawymyslac zeby potrawy weganskie byly syte a nie byly tylko warzywnymi dodatkami do reszty obiadu. najlepsze sa wtedy dania jednogarnkowe z soczewica, cieciorka czy tez naszymi kaszami – tak nauczylam kolezanke-Kanadyjke jesc kasze gryczana. Moze ktos ma jakies dobre pomysly na ciekawe dania weganskie?
GosiaB, może taki blog będzie inspiracją, wygląda smacznie 🙂
https://wegannerd.blogspot.com/p/o-mnie-sow-pare.html
…albo przytaczana tu często: http://www.jadlonomia.com/
Salso, bardzo dziekuje, przejrzalam ten pierwszy blog napredce i bardzo mi sie podoba. Zalazlam ciekawe przepisy na mlekp roznej masci, m.in. owsiane – nie przypuszczalam ze z owsa mozna mleko … Jest tez troche przepisow na mleko z orzechow ale u nas odpada ze wzgledu na alergie. Spodobal mi sie tez przepis na kotety ziemniaczane – proste, smaczne, mozna podac z sosem czy innymi warzywami. Ja najczesciej robie cos typu gulasz jarzynowy plus kasza lub inne „ziarniste”, duzo dan z kuchni indyjskiej tez sie nadaje. Moja kolezanka jest weganka od okolo dwoch lat, przedtem byla wegetarianka, i bylo duzo latwiej 🙂
My nie mamy takich kłopotów z gośćmi. Ludzie starszego pokolenia na ogół nie mają alergii ani kłopotów z rodzajami jedzenia. Mamy tylko wnuczkę – wegetariankę, ale ona sama sobie przyrządza posiłki. Czasem tylko są jakieś preferencje. Nowy np lubi czerwone wino. Mój zięć – malt whisky, inny woli bourbona. A ja antyfaszysta i anty ksenofob przyjmuję do organizmu wszystkie rodzaje, no i pyfffko, oczywiście! 🙂
To jest niezły kłopot dla gospodyni/gospodarza, tacy wymagający goście. Alergicy albo będący na specjalnej diecie ze względów zdrowotnych to jedna sprawa, wegetarian łatwo nakarmić, ale już jakieś inne wegaństwa to fanaberie. Co najwyżej na jedno przyjęcie 😉
Swoją drogą to prawda, że starsze pokolenie bardziej zaprawione w bojach przy stole, mnie tylko zdziwiło i całkiem znienacka napadło uczulenie na szpagari, które bardzo lubiłam, ale już od 3 lat nie jem 😯
Misio robi porządki w domu, prawie to samo, co Nowy, tylko bez malowania chyba – i dlatego nie pisze.
Nowy,
mógłbyś tam odpatrzeć od Tabithy jakieś przepisy…założę się, że ciekawe i dobre…
Dobranoc 🙂
Dzień dobry,
Nie mam wielkiego problemu z gośćmi, którzy u mnie bywają. Prawie nie ma wśród nich Polaków, a bywający czasami Amerykanie i Latynosi nie sprawiają kłopotów, byle nie było wieprzowiny, której większość nie lubi lub wręcz nie je. Rozmiary mieszkania bardzo ograniczają ilość gości, gwarniej bywa w ciepłych miesiącach, kiedy można usiąść na zewnątrz (na dworze, a w/g Cichala na polu 🙂 ). Moją specjalnością są wtedy udka kurczaka zrobione na bardzo ostro, z dużą ilością przypraw i ostrej papryki. Obcując przez lata z Latynosami polubiłem ostre lub bardzo ostre potrawy. Tabitha przywiozła ze sobą z Afryki podobne zwyczaje.
Największym alergikiem bywa tutaj mój syn, któremu w Polsce wszystko szkodzi, nie je wielu rzeczy, z mlecznymi na czele. Tutaj je wszystko i nie zauważyłem żadnych alergicznych zmian.
Salsa, dziękuję za poparcie i link do chapati. Okazuje się, że to wcale nie jest tak do końca wyjaśnione. To afrykańskie chapati jest znacznie różne od tego indyjskiego chapati. Jest robione z mlekiem, olejem i czymś tam jeszcze. Pomimo, że nie wygląda tak „puszyście”, jak to indyjskie, jest jednak bardzo miękkie i delikatne, oczywiście najlepsze tuz po zrobieniu. Tabitha piekła to na zwykłej patelni.
Chapati to jedna z najbardziej popularnych potraw Kenii i północnej Tanzanii. Znają to wszystkie zamieszkujące tam plemiona. W tych biednych krajach jest to również potrawa bożonarodzeniowa, podawana ze wszystkim na co stać rodzinę, często są to same placki lub po prostu z mlekiem, a czasami z mieszanką warzyw gotowaną jak gulasz – pomidorami, cebulą i ziemniakami. U tych, którym się dobrze powodzi można spotkać gulasz z mięsem wołowym lub baraniną.
Wschodnie wybrzeże Afryki posługuje się językiem swahili, który w Kenii, obok angielskiego, jest językiem urzędowym. W swahili chapati znaczy to samo, w języku plemienia Kikuyu – chaphachi, a ci, którzy posługują się tamtejszym slangiem powiedzą – chapo.
Zanudziłem potwornie, ale kto dotarł do końca wpisu – dziękuję.
Alicjo – Tabitha gotuje bardzo dobrze i stara się, żebym ja to również jadł, ale to wszystko robione jest na tzw. oko. Zawsze wielka kulinarna improwizacja, co dziwniejsze, zawsze udana. W głębi duszy uważam, że na tym właśnie polega kulinarna sztuka – wyczarować coś dobrego z tego co się w danej chwili ma.
Ona do gotowania używa mnóstwa ziół, przypraw dodawanych na wyczucie. Część z nich kupiona jest w polskim sklepie, więc ona kieruje się tylko zapachem. Naprawdę działa.
Dobranoc. 🙂
Zupy – kremy. Niedawno o nich wspominaliśmy. Prawdę mówiąc – nie przepadam, a z tego co pamiętam, Krystyna podobnie. Pewnie nie jestem wielkim smakoszem i znawcą dobrego gotowania. Po prostu – lubię to co mi smakuje, nie bacząc co inni lubią lub o mnie powiedzą. Jestem kulinarnym Nikiforem i takim pewnie pozostanę. Dobrze mi z tym. 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Pączki udały się. Przepis ten sam od chyba 30 lat, ale w tym roku robiłam dodatkowo porcję bezglutenową. Chciałam, by wszyscy mogli odczuć smak Ostatków. A jesienią w najbliższej rodzinie ujawniła się (została stwierdzona) celiakia – i to nie tylko u przedszkolaka, ale i u całkiem dorosłej osoby.
Z przyjemnością przekazuje pozdrowienia od Danuski i Jolinka, ktore maja dzisiaj w planie wędrówkę Estrada de Corda na wyspie Santo Antoa i tamtejszy specjał catchupa.
Alergie dotykają teraz coraz więcej osób, szczególnie dzieci.
Jest oczywiste, ze jeśli zapraszamy i znamy problemy naszych gości, uwzględniamy to przygotowując nasze dania. Jak głosi staropolskie przysłowie: Gosc w dom, Bóg w dom 🙂
Pani Barbaro, byłam ostrożna z tym że zupy z warzyw mogą jeść wszyscy.
Ludzie miewają alergię na seler, marchew, por, cebulę i czosnek – te alergie często współwystępują, zwłaszcza czosnek-cebula-por.
Osoby z dną moczanowa powinny w ogóle unikać szczawiku, szpinaku, brokułów, brukselki, papryki i roślin strączkowych – że wymienię tylko „zakazane”.
Konia z rzędem temu kto ugotuje potrawę którą zje i cukrzyk, i podagryk, i alergik i trzóstkowiec i bezglutenowiec i nie wyjdą głodni.
Osoby nietolerujące laktozy (nie ” z nietolerancją laktozy” bo to nie choroba a stan naturalny u dorosłego ssaka, osoby trawiące laktozę to mutanty) mają w sumie najłatwiej, bo teraz można laktazę w tabletkach łykać.
Od pewnego czasu z łatwością można też kupić mleko, twaróg i sery bez laktozy. To dobre rozwiązanie, bo wiele osób nietolerujących laktozy, bardzo lubi mleko i jego przetwory.
Mieszkająca za granicą córka znajomych wybiera się do nich wraz z mężem na letni dłuższy urlop. A że niedawno oboje zostali wegetarianami i prawdopodobnie będą nimi także latem/ choć rodzina podejrzewa, że to tylko chwilowe/, uprzedzili o tym bliższych i dalszych krewnych, których zamierzają odwiedzić. I teraz krewni telefonują do rodziców tej córki w sprawie konsultacji kulinarnych. Ale rodzinni wegetarianie to mały problem, bo zawsze bez skrępowania można ich zapytać, co mogą jeść, a i sami pomogą w gotowaniu.
Tak jak Nowy i Jolinek należę do amatorów zup nieprzecieranych i tylko takie gotuję. Ale zjem także zupy przecierane, a moją ulubioną jest przecierana zupa z cukinii.
Niedawno wspominany był na blogu barszcz ukraiński, którego bardzo dawno nie gotowałam. I własnie go gotuję. Na upartego można by zrobić wersję przecieraną.
Nietolerowanie laktozy to chyba stan trwały, natomiast inne alergie pokarmowe mijają, albo nagle się pojawiają.
Ja zaś od niedawna mogę codziennie wypić kawę, co przedtem było niemożliwe.
Planuję dzisiaj zupę brokułową. Paluszki rybne i sałata na drugie. Krystyna przypomniała barszczyk ukraiński, za którym przepadam. Pamiętam, że zawsze była to zupa ulubiona nie tylko z uwagi na smak, ale i tempo przygotowania, bo zwykle kupowałam mrożone zupy w torebkach, właśnie barszczyk, czy kalafiorową i zupa była gotowa znacznie szybciej. Dodawałam tylko swoje ulubione składniki, jak dodatkowy ziemniak, fasolka lub groszek z puszki, nie omijając natki czy koperku. Teraz mam więcej czasu, często buraki piekę w całości, a zupy robię ze świeżych, nie mrożonych warzyw. Nie miałam pojęcia, że tak wiele jarzyn może być przyczyną alergii.
Alino,
dopiero przeczytałam miłe wieści od naszych podróżniczek. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie poszperała w sprawie tej tajemniczej „cachupy”
http://klubpolek.pl/z-cyklu-smaki-swiata-cachupa/ wygląda na pożywne danie, będą miały dużo siły na zwiedzanie 🙂
Lena, nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie, że będziesz piec faworki, a tu pączki. Myślę, że to wyższy poziom wtajemniczenia, więc gratulacje!
Salso, robiłam pączki, bo w naszej rodzinie jest przewaga frakcji pączkowej nad faworkową. Też myslałam kiedyś, że robienie pączków to czyn niezwykły i zasługujący na podziw całego otoczenia: straszna robota przy wyrabianiu ciasta, straszne emocje i dramaty przy lepieniu pączków, koszmarny dym i woń smalcu w trakcie smażenia. A smażąca bohaterka – zmęczona i dumna. Tak wyglądały moje pierwsze pączkowe zmagania. Niestety cały nimb wielkości został zniweczony przez moją doskonałą (tu nie ma sarkazmu, a jest podziw i same najlepsze uczucia) Teściową. Mama męża, która często do nas przyjeżdżała, zaproponowała kiedyś, że usmaży pączki. Gdy po kilku godzinach wróciłam do domu, to co prawda zapach smażeniny trwał, pączki były na stole, ale kuchnia wyglądała jakby nic się w niej szczególnego nie działo. Co więcej, także Teściowa nie sprawiała wrażenia osoby oczekującej hołdów. Mimo to oczywiście je otrzymała. A ja od tego czasu, za każdym razem, gdy zabieram się do pączków (rzadko), przypominam sobie, że to nic nadzwyczajnego. Tyle tylko, że Teściowa każdą rzecz robiła tak jakby nie wymagała wysiłku. Taka była.
Ewa mnie poprawiła, że nasza wnuczka nie jest wegetarianką, tylko weganką. Dla niej robi specjalne pierogi. Ciasto bez jajka. Nadzienie z cebuli, szpinaku, czosnku i tofu. Dyżurne i zioła wszelakie. Proporcje jak u Tabithy. Na logikę, na oko, wedle smaku i zapachu.
A tera coś do śmichu.
Mąż do żony – od szesnastu lat poprawiasz mnie i poprawiasz! Na to żona – od siedemnastu kochanie, od siedemnastu… 🙂
Uwielbiam zupy, uwielbiam zupy-kremy!
Czesto robie ciecierzycowa z serem plesniowym, buraczkowa z papryka, imbirem i czosnkiem (moze byc ze smietana sojawa dla wegan) i kurkowa z rozmarynem.
A dzis pieklam postne ciasto dyniowo-cebulowe. Dobre, ale pracochlonne. W sam raz na wielkopostne umartwianie sie i prace prawie jak benedyktynska (ucieranie dyni).
Ale polecam. Jesli ktos chcialby, moge przetlumaczyc przepis.
Odnosnie mojego poprzedniego wpisu: nie bede pokazywac palcem, wszak jak to mawiali starozytni „sapienti sat”.
Nowy: alez ja juz dawno temu zaczelam od siebie, nie musisz mnie przywolywac do tablicy. Od dawna juz zabieram glos w towarzystwie tylko wtedy, kiedy mam cos naprawde istotnego/odkrywczego/zwiazanego scisle z tematem/konkretnego do powiedzenia.
Pączków sama jeszcze nie smażyłam i miałam takie samo wyobrażenie na i temat ich przygotowania jak Lena do czasu, gdy zaczęła je smażyć moja synowa. I tak myślę, że w przyszłym roku może sama spróbuję. Na pewno mniej przy nich pracy jak przy faworkach.
Do ciasta pierogowego jajko nie jest potrzebne. Nie zauważyłam różnicy pomiędzy tym z jajkiem a tym bez jajka. A moje ulubione nadzienie z kapusty kiszonej z suszonymi grzybami spełnia chyba wymogi kuchni wegańskiej. Szpinakowe też na pewno jest pyszne.
Magdaleno, skoro piekłaś ciasto dyniowo-cebulowe, to rozumiem, że tylko jego przygotowanie służy umartwianiu, a jedzenie już nie. Czy mogłabyś podać przepis?
Bardzo prosze 🙂
Ciasto dyniowo-cebulowe
300 g dyni, 250 g maki, sol, pieprz, cukier, 4 cebule, 4 jajka, 30 g pestek dyni, 1 lyzka oliwy, 2 lyzki musztardy, 2 lyzeczki proszku do pieczenia, 100 g kwasnej smietany, 100 g miekkiego masla
Dynie utrzec, posolic, popieprzyc. Cebule obrac, drobno pokroic i podsmazyc na oliwie, ostudzic. Pestki dyni podprazyc, ostudzic.
Make i proszek wymieszac. Jajka wymieszac z cukrem, sola i pieprzem, dodawac powoli do tego smietane, musztarde i miekkie maslo. Po wymieszaniu dodawac do tego powoli make z proszkiem, mieszac, az powstanie gladkie ciasto. Dodawac powoli utarta dynie, cebule i pestki dyni.
Piec w formie keksowej 45 min w 180 st albo 160 z termoobiegiem. Serwowac cieple ze smietana lub jogurtem naturalnym.
Magdaleno, bardzo dziękuję – przepis wygląda ciekawie i będę próbować.
Leno (15.29) jakie sympatyczne rodzinne wspomnienie. Dla mnie jednak faworki łatwiejsze niż pączki, ale zgodzę się, że wszystko jest kwestią wprawy 🙂
Właśnie dzisiaj w tv kuchnia+ było pieczone ciasto z dynią, ale na słodko. Też sporo pracy, bo pieczenie dyni itd… Ale zaciekawiło mnie to ciasto Magdaleny. Może dałoby się tę dynię potraktować blenderem zamiast ucierać? Też ciekawa jestem przepisu. No i jeszcze ta zupa buraczkowo-paprykowa. Magdaleno, jeśli czas Ci pozwoli, podziel się przepisem 🙂
Ależ tempo, przepis już jest 🙂 dzięki!
Salso, buraczkowo-paprykowa jest prosta. Ugotowac buraczki, dodac utarta swieza papryke czerwona, swiezy imbir utarty i swiezy czosnek tez utarty. Lekko posolic, lekko popieprzyc. Troche jeszcze podgotowac i zblendowac. Mozna dodac lyzeczke masla.
Podawac z kwasna smietana albo w wersji weganskiej bez masla i ze smietana sojowa.
Trudno mi podac proporcje, bo wszystko dodaje na oko i na smak. Ale kilka razy juz testowalam na znajomych i mowili, ze smaczna i rozgrzewajaca.
Niestety, dyni do tego ciasta, ktore podalam powyzej, blendowac sie nie da. Nie bedzie wszystko mialo odpowiedniej konsystencji. Wyprobowane 🙁
Trzeba sie umartwiac i trzec na tarce o drobnych oczkach. Ale wysilek sie naprawde oplaca.
Magdaleno, no trudno, ciasto dla pracowitych i cierpliwych. Ale zupy sobie nie odmówię, bardzo mi pasują te smaczki 🙂 dzięki, że się podzieliłaś.
Jak czytam w kuchni wegańskiej, jajka można zastąpić mielonym siemieniem, a np. zamiast śmietanki wysokoprocentowej można sobie ubic płyn od cieciorki w puszce, który zamienia się w śnieżnobiałą masę. Nie próbowałam…
Na przykład tu: http://www.jadlonomia.com/przepisy/weganski-mus-czekoladowy-idealny/
Dzien dobry,
Zup przecieranych tygrysy nie bardzo lubia…
A moim przebojem tegorocznym jest zupa eintopf gotowana od pokolen w rodzinie naszego przyjaciela z Punjabu. Mialam przyjemnosc bycia podkuchenna jego 80 letnej Mamusi, kobiety cudo!
Zupa jest z czerwonej suszonej soczewicy, z batatami, cebula, czosnkiem, papryka, imbirem i mnostwem przypraw. Gesta i idealna na zime.
Jeffa ulubiona zupa jest greckie avgolemono – tez wystarczy za caly posilek.
Salso – jajka znakomicie zastępuje mąka kukurydziana.
Krysiade, tak myślałam, że Ty właśnie masz tu sporo do opowiadania, w końcu wyczarowywałaś tak pyszne, a zdrowe zamienniki znanych smaków. Miałyśmy szczęście popróbować. Szkoda, że piszesz tak rzadko 🙂
Znalazłam coś więcej o ulubionej zupie Jeffa 🙂 a przy okazji dużo innych przepisów u miłośniczek zup: https://zakochanewzupach.pl/avgolemono/
Salso,
Cypryjska wersja jest z calymi, lekko ubitymi jajkami i rozdrobionym kurczakiem.
Chętnie bym zjadła teraz te grecka zupę. Zrobię przy najbliższej okazji, dziekuje za sugestie. A ta Magdaleny z buraczków z papryka tez mi sie podoba.
Niestety, Nowy i Misiu dali mi zły przykład – teraz muszę chwilę wypocząć po robocie (wygląda, jakby dopiero rozpoczęta 🙁 ).
Przy okazji przejrzałam różne takie o avgolemono i jest tych wariacji a jest. Może być z ryżem, może być z orzo, z kurczakiem i bez itd.
Wersja bezglutenowa – z ryżem. Grecka penicylina 😎
Wiki podaje ciekawostki:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Avgolemono
Az musialam do cioci Afuli zadzwonic. Kategorycznie wyparla sie avgolemono z bialkami. Sekrety udanej zupy sa dwa: zestawienie z ognia garnka, 5-10 minut przed dodaniem jajeczno-cytrynowej mikstury i zahartowanie jej kilkoma lyzkami rosolu w czasie ubijania. Aha, i podawac z kilkoma cwiartkami cytryny do indywidualnego doprawiania.
Jolly Rogers,
ja czytałam to, a potem jeszcze znalazłam wersję z brokułami i szpinakiem 😉
https://www.thekitchn.com/how-to-make-greek-egg-and-lemon-soup-avgolemono-242659
Ze szpinakiem pewnie by mi smakowalo, ale Afuli na wszelki wypadek nie powiem…
Alicjo, wzięłaś się za malarstwo ścienne?
Zupa avgolemono przypomina trochę naszą cytrynową, pamiętam ją z dzieciństwa, podawaną z ryżem, ale chyba bez mięsa, choć gotowana na rosole była. Cała sztuka polega na tym zręcznym wymieszaniu jajek, soku cytrynowego z gorącym rosołem. Ta operacja kojarzy mi się z przygotowaniem lemon curd. Tu sprawa jest odwrócona, bo całe jajka łączy się z cytrynowym sokiem, masłem, cukrem i skórką z cytryny, a dopiero później stawia na ogniu i podgrzewa kilka min. nie dopuszczając do zagotowania, aż do zgęstnienia.
Salsa,
Boże broń! To już nie na moje siły, padłabym. Ale wzięłam się za solidne uporządkowanie biblioteki oraz wszelkich durnostojem, za wszystkie kąty (okazało się, że w tym małym domu jest ich wiele!) i niestety, mimo że lubię zbierać (kamienie i różne takie pamiątki z…), muszę to i owo powyrzucać.
Nowy,
dzięki za relację o gotowaniu Tabithy – tak sobie to właśnie wyobrażam, że robi wszystko na czuja (w sensie przyprawiania), bo ma już w tym doświadczenie. Szczypta szczypcie nierówna i właśnie chodzi o to wyważenie.
Alicjo, Wańkowicz dowcipkował: „Szczypta soli, szczypta pieprzu, ale nie szczypta kucharek:! 🙂
Dzień dobry 🙂
kawa
Dzień dobry, dzisiejszą kawę zamienię chętnie na wczorajszą, ale brawa za pomysłowośc jak zwykle 🙂
Trochę nas śnieg popudrował, zima… zupy rozgrzewające wskazane. W archiwum bloga jest sporo wpisów na ten temat, lubimy zupy 😀
nie mam specjalnego nabożeństwa do zup kremowych. sam własnoręcznie jeszcze takiej nie wykonałem i istnieje duze prawdopodobieństwo ze tak pozostanie 🙂
chodzi za mną natomiast zupa rybna i to nie byle jaka. jadał ja bowiem Pablo Neruda, który był również świetnym smakoszem z odpowiednim obwodem w talii 🙂
poniżej przepis według noblisty:
Im sturmdurchwühlten
Meer
von Chile
lebt der rosenfarbene
Seeaal,
der Aalgigant
mit schneeigem Fleisch.
Und in den chilenischen
Kochtöpfen
an der Küste
kam zur Welt
die reiche,
kräftige, köstliche
Suppe.
Man bringt den enthäuteten Aal
in die Küche,
seine fleckige Haut läßt sich
abziehen wie ein Handschuh,
und da liegt er nun,
nackt,
dieses Traubengebild des Meeres,
schon schimmert
der zarte
in seiner Blöße,
bereit für unsre Begier.
Nun
nimm
den Knoblauch,
streichle zuerst einmal
dieses köstliche
Elfenbein,
rieche
seinen aufreizenden Duft,
und dann
gibst du den Knoblauch,
feingehackt,
mit der Zwiebel
und der Tomate hinein,
bis die dünstende Zwiebel
goldfarben wird.
Unterdes
kochen
die Meereskrebse,
die königlichen,
im Dampf,
und wenn sie gerade
gar sind
und das Aroni
in die Brühe einkocht,
die aus des Weltmeeres
Saft besteht
und dem klaren Wasser,
das das Licht der Zwiebel ausschied,
dann
muß der Seeaal hinein
und rühmlich darin untergehen,
auf daß er im Sudtopf
sich schließe und voll sich sauge
mit Duft und Öl.
Jetzt ist nur noch vonnöten,
wie eine geschlossene Rose
die Sahne gleiten zu lassen
in das Gericht
und auf langsamem
Feuer
zu brodeln den Schatz,
bis in der Brühe
erwärmt sind
Chiles Essenzen
und auf den Tisch
gelangen, jung vermählt,
der Wohlgeschmack
des Meeres und der Erde,
auf daß du kennenlernst
den ganzen Himmel bei diesem Gericht.
Cześć Bando Blogowa
Melduję posłusznie, że jestem i pozdrawiam kulinarnym „mniam-mniam”. Wciórności życia zakłócają pogawędki blogowe – uwikłanam w remontowo-ogrodowe sprawy i po ciężkim dniu pracy marzę jedynie o wygodnym łóżeczku. Na dodatek cosik w kulasa wlazło i nie mogę pracować na normalnych obrotach. A że i goście zjeżdżają, niewielę będę mieć czasu na sympatyczne vis-a-vis przy wirtualnym stole.
bezdomny – Ty sobie żartów z niepiśmienno-niegadających nie rób. Języka nie znam, bądź łaskawy przetłumaczyć, albo skrótowo objaśnić. Wujek Google przetłumaczył jakoś tak dziwacznie. Dadaistycznie chyba i nic nie „kumam”.
Popieram Echidnę w stwierdzeniu, że wstawienie niemieckiego tekstu to chyba dla żartu 🙂 Język ten był i jest mi nadal obcy pomimo kilku lat nauki w szkole 🙁 Pewnie jeszcze parę osób też tak ma.
Nawiązując do tematu wpisu p. Barbary miałam też kiedyś problemy ze znajomymi, którzy „nie wszystko jedzą”. W ramach wspólnych wyjazdów zdarzają się takie, że jest własne wyżywienie, na kwaterze z wyposażoną kuchnią. Umawiamy się wtedy, że każdy przygotowuje 1 obiad i konsultujemy wcześniej to menu, żeby to nie były tylko kotlety schabowe z dodatkami. Gdy wypadło na mnie zaproponowałam leczo; przygotowane wstępnie warzywa zabieram w słoikach a resztę dodatków (kiełbasę, ryż) przygotowuję na miejscu. Od niektórych dostałam potem uwagi: jeden nie je smażonej cebuli, druga koleżanka ma uczulenie na konserwanty i je tylko własnoręcznie przetworzone pomidory a trzecia jest wegetarianką. Zrobiłam więc porcje dla kolegi bez cebuli (leczo bez cebuli?), druga porcja była ze świeżymi pomidorami (w styczniu nie były dobre ale swoich nie miałam) a trzecia koleżanka dostała danie bez kiełbasy. Niektórzy uczestnicy wyjazdu mówili, że jeśli ktoś ma takie fanaberie (np. cebula) to powinien sam sobie przygotowywać obiady ale mnie to zbytnio nie przeszkadzało 🙂
Blogowicze podali tak dużo pomysłów na zupy- kremy, że tylko gotować! Pogoda sprzyja takiemu jedzeniu. Może koleżanki przywiozą trochę słońca 🙂
Es war nur ein idiotischer Witz! 🙂
Dzień dobry,
Blogowa cisza aż w uszach dzwoni. Pewnie wszyscy odpoczywają po wczorajszych Walentynkach, chociaż na blogu również o tym nikt nie wspominał.
Wczoraj kilka godzin przeglądałem blogowe wpisy wstecz – 2008, 2009, 2010 rok i na tę długą, ale w sumie bardzo krótką chwilę wróciłem do lat w których nasz blog aż huczał od tętniącego w nim życia. Gadało się dosłownie o wszystkim przeplatając wpisy tylko od czasu do czasu jakimś przepisem ciekawego jadełka, żeby nie tylko karmić dusze opowieściami i ciekawostkami ze świata, z domu, z podwórka i w ogóle zewsząd, ale również pamiętać o rzuceniu czegoś na ruszt lub do garnka, żeby głód zaspokoić i smakami nacieszyć, a także smakami dobrych win się podzielić.
Dzisiaj nasz Blog zamienił się głównie w poradnikową wymianę przepisów, takie mam odczucie. Dla mnie szkoda. ):
Nowy! Chyba nie piszesz o moich wpisach? Zawsze jakąś anegdotę przemycam, ale z miernym skutkiem. My nie aniegdotczycy 🙂
Po Walentynkach nie odpoczywamy, bo ich nie obserwujemy, podobnie jak 8 marca. My to mamy na co dzień!
A teraz genialny i dalej aktualny Hemar, może ktoś przeczyta:
Marian Hemar 1961r.
KTO RZADZI SWIATEM?
(…)
Nie wierzcie w bajki. Nie ma
zadnego Synhedronu,
sekretnych wladców nie ma.
I nie ma „Medrców Syjonu”.
Takze to bajka i bujda,
ze „swiatem rzadza kobiety”,
i nieprawda, ze swiatem
rzadza Zydzi – niestety.
Nie my, tj. nie oni.
Nie Zydzi i nie masoni.
Nie mormoni, nie kwakrzy,
nie fabrykanci broni.
Nie junkrzy, nie sztabowi
wojskowi kondotierzy,
nie monopole, kartele,
bankierzy ni bukmacherzy,
Nie zwiazki zawodowe,
nie „Standard Oil”, nie Watykan,
nie internacjonalka
kalwinów czy anglikan;
nie miedzynarodówka
komuny, czy „kapitalu”.
Ktos inny. Kto, zapytacie.
Zaraz, ludzie, pomalu.
Gotowiscie na wszystko?
Ha, dobrze, jam tez gotów.
Sluchajcie: swiatem rzadzi
wielka zmowa idiotów.
Swiatem rzadzi sekretna,
cóz, miedzynarodówka
agresywnego durnia
i nadetego pólglówka.
Trade union grafomanów,
tajna loza becwalów,
klub cwiercinteligentów,
konfederacja cymbalów,
areopag jelopów,
jalowych namaszczenców,
pompatycznych wazniaków,
indyczych napuszenców.
To oni, sprzymierzeni
w powszechnym zwiazku, który
rozstrzyga o powodzeniu
teatru, literatury,
Gramofonowej plyty,
filmu, obrazu, symfonii,
to oni decyduja
o kulturze, to oni.
Przydzielaja posady
stypendia, nagrody, szanse,
ordery, renumeracje,
bonusy i awanse.
Samym instynktem glupoty
odnajduja sie wzajem.
Rozumieja sie wspólnym
jezykiem i obyczajem.
I haslem, które wola
z ochota razna i racza:
Kretyni wszystkich krajów
laczcie sie! Wiec sie lacza.
Przeciw wszelkim ambicjom,
przeciw wszystkim talentom,
przeciwko swoim wrogom,
wiec nam, inteligentom.
To oni – pan general,
co dzis rozumie bezwiednie,
jak by tu, szach-mach, wygrac
wszystkie wojny poprzednie.
To cenzor, który skresla
wszystkie madre kawaly,
tak, aby w rekopisie
same glupie zostaly.
(…)
Ekonomista, który
kosztem ogólnej nedzy
uzdrowi „wymiane dewiz”
i „pokrycie pieniedzy”.
To polityk, maz stanu,
dyplomata, co wkopie
niewinnych ludzi w Azji,
w Afryce i w Europie
w tak trudne sytuacje,
w tak krete labirynty,
w tak polityczne kanty,
w dyplomatyczne finty,
ze z nich jedyne wyjscie
na swiat i na swiatlo Boze –
przez wojne, której nikt nie chce,
przez rzeki krwi i morze.
Cóz: oni nas trzymaja
w ryzach, za twarz i pod batem.
to ONI – i to jest wlasnie
ta mafia, co rzadzi swiatem.
A jaka na nich rada?
Bo czuje, moi mili,
ze z dziecieca ufnoscia
pytacie mnie w tej chwili.
Musze prawde powiedziec,
wbrew „ufnosci dzieciecej”:
niestety, nas jest za malo,
A durniów znacznie wiecej.
My sklóceni, wiec slabi.
Durnie zgodni, wiec silni.
My sie czesto mylimy.
Durnie sa nieomylni.
My, sceptycy, zblakani
na ziemi i na niebie.
A oni tak aroganccy
i tacy pewni siebie.
I tacy energiczni,
ze serce nam z trwogi mdleje.
– Ach, nie znam zadnej rady!
Mam tylko jedna nadzieje.
Zyje tylko ta drobna
otucha i nadzieja,
ze my umiemy smiac sie.
A durnie – nie umieja.
Kto wie, moze po wiekach,
kto wie, moze w oddali,
to jedno przed durniami
obroni nas i ocali.
Tym smiechem nas zaslonie,
do serca was przygarne.
I moze nie pójdziemy
ze wszystkim na marne.
Nowy 2
Jeszcze Pan Lulek o święcie wspominał i Alicja i Dorota z Sąsiedztwa …
Już i toastów nikt nie wznosi …
Nowy,
ja też zauważyłam, że o Walentynkach cisza 😉
Co do „czym jest blog teraz”…jest tym, czym go robimy (powiedział na początku Gospodarz). Przypomniała mi się też Pyra, dla której blog od zawsze był „na dzień dobry” i przez cały dzień.
Ja też tak mam – przemyślałam uwagi Magdaleny, która raz na jakiś wielki czas wpada na blog…i postanowiłam, że nie będę nic zmieniać w moich wpisach na blog.
W nosie mam krytykanctwo (nie poprawiać, tak ma być!) osoby, która nic oprócz tego na blog nie wnosi. Owszem, kilka zup ostatnio.
Dla mnie blog „Gotuj się” jest od samego początku blogiem, do którego przylgnęłam, bo oprócz kuchni zaczęły się też pogaduchy o wszystkim. Mało tego, stworzyliśmy społeczność (Pyry wielkie zasługi!), która „do tych pór” o siebie dba i jak trzeba – blog potęgą jest i basta! Wszelkie Zjazdy (doroczne zawsze międzynarodowe) i mniejsze zjaździki, i tak dalej i tak dalej…
Nemo z tego bloga chciała stworzyć (jakim prawem?) coś nie wiadomo co i obrażała się, jak jej otwarcie i na blogu pisałam – załóż swój wyjątkowy blog i nie czepiaj się Gospodarza, że blog założył dla wszystkich, nie tylko dla wymagających tego i tamtego. Żeby nie było, że zmyślam…
http://aalicja.dyns.cx/news/Gotuj_sie/Tyrada.html
Ładne podsumowanie.
Przeczytałem, to chyba pierwszy raz. Może wcześniej tylko „przeleciałem”, bo trudno zagłębiać się w czyjeś, no właśnie, w co?
Chyba uwierzyła we własną doskonałość, bo pisze: że dała nam szansę… a my prostaczkowie… ech! Poczytajmy Hemara. Śmiejmy się! 🙂
OK, wracajmy do przepisów. Pisałem o chlebie lnianym bez mąki. Wyszedł nieco ciężkawy i za kruchy. Ewa wpadła na genialny pomysł ubijania białek, a jest ich w sumie pięć! Chlebek stał się lżejszy, dwa razy wyższy i można krajać wręcz mikrotomowe kromki.
cichal,
na tym blogu od zawsze jest jedna prostaczka. Prościuga wręcz. Ale na trasie Kraków-Zakopane jest Krzywaczka 🙂
Ale-ale…
Nasz maratończyk Bogdan Kulik, podrzucił nam to:
http://www.racetecresults.com/results.aspx?CId=16432&RId=4068
Zawsze wspominałam na blogu… 🙂
Starszy człowiek i może! Ale on ma tak od zawsze.
Alicjo, na tej trasie jest też Naprawa (ta od szalejącej grypy)
Pytanie; jak przyrządzić najlepiej dorsza? Jakieś tricki?
Alicjo, otworzyłem Twój link. O co biega tym biegaczom?
Oczywiście Naprawa i Jalu Kurek
Nie wiem, o co im chodzi, o bieganie chyba? Bogdan biega od stu lat i bez tego nie czuje się dobrze, po prostu musi. Mnie by nikt nie zmusił.
Każdy sobie rzepkę skrobie. Jerzor rower.
Cichal, 20:57
Nie pisałem ani o Twoich wpisach ani o nikim personalnie. Chciałem to ująć bardzo ogólnie, unikać osób. Widać nie wyszło.
Dzięki za Hemara!
Alicja, 21:32
O Nemo większość osób ma inne zdanie niż Ty, włącznie ze mną i wydaje się, że nic tego nie zmieni, żadne wpisy.
Powtarzam, nie chciałem nikogo wymieniać i oceniać, dobrze lub źle. Napisałem, co czuję jak w moich oczach wygląda Blog teraz, a jak odbierałem go przed laty.
Bezdomny rzucił dzisiaj wiersz – przepis, jak rzucali rąbankę w czasach komuny, czyli chcecie to kupujcie, nie, to nie.
Znalazłem jakieś ciekawostki na ten temat. Kto chce – zagląda.
http://tomaszrudomino.natemat.pl/190605,zupa-nerudy
Chyba o tę zupę chodziło Bezdomnemu.
Znalazłem też angielskie tłumaczenie, ale znów mi gdzieś umknęło.
Nowy, coś na blogu siadło poczucie humoru. Czytałeś Hemara, uśmiechnij się, „jutro będzie lepiej” – zanuć! 🙂
Czyli co?
„Blog będzie taki, jakim go zrobicie”.
KONKURS
Dnia 3 stycznia tego roku Pani Basia napisała:
„Kochani! W nowym roku proponuję zabawę w odgrzebywanie PROSTYCH, dobrych, smakowitych przepisów, które przetrwały w rodzinnej pamięci. Pomiędzy tych, którzy przyślą proste, smaczne i popadające w zapomnienie albo szerzej nieznane przepisy mam do rozlosowania 3 książki „Jak smakuje pępek Wenus” Piotra Adamczewskiego. Czekamy do 15 lutego. Życzymy owocnych poszukiwań.”
Zainteresowanie konkursem chyba było niewielkie, lub coś przeoczyłem. W każdym razie ja się piszę, a w perspektywie smak pępka Wenus spać mi nie daje. U mnie jest jeszcze 15 lutego, więc spóźniony nie jestem.
Ciasto mego dzieciństwa.
Nigdy nie zapomnę swoich wizyt u Babci w Lublinie, zwłaszcza tych jesiennych i późno jesiennych. Zawsze czekało tam na mnie moje ulubione wówczas ciasto – placek z buraków cukrowych. Było to już mnóstwo lat temu. Jakoś w początkach lat siedemdziesiątych Tata kupił pierwszy i, jak się później okazało, ostatni w swoim życiu samochód. Wracaliśmy z Lublina, późną jesienią. Pamiętam, gdy po drodze zobaczyliśmy rolnika (wtedy bez żadnej obrazy mówiło się chłopa) kopiącego cukrowe buraki. Duża sterta leżała już gotowa do podróży do cukrowni. Poprosiliśmy go o kilka.
„A bierzto wielo chceta, chto by tom buroka załował.” Wzięliśmy. Później braliśmy wielokrotnie, a gdy rolnika nie było w pobliżu to zdanie powtarzaliśmy sobie zawsze na rozgrzeszenie naszej drobnej, co tu dużo mówić, kradzieży.
Mama w domu buraki obrała, oczyściła i zagotowała. Później ja musiałem zetrzeć je na grubej tarce. Mama zagniotła ciasto z mąki, wiem, że dolała wody z gotowanych buraków, po czym musiało się to odstać. Niw wiem ile, ale po jakimś czasie dodała starte buraki i koniecznie sporo maku, ale bez mielenia. Normalny mak. I to szło do pieca w brytfankach do ciasta.
Ludzie! Jakie to było wówczas dobre. Delikatną słodycz tego ciasta pamiętam do dzisiaj, to nie była słodycz cukru, ale waśnie buraków. Jadło się je posmarowane masłem. Smaków dzieciństwa podobno się nie zapomina. To jest prawda! Dzisiaj, w dobie dobrobytu i potraw z całego świata nikt już pewnie takiego ciasta nie piecze. A szkoda!
Dobranoc 🙂
Nowy,
a pamiętasz nazwę tego ciasta?
https://www.ciasta.net/placek-z-buraka-cukrowego-buraczak.php
Jak nie ma czegoś na internecie, to nie istnieje 😉
Istnieje, istnieje…
Nie pamiętam czy nazywaliśmy to ciasto „buraczak”, chyba jakoś inaczej.
Najlepsze ciasto z buraków cukrowych wychodziło jednak mojej Babci. Nic dziwnego – mieszkali w Milejowie, a dziadek pracował w cukrowni jako maszynista parowozu przywożący transporty buraków, a wywożąc wagony cukru. Cukrownia istniała do 1935 roku (chyba). Dzisiaj mieści się tam duża, nowoczesna przetwórnia owoców, znana pewnie Blogowisku z nalepek na przetworach.
https://www.youtube.com/watch?v=0lgFLkUBh5Q
Nowy 🙂
trzymam kciuki byś był w stanie odszukać i wstawić tutaj angielski tekst Ody do zupy rybnej, Nerudy.
pomimo ze angielskim nie posługuje sie na co dzień ( a w zasadzie bardziej dukam niż mowie, i bardziej wydaje mi sie ze rozumie co do mnie mówią, i to tylko kiedy przytaczane są proste zwroty ) to zaręczam, ze nie będę traktował tego jako jakikolwiek zart.
zajrzałem do rzuconego linku. wydaje mi sie, ze chilijski seeaall czyli congrio ma swojego imiennika w europie w postaci węgorza, ale jest to podobieństwo jedynie zewnętrzne.
jak pisze Neruda w Odzie do ….. skórę z ryby ściąga sie jak rękawiczkę, mięso zaś jest śnieżno białe, i nie tłuste i nie zwarte, lecz o konsystencji półstałej
Dzień dobry 🙂 zamiast kawy: https://hellopoetry.com/poem/9934/ode-to-conger-chowder/
…i jeszcze: https://www.neruda.uchile.cl/obra/obraodaselementales2.html
Salso 🙂 ogromne dzięki za wersje hiszpańską. czyta sie ja bardzo milo i gładko, znacznie lepiej niż po niemiecku. już mam zapisana w zakładce, wkrótce wyruszam w pociągową ponad sześciogodzinna podróż do Passau. trasa bardzo malownicza i będzie z pewnością duzo kiczów do oglądania, ale znajdzie sie jeszcze sporo wolnych chwil by Ode wykuć na blachę 🙂
Rzeczywiście wersja niemiecka (moja znajomośc tego języka jest podobna jak u Rzepa) skrzypi w porównaniu z hiszpańską, no i jeszcze jeśli umili długą podróż…Ja z kolei przepadam za takimi zagadkami, wczoraj zanurzyłam się w poszukiwaniach. Szczególnie ujęły mnie ody do… bo jest ich sporo np. Oda do cebuli, albo Oda do karczocha, czy np. Oda do żółtego kwiatka itd. 🙂
Nowy, jakie sympatyczne wspomnienie. To ciekawe, z czego można jeszcze ciasto zrobić. Takie zapamiętane smaki, czy zapachy, zapadają w nas głęboko. I szkoda, że często nie umiemy ich odtworzyć, brak przepisu itd.
Walentynki w tym roku zderzyły się kalendarzowo z Popielcem i może dlatego tak przemknęły bez fajerwerków. A poza tym brak Jolinka 🙂
Alicjo, dopiero przeczytałam wczorajszy Twój wieczorny, żenujący wpis 21.32. Smutno! Od tego nasz blog lepszy nie będzie. Miłego dnia wszystkim.
Ostatnio pokazało się kilka krytycznych wpisów co do treści, które się ukazują na blogu. Sądzę, że trochę to chyba niesprawiedliwe oceny wobec osób piszących. Blog trwa już dość długo i widać, że zmienił się przede wszystkim przez brak założyciela, systematycznego i podrzucającego nowe tematy p. Piotra. Brakuje również osób, które były bardzo aktywne (nieoceniona Pyra!) i praktycznie kilka razy dziennie miały swój udział w blogowych rozmowach. Na taką aktywność mogą sobie pozwolić osoby, które mają dużo czasu i nie mają nadmiernych obowiązków związanych z pracą, rodziną czy innymi zajęciami. Trzeba również pogodzić się z tym, że nie każdy ma tak szerokie zainteresowania, bogatą wiedzę z różnych dziedzin i na dodatek dar ciekawych, literackich opowieści. W historii blogu były takie osoby ale z różnych powodów przestały się udzielać. A szkoda…
Po decyzji redakcji Polityki, że blog będzie trwał nastąpiły liczne podziękowania. Z pomocą pospieszyły obecne gospodynie i chwała im za to bo trochę to uporządkowało kolejność wpisów. Teraz jednak krytyce podlega jakość wpisów- no cóż…
Każdy ma równe szanse, żeby pisać- co chce, o czym chce i jak chce.
Cichalu- Hemar rządzi! dzięki 🙂
Salsa,
przepraszam za „żenujący” wpis (już go nie ma). To nie ja pisałam, ja tylko przypomniałam, jak nas niektórzy ocenili, a teraz ocenia Magdalena. No trudno. Ma taką potrzebę, to niech ta…
https://www.youtube.com/watch?v=khCm7xfiqiU
😉
https://www.youtube.com/watch?v=DYHnd9DUMJU
https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/paszportu-nie-spalilem-ale-wytrwalem/q8q1gjp <—ciekawy wywiad
https://vod.pl/programy-onetu/onet-rano-anna-dymna-1502/nq25bp7#0
Krakowskie „tutej” 😉
Dla miłośników książek:
https://kultura.onet.pl/ksiazki/milosc-a-sprawa-polska-14-ksiazek-na-14-lutego/pvj0zwp
Salso, „żenujący” wpis nie był autorstwa Alicji! Ona go przytoczyła ad memoriam.
Dzisiaj też mamy wspominki PRLu. Ewa usmażyła pięknie – dorsza. Starsi (a więc nie panie) zapewne pamiętają stołówkowe poniedziałki z dorszem. Nigdy w piątek! Co jest gorsze od dorsza? Pytano powszechnie. Dwa dorsze! Odpowiadano chórem!
A to taka pyszna ryba, tylko myśmy wtedy tego nie wiedzieli! 🙂
Cichal,
to szło tak – jedz chłopie dorsze, bo g… gorsze.
Kilogram dorsza wędzonego kosztował 10zł, przynajmniej u nas na wsi (lata 60-te) i podejrzewam, że nie był on, ten dorsz, zbytnio popularny na wsi. I bardzo dobrze, bo ja miałam używanie i do tej pory uważam, że nie ma nic lepszego ponad wędzonego dorsza. Bardzo „suche” mięso, w odróżnieniu od tłustej makreli, którą właśnie Jerzor był zakupił, ale przytoczę inne powiedzonko – zje pies psa, jak nie ma zająca.
Swoją drogą, ciekawe, kto temu dorszowi taką złą opinię zrobił i dlaczego?
Wracając do naszych baranów, przypomniało mi się, że przecież faworki jedliśmy ostatnio prawie rok temu na Florydzie. Ewa upiekła!
I zapomniałam o tym wspomnieć przy okazji 🙁
Przy okazji – obejrzałeś, Krakusie, wywiad z Anną Dymną? Specjalnie wrzuciłam sznureczek, bo Kuźniar obwozi Annę po Krakowie, gdzie ona paluszkiem wskazuje, no i Pani Anna bardzo pięknie opowiada. Jeszcze raz sznureczek podsyłam:
https://vod.pl/programy-onetu/onet-rano-anna-dymna-1502/nq25bp7#0
Dobry wieczór, mili Blogowicze!
Nowy mi się poskarżył, że zapomniałam o blogu. Fakt, ostatnio byłam zakopana dzień i noc (zwykle noc, bo w dzień odsypiałam:( ) w robocie, no i trochę, co tu dużo mówić – jak ta kocimiętka, czyli w końcu bylina – zapadłam się pod ziemię w zimowy sen. Ale dni coraz dłuższe i nawet zakwitły u nas przebiśniegi:)
Odrobienie blogowych zaległości pewnie prędko się nie uda, ale odniosę się do ostatniego wpisu Gospodyni, która wspomniała, że przymierza się do kremu z czerwonych buraków.
To naprawdę niezła zupa! Co jakiś czas robię dla urozmaicenia; niby też zupa z buraczków, ale nie to samo. Lubię lekko pikantną i solidnie naczosnkowaną. Koniecznie z grzankami! Warto dla wyglądu i smaku posypać czymś zielonym (rukolą, pietruszką itp.) i zwieńczyć odrobiną gęstej śmietany z wierzchu.
Robiłam też parę razy krem czosnkowy (na bazie rosołu, kilku ziemniaków i cebuli dla zagęszczenia oraz jogurtu). Smakuje inaczej inna niż słowacka czesnakowa. Pewnie dziwny pomysł, ale po prostu uwielbiam czosnek w każdej postaci;)
Zdarza mi się też zrobić jarzynową ze zmiksowanych warzyw z rosołu (z którymi nie bardzo wiadomo, co począć – poza sałatką) – nie jest to może kulinarna rewelacja, ale za to zdrowa, lekkostrawna i łaskawa dla brzucha (np. bolącego).
Dzień dobry,
Też dziwi mnie dlaczego dawniej w Polsce dorsz nie cieszył się należytym uznaniem. Może dlatego że był, a my mieliśmy ochotę na coś innego. Wędzony jest jak dla mnie, za suchy. Lubię tłuste wędzone. Ale świeży dorsz, zwłaszcza norweski „skrei” na który jest teraz sezon to delikates. Jest niestety drogi ale warto, ma zwarte śnieżnobiałe mięso i wygląda jak sama świeżość.
Wiersz Hemara bardzo na czasie, niestety… Czy zawsze tak juz bedzie?!
Wpisów Nemo i mnie brak. Bywaly one nieco irytujace chwilami, ale zazwyczaj podziwialam, ze Nemo sie chce wyszukiwac i analizowac informacje. Ja w swoim wolnym czasie inaczej sie relasuje. Ostatnio moim relaksem byl serial „Blindspot” (trzy serie- polecam 🙂 Rownolegle – serial „Blacklist” (rowniez trzy serie) i okazjonalnie „Americans” o gleboko ukrytych w spoleczenstwie amerykanskim szpiegach Zwiazku Radzieckiego, akcja toczy sie jeszcze za ZSSR, co ogladam na wpol zartem, wpol serio (te realia – fryzury, ubrania, brak telefonow komorkowych, internetu).
Mam nadzieję, że konkursy powrócą na blog. Może nawet w jakimś uda mi się wziąć udział. Przyznaję, że nie mam jakichś bardzo pieczołowicie przechowywanych przepisów rodzinnych. Gotowanie codzienne to dla mnie bardziej obowiązek niż wyzwanie czy przygoda. Gdybym mieszkała w pojedynkę nie przeszkadzałoby mi jedzenie na mieście i gotowanie w domu raz na jakiś czas.
Walentynki są dla mnie głównie świętem komercji. Takie nachalne. Jeśli jesteś singlem, to łapiesz dzięki nim doła… Jeśli w związku, to jesteś pod presją świętowania (jak, gdzie, za ile?). Jakoś nie mam do nich serca.
Linek,
ja też bym nie gotowała tylko dla siebie. A już zwłaszcza codziennie! Dlatego zamrażarka to moja przyjaciółka – gotuję w ilościach to, co się da ugotować w ilościach, dzielę na porcje dwuosobowe i zamrażam.
Dzisiaj rozmrażam bigos, zrobiony w grudniu – bigosowi zamrożenie dobrze robi. Zjeżdżają dzisiaj z wizytą Krakusy z Ottawy, więc bigos jak w sam raz.
Pewności nie mam, ale konkursy były sponsorowane (książki w nagrodę!) przez redakcję Polityki i zakończyły się, kiedy się zakończyły. Trochę szkoda, bo zawsze w środę było trochę emocji…Ja szłam spać dopiero po mojej 2-giej w nocy, kiedy już na blogu padło pytanie (8 rano w Warszawie) i można było wysłać odpowiedź.
Walentynki?
Mieszkam w kraju bardzo walentynkowym od 1982 roku i jeszcze się nie przyzwyczaiłam, gdyby nie nachalna reklama, nawet bym nie wiedziała o czymś takim. Ja gotuję jakiś „lepszy” obiad, Jerzor kupuje wino i tak świętujemy. Prosiaczek dostaje zwiększoną garść kocich „cukierków”.
tym razem nadaje jedynie w telegraficznym skrócie,
mam bardzo ważny termin w banku i jestem tak cholernie zdenerwowany, ze nie potrafię naciągnąć pończochy na twarz 🙄
Bezdomny,
proponuję jeszcze raz obejrzeć „Bonnie & Clyde” 😉
Nastukalam taki dlugi wpis, i wszystko poszlooooo w cyberspace! Wrrrrrr!
Dla mnie tez Walentynki sa symbolem komercji i nawet nie wchodze do sklepow w dni przed, jak nie musze oczywiscie. Zwykle wychodzimy na jakis mily lunch/brunch w weekend przed lub po – nie ma tyle ludzi, mozna dlugo posiedziec i pogadac (zwykle do 3 po poludniu). Raz tylko uleglismy presji i poszlismy na walentynkowa kolacje – kelner sie zwijal jak w ukropie, zabieral nam talerze sprzed nosa w tempie iscie olimpijskim, nastepni goscie prawie ze stali nam nad glowami, bo rezerwacje byly zrobione na styk. Jedzenie bylo bardzo niespecjalne (ale specjalne walentynkowe menu). Powiedzielismy sobie – nigdy wiecej.
U nas dzis poczatek dlugiego weekendu – Family Day, czyli dzien rodzinny, glownie dla mlodszych dzieci. W bibliotekach, basenach, lodowiskch itp. organizowane sa specjalne zajecia, wszedzie tlumy. My planujemy dzien przed telewizorem (netflix) – nadrabiamy zaleglosci fimowe.
Milego weekendu wszystkim!
A my z kuzynką Magdą wróciłyśmy właśnie z kawiarni „Życie jest Fajne”, gdzie odbył się wieczór autorski Ewy Pilipczuk, znanej nam na blogu Irkowej Żony. Przeżycie niezwykłe, bo uroczystośc niecodzienna, a i świętować wśród poetów to coś zupełnie wyjątkowego. Czytane przez Autorkę i Przyjaciół wiersze, niektóre także śpiewane przy wtórze gitary, przeniosły nas w zupełnie inny świat. Jak miło tak oderwać się choć na parę chwil od codzienności. Ewo i Irku, bardzo dziękujemy za ten wieczór 🙂
Alicjo, wreszcie się dorwałem do Ani Dymnej. Byłoby wcześniej, jeślibyś napisała po ludzku: Posłuchejże tutej bajoku, bo to o naszy Dziadykównyyy… 🙂
Dzień dobry,
Salso i Kuzynko Magdo – wzbudziłyście we mnie coś niezbyt ładnego – uczucie zazdrości, oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu. 🙂
Ja też bym chciał tak sobie pójść w towarzystwie np. Salsy i Kuzynki Magdy i sobie słuchać przez cały wieczór wierszy Ewy, a może w dodatku oglądać Ewy równie piękne fotografie. Ewę spotykam często na FB i uważam Ją za poetkę jakby podwójną. Jej słowa pisane zamienione w piękne wiersze obrazują duszę niezwykle wrażliwą na wszystko co się wokół dzieje, ale Ewa jest równie wspaniałą poetką obiektywu. Unika w nim ludzi, a pokazuje jaki świat jest i byłby piękny gdybyśmy o niego dbali i jak najmniej się wtrącali w jego od milionów lat ustalone prawa. Tak odbieram Ewę znaną mi niestety tylko z FB. Może kiedyś i dla mnie otworzy się okazja na jakiś wieczór autorski… Pójdę z przyjemnością. 🙂
Etiuda ad hoc na dwie filiżanki i gawrony
Mglistym porankiem
w zaokiennym półmroku
pomiędzy jawą a snem
gawronie pogwarki intonują świt
w rozchełstanej koszuli myśli
rodzi się kontur dziś
z kawowym preludium
na dwie filiżanki
ogrzane łagodną cierpliwością
zaspanych spojrzeń
i wcale mi więcej nie potrzeba
na progu ścieżki codziennej
z tobą
Ewa Pilipczuk,
Kocimiętka pokazała się na chwilę, w Dniu Kota rozrzuciła nam kilka swoich pachnących potrawami listków i … na razie zniknęła. Ale my – starsze już blogowe Koty zapachem kilku kocimiętkowych listków się nie zadowolimy. Prosimy o jeszcze, może być po troszku, ale częściej! 🙂
PS Wszyscy zapomnieli, że dzisiaj był DZIEŃ KOTA! 🙂
Na powitanie dnia piekna kawa Ewy. Żałuje, ze nie mogłam być na spotkaniu, troche daleko…
Wczoraj, Nowy, wczoraj był Dzień Kota 🙂
Przypomniały mi się bezdomne koty, szylkretowe zresztą! pod Aconcaguą
http://aalicja.dyns.cx/news/Koty/IMG_0211.JPG
Nasz Prosiaczek trochę obrażona, bo goście zajęli jej sypialnię.
http://aalicja.dyns.cx/news/Koty/IMG_0213.JPG <—koty pod Aconcaguą
https://photos.google.com/album/AF1QipOvIa7dmed1HKR2-J2voQW1NX4_ZlllzOQTtWtK <—to dla Cichalów, szukałam czegoś, a to mi wpadło w ręce….
Nad ranem nie powinno się dotykać komputra…
Nowy, czy to może była delikatna sugestia na temat kociego menu? Ha, to już całkiem off-topic!
Ale skoro piszesz o kocioziołach i Światowym (!) Dniu Kota, to mogę się podzielić obserwacjami. Na wspomnianą kocimiętkę i walerianę z naszej kociotrójki reaguje tylko kocur. Poza tym – nie ma przebacz, kochamy mięsko:) Jednak co kot to indywiduum: kocur jada wyłącznie surowe (z naciskiem na pierś kurczaczą), kocica preferuje gotowane.
Trzecia kocia panna trafiła do nas w grudniu z uzależnieniem whiskasowym, ale obecnie, po lekkiej diecie, wciąga wszelakie mięsiwo, aż miło. Podkrada też herbatę z mlekiem, gorącą, zimną, wsio rawno; nie pomaga nawet ustawianie kubka wysoko na szafce, wszędzie wskoczy…
PS A tak w ogóle to u nas Dzień Kota jest przez cały rok:)
Gdybym był kocurem w tak licznym towarzystwie panien kotek piłbym walerianę litrami, więc w ogóle się nie dziwię, że biedak sięga po kieliszek tego trunku – panaceum na wszelkie kocie stresy i wzbudzenia wyobraźni! Może to też pozwoliło mu wydobyć się spod pantofla dużo mniejszej kotki, o wdzięcznym, ale jakże zdradliwym imieniu Pelasia. Pelasia prała kocura swoimi małymi łapkami ile wlazło, a on siedział potulny czasami najwyżej reagując ucieczką. Ale teraz podobno jest zupełnie innym kotem. Zmienił się. Może nasłuchał się np. dziennika TV i wie, że bić kotkę to nic złego, wręcz przeciwnie….
🙂
Dobranoc 🙂
Kocimiętko, miło, że zajrzałaś do nas. Ja na kotach nie znam się wcale. Mój Tata, wielki miłośnik czworonogów (ptaków także) podkarmiał te bezdomne, zmarznięte. Bywało, że odważały się zajrzeć do domu. Jeden, najśmielszy, największy i o zawadiackim wyglądzie świadczącym o nieustającej gotowości do bójek, wybierał sobie właśnie mnie i wskakiwał znienacka na moje kolana. Drętwiałam, on chyba zadowolony, mruczał. Te wizyty musiał znosic nasz pies, równie charakterny jak ten straszny kocur, nic dziwnego, że trwały krótko…
Krystyno
„Nietolerowanie laktozy to chyba stan trwały, natomiast inne alergie pokarmowe mijają, albo nagle się pojawiają.”
PO raz kolejny – niemożność trawienia laktozy jest stanem naturalnym u ssaka który wyszedł już z weku osoekowego. To nie choroba ani uczulenia. Po prostu brak pewnej mutacji, którą niektóre społeczności nabyły parę tysięcy lat temu.
Czy znasz może taką przypadłość jak „nietolerancja celulozy”? Cała ludzkość na nią cierpi, nie możemy się żywić sianem, słomą ani korą drzew! ! I nie ma na to lekarstwa.
Salsa 🙂